Rozdział 1 "Spotkanie po latach"
Po dość długiej podróży wreszcie dotarłam tu. Detroit. Przez te dwadzieścia lat miasto zdążyło się zmienić jeszcze bardziej, niż je zapamiętałam. Z drugiej strony nie powinnam polegać tylko i wyłącznie na swoich wspomnieniach. Żyłam tu zaledwie przez pięć lat i rzadko kiedy w ogóle oglądałam świat zza domowych ścian. Czasem zdarzało się jednak, iż odwiedzałam wujka w jego domu. Pamiętam to jakby przez mgłę, lecz myślę, że jakbym stanęła na wprost niego bez problemu rozpoznałabym ten budynek.
Jechałam trasą, jaką wskazała mi nawigacja. Droga zdawała mi się dłużyć coraz to bardziej z każdą kolejną chwilą. Powoli nerwy próbowały przejąć nade mną kontrolę. Mimo trudności udało mi się zachować trzeźwy umysł. W końcu urządzenie poinformowało mnie, iż dotarłam do celu. Zaparkowałam na chodniku przy posesji, po czym wyciągnęłam kluczyk ze stacyjki. Wzięłam głęboki oddech, nim zdobyłam się na opuszczenie pojazdu.
- No tak... Czyli to tutaj, co? - wybełkotałam niepewnie.
Poczułam delikatne drgania rąk, które od razu zdradzały moje zdenerwowanie całą tą sytuacją. Moje serce nieznacznie przyspieszyło rytm swojej pracy. Nienawidziłam tego. Ostatnie lata mojego życia spędziłam niemalże na nieustającym stresie. Także i tym razem to uczucie towarzyszyło mi w tej niedoli. Wiedziałam, że muszę wyjść. Siedząc tu cały dzień niczego nie zdziałam. Czas zmierzyć się ze swoimi lękami.
- Dobra, raz się żyje. I tak nie mam nic do stracenia - prychnęłam mając świadomość gdzieś z tyłu głowy, że sobie poradzę. Zawsze jakoś sobie radziłam. Może nie najlepiej, ale dało się przeżyć.
Wysiadłam niechętnie z samochodu, stając na wprost budynku. Rozpoznałam to miejsce niemalże od razu. Jego dom nic się nie zmienił od czasów mojego dzieciństwa. Ciekawiło mnie jak się trzymał przez te wszystkie lata. Z tego, co się dowiedziałam jest całkiem sam. Jego siostra zerwała z nim wszelkie kontakty po tym, jak wyjechała wraz ze mną z Detroit. Odebrała mi rodzinę, przyjaciół i jebaną radość życia. Do tej pory nie wiedziałam dlaczego. Co się zmieniło? Co musiało się wydarzyć, że ich relacje tak bardzo się popsuły a zaistniała sytuacja odbijała się na mnie najbardziej, jakbym to ja była wszystkiemu winna. Skoro to ja jestem tym złem, przeklętymi wspomnieniami przepełnionymi bólem i ogromnym żalem aż po brzegi, to dlaczego postanowił wpuścić mnie ponownie do swojego życia?
Niepewnie wyjęłam swoje walizki, po czym powolnym krokiem udałam się w stronę drzwi. Byłam coraz bardziej zdenerwowana tym spotkaniem. Jak on na mnie zareaguje? Jak ja na jego? Emocje zaczynały przejmować nade mną kontrolę, co pod żadnym pozorem mi się nie spodobało. Nie potrafiłam się jednak opanować. Strach, jaki mi towarzyszył przewyższał moje najśmielsze wyobrażenia. Dosłownie przygniatał mnie swoim ciężarem. Musiałam jakoś go udźwignąć, tak, jak każdego dnia walczę z przeszłością, która za wszelką cenę stara się sprowadzić mnie na samo dno. Biorąc głębszy oddech wreszcie zdobyłam się na odwagę i zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi. Czekałam przez chwilę, która zdawała się trwać wiecznie. Zupełnie tak, jakby czas stanął w miejscu a wszystko wokół zamarło wraz z nim. Westchnęłam ciężko wbijajac swój wzrok w swoje nogi, kiedy to kątem oka dostrzegłam otwierające się drzwi. Momentalnie poderwałam swoją głowę zerkając na osobę, która stała przede mną. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę, a raczej kogo. Ta osoba także zdawała się być w nie małym szoku.
- O żesz ja pierdolę... - wybełkotał lustrujac wzrokiem moją osobę - Byłem pewien, że to jakiś zdrowo popieprzony sen. Jak widać myliłem się.
- Też się cieszę, że ciebie widzę, wujku - powiedziałam szczerze się uśmiechając. Czułam, jak pod wpływem tych wszystkich emocji do moich oczu napływają łzy.
Nie spodziewałam się takiej reakcji z jego strony. Mężczyzna momentalnie zamknął mnie w silnym uścisku, pokazując tym samym jak bardzo mu mnie brakowało. Przez chwilę nie wiedziałam co zrobić, lecz wkrótce wypuściłam z rąk walizki, również szczelnie go obejmując.
- Jak ty wyrosłaś, dziecko - mówił wciąż mnie obejmując - Gdzieś ty była ze swoją matką przez tyle lat?
- Długo by opowiadać... - westchnęłam ciężko. To był dla mnie niewygodny temat. Nie byłam gotowa do zwierzeń. Postanowiłam cały ten ból zatrzymać i zdusić w sobie. Cieszyłam się jednak z faktu, iż znów tu jestem.
- Najważniejsze, że wróciłaś. I żyjesz! - rzucił a ta sytuacja wciąż nie docierała do żadnego z nas - Myślałem, że cię straciłem.
- Jak widać jakoś się trzymam, wujku - zaśmiałam się. Wreszcie jego ramiona wyswobodziły moją osobę z uścisku.
- Wejdź do środka, nie krępuj się - oznajmił robiąc mi przejście. Posłałam mu wdzięczny uśmiech i już miałam wziąć walizki, kiedy to on mnie uprzedził. - Nie przejmuj się tym Lucy, ja to wezmę.
Dom. Dach nad głową. Miejsce z dala od tej zdrowo popieprzonej przeszłości. Wreszcie mogłam odetchnąć i czerpać z tego, co dzieje się tu i teraz. Spokój... Zdążyłam już zapomnieć, co to w ogóle jest. W mojej głowie zawsze była burza myśli. Tyle sprzecznych emocji, które zlewały się ze sobą w jedno. Wystarczyła mała iskierka, bym wybuchła. Niejednokrotnie nad sobą nie panowałam, a to wszystko ich wina...
Niepewnie zagłębiałam się do budynku rozglądając się dookoła. Myślami wróciłam do wspomnień. Znów ujrzałam małą siebie, taką radosną, beztroską... Wujek Hank poświęcał mi bardzo dużo uwagi. Uwielbiałam się z nim bawić. Może i dwadzieścia lat to spory odstęp czasu, jednak pewnych rzeczy nie da się ot tak po prostu zapomnieć. Podobnie jak i tego bólu, który w sobie noszę.
- Nie bój się, ja nie gryzę - rzucił żartobliwie, odkładając w kąt pokoju moje walizki. Na środku pomieszczenia znajdowała się kanapa. Spojrzałam się na nią, a potem na Hanka. - Siadaj dziecko, rozgość się. Ja zaraz do ciebie wrócę.
Za pozwoleniem wujka usadowiłam się na kanapie, wciąż z uwagą rozglądając się po mieszkaniu. Kto by pomyślał, że jeszcze kiedykolwiek tutaj wrócę?
- Chcesz coś do picia? - zapytał - Kawy? Herbaty?
- Postawię na kawę - oznajmiłam.
Nie wyobrażałam sobie życia bez kawy, podobnie jak i papierosów. Moje dwa drobne uzależnienia, których nie wyzbędę się za żadne skarby świata. One pomogły mi jakoś przetrwać te trudne chwile. Już mam gdzieś fakt, iż w ten sposób niszczę swoje zdrowie. Przynajmniej ukrócę swoje męczarnie w tym pojebanym świecie. Choć może od teraz nie będzie wcale aż tak źle? Wolę się jednak zbytnio nie nastawiać na pozytywny rezultat. Rozczarowanie boli najbardziej.
- Jaką pijesz? - dopytywał.
- Z mlekiem - stwierdziłam. O tak. Kawa z mlekiem to najlepsze połączenie, przynajmniej według mnie. Innej nawet nie tknę.
Siedziałam tu tak przez chwilę zastanawiając się co powiedzieć. Jak z nim rozmawiać? Tak dawno się nie widzieliśmy... Pewnie w życiu obojga z nas wiele się wydarzyło. Mam nadzieję, że wujowi poszczęściło się bardziej, aniżeli mi, choć mam przeczucie, że i on miał pod górkę. Jego syn zmarł, jak był mały a jedyna najbliższa mu osoba i zarazem jedyne dziecko odwróciło się od niego, zostawiając całkiem samego. On przynajmniej wiedział na czym stoi i nie musiał doświadczać tego bólu, co ja. Nic nie potrafi zranić tak bardzo, jak rodzina.
Nawet nie zauważyłam kiedy Hank usiadł się obok mnie, stawiając napój na stoliku przede mną. Zerknęłam na niego posyłając mu wdzięczny uśmiech. Chwyciłam kubek w dłonie, upijając łyk kawy. Zaczęłam delektować się jej smakiem.
- Ile już masz lat? - wypalił tak nagle zwracając na siebie moją uwagę - Dwadzieścia pięć? Dobrze liczę?
- Tak - zaśmiałam się cicho spoglądając na niego - Nie wierzę, że to jeszcze pamiętasz.
- Moja pierwsza i jedyna siostrzenica urodziła się w dwutysięcznym dwunastym roku, dokładniej pod jego koniec. Teraz mamy trzydziesty ósmy. Może i jestem stary, ale jeszcze liczyć umiem - odparł żartobliwie.
- Pamięć też masz niczego sobie - dodałam.
Między nami zapadła chwila ciszy. Nic dziwnego. Od dwudziestu lat nie widzieliśmy się. Żadne z nas nie miało pojęcia od czego zacząć. O co zapytać, by nie urazić tego drugiego. To zupełnie normalne. W ogóle dziwię się sobie, że jakimś cudem normalnie z nim rozmawiam. Nie należę do osób skorych do rozmowy. Nie lubię zdradzać zbyt wiele. Niejednokrotnie pewne rzeczy zostały wykorzystane przeciwko mnie. Między innymi przez takie sytuacje mam ogromny dystans do ludzi.
- Powiedz mi... Jak się trzyma Hannah? - zapytał wciąż wpatrując się w swoje dłonie. Nerwowo bawił się kubkiem.
To pytanie mnie zamurowało. Z drugiej strony to normalne, iż chciał się dowiedzieć czegokolwiek o swojej siostrze. Mimo wszystko są rodziną i on ją szczerze kocha. Szkoda tylko, iż ona postanowiła obrać taką, a nie inną drogę.
Nie wiem jak się trzyma. Nie mam pojęcia czy ona w ogóle żyje. Jak tylko ukończyłam osiemnaście lat wyniosłam się stamtąd. Zaczęłam żyć na własną rękę, co było niezwykle trudne. Samodzielność, praca... Brak wsparcia. Musiałam sobie radzić sama. Niestety to nie wystarczyło. Nie udało mi się pozbyć problemu. Wreszcie nie wytrzymałam. Wyniosłam się. Ludzie bywają naprawdę okropni. Wykorzystują słabości innych. Zrobią wszystko, by zniszczyć człowieka. Nigdy jednak nie byłam w stanie pojąć dlaczego oni tak bardzo mnie nienawidzili. Co im takiego zrobiłam? Chyba problemem jest po prostu fakt, że w ogóle się urodziłam. Szczerze? Mam wielką nadzieję, że moi rodzice odeszli w niewyobrażalnych męczarniach, a teraz smażą się w piekle. Oczywiście nie powiem tego Hankowi. Muszę jakoś wybrnąć z sytuacji.
- Ma się... Całkiem nieźle - wydukałam starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie, po czym dodałam - Dobrze jej się wiedzie.
- Przynajmniej u niej jest wszystko w porządku - powiedział. Znów zapadła cisza. Postanowiłam jakoś przejąć inicjatywę. Chciałam uniknąć jakichkolwiek pytań o mnie i moim życiu, za to ciekawiło mnie jak on się trzyma.
- A co z tobą, wujku? Jak się masz? - dopytywałam, na co on tylko westchnął ciężko.
- Jakby to powiedzieć... Bywało lepiej - oznajmił, po czym kontynuował - Moje życie ostatnio polega tylko i wyłącznie na pracy i wypadach do baru, w celu odprężenia się. Sama chyba rozumiesz...
- Nadal pracujesz w policji? - zapytałam. Podczas szukania informacji na temat jedynej osoby z mojej rodziny godnej zaufania, dotarłam do jego kariery. Miałam naprawdę sporo szczęścia, iż udało mi się w ogóle uzyskać jakikolwiek kontakt do wuja.
- Póki co, owszem - rzucił od niechcenia - Być może to się niebawem zmieni.
- Zabawne... - zaśmiałam się cicho - Chyba to zamiłowanie do policji mam po tobie.
- Także pracowałaś w tym fachu? - zapytał.
- Przez siedem lat - odparłam - Moje ambicje i umiejętności zaprowadziły mnie dość wysoko.
Jedyna satysfakcja z tego mojego marnego życia...
- Jak chcesz będę mógł pogadać z kimś, kto załatwi ci posadę u nas - poinformował.
- Byłoby miło - wydukałam, upijając kolejny łyk kawy.
- Tak w ogóle to... Co ciebie tu sprowadza, na te stare śmieci? - zapytał, na co ja prawie zachłysnęłam się własną śliną. Nie miałam zamiaru nikomu o tym mówić.
- Tak jakoś postanowiłam tu wrócić... - wybełkotałam nie mogąc znaleźć żadnego wytłumaczenia dla tak nagłej decyzji. Widziałam, że Hank nie do końca mi wierzy, jednak postanowił odpuścić temat, przynajmniej tym razem. Pewnie jeszcze kiedyś wrócimy do tej rozmowy.
- A co ci się stało? - dopytywał, widząc dwie blizny na mojej twarzy. Jedna pod prawym okiem, w wyniku poparzenia, druga zaś przechodziła przez brew, którą niegdyś sobie rozcięłam. To tylko niewielka namiastka tego, co przeżyłam.
- A to... Nic takiego. Wypadek przy pracy - zaśmiałam się nerwowo. Między nami zrobiło się strasznie niezręcznie. Obydwoje czuliśmy to. Hank dopił swój napój, po czym powoli podniósł się z kanapy.
- Możesz tutaj zostać na jak długo tylko chcesz. Jutro jak pójdę do pracy, podpytam się o ciebie - poinformował, po czym dodał - Muszę na chwilę wyjść.
- Dobrze - rzuciłam zerkając na niego - Dziękuję.
- Ależ nie ma za co, Lucy - odparł - Dla rodziny wszystko.
Wreszcie poczułam się bezpiecznie. Zupełnie tak, jakbym znalazła swoje miejsce na ziemi. Część świata, do której należę. Wiedziałam jednak, że to tylko złudne wrażenie, a to, jak jest naprawdę okaże się dopiero na dniach. Nie ma co świętować zwycięstwa. Jeszcze wszystko może się wydarzyć. Mimo to mogę liczyć na wujka. Nic się nie zmienił. Mam tylko jego. Nie mogę go znowu stracić.
Nie chciałam siedzieć cały dzień w domu. Potrzebowałam się gdzieś przejść. Poza tym mogłabym uzupełnić swoje zapasy nikotyny. Wiem, że wypaliłam dziś dużo, jednak co ja poradzę na to, że się denerwuję? Muszę jakoś odreagować. Z początku tylko obserwowałam okolicę zza okien w domu, lecz gdy tylko mój wujek wrócił ruszyłam w jego kierunku.
- Idę się przejść. Odrobina świeżego powietrza dobrze mi zrobi - rzuciłam, ubierając buty - Poza tym chcę zobaczyć, jak bardzo się tu pozmieniało.
- Zbyt wiele się nie zmieniło - stwierdził, po czym dodał - No może oprócz tego, że tych cholernych plastików jest coraz więcej. Androidy można spotkać na każdym kroku. Jeszcze trochę one zastąpią nas wszystkich.
- Technologia rozwija się zbyt szybko, co? - zauważyłam.
- I to jeszcze jak - wycedził - Uważaj na siebie.
- Się postaram - odpowiedziałam - Niedługo wrócę.
- No ja myślę, że nie zostawisz starego wuja samego - zaśmiał się Hank.
- Jakbym śmiała. Do później.
Opuściłam budynek, zaciągając się zapachem wolności. Chciałam wierzyć w to, iż w Detroit uda mi się rozpocząć życie na nowo, z czystą kartą. Nikt stąd bowiem nie zna mojej historii i dopilnuję, by tak pozostało. Moja przeszłość nie należy do najprzyjemniejszych. Wolałabym wymazać z pamięci te wszystkie przykre wydarzenia, lecz one zakorzeniły się we mnie niczym wirus. Ból panoszył się po całym moim umyśle siejąc w nim spustoszenie. To dlatego nie potrafię się nigdzie odnaleźć. Moja psychika została nieodwracalnie naruszona. Już od małego nie byłam zbyt ufnym dzieckiem, lecz teraz jestem jeszcze bardziej zamknięta na ludzi. W sumie nie przeszkadza mi to. Wolę być sama, niż po raz kolejny przechodzić przez to samo piekło. Ile w końcu można. Każdy człowiek ma swoje granice.
Na niebie zaczęły pojawiać się chmury, lecz nie przeszkadzało mi to. Tak samo przywykłam już do chłodu. Nie raz musiałam sobie radzić w zimnie. Ma to teraz swoje plusy. Zapięłam do końca bluzę, po czym nałożyłam kaptur na głowę i z rękoma w kieszeniach ruszyłam prosto przed siebie. Nie miałam konkretnego celu. Szłam tam, dokąd mnie nogi niosły.
Rozglądałam się dookoła. Te wszystkie budynki. Ludzie będący w ciągłym biegu. Rozpędzone samochody i... Androidy. Tak wygląda codzienne życie w tych czasach. Ci, których stać mają swoich pomocników. Są strasznie leniwi, skoro nawet do zwykłych prac domowych kupują plastikowy toster. W ogóle co w nich jest takiego wyjątkowego? Ach no tak, zapomniałam... Są istotami idealnymi. Ciekawe kiedy zostaniemy zastąpieni tymi robocikami już na stałe. Pewnie za kilka lat, a może nawet i szybciej ludzie pójdą w odstawkę. Zostaniemy wyrzuceni jak zwykłe śmieci a w miastach zapanuje chaos. Jednak póki co starałam się odgonić od siebie tak katastrofalne wizje przyszłości.
Po drodze trafiłam na sklep, w którym wreszcie dostałam to, czego chciałam. Mimo, iż papierosy znacząco uszczuplały mój portfel nie żałowałam wydanych na nie pieniędzy. One dają mi szczęście. Chwilę wytchnienia. Pomagają przetrwać codzienne zmory. Potrafią ukoić moje biedne, poszarpane nerwy. Może wcale nie są takie złe, za jakie je podają?
Jak tylko wyszłam ze sklepu ze swoją zdobyczą nie mogłam się opamiętać. Wyjęłam jednego i go zapaliłam. Zaciągnęłam się dymem, po czym powoli wypuściłam go ze swoich ust. Podobał mi się. Szara chmurka nikotyny. Od razu poczułam się lepiej. Moje problemy odeszły na boczny tor a ja rozkoszowałam się moją małą dawką szczęścia. Nawet słońce od czasu do czasu zdawało się zaglądać do mnie zza chmur. Wszystko było takie piękne... Ale to tylko pozory. I tego się trzymałam.
Błądziłam gdzieś myślami, sama dokładnie nie mając o tym pojęcia. Zdawałam się być nieobecna. Nagle miasto ucichło. Zero przepychu, pośpiechu, zgiełku i tłumu ludzi. Błoga cisza i spokój. Zupełnie tak, jakbym została całkiem sama. Ten fakt mi nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie. Najlepiej czułam się tylko w swojej obecności. Jedynie mój wujek Hank jest wyjątkiem od reguły, choć przez pewne wydarzenia i na niego zdaję się być zamknięta. Jest to swoistego rodzaju mechanizm obronny. Nikt niepowołany nie znajdzie dojścia do mojego serca.
Przez to wszystko kompletnie się wyłączyłam. Przymknęłam oczy, wyrzucając z ręki wypalonego papierosa. Wzięłam głęboki oddech wypełniając swoje płuca powietrzem. Byłam tak skupiona na sobie iż nie zauważyłam na swojej drodze przeszkody, na którą wpadłam. Momentalnie znalazłam się na poziomie ziemi z impetem upadając na chodnik. Zdezorientowana otworzyłam oczy próbując się podnieść. Zerknęłam przed siebie by zobaczyć, w co, bądź też w kogo uderzyłam. Gdy zobaczyłam człowieka od razu zrobiło mi się z tego powodu potwornie głupio.
- Ja przepraszam, nie chcia- - mówiłam, lecz mężczyzna mi przerwał. Grymas na jego twarzy mówił sam za siebie. Był naprawdę wściekły.
- Patrz, jak łazisz! - warknął w moją stronę, na co ja momentalnie się naburmuszyłam. Przecież go przeprosiłam! Czego jeszcze chce? Może mam paść na kolana i błagać go o wybaczenie? Jego niedoczekanie. Sam się prosi o to, by poznać moje prawdziwe oblicze. - Nie dość, że już i tak na chodnikach pełno jest tych chodzących plastikowych tosterów, to jeszcze teraz jakaś gówniara we mnie włazi. Na chuj ci oczy, skoro nie potrafisz ich używać?! Dobrze ci radzę. Zejdź na ziemię, jeżeli nie chcesz oberwać.
Po tym wszystkim mężczyzna odszedł, omijając mnie szerokim łukiem. Podniosłam się na nogi o własnych siłach, po czym spojrzałam w stronę odchodzącej postaci. Zacisnęłam dłonie w pięści. Co za palant.
- Pierdol się! - warknęłam, wystawiając w jego kierunku środkowy palec mając gdzieś to, że go w ogóle nie zobaczy. Po prostu musiałam to zrobić. Wkurzona odwróciłam się na pięcie poprawiając kaptur i chowając ręce do kieszeni. - Dupek.
Ta sytuacja wyprowadziła mnie z równowagi. Owszem, wiem, iż popełniłam błąd. Dałam się ponieść swoim myślom, przez co straciłam kontakt z rzeczywistością i weszłam w tego człowieka, ale go za to przeprosiłam! Ten natomiast naskoczył na mnie i jeszcze śmiał grozić. Już nie mówię o tym, że mógłby pomóc mi wstać. Widzę nie tylko w moim mieście było pełno takich patałachów. Po co od razu taka złość?
Już miałam iść dalej kiedy to w ostatniej chwili dostrzegłam leżącą na ziemi paczkę papierosów. Musiały mi wypaść, kiedy upadłam. Szybko je podniosłam, po czym ruszyłam w drogę powrotną. Byłam tak wściekła, iż najprawdopodobniej w tej chwili gdyby wzrok mógł zabijać, wymordowałabym połowę mieszkańców Detroit. Że też wszędzie ktoś taki musi się znaleźć. Nie ma to jak dobre pierwsze wrażenie.
Starałam się jakoś uspokoić. Skupić na czymś innym. Nie byłam w stanie. W dodatku deszcz, który akurat w tej chwili zaczął padać wcale nie poprawił mi humoru, a jeszcze bardziej go zepsuł. W mgnieniu oka rozpętała się niezła ulewa. Ludzie chowali się gdzie mogli. Wsiadali do taksówek, wchodzili do budynków bądź też androidy sięgały po parasole, by uratować swoich właścicieli przed przemoknięciem. Ja jednak nie przejmowałam się tym. Skuliłam się jeszcze bardziej czując, jak powoli zaczyna ze mnie lecieć. Na mojej twarzy pojawił się jeszcze większy grymas, aniżeli wcześniej. Wprost cudownie... Zastanawiam się dlaczego świat tak bardzo mnie nienawidzi. Czym do cholery zawiniłam? Pierdolę to wszystko. Szkoda nerwów na coś, na co i tak nie ma się wpływu. Jak widać nie mogę mieć lekko w życiu.
Witam was moi kochani w pierwszym, faktycznym rozdziale tej książki! Mam nadzieję, że wam się podoba i jesteście ciekawi dalszych części! Mimo, iż jest szkoła to udało mi się zdobyć na napisanie rozdziału, bez przymusu. Po prostu sama z siebie usiadłam i zaczęłam pisać.
Wiem, że pewnie ten rozdział wyszedł dość sztywno, początki zawsze są cholernie trudne, lecz mam nadzieję, że mimo to zostaniecie na dłużej a dalsze części przypadną wam do gustu!
Macie jakieś spekulacje co do tego, co będzie dalej? Jak oceniacie ten rozdział? Postać Lucy spodobała wam się, czy póki co nie wdała się w wasze łaski? A co myślicie o Hanku? Co się wydarzyło w życiu naszej bohaterki? Śmiało dzielcie się ze mną swoimi opiniami!
A tymczasem ja się z wami już żegnam... Do zobaczenia w kolejnym rozdziale! Być może jeszcze w tym tygodniu, znając moje umiejętności i nagłe przypływy weny, gdy do czegoś się wciągnę może już jutro!
Kocham! ❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top