Rozdział 5 "Okrutna prawda"

Ten widok zdecydowanie nie należał do najprzyjemniejszych, tym bardziej, że się domyślałam, co przydarzyło się tej kobiecie...

Była młoda. Miała jeszcze całe życie przed sobą. Pokryta była zaschniętą krwią i licznymi siniakami. Także blizny po większych urazach zdobiły jej już blade ciało. Oczywistym było, kto tutaj jest tyranem, a kim są jego ofiary.

Chwyciłam się nerwowo za ramię. Oddychałam ciężko, jednak starałam się opanować. Wiem, że ta praca nie należy do najłatwiejszych, a takie widoki to dla nas wręcz chleb powszedni, lecz mimo to za każdym razem boli mnie los ofiar przestępstw. Mam ogromną ochotę upierdolić każdego, kto niszczy życie innych.

Zamrugałam kilkakrotnie, po czym jak tylko się otrząsnęłam, podniosłam z podłogi latarkę. Podeszłam do denatki, kucając przy niej. Odruchowo zacisnęłam swoje dłonie, kręcąc przy tym głową.

- Chyba nigdy tego nie zrozumiem... Jakim trzeba być potworem, by zrobić coś takiego? - zapytałam na głos sama siebie, nie licząc na żadną odpowiedź. Cisza ze strony mojego partnera była wymowna.

Detektyw Reed zbliżył się nieznacznie, spoglądając to na mnie, to na kobietę. Kątem oka dostrzegłam, jak chwycił w dłoń krótkofalówkę, z zamiarem przekazania naszych ustaleń.

- Fowler, potrzebujemy wsparcia - wezwał naszego przełożonego - Sprawa okazała się bardziej skomplikowana, niż początkowo się wydawało.

- Co tam macie, Reed? - dopytywał.

- Zabezpieczyliśmy ślady walki, a także dotarliśmy do jednej z ofiar, najpewniej to żona zgłaszającego. Co lepsze, to prawdopodobnie on ją tak urządził - poinformował.

- Cholera... A podobno to android był tym złym - wydukał wyraźnie będąc w szoku - Właśnie. Wiecie coś więcej?

- Niby mamy jego zeznania, ale historia według nas nie ma ani ładu, ani składu. Wstępne oględziny również podważają jego wersję wydarzeń - wyjaśnił, po czym dodał - Jakbyś mógł nam tu podesłać kogoś, kto dalej zajmie się tym bałaganem, co my będziemy mogli przewieźć podejrzanego na posterunek i ruszyć sprawę dalej.

- Jasne. Zostańcie z mężczyzną na miejscu, do przyjazdu wsparcia - polecił.

- Dzięki.

Podczas tej szybkiej wymiany informacji ja nadal wpatrywałam się w ciało kobiety. Nie powinno zrobić to na mnie aż takiego wrażenia, jednak nie byłam w stanie się po tym otrząsnąć. Zamknęłam oczy, chcąc odsunąć te wszystkie natrętne myśli. Nie mogę sobie na to pozwolić. Nie teraz.

- Za mocny widok? - zapytał, na co ja szybko odwróciłam swój wzrok id ofiary.

- Co? N-Nie... - wydukałam, podnosząc się na nogach.

- Idź przypilnuj tego dupka, ja postaram się zabezpieczyć jak najwięcej dowodów w sprawie - polecił, rozglądając się dookoła. Ja tylko skrzyżowałam swoje ręce na piersi.

- Twierdzisz, że nie jestem wystarczająco profesjonalna? - zarzuciłam mu, wyczuwając w jego głosie aluzję. Ten tylko spojrzał się na mnie zdezorientowany.

- Po prostu któreś z nas powinno mieć na niego oko - powiedział, nie odpowiadając na moje pytanie. Ja jednak wiedziałam, co sobie teraz o mnie myśli. Cóż, prawda jest taka, że faktycznie dałam trochę ciała.

Westchnęłam ciężko, nie mając siły na słowne przepychanki z nim. Być może to ja sobie coś ubzdurałam i wcale nie chciał być w tym momencie złośliwy. Z drugiej strony ciężko mi w to uwierzyć, skoro jeszcze niedawno o wszystko miał do mnie problem. Ja zresztą też. Dopiero gdy przyszło co do śledztwa jakoś ta współpraca ruszyła. Podejrzewam, że jak tylko wrócimy do biura to znowu się zacznie.

Niechętnie wydostałam się na górę. Mężczyzna za wszelką cenę próbował się podnieść i uciec, lecz jego wysiłek skończył się fiaskiem. Przypominając sobie wyraz twarzy tej kobiety, zacisnęłam dłoń w pięść, po czym z całej siły go uderzyłam. Momentalnie znalazł się na podłodze, głośno sycząc z bólu.

- Au, ugh! Ty mała... - wydukał, spoglądając na mnie wzrokiem pełnym nienawiści - Doniosę na ciebie twojemu przełożonemu. Wyjebie cię na zbity pysk.

- Nawet jeśli, to było warto - warknęłam, nachylając się nad nim - Dla takiego ścierwa zarezerwowane jest specjalne miejsce w piekle.

Przyglądał mi się uważnie, śmiejąc przy tym prosto w twarz. Ledwo panowałam nad emocjami. Nie rozumiałam, dlaczego muszą cierpieć niewinni ludzie przez takich jak on. Świat jest cholernie niesprawiedliwy, dlatego odczuwam tym większą satysfakcję, gdy udaje mi się ujebać takiego delikwenta i ocalić w ten sposób życie innych. To moja misja. Powołanie, któremu chcę się poświęcić. By zaoszczędzić bólu i cierpienia.

- Wy wszystkie jesteście słabe i beznadziejne - wypalił nagle, co wytrąciło mnie z równowagi.

- Hę?

- Aż dziwne, że pracujesz w policji - mówił, próbując sobie ze mnie zadrwić.

- A jednak - stwierdziłam dumnie, krzyżując swoje ręce - Jestem tu po to, by odnajdywać takich jak ty i wsadzać za kratki aż do końca ich nędznego życia. Gwarantuję ci, że gdybym nie musiała stosować się do reguł to rozprawiłabym się z tobą inaczej.

- Nie masz do tego jaj - wydukał, posyłając mi złośliwe spojrzenie - Twój wzrok mówi sam za siebie. Ty także zostałaś skrzywdzona.

Uchyliłam nieznacznie swoje usta, opuszczając przy tym ręce wzdłuż swojego ciała. Szybko się jednak otrząsnęłam. Nie dam mu się podejść.

- Gówno o mnie wiesz - warknęłam, nie mając zamiaru wdawać się z nim w dyskusje. On dalej próbował mnie podpuszczać.

- Boisz się. Strach masz wymalowany na swojej twarzy - mówił dalej. Widział, że jego działania przynoszą zamierzony efekt, burząc tym samym moją pewność siebie. - Jedyne, co potraficie robić, to uciekać. Prawda jest taka, że przed tym nie ma ratunku. Prędzej czy później to cię dopadnie i zniszczy. Profesjonalny policjant pozostałby niewzruszony, widząc coś takiego, ale ty? O matko... Jesteś jak małe dziecko, przerażona i bezbronna.

- Zamknij się! - wydarłam się, przymierzając się do zadania mu kolejnego ciosu.

- Bo co? Znów mnie uderzysz? - Zadrwił sobie ze mnie. - Śmiało, nie krępuj się. Pamiętaj jednak, że bez pracy będziesz zdana na łaskę innych.

Mimo iż miałam ogromną ochotę uciszyć go siłą, to musiałam nad sobą zapanować. W ten sposób przysporzę sobie niepotrzebnie kłopotu, choć nie zmienia to faktu, że należy mu się porządny wpierdol. Mam nadzieję, że w pace go przeorają i dostanie lekcje życia.

Wzięłam kilka głębokich wdechów, odsuwając się od niego. To nie ma najmniejszego sensu. Jemu właśnie o to chodzi, bym straciła nad sobą kontrolę. Próbuje pogrywać. Nie pozwolę się w to wciągnąć.

- Możesz dalej próbować swoich sił. Na nic ci się to zda - poinformowałam, lecz ten tylko uśmiechnął się szyderczo.

- To dopiero początek, moja droga - odparł tajemniczo, po czym odwrócił swój wzrok - Jak ona krzyczała... Błagała, bym tego nie robił.

Zaczął opisywać swoje poczynania z ogromnym przekonaniem i pewnością siebie, wywołując tym samym gęsią skórkę na moim ciele. Nie wierzyłam w to. Jak można być takim potworem?

Moje serce zadrżało. Nie chciałam tego słuchać. Miałam nadzieję, że już wkrótce ktoś tu przyjedzie, co my będziemy mogli się zawinąć i odesłać chuja tam, gdzie jego miejsce.

- Jej cierpienie jeszcze bardziej mnie nakręcało, ale po co ci to mówię... - wydukał, wbijając we mnie swoje spojrzenie, które na wskroś przeszywało moją duszę - Przecież doskonale wiesz, jak czuje się ofiara przemocy.

Nagle w tym momencie jak na wybawienie usłyszałam kroki dobiegające z wejścia do budynku. W duchu odetchnęłam z ulgą, że nie musiałam poznawać szczegółów, jak to znęcał się nad swoją rodziną. Odwróciłam się w kierunku dźwięku, nasłuchując dalej. Wkrótce przede mną, ku mojemu zdziwieniu pojawił się Hank wraz ze swoim partnerem. Jak wspomniał mi Gavin, to nie był człowiek; zdradzała go dioda na skroni, paląca się jasnoniebieskim światełkiem.

- Co ty tutaj robisz? - zapytałam zdezorientowana.

- Podobno potrzebowaliście wsparcia, więc oto jesteśmy - stwierdził mój wujek, zerkając na zatrzymanego.

- I bardzo dobrze, że już jesteście! - wydukał, odgrywając kolejną scenkę ze swojego teatrzyka - Zabierzcie mnie od tej wariatki!

- Uważaj na słowa! - warknęłam mu prosto w twarz.

- Nie przejmuj się, nie warto - uspokajał mnie.

Wtedy to podszedł do mnie ten drugi. Ubrany był w białą koszulę z czarnym krawatem, szarą marynarkę z jego numerami seryjnymi i czarne spodnie. Ma jasną karnację, ciemnobrązowe włosy oraz tego samego koloru oczy. Gdyby nie ta dioda na jego skroni, to wzięłabym go za człowieka. Są do nas cholernie podobni.

- My się jeszcze nie znamy - zaczął rozmowę, po czym wyciągnął swoją dłoń w moją stronę - Nazywam się Connor. Jestem androidem przysłanym przez CyberLife.

Spojrzałam to na niego, to na jego rękę. Mimo swojej niechęci do tych maszyn postanowiłam się przełamać, ściskając jego dłoń. W końcu tak powinno się robić.

- Em... Bardzo mi miło ciebie poznać Connor - wydukałam, siląc się na uśmiech - Jestem Lucy Smith.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział, a ja miałam wrażenie, że jego kąciki ust nieznacznie powędrowały ku górze. Było to dość dziwne, zwłaszcza gdy człowiek uważa, że android nie ma prawa czuć żadnych emocji, bo te są zarezerwowane dla nas ludzi. Tak przynajmniej sądziłam.

- Skończyliście już tę farsę? - dopytywał oburzony mężczyzna, powoli podnosząc się do siadu. Ja tylko zgromiłam go wzrokiem.

Hank pchnął go w ramię, przez co zatrzymany znów zderzył się z twardą podłogą. Pokręcił głową, nie zwracając większej uwagi na jego krzyki.

- Dobra, przestań już pierdolić i ustaw się w kolejce. Teraz to ja prowadzę rozmowę - warknął w jego stronę, po czym spojrzał na mnie - Dostaliśmy cynk, że coś znaleźliście.

- Tak - odparłam, wskazując mu na ukryte przejście - W piwnicy ukryte były zwłoki kobiety, najpewniej żony tego tu. Wszystko wskazuje na to, że nie znał umiaru z piciem i znęcał się nie tylko nad nią. Nawet nie chcę myśleć, jak bardzo skrzywdził swoją rodzinę.

- O kurwa, grubo... - wybełkotał, będąc w szoku.

- Detektyw Reed próbuje zabezpieczyć miejsce zbrodni, lecz nie ukrywam, że przydałaby się nam mała pomoc w dokładniejszych oględzinach - tłumaczyłam - My za to wzięlibyśmy gościa na komisariat i próbowali dalej ruszyć tę sprawę. Myślisz, że moglibyście się tym zająć?

- No pewnie, że tak. To zdecydowanie lepsze niż siedzenie z nosem w papierach - przyznał, masując sobie plecy - Niby mamy rozwój technologii, a krzesła jak chujowe były, tak nadal są.

Zaśmiałam się tylko z jego komentarza, słysząc kroki Gavina.

- Coś w tym jest - odparłam - Już po nie całym dniu mam ich dosyć. Choć i tak są bardziej wygodne niż...

Chciałam coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam.

- Dobrze słyszę, że nasze wsparcie dotarło na miejsce? - zapytał, wyłaniając się z piwnicy. Jego mina jednak zrzedła, gdy spojrzał na naszych wyręczycieli. - A coś tak czułem, że będę musiał oglądać tu wasze gęby. No ale na szczęście będziemy się już zbierać.

- Zabezpieczyłeś tam chociaż coś, czy uznałeś naszą wyższość, zostawiając pracę tym, którzy znają się na rzeczy? - prychnął Hank, nie mając zamiaru puścić jego docinek płazem. Reed aż zagotował się ze złości. Ja natomiast nerwowo chwyciłam się za ramię.

- Tak właściwie, to... To ja z początku zabezpieczyłam co mogłam - stwierdziłam i widziałam, jak wujkowi się zrobiło głupio.

- Oh, ja nie... Nie mówiłem tego o tobie - wydukał, starając się jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji - Co do twoich kompetencji nie mam żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości. Chodziło mi o tego tu wypierdka, co swoim ego musi nadrabiać pewność siebie.

- Pff, też coś. Nie zapominaj, które z nas jest lepsze w swoim fachu - powiedział, uśmiechając się złośliwie - To raczej o czymś świadczy.

- Chyba jedynie o tym, że jesteś zapyziałym dupkiem - odparł, krzyżując swoje ręce.

- Poruczniku Anderson, nie warto - stwierdził Connor, kładąc swoją dłoń na jego ramieniu - Czas jest zbyt cenny, by marnować go na rozmowy z idiotami.

- Zaraz ci przyłożę, ty durna puszko! - wydarł się, chcąc na niego ruszyć, gdy to powstrzymałam go.

- Przestańcie! - krzyknęłam, z deka poirytowana całą tą szopką - Po prostu zabierzmy się za swoje.

- Racja... - wybełkotał, poprawiając swoją bluzę.

- Powodzenia - rzuciłam im szybko na odchodne.

Hank wraz z Connorem zeszli na dół, podczas gdy Gavin chwycił naszego podejrzanego. Zaczął nim szarpać, kierując się w stronę wyjścia. Ten na każdym możliwym kroku stawiał opór.

- Obiecuję ci, że jak nie przestaniesz, to oberwiesz! - warknął, wykręcając mu w tym momencie rękę tak, aż ten zawył z bólu.

- N-Nie macie prawa! Złożę na was skargę! - powtarzał.

Nie wytrzymując jego zachowania wzięłam zamach, uderzając go w twarz, na co ten zasyczał cicho. Reed tylko spojrzał się na mnie.

- No co? Wkurwiał mnie już - odparłam niewinnie.

- Niezły cios. Jak na kobietę, rzecz jasna - przyznał, wyprowadzając go z budynku. Ja nie wiedziałam, czy to miał być komplement, czy też obelga.

Wreszcie udało nam się zaciągnąć gościa do radiowozu. Zamykając drzwi mogliśmy odetchnąć z ulgą, przynajmniej na chwilę.

- Boże, co za dzień... - wydukałam wzdychając ciężko, po czym szybko sięgnęłam po paczkę papierosów, wyciągając z niej jednego - Muszę zapalić.

- Ale że teraz? - dopytywał, mierząc mnie wzrokiem.

- A co w tym dziwnego? - spytałam, nie rozumiejąc jego reakcji.

- Nie, nic - rzucił krótko, a następnie sam sięgnął po jednego - W sumie to dobry pomysł.

- Też tak myślę.

Korzystając z okazji, że byliśmy poza komisariatem, a podejrzany siedział w aucie, rozkoszowałam się wdychaną nikotyną. Poczułam, jak wraz z nią zaczynam odżywać, odzyskując trzeźwy umysł. Zdenerwowałam się, a w takiej sytuacji sięgam po fajkę jak tylko mogę.

Wciąż nie mogłam zapomnieć słów tego mężczyzny. To było... Dziwne. Nasze odkrycie, bałagan w mieszkaniu, ślady walki i zaginięcie androida wraz z dzieckiem?  Nie wiem, co o tym myśleć. Byłam pewna, że szybko doprowadzimy sprawę do końca. Niestety nie tym razem.

- Wszystko w porządku? - zapytał, a ja nawet nie wiedziałam, że mi się przyglądał.

- Co? - wydukałam zdezorientowana zerkając na niego. Dopiero po chwili przetworzyłam co się właśnie stało. - Ah tak. Jest okej. Zamyśliłam się tylko.

- Mhm, niech będzie, że ci wierzę - odparł, dopalając papierosa do końca - Dobra, najwyższa pora się zbierać.

- Ta... - rzuciłam, ruszając w kierunku miejsca pasażera - Musimy jeszcze przesłuchać tego tu chuja.

Wsiadłam do auta, wraz z Gavinem. Spojrzałam się do tyłu, zerkając na mężczyznę, który posłał mi parszywy uśmiech. Zgromiłam go wzrokiem, nie mając zamiaru pokazywać mu swoich prawdziwych emocji.

Droga minęła nam w ciszy. Nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Nawet podejrzany nie śmiał niczego powiedzieć. Z tego powodu akurat bardzo się cieszyłam. Nie chciałam wdawać się z nim w żadne dyskusje, przynajmniej nie teraz. Dopiero na posterunku, w pokoju przesłuchań zamierzam go przycisnąć. Wydobędę z niego wszystko to, co istotne dla naszego śledztwa. Udowodnię mu także, że się go nie boję. To on tutaj jest tchórzem, skoro znęcał się nad słabszymi.

Reed zaparkował radiowóz, po czym zgasił silnik i wyszedł z samochodu. Również wydostałam się ze środka, po czym pomogłam mojemu partnerowi wyciągnąć gościa z pojazdu. Próbował się szarpać, jednak na marne.

- Radziłabym nie pogarszać swojej sytuacji - rzuciłam oschle, choć szczerze wątpiłam, że skorzysta z mojej rady.

- Już i tak wpakowałeś się w niezły pierdolnik - zaznaczył Reed - Fałszywe zeznania, morderstwo, przemoc domowa. A do tego napaść na funkcjonariusza. Całkiem imponujący wynik.

- To wy nadużyliście swojej pozycji i mnie pobiliście - stwierdził oburzony, dalej ciągnąc tę swoją szopkę.

- Ciekawe komu w tej sytuacji uwierzą; tobie czy nam? - prychnęłam rozbawiona tym wszystkim.

Siłą Gavin zaciągnął go na komisariat, a następnie do pokoju przesłuchań, w którym na krótką chwilę został zamknięty wraz z ochroniarzem. My natomiast czekaliśmy przed wejściem na Fowlera.

- Skurwysyn jest cholernie uparty - odparłam, krzyżując swoje ręce - On naprawdę zdaje się wierzyć w to, że miał prawo tak traktować swoją własną rodzinę. Nie rozumiem tego.

- Cóż, na świecie nie brakuje dupków jego pokroju. Uważają się za panów i chcą władać losem innych - przyznał, po czym prychnął - Też mi coś.

- Nienawidzę takich ludzi - stwierdziłam, kręcąc przy tym głową. Reed tylko zerknął na mnie ukradkiem.

Widziałam, że chciał się odezwać, jednak w tej chwili przyszedł do nas Fowler, przerywając nam naszą rozmowę.

- Co udało się wam ustalić? - dopytywał, wyraźnie będąc gdzieś tam przejętym sprawą. Spojrzał przez szybę na twarz mężczyzny, którego zatrzymaliśmy.

- Chociażby to, że jego pierwotne wyjaśnienia to bujda wyssana na poczekaniu z palca, by wziąć nas na litość czy na jeszcze inne gówno - stwierdziłam, czując jak wzbiera we mnie złość na samą myśl o nim i tym, co znaleźliśmy w jego domu. A podejrzewam, że to nie wszystko.

- Smith ma rację - przytaknął mi, krzyżując ręce - Typ od początku nie był zbyt zadowolony, że weszliśmy do jego domu. Wrzeszczał, że zamiast bawić się w detektywów to powinniśmy szukać jego córki.

- Mógł być zdenerwowany. Rodzice dzieci różnie reagują w takich sytuacjach - odparł Fowler, chwytając się za brodę.

- On miał inne powody, by nie wpuszczać nas do środka - wydukałam, mierząc go wzrokiem.

- Wellick twierdził, że jego android, Terra, od dłuższego czasu przestała stosować się do jego poleceń. Mogło to być spowodowane również tym, iż jego córka, Amy, rzekomo wybrzydzała przy jedzeniu i wpadała w szał - zaczął mu tłumaczyć, opierając się przy tym plecami o ścianę - Według niego mieli usiąść się do stołu, by zjeść posiłek jak rodzina. Dziewczynka wpadła w szał, android nie wytrzymał, zrobił raban i wywalił stół z jedzeniem, po czym miała chwycić dziecko i uciec, a gdy on próbował ich zatrzymać, oberwał w oko, upadł na ziemię i stracił ich z oczu.

- Ktoś na pewno ich widział. Trzeba będzie przejrzeć monitoring - polecił nam.

- Chcieliśmy się tym zająć, jak tylko przesłuchamy mężczyznę - poinformowałam.

- W porządku - wydukał, po czym zapytał - A co z kobietą? Jego żoną?

- On twierdził, że ta często wychodziła i znikała na kilka dni. Podobno miała się nie interesować ani nim, ani własną córką. Wracała dopiero, gdy nie miała gdzie się podziać i błagała go o wybaczenie, a ten przyjmował ją z powrotem. Ale to niczego nie zmieniało i kobieta miała zataczać koło - wyjaśnił, po czym spojrzał na mnie - Niech Lucy opowie ci o tym, co znalazła.

Fowler odwrócił się w moim kierunku, wyraźnie zaciekawiony tym, co mamy mu do przekazania. Westchnęłam ciężko, podchodząc do niego nieznacznie.

- Tak naprawdę jego dom był jedną wielką ruiną. Z pewnością miała tam miejsce awantura, to fakt, ale to nie była zwykła wymiana zdań - oznajmiłam, wracając wspomnieniami do tego miejsca - Znalazłam masę śladów wskazujących na walkę, a także starsze lub świeższe ślady krwi, a także thyrium. Śmiemy podejrzewać przez to, ile pustych butelek po alkoholu znajdowało się na stoliku przy kanapie i po odorze w mieszkaniu, że mężczyzna nadużywał go i stawał się agresywny, wyładowując swoją złość na najbliższych. Także na swoim androidzie.

- Ma to sens, jednak badania musiałyby potwierdzić waszą śmiałą tezę - wydukał Fowler. Nie miałam pojęcia, czy ten ze mną pogrywa, sprawdzając moją skuteczność i pewność siebie, czy też faktycznie nie wierzy w nasze ustalenia.

- Śmiałą tezę? - rzuciłam oburzona - A co pan na to, że znaleźliśmy ukryte zejście do piwnicy w kuchni, a w niej pełno śladów krwi i zmasakrowaną kobietę, która na pewno sama siebie tak nie urządziła, bo po co miałaby się skatować i zabić?

- Smith ma rację - stwierdził Gavin, biorąc moją stronę - To niemożliwe, żeby ona sobie to wszystko zrobiła, a jej "mąż", cóż... Gdzieś tam miał motyw. Schlał się pewnie i wyładowywał swoją frustrację na rodzinie. Poza tym rzucił się na Lucy, gdy ta odkryła zejście. Raczej gdyby nie miał niczego do ukrycia, to nie szarpałby się z nią.

Spojrzałam się wdzięcznie na Reeda, nie sądząc, że weźmie moją stronę. Okej, może i razem pracujemy przy tym śledztwie, jednak byłam pewna, że będzie próbował gdzieś w którymś momencie zrobić ze mnie głupią a samemu zgarnąłby pochwałę za postępy. Chyba wcale nie jest taki zły. Nie, kiedy mamy czym się zająć.

- Czy to prawda? - zapytał się, będąc w lekkim szoku.

- Tak. Ten człowiek rzucił się na mnie, ale detektyw Reed w porę zareagował, obezwładniając gościa - potwierdziłam jego wersję wydarzeń, co jeszcze bardziej zdziwiło Fowlera.

- Aż nie mogę w to uwierzyć, Gavin sam z siebie pomógł swojej partnerce? - wydukał  kręcąc przy tym rozbawiony głową.

- Niby co w tym dziwnego? - rzucił, nie rozumiejąc, dlaczego nasz przełożony położył na to aż taki nacisk. On jednak nie odpowiedział na jego pytanie.

- Róbcie, co do was należy i dawajcie znać o postępach.

- Tak jest.

Fowler zostawił nas samych, a ja nie mogłam wyjść z podziwu. Mój niewielki uśmiech nie znikał z twarzy. Mimo to Gavin go zauważył.

- Co was tak bawi? - dopytywał zdezorientowany, rozkładając przy tym ręce.

- Nie, nic - odparłam niewinnie, po czym dodałam - To... Pora docisnąć tego frajera.

- Zajmę się tym - powiedział i już miał wejść do pokoju przesłuchań, gdy go zatrzymałam.

- A dlaczego akurat ty? - zapytałam oburzona - Też chcę coś zrobić!

- Już wystarczająco się dziś wykazałaś - stwierdził - Pozwól więc, że pogadam z nim jak facet z facetem.

- O nie, nie ma mowy - stanowczo zaprotestowałam - Przycisnę go. Chcę. Muszę.

- A co ci tak na tym zależy? - spytał. Był wkurzony tym moim uporem.

- Nie zrozumiesz - wydukałam, chcąc go wyminąć - A teraz zrób mi przejście.

Gavin był zdenerwowany, ale odsunął się, umożliwiając mi wejście do pomieszczenia. Uniósł swoje dłonie w górę w geście obrony.

- Jak sobie chcesz.

Wyminęłam go bez słowa, biorąc głęboki oddech. Byłam zdeterminowana. Chciałam stawić czoła temu dupkowi. Wyciągnąć z niego wszystko, co wie. Pokażę mu, że się go nie boję. Zbyt nisko mnie ocenił.

Otworzyłam drzwi, wchodząc do środka. Podeszłam do ochroniarza, któremu pozwoliłam wrócić do swoich obowiązków, jak i także podziękowałam za przypilnowanie tego dupka.

- No proszę, a jednak postanowiłaś sama osobiście przyjść mnie przesłuchać - wydukał, przyglądając mi się z uwagą - Pytanie tylko, czy to wynik uporu, czy głupoty.

- Posłuchaj no - warknęłam, opierając się rękoma o blat stolika, przy którym siedział - To nie są przelewki. Nie mam zamiaru tracić czasu na twoje pierdolenie.

- Cóż, chyba niestety będziesz na nie skazana - odparł, uśmiechając się parszywie - To ja decyduję o tym, co chcę, żebyś wiedziała, nie ty czy ten drugi.

- A może bym tak od razu zamknęła ciebie w celi, oszczędzając nam nerwów? - zaproponowałam, przekrzywiając nieco głowę.

- Wtedy nie będziesz miała szansy na to, by poznać tę historię w całej jej okazałości, w dodatku z mojej perspektywy - powiedział, nie spuszczając ze mnie swojego wzroku - Więc? Jak to będzie?

Nie wierzyłam w to. On się mną bawi. Założę się, że Gavin za szybą kula się ze śmiechu, bo nie mogę sobie z nim poradzić. Jednak to nie był mój największy problem w tej chwili. Musiałam jakoś go podejść, by zdradził nam coś więcej.

Zmierzyłam go wzrokiem od stóp do głów, po czym usiadłam się na przeciwko niego. Oparłam się łokciami o blat stolika, kładąc swoją głowę na dłonie. Bacznie się mu przyglądałam, starając się nie tracić przy tym pewności siebie. Musi widzieć, że wcale się go nie boję.

- Panie Wellick... - wydukałam, lecz ku mojemu zdziwieniu przerwał mi.

- Mów mi Vernon - polecił, a ja tylko zmarszczyłam swoje brwi.

- To nie koncert życzeń. Poza tym nie zamierzam się z panem spoufalać - rzuciłam, opadając plecami na oparcie krzesła.

- A szkoda, bo wpadłaś mi w oko, mała - przyznał, puszczając mi oczko, a ja myślałam, że się zaraz porzygam.

- Jeszcze jedno takie słowo, a... - zaczęłam. Chciałam mu zagrozić, lecz widząc jego parszywy uśmiech nie dokończyłam swojej kwestii, ponownie opierając się o oparcie.

- Póki co to ty zdajesz się mieć problemy z agresją - zaznaczył, a ja tylko westchnęłam ciężko.

Nie do końca miałam pomysł, jak mogłabym go podejść. Na razie to on ze mną się bawi, a moja cierpliwość powoli się kończy. Może faktycznie Reed byłby w stanie wyciągnąć z niego coś więcej, aniżeli zasrane gierki. Ale ja się tak łatwo nie poddam. Zacznę więc od czegoś prostego.

- Od jak dawna masz problemy z alkoholem? - zapytałam, kładąc swoje ręce na blat stolika. Ten zdawał się zamyślić, choć czułam, że się zgrywa.

- A kto powiedział, że człowiek nie może sobie wypić raz po raz jakiejś whisky czy czegoś mocniejszego? - odpowiedział, wpatrując się we mnie uważnie.

- Sądząc po pańskiej kolekcji pustych butelek po trunkach, jak i unoszącego się w pańskim domu odoru alkoholu nie sądzę, by pił pan wyłącznie od święta - stwierdziłam, uśmiechając się cwaniacko - Poza tym założę się, że gdybym w tej chwili sprawdziła poziom trzeźwości, to nie wyglądałoby to najlepiej.

- Dlatego więc mogę bredzić od rzeczy, gdyż nie do końca myślę "trzeźwo" - odparł, ponownie obalając mój argument.

- Ale monitoring na zewnątrz z pewnością nie skłamie - poinformowałam, trafiając tym zapewne w czuły punkt - Zobaczymy na nim dokładnie, czy dziecko boi się pana, czy jak też pan twierdzi, waszego androida. A i pewnie pod odpowiednim kątem zobaczymy, co działo się w mieszkaniu.

- Kurwa... - wysyczał cicho, a ja uśmiechnęłam się triumfalnie.

- Widzi pan... Kamery nie kłamią. One widzą wszystko. Czasem nawet więcej, niż byśmy tego chcieli - oznajmiłam usatysfakcjonowana - A na pana nieszczęście jedna z nich znajduje się na latarni po drugiej stronie drogi, skierowana idealnie w stronę pańskiego budynku.

Mężczyzna zamilkł na moment. Zapewne zastanawiał się, jak mógłby wybrnąć z tej sytuacji. Nie jest typem, który łatwo się poddaje. Zdecydowanie nie.

- To prawda. Nie raz mnie ponosiło, gdy wypiłem za dużo - stwierdził, wbijając swój wzrok w swoje dłonie - Rozwój technologii miał nam pomóc, a jedyne co zrobił, to zniszczył nasze marzenia, cele... Wreszcie zabierając nam nasze życie.

- Skoro tak panu źle, to dlaczego miał pan androida? - dopytywałam, nie rozumiejąc tego jednego szczegółu. Ten tylko prychnął pod nosem.

- To nie był mój android. Ja nigdy nie wpuściłbym do swojego życia tego pustaka wyglądającego jak człowiek - oznajmił, po czym sam z siebie pociągnął wątek - To sprawka mojej żony od siedmiu boleści. Chciała zrobić prezent naszej córce. Obydwie od razu ją polubiły.

- Więc co? Z tego niezadowolenia stwierdziłeś, że zaczniesz się znęcać nad swoją rodziną? - zapytałam, gdy ten nagle uderzył skutymi w kajdanki dłońmi o stół.

- Nie! - wydarł się - Ale fakt... One także zniszczyły moje życie. Alkohol tylko uświadomił mnie, że muszą ponieść konsekwencje swoich czynów. To ja tutaj jestem panem i mają się mnie słuchać. Nie pozwolę sobie na to, by baby rządziły w domu.

- Czyli to cię najbardziej zabolało... - wydukałam, niemalże śmiejąc mu się w twarz. Podniosłam się z miejsca, opierając się o dłonie. - Utracony autorytet... Tyran, który został zdetronizowany przez swoich "podwładnych". Musiałeś więc wziąć odwet na nich, jak rozumiem?

- A żebyś, kurwa, wiedziała - warknął, chcąc podnieść się z miejsca, jednak szybko usadowiłam go ponownie na krześle - Baba jest od tego, by słuchać swojego męża. Spełniać każdą jego zachciankę.

- Ta, i co jeszcze? Może latać wokół niego i czcić jak najjaśniejsze bóstwo tego świata? - rzuciłam oburzona jego podejściem.

- Dokładnie - przytaknął, uśmiechając się szyderczo - Prawda jest taka, że bez nas, mężczyzn, jesteście nikim. Jesteście za słabe, by móc żyć w tym świecie.

- Ciekawe kto tutaj jest słaby... - prychnęłam.

- Na pewno nie ja! - wrzasnął.

Na moment zapadła między nami cisza. Mężczyzna ewidentnie musiał ochłonąć, zbierając przy tym swoje myśli. Ja tylko zastanawiałam się, co jeszcze mi powie. I czy będę w stanie to znieść.

- Beth poczuła zbyt dużą swobodę - zaczął - Myślała, że może robić wszystko i nie liczyła się z moim zdaniem. Między nami od dawna nie działo się dobrze. Dla niej byłem tylko zwykłym nieudacznikiem, gdy zostałem zastąpiony w pracy przez tego zasranego blaszaka. Zaczęła mi dogadywać... Aż wreszcie sprowadziła jednego do nas. Piłem już wcześniej, ale to chyba był ten moment, gdy przestałem zwracać uwagę na ilość.

- Czyli to wtedy się zaczęło? Poszedł pan na całość w przemoc domową? - dopytywałam.

- A i owszem - stwierdził dumnie, na co zadrżałam. Musiałam się usiąść. - Może nie opisałbym ci każdego dnia ze szczegółami, ale potrafiłbym przywołać ci każdy jeden cios, jaki jej wymierzyłem. Każdą karę. Krzyk. Ból. Cierpienie. Oh, toż to była rozkosz dla duszy!

- Ona powinna na samym początku od ciebie odejść - wydukałam, zaciskając dłonie w pięści.

- Ale była na to za głupia. Mało która z was ucieka od przemocy - zaśmiał się mi prosto w twarz - Sama sobie była winna. Najwyraźniej podobało jej się, jak ją niejednokrotnie okładałem do nieprzytomności, czy szarpałem za włosy lub zdzierałem z niej jej ubrania...

- Ofiara przemocy nigdy nie jest sobie winna - wysyczałam.

- A jednak, miała szansę uratować siebie i dziecko. Nie skorzystała z niej - odparł niewzruszony - Pamiętam, jak zacząłem ją szarpać. Uderzałem jej głową o ścianę, a córka uciekała przerażona do pokoju. Przynajmniej jedna się mnie bała. Wtedy mnie poniosło. Chwyciłem za nóż i już miałem odciąć jej palec, gdy ten jebany plastik się na mnie rzucił. Zraniłem w ten sposób siebie, ale szybko jej oddałem. Skatowałem tak, że przez jakiś czas miałem z nią spokój. Niestety po kilku dniach wróciła do nas, jak nowa...

- Ty bydlaku... - wydukałam, wstając. Nie byłam w stanie wysiedzieć na miejscu, więc zaczęłam kręcić się w kółko po pomieszczeniu.

- Niestety Beth nie wytrzymała zbyt długo, a i sama próbowała wciąż stawiać mi opór. Nie miałem nikogo, na kim mógłbym wyładować swoją frustrację. Android nie mając właściciela i bojąc się mnie, przyporządkował się mojej woli. Czasem nawet nim pomiatałem, ale to nie to samo - mówił, kontynuując swoją wypowiedź - Wtedy sobie uświadomiłem, że gdyby nie narodziny Amy, moje życie byłoby lepsze, a tak... Zostałem uwiązany w wychowywanie jakiegoś bachora.

- Sam przyczyniłeś się do tego, że przyszła na świat! - wydarłam się - A to nie daje ci prawa, by się nad nią znęcać!

- Jak to nie? Jest moją własnością. Mogę z nią zrobić, co tylko chcę - oznajmił, uśmiechając się parszywie - Raz po raz biłem ją. Oblewałem wrzątkiem. Przypalałem papierosem. Jej cierpienie i krzyki... "Tatusiu, proszę, nie! To boli! Dlaczego?" To mnie tylko nakręcało jeszcze bardziej. Okej, przepraszałem ją za to, by następnie po wygojeniu pewnych ran znów ją skrzywdzić. Ale dziś coś się zmieniło... Zapragnąłem więcej.

Otworzyłam z przerażenia szerzej oczy. W głowie miałam milion scenariuszy, a jeden z nich był najbardziej obrzydliwy. Aż się wzdrygnęłam na samą myśl, wracając przy tym do wspomnień, które chciałam wymazać ze swojej pamięci. On widząc to tylko uśmiechnął się szeroko, jak jakiś psychopata, którym okazał się być.

- Nigdy nie robiłem tego z małolatą, a bardzo mi brakowało takiego zbliżenia. Beth za życia długo się broniła, a zniszczenia, jakie zasiałem w jej psychice to był jak pokarm dla mojej duszy - wyznał, po czym kontynuował - Zaczynałem ją dotykać przy stole. Mała była przerażona. Tłumaczyłem jej, że to nic takiego. Że to taka nasza zabawa, ale musi to trzymać w tajemnicy. Obiecałem jej, że ją wszystkiego nauczę. Gdy odeszliśmy od stołu i ruszyliśmy w stronę jej pokoju, androidowi odjebało. Zaatakował mnie, czym tylko miał pod ręką, byleby uwolnić Amy. Długo walczyła. Już prawie ją miałem, gdy mi przyłożyła tak, że nie byłem się w stanie podnieść. Wtedy to straciłem je obie z oczu. Głupie szmaty...

Nie mogłam tego słuchać. To okropne, co one przeżyły. Miałam ochotę rzygać, upaść na kolana i ryczeć. Gdy tak o tym opowiadał, sama czułam na sobie czyjeś ręce, wracając do dziecięcych lat. A tak bardzo chciałam o tym zapomnieć... Dziś to wszystko wróciło do mnie i uderzyło ze zdwojoną siłą, gdy tylko poznałam tragedię tej małej. Nie wytrzymałam.

Ruszyłam w jego stronę, obalając krzesło, a następnie stół. Cała się trzęsłam. Nie mogłam się opanować.

- T-Ty chory pojebie! Jak mogłeś! Kto dał ci w ogóle prawo...?! - wrzeszczałam.

- Hej... Nie powiesz mi, że to nie było przyjemne - oznajmił spokojnie, puszczając mi przy tym oczko.

- Zabiję cię, słyszysz?! Dla takich jak ty nie ma tu miejsca! - zaczęłam krzyczeć na cały głos.

Już miałam ruszyć na mężczyznę, gdy do środka wparował Reed wraz z ochroniarzem.

- Lucy! Uspokój się! - polecił, chwytając mnie od tyłu za ręce i odciągając od tego potwora. Miał ogromny problem, by mnie utrzymać z dala od tej bestii, bo człowiekiem tego nazwać nie można.

Widziałam tylko, jak ochroniarz wyprowadza z pomieszczenia mordercę, który posłał do mnie całusa. Nadal się szarpałam, chcąc go udusić własnymi rękoma.

- Hej! No już! Spokojnie... - mówił, starając się mnie opanować - Już wszystko gra...

Wreszcie opadłam z sił. Po mojej twarzy zaczęły strumieniami płynąć łzy. Widziałam, że Gavin czuł się dość mocno niezręcznie, jednak postanowił się przełamać, użyczając mi swojego ramienia. W tamtej chwili byłam tak wzburzona emocjonalnie, że nie zwracałam uwagi na to, do kogo się przytulam. Po prostu tego potrzebowałam. Wtuliłam się w niego mocno, głośno szlochając.

- Cholera... A mogłem ja go przesłuchać - westchnął zrezygnowany, delikatnie gładząc mnie po plecach - Ty się jednak uparłaś i...

- Musiałam to zrobić - wydukałam, nieznacznie się od niego odsuwając.

- Jesteś... Jesteś w stanie pracować dalej? - zapytał wyraźnie zaniepokojony - Jeśli nie, to... Mogę cię podwieźć do domu. Odpoczniesz sobie. To dość mocny dzień.

- Nie - stanowczo zaprotestowałam - Dam sobie radę. Doprowadzimy tę sprawę do końca.

- Na pewno...?

- Tak - potwierdziłam, po czym wyminęłam go - Potrzebuję jedynie trochę świeżego powietrza. Zaraz wrócę.

Nim zdążył cokolwiek powiedzieć szybkim krokiem opuściłam pokój przesłuchań, ocierając twarz z łez. Po drodze minęłam jakąś kobietę, która chciała się odezwać, jednak zignorowałam ją. Musiałam na chwilę wyjść z budynku i zapalić. Muszę ochłonąć. Zaraz będę jak nowo narodzona.

Wyszłam na balkon, a wiatr wydawał się być jeszcze zimniejszy, jak wcześniej. Wzięłam głęboki oddech, opierając się o barierkę. Oni zniszczyli mi życie. Nigdy im tego nie daruję.

- Nienawidzę was! - wydarłam się, mając głęboko w dupie fakt, czy ktokolwiek mnie usłyszy - Nienawidzę, słyszycie?!

Zaczęłam ciężej oddychać, czując jak do oczu napływają mi łzy. Nie mogę sobie jednak ma to pozwolić. Mimowolnie dotknęłam blizny po oparzeniu na mojej twarzy, kręcąc przy tym głową.

Sięgnęłam po paczkę papierosów, wyciągając z niej jednego. Odpaliłam go, po czym nabrałam w płuca tyle dymu, ile jeszcze nigdy wcześniej mi się nie udało. To nie był zbyt dobry pomysł, gdyż zaczęłam się nim dusić. Mimo to paliłam dalej, starając się jakoś rozluźnić i pozbierać myśli. Nie mogę sobie pozwolić na tak nieprofesjonalne zagrania. Jestem ponad to. Jestem silniejsza. Muszę tam wrócić i pomóc Reedowi zakończyć to śledztwo. Mam nadzieję, że dziewczynka i android wreszcie zaznają spokoju. Gdyby nie Terra, to... Amy zostałaby całkiem sama. Tak ma chociaż ją. Trochę jak ze mną i Hankiem. Przynajmniej mam wujka. O mojej matce i jej zajebanym gachu nie chcę w ogóle słyszeć. Dla mnie oni nie istnieją.

Wypaliłam go do końca, po czym jeszcze przez chwilę obserwowałam pobliskie okolice. Wiedziałam, że powinnam już wracać do środka. Pozwalam sobie na zbyt wiele. Jestem w pracy, a nie w domu. Tu muszę odstawić na bok swoje dawne urazy i robić swoje. Po to, by inni nie musieli cierpieć tyle, co ja.

Przekroczyłam próg budynku i zdecydowałam, że pójdę po kawę. Muszę się czegoś napić. Przy okazji wezmę też jedną Reedowi, skoro ostatnią wyrzuciłam mu do kosza. Niech to będzie coś w stylu przeprosin. Nie chcę się z nim kłócić, tym bardziej że widzę, że da się z nim normalnie pracować. Co innego drobne, żartobliwe obelgi, z których nie mam zamiaru rezygnować. Cóż, taki mój urok.

Udałam się więc do bufetu. Szybkim krokiem podeszłam do ekspresu, wybierając po kawie dla nas dwojga. Sobie wzięłam z mlekiem, zaś Gavinowi, cóż... Nie wiem, jaką on lubi, ale myślę, że zwykła czarna, bez cukru to będzie wybór odpowiedni. Najwyżej mnie zwyzywa czy coś.

Jak tylko ekspres przygotował nasze trunki, chwyciłam je oba w dłonie, ignorując uczucie gorąca. Ruszyłam ostrożnym krokiem w stronę biura. Wtedy to zobaczyłam mojego partnera siedzącego przy komputerze. Ze skupieniem wgapiał się w ekran. Pewnie ruszył sprawę dalej, skoro ja musiałam odwalić cyrk i uciec na chwilę. Mam nadzieję, że nie ma mi tego za złe. Głośno przełknęłam ślinę, idąc w jego kierunku.

- Hej... - wydukałam, a on wtedy podniósł swój wzrok na mnie. Ja tylko postawiłam jego kawę na blacie biurka. - Trzymaj, to dla ciebie. Co prawda nie wiem, jaką pijesz, ale mam nadzieję, że trafiłam.

- O wow, to... Dzięki - rzucił zdziwiony moim gestem, szybko zatracając się w smaku tego trunku - Mm, jest idealna. Taka, jaką lubię.

- C-Cieszy mnie to - wybełkotałam, odstawiając swoją. Chwyciłam się nerwowo za ramię.

- A z jakiej to okazji? - dopytywał, starając się zrozumieć motyw moich działań.

- Cóż... Ostatnio wyrzuciłam twoją, przed naszą interwencją, więc uznałam, że będzie fair, gdy przyniosę ci nową. Taką... Przeprosinową - stwierdziłam, siląc się na uśmiech. Ten tylko pokręcił głową.

- Spokojnie, nie miałem zamiaru cię zabijać za tę akcję - odparł, chcąc najpewniej rozluźnić atmosferę, choć po chwili dodał groźnym tonem, wskazując na mnie palcem - Ale następnym razem nie daruję ci takiego numeru.

- Ha, ha, bardzo śmieszne - rzuciłam teatralnie, siadając na swoje miejsce.

Odpaliłam komputer, biorąc w dłonie kubek z kawą. Upiłam pare łyków, po czym odstawiłam ją na miejsce.

- I jak? Udało ci się coś znaleźć podczas moich fochów? - zapytałam, zerkając na niego.

- Ja wcale nie... - wybełkotał, lecz się zawiesił. Pokręcił głową, zmieniając temat. - Chyba coś mam. Zresztą, sama sobacz.

Podniosłam się z swojego miejsca, stając następnie obok niego. Reed poszperał coś przy nagraniu, po czym odpalił je. Z zaciekawieniem obserwowałam co się dzieje.

- Widać tu, jak ten cały blaszak ucieka z dziewczynką - odparł, po czym faktycznie ujrzałam tę dramatyczną scenę - Wellick chciał wyrwać jej dziecko i rozprawić się z androidem, ale ten miał nad nim przewagę. W końcu typ ledwo trzymał się na nogach.

- Że też ona musiała to wszystko oglądać i brać w tym udział... - wydukałam, a na samą myśl o jej horrorze aż skręciło mnie w brzuchu.

- Nie mają ze sobą w sumie... Niczego. Widać, że decyzja była podjęta w pośpiechu, pod wpływem impulsu - stwierdził.

- W takich chwilach pewnie nikt nie myślałby o pakowaniu walizki... - zaznaczyłam.

- Tak, tylko... To dla nas po części ułatwienie - oznajmił, po czym wyjaśnił - Nie mając niczego do jedzenia, żadnego planu czy schronienia powinny łatwo wpaść. A tym autobusem z pewnością nie zajadą zbyt daleko. Jedynie są w stanie przedostać się z jednej dzielnicy do drugiej.

- Pytanie tylko gdzie wysiądą - odparłam, krzyżując swoje ręce - Tak naprawdę teraz mogą być już wszędzie.

- Niekoniecznie - rzucił, po czym dodał - Dałem cynk odpowiednim ludziom, by dali znać, jeśli znajdą cokolwiek podejrzanego.

- I sądzisz, że to się nam uda? - dopytywałam, nie będąc do końca przekonana co do tego pomysłu.

- Cóż... Mam taką nadzieję, inaczej będziemy zmuszeni przejrzeć cały monitoring z trasy autobusu, aż do ostatniego kursu na dziś, a nie bardzo uśmiecha mi się marnowanie na to czasu - wyjaśnił.

- Racja - przyznałam zgodnie, po czym wróciłam na swoje miejsce.

Zaczęłam szperać w kompie, szukając dokładnych rozkładów jazdy autobusów danej linii i niestety, trochę tego jest. Na samą myśl o tym, ile materiału czeka na nas, odechciało mi się wszystkiego. Wzięłam łyk kawy, wzdychając ciężko.

- Kurwa... Tyle tu tego, że nie wiem, czy do wieczora stąd wyjdziemy. A musimy złapać jakiś trop - stwierdziłam podłamana, opierając brodę o swoje dłonie.

- Wyobraź sobie, że nie raz już musiałem dłuższe materiały sam oglądać i analizować - przyznał - To dopiero była męczarnia.

- W to nie wątpię - rzuciłam rozbawiona.

- To jak się dzielimy? Chyba pół na pół, co? - dopytywał.

- Tak będzie najlepiej - odparłam, po czym zaproponowałam - Ja wezmę te od dołu, a ty te od góry,  pasuje?

- Może być - przytaknął, biorąc się następnie do roboty.

Jedno dobre teraz, to to, że mamy dostęp do monitoringu na ulicach bez większych przeszkód. Nie musimy latać i prosić się o udostępnienie, w przeciwieństwie z tym prywatnym na posesjach ludzi, czy chociażby w sklepach. Już zaczęłam przeglądać pierwsze nagranie, gdy zadzwonił telefon. Zdezorientowana spojrzałam na Reeda, który odebrał.

- Policja Detroit, detektyw Reed - wydukał służbowo. Sądząc po jego minie to coś istotnego. Czyżby przełom w sprawie? - Naprawdę? Gdzie dokładnie? Dobra, jedziemy to sprawdzić.

Odłożył telefon, momentalnie podnosząc się z miejsca.

- Co? Co się dzieje? - dopytywałam zdezorientowana - Mamy coś?

Reed tylko dopił szybko swoją kawę.

- Chyba wiem, gdzie znajdują się nasze uciekinierki.

Otworzyłam z niedowierzaniem szerzej usta podczas gdy Gavin zaczął kompletować nasz sprzęt.

- Na co czekasz? Jedziemy.

Idąc w jego ślady szybko dokończyłam swój trunek, po czym biegiem zabrałam swoje rzeczy, dołączając do niego przed biurem.

***

Witam was moi mili w kolejnym rozdziale tej historii! Mam nadzieję, że wam się spodobał! Tak, ten jest zdecydowanie dłuższy. Ma ponad 6k słów. Chciałam zakończyć akurat na tym momencie. Plus stwierdziłam, że raczej rozdziały, jeśli zajdzie taka potrzeba, będą dłuższe, coś pokroju tego tak myślę, gdyż chcę rozwijać historię, a nie pisać krótko, ale przeciętny dzień zajmowałby z dziesięć rozdziałów, jak nie więcej (choć już teraz dużo mi nie brakuje do tego...) A raczej chcemy iść dalej, a nie stać w miejscu. Niektóre "dni" będą opisywane dłużej, inne krócej i to oczywiste, ale jak tak dalej pójdzie, to kurcze, będzie to lanie wody, a tego bym nie chciała.

Co sądzicie o akcji? O sprawie? O zachowaniu Gavina i Lucy, a także o krótkiej roli w tym rozdziale Hanka i Connora? Mam nadzieję, że nie wyszło mi tak źle, jak myślę. Ale że mam chęci i wenę, to i tak lecę z tematem!

W ogóle pytanie. Ostatnio tak pomyślałam i wpadłam na pomysły ewentualnych specjali z okazji świąt (ta, szybko... akurat kiedy minęły), jak i coś na nowy rok. Ktoś byłby zainteresowany takim mini dodatkiem? Nie będą one jakoś super kanoniczne i nie wpłyną na historię, ale myślę, że to byłby fajny dodatek. Chyba, że mam się skupić na tej faktycznej części historii.

No i cóż... Do zobaczenia w kolejnych rozdziałach!

Kocham! 💖

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top