Rozdział 21: "Jak człowiek"

Dopiero gdy usiadłam się za kierownicą mojego wozu zrozumiałam, jak bardzo brakowało mi jazdy. Co innego towarzyszyć komuś jako pasażer. Wtedy człowiek może bardziej skupić się na widokach, jakie momentalnie przelatują nam przed oczami. Prawdziwej adrenaliny można doświadczyć, gdy samemu prowadzi się samochód. Jeszcze kiedy jedzie się bez nikogo obok, gdy można wcisnąć pedał gazu na maksa, otworzyć szeroko szybę i puścić muzykę na cały głos... To jest niezapomniane doznanie, podczas którego można doświadczyć wszechogarniającego nas stanu euforii. Niestety teraz muszę jechać nieco ostrożniej i hamować swoją duszę ściganta, jednak nie ukrywam, że jak tylko poczułam wiatr we włosach to miałam wrażenie, jakby to uczucie mnie uzdrowiło, chociaż na tę krótką chwilę.

Nawet nie zauważyłam kiedy dotarliśmy pod miejsce pracy. Oczywiście momentalnie mój w miarę dobry humor postanowił się ulotnić. Czułam się tak styrana życiem, zupełnie jakby pierdolnął mnie tir czy jaki inny czołg. Wciąż miałam mieszane uczucia co do tego, czy dobrze zrobiłam zwierzając się wujkowi chociaż z części mojego bagażu. Podobno ma nam być lżej, kiedy komuś się wygadamy... Ja nie czuję się nic lepiej. Może nawet wręcz przeciwnie. Jest mi wstyd, że poznał tak osobliwe fakty z mojego życia. W dodatku wreszcie zaczynam odczuwać efekty potwornego zmęczenia, na które nie mogę sobie pozwolić. Nie w pracy. Zaczęłam się martwić, że przez moje niedostateczne skupienie mogę coś ważnego przeoczyć, albo narazić nas na niebezpieczeństwo. Z drugiej strony nie mogę sobie pozwolić na branie wolnego, tym bardziej że to wciąż początki mojej pracy. Co by sobie o mnie pomyślał Fowler? Muszę być profesjonalna.

Zaparkowałam swoje auto na wolnym miejscu. Zgasiłam silnik, wzdychając ciężko. Hank od razu zauważył moje gorsze samopoczucie, dlatego też chcąc dodać mi otuchy ułożył ostrożnie swoją dłoń na moim ramieniu.

- Nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze. Masz moje wsparcie - zapewniał mnie, posyłając mi swój szczery uśmiech.

Momentalnie sięgnęłam do niego, zamykając go w objęciach. Właśnie tego potrzebowałam w tej chwili najbardziej. Czasem taki niby durny przytulas ma cholernie zbawienny wpływ. I choć wstydziłam się do tego przyznać, pomogło mi to pozbierać myśli. Poczułam się tak... Błogo. Zupełnie jakby przed ten dotyk wujek przelał mi same pozytywne emocje. Byłam mu za to niezmiernie wdzięczna.

- A jeżeli będziesz potrzebowała wolnego, to daj znać. Pogadam z Fowlerem. Powinien zrozumieć sytuację - oznajmił, wypuszczając mnie powoli ze swoich objęć.

- Nie. Nie ma takiej potrzeby - stwierdziłam, uśmiechając się delikatnie - Dam sobie radę.

- Oh, wiem, że dasz - zaznaczył, śmiejąc się - Jesteś cholernie silną, młodą kobietą.

Te słowa niezwykle mnie pokrzepiły, mimo że sama o sobie bym tego nie powiedziała. On dał mi siłę i powód do podjęcia walki o siebie. Chciałam, by mógł być ze mnie prawdziwie dumny. Niestety wiedziałam, że tak się nigdy nie stanie.

Opuściliśmy mój pojazd. Zamknęłam samochód, po czym ruszyliśmy w stronę komisariatu. Odprowadziłam wujka prosto pod drzwi.

- A ty co? Nie wchodzisz? - zapytał zdezorientowany, widząc jak przystaję przed wejściem.

- Nie, jeszcze nie. Potrzebuję chwili. Sam chyba rozumiesz... - oznajmiłam, siląc się na uśmiech.

- Żeby się truć tym cholernym gównem? - zapytał, kręcąc przy tym głową. Ja tylko spojrzałam na niego otwierając szeroko swoje oczy.

- C-Co? Ja nie-

- Ah dajże już spokój - rzucił, machając zdenerwowany ręką - Jebie od ciebie tym świństwem na kilometr. Myślałaś, że jak nie przyłapałem ciebie na gorącym uczynku, to się nie domyślę?

Wytrzeszczyłam szeroko swoje oczy. Nie sądziłam, że mi to wyrzuci. Z drugiej strony oczywistym było, iż prędzej czy później się zorientuje. Raczej po paleniu nie pachnę fiołkami, a wiem, że zwłaszcza dla niektórych ten zapach jest mocno drażniący.

- Wiem, że jesteś dorosła i że to twoje życie, ale nie uważasz, że nie warto? - zapytał, mierząc mnie swoim przenikliwym wzrokiem. Ja tylko westchnęłam ciężko.

- To mi... Pomaga. Na swój sposób - oznajmiłam nieco zmieszana, chwytając się nerwowo za ramię - Chociaż na chwilę pozwala mi się odprężyć i zapomnieć o wszystkim, co się dookoła mnie dzieje. Co mnie trapi. Zresztą, podobnie jak dobre alko.

- Wolałbym, żebyś znalazła sobie jakieś inne metody na uspokojenie i oczyszczenie myśli, no ale co ja tam mogę. Może kiedyś zrozumiesz - powiedział, po czym nim zdążyłam cokolwiek dodać, on zniknął za drzwiami.

Hank ewidentnie nie był zadowolony z tego, jak sobie niszczę zdrowie. Podejrzewam, że gdyby był moim rodzicem to najpewniej skonfiskowałby mi fajki, wyrzucił i solidnie opierdolił. W tej sytuacji także próbuje mnie odwieść od tego niezdrowego nawyku, ale jest bardziej pobłażliwy. Też nie jestem super dumna z tego, co robię, ale jeżeli mogę poczuć się przez to choć odrobinę lepiej, to dlaczego miałabym sobie odmówić zapalenia jednego czy dwóch?

Wiem, że go w ten sposób zawodzę. Nie jestem już tą idealną dziewczynką, bez żadnej skazy, jaką byłam chociażby dwadzieścia lat temu. Przynajmniej tą, jaką byłam wtedy w jego oczach. Popełniłam i popełniam nadal masę błędów. Mam złe odruchy i nie najlepsze mechanizmy radzenia sobie czy to ze stresem, złością czy smutkiem. Negatywne emocje są dla mnie tym trudniejsze, ponieważ za małego nie mogłam ich rozładować w odpowiedni sposób. Uciekłam w takie, a nie inne zachowania, z czego nie jestem dumna, ale z drugiej strony to dzięki temu nadal tu jestem. Jakoś przetrwałam ten feralny czas. Chuj z tym, że pare razy byłam na skraju i wystarczyłby mi ten jeden bodziec, by to wszystko zakończyć i już nigdy więcej się nie obudzić. Teraz to najmniej istotne. Żyję nadal i tylko to powinno się liczyć. Oby tym razem było lepiej, jak poprzednio...

Gdzieś tam z tyłu głowy zaczęły mi się pojawiać wyrzuty sumienia, których nie mogłam zagłuszyć. Jedynym sposobem byłoby porzucenie dotychczas znanych mi schematów, a nie ukrywajmy, żadne z nas nie zmieni swojego życia o sto osiemdziesiąt w jeden dzień. Do tego potrzeba dużo czasu i pracy. No i chęci, których mi brakuje. Dobrze mi z tym i mam nadzieję, że wujek mnie ostatecznie zrozumie.

Wyjęłam więc z kieszeni spodni paczkę papierosów i wzięłam jednego. Szybko go odpaliłam, zaciągając się nikotyną. Ponownie te błogie uczucie wypełniło moją osobę. Nie znam chyba lepszego uczucia niż te, które towarzyszy mi obecnie. Przymknęłam swoje oczy, odchylając głowę nieco w tył. Powoli wypuściłam dym przez usta, gdy ich kąciki powędrowały ku górze, formując się w szczery uśmiech.

Nigdy nie będziesz prawdziwie szczęśliwa. Przeszłość wreszcie cię dopadnie, a ty nawet nie będziesz wiedziała kiedy twoje życie ponownie zamieni się w koszmar.

- Dzień dobry, Lucy - usłyszałam czyiś głos, który pozwolił mi wyrwać się z tych paraliżujących mnie myśli.

Zaczerpnęłam gwałtownie powietrze, zupełnie jakbym na chwilę zapomniała, jak się oddycha. Wtedy to ta osoba podeszła do mnie nieco bliżej, ostrożnie mi się przyglądając.

- Wszystko gra? - zapytał, badając mnie swoim skonsternowanym spojrzeniem.

- T-Ta... Jest okej - zapewniałam, gdy udało mi się złapać oddech - Cześć Connor.

Uśmiechnęłam się do niego szeroko. Cieszyłam się z tego, że go widzę. Podeszłam do niego, po czym ostrożnie zamknęłam go w swoich objęciach. On wydał się tym gestem mocno zakłopotany, lecz ostatecznie oddał nieśmiałego przytulasa. Odsunęłam się nieznacznie, biorąc bucha podczas gdy on nerwowo poprawiał swój krawat. Zrobiło mi się trochę głupio, że wzięłam go z zaskoczenia. Ewidentnie nie jest przyzwyczajony do takich gestów.

- Przepraszam - bąknęłam, chwytając się za ramię. Wbiłam swój speszony wzrok w moje nogi.

- Za co? - zapytał zdezorientowany, przyglądając mi się uważnie. Szybko jednak zrozumiał moją aluzję. - Ah to, to nic. Po prostu... Nikt nigdy wcześniej nie zareagował tak entuzjastycznie na mój widok.

- Ja tam się cieszę, że ciebie widzę - przyznałam otwarcie, zaciągając się dymem.

Zdawało mi się, że w oczach Connora dostrzegłam błysk, zupełnie jakby promieniował radością. Wiem, że to głupie, w końcu androidy nie są ludźmi i nie potrafią czuć tego, co i my, ale... Sama nie wiem. Pewnie po prostu coś sobie uroiłam.

Pokręciłam głową, karcąc się za tak idiotyczny wymysł. W międzyczasie on przystanął obok mnie. Trwaliśmy tak przez chwilę w ciszy, wpatrując się w widoki przed nami. Na ten moment nie jest wcale najchłodniej, a promienie słoneczne jakoś tak dodały mi siły do życia. Dopaliłam papierosa do końca, głęboko oddychając.

- To całkiem... Miłe - stwierdził nagle, choć dało się wyczuć dziwne zawahanie w jego głosie. Spojrzałam się na niego pytająco, a ten już pośpieszył mi z odpowiedzią. - To, co powiedziałaś. I w jaki sposób mnie przywitałaś.

Posłałam mu ciepły uśmiech, który ten jakby odwzajemnił.

Jestem mu wdzięczna za wczoraj. Za to, że odprowadził mnie pod dom Hanka. Wątpię, bym sama miała w sobie na tyle siły, by wrócić. Psychika by mi na to nie pozwoliła. Nie po tym, co przeszłam. Nie musiał co prawda tego robić, ale nie ukrywam, w głębi duszy ucieszyłam się, że wyszedł z inicjatywą.

Dużo dała mi do myślenia rozmowa z nim. Początkowo cząstka mnie była nawet zła na niego, że jest taki bezpośredni, jednak ostatecznie to dzięki temu zrozumiałam coś istotnego. Gdyby nie ta konwersacja, zapewne dalej tkwiłabym w martwym punkcie, gdzie przeszłość i skrywane sekrety by mnie zabijały. Oprócz tego zapewne moja relacja z wujkiem mocno by na tym ucierpiała, o ile w ogóle by się utrzymała. Źle robił, wymuszając na mnie powiedzenie prawdy, ale z drugiej strony... On chciał mnie tylko zrozumieć. Nie miał pojęcia dlaczego tak się zachowuję. Skąd mógł wiedzieć, co się stało? Poza tym należały mu się wyjaśnienia. Może nadal nie wie o mnie wszystkiego, ale myślę, że teraz będzie nam nieco łatwiej. Chyba i ja zaczynam odczuwać nieznaczną ulgę po podzieleniu się z nim pewnymi faktami z mojego życia. Choć może to jednak złudne wrażenie.

Niemniej, to zasługa Connora. To on naprowadził mnie do wyciągnięcia takich, a nie innych wniosków. To on uświadomił mi wagę sytuacji. Nie chciałam, by przez moje tajemnice, nieważnym jakie wstydliwe by one nie były, jedyna relacja, jaka dawała mi poczucie bezpieczeństwa od kiedy tylko pamiętam runęła w gruzach. Hank jest moją ostoją. Wiem, że chce dla mnie dobrze. Zawsze tak było. Może nie zawsze się ze sobą zgadzamy, a on krytykuje moje złe nawyki, ale wiem, że robi to, bo mu na mnie zależy.

- Widzę, że oprócz znaczących niedoborów snu, masz całkiem dobre samopoczucie - zauważył. Nawet nie miałam pojęcia kiedy zdążył mnie przeskanować. Przewróciłam tylko oczami, prychając rozbawiona pod nosem. - Co prawda powinnaś zadbać o solidny wypoczynek i porządny sen, ale dobrze jest widzieć cię w takim nastroju.

- Masz rację, ale jakoś tak nie mogłam zmrużyć oczu ani na trochę - wyjaśniłam, wzdychając ciężko. Włożyłam swoje ręce do kieszeni spodni.

Connor najpewniej czekał, aż rozwinę ten wątek, i nawet gdy nie usłyszał kontynuacji, nie drążył go dalej. Uszanował moje granice, za co byłam mu naprawdę wdzięczna. Czasami odnosiłam wrażenie, że to on najlepiej mnie rozumie. Zapewne to zasługa jego magicznego programu. Ale szczerze? Dobrze jest móc poczuć, że znalazło się sojusznika. Może jego bezpośredniość bywa momentami drażniąca, to przynajmniej on jeden nie bawi się w podchody i mówi wszystko tak, jak to widzi.

- Może wejdziemy do środka? - zaproponował. Chwilę zajęło mi przemyślenie tej kwestii, jednak ostatecznie skinęłam twierdząco głową.

- Jasne, czemu by nie - odpowiedziałam, zerkając na niego.

Już miałam ruszyć w stronę drzwi, gdy on mnie ubiegł. Stanął przy nich, a następnie je otworzył, gestem dłoni zapraszając do środka.

- Panie przodem - powiedział, na co ja tylko zaśmiałam się cicho. To było... Urocze.

Gdy przekroczyłam próg budynku, Connor wszedł na posterunek tuż za mną, a już po chwili zrównał swój krok razem ze mną.

- Skoro tu jesteś, to Hank zapewne też - zauważył, na co mu przytaknęłam.

- Tak, przyjechaliśmy razem. Teraz jednak to ja nas podwiozłam moim autem - odparłam zgodnie z prawdą. Spojrzałam wtedy na niego ukradkiem. - Ale mamy jeszcze trochę czasu przed rozpoczęciem służby.

- Racja - stwierdził, niby się uśmiechając nieśmiało - Jeżeli chcesz, możemy porozmawiać przy kawie. No, właściwie to ty byś sobie wypiła, ja z wiadomych względów nie mogę. Chyba, że mam sobie pójść.

- No coś ty! - rzuciłam, wbijając w niego swoje spojrzenie, po czym trąciłam go przyjacielsko w ramię - Lubię twoje towarzystwo. A kawa brzmi bardzo kusząco.

Obydwoje więc ruszyliśmy w ustalonym wcześniej kierunku. Weszliśmy do środka pomieszczenia. Oczywiście przepuścił mnie, bym weszła pierwsza, a on był tuż za mną. Byliśmy tu tylko my, co było miłą odmianą. Sądziłam, że już ktoś będzie się tutaj kręcił, a naprawdę chciałabym porozmawiać z Connorem, no i przede wszystkim podziękować mu za to, że wjechał mi na ambicje. Potrzebowałam bodźca, który był w stanie zmobilizować mnie do działania, i taki też otrzymałam. A to wszystko głównie jego zasługa.

Już miałam ruszyć w stronę ekspresu do kawy, gdy ten mnie ubiegł. Ja tylko pokręciłam rozbawiona głową, przystając pod ścianą. Wkrótce maszyna zaczęła przygotowywać gorący napój dla mnie.

- Mam dziwne wrażenie, że lubisz mi usługiwać - zaśmiałam się, choć po chwili zrozumiałam, że to był kiepski dobór słów - Znaczy się... Cholera, to nie tak!

- Spokojnie, nie powiedziałaś niczego złego - stwierdził, odbierając kawę z maszyny, po czym podszedł do mnie i mi ją wręczył. Podziękowałam mu nieśmiałym skinieniem głowy. - Zresztą, taki jest nasz cel. Zostaliśmy stworzeni po to, by przyjmować od was polecenia i je wykonywać jak najlepiej potrafimy.

Zrobiło mi się cholernie głupio. Zdarza mi się palnąć coś bez uprzedniego przemyślenia i tak to się potem kończy. Szczerze to jestem zdziwiona, że przyjął to z taką... Lekkością. Bałam się, że mogłam go w ten sposób urazić. Z drugiej strony jak urazić kogoś, kto z założenia nie jest istotą ludzką i nie może odczuwać emocji? Miałam jednak wrażenie, że on jest inny. Trochę jak tamta androidka, której sprawę prowadziłam wcześniej razem z Gavinem. To był pierwszy raz, kiedy zobaczyłam, że być może jest w nich coś więcej, niż bezmyślne maszyny.

- Nie zastanawiasz się czasem, jak wyglądałoby twoje życie, gdybyś był, no wiesz... Wolny? Niezależny od ludzi i ich dzikich zachcianek? - wypaliłam nagle, uważnie obserwując jego reakcję. Zauważyłam, jak się na chwilę zawiesza, a dioda na jego skroni miga ostrzegawczą żółcią. - Przyznam sama osobiście, że nie wyobrażam sobie takiego funkcjonowania. To musi być okropne...

Connor spojrzał na mnie, ewidentnie nie wiedząc jak odpowiedzieć na moje pytanie. Wzięłam go tym z zaskoczenia.

- Ja... - bąknął, a jego dioda wciąż paliła się na żółto - Nie wiem. Nigdy o tym nie myślałem. Zawsze wykonuję to, co podpowiada mi mój program.

Wzięłam łyk kawy, siadając przy jednym ze stolików. No tak, w końcu androidy mają nad sobą pewien schemat, który dyktuje im odpowiednie zachowania. Nie mają pojęcia, że można inaczej. Choć w życiu bywa podobnie. Istnieją zasady, których należy przestrzegać. My także nie jesteśmy w pełni wolni, choć mamy zdecydowanie więcej swobody. Poza tym geneza tych reguł jest zupełnie inna; w naszym świecie mają za zadanie dbać bardziej lub mniej o porządek i bezpieczeństwo, choć w praktyce z tym bywa różnie, zaś u nich chodzi tylko o to, by byli nam w pełni poddani i wykonywali jak najlepiej swoje zadania, a jeśli te przestaną spełniać swoje funkcje, to... Koniec.

Ale czy skoro androidy nie są żywymi osobami, tylko takie imitują, to czy mogą umrzeć? Boją się tego, co będzie z nimi po śmierci?

- Zresztą to trochę podobnie jak i wy - stwierdził, spoglądając na mnie. Początkowo nie zrozumiałam co miał przez to na myśli.

- W jakim sensie? - zapytałam, wbijając w niego swój wzrok. Byłam ciekawa jego argumentacji, która zapewne będzie równie idealna i wyważona, jak on jako maszyna.

- Wiesz... - wydukał, po czym zajął miejsce przy stoliku na przeciwko mnie. Przyglądał mi się z uwagą, a ja widziałam jak w swoim oprogramowaniu dobiera jak najlepsze słowa do prowadzenia tej rozmowy. - Prosty przykład. Pracujesz tutaj, czyż nie?

- Nie do końca rozumiem co to ma do rzeczy - bąknęłam, nadal niczego nie łapiąc.

- Może inaczej, bo samo miejsce czy pełniony zawód nie mają większego znaczenia. Chodzi o sam fakt. Pracujesz - doprecyzował, kładąc na blat swoje splecione dłonie. Wciąż jednak nie spuszczał ze mnie swojego wzroku.

- Tak jak i ty - stwierdziłam nieco zdezorientowana. Opadłam plecami na oparcie krzesła, unosząc nieco swoje brwi.

- W tym momencie mówimy o tobie - zaznaczył, po czym kontynuował - Jako pracownik również nie masz wolnej woli. Podlegasz swojemu przełożonemu, który to wydaje ci polecenia, jakie ty następnie masz za zadanie wykonać i z czego później zostajesz rozliczona.

Przyglądałam mu się tak, jakby zaczął bredzić coś, co nie ma żadnego, nawet najmniejszego sensu. Ale było inaczej. Byłam zdziwiona, że nie potrafiłam spojrzeć na to w ten sposób. Wychodzi na to, że w tej kwestii może wcale nie różnimy się od siebie aż tak bardzo.

- Tak samo możemy zbadać ten temat od nieco innej perspektywy, już niekoniecznie odnosząc kwestię wolności do samej pracy - mówił dalej. Dostrzegłam, jak zaczyna bawić się swoimi dłońmi, w które to też tym razem wbił swoje spojrzenie. - Jako ludzie macie też pewne prawa i obowiązki. Zakazy, nakazy... To nie do końca tak, że jesteście wolni, przynajmniej nie w pełni.

- Cóż... - bąknęłam, nie wiedząc jak się ustosunkować do jego stanowiska. Westchnęłam ciężko, po czym postanowiłam zabrać głos. - Faktycznie, w rzeczywistości nie mamy pozwolenia na to, by robić wszystko to, czego dusza zapragnie. Aczkolwiek to nie ma na celu ograniczyć naszej wolności-

- A jednak tak jest. Te wszystkie zasady stanowią dla waszego gatunku szereg przywilejów, jak także i rozmaitych ograniczeń - powiedział, ponownie podnosząc na mnie swój wzrok - Rozumiem też, że nie możecie mieć pełnej swobody a zasady te zostały wprowadzone po to, by zachować jakąś równowagę i określić co wolno, a co nie. Jakie zachowania wybiegają poza normy i należy je wyeliminować, jeżeli chce się wieść spokojne i dostatnie życie.

Miał rację. Wiedziałam, że ją ma. Wciąż dziwnie było mi tego wszystkiego słuchać, tym bardziej że chciałam pokazać mu, że wolność to nie musi być coś zarezerwowane tylko i wyłącznie dla ludzi. Że wolność jest dobra. W rzeczywistości jednak żadne z nas nie jest i nigdy nie będzie tak w pełni wolne, ale te wszystkie zasady, jakie zostały nam narzucone powstały w dobrej wierze.

Nadal jednak jako ludzie mamy o wiele więcej praw niż oni. A czym się od siebie różnimy? Tym, że oni są z założenia maszynami? Skoro tak, to dlaczego coraz więcej spraw dotyczy domniemanych defektów? Czy emocje należy postrzegać za coś złego? Bo w końcu skoro zostali stworzeni przez człowieka, istotę rozumną, która kieruje się zarówno rozumem, jak i sercem, to czy androidy nie mają prawa wykształcić u siebie emocjonalności? Dlaczego te wszystkie sytuacje, których powodów w większości nie znamy, bo niektórzy nie chcą o tym słyszeć sprowadzane są do pojęcia buntu? Owszem, to jest bunt, jednak nie ten, jakim nas straszono. Nie taki, gdzie maszyny sprzeciwiają się nam i są żądne rozlewu krwi. O nie. Tu chodzi o coś zupełnie innego, tylko jesteśmy na tyle zaślepieni, że nie chcemy pozwolić sobie na zrozumienie tego, co się wokół nas dzieje.

Momentalnie wyprostowałam się na krześle, opierając się łokciami o blat stołu. Pokręciłam głową, spoglądając na niego.

- Okej, masz rację, to muszę ci przyznać - stwierdziłam, po czym kontynuowałam - Ale wciąż, jak sam zresztą zauważyłeś my ludzie mamy od was łatwiej. Mamy więcej wolności. Nie powiesz mi, że też byś tak nie chciał.

Przyglądałam mu się z uwagą, chcąc wypatrzeć jakiekolwiek emocje na jego twarzy i ten jeden raz, kiedy tego tak bardzo chciałam... Zawiodłam się. Nie zobaczyłam niczego, oprócz chłodu bijącego z głębi jego brązowych tęczówek. Poczułam go na swojej własnej skórze.

A może to tylko coś, co chciałabyś, by się stało? Może chcesz zobaczyć w nim kogoś więcej, bo poczułaś, że wreszcie znalazłaś kogoś, komu możesz zaufać? Kogoś, kto ciebie rozumie?

Pomyśleć, że jestem taka głupia...

Poczułam się cholernie zażenowana. Chciałam dobrze, ale przecież on jest maszyną. Może został stworzony na nasze podobieństwo, lecz jest kompletnie inny. Tak jak wszystkie androidy. Westchnęłam ciężko, opuszczając ręce wzdłuż ciała. Odwróciłam zrezygnowana swój wzrok, poddając się w tej kwestii.

- Chociaż, ehh... Uznajmy, że... Nie było tematu - wydukałam, nerwowo chwytając się za ramię. Czułam się jak kompletna idiotka. To, że mi pomógł wcale nie oznacza, że czuje i myśli jak my. To wszystko to tylko zasługa jego pieprzonego programu, a nie przejaw człowieczeństwa...

- Ja po prostu... Nie wiem, jak powinienem się do tego ustosunkować - powiedział wreszcie, a ja poczułam cień nadziei. A może jednak...

- Posłuchaj, tutaj nie musisz już patrzeć na to, co podpowiada ci program. Ten jeden raz możesz wyjść poza schemat. Możesz wreszcie pozwolić sobie na wsłuchanie się w swoje własne potrzeby! - rzuciłam, chyba aż nazbyt ekspresyjnie pokazując swoją radość. Momentalnie się opamiętałam, opierając się o krzesło. - Wybacz... Po prostu mam wrażenie, że jest w was coś więcej. Musi być.

- Myślisz tak, bo jako jedna z nielicznych, o ile nawet nie jedyna potrafisz i chcesz rozmawiać ze mną jak z jednym ze swoich, ale prawda jest taka, że... - Zawiesił się, a jego dioda zamigotała na żółto. Wydawało mi się, jakby na chwilę posmutniał, a zaraz potem szybko się opamiętał. Choć może to faktycznie tylko wymysł mojej durnej wyobraźni... - Nigdy nie będę taki, jak wy.

Mówiąc to zacisnął dłoń w pięść, jakoby w bezsilności. Na jego twarzy pojawił się dziwny do opisania grymas. Zupełnie, jakby był on wyrazem złości? Smutku? Gniewu? Spojrzał na mnie, a jego dioda wciąż mieniła się na żółto.

- Nigdy nie będę jak człowiek. Jak ty - wydukał, a ja czułam jego ból. I choć to nie był najprzyjemniejszy widok, uśmiechnęłam się.

- Mylisz się Connor... - powiedziałam, kręcąc z niedowierzania głową. Byłam jednak szczęśliwa, bo on właśnie zaczął przejawiać ludzkie cechy i zachowania, które nie wyglądały jak działania, które kazał mu wykonywać jego program. To pochodziło z zupełnie innego źródła. - Już teraz masz o wiele więcej wspólnego z ludźmi, niż myślisz.

Spojrzał na mnie zdezorientowany. Patrzał tak na mnie jak na największą idiotkę na świecie, ale nic sobie z tego nie robiłam. Wiedziałam, że mam rację. Czułam to, głęboko w sobie i nic ani nikt nie zmieni mojego zdania. Będę nadal twardo upierała się przy swoim. Nie jestem pewna, czy mogę te słowa odnieść do każdego jednego androida z osobna, lecz wiem, że Connor z pewnością na to zasługuje. Już jest bardziej ludzki, niż nawet i sami ludzie. Nie wierzę już w tłumaczenie, że to wszystko za sprawą programu. Nawet jeśli, to ma on wgrany moduł pozwalający mu na pracę w policji, jak i ma specjalizację z zakresu psychologii, co z pewnością ułatwia mu wykonywanie jego czynności, ale nie ma tam nigdzie wzmianki chociażby o mojej osobie, a on mimo to gdy widzi, że tego potrzebuję, stara się mi pomóc. Daje rady, o które boję się poprosić, choć wiem, że ich potrzebuję i bez nich nie poradziłabym sobie w świecie, a moja praca, jak i relacje czy to z Hankiem czy z Gavinem to byłaby totalna katastrofa. Tak samo nikt mu nie kazał odprowadzać mnie prosto pod dom mojego wujka, a on mimo to i tak to zrobił. Sam z siebie, bo tego chciał. I nie wmówi mi, że nie.

Niepewnie wyciągnęłam swoją dłoń w jego stronę, ostrożnie kładąc ją na tę jego, wciąż zaciśniętą w pięść. Posłałam mu delikatny uśmiech, czym ewidentnie wprowadziłam go w zakłopotanie. Jego dioda już się nie paliła, a zaczęła migać ostrzegawczą żółcią. Wydawało mi się nawet, jakby odwzajemnił mój uśmiech, jak tylko pozwolił sobie na przyjęcie moich słów do wiadomości. Jego dłoń zaczęła stawać się biała, zupełnie jakby... Zdejmował swoją skórę. Szybko jednak coś się zmieniło. Dioda zmieniła na chwilę kolor na szkarłatną czerwień, co mnie zaniepokoiło. Uwolnił swoją rękę z uścisku mojej, szybko opuszczając ją wzdłuż ciała. Pokręcił tylko głową, po czym momentalnie podniósł się z krzesła. Jak tylko wstał, szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia z bufetu, czym kompletnie mnie zaskoczył.

- Muszę już iść - rzucił jakoby od niechcenia, nawet na mnie nie spoglądając.

- Connor, zaczekaj! - krzyknęłam, wyciągając swoją dłoń w jego kierunku.

Byłam na tyle zszokowana, że nie do końca rozumiałam co się teraz dzieje. Zdążyłam jedynie wstać z zamiarem ruszenia za nim, jednak moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Zamiast tego stałam tak tam tylko, bezradnie przyglądając się, jak on sam znika za drzwiami.

- Czy... Powiedziałam coś nie tak? - bąknęłam sama do siebie. Spuściłam wzrok na swoje nogi, nerwowo łapiąc się za ramię. Nie spodziewałam się takiej reakcji z jego strony. Może za bardzo naciskałam? Jak zwykle wszystko psuję, a chciałam dobrze...

Byłam na siebie cholernie zła. W jednej chwili mój cały pozytywny humor legnął w gruzach. Może nie czułam się najlepiej na świecie, jednak to był pierwszy raz od dłuższego czasu, gdy chociaż względnie było dobrze. Teraz nie ma już ani śladu po tej całej pozytywnej energii, a został jedynie żal.

Nieważne, czego bym nie zrobiła, zawsze coś spierdolę.

Jak tylko udało mi się otrząsnąć, wzięłam swój plastikowy kubek po kawie, który następnie wyrzuciłam do śmietnika. Westchnęłam ciężko, kręcąc przy tym głową. Nie mając już zbytnio innego wyjścia postanowiłam po prostu udać się do naszego biura, by móc zabrać się do pracy. Przynajmniej czymś pożytecznym zajmę swoje myśli. O ile i tej sprawy nie zjebię.

Zdenerwowana i zrezygnowana opuściłam pomieszczenie, korytarzem kierując się w stronę obranego przeze mnie celu. Po drodze zastanawiałam się, czy to nie byłby dobry moment na fajkę, lecz stwierdziłam, że tym razem odpuszczę. Nie poczuję się przez to wcale nic lepiej. Zresztą dopiero co paliłam. Powinnam ograniczyć ten nawyk, jednak nie potrafiłam. Słabi ludzie łatwo wpadają w odmęty nałogu, z którego następnie już nigdy nie wychodzą. Ja jedyne co potrafię, to stwarzać pozory silnej, choć nawet ostatnio i gra pozorów mnie zaczyna przerastać. W końcu kogo ja próbuję oszukać. Inni może by się dali nabrać na tę całą szopkę, ale nie ja, która zna siebie na wylot. Albo tak przynajmniej myśli.

Nawet nie zauważyłam kiedy dotarłam pod drzwi prowadzące do mojego biura. Szybko je otworzyłam, a impet, z jakim to zrobiłam wywołał głośny huk, jednak nie dbałam o to. Weszłam do środka, trzaskając za sobą drzwiami raz jeszcze. Liczyłam, że to pozwoli dać upust moim emocjom, lecz to wcale nie sprawiło, że poczułam się lepiej, a efekt uzyskałam wręcz odwrotny. Było mi z tym wszystkim jeszcze gorzej. Zapewne gdybym była sama w domu, pozwoliłabym sobie na chwilę słabości, ale nie tutaj. Nie w pracy, mając świadomość tego, że ktoś mógłby mnie zobaczyć w takim stanie.

- Whoah, wszystko w porządku? - Usłyszałam przed sobą tak dobrze znany mi głos, przez który o mało co nie dostałam zawału. Spojrzałam się w jego stronę, zdziwiona faktem, iż go tu dziś widzę.

- Gavin? A c-co ty tu...? - bąknęłam. Stałam w miejscu podczas gdy on powoli zbliżał się w moim kierunku. Po tej nocnej akcji nie wyglądał najlepiej. - Powinieneś wziąć wolne, żeby dojść do siebie.

- Ah, to? - rzucił, uśmiechając się głupkowato pod nosem, po czym przewrócił oczami. Wskazał na swoją twarz, pełną siniaków i zadrapań. - To nic takiego. Nic, co by mnie zabiło.

- Przestań się zgrywać - powiedziałam oburzona, krzyżując swoje ręce na piersi.

- I kto to mówi - wydukał, kręcąc przy tym głową z dezaprobatą. Oczywiście zauważył, że coś się wydarzyło. Nie wiem już tylko czy to ja nie potrafię już ukrywać swoich emocji, czy też zdążył poznać mnie na tyle, że wie, kiedy coś nie gra.

Wzięłam głęboki oddech, odwracając speszona swój wzrok. Z jednej strony chciałabym skonfrontować z kimś swoje wątpliwości, lecz z drugiej... Czy powinnam komukolwiek mówić o tym, że chyba androidy, a przynajmniej niektóre z nich mogą faktycznie mieć w sobie coś więcej, niż tylko durne oprogramowanie? Że dostrzegłam w Connorze kogoś więcej, niż tylko bezduszną maszynę? Już miałabym gdzieś fakt, iż uznano by mnie za jakąś pierdolniętą, co ma nie równo pod sufitem. Przecież każde jedno ich zachowanie wybiegające poza schemat traktowane jest jako przejaw defektyzmu, a zdążyłam gdzieś tam zauważyć jak działa cały ten proceder i szczerze? Coraz mniej mi się to podoba.

- Nadal czekam - stwierdził, wyrywając mnie z wiru myśli. Początkowo zostałam wytrącona z równowagi i nie miałam pojęcia o co może mu chodzić.

- Ale na co? - zapytałam, prychając nerwowo pod nosem. Opuściłam ręce wzdłuż ciała, czekając na odpowiedź, którą już po chwili otrzymałam.

- No na moje pytanie - zaznaczył, a ja szybko w głowie zaczęłam skanować ostatnie wydarzenia.

- Jest okej - powiedziałam bez większego namysłu, nie mając nawet siły by zabrzmieć bardziej przekonywująco. Liczyłam jednak, że taka odpowiedź mu wystarczy i postanowi odpuścić mi ten temat.

W głowie już szukałam bezpiecznego wyjścia z tej sytuacji. Momentalnie odwróciłam swój wzrok, po czym ruszyłam przed siebie z zamiarem wyminięcia mojego partnera. Wszystko miało pójść gładko, ale nim zdążyłam go minąć poczułam, jak jego ręka delikatnie zaciska się na moim ramieniu, przez co przystanęłam w miejscu, zmuszona tym samym by spojrzeć mu prosto w twarz.

- Wiem, że coś jest na rzeczy - przyznał, lustrując mnie swoim przenikliwym wzrokiem. Miałam wrażenie, jakby znalazł w ten sposób dojście do mojej duszy i czytał z niej jak z nut. - Ty po prostu znowu uciekasz przed problemem, zamiast porozmawiać, bo myślisz, że tak jest łatwiej.

- Tak? A kto praktykuje podobne metody, hę? - burknęłam, wyrywając się z jego uścisku, czym go zdziwiłam - Znalazł się wielki znawca.

- O co ci chodzi? - rzucił zdezorientowany, jednak nie miałam ochoty na dalsze dyskusje.

Korzystając z okazji po prostu udałam się w stronę mojego biurka, za którym to też się usiadłam. Musiałam ochłonąć, choć przyznam sama, że nie wiem dlaczego tak się uniosłam. Chyba potrzebuję trochę czasu, by na spokojnie móc poukładać sobie w głowie pewne kwestie. Zresztą teraz nie czas na moje rozterki i przemyślenia. W końcu mamy sprawę do rozwiązania, i to na niej powinniśmy się teraz skupić. Priorytetem jest poznać motyw, jak i samego zabójcę, a sprawa, mimo iż wygląda na banalnie prostą, mam wrażenie, że jest o wiele bardziej skomplikowana, niż byśmy tego chcieli.

Zaczęłam od nowa analizować wszystko to, co udało nam się do tej pory ustalić. Być może coś pominęliśmy w tym całym pośpiechu. Musi być jakiś punkt zaczepienia. Szkoda tylko, że to wszystko jest tak cholernie zagmatwane. Ktokolwiek dopuścił się morderstwa, musi wiedzieć, co robi. Ale prędzej czy później wpadnie. W końcu nikt nie jest nieomylny.

- Znowu zamierzasz się na mnie dąsać za to, że chcę ci pomóc i zrozumieć? - Usłyszałam jego głos. Nawet nie wiedziałam, kiedy znalazł się na swoim miejscu i przyglądał mi się z uwagą. Ja tylko zmierzyłam go swoim wzrokiem.

- Gavin, nie teraz... - wybełkotałam, nie mając zamiaru się przed nim tłumaczyć.

- Czyli tak... - prychnął pod nosem, kręcąc przy tym głową z dezaprobatą, po czym dodał nieco ciszej - Dlaczego nie może być po prostu dobrze?

Podniosłam ponownie na niego swój wzrok, lecz on zdążył się odwrócić w stronę monitora. Otworzyłam nieznacznie swoje usta, nie wiedząc co powiedzieć ani jak zareagować. Odniosłam dziwne wrażenie, że jest mu... Przykro? Poczułam się cholernie głupio i momentalnie wróciłam myślami do naszej nocnej rozmowy. Do tego telefonu, który zaniepokoił mnie na tyle, iż nie dawało mi to spokoju i musiałam się upewnić, że u niego wszystko w porządku. Wyjaśniliśmy wtedy sobie kilka kwestii, on mi zaufał ze swoją przeszłością. Było dobrze, a co teraz znowu robię? Powinnam zastanowić się nad sobą, inaczej zacznę tracić ludzi szybciej, jak ich zyskałam.

- Dobra, to... Podsumujmy sobie, co wiemy o naszej denatce, jak i o jej bliskich. Na ten moment - zaproponował.

- Wiemy, że naszą ofiarą jest niejaka Mia Collins, od dwóch miesięcy żona Nicka Collinsa, a także siostra bliźniaczka Rosalie Washington - zaczęłam, chwytając w dłoń leżący na biurku długopis, który też obracałam między palcami, by rozładować choć w niewielkim stopniu zgromadzone we mnie emocje - W chwili wypadku była sama w domu. Rzekomo roztrzęsiona zadzwoniła do siostry i poprosiła o pomoc. Do mieszkania miał się dobijać jej były chłopak, Michael Prescott, i to podobno on miał ją zaatakować, jak i ostatecznie zepchnąć z balkonu z ósmego piętra, co poskutkowało zgonem na miejscu.

- Ustaliliśmy jednak, że Michael nie miał z tym nic wspólnego. Mało tego, rodzina Mii była cholernie uprzedzona w stosunku do niego, a zwłaszcza Rose - dodał, kładąc w tym momencie swoje nogi na blat biurka - Pytanie tylko dlaczego?

- To musimy wyjaśnić - stwierdziłam, snując w swojej głowie zalążki najróżniejszych teorii - Tak samo jej świeżo upieczony mąż...

- Co z nim? - zapytał, spoglądając na mnie skonsternowany.

- Nie wiem... - westchnęłam, zerkając na mojego partnera - Jakoś tak nie ufam mu.

- Cóż... Chłop stracił miłość swojego życia i jest tym faktem załamany - wyjaśnił, lecz to mnie nie przekonało - Każda strata boli, a zwłaszcza taka nieoczekiwana, gdzie dopiero co układasz sobie życie.

- Ja wiem, tylko... - bąknęłam, nie będąc do końca przekonaną czy powinnam się z nim dzielić swoimi podejrzeniami. Okej, pracujemy razem, ale boję się, że może mnie nie zrozumieć i nie potraktuje mnie poważnie.

Zatrzymałam się. Musiałam jakoś to wszystko ułożyć sobie w głowie. Nie mówię teraz, że Gavin nie ma racji. Jest jednak w tym człowieku coś, co mi nie pasuje. Co sprawia, że wątpię w autentyczność jego rozpaczy. W dodatku te fałszywe oszczerstwa Rose, skierowane na Bogu ducha winnego człowieka. A to dlaczego? Dlatego, że był niższy stanem? Że nie miał w życiu tak łatwo, jak ona? Niestety w dzisiejszych czasach to majątek określa człowieka. Nie jego wykształcenie czy charakter. Podstawą do oceny jest wygląd, a także to jakimi środkami włada na koncie.

Przez to wszystko zaczynałam odnosić wrażenie, że być może oni mają ze sobą jakąś zmowę. Z pewnością któreś z nich wie coś więcej, o czym nam nie mówią, a nawet postanowili wprowadzić nas w błąd. Musimy skonfrontować z Rosalie jej zeznania dotyczące byłego chłopaka jej siostry i wyjaśnić dlaczego rzuciła fałszywym tropem. Choć sądząc po jego wyjaśnieniach kobieta najzwyczajniej w świecie chciała się go pozbyć i raz na zawsze odsunąć od swojej rodziny. Ale czy musiała robić te wszystkie świństwa, tym bardziej mając świadomość tego, ile dla on i Mia dla siebie znaczyli? Niestety niejednokrotnie rodzina jest naszym najgorszym wrogiem...

Oprócz fałszywych zeznań mamy także inne haki na Rose; chociażby wiadomości z pogróżkami, jakie wysyłała Michaelowi. To także musimy z nią wyjaśnić. Jak widać kobieta lubi przysparzać sobie licznych problemów...

Warto również przyjrzeć się ich rodzicom, jak i innym osobom z bliskiego otoczenia. Także pracy i stosunkom z pracownikami. W tej sytuacji każda jedna informacja może być na wagę złota. Niestety przez ostatnie dość częste incydenty policja, jak i pracownicy kostnicy mają ręce pełne roboty. Jedna sprawa nie zostanie zakończona to już pojawia się kolejna. Nadal czekamy na wyniki sekcji zwłok, które mają potwierdzić nasze przypuszczenia, a być może rzucą też nowe światło w tej sprawie. Na ten moment mamy więcej pytań i nieścisłości, jak odpowiedzi.

- Może po prostu powinniśmy pchnąć tę sprawę do przodu, zamiast zaczynać się kłócić które z nas ma rację? - rzucił nagle Gavin, podnosząc się na równe nogi.

- Ja się nie kłócę. Mam po prostu pewne wątpliwości, ale niczego nie kwestionuję - powiedziałam z deka oburzona jego sugestią.

- Dlatego czas najwyższy je rozwiązać - odparł, powolnym krokiem ruszając w stronę drzwi.

- Okej, to... Co proponujesz? - zapytałam, również podnosząc się z miejsca - Na ten moment mamy niewystarczające dowody, by cokolwiek z kimkolwiek konfrontować.

- Jeżeli masz na myśli wyniki sekcji, to są one niemalże pewne-

- Wiem, ale wciąż. Nie mamy niczego tak formalnie, a ludzie różnie reagują na nasze domysły - powiedziałam, stając obok niego. Ten tylko westchnął ciężko, zresztą podobnie jak i ja.

- Dlatego w międzyczasie możemy rozejrzeć się po firmie, w której ze wstępnych ustaleń miała pracować nasza denatka - zaproponował, po czym doprecyzował - A właściwie tej, której ona miała być współwłaścicielką. Tej, którą zarządza jej mąż.

- Pierdolisz... - bąknęłam, początkowo będąc w nie małym szoku, chociaż po chwili dotarło do mnie, że to bardziej niż oczywiste. Może dlatego nie udało mi się do tego dojść?

- Powiem tak... Noc miałem już i tak po piździe, więc żeby zająć czymkolwiek myśli postanowiłem trochę pogrzebać w jej przeszłości i życiu na własną rękę. Zazwyczaj tak robię, dzięki czemu jesteśmy już o krok dalej, aniżeli jakbyśmy dopiero teraz zaczęli prześwietlać jej życiorys - stwierdził, wzruszając niewinnie ramionami - Internet w takich sytuacjach jest niezwykle przydatny. W sieci można znaleźć naprawdę wiele różnych smaczków na temat życia niemalże każdego z nas. W takich chwilach to jest przydatne, choć tak na co dzień bywa cholernie upierdliwe i zatruwa życie tym, co nie pragną niczego oprócz świętego spokoju.

- Wow, to... - wydukałam, nie za bardzo wiedząc jak powinnam zareagować. Mimo to cieszyłam się, że wiemy coś więcej i być może uda nam się ruszyć tę sprawę. - Czekaj... Masz adres tej firmy?

- Jeszcze się pytasz - powiedział uśmiechając się cwaniacko, po czym opuścił pomieszczenie, a ja bez większego namysłu ruszyłam za nim.

- No no, jak chcesz to potrafisz się do czegoś przydać - stwierdziłam rozbawiona, trącając go w ramię.

Udaliśmy się w stronę radiowozu, do którego też następnie wsiedliśmy. Gavin jako że znał lokalizację zakładu pracy zajął miejsce kierowcy, zaś ja usiadłam się na miejscu pasażera. Jak tylko zapięliśmy pasy ruszyliśmy w drogę. Byłam niezwykle ciekawa czego dowiemy się od pracowników na temat Mii, jak i jej męża. Jedno jest pewne. Ich zachowanie, jak i reakcje na rozmowę o tej dwójce dadzą nam nowe światło w tej sprawie. Czuję, że być może poznamy jakieś mroczne tajemnice tego małżeństwa. Co prawda rozpacz Nicolasa wydawała się być nie mniej autentyczna, lecz coś każe mi myśleć, że nie jest tym, za jakiego się podaje. Za jakiego podaje go nam jego szwagierka.

Witam was moi mili po długiej przerwie w kolejnym rozdziale! Wiem, obiecywałam pojawienie się go prędzej, ale że w życiu bywa różnie, pojawiają się problemy, brak czasu czy ciężki dzień w pracy, albo najzwyczajniej w świecie brakuje weny, to publikacja się obsunęła. No ale wreszcie tu jesteśmy, a ja jestem z siebie dumna, że wreszcie mogłam do was wrócić!

Oczywiście wrzesień to miesiąc szkoły, więc oprócz życia prywatnego i pracy czeka mnie nauka, gdyż kontynuuję kurs, jak także pomoc w nauce mojemu rodzeństwu, dlatego też nie jestem w stanie obiecać regularnej publikacji. Postaram się jednak pisać i wrzucać rozdziały tak często, na ile pozwoli mi życie.

Wiem, że końcówka rozdziału jest taka niemrawa, ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie niczego lepszego. Mam nadzieję tylko, że po przerwie jakość tekstu nie ucierpiała i wciąż piszę na w miarę dobrym poziomie. Kurcze, nawet nie wiecie jak dobrze jest wrócić do was kochani!

Co sądzicie o rozmowie Lucy i Connora? Czy faktycznie jest w nim coś więcej, czy to tylko ona chce w nim zobaczyć kogoś więcej przez to, jak jej pomaga? I dlaczego Connor zareagował tak impulsywnie i opuścił salę, zostawiając ją samą?

Wracamy także do naszej sprawy morderstwa. Czego bohaterowie dowiedzą się o Nicku i Mii? Przekonamy się o tym w kolejnym rozdziale!

Każdemu, kto przetrwał tę przerwę i nadal jest ze mną dziękuję z całego serca. Dobrze jest mieć gdzie i do kogo wracać 💖

Do następnego
Kocham! ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top