Rozdział 17: "Ukryte intencje"
Droga mijała nam nadzwyczaj spokojnie. W tle przygrywało radio, zagłuszając nieco niezręczną ciszę. Nie wiedziałam, jak się odezwać. Jak rozpocząć rozmowę i utrzymać ją. Reed zachowuje się wyraźnie inaczej po wizycie w biedniejszych rewirach, ale mam wrażenie, że przesłuchanie Michaela i jego opowieść mocno uderzyły w niego. Spojrzałam na niego ukradkiem, czując niepokój i zmartwienie.
- Nie musisz już tak ciągle na mnie zerkać - rzucił obojętnym tonem. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wydawał się być nieobecny, a powodem zamyślenia ewidentnie nie było wymuszone sytuacją skupienie na trasie.
- Ja... - bąknęłam, nie wiedząc co powiedzieć. Jak wybrnąć z sytuacji.
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to widział. A może to ja zbyt często usilnie starałam się dostrzec, co go tak przytłacza. Skąd ta nagła zmiana zachowania. Mogłam się jedynie domyślać.
- Nie musisz się przejmować. Przejdzie mi - odparł, demaskując tym samym całkowicie moje działania. Westchnęłam ciężko, wbijając wzrok w widoki za oknem.
Czy powinnam się odzywać? Sama nie wiem. Nie oczekuję, że zacznie mi się teraz zwierzać ze swoich problemów ze szczegółami, tym bardziej że ja również mam przed nim swoje tajemnice. Chciałam mu jednak jakoś pomóc, albo chociaż dać do zrozumienia, że może na mnie liczyć. Długo biłam się z własnymi myślami i postanowiłam spróbować. Prosto z mostu.
- Posłuchaj... - zaczęłam, biorąc głęboki oddech. Ponownie wbiłam w niego swoje zmartwione spojrzenie. - Widzę, że coś się stało. Zachowujesz się... Inaczej, niż zazwyczaj.
- Wydaje ci się - odparł, bagatelizująco machając ręką, co nie spodobało mi się.
- Daj mi dokończyć - poprosiłam, na co ten tylko westchnął ciężko. Pokręciłam głową, jednak widząc w jego zachowaniu choć cień współpracy kontynuowałam dalej. - Nie musisz mi się tłumaczyć ani zwierzać. Ewidentnie ten temat nie jest dla ciebie zbyt wygodny i nie chcę naciskać. Być może kiedyś mi powiesz, jeżeli będziesz chciał i będziesz gotowy, w końcu nic na siłę.
- Ale? - dopytywał doskonale zdając sobie sprawę, że to nie wszystko, co chciałam mu przekazać, a za moimi słowami kryje się coś jeszcze.
- Po prostu chcę, żebyś wiedział, że nie musisz być z tym sam - oznajmiłam, siląc się na uśmiech.
Niepewnie wyciągnęłam dłoń w jego kierunku, chwytając go następnie delikatnie za ramię. Gavin zdezorientowany spojrzał na mnie, jednak nic nie powiedział. Mimo to speszona zabrałam rękę. Wbiłam swój wzrok na nogi, na których ułożyłam ręce, bawiąc się palcami.
- Tym bardziej, że ty także mi pomagasz. Może nie zawsze postępujesz odpowiednio, ale przynajmniej się starasz - zaśmiałam się nerwowo, po czym ponownie wbiłam w niego swoje spojrzenie - Powinniśmy siebie nawzajem wspierać. Jak to robią dobrzy partnerzy z pracy. Więc... Jak coś, to jestem do twojej dyspozycji. Możesz na mnie liczyć.
Reed wydał się być zszokowany moimi słowami. Ewidentnie nie przywykł do takich sytuacji. Czasem się zastanawiam... Czy może to jest powodem jego zachowania? Nie miał w życiu łatwo, to widać od razu i jego reakcja zdradza, że prawdopodobnie nigdy wcześniej nie zaznał większego wsparcia, co wprawiło go w zakłopotanie. Wiem, że to niezręczne, zwłaszcza gdy nie jesteśmy przyzwyczajeni do pomocy innych. Ja także byłam w życiu zdana wyłącznie na siebie i nie do końca potrafię się odnaleźć w obecnej sytuacji, ale... To miłe móc mieć kogoś, kto będzie przy nas. Nie zawsze potrzebujemy rady czy pomocy, zresztą głupio mi jest pytać kogokolwiek o przysługę, choć to nie o to chodzi. Po prostu... Kluczem może okazać się czyjaś obecność. Tylko tyle i aż tyle.
Dość długo dochodził do siebie, widziałam to po nim. Mimo skupienia na drodze zdawał się wciąż analizować moje słowa. Ostatecznie chyba udało mu się je przetrawić. Jego wzrok nie był już aż tak nieobecny, a na jego twarzy zagościł dyskretny uśmiech, który równie szybko zniknął, co się pojawił. Może liczył na to, że nie zobaczę?
Na ten moment nie mieliśmy niczego więcej, oprócz słowa przeciwko słowu. Oczywiście miałam już swoją teorię, którą potwierdzały zeznania byłego partnera denatki, ale musiałam poczekać na coś, co nie pozostawi żadnych wątpliwości. Postanowiłam przyjrzeć się temu wszystkiemu na spokojnie, gdy już wrócimy na komisariat. Przy okazji zabierzemy się za dochodzenie kim są rodzice bliźniaczek i gdzie mieszkają. Będziemy musieli przekazać im wiadomość o tragedii, jaka się rozegrała, choć szczerze zastanawiam się, czy przejmą się śmiercią Mii, skoro jest, jak na to wskazują zebrane przez nas informacje, czarną owcą w rodzinie, a właściwie była. Te zadanie musieliśmy jednak odłożyć na bok. Nadal czekamy na potwierdzenie tożsamości dziewczyny i jakieś bardziej szczegółowe informacje, o ile takowe uda się pozyskać.
- W sumie... Skoro i tak musimy czekać na wieści, to... Może zrobilibyśmy sobie jakąś przerwę czy coś? - zapytałam, przerywając ciszę. Reed uniósł nieznacznie swoją brew.
- A co? Zgłodniałaś? - rzucił rozbawiony, kręcąc przy tym głową.
- No... Może trochę - bąknęłam zakłopotana - Po prostu stwierdziłam, że przyda nam się chwila na odświeżenie umysłu.
- W porządku, jak sobie chcesz - stwierdził bez większych emocji. Nie do końca odpowiada mu mój pomysł? - Tylko najpierw zajedziemy i damy technikom to, co udało nam się zabezpieczyć.
- Zgoda - przytaknęłam, spoglądając następnie na telefon Michaela, który chwyciłam w dłoń - Ale to najpierw przejrzę sama. Chcę dokładnie prześwietlić jego korespondencje. Potem oni będą mogli się bawić w poszukiwaczy skarbów.
- Nie będą musieli - stwierdził, czym zbił mnie z tropu. Spojrzałam na niego pytająco. - Pani detektyw zapewne przetrzepie smartfon z góry do dołu. Nie zostawisz im nic, bo wszystko znajdziesz sama.
- Bardzo śmieszne - przewróciłam oczami, lecz na mojej twarzy zagościł mimowolny uśmiech.
***
- A ty? - zwróciłam się do Gavina, który stał nieopodal mnie. Odebrałam swoje zamówienie, ruszając w kierunku stolików przy mobilnym barze. - Nie zamawiasz niczego?
- Ah, wiesz... Jakoś tak nie mam ochoty - bąknął, biorąc głęboki oddech.
- No ładnie... - rzuciłam, chcąc jakoś rozluźnić atmosferę. On wciąż wydawał się być jakiś taki dziwnie spięty. - Mogłeś tak od razu powiedzieć, że zabierasz mnie w inne miejsce po to, by mnie otruć i mieć z głowy.
- Dobrze wiesz, że to nie tak - odparł z deka oburzony. Czyli to niezbyt odpowiednia pora... - Zresztą posmakuj, to zobaczysz sama.
Nie mając zbytnio innego wyboru zajęłam swoje miejsce, wzdychając ciężko. Byłam zła na siebie, że wypaliłam z takim tekstem. Żarty nie zawsze są dobrą alternatywą na poprawę humoru. Zresztą nie wiem, czy miałabym ochotę na takie drobne docinki. Co prawda nie mam pojęcia, co go gryzie, ale mogę się domyślać. Wiem też sama po sobie, że kiedy coś mnie gryzie to nie chce mi się nic jeść. No ale nie pozwolę mu na to, by cały dzień nic nie jadł. Musi mieć w końcu energię na resztę dnia.
- Spokojnie, nie musisz się odchudzać - rzuciłam, dalej gdzieś tam licząc na to, że w żartobliwy sposób uda mi się ukoić jego nerwy i skłonić do posiłku - Poza tym bardziej mi się przydasz w pełni sprawny. Powiedz mi, co będę miała zrobić, jak mi tu zemdlejesz czy coś? Sama sobie nie poradzę.
- Nic mi nie będzie, nie przejmuj się - stwierdził, przystając w bezpiecznej odległości ode mnie, po czym odpalił kolejnego papierosa.
- Ugh, z tobą gorzej jak z dzieckiem... - bąknęłam, teatralnie uderzając się w czoło - Ja wiem, że wy faceci jesteście uparci jak osły, ale ty to przerastasz wszystkich. Ultra osioł.
- Daj sobie wytłumaczyć, że nie mam ochoty jeść - rzucił, ewidentnie mając dość mojej natarczywości, ale ja tak łatwo się nie poddam. Dopiero się rozkręcam.
- No ale musisz coś zjeść, chociaż odrobinę. Wybacz, że cię teraz rozczaruję, ale samym powietrzem żyć się nie da - kontynuowałam, uśmiechając się cwaniacko. Specjalnie go podpuszczałam, dodatkowo eksponując moją porcję.
- Nie da? A widziałaś ty się może? - zapytał, a ja spojrzałam na siebie odruchowo - Jesteś cholernie chuda. Jeszcze trochę to ciebie wiatr porwie.
- Bardzo śmieszne, zresztą nie zmieniaj tematu. Mówimy teraz o tobie - odparłam, mierząc go swoim pseudo groźnym wzrokiem. Wtedy to uderzyłam z bezsilności dłonią o blat. - Nosz cholera jasna! Albo mi coś w tej chwili zamówisz, albo będę ciebie karmić jak małe dziecko.
- Pojebało cię do reszty? - wydukał wytrzeszczając szeroko swoje oczy. Zaczął lustrować mnie swoim wzrokiem. - Nie ma takiej opcji.
- A właśnie, że jest - powiedziałam poważnym tonem, dając mu do zrozumienia, że to nie była prośba, lecz żądanie - Albo w tej chwili tu usiądziesz, albo się pogniewamy.
- Poradzę sobie z fochniętą kobietą - rzucił uśmiechając się cwaniacko, a ja czułam się coraz bardziej bezradna - Zresztą... Co ci tak bardzo na tym zależy?
- Bo może się martwię? - wydukałam, lecz dopiero po chwili zorientowałam się, co powiedziałam. Nie miałam jednak pojęcia, czy nie odbierze tego jako jakiś atak. Chyba jestem aż nazbyt natarczywa, ale to dlatego, że chcę mu pomóc. - Dobrze wiesz, że potrzebujesz energii, a żeby takową wytworzyć, to musisz mieć z czego, czyli musisz coś zjeść.
Reed tylko przewrócił oczami, zaciągając się przy tym kolejny raz dymem. Żadne moje argumenty do niego nie docierają. Nie rozumiem tylko dlaczego tak się uparł. Okej, czasem sama nie mam ochoty ale kiedy wiem, że muszę, to po prostu to robię.
- Jeżeli nie chcesz ode mnie, choć i tak nie dam rady wszystkiego w siebie wcisnąć, to chociaż powiedz na co masz ochotę, a ja zamówię - westchnęłam ciężko, czując że raczej i tak niczego nie zdziałam.
- Przestań, będziesz na mnie kasę wydawała. Przecież stać mnie na takie luksusy, jak jedzenie na mieście - oznajmił, machając przy tym ręką.
- Ta, a ty możesz mi fundować jedzenie? - zaznaczyłam. Trochę mi z tym głupio, ale on się zapiera, że skoro zaproponował jedzenie poza komisariatem, to już tyle zapłaci.
- To co innego - stwierdził, krzyżując swoje ręce. Wziął ostatniego bucha, po czym wyrzucił niedopałek do popielniczki.
- Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam... - wysyczałam, uderzając się otwartą dłonią w czoło. Tracąc cierpliwość podniosłam się na nogi z zamiarem zamówienia czegokolwiek dla tego osła. - Mów co chcesz, a jak nie to zdajesz się na mój wybór i mnie to gówno obchodzi. Nie przyjmuję sprzeciwu.
- Daj spokój i siadaj - polecił, sam szybko siadając do mojego stolika, na co uśmiechnęłam się cwaniacko.
- Czyli jednak jesz ze mną? - zapytałam, rozbawiona kręcąc przy tym głową.
- Ciekawe kto tu jest bardziej upierdliwy... - bąknął ewidentnie niezadowolony.
- Dziękuję za komplement - odparłam uśmiechając się szeroko. Puściłam mu nawet oczko, a ten tylko przewrócił wzrokiem.
Rozejrzał się taktycznie dookoła, zupełnie jakby bał się, że ktokolwiek nas nakryje. A sądziłam, że ma wywalone na opinię innych... Choć nie ukrywam, jeśli poszłaby jakaś niezręczna plotka to ciężko byłoby się nam z tego wykręcić. Tym bardziej, że jestem chyba pierwszą osobą, z którą Gavin jako tako się dogaduje. No ale to najpierw trzeba chcieć kogoś poznać i walczyć, jeżeli nas odpycha.
- Kurwa, czuję się jakbyśmy byli jakimś starym małżeństwem - rzucił, na co obydwoje się zaśmialiśmy.
- Jakbyś się tak nie upierał to byłoby inaczej - zauważyłam, po czym dodałam rozbawiona - Ale najwyraźniej chciałeś jeść z jednego talerza.
- Wiesz, że ciebie nienawidzę? - powiedział niby oschle, ale jego oczy mówiły zupełnie co innego.
- Chciałeś chyba powiedzieć, że mnie kochasz - odparłam uśmiechając się cwaniacko. Wzięłam sztućce, nabiłam na nie trochę mięsa i ziemniaków, po czym skierowałam w stronę jego ust. - To jak? Otwieramy buźkę.
- Przestań, robisz mi obciach na całe miasto - wybełkotał, speszony odwracając swój wzrok.
- No proszę... Daj mi tę radość - wydukałam, robiąc maślane oczka. Ten tylko przewrócił oczami.
- Zemszczę się - poinformował, po czym ku mojemu zdziwieniu otworzył usta, a ja go nakarmiłam. Udałam uradowane dziecko, a on tylko spojrzał na mnie z politowaniem.
- Dziękuję.
- Ale teraz moja kolej - odparł, biorąc swój odwet za moje akcje.
- No dobra, niech ci będzie - zaśmiałam się.
Oczywiście po tej wymianie przestaliśmy karmić siebie nawzajem, bo bądź co bądź, było to dość mocno niekomfortowe. Ale ostatecznie udało mi się go namówić na posiłek, chociaż odrobinę, z czego byłam bardzo zadowolona. Gdy nie byłam w stanie już nic w siebie wcisnąć, oparłam swoje ręce o blat stołu, a następnie ułożyłam głowę na dłoniach, z uśmiechem przyglądając się, jak mój partner zajada się posiłkiem. Trochę za długo mu się przyglądałam, bo wkrótce to zauważył i spojrzał na mnie speszony.
- No co? - bąknął, na chwilę zaprzestając jedzenia.
- Nic nic, po prostu cieszę się, że jednak coś jesz - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Inaczej nie pozwoliłabyś mi opuścić tego miejsca - stwierdził zrezygnowany.
- Jak ty mnie dobrze znasz - odparłam, po czym spojrzałam na jego podbite oko, krzywiąc się nieznacznie - Jak się czujesz?
- Hmm? - wydukał, nie do końca rozumiejąc skąd takie pytanie.
- Ogólnie, no... - westchnęłam ciężko - Tak naprawdę to przeze mnie oberwałeś i nie ukrywam, jest mi cholernie głupio i...
- Daj spokój, przecież nie umieram. Trochę poboli i przestanie - rzucił bagatelizująco, zapewne tylko po to, by nie wywołać we mnie większego poczucia winy - Poza tym to należało mi się. Nie ukrywam, że ja także go prowokowałem w tym wszystkim.
- Ale to ostatecznie Hank wybuchł, nie ty. Zresztą ubzdurał coś sobie i teraz próbuje wyżyć się na tobie - mówiłam - Jakby co nie zapomniałam. Ugadam go i nawet zmuszę, by ciebie przeprosił. Oberwałeś tak naprawdę za nic. Właściwie to dostało ci się za pomoc.
- Nie musisz tego robić, przeżyję bez przeprosin - zaśmiał się - Tylko... Wolałbym, żeby nie naskakiwał już na mnie więcej.
- Nie dam mu ku temu powodów - zapewniałam go.
Wymieniliśmy się ze sobą uśmiechami. Reed dokończył posiłek, po czym pozwoliłam sobie odnieść talerz. Podziękowałam za jedzenie, po czym obydwoje ruszyliśmy w kierunku radiowozu. Oczywiście musiałam się zatrzymać i nim ruszyliśmy w drogę powrotną, postanowiłam tradycji uczynić zadość i zapalić. On tylko spojrzał się na mnie, kręcąc rozbawiony głową.
- No co? Ty paliłeś wcześniej. Teraz moja kolej - oznajmiłam.
- A nie sądzisz, że razem raźniej? - dopytywał sugestywnie, na co ja przewróciłam oczami.
- Tylko nie przesadź dziś z fajkami - poleciłam.
- Spokojnie lalka, tak szybko się mnie nie pozbędziesz - powiedział, a ja tylko nabrałam powietrza. Nadal irytowało mnie to przezwisko, ale chyba zaczynam się już do tego przyzwyczajać.
- I dobrze, w końcu tworzymy zgrany duet - zaznaczyłam, trącając go przyjacielsko w ramię.
- Najlepszy na tym komisariacie - rzucił, puszczając mi oczko.
Korzystając z okazji spaliliśmy po jednym, w ciszy obserwując okolicę. Oparłam się o wóz, zresztą podobnie jak i on. Chociaż żadne z nas przez tę chwilę się nie odezwało, to jednak nie powodowało w nas dyskomfortu. Potrafiliśmy cieszyć się swoją obecnością. Tak przynajmniej myślę. Może i czasem sobie dokuczamy i droczymy ze sobą, to jednak jest to nasza specyficzna więź, której nie zamieniłabym na nic innego. Reed co prawda bywa wkurwiający, zupełnie jak wrzód na dupie, ale chyba to właśnie w nim lubię. Potrafi się komuś odgryźć. Tu jesteśmy dość mocno do siebie podobni.
Już mieliśmy wsiadać do auta, gdy to Gavin mnie zatrzymał.
- Hej, Lucy? - rzucił, a ja spojrzałam na niego pytająco.
- Tak?
Widziałam, że bił się z własnymi myślami. Nie miałam jednak pojęcia o co może mu chodzić. Ostatecznie podrapał się po karku, po czym pokręcił głową z dezaprobatą.
- Nie, nic - bąknął, zbijając mnie tym samym z tropu. Szybko zajął miejsce kierowcy, a ja po chwili usiadłam obok niego.
Próbowałam cokolwiek wyczytać z jego twarzy, lecz on znów idealnie maskował to, co działo się w jego głowie. Westchnęłam ciężko, nie chcąc go zmuszać do rozmowy. Jeśli będzie gotowy, powie mi. Choć nie ukrywam, byłam tą sytuacją mocno zaintrygowana.
Droga na komisariat minęła nam przy akompaniamencie radia. Jakoś tak żadne z nas nie śmiało odezwać się do siebie ani słowem. Ja byłam zajęta swoimi myślami, a on swoimi. Na szczęście szybko byliśmy na miejscu, bo nie wiem ile jeszcze byłabym w stanie znieść. Jeszcze chwila dłużej, a bym eksplodowała.
Podczas gdy Reed postanowił wziąć nam po kawie, mój wujek zaczepił mnie. Stwierdziłam, że to idealny moment i wykorzystam tę rozmowę tak, by zrozumiał swój błąd. Może mnie za to znienawidzić, ale mojemu partnerowi należą się przeprosiny. Tylko... Jak mam mu przemówić do rozsądku nie mówiąc o tym, co tak naprawdę się wydarzyło? Wątpię, by uwierzył w moje bajeczki. Właściwie to... Nie jest to kłamstwo, jeżeli chcę pokazać mu niewinność Gavina. A że nie dowie się większych szczegółów, bo w sumie te nie są mu do szczęścia potrzebne... Mówi się trudno.
- Jak tam wasza sprawa? - dopytywał, prowadząc mnie w stronę swojego biura - Słyszałem, że kobieta spadła z ósmego piętra.
- Właściwie to mamy podejrzenia, że została wypchnięta, ale numer piętra się zgadza - poinformowałam. Hank spojrzał na mnie skonsternowany.
- Czyli że co? Morderstwo?
- Mhm - wydukałam - Ale mam już swoją teorię. Poza tym wszystko wskazuje na to, że kobieta kłamała, a mąż denatki, cóż... Zrobił na mnie dość dziwne wrażenie. Może mi się tylko wydaje, ale według mnie on też coś ukrywa.
- Przynajmniej nie będziecie narzekać na nudę - stwierdził, śmiejąc się - Z tego co słyszę to jeszcze masa pracy i ustaleń przed wami.
- Da się ogarnąć - odparłam, niedbale wzruszając ramionami.
- W to nie wątpię.
Wkrótce znaleźliśmy się w jego miejscu pracy. Oczywiście czekał tam już Connor. Ciekawe czy i oni mają jakąś sprawę w toku, czy też może aktualnie zajmują się papierkową robotą.
- Witaj, panno Smith - przywitał się, na co ja przewróciłam oczami.
- Cześć Connor - odpowiedziałam, po czym dodałam - Poza tym mówiłam ci, Lucy wystarczy.
- Dobrze, wybacz. Już się poprawiam - odparł, puszczając mi oczko, choć po chwili widziałam, jak poprawia swój krawat. Robi tak chyba wtedy, gdy jest zdenerwowany. Albo przynajmniej tak sugeruje mu jego oprogramowanie.
- Będąc szczerym to trochę wam zazdroszczę - stwierdził Hank, nawiązując do naszej wcześniejszej rozmowy. Usiadł się przy swoim biurku, na którym miał wielką stertę papierów. Z tej strony nie było go w ogóle widać.
- Już nawet rozumiem dlaczego - rzuciłam, początkowo ledwo powstrzymując się od śmiechu.
- Fowler zlecił nam uporządkowanie tych starych akt - wyjaśnił Connor.
- Ciekawe tylko dlaczego nam a nie tym, co popierdolili wszystko - wysyczał mój wujek. Doskonale rozumiałam jego oburzenie. - Nosz kurwa jasna, kto to widział?! Mam do dyspozycji taką maszynę, co potrafi rozwiązać sprawę mordercy w sekundę, ale nie. Siedzimy i kisimy się za biurkiem, poprawiając po kimś robotę.
- Czasem bywa i tak - westchnęłam ciężko, krzyżując ręce na piersi - Czyli potrzebowałeś chwili wytchnienia?
- Oj tak. Nie wiem jak długo bym tu jeszcze wytrzymał - przyznał szczerze, załamując się.
- Daj spokój, i tak większość spraw udało mi się zbić w całość w zaledwie- - zaczął, lecz Hank mu przerwał.
- Tak, tak... Wszyscy wiemy, jaki to ty jesteś niesamowity, a ja to już przestarzały zgred, co nawet czytać nie potrafi - fuknął, będąc ewidentnie poirytowanym zdolnościami swojego partnera.
- Ja wcale nie-
- Wujku... Dobrze wiesz, że to nieprawda. Obydwoje jesteście niesamowici i tworzycie całkiem zgrany duet - powiedziałam, chcąc podnieść go na duchu, lecz ten tylko zbył mnie machnięciem dłoni. Connor westchnął ciężko.
- Odnoszę wrażenie, że wolałby pracować z kimś swojego gatunku - zaznaczył.
- Nie przejmuj się. To dla nas nowa sytuacja, potrzebujemy czasu, żeby się zaadaptować - wyznałam, klepiąc go przyjacielsko po ramieniu. On wydał się być tym gestem zaskoczony. Szybko więc cofnęłam swoją dłoń. - Wybacz.
- Nie, w porządku. Po prostu... To dla mnie coś nowego - zaznaczył, a ja tylko się uśmiechnęłam do niego.
- Przyzwyczaisz się.
Postanowiłam skorzystać z okazji i nawiązać do wcześniejszej konfrontacji Hanka z Gavinem. Ta sprawa musi zostać doprowadzona do końca. Nie pozwolę, by przez swoje uprzedzenia którekolwiek z nich naskakiwało na te drugie. Nie mogę mu jeszcze powiedział, co się wydarzyło, choć szczerze nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się przełamać, ale muszę to jakoś odkręcić. Jestem to winna mojemu partnerowi.
- Wujku... - bąknęłam, nerwowo chwytając się za ramię. On podniósł na mnie swój wzrok, uważnie mnie lustrując.
- O co chodzi, Lucy? - zapytał, a ja tylko westchnęłam ciężko.
- Bo... Cały czas męczy mnie ta jedna sprawa - zaczęłam, ale widziałam po jego minie, że wie, do czego teraz zmierzam. Udał, że wrócił do przeglądania akt, co mnie zirytowało. - Wiem, że nie przepadacie z Gavinem za sobą, ale to nie powód, by go o wszystko oskarżać, a co dopiero bić.
- Pobić go, to ja dopiero mogę. Jak sobie zasłuży, rzecz jasna - zagroził, nie mając ewidentnie zamiaru odpuścić.
- Jak zasłuży, to jest coś takiego, jak rozmowa - warknęłam, opierając się z impetem o blat biurka. Ponownie spojrzał na mnie, tym razem jakby z politowaniem.
- Co? Twój partnerzyna niby taki mocny w gębie, a nasyła ciebie na mnie, zamiast przyjść tutaj samemu? - prychnął rozbawiony - Jeszcze może żąda przeprosin?
- Po pierwsze, to nie on mnie do ciebie wysłał. Mało tego, w ogóle nie wspominał o tej sprawie- - mówiłam, lecz on mi przerwał.
- Wcale się nie dziwię. To wstyd oberwać od kogoś starszego - zaznaczył, a ja myślałam, że zaraz wyjdę z siebie. Dlaczego obydwoje pałają do siebie aż taką nienawiścią? Tyle że Gavin przynajmniej potrafi schować swoją dumę w kieszeń.
- Poruczniku, pozwól jej wytłumaczyć sprawę - poprosił Connor, a ja byłam mu wdzięczna za tę drobną interwencję. Ku mojemu zaskoczeniu, podziałało. Hank wziął głębszy oddech, odstępując od swoich oszczerstw chociaż na chwilę.
- Dobra... Słucham - bąknął od niechcenia.
Ułożyłam sobie w głowie to, co chciałam powiedzieć, uprzedzając jego pytania, a także odpowiadając na kwestie, które już poruszył. Wiem, że to będzie cholernie trudne zadanie i pewnie do samego końca będzie się zapierał, ale jestem to winna Reedowi. Może to mój wujek, ale nie odpuszczę.
- Jak już wspomniałam, to wcale nie on mnie wysłał, tylko ja sama. Mało tego, on nawet nie oczekuje od ciebie przeprosin-
- I dobrze, bo ich nie otrzyma - poinformował, a ja miałam już tego dość.
- Do jasnej cholery! - wydarłam się, zwracając tym samym ich uwagę na moją osobę - Skończ z tym wreszcie. Możecie za sobą nie przepadać, możecie nawet i nienawidzić, ale jednak szacunek każdemu się należy!
- Każdemu, oprócz tej pieprzonej kanalii - wycedził przez zęby.
- Słyszałam to! - uniosłam się.
- Bo miałaś! - rzucił w samoobronie. Wtedy to Connor podszedł do niego, kładąc ostrożnie swoją dłoń na jego ramieniu. Starał się pomóc mi załagodzić sytuację.
- Poruczniku Anderson, bardzo pana proszę i upominam po raz ostatni... - powiedział stanowczo.
- No już dobra, dobra... - wydukał, kręcąc przy tym głową. Wzięłam głęboki wdech nie wiedząc ile jeszcze nerwów będzie mnie kosztowała ta wymiana zdań.
- Nie mam pojęcia co między wami zaszło, zresztą mało mnie to teraz obchodzi, ale Gavin zdecydowanie nie zasłużył sobie na takie traktowanie - stwierdziłam, prostując się i krzyżując swoje ręce.
- Mówisz tak, bo wcale go nie znasz - zaznaczył.
- Poznałam go na tyle, by wiedzieć, że nie jest wcale taki zły - wysyczałam, mając już po dziurki w nosie tych jego oszczerstw - On sam przekazał mi, że się źle czuje i nie pojawi się w pracy. Fowler również poinformował mnie, że nie ma mi kogo przydzielić, więc wyjątkowo ten jeden dzień miałam wolny. Dlatego cokolwiek sobie ubzdurałeś, on nie ma z tym nic wspólnego.
Widziałam po jego twarzy, że nie ma zamiaru mi uwierzyć. Mało tego, wciąż chciał twardo stać przy swoim i oczerniać go. Już miał się odezwać, kiedy wydarzyło się coś, czego kompletnie się nie spodziewałam.
- Lucy mówi prawdę - wydukał nagle Connor, przez co tym razem to na nim skupiliśmy całą swoją uwagę.
Przyglądałam mu się zdezorientowana i nie wiedziałam, co mam myśleć. Chce mnie poratować? Tylko jak? Mam nadzieję, że nie powie mu o naszej wcześniejszej rozmowie, inaczej Hankowi kompletnie by odbiło. W takim razie co on zamierza zrobić.
- Niby skąd możesz to wiedzieć? - prychnął.
- A normalnie - odparł dumnie, poprawiając swój krawat - W moim oprogramowaniu mam wgrany moduł, który pozwala mi wyłapać, kiedy ktoś kłamie, a kiedy mówi prawdę. Dlatego możesz sobie wierzyć, w co chcesz, ale fakty są takie, że detektyw Reed nie zrobił niczego złego.
Mina mojego wujka w tej chwili była bezcenna. Wyglądał, jakby ktoś strzelił mu prosto w twarz, albo wylał kubeł zimnej wody. Nie mógł w to uwierzyć, nie chciał. Ale musiał wreszcie przyznać mi rację.
- Doskonale wiesz o tym, poruczniku - kontynuował - Wiele razy ta umiejętność pozwoliła mi wyłapać, kiedy ktoś kłamał. To przydatne, zwłaszcza podczas przesłuchań. Ale nie tylko w takich sytuacjach mogę jej używać. Właściwie prawda jest taka, że ten moduł jest aktywny przez cały czas.
- Kurwa... - wycedził, chowając twarz w dłonie. Był tym wszystkim zakłopotany.
- Teraz to do ciebie dotarło? - dopytywałam wściekle. Widziałam, jak Connor puszcza mi dyskretne oczko, na które odpowiedziałam ciepłym uśmiechem. - Dziękuję ci.
- Zrobiłem to, co do mnie należy - odparł skromnie - Przynajmniej, mam taką nadzieję, zakończyłem tę kłótnię.
- Też chciałabym w to wierzyć... - westchnęłam ciężko, spoglądając na Hanka. On chyba nadal był w szoku i analizował w głowie całą tę sytuację.
- Może i detektyw Reed bywa aroganckim dupkiem i odgryza się nawet mi, jednak wciąż jest człowiekiem. Wydaje mi się, że on jest po prostu trochę zagubiony w świecie emocji - stwierdził, krzyżując swoje ręce, po czym zaczął gestykulować lewą - Ale mimo tych drobnych, żartobliwych docinek to widać, że jemu i Lucy udało się złapać wspólny język i wątpię, by mógł zrobić jej krzywdę.
- Wciąż, nie jesteś nieomylny - zaznaczył mój wujek, kręcąc przy tym bezradnie głową. Spojrzał wtedy na mnie, wyraźnie speszony. - Niezbyt mi się to podoba, no ale lepiej, żebyście żyli ze sobą w zgodzie, bo jak nie, to go znajdę i żadne z was go nie wybroni.
- Więc? Jak to będzie? - dopytywałam, widząc w tym wszystkim cień szansy na sukces.
- Ale z czym? - bąknął, jakby udając, że nie wie, o czym mówię.
- No jak to z czym? Z przeprosinami Gavina - powiedział Connor, bez zbędnych ogródek. Czasem zazdroszczę mu tej całej bezpośredniości.
Hank spojrzał to na mnie, to na swojego partnera błagalnym wzrokiem.
- Ej no, proszę was... Tylko bez takich - rzucił, unosząc w górę ręce w geście samoobrony.
- Tak wypadałoby postąpić - oznajmił.
- No ale to jest pieprzony Reed! Chyba moglibyśmy zrobić w tej sytuacji wyjątek, co? - kontynuował przejęty, ale gdy tylko zobaczył nasze miny jego entuzjazm zgasł. Zwiesił naburmuszony głowę, burkając pod nosem. - Przeprosić go... I jeszcze czego.
- Dasz radę wujku. Na pewno już nie takie rzeczy robiłeś - mówiłam, chcąc go pokrzepić.
- A właśnie, że nie robiłem i nie chcę robić! - Burzył się.
- No dalej... - nalegałam, a Connor tylko mi przytaknął.
- Kurwa... Nie wierzę, że to się dzieje... - wydukał, ociężale podnosząc się na nogi - Ten jeden jedyny raz zrobię wyjątek. Ale jeśli tylko komukolwiek piśniecie choćby słówko... Marnie skończycie.
- Groźby kierowane do funkcjonariuszy policji- - zaczął, na co ja wybuchnęłam śmiechem, a Hank przewrócił oczami.
- Tak, tak, wiem to. Zresztą nie możesz brać wszystkiego na poważnie - zauważył, wyraźnie mając go dość.
Byłam w szoku, że ostatecznie udało nam się namówić go na taki krok, tym bardziej mając na uwadze jego upartość. No ale przynajmniej wiem po kim tak bardzo się zapieram. Nie udałoby się to jednak bez pomocy Connora. Zdziwiłam się, że postanowił trochę nagiąć prawdę, o ile faktycznie potrafi wyczytać kto i kiedy kłamie. Wiem, że mam wobec niego ogromny dług wdzięczności. Tylko to zdołało otworzyć mu oczy, by przyznał się do błędu. Mam nadzieję, że dzięki temu chociaż częściowo zakopią topór wojenny. Choć nie ukrywam, ciekawi mnie o co im poszło, że aż tak siebie nie lubią.
Ruszyliśmy więc w kierunku mojego biura. Connor chciał iść z nami w razie gdybyśmy potrzebowali uspokoić sytuację, jednak odmówiłam mu, już i tak dziękując za to, co zrobił. Wtedy na jego twarzy pojawił się niewielki uśmiech. Hank ucieszył się, że nie będzie żadnych świadków tej sytuacji, inaczej chyba spłonąłby ze wstydu. Cóż, nikt nie kazał mu atakować mojego partnera.
Gavin siedział wygodnie przy biurku, zapewne analizując dotychczas znane nam fakty. Widziałam również pusty kubek po kawie, którą już dawno zdążył wypić. Założę się, że kompletnie nie spodziewa się tego, co go czeka...
- Hej, jestem już - rzuciłam krótko, zwracając na siebie jego uwagę - Wybacz, że tak długo.
- Nie no, w porządku - odparł, machając ręką. Kiedy to zauważył, kto jeszcze ze mną przyszedł, mocno się zdziwił, przybierając pasywno agresywną postawę. - Oh, nie sądziłem, że zabierzesz ze sobą gości.
- Uwierz mi, też nie chcę tu być - wysyczał Hank, na co ja delikatnie szturnęłam go łokciem.
- To co tu jeszcze robisz? - dopytywał, lustrując wzrokiem naszą dwójkę. Ja tylko zachrząkałam, zwracając ich uwagę na siebie.
- Właśnie, bo... Mój wujek ma ci coś do przekazania - zaznaczyłam, na co Reed wyraźnie się zdziwił.
- Ta... Em... - bąknął, nerwowo drapiąc się po głowie - Japierdole, wy tak na serio?!
- Obiecałeś coś - upomniałam go, kładąc swoje dłonie na biodra. Zgromiłam go wzrokiem, wyczekując jego ruchu.
- Właściwie to niczego nie-
- Proszę cię... - wydukałam błagalnym tonem, na co ten tylko głośno przełknął ślinę.
Hank wyszedł do Gavina, zaciskając dłoniecw pięści. Zwiesił wzrok, nie patrząc nawet na niego. Reed wydawał się nadal nie rozumieć, co się dzieje.
Jedyne, co usłyszeliśmy, to jego niezrozumiały bełkot. Wymruczał coś pod nosem, ale to zupełnie nie brzmiało jak przeprosiny.
- Wujku... - rzuciłam oburzona, lecz ten znów bąknął coś, czego nie dało się rozszyfrować. Spojrzał na mnie z politowaniem i widząc, że nie jestem usatysfakcjonowana, zebrał w sobie siły i postanowił wreszcie wykonać porządnie swoje zadanie.
- Przepraszam no - odparł, nawet zdobywając się na wyciągnięcie dłoni w kierunku mojego partnera. Ten zszokowany jego gestem ostatecznie uścisnął dłoń, nie mogąc nadal wyjść z podziwu.
- Nie sądziłem, że ciebie na to stać - powiedział, nieznacznie się uśmiechając - Jak widać, myliłem się.
- Nie przyzwyczajaj się - prychnął, szybko zabierając swoją dłoń - Choć ja także się... Ugh, pomyliłem, w stosunku do ciebie.
- Przeprosiny przyjęte - oznajmił, po czym spojrzał się na mnie - Nie mam pojęcia jak to zrobiłaś, ale jestem pod wrażeniem.
- Mówiłam ci, że go zmuszę - stwierdziłam, uśmiechając się. Udało mi się wykonać swój cel.
- Dobra, starczy już tego dobrego, bo zaraz wszyscy tutaj zebrani zaczniemy rzygać tęczą - rzucił Hank, będąc wciąż zniesmaczonym tą sceną. Skrzyżował swoje ręce, krzywiąc się. - Wyczerpałem już limit na dziś, i zapewne na następne kilka lat.
- Doceniamy to, naprawdę - powiedziałam, uśmiechając się szeroko. Podeszłam nawet do niego i go przytuliłam. Niechętnie, jednak wujek oddał tego przytulasa.
- Nie ma sprawy - stwierdził, machając ręką, gdy wypuściłam go ze swoich objęć - To ten... Ja już będę wracał do siebie.
- Powodzenia - odparł mu na odchodne Gavin, czym obydwoje byliśmy zdziwieni. Dzisiejszy dzień jest mocno pokręcony.
- Em... Dzięki - odpowiedział - Wam również się przyda.
Cała ta szopka była aż nazbyt sztuczna i wyniosła, ale to nie miało większego znaczenia. Jestem zdziwiona, że chociaż na chwilę próbowali udawać i jakoś się dogadać. Wiem, że wujek nie ma zamiaru odpuszczać, jednak Reed wydawał się być nawet szczery. Czyżby był skory zakopać topór wojenny, czy też zrobił to raczej ze względu na mnie?
Hank czym prędzej ruszył w kierunku swojego biura, zaś ja stałam tak tam, kręcąc rozbawiona głową. Nadal nie docierało do mnie to, co się właśnie wydarzyło. Zresztą nie tylko do mnie.
- Nie sądziłem, że się kiedykolwiek doczekam podobnej chwili - odparł, spoglądając na mnie z niedowierzaniem.
- Cóż... Przyznam szczerze, że sama jestem w nie małym szoku - stwierdziłam, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy - Chciałabym wierzyć, że to początek końca tych waszych sporów, choć wiem, że do tego jeszcze długa droga.
- Do tego akurat go nie zmusisz - zaznaczył, biorąc głęboki oddech - Jeżeli sam nie będzie chciał, to twoje starania i tak niczego nie zmienią.
Wtedy to na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmiech. Pokręcił rozbawiony głową, po czym spojrzał na mnie.
- Aczkolwiek nie ukrywam, fajnie było zobaczyć go tak zakłopotanego - przyznał, na co ja szturchnęłam go łokciem - No co?
- Nic, nic... - wydukałam.
Zajęłam swoje miejsce, nie chcąc tracić już więcej czasu. W końcu wciąż musimy zająć się naszą sprawą, choć wątpię, byśmy dziś dokonali jakichś większych przełomów. Niebawem nasz dzień pracy dobiegnie końca.
- Przyniosłem też jedną dla ciebie - powiedział, wskazując ręką na kubek z kawą, który był na moim biurku. Wtedy jednak wyraz jego twarzy nieco się zmienił. - Ta... To było dobrą chwilę temu, więc pewnie już wystygła. Nie sądziłem, że tyle ci to zajmie.
- Ale było warto - odparłam dumnie.
- Nie mówię, że nie-
- Mimo to dziękuję - dodałam, uśmiechając się wdzięcznie, czym chyba go speszyłam.
- Aj tam, nie ma za co.
Wzięłam kubek do ręki i faktycznie, był już wychłodzony, jednak nie przeszkadzało mi to. Fakt, ciepła kawa smakuje najlepiej, jednak jeśli ktoś nam taką przyniesie, bądź też zrobi, to jest to podobny efekt, a może nawet i lepszy. Upiłam łyk, ale na tym się nie skończyło. Wypiłam całość duszkiem. Kątem oka zauważyłam, że na twarzy Reeda pojawia się niewielki uśmiech. W końcu jeszcze lepiej jest obdarowywać, niż być obdarowywanym.
Cieszyłam się, że powrócił ten stary Gavin. Zdecydowanie bardziej wolę go uśmiechniętego i aroganckiego, aniżeli zamyślonego i wyraźnie czymś przybitego. Z jego specyficznym charakterem potrafię sobie radzić, tym bardziej, że sama mam dość podobny.
Wtedy na chwilę wróciłam do naszej wcześniejszej rozmowy i nie mogłam przestać myśleć o pewnej kwestii...
- Chciałbyś, żeby było inaczej? - wypaliłam tak nagle, a on spojrzał na mnie zdezorientowany.
- W sensie? - zapytał, kompletnie nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
- No wiesz... Zakopać topór wojenny z Hankiem - wydukałam zakłopotana. Może niepotrzebnie teraz w ogóle wróciłam do tego tematu.
- To raczej niemożliwe - odparł bez namysłu. Czyli to zdecydowanie cięższy temat, niż przypuszczałam.
- No ale... Jeszcze niedawno potrafiliście ze sobą wymienić pare zdań normalnie, bez żadnych docinek - zaznaczyłam, lecz ten tylko zbył mnie machnięciem ręki.
- On tylko się tak przed tobą zgrywał - przyznał, a ja zmarszczyłam brwi.
- Dobrze, a co z tobą? Też udawałeś? - dopytywałam, czując jak wzbiera we mnie żal do nich - Niech zgadnę, zrobiłeś to tylko po to, by mnie udobruchać, tak? Bym dała wam spokój?
- No coś ty, to nie tak...! - rzucił wyraźnie podenerwowany. Chyba uderzyłam w jego czuły punkt. - Po prostu... Eh, to dość skomplikowana sprawa.
Ta paleta emocji wymalowana na jego twarzy. Doskonały dowód na to, że nie kłamał. Nie w tej kwestii. Zastanawia mnie tylko o co mogło im pójść, że aż tak siebie nienawidzą. Przynajmniej Hank. Gavin tylko mu się odpłaca chamstwem na chamstwo. Teraz widzę, że nie jest zbyt dumny z tej sytuacji.
- Myślisz, że nie wolałbym być tym dobrym, z kim można się dogadać? - zaczął, wyraźnie wzburzony - Nie jestem zły, przynajmniej nie całkowicie. Ale każdy widzi we mnie tylko to, co chce widzieć. Okej, czasem nie daję innym powodów by myśleli, że jest inaczej, ale... Łatwiej jest udawać. Zwłaszcza że nie każdy błąd i krzywdę da się ot tak naprawić. Mogę się starać, próbować przełamać ale zawsze to się kończy tak samo. Nie zmienię tego, kim jestem i kim się stałem przez pewne wydarzenia. To mnie ukształtowało i nadało pewne łatki i...
Wpatrywałam się w niego, starając się cokolwiek wyczytać z jego osoby. Zrobiło mi się go żal. Poczułam, że chciał się przede mną otworzyć, ale coś go wciąż blokowało. Podobnie było i ze mną. Nie ukrywam, chciałabym móc komuś czasem się wygadać, ale... Nie potrafię. Tyle razy zraziłam się do ludzi, że niezwykle trudno o zaufanie komukolwiek. Mam wrażenie, że rozumielibyśmy siebie wręcz doskonale, tylko powstrzymują nas nasze lęki. I zapewne jeszcze długo nie będziemy w stanie się im wyrwać.
- Zresztą, nieważne. Nie słuchaj mojego pierdolenia. Nie było tematu - wydukał, szybko odwracając ode mnie swój wzrok, skupiając się na ekranie komputera przed nim.
- Gavin... - bąknęłam, chcąc wyciągnąć w jego kierunku rękę, jednak ostatecznie się powstrzymałam. Zrobiło mi się potwornie głupio. Czułam się tak, jakbym go sprowokowała.
Widziałam, że poruszenie tego tematu kosztowało go wiele nerwów. Początkowo nie sądziłam, że tak to się skończy i gdybym wiedziała, nie dopytywałabym go o tę kwestię. Jestem na siebie wkurzona. Mam jednak nadzieję, że Gavin nie będzie miał mi tego za złe...
Niestety na ten moment musieliśmy jeszcze skupić się na pracy. Zaczęłam więc układać sobie w głowie wszystko to, co się działo. To, co znaleźliśmy, zachowania i słowa osób, od których próbowaliśmy pozyskać jakiekolwiek informacje. Nawet nie wiem kiedy ten dzień zleciał i mam trochę żal do siebie, że nie daliśmy rady zamknąć dziś tematu, no ale mając jedynie słowo przeciwko słowu i tak wiele byśmy nie zdziałali. Technicy mają ostatnio wyjątkowo ręce pełne roboty i zapewne trochę czasu zajmie, nim dowiemy się czegoś więcej.
Zastanawia mnie jaki cel miała Rose, a właściwie Rosalie, by oczernić Michaela? Czy działa w zmowie z Nicolasem? Z drugiej strony tym z wyższych stref wystarczy każdy jeden pretekst, by zmieszać zwykłego, szarego człowieka z błotem, zwłaszcza gdy takowy zagrażał dobremu imieniu ich rodziny. W końcu ani rodzice ani siostra nie mogli sobie pozwolić na to, by denatka wiązała się z kimś takim. To byłby dla nich niewyobrażalny dramat. Ale skoro to nie był on, a głęboko w to wierzę, gdyż jego historia jako jedyna była w pełni wiarygodna, to w takim razie kto? Mąż? Zdawał się być zszokowany i jakby wcale nie kontaktował. Nie docierało to do niego. Siostra? Może poróżniła je kwestia związku Mii, ale raczej nie wyglądały na takie, które by się ze sobą poszarpały, a co dopiero zabiły. W końcu w każdej rodzinie bywają zgrzyty. Na ten moment nie mamy zbyt wiele opcji.
Z pewnością będziemy musieli porozmawiać z rodzicami kobiet, a także rozejrzeć się w miejscu pracy denatki. Pomocną może również okazać się rozmowa z mężem, ale tak, by nie było przy nim Rosalie. Ona próbuje za dużo mieszać. Tylko jaki miałaby w tym cel?
Chwyciłam w dłoń telefon, który czekał na prześwietlenie każdego jego jednego zakamarka. Coś czuję, że oprócz wiadomości i pogróżek znajdę tutaj inne dowody obciążające kobietę. Nawet jeżeli nie ma nic wspólnego ze śmiercią Mii, musi ponieść konsekwencje swoich działań. Zniszczyła życie nie tylko swojej siostrze, lecz także jej byłemu partnerowi, który nie był w niczym gorszy od nich. Oczywiście bogate środowiska rządzą się swoimi prawami i nikt z niższych sfer nie ma prawa się z nimi spoufalać.
Oprócz tego wszystkiego wciąż zastanawiało mnie zachowanie Reeda. Taka zmiana jest dość niepokojąca, ale nie mogę naciskać na niego. Jedno jest pewne. Za tym wszystkim muszą stać jakieś wydarzenia z jego przeszłości, a ja tylko mogę się domyślać jakie konkretnie...
***
Witam was moi mili w kolejnym, trochę długo wyczekiwanym rozdziale! Tak... Równo miesiąc musieliście czekać, żebym z łaski swojej skleiła 6k słów...
Nie ukrywam, ostatnie czasy były dla mnie ciut ciężkie. Końcówkę marca miałam niby urlop, ale zostałam z tatą w domu, mama do szpitala na zabieg, więc musiałam zająć się sprawami w domu i wokół niego, a także młodszym rodzeństwem, kwestią szkoły i no wszystkim, co przyziemne, czym do tej pory w większości zajmowała się mama. Specjalnie wstawałam wcześnie, by na spokojnie porobić to co zaplanowałam, i nawet więcej, a potem późno wieczorem, dopiero szłam spać. Teraz też muszę więcej rzeczy robić, bardziej pomagać bo wiadomo. Dodatkowo od kwietnia mam większy etat, co za tym idzie więcej pracy, a mniej wolnego. Czasem zmęczenie bierze górę i nic się nie chce. A jeszcze raz po raz kwestia szkoły mojej. Trochę się nazbierało, stąd te opóźnienie, za które przepraszam. Niestety nie na wszystko mam większy wpływ ale teraz, raczej już bez większych niespodzianek na ten moment znajdę czas i cóż, nieco rzadziej niż do tej pory, ale wciąż będę tworzyła. Bo chcę pisać tę historię i przeżyć ją razem z wami.
Dlatego z tego tu miejsca pragnę podziękować tym, którzy zostali za cierpliwość, jak i także słowa wsparcia od tych, którym gdzieś tam szepnęłam słówko. Jesteście wielcy, naprawdę! 💖
Wracając do rozdziału, cóż... Wyszedł tym razem trochę taki luźny? Mam jednak nadzieję, że nie zanudziłam zbyt bardzo tymi dialogami. Niby wygląda podobnie do mojej wizji w głowie, lecz mam jakiś taki... Niedosyt? Coś jakby mi nie pasowało. Choć tak, chciałam te kwestie tutaj poruszyć. Oczywiście piszcie wasze opinie i odczucia w komentarzach! Liczę na to, że chociaż wam się spodobało. A w następnym rozdziale już nie będzie aż tak sielankowo. W końcu zbyt długo opisuję już jeden dzień, a i tak zwiększyłam ilość słów w rozdziale. Tylko ja potrafię tak się rozpisywać. Chyba nie macie mi tego za złe? 😅
I co? Raczej poruszyłam wszystkie kwestie, jakie chciałam poruszyć, więc... Widzimy się w kolejnych częściach? 😅💖
Kocham! 💖
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top