Rozdział 16: "Nieszczęśliwa miłość"

Wspólnie z Reedem ruszyliśmy pod adres, jaki wskazała nam Rose. To właśnie tu mieliśmy znaleźć podejrzanego, przynajmniej według jej mniemania. Niemniej jednak prawo nakazuje zbadać nam każdy trop, nawet jeśli okazałby się tym fałszywym. Poza tym na ten moment i tak nie mamy żadnych ważniejszych zajęć, więc pozostaje nam jeździć i wpadać z wizytą do znajomych denatki, jak i do jej rodziny, by przekazać im bolesne wieści oraz by wyciągnąć z nich jak najwięcej przydatnych informacji.

Mimo iż nie byłam przy całej ich rozmowie, to z pewnością miałam mieszane uczucia co do tej dwójki. Choć może to dlatego, że gdzieś tam jestem aż nazbyt podejrzliwa? Wciąż zachowanie siostry zamordowanej, jak i jej męża pozostawiało wiele do życzenia. Tak jak Nicka można było usprawiedliwić, gdyż zapewne przeżył ogromny szok dowiadując się o tragedii, tak wydaje mi się, iż panna Washington była nazbyt... Dziwna? Spokojna? Nie mam pojęcia. Wiem tyle, że zamierzam ją mieć na oku. Niby podała nam zarys sytuacji, jak i, wierząc jej opowieściom, prawdopodobnego mordercę na tacy, jednak tak jak z początku wydała się być zrozpaczona, tak gdzieś tam później odniosłam wrażenie, że to była tylko gra. Pod koniec również próbowała się odkuć, wracając do roli załamanej. Może to ja przesadzam, w końcu każdy na stres reaguje nieco inaczej, ale jakoś tak nie do końca według mnie ta historia trzyma się kupy.

- Nad czym tak myślisz? - Usłyszałam dobijający się do mnie głos Gavina.

- Hmm? - bąknęłam.

Zorientowałam się, iż wpatrywałam się w widoki za szybą, mając głowę opartą o dłoń. Poprawiłam się na siedzeniu, spoglądając prosto przed siebie. Kątem oka dostrzegłam, jak zerka na mnie na krótką chwilę. W końcu prowadzi pojazd.

- A nie, o niczym... - stwierdziłam bagatelizująco.

Czułam, że nie zgadzał się z moimi podejrzeniami, aczkolwiek miał do tego prawo. Nie zamierzałam więc ponownie wałkować tego samego tematu. Wszystko miało się wkrótce rozjaśnić.

- Nie brzmisz zbyt przekonywująco - oznajmił, wzdychając ciężko - No ale niech ci będzie. Nie będę drążył tematu.

- Znaczy się, to nie jest nic takiego - próbowałam tłumaczyć.

- W porządku, nie wnikam - powiedział, czym mnie zaskoczył. Otworzyłam nieco szerzej swoje oczy, nie mogąc w to uwierzyć.

Zamilkłam. Znów między nami zagościła cisza. Nie wiem, czy się cieszyłam z tego powodu, czy też obecna sytuacja wprawiała mnie w zakłopotanie. Nie byłam jednak w stanie zabrać głosu. Wzięłam jedynie głęboki oddech, ponownie zerkając na zmieniający się wciąż krajobraz.

- Niezła zmiana, co? - spytał, parskając śmiechem - Jeszcze chwilę temu gościliśmy w jednej z bardziej luksusowych dzielnic w Detroit, a teraz zmierzamy na zadupie. Może nie są to slumsy, ale z pewnością ludzie stąd nie mają aż tak dobrego życia.

- Cóż, nie każdy ma te szczęście, by dokonać wyboru, gdzie chce zamieszkać - zauważyłam, ukradkiem zerkając na niego - Niejeden bierze, co mu dają, gdyż tylko na to go stać. Wciąż lepsze to, niż mieszkanie pod mostem. Tu przynajmniej mają tę świadomość, iż jest gdzieś tam ich miejsce na ziemi. Ciasne, skromne, ale własne.

- Niby tak, choć prawda jest taka, że właśnie w tego typu biedniejszych środowiskach dochodzi do największych zbrodni - rzucił, zupełnie jakby chciał mi coś zasugerować, choć szybko przyłożył dłoń do czoła, wzdychając ciężko - Nie twierdzę jednak, że wszyscy są źli z takiego otoczenia, po prostu... Kierowałem się statystykami. Zresztą, nieważne...

Nie rozumiałam jego zachowania. Najpierw zdawał się najeżdżać na ludzi żyjących w takich miejscach, zaś po chwili jakby tak nagle się wycofał ze wszystkich swoich oskarżeń. Postanowiłam jednak tego nie komentować, choć nie ukrywam, zasiał we mnie nutkę zaintrygowania.

- Wiesz, ostatnio trendy w zabójstwach nieco się zmieniły i to wcale nie dochodzi do nich najwięcej wśród uboższych jednostek, a wręcz przeciwnie - stwierdziłam, wlepiając swój wzrok w widoki za szybą, pogrążając się we własnych myślach - A może zawsze tak było, a my nie mieliśmy odpowiednich narzędzi do weryfikacji? W końcu popatrz na to. Ludzie, którzy śpią na kasie potrafią z łatwością manipulować otoczeniem. Myślą, że są od nas lepsi tylko dlatego, że zarabiają grube miliony, cholera wie, czy tak naprawdę legalnie, ale aktualnie nie o to chodzi.

Zastanawiając się nad tym wszystkim coraz więcej i więcej w mojej głowie rodziły się najróżniejsze scenariusze. Nie od dziś wiadomo, że pieniądz rządzi światem, przez co ci, co mają kasy jak lodu śpią sobie spokojnie, ustawiając wszystkich wokoło tak, jak im wygodnie. A co z tymi, co zlekceważą ich nienaganny "autorytet"? Tego raczej nie muszę mówić na głos. Wciąż, jak w każdej regule istnieją też i wyjątki od niej. Są też i tacy, co mimo ogromnego majątku nie zachowują się, jakby poskradali wszelkie rozumy, nie mając się za lepszych od pozostałych. Koniec końców jesteśmy przecież tacy sami. Różnimy się jedynie cechami szczególnymi, a tak? Jesteśmy ludźmi. Choć są i ci, którzy na te miano nie zasługują. Znajdą się bowiem i bestie wśród nas, bez skrupułów, dążące po trupach do celu w przenośni, jak i dosłownie.

- Nie bez powodu mówi się, że jak masz kasę, to możesz wszystko - dodałam - Pewnie niejeden dał się przekupić i za parę drobniaków podrobił dokumenty, dowody, albo też zniszczył te, co wskazywały na faktycznego sprawcę. Mogę się założyć, że wiele spraw, zwłaszcza z poprzednich lat tak naprawdę ma się w rzeczywistości zupełnie inaczej. Czasem aż boję się pomyśleć ilu niewinnych ludzi pozbawiono godnego życia, pakując ich za kratki za coś, czego nie zrobili tylko dlatego, bo nie byli na tyle majętni, by się wybronić.

- Co racja to racja - rzucił krótko, po czym na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmieszek. Spojrzał się na mnie a ja nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Na pewno nie tego. - A ty? Dałabyś się przekupić?

- Pytasz serio, czy to dla ciebie jednak oczywiste? - wysyczałam pod nosem, nie mogąc w to uwierzyć. Ten tylko zmierzył mnie wzrokiem, co wywołało we mnie obrzydzenie. Uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło. - Ja pierdolę, z kim ja żyję...

- No co? - bąknął, jakby nie rozumiał, co było złego w jego zachowaniu - Wiesz, nieraz potrafią sypnąć takim szmalem, że to się nam nawet nie śni. W takiej sytuacji mogłabyś się naprawdę nieźle ustawić.

Parsknęłam śmiechem. Czy on siebie słyszy? Przecież to tak absurdalne podejście, że nawet słów mi brakuje, żeby móc jakkolwiek się do tego odnieść. Byłam wręcz oburzona faktem, że coś takiego mi zasugerował.

- Nie jestem skorumpowaną gliną - wysyczałam, krzyżując swoje ręce. Spojrzałam na niego litościwie, spode łba. - Poza tym nie wiem czy zdążyłeś zauważyć, ale nie jestem materialistką. Owszem, bez kasy w dzisiejszych czasach człowiek daleko nie pociągnie, jednak to nie znaczy, że będę odwalała brudną robotę, i to wbrew sobie.

Nie wierzyłam w to, co powiedziałam. Dobrze, że szybko odwróciłam swój wzrok, inaczej od razu zauważyłby, że coś ukrywam. Zabrzmiałam jak ostatnia idiotka. Wiem, że wyszłam na hipokrytkę, ale pewne czasy zostawiłam za sobą. Zresztą nie jestem z tego dumna i nigdy nie robiłam tego z własnej woli.

A jednak. I ja nie pozostaję bez winy. Mam swoje grzeszki, które prześladują mnie po dziś dzień. Do pewnych spraw czuję w szczególności obrzydzenie i cieszę się, że mogę uczestniczyć w procederze przyskrzyniania tych dupków. Przynajmniej chociaż w ten sposób mogę spróbować naprawić swoje błędy.

Szybko się jednak otrząsnęłam wymijając zgrabnie tę niewygodną dla mnie kwestię. Jeszcze by mi brakowało, by Reed i o to mi truł i się wypytywał.

- Nie jestem typem kobiety, która wydaje krocie na jakieś ciuchy, buty, torebki czy kosmetyki - kontynuowałam - Nie muszę robić się na bóstwo. Zresztą nigdy nie chciałam z siebie zrobić chodzącego plastika, co zależy mu tylko na pieniądzach, których i tak wiecznie mało. Wolę żyć skromnie, ale po mojemu. Nie tracąc człowieczeństwa.

Serio? Te ostatnie zdanie echem obijało się w mojej głowie, doprowadzając tym samym niemalże do obłędu. Zupełnie jakby czas się zatrzymał a ja została uwięziona w pudełku przepełnionym aż po brzegi hipokryzją.

W tej chwili aż nazbyt zaczęłam się nad tym rozwodzić, co kompletnie mi się nie podobało. Nie byłam jednak w stanie zatrzymać tego potoku myśli, który porywał mnie coraz głębiej, prosto w odmęty mojej mrocznej przeszłości. Nikt z nas nie jest idealny. Mamy wiele za uszami. Część złego robimy dlatego, bo nie mamy wyboru, bo ktoś nas zmusił. Wciąż to nie usprawiedliwia tego bałaganu, w którym braliśmy udział. Bo mieliśmy wybór. Przynajmniej tak staramy się to tłumaczyć, przez co wyrzuty sumienia trawiły nas jeszcze bardziej. Do nich nie da się przyzwyczaić. Nie, jeżeli jest się dobrym.

Czy jestem więc dobra wiedząc, ile zła wyrządziłam? Czy to był sposób na zagłuszenie zła, które zostało mi wymierzone? A może najzwyklejsza karma mnie dopadła i zapewne goni nadal, gdyż nigdy w pełni nie spłacę swojego długu?

- Żartowałem przecież, pani detektyw! - rzucił rozbawiony, widząc moje oburzenie. Trącił mnie delikatnie w ramię, po czym wrócił do prowadzenia pojazdu. - Poza tym widać, że jesteś inna jak wszystkie. Byłbym skłonny pokusić się i o stwierdzenie, że jesteś wyjątkowa.

Spojrzałam się na niego, uchylając nieznacznie swoje usta. Byłam w szoku słysząc takie słowa, w dodatku wypowiedziane właśnie przez niego. Widziałam, że i on poczuł się zakłopotany, zupełnie jakby powiedział coś złego, choć wcale nie miał tego na myśli. Szybko próbował się więc wycofać.

- Znaczy się wiesz, to nie tak, że... - bąkał, co mnie rozbawiło. Muszę przyznać, że ten niecodzienny widok zakłopotanego mężczyzny, który uchodzi za aroganckiego dupka jest po prostu bezcenny. Aż się uśmiechnęłam pod nosem. On natomiast zmieszał się jeszcze bardziej. - Eh... N-Nieważne...

- Oj no, Gavin... - rzuciłam rozbawiona, chwytając go za ramię - To było bardzo miłe, dzięki. Doceniam to.

Będąc szczerą to chyba jeszcze nigdy nie usłyszałam czegoś podobnego, a przynajmniej nie ze szczerymi intencjami. Przez to poczułam się początkowo nieswojo, ale myślę, że tego potrzebowałam. Przynajmniej na chwilę podniosło mnie to na duchu.

Żeby tylko wiedział, jaka jestem faktycznie... Pewnie by mnie znienawidził, podobnie jak inni. Tak mocno, jak ja nienawidzę za to siebie.

- Dobra, to tutaj - oznajmił, zajmując miejsce na uboczu. Prawdę mówiąc to nie bardzo było tu gdzie parkować.

Uliczki były bardzo wąskie, a budynki niewielkie. Aż bałam się pomyśleć ilu ludzi musi się gnieździć na tak niewielkiej połaci. Przecież tu nawet nie ma miejsca na ogródek. Nie ma nawet podjazdu na samochody, na które zapewne nie jest stać tutejszych mieszkańców, a jeśli już, to są w posiadaniu ledwo poruszającego się gruchota. Cóż, lepsze to niż nic. Wątpię, by w najbliższej okolicy znajdował się jakiś transport miejski, co jest... Przykre.

- Faktycznie nie za ciekawa okolica - przytaknęłam na jego wcześniejsze stwierdzenie, nieznacznie się krzywiąc. Rzadko kiedy komukolwiek jestem w stanie współczuć, ale ta sytuacja jest... Inna.

- Co nie? - odparł, wzdychając ciężko. Pokręcił przy tym głową, po czym zgasił silnik. Ja tylko obserwowałam go zdezorientowana, nie rozumiejąc jego zachowania.

Wyglądało to zupełnie tak, jakby przebywanie w tej dzielnicy zadawało mu... Ból. Nie rozumiałam dlaczego. Tym bardziej wydało mi się to dziwne, gdy próbował w moich oczach zrobić z ludzi żyjących w takim miejscu najgorszych z możliwych. A to nie musi być prawdą. Stereotypy bywają naprawdę krzywdzące, a powielane niszczą życie tym porządnym jednostkom.

Choć i tak jestem zdania, by trzymać się od ludzi możliwie jak najdalej. Relacje nie prowadzą do niczego dobrego, a nawet własna rodzina potrafi uczynić z twojego życia piekło. Dlatego tak bardzo gardzę każdym z osobna, i wszystkimi razem. A w szczególności zbrodniarzom, których chciałabym wyłapać co do jednego i wsadzić do pierdla, nawet jeśli to niemożliwe.

- Wszystko w porządku? - zapytałam zaniepokojona, gdy opuściliśmy pojazd, a Reed jedyne co zrobił, to oparł się plecami o drzwi, chwytając palcami za nasadę nosa.

- Tak, jest okej - rzucił od niechcenia. Widać było, że stara się mnie zbyć.

Normalnie bym odpuściła temat, ale skoro i on stara mi się pomagać, czasem co prawda nieudolnie, to jednak czuję się wręcz w obowiązku, by dowiedzieć się, co go gryzie. Może nadal nie jestem przekonana co do szczerości jego intencji, gdyż moje zaufanie ludzie wielokrotnie nadszarpywali, jednak chyba jako partnerka z pracy powinnam wykazać choć minimalne zainteresowanie jego stanem.

Podeszłam więc od jego lewej strony, okrążywszy przy tym nasz pojazd, po czym ostrożnie ułożyłam swoją dłoń na jego ramieniu. Gavin niechętnie spojrzał na mnie, a jego wyraz twarzy mówił sam za siebie. Nie ukryje tego przede mną.

- Hej... - wydukałam, uśmiechając się delikatnie, chcąc w ten sposób dodać mu nieco otuchy - Wiesz, że możesz ze mną pogadać, co nie?

- Tak, tylko... - bąknął, odchylając głowę w tył. Wreszcie westchnął ciężko, spoglądając w przeciwnym kierunku, byleby tylko nasze oczy się ze sobą nie spotkały. - Nieistotne. To nie temat na teraz.

- W porządku, nic na siłę - stwierdziłam, nie chcąc go naciskać. Wiem bowiem, że to przynosi odwrotne skutki. Jeżeli będzie chciał ze mną o tym pogadać, to sam zainicjuje rozmowę.

- Dzięki - odparł, otrząsając się z tego dziwnego stanu. Ja natomiast nie mogłam się powstrzymać od kąśliwej uwagi.

- Mógłbyś się ode mnie wiele nauczyć o dobrych relacjach z ludźmi - zaśmiałam się.

- Czyżby? - rzucił, unosząc sugestywnie swoją brew, na co się zmieszałam.

- No... - westchnęłam ciężko, spuszczając swój wzrok. Schowałam swoje ręce w kieszenie. Zaczęłam nerwowo podkopywać kamień, który leżał obok mojej nogi. - Może i nie robię jakiegoś fenomenalnego pierwszego wrażenia i mam dystans do ludzi-

- Jakoś nie widać - prychnął pod nosem, na co tylko spojrzałam na niego zdezorientowana - Z Connorem jakbyście od razu złapali wspólny język.

Byłam zdziwiona, że teraz to mi wytknął. Nie było dla mnie tajemnicą, że nie za bardzo siebie lubią, a Gavin traktował go jak najgorszego śmiecia tylko dlatego, że Connor jest androidem, ale nie rozumiałam... Czemu ma mi to za złe? Przecież tylko ze sobą rozmawialiśmy. W sumie to potrzebowałam tego.

- A to co? Zabronisz mi? - odparłam oburzona, krzyżują swoje ręce i mierząc go wzrokiem.

- Nie, spokojnie - poinformował, unosząc w górę swoje dłonie w geście obronnym.

- To dobrze, bo potrafię decydować za siebie. Wiem, co dobre, a co złe - fuknęłam, na co ten tylko pokręcił rozbawiony głową.

- Nic dziwnego, że się dogadaliście. Dwa dziwaki... - zaznaczył, uśmiechając się cwaniacko. Wkrótce oberwało mu się za to, czego kompletnie się nie spodział. Pchnęłam go w ramię. - Ej! A to za co?

- Za to - powiedziałam usatysfakcjonowana - Na drugi raz mogę mocniej.

- Jesteś jakaś agresywna, złotko - zauważył, teatralnie masując ramię.

- Za to ty nie masz za grosz taktu - stwierdziłam, wracając do tematu rozmowy, który zamierzałam poruszyć - Powinieneś się już nauczyć, że nie naciska się na kogoś, gdy nie chce rozmawiać na dany temat, bo tylko uzyskasz odwrotny efekt.

- Dobra, dobra... - machnął bagatelizująco ręką, po czym zaczął grzebać w kieszeni - Może zamiast prawić mi morały, zapalimy? W końcu powinnaś ochłonąć, zanim zajmiemy się przesłuchaniem. Jeszcze kogoś pobijesz czy coś.

- Bardzo. Śmieszne! - wycedziłam rozbawiona przez zęby, zadając mu kolejne, tym razem nieco mocniejsze ciosy w ramię, po czym pokręciłam głową - Jeśli mam kogoś bić, to tu mam do tego idealnego kandydata.

- Ta? A dlaczego akurat ja? - dopytywał, spoglądając na mnie niby gniewnie.

- Hmm, niech pomyślę... - udałam zamyśloną - Może dlatego, że bywasz nadwyraz irytujący? Chociaż nie ukrywam, że bez ciebie byłoby w tej robocie zwyczajnie nudno.

- Dzięki za komplement... - zaczął, uśmiechając się szeroko, a ja już wiedziałam, co zaraz powie.

- O nie, nie! Ani się waż to powie- - rzuciłam, grożąc mu, lecz ten tylko posłał mi ten swój cwaniacki uśmieszek, unosząc przy tym lekko brew ku górze.

- Lalka - odparł wyjątkowo usatysfakcjonowany, na co ja tylko przewróciłam oczami.

- Daruj sobie, Reed - wysyczałam niby obrażona, po czym dopytałam pretensjonalnie - To jak? Palimy, czy od razu ruszamy go przesłuchać? Nie obraź się, ale wystarczy już tego dobrego.

- Ja się dopiero rozkręcam - wydukał, na co przeszedł mnie dreszcz. Czułam się poirytowana jeszcze bardziej, niż do tej pory. A sądziłam, że już gorzej być nie może...

Na jego szczęście zamilkł wreszcie, po czym nerwowo zaczął grzebać po kieszeniach. Przyglądałam mu się z rozbawieniem, trzymając swoją paczkę w dłoniach.

- Szukasz wczorajszego dnia, czy też może szczęścia? - parsknęłam śmiechem.

- Weź sobie nawet nie żartuj ze mnie w tej sytuacji - bąknął wkurzony, wciąż sznufrając po swojej garderobie - Kurwa no, muszą gdzieś być! Przecież jeszcze mi się nie skończyły...

Nagle jakby otępiał. Stanął w bezruchu i wyglądał tak, jakby mu ktoś strzelił prosto w twarz. Westchnął ciężko, zaciskając swoje dłonie w pięści.

- Ja pierdolę... - wysyczał. Zachowywał się tak, jakby miał zaraz wybuchnąć.

- Co? Co jest? - dopytywałam coraz bardziej zdezorientowana. Nie wiedziałam, czego mogę się po nim spodziewać, choć z drugiej strony jeżeli to spowodowane tym, o czym myślę, to wcale mu się nie dziwię.

- No jak to co? - zapytał, jakby to była najoczywistrza rzecz na świecie, z wielkimi pretensjami że nie załapałam od razu - Zostawiłem fajki na komisariacie!

- Oh, już tak nie dramatyzuj... - zaśmiałam się, podając mu moje - Weź, zanim się rozmyślę. Z dwojga złego wolę ci użyczyć jednego, niż patrzeć, jak tobą szarpie przez brak nikotyny.

- Jakaś ty hojna - powiedział jakby sarkastycznie, przewracając przy tym oczami. Już miał zamiar sięgnąć po paczkę, gdy ja cofnęłam swoją rękę, a ten tylko wydał pomruk niezadowolenia.

- Albo może jednak popatrzę, jak ciebie nerwica bierze - stwierdziłam, uśmiechając się złośliwie - No już! Daj nam pokaz!

- Nie bądź taka, błagam... - wydukał żałośnie, a ja tylko wlepiłam w niego swoje przebiegłe spojrzenie.

- Jaka? - podpuszczałam go. Widziałam, jak nim trzęsie, zapewne z nerwów jak i ze świadomości, że nie ma fajek przy sobie.

- No właśnie taka, no! - uniósł się, rozkładając swoje ręce.

- Oj chyba nie chcesz sobie zapalić... - kontynuowałam swoją grę - Powinieneś być dla mnie milszy.

- Co w takim razie chcesz? - zapytał zrezygnowany, spuszczając swój zawstydzony wzrok.

Nie mogłam już tak dłużej. Roześmiałam się na cały głos, aż zginając się w pół. Zdezorientowanie Reeda bawiło mnie jeszcze bardziej. No ale wystarczy na dziś tego przedstawienia. Nie będę się znęcała nad tą biedną duszyczką.

- No już dobra, masz - stwierdziłam, gdy udało mi się względnie opanować.

Podałam mu paczkę, z której wyciągnął jednego. Ja po chwili uczyniłam to samo. Podpaliłam mojego, użyczając mu następnie zapalniczkę. Jak tylko zaciągnął się dymem, wszelkie negatywne emocje zeszły na dalszy plan, a na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech.

- I jak, panie Gavin kurwica, pierdolona nerwica? - zaśmiałam się, na co to on tym razem szturnął mnie w ramię.

- Lepiej. O wiele lepiej - odparł, spoglądając na mnie ukradkiem - Ratujesz mi życie, lalka.

- Nie ma za co - stwierdziłam  uśmiechając się cwaniacko.

Zapadła między nami cisza, jednak w tym wypadku była ona bardzo przyjemna. Może i czasem Reed działa mi na nerwy, tak teraz mam wrażenie, że wspólne palenie to nasz rytuał. Nie było dnia, byśmy się nie zaciągnęli. Czasem rozmawialiśmy o sprawie, jeżeli byliśmy akurat w terenie, czasem zaś o zwykłych, przyziemnych pierdołach, gdy odbieraliśmy przerwę, a jeszcze innym razem, jak chociażby teraz paliliśmy w milczeniu. Widać było jednak, że towarzystwo tej drugiej osoby nam służyło. Może i bywamy dość wybuchowym duetem, to jednak coraz częściej łapię się na myśli, że nie mogłam trafić lepiej. W końcu kto mnie lepiej zrozumie, jak on? Co prawda różnimy się od siebie, ale mamy także kilka cech wspólnych. Tworzymy ekstremalną mieszankę, ale przynajmniej potrafimy mimo wszystko działać razem. Jak na zespół przystało.

- Usatysfakcjonowany? - zapytałam widząc, jak skończył palić.

- Oczywiście... - odparł, biorąc głęboki oddech - Od razu lepiej mi się pracuje.

- Jeszcze nie zaczęliśmy - zauważyłam rozbawiona.

- W takim razie zapraszam - odparł, teatralnie ustępując mi miejsca. Ukłonił się nisko, gestem dłoni nakazując mi ruch. - Pora złożyć wizytę niejakiemu Michaelowi Prescottowi.

- Prowadź - poleciłam, przypominając mu tym samym, że to właśnie on był w posiadaniu dokładnego adresu naszego głównego podejrzanego.

- Ah, no tak, racja - bąknął, nerwowo mierzwiąc swoje włosy.

Szłam tuż za nim, niemalże nie odstępując go na krok. Nie musieliśmy iść zbyt daleko, gdyż udało nam się zaparkować praktycznie tuż pod mieszkaniem mężczyzny. Działka nawet nie była ogrodzona, zresztą jak żadna tutaj. Większość budynków to stare rudery, które ledwo co stoją. Szczerze to nie powinny one w ogóle stać. Ludzie nie powinni żyć w takich warunkach. Niestety, gdy na świecie rządzi pieniądz, to nikt nie przejmuje się losem tych biedniejszych warstw, a ci często nie mają jak poprawić swojego standardu. Aż strach pomyśleć, że przy tak zaawansowanym rozwoju technologii wciąż istnieją te paskudne, obskórne miejsca, które dla niektórych stanowią definicję domu...

Ja może nie musiałam gnieść się w aż tak fatalnych warunkach, jednak wspomnienia mam równie okropne. I pomyśleć, że z początku moi rodzice uchodzili za tych porządnych...

Wreszcie zatrzymaliśmy się przed drzwiami do jednego z budynków. Zapewne to stąd miał pochodzić rzekomy stalker ofiary. Za chwilę dowiemy się, jak ta sprawa wygląda jego oczami, choć na ten moment najprędzej to będzie słowo przeciwko słowu. Coś karze mi myśleć, że błądzimy, coraz bardziej odsuwając się od sedna sprawy.

- Gotowa? - zapytał, a ja tylko skinęłam twierdząco głową. Westchnął ciężko, na moment zwieszając swój wzrok. - Musimy uważać. Wiem, że nie wszyscy z tego środowiska są źli, a ten stereotyp jest niezwykle krzywdzący, jednak wolałbym dmuchać na zimne. Nigdy nie wiadomo z kim mamy do czynienia.

- Racja - stwierdziłam, uśmiechając się cwaniacko - Być może to nie jego powinieneś się bać...

- Dobra, żarty żartami - odparł niby poirytowany, jednak pojawiający się na jego twarzy coraz szerszy uśmiech i błysk w oczach mówił sam za siebie. Pokręcił głową, unosząc sugestywnie brew. - Później możemy pobawić się w dobrego i złego glinę, ale póki mamy sprawę do rozwiązania, to wolałbym mieć cię po swojej stronie.

- W dobrego i złego, powiadasz? - rzuciłam rozbawiona. Zaintrygował mnie tym. Niestety rozwinięcie tematu musiało poczekać.

Podczas, gdy Gavin uniósł dłoń zaciśniętą w pięść, by zapukać do drzwi ja będąc w gotowości przeniosłam swoje ręce w kierunku broni, by w razie czego poskromić mężczyznę, jakby próbował się za bardzo rzucać. Nie możemy dopuścić do żadnej niebezpiecznej sytuacji. Wolałabym nie musieć do niego strzelać, ale jestem już nauczona na tyle, że w razie potrzeby nie cofnę się przed niczym.

- Policja Detroit! Proszę otworzyć! - rzucił tę doskonale już wyuczoną formułkę.

Nie wiedząc czemu okres oczekiwania dłużył mi się niemiłosiernie. Może dlatego, że nie wiedziałam, czego możemy się po nim spodziewać? Co prawda rzadko kiedy moja intuicja mnie zawodzi, jednak w takich kwestiach warto zachować trzeźwy umysł, gdyż w przeciwnym wypadku nasza wiara może nas zgubić. Wciąż trzymałam rękę na pulsie. Niech tylko spróbuje jakiejkolwiek swojej sztuczki, to nim się obejrzy już będzie leżał na ziemi w kałuży własnej krwi.

Usłyszeliśmy dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Już po chwili w progu ujrzeliśmy sylwetkę mężczyzny, który z początku zdawał się być zaskoczony naszą wizytą, jednak po chwili jakby zrozumiał co nas do niego sprowadza.

- Policja? Do mnie? - odparł zdziwiony, po czym westchnął ciężko - Niech zgadnę... Sprawka Rose?

Obydwoje spojrzeliśmy po sobie zdezorientowani. Nie sądziliśmy, że będzie wiedział kto nas do niego nasłał, choć z drugiej strony, sądząc po tym, jak nam o nim opowiadała to nic dziwnego. Nie ma o nim zbyt pochlebnej opinii.

- Skąd wiesz? - dopytywał Reed, układając swoje dłonie na biodra. Lustrował go swoim podejrzliwym wzrokiem.

- Długa historia... - bąknął, otwierając nieco szerzej drzwi, gestem dłoni zachęcając nas do wejścia - Proszę.

Nie ukrywam, byłam tym wszystkim dość mocno zakłopotana. Jego zachowanie wytrąciło mnie z równowagi. Spodziewałam się niemalże każdego scenariusza, ale tego konkretnego nie. Gavin zerknął na mnie ukradkiem i szybkim gestem dłoni za swoimi plecami nakazał mi zachować czujność. Obydwoje nie wiedzieliśmy, co się może wydarzyć i chyba to w tym momencie przerażało mnie najbardziej. Sytuacja miała się jednak wkrótce wyklarować.

Niepewnie weszliśmy do środka, najpierw Reed a tuż za nim ja. Oczywiście próbował tutaj zgrywać obrońcę, by w razie czego nie pozwolić mężczyźnie na zaatakowanie mnie, na co przewróciłam oczami. Potrafię sobie przecież radzić, nie jestem w policji od wczoraj. Z drugiej strony to dość... Urocze. Zważywszy na to, iż o jego osobie nie krążą zbyt pochlebne słowa. Jednak potrafi być miły i dbać o partnera z pracy.

- Zapraszam, proszę za mną - mówił pewnym siebie tonem, prowadząc nas wgłąb niewielkiego budynku - Nie mieszkam może w jakichś luksusach, ale salon też posiadam, razem z kanapą, jakby ktoś pytał.

Nie ukrywam, byłam pod wrażeniem. Może i pomieszczenia nie były nie wiadomo jakich rozmiarów, ale wciąż metraż był naprawdę nieźle opracowany. Muszę powiedzieć, że tak jak z zewnątrz nie wygląda to najlepiej, choć i tak jest jednym z bardziej zadbanych budynków, o czym świadczy fakt, iż nie bałam się wejść do środka, bo zaraz dom się rozleci w drobny mak, tak w środku był bardzo... Schludny. Zupełnie, jakby zderzyły się ze sobą dwa światy.

Ściany nie były obdrapane, czy z widocznymi pęknięciami, a wręcz przeciwnie. Były zadbane, odnowione i odmalowane. Podłoga była równa, a panele pod naszymi stopami ani skrzypnęły. Lokum było prowadzone w ładzie. Widać było, że jego właściciel dba o swoje skromne cztery ściany o regularnie tu sprząta, utrzymując je w czystości. Meble, może nie z pierwszej półki, ale były niemalże jakby stworzone pod te miejsce. Wszystko ładnie się ze sobą komponowało, a ja sama byłam pod ogromnym wrażeniem.

- Proszę, usiądźcie - polecił, wskazując na kanapę. On natomiast zajął miejsce na fotelu nieopodal. - To... Co tym razem was do mnie sprowadza?

- Detektyw Smith i detektyw Reed - przedstawił nas Gavin, jako że wcześniej nie było ku temu okazji. Pochylił się nieco do przodu, opierając łokciem swoją lewą rękę o kolano. - Wspominałeś wcześniej, że to pewnie znowu sprawka Rose... Dlaczego tak twierdzisz?

- I czy mówimy o tej samej osobie - zaznaczyłam, choć to raczej jedno z tych pytań, na które odpowiedź jest oczywista, a jego zadanie stanowi zwykłą formalność - O Rose Washington.

- Rose to zdrobnienie, ale wszędzie się nim obnosi, lecz tak, chodzi o Rosalie Washington, siostrę bliźniaczkę mojej dobrej znajomej - wyjaśnił, a ja otrzymywałam potwierdzenie mojej teorii, że to wcale nie on jest tym złym. Choć nie chcę jeszcze wyciągać pochopnych wniosków.

Wymieniliśmy się z Gavinem porozumiewawczymi spojrzeniami. Widziałam, że jeszcze nie do końca mu ufa, ale był równie mocno zdziwiony, co i ja. Czyżby Rose nas celowo okłamała? Tylko po co miałaby to robić?

Ewidentnie próbowała odwrócić naszą uwagę od faktycznego tropu, wciskając pierwszą lepszą bajeczkę. Wiedziała doskonale, że to łykniemy.

- Możesz nam opowiedzieć coś więcej o niej? - dopytywał Reed, wyraźnie zainteresowany tym, co może nam mieć do powiedzenia, póki co, wciąż nasz jedyny podejrzany.

- Z czystą przyjemnością. Mam tylko nadzieję, że chociaż wy mnie wysłuchacie i zobaczycie, jak podstępną, wredną żmiją jest - wyjawił, a ja słuchałam go z uwagą i zaciekawieniem.

A więc jakie grzeszki skrywa siostra denatki?

- To dość... Mocne słowa - zauważył, sugestywnie unosząc do góry swoją brew.

- Jak wam opowiem, to myślę ,że zrozumiecie, że to jeszcze nic, jeżeli chodzi o nią - stwierdził, krzywiąc się na samo wspomnienie jej osoby.

Widać, że przez Michaela przemawia gniew i rozgoryczenie. Wydaje się być autentycznie wściekły na Rose, jednak wciąż nie na tyle, by kogokolwiek skrzywdzić. To nie ten typ człowieka.

Korzystając z okazji postanowiłam mu się nieco przyjrzeć. Jego mimice, mowie ciała, ale i nie tylko. Na oko wydawał się nie być starszy od sióstr, przynajmniej nie zbyt wiele. Prawdopodobnie nawet są w tym samym wieku i może łączy ich wspólna przeszłość, pomijając kwestię związku, jaką wywlekła Washington. Miał śniadą karnację, a na twarzy miał kilka drobnych pieprzyków. Bujne, czarne, lekko kręcone włosy mimo iż pozostawione w lekkim nieładzie, dodawały mu swego rodzaju uroku, to trzeba przyznać. Miał również gęste, czarne brwi oraz duże, ciemne oczy. Niewielki zarost oplatający część twarzy dodawał mu jedynie powagi i męskości. Był dość dobrze zbudowany, a jednocześnie nie przesadnie umięśniony. Wysoki, z pewnością koło metr dziewięćdziesiąt, jak nie więcej. Obok niego czułam się trochę jak taka mrówka, mimo iż jak na kobietę nie jestem znowu taka niska. Ubrany był w koszulkę koloru butelkowej zieleni, na którą narzuconą miał czarną bluzę z kapturem, zapinaną na zamek. Na nogach miał granatowe, materiałowe spodnie oraz czarne trampki.

Jak zasugerował wcześniej, wyraźnie nie był zaskoczony naszym przybyciem. Był za to poirytowany, bo zapewne nie pierwszy i raczej nie ostatni raz siostra denatki uprzykrza mu życie. Nie rozumiałam tylko po co miałaby to robić? Chowa do niego jakiś uraz? A może była zazdrosna o Mię? Mimo wszystko mężczyzna potrafił panować nad emocjami, spokojnie dobierając słowa. Wiem, że gdyby chciał to zmieszałby z błotem osobę, która sprowadza na niego same kłopoty.

- Cóż... Nie pierwszy raz mam zaszczyt gościć policję w swoim domu - zaśmiał się, kręcąc przy tym głową - Rosalie na każdym jednym kroku stara się zrobić ze mnie tego najgorszego. Jest zupełnie taka sama, jak ich rodzice; zepsuta aż do szpiku kości. No ale nic dziwnego. Zazwyczaj ludzie wyżsi stanem uważają się za bóstwo, do którego tacy jak ja nie mają prawa nawet podejść, czy też się spojrzeć.

- Rozumiem, że nie traktowała cię zbyt pochlebnie? - dopytywałam, na co ten tylko prychnął, przewracając oczami.

- A skądże! - rzucił, wzdychając ciężko - Mi nie chodzi już nawet o to, by mnie każdy lubił, bo nie musi, ale jakiś szacunek chociaż by się jednak należał, zwłaszcza że nigdy nic złego nie zrobiłem ani jej, ani Mii. A ona? Jest tak przesiąknięta jadem, że za każdym razem próbuje mi udowodnić, że jestem gorszy. Tylko dlaczego? Bo nie mam kasy jak lodu? Bo żyję w takiej, a nie innej dzielnicy? Może i nie zarabiam krocia, ale starcza mi na życie, a nawet jak możecie zobaczyć, na remont tej rudery, jaką było to miejsce jeszcze nie tak dawno temu. Niestety ona głęboko wierzy w to, że skoro jestem z takiego środowiska, to jestem najgorszym ścierwem, jakie widział ten świat.

- Aż tak wielką niechęć przejawiała do pana? - zapytałam, nie mogąc uwierzyć w to, jak podli potrafią być ludzie. Coraz bardziej ich za to nienawidzę.

- O ile to jeszcze można nazywać niechęcią - zaznaczył, po czym kontynuował - Kiedyś potajemnie spotykaliśmy się z Mią. A znaliśmy się, bo chodziliśmy do tej samej klasy. Ona to było coś... Piękna, a w dodatku niezwykle mądra. W przeciwieństwie do siostry miała gdzieś to, z jakiego środowiska się wywodzę i ile mam na koncie. Obchodziło ją tylko kim jestem naprawdę. Ona szanowała mnie i kochała szczerze, mając świadomość tego, że nie zapewnię jej życia na takim poziomie, co dotychczas. Oczywiście Rosalie się to nie podobało i jak tylko nas nakryła, zaczęła mącić jej w głowie, a ze mnie robić potwora. A to przez handel dragami, czy rzekome rozboje, poprzez zdrady, kłótnie czy nawet gwałty. Mia nie wierzyła jej, ale gdy tylko informacja dotarła do rodziców... Ci dopiero zrobili raban.

Było mi naprawdę przykro tego słuchać. I pomyśleć, że często rzeczy, na które nie mamy większego wpływu potrafią definiować to, jakimi jesteśmy ludźmi. Podłości w tych czasach nigdy dość, a pieniądz to wartość nie do obalenia. Z nim się nie dyskutuje.

- Rozumiem, że jej oskarżenia względem ciebie były bezpodstawne? - wydukał Reed, świdrując go swoim wzrokiem.

- Oczywiście, że nie! - stanowczo zaprotestował - Możecie nawet posprawdzać akta. Miałem tyle szczęścia, że ci funkcjonariusze nie byli dodatkowo przez nią przekupieni, bo wtedy z pewnością by mi coś przykleili, nawet nie mając żadnych dowodów. To tylko i wyłącznie jej chore wymysły, a przez ciągły nalot policji do domu rodzice się mnie wyrzekli, i wyrzucili na zbity pysk. Od tego czasu musiałem radzić sobie sam.

- Przykro słyszeć... - odparłam poruszona tą historią. Cóż, doskonale wiem jak to jest być wyrzutkiem społecznym. - Co się działo dalej? Próbował pan skontaktować się z dziewczyną?

- Wbrew rodzicom i Rosalie, po dziś dzień mam kontakt z Mią. Aczkolwiek nie już jako para. Obydwoje doszliśmy do wniosku, że to nie wypali. Ona przeżyła to tym mocniej, iż zaaranżowano jej małżeństwo z niejakim Nickiem Collinsem - wyjawił, co całkowicie zmieniło nam postać rzeczy. Czyli to nie było małżeństwo z miłości... - Nie była z nim szczęśliwa, ale musiała udawać. Jak tylko znalazła wolną chwilę to wymykała się na spotkania ze mną. Płakała mi w ramię, bo wiedziała, że tylko ja ją rozumiem. Nie mogła liczyć na wsparcie najbliższych. Sama mówiła, że jej mąż nie jest zły. Łudziła się, że może pewnego dnia faktycznie poczuje do niego coś więcej, ale nie potrafiła. Ona nadal kochała mnie, podobnie jak ja ją.

- Rose twierdziła, że pan stalkował Mię. Nachodził po rozstaniu, odgrażał się... - zaczęłam ostrożnie, nie chcąc wywołać wzburzenia - Podobno na wieść o ślubie miałeś sobie odpuścić, ale jakiś czas temu rzekomo ponownie o sobie przypomniałeś, a dziś nawet byłeś w jej mieszkaniu. Wydzwaniałeś do niej, z furią w głosie. Mieliście się ze sobą kłócić i szarpać.

- Naprawdę? Tak wam nagadała? - spytał, otwierając szerzej swoje oczy, załamując przy tym ręce - To niedorzeczne...

- Proszę odpowiadać na pytania - zganił go Gavin. Widać było, że nie do końca wierzył w tę ckliwą opowieść. Choć może to tylko gra?

- Akurat dziś nie miałem kontaktu z Mią, ani tym bardziej nie byłem w jej mieszkaniu. Poza tym, niby dlaczego mielibyśmy się ze sobą kłócić? - dopytywał, coraz bardziej poirytowany zaistniałą sytuacją i kierowanymi w jego stronę podejrzeniami.

- Cóż... Może przez to, że tak łatwo sobie ciebie odpuściła? - podpuszczał go. Chciał sprawdzić, czy pod wpływem ewentualnej presji czegoś nie sypnie, co mogłoby świadczyć o jego winie.

- To ja z nią zerwałem, oczywiście obydwoje byliśmy w tej kwestii zgodni - poinformował spokojnie.

- Albo może to z zazdrości o jej męża? - kontynuował, lustrując go swoim wzrokiem.

- Nick to dobry gość, poza tym nie miałem zamiaru wchodzić między niego, a nią, a tym bardziej ponownie wdawać się w scesje z jej rodziną - stwierdził, a brzmiał nadwyraz autentycznie. Nie było zupełnie niczego, do czego moglibyśmy się przyczepić.

- A czy moglibyśmy poprosić o telefon? Rozejrzeć się po mieszkaniu? - zapytałam, chcąc jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Wystarczy już tego przyciskania.

- Jasne, w sumie to już zdążyłem do tego przywyknąć - zaśmiał się słabo.

- To ja się zajmę oględzinami - zaproponował Reed, a ja tylko skinęłam twierdząco głową, dając mu wolną rękę.

Gavin ruszył w swoją stronę, zostawiając nas samych. Mike natomiast odszukał swój telefon, który bez żadnych sztuczek czy zawahania powierzył w moje ręce.

- Proszę, jest odblokowany - powiedział, po czym dodał - Może pani przejrzeć dosłownie wszystko, nie mam nic do ukrycia.

Spojrzałam na niego sugestywnie, nie mając zamiaru pokazać, że mu wierzę. Niech ma się na baczności jeszcze przez chwilę.

Faktycznie, nie znalazłam niczego niepokojącego. Miał na telefonie pare zdjęć z Mią, wymienili kilka wiadomości ze sobą. Tak jak mówił utrzymywali kontakt, wręcz bardzo dobry. Nie było nic, do czego mogłabym się przyczepić. Co najdziwniejsze, ostatnie połączenie jest z wczoraj pod adres denatki, a to by oznaczało, że Rose nas okłamała... Zrobiła to umyślnie?

Dlaczego zataiła przed nami fakt, że do niego wypisywała liczne pogróżki? Może i Michael nie zapisał tego numeru, lecz zważywszy na tę historię, a dodatkowo mając na uwadze inicjał, jakim się podpisywała, nie pozostawiało to żadnych wątpliwości. Tylko po co miałaby to robić? Aż tak bardzo chce zniszczyć mu życie.

- Przepraszamy za to całe zamieszanie - wydukałam zakłopotana, oddając mu telefon.

- Nie no, rozumiem... Macie swoje procedury - odparł, po czym to on tym razem zadał nam pytanie - Wciąż nie do końca wiem czemu zawdzięczam tę wizytę. Rozumiem wścibskość Rosalie, ale... Czy z Mią wszystko w porządku?

Nagle jego twarz przybrała zmartwiony, zatroskany wyraz a ja poczułam te nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co muszę zrobić. Jakie wieści mu przekazać. To nie będzie należeć do najprzyjemniejszych przeżyć.

- Powiedz coś, proszę! - rzucił wyraźnie przerażony ciszą z mojej strony. Zapewne moja mimika również go zaniepokoiła.

- Przykro mi... - bąknęłam, chwytając za nasadę nosa. Westchnęłam ciężko, a szok i niedowierzanie na jego twarzy nie mogły być udawane. - Najprawdopodobniej została ona zamordowana. Ktoś zepchnął ją z balkonu z ósmego piętra.

- Nie... To nie... - wydukał, będąc przytłoczony tą informacją, jak i emocjami, jakie ona w nim wywołała. Wstał ostrożnie, układając dłonie na biodrach, oddychając głęboko. - Nie wierzę w to, przecież... Jeszcze wczoraj ze sobą rozmawialiśmy. Cholera, widziałem ją!

Mężczyzna się załamał. Otarł twarz dłonią, kręcąc następnie głową. Wyglądał na spanikowanego.

- Jak mogłem niczego nie zauważyć...

- Spokojnie - rzuciłam, choć wiedziałam, że tak naprawdę to najgorsze, co mogę teraz zrobić. Podniosłam się z miejsca, kładąc ostrożnie swoją dłoń na jego ramieniu. Nie strącił jej. - Wiem, że to dla pana trudne, zważywszy na to, jak bliskie mieliście ze sobą stosunki.

- Czyli co? - prychnął załamany pod nosem, spoglądając na mnie żałośnie - Rosalie, jakby jeszcze było jej mało mojej krzywdy, to teraz do tego próbowała mnie wrobić w morderstwo kobiety, którą kochałem nad życie? Którą, cholera, odpuściłem sobie bo wiedziałem, że inaczej jej bliscy nie dadzą nam żyć? Jak podłą trzeba być żmiją...

- Naprawdę bardzo panu współczuję, panie Prescott - powiedziałam, siląc się na uśmiech, który i tak na niewiele się zda.

- Dziękuję... - odparł, biorąc głęboki oddech - Dziękuję, że mi o tym powiedzieliście...

Już miałam powiedzieć coś jeszcze, gdy wrócił do nas Reed. Widząc tak złamaną twarz jeszcze do niedawna naszego podejrzanego i on sam zmiękł. To był autentyczny ból.

Tym różnili się ze sobą Mike, a Rose czy nawet Nick.

- Niczego nie znalazłem. Wygląda na to, że mówił prawdę - stwierdził wyraźnie zakłopotany. Zmierzwił swoje włosy, spoglądając na mnie.

- W telefonie też czysto. No, nie licząc pogróżek od Rose - zaznaczyłam, na co on uniósł swoją brew, a następnie pokręcił głową.

- Mogliśmy się tego spodziewać... - westchnął, po czym zwrócił się do Michaela - Czy moglibyśmy zabrać telefon i oddać technikom? Kobieta powinna odpowiedzieć za nękanie.

- Naprawdę myślicie, że oni cokolwiek z tym zrobią? Wystarczy, że sypnie im kasą i będzie po wszystkim... - wydukał wyraźnie zrezygnowany. Mimo to wręczył mu swoją komórkę. - Ale proszę. Nie mam nic do stracenia.

- Dziękujemy - powiedziałam w naszym imieniu, siląc się na uśmiech - Jak zabezpieczymy wiadomości, zwrócimy go panu.

- Jasne, choć teraz będzie niemalże bezużyteczny. Tylko z Mią tak faktycznie trzymałem kontakt - wyjawił, spoglądając na nas - Ale prosiłbym o jedno... Dajcie znać, jeżeli dowiecie się, czyja to sprawa. Chciałbym wiedzieć...

- Naturalnie - odparłam, przytakując głową.

Zanim jednak opuściliśmy dom mężczyzny, musiałam załatwić coś jeszcze. Podeszłam do niego, po czym zaczęłam mówić, wręczając mu wizytówki.

- Nie będę do niczego zmuszała, ale może się panu przydać, zwłaszcza po tak traumatycznych wydarzeniach. Zaufany specjalista. Pomoże panu uporać się z bólem i wyjść na prostą - oznajmiłam, wzdychając ciężko.

- Nie wiem czy skorzystam, ale mimo wszystko doceniam troskę - powiedział szczerze, nie kryjąc przy tym swoich łez po morderstwie ukochanej.

- A tu namiar na nas - rzuciłam - Jakby pan sobie cokolwiek przypomniał, albo potrzebował pomocy... Można śmiało dzwonić.

- Dziękuję... - bąknął, siląc się na uśmiech.

Michael odprowadził nas do wyjścia, po czym zapewne zaszył się w mieszkaniu, wylewając swoje smutki. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, przez co musi teraz przechodzić... Chyba my wszyscy jesteśmy ludźmi z ranami. Mam tylko nadzieję, że po tym, co przeżył uda mu się wyjść na prostą. Zasługuje na to.

Szliśmy tak w milczeniu w stronę auta, a ja widziałam, że Reed był na siebie wściekły. Do samego końca mu nie ufał, ale chyba te ostatnie chwile przesłuchania dały mu do myślenia. Spojrzał na mnie speszony, wzdychając ciężko, po czym wsiadł do pojazdu, a następnie ja zajęłam swoje miejsce. Nie mając już nic więcej do zrobienia tutaj ruszyliśmy w dalszą drogę.

***

Witam was moi mili w kolejnym rozdziale! Nareszcie mi się udało dobrnąć do końca. Przepraszam, że trwało to tak długo. Mam nadzieję, że was nie rozczarowałam.

Jak wasze odczucia po rozdziale? Co sądzicie o Michaelu Prescottcie? Wierzycie mu, czy jednak nie? Czy Rosalie Washington coś ukrywa? Czy Nicolas Collins ma z tym coś wspólnego? Jak ostatecznie potoczy się ta sprawa? To się okaże w kolejnych częściach!

No i oczywiście jak wrażenia po kolejnej dawce naszego cudownego duetu?

A tymczasem bez zbędnego pierdolenia uciekam już i widzimy się w kolejnym rozdziale! Do następnego misiaki!

Kocham! 💖

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top