3
Will
Zapach marihuany i dym ze skręta wypełniały wnętrze starej Toyoty. Tylne siedzenie, które zajmowałem ja i mój przyjaciel James, było pogryzione i przepalone miliony razy. Nie zliczę skrętów wyaplonych w tym aucie. I naszych pierwszych pocałunków z moją byłą...
Tak, ten samochód ma ciekawą historię.
Nie lubiłem smrodu zielska, ale były dni, kiedy nie mogłem bez niego wytrzymać. Takie jak ten. Ponury wieczór nadchodził, choć za dnia świeciło słońce. Albo, to tylko mi sie tak wydawało.
Zawsze widzę chmury, nawet kiedy w życiu innych świeci nieustannie słońce.
Mówiono, że mam depresje. Że nie moge pogodzić się ze stratą. Ja wtedy"Co ty wiesz, jestem twardy!". A jednak, nie jestem z kamienia. Razem z matką, odeszła część mnie.
Ojca nie znam. Widuje go rzadko, tylko kiedy wraca z knajpy. Tylko po to, abym ugotował mu obiad, aby sie na mnie na wydzierał i zwyzywał od nieudaczników... Płakać sie chce, ale to moja codzienność.
Zmierzch nadchodził nad miasto, co zauważyłem, pierwszy raz od wielu chwil patrząc przez okno. Nie mogłem patrzeć na Jamesa i wtuloną w jego bok Courtney. Za niedługo, będzie o niej mówił "narzeczona". Wygadał się, że po czterech latach związku, jest gotowy. Choć mamy po 18 lat, szybko dorośliśmy. Wpływ otoczenia zrobil swoje.
Bo tracimy ludzi. Przez ostatni rok, z mojego życia zniknęło wiele osób. Kumpel sie zaćpał, jego dziewczyna odeszła do innego, ja straciłem matkę, sąsiad żonę w wypadku, a wielu z ludzi których znam jest najzwyczajniej w świecie samotnikami. Nie mają po prostu nikogo.
Dlatego James stwierdził, że ta urocza blondynka zostanie u jego boku na zawsze.
Zaciągnąłem się zielskiem po raz kolejny. Te gołąbeczki zasypiały, więc postanowiłem im nie przeszkadzać. Poprawiłem zniszczoną wełnianą czapkę na głowie, i cicho wysiadłem z samochodu.
W szarym i ciemnym zaułku, gdzie zaparkowaliśmy, śmierdziało moczem i śmieciami. Uliczka była wąska, a na jej końcu widniało nikłe światło. Wychodziła w dzielnicy biedoty, którą, szczerze, mogę nazwać domem.
Wyszedłem na światło, choć słońce z trudem przedzieralo się przez chmury. Miałem na sobie kraciastą koszulę, tshirt, jasne spodnie i dziurawe trampki. Kopnąłem kamyk, idąc pustą ulicą. Na poboczu mieściły się domki jednorodzinne, ale nigdy nie zajrzałem do żadnego z nich. Nie mam znajomych, oprócz Jamesa i jesczcze paru chłopaków.
Ale w tych domkach, jest pewnie zimno. Ich właścicielom ledwie starcza na życie, a co już mówić o rachunkach. A mają jeszcze dzieci... Nie chciałbym dorastać w takich warunkach.
Bo moje życie było inne. Normalne. Do czasu śmierci mamy. I do czasu, jak ojciec potem się załamał. Stracił prace, nie zakwalifikował się do renty na "przygłupa" choć starał się o żółte papiery.
Zostaliśmy bez kasy. Nawet, jeśli ten gnój załatwi jakieś pieniądze, ja nie widze z tego ani grosza. Wszystko od razu przepija. Żyjemy bez prądu od dwóch tygodni,a wcześniej często nam go odłączali.
W oddali, naprzeciw jednego z domków, widać było ceglany, zniszczony budynek. Obok niego zawalisko, które kiedyś było też domem mieszkalnym.
A teraz, za tym budynkiem, stoi stara wersalka i stolik z odzysku. Leży torba wypełniona ciuchami, a obok tego wszystkiego jest miejsce na ognisko.
Położyłem się na tej wersalce i znużony po jaraniu, zasnąłem.
Co noc tu śpie. Można powiedzieć, że jestem w domu.
Poznaliście historie Willa. Co myślicie o opowiadaniu i czy zamierzacie je czytać?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top