18
Will
Był późny wieczór. Dochodziła dwudziesta, a ja, ubrany w dżinsową kurtkę i nowy, markowy tshirt, kręciłem się po rozrywkowej dzielnicy Hillard. Mijałem bary i kluby, z których świecił neony a przy wejściach można było zobaczyć umięśnionego typa, robiącego za ochronę.
Ale... Klub to tylko przykrywka. Owszem, niektóre są naprawdę normalnymi klubami gdzie można pójść, potańczyć, wypić coś. Ale znam wiele miejsc gdzie laski tańczą za pieniądze i nie robią tego z własnej woli. Są też wykorzystywane w inny sposób.
Zbliżałem się do baru Xzbit. Na ulice padało światło zielonego neonu wiszącego nad wejściem. Przy przeszklonych drzwiach, zauważyłem dziwki. Nie, nie dziewczyny. One miały na czołach jakby wypisane "DAJE ZA PIENIĄDZE".
Przeprosiłem te dwie szmaty, bo stał centralnie w drzwiach, blokując przejście. Gardziłem takimi jak one, a wiedziałem że spoglądają za mną jak wchodzę do baru. No... wyglądałem dziś inaczej niż większość klientów w środku.
Dlaczego? Bo byłem elegancki, pachniałem perfumami a włosy zaczesałem w tył żeby wyglądać lepiej. Jak elegancki chłopak a nie dzieciak biedoty i slumsów.
Zza baru powitała mnie barmanka. Dziewczyna o rudych włosach, i niezbyt przyjemnej twarzy. Mogła być ćpunką. Nie zawracając sobie tym głowy, położyłem na blat pare zielonych i dowód osobisty.
Według tego dokumentu, nazywałem się Theodore Bowling i miałem 26 lat. Pochodziłem z Ohio, miałem prawo jazdy...
Wziąłem butelkę whisky i dwie puste szklanki. Odwróciłem się i przechodząc przez środek baru, gdzie wszędzie był postawione filary wspierające sufit, znalazłem się w kącie tuż obok korytarza prowadzącego do toalet. Przy samotnym stoliku w głębi, siedziała Sue. Miała różowe włosy i usta pomalowane czerwoną szminką. I... kiedyś mi się podobała. Może dlatego że jest z wyższej klasy? Że stać ją na drogie ciuchy i samochód z salonu?
- Sprzedali ci whisky? - spytała dziewczyna. Była zaskoczona, nie dowierzała. I, też zdziwił ją mój wygląd. Bo... zna mnie jako Willa. Tego biednego dzieciaka, co mieszka z ojcem alkoholikiem w starej chacie.
- Fałszywka, wszystko załatwi - pokazałem dziewczynie dowód osobisty.
- Nie mów... Zrobiliście to!
Na te słowa, lekko się uśmiechnąłem. Tajemniczo, szarmancko...
- Kurwa, Will! - krzyknęła Sue, z ekscytacją. Inie wiedzieć czemu, dała mi buziaka w policzek. Aż gorąco mi się zrobiło... To najpiękniejsza dziewczyna jaką kiedykolwiek widziałem. Taka inna, wyróżniająca się na tle lasek z tej okolicy.
- Może tak, może nie... James i Courtney już sie pakują. Jutro rano jadą do Kansas.
- To daleko... - mruknęła Sue. Jej głos brzmiał harmonijnie ze spokojną muzyką graną w tej knajpie.
- O to chodzi. Chcą być jak najdalej od tego syfu.
- Ale... Ty nie jedziesz? - zapytała zdziwiona.
- Właśnie... - Nachyliłem się nad Sue. Mogłem wtedy poczuć zapach jej perfum i spojrzeć w jej niebieskie jak ocean oczy - Ucieknij ze mną. Jutro rano, ty i ja, i autostrada 69.
Sue... Nie mogę powiedzieć, jak wtedy wyglądała. Było to zdziwienie zmieszane z przerażeniem. Chyba nikt jeszcze nie złożył jej takiej propozycji.
Ale ja, w tamtej chwili, byłem gotowy zostawić to wszystko. Zacząć od nowa, zacząć ten lepszy rozdział w życiu. Z dala od ojca, z dala od biedy, z dala od Hillard.
Z dziewczyną, której pragnąłem już dawno temu.
Cześć. No... Jak myślicie, co przyniesie dla Willa poranek? Czy naprawdę los się do niego uśmiechnął? :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top