Chłopiec Ze Słonecznikiem

Jechałam właśnie zatłoczonym autobusem. Było gorąco i głośno. Ciężko było skupić myśli. Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam spokojną melodię. Dźwięki fortepianu zawsze pozwalały mi się odprężyć. Zastanawiałam się, co mogłabym robić w tegoroczne wakacje. Uśmiechnęłam się na wspomnienie pewnego lata, które na zawsze zmieniło moje życie.

Jechałam wraz z rodzicami samochodem. Całą trójką śpiewaliśmy lecące w radiu piosenki. Miała wtedy osiem lat. Zmierzaliśmy na wymarzone i długo wyczekiwane wakacje na mazurach. Mama z tatą lubili ciszę i spokój, a ja zabawy na świeżym powietrzu. Byliśmy przeszczęśliwi, gdy dojechaliśmy na miejsce. Mieliśmy mieszkać w małym, drewnianym domku na jeziorem, który był jednym z czterech się tam znajdujących.

Nasz z zewnątrz wyglądał bardzo uroczo. Od frontu dwa okna ze starymi okiennicami. Na parapetach doniczki z fioletowymi bratkami, dumnie rosnącymi ku górze. Cały budynek był pomalowany farbą o barwie gorzkiej czekolady. W środku znajdowała się mała łazienka, salon połączony w jedno oraz sypialnia.

Aneks kuchenny składał się z czterech szafek stojących i jednej szuflady. Była też tam mała, biała lodówka oraz kuchenka gazowa. Znajdowało się tam okno wychodzące na las. Ściany pomieszczenia prezentowały się w kolorze kremowym.

Salon natomiast posiadał wyjście na taras, z którego rozpościerał się widok na polanę, będącej pastwiskiem dla koni właściciela naszego noclegu. Znajdował się też tutaj kominek z piaskowca, nad którym wisiało poroże jelenia. Na środku salonu stała stara dwuosobowa kanapa w kolorze kasztana oraz tej samej barwy fotel. Na podłodze, przy komplecie leżał miękki, czarny dywan, a na nim znajdował się mały, dębowy stolik. Za kanapą znajdował się czteroosobowy stół, natomiast na ścianie przy nim regał z najróżniejszymi książkami. Był utrzymany w odcieniu kawy z mlekiem.

Łazienka nie była niczym szczególnym. Białe ściany od połowy w dół wyłożone tego samego koloru kafelkami. Natomiast podłoga wyłożona czarnymi płytkami. Zwykła wanna, mała umywalka z szafeczką na rzeczy oraz toaleta.

Sypialnia wyposażona była w trzy, jednoosobowe łóżka ułożone równolegle do siebie. Pomiędzy nimi znajdowały się dwie sosnowe szafki nocne. Naprzeciw nich stała ogromna, stara szafa. Okno będące naprzeciw drzwi, ukazywało również widok na pastwisko.

Prędko rozpakowaliśmy się z rodzicami. Ubraliśmy stroje kąpielowe i udaliśmy się nad jezioro. Były na nim również trzy inne rodziny. Wszystkie dzieci były podobne do mnie wiekiem. Była ich szóstka. Piątka z dzieciaków bawiła się w wodzie, a jeden chłopiec siedział na kocu i obserwował wszystko wokół. Zostawiłam rzeczy z rodzicami. Podbiegłam do grupki w wodzie i powiedziałam.

— Cześć!

— Hej! — odparli wszyscy chórem.

— Jak masz na imię? — zapytał chłopiec o szaro-niebieskich oczach i blond włosach.

— Kasia, a wy? — Uśmiechnęłam się szeroko.

— Ja jestem Tymek — Jasnowłosy odwzajemnił gest. — To jest Kacper. — Kiwnął w stronę podobnego do siebie bruneta z zielonymi oczami. — I Adam — Wskazał na szatyna z orzechowymi oczami.

— Nazywam się Gabrysia — Rudowłosa uścisnęła moją prawą dłoń. — To moja siostra bliźniaczka, Ewa. — Wskazała na dziewczyną identyczną do niej.

— Miło mi was poznać — odparłam uśmiechnięta. — Kto to? —Wskazałam na chłopca na kocu.

— Lepiej się do niego nie zbliżaj — szepnęła ostrzegawczo Ewa. — Jest dziwny i chory.

— Podobno jest chory na Downa. Tak mówi tata — dodał Adam.

— Nie przesadzajcie. Na pewno nie jest taki zły. — Ruszyłam w kierunku samotnika. — Cześć! Jestem Kasia, a ty? — Wyciągnęłam rękę w jego stronę.

— Leon — odparł trochę niewyraźnie, sepleniąc i chwytając mnie za dłoń. — La-any? — zapytał, machając mi przed twarzą trzymanym słonecznikiem.

— Śliczny. Pobawimy się? — Uśmiechnęłam się szeroko.

Chłopiec krzyknął radośnie. Wstał z koca i łapiąc mnie za nadgarstek, pociągnął w stronę wody. Usiedliśmy na piasku i zaczęliśmy budować zamek. Podczas pracy, chłopiec opowiadał mi o swoim kocie, Tomie. Jak ta postać z bajki. Mówił też, że bardzo lubi kwiaty, a szczególnie słoneczniki. Uważał, że potrafią wywołać u każdego uśmiech. Leon mówił trochę niewyraźnie i połykał niektóre spółgłoski.

Był zupełnie inny niż reszta dzieciaków. Wyglądał dość uroczo ze swoimi wąskimi, lekko skośnymi oczami o kolorze nieba, pyzatymi, ciągle różowymi policzkami i małym, krótkim nosem. Inaczej też odbierał wszystko dookoła.

Po skończonej zabawie zawołaliśmy moich i jego rodziców, aby pochwalić się dziełem. Oczywiście byli zachwyceni. Mama Leona podziękowała mi za zabawę z jej synem. Nie do końca rozumiałam jej słów, ale nie rozmyślałam długo nad tym. Zrobiło się ciemno, więc rozeszliśmy się do swoich domów. Wykąpałam się szybko i pobiegłam do salonu, gdzie moi rodziciele siedzieli z trzema dużymi kubkami budyniu waniliowego. Wskoczyłam na kanapę i chwyciłam jedno z naczyń. Tata wziął jedna z książek, znajdujących się na regale. Było to w ,,W Pustyni i w Puszczy". Z zafascynowaniem słuchałam przygód Stasia i Nel. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

Rano obudził mnie świergot ptaków. Rodzice jeszcze spali, więc cichutko się ubrałam i wybiegłam na dwór. Nad jeziorem zobaczyłam Leona i jego mamę. Przywitałam się z przemiłą kobietą i zaczęłam grać z chłopcem w łapki. Ciągle się śmialiśmy. Po jakimś czasie przyszli moi rodzice oraz tata niebieskookiego i zaczęli koleżeńską pogawędkę. Czasami chichotali patrząc na mnie i Leona. Potem zaprosiliśmy blondynka i jego opiekunów do nas na skromny obiad. Było dużo zabawy i niekończącego się śmiechu.

Następnego dnia Leon przyszedł po mnie rano i poszliśmy na spacer. Udaliśmy się na łąkę, gdzie pasło się stado koni. Chłopiec bał się tych zwierząt i ze strachu mocno przyciskał do siebie słonecznik, ale nic nie powiedział. Zmartwiona spytałam.

— Chcesz iść w inne miejsce?

Ni-ie. Chcialaś zobacyc koniki. La Si muse byc zielny — odparł, robiąc poważną minę i prostując się.

— No dobrze. — Uśmiechnęłam się i podeszłam do jednego ze zwierząt.

Koń parsknął radośnie i zaczął łaskotać mnie swoimi wargami po dłoni, szukając jedzenia. Zachichotałam cicho i kiwnęłam ręką na Leona, prosząc o podejście. Blondyn niepewnie zbliżył się i spojrzał niepewnie na zwierzę. Chwyciłam jego rękę i położyłam na pysku rumaka. Koń przycisnął głowę do dłoni chłopca i przymknął oczy. Niebieskooki uśmiechnął się lekko i zaczął drapać. Rumak jeszcze bardziej wtulił się w Leona. Zaśmiałam się na widok jego rozradowanej miny. Daliśmy konikowi po kostce cukru, która udało mi się znaleźć w domku i wróciliśmy nad jezioro. Tam spędziliśmy resztę dnia na budowaniu z pisaku.

Kilka kolejnych dni wyglądało podobnie. Zawsze z rana chodziliśmy do koni, a potem na spacer w pobliżu domu. W przed ostatni dzień naszego wyjazdu wybraliśmy się z Leonem do lasu. Chodziliśmy wśród drzew, skakaliśmy po kamieniach, zbieraliśmy szyszki. Wspaniała zabawa. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy za bardzo oddaliliśmy się od naszych domków. Leon cały czas szedł głębiej w las, a ja za nim. Zaczynało się ściemniać, a my nie wiedzieliśmy, jak wrócić. Wciąż chodziliśmy w kółko. Po dłuższym czasie usiedliśmy na jednym z kamieni na odpoczynek. Leon mocno ściskał w dłoniach swój słonecznik. Siedzieliśmy w ciszy. Nagle usłyszałam cichy szloch. Odwróciłam się w stronę blondyna i zobaczyłam, jak wyciera łzy z rumianych policzków. Nie wiedzieć czemu, zdenerwowałam się. Musieliśmy szukać drogi powrotnej, a on zaczynał beczeć.

— Przestań się mazać i chodźmy dalej. — Wstałam i ruszyłam przed siebie.

— Jestem zmęczony. Boje się. — Chłopiec podkulił nogi i oparł o nie brodę.

— To wszystko przez ciebie! Gdybyś nie biegł tak, to byśmy się nie zgubili! — krzyknęłam na niego.

Niebieskooki podciągnął nosem. Prychnęłam tylko i nie zwracając na niego uwagi udałam w drogę powrotną. Szłam, rozglądając się wokoło i próbując znaleźć coś znajomego. W tle pobrzmiewało hukanie sowy i cykanie świerszczy. Nagle coś zaszeleściło w krzakach obok mnie. Pisnęłam i zaczęłam się cofać. Niestety nie zauważyłam jednak wystającego korzenia. Potknęłam się o niego i upadła. Poczułam ból w kostce. Podwinęłam nogawkę moich rybaczek i zobaczyłam, że noga mi spuchła. Podciągnęłam nosem i zaczęła cicho płakać. Zrobiło mi się głupio, bo za podobną reakcję niedawno okrzyczałam Leona. Westchnęłam i próbowałam wstać, ale z bólu znowu upadłam na ziemię. W pewnej chwili z krzaków wyszedł pies. Jednak z jego pyska toczyła się piana i warczał na mnie groźnie. Na czworakach skierowałam się do tyłu. Zwierzę jednak wciąż się do mnie zbliżało. Kiedy chciało już skoczyć, jakiś kamyk uderzył dzikusa w głowę. Spojrzałam w kierunku, z którego nadleciał kawałek skały i zobaczyłam Leona, który w dłoni trzymał garść żwiru. Pod pachą trzymał swój ukochany kwiatek. Chłopiec rzucił kolejnym kamykiem w agresywne zwierzę. Trafił tak jeszcze kilkoma, a pies uciekł w popłochu. Blondynek podbiegł do mnie i zapytał.

— Wsystko obrze?

— Tak — odparłam i się do niego przytuliłam. — Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam. Byłeś odważny, zupełnie jak rycerz. — Uśmiechnęłam się.

— Ratowalem królewne. — Odwzajemnił gest. — Idziemy? — Wyciągnął w moją stronę dłoń.

Złapałam go za rękę i ostrożnie stanęłam na zdrowej nodze. Podtrzymywana przez Leona zaczęłam kuśtykać, wraz z moim bohaterem, w wyznaczonym przez niego kierunku. Szliśmy tak już jakiś czas. Widziałam, że blondynek się męczy, tak samo jak ja. Gwałtownie usiedliśmy na ziemi. Musieliśmy złapać oddech. Niebieskooki spojrzał na słonecznik, którego ściskał w ręce. Widać było, że zastanawia się nad czymś. Kwiat wyglądał biednie, ponieważ chłopczyk zabierał go ze sobą wszędzie. Nagle jasnowłosy wystawił rękę ze swoją ukochaną roślinką i powiedział.

— Plose, żebyś się cały czas uśmiechała. — Wyszczerzył zęby.

— Dziękuję. — Zarumieniłam się i wzięłam kwiatka do ręki.

Nagle usłyszeliśmy, jak ktoś nas woła. Spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy krzyczeć. Po paru minutach z zarośli wyszli nasi ojcowie. Obaj nas mocno przytulili i ucałowali. Mój tata wziął mnie na barana i ruszyliśmy w stronę domków. Nasze mamy również nas wyściskały. Poszliśmy do domku, w którym mieszkałam ja z rodzicami i wraz z Leone opowiedzieliśmy, co się wydarzyło. Dorośli byli zdumieni, ale i szczęśliwi, że nic nam nie jest. Mama mojego przyjaciela była pielęgniarką, więc opatrzyła mi bolącą nogę. Rozmawialiśmy długo. Nie wiem nawet kiedy wraz z blondynem zasnęłam na kanapie. Następny dzień spędziłam na pakowaniu się do powrotu. Była smutna z powodu, że więcej nie zobaczę się z niebieskookim. Kiedy wrzucaliśmy walizki do samochodu, przyszedł Leon. W ręce trzymał nowego, świeżo ściętego słonecznika. Swojego schowałam do jakieś książki taty, aby go wysuszyć i zachować. Chłopiec uśmiechnął się do mnie. Podeszłam do niego i dałam mu buziaka w policzek. Na początku był zaskoczony, ale potem zarumienił się i przytulił mnie. Odwzajemniłam gest i wsiadłam do auta, bo musieliśmy już jechać. Pomachałam przyjacielowi na pożegnanie, wciąż zasmucona rozstaniem z moim bohaterem i naszą małą przygodą. Jak bardzo się myliłam.

Wysiadłam na jednym z przystanków i ruszyłam w kierunku białego domu. Przeszłam przez furtkę i zapukałam trzy razy w drzwi frontowe. W przejściu pojawił się szesnastoletni blondyn z niebieskimi oczami, które tak kochałam. Przeżyłam z nimi tak wiele. W dłoni, jak zawsze, trzymał swój ukochany słonecznik.

— Sia! — Chłopak rzucił mi się na szyję uradowany.

— Cześć Leo. — Odwzajemniłam uścisk i ruszyłam za przyjacielem w głąb domku.

Patrząc na Leona mogłam stwierdzić ze spokojem, że poznanie go było moją letnią przygodą. Przygodą, która wciąż trwa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top