Rozdział dwudziesty pierwszy



Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko kocha się za nic.*

Czerwiec przyniósł ze sobą długie, leniwe wieczory, którym towarzyszyły śpiewy ptaków i powoli zachodzące słońce. Okna w domach coraz częściej były otwarte na oścież w jakby zapraszającym geście, pozwalając ciepłemu, letniemu powietrzu wedrzeć się do środka i rozgościć między ceglanymi ścianami. Odgłosy z okolicy docierały do domu wszystkich mieszkańców. Krzyk dzieci biegnących za piłką, śmiech nastolatków siedzących na kamiennym mostku, rozmowy sąsiadów podczas koszenia trawników, dźwięk kościelnych dzwonów towarzyszący miasteczku każdego dnia. Ulotne chwile, które w czerwcowe wieczory wydają się wieczne, po zachodzie słońca stają się tylko wspomnieniem, nieuchwytnym, znikającym, odtwarzanym już tylko w pamięci. Czerwiec zapowiadał spokój. Był niczym zaproszenie od przyrody, by podążać za nią, rozkoszować się jej pięknem i pozwolić sobie żyć w zgodzie z samym sobą.

***

Louis planował to od jakiegoś czasu, ale nie miał pomysłu, jak namówić Harry'ego na spontaniczne wyjście. Jednak i tym razem los postanowił się do niego uśmiechnąć i rozwiązanie przyszło samo w najbardziej dogodnym momencie.

W szkole, w której pracował, odkąd tylko przeprowadził się do tego uroczego miasteczka, organizowano wielki piknik. Lou za każdym razem śmiał się pod nosem, słysząc jak dyrektorka mówi podekscytowanym głosem, że odbędzie się wielki piknik i wszyscy mają się zaangażować w stu procentach, ponieważ to jest tradycja tego miasta i nikt ani nic nie zepsuje tego wydarzenia. Cóż nie miał zamiaru niweczyć planów swojej przełożonej. Raczej lubił angażować się w społeczne akcje, a słowa wielki piknik brzmiały jak zapowiedź dobrej zabawy, więc ze szczerym uśmiechem przytakiwał każdemu z jej pomysłów i był naprawdę w stu procentach zaangażowany.

Po kilku tygodniach od ogłoszenia tej imprezy, dowiedział się, że to nie będzie jakiś tam szkolny festyn lub coś równie śmiesznego. Stało się to w chwili, kiedy dyrektorka machała mu przed oczami listą chętnych osób, pragnących włączyć się w organizację tegorocznego wydarzenia. Nie wiedział, że to miasto ma tylu mieszkańców. Był zszokowany, ale też pozytywnie podekscytowany. Okazało się, że oprócz typowych atrakcji dla dzieciaków, będą też jakieś zabawy dla starszych mieszkańców. Zaczął śmiać się jak szalony widząc zapowiedź biegu slalomem z jajkiem na łyżce. Cóż zapowiadała się świetna impreza, był o tym przekonany, szczególnie kiedy zobaczył, że odbędzie się karaoke. Musiał upokorzyć Gemmę do granic możliwości.

Niestety nie wiedział, jak zaciągnąć na piknik Harry'ego. Chłopak nie przepadał za tłumami, hałasem i obcymi, a to wszystko razem w jednym miejscu brzmiało pewnie jak koszmar. Zdawał sobie sprawę, że jego namowy w niczym tutaj nie pomogą i po prostu będzie zmuszony odpuścić. Jednak Anne przywróciła mu nadzieję pewnego czerwcowego wieczora, gdy oznajmiła, że bierze udział w konkursie wypieków, który odbędzie się podczas pikniku.

- To będzie taki konkurs? – zapytał zaskoczony. Najwidoczniej nie doczytał planu do końca.

- Miało go nie być w tym roku, ale zawalczyłyśmy i udało się. W końcu każdy lubi zjeść kawałek porządnego ciasta prawda? Sama wata cukrowa i popcorn nie wystarczą. Przynajmniej nie dorosłym mężczyznom.

- Co upieczesz?

- W tym roku zrobię słynny rabarbar pod kruszonką. Proste, ale myślę, że pyszne, więc będzie smakowało.

- Jestem pewny, że tak będzie. Szkoda, że nie mogę być jurorem w tym konkursie. Najadłbym się smakołyków za wszystkie czasy, szczególnie te studenckie, kiedy jadło się odgrzewane jedzenie i mrożonki – zażartował, skutecznie rozśmieszając Anne, która pokręciła głową w rozbawieniu i wróciła do oglądania jakiegoś programu telewizyjnego o wypiekach.

Louis nie skupiał się dłużej na tym, co działo się na ekranie, ale pozwolił sobie pomyśleć, że jeżeli Anne wybiera się na piknik, to może w tym wypadku Harry również odważy się pójść, przecież nie będzie siedział zupełnie sam w domu. To byłoby okropne. Brzmiało jak świetny plan, wymagający jeszcze lepszej realizacji. Mógł się tego podjąć. W końcu obiecał sobie, że pomoże Harry'emu, więc miał zamiar dotrzymać danego słowa. Przecież nie pokłócił się z matką dla zachcianki. Z tym postanowieniem ruszył do pokoju loczka niczym człowiek z misją, którym w rzeczywistości był.

***

Dziś był ten dzień. Jeszcze nie udało mu się namówić młodego Stylesa na wyjście, ale nie miał już czasu na robienie podchodów i prośby. Musieli wyjść dosłownie za chwilę, żeby nie spóźnić się i nie ominąć atrakcji.

- Louis, kochanie odpuść sobie. To nie jest miejsce, w którym Harry chce się znaleźć. Musisz zrozumieć. Wiem, że ci zależało, ale od początku mówiłam, że to się nie uda. Chodź ze mną, pomożesz mi nieść ciasto – zaproponowała Anne. Jasne, ona była jego mamą, znała go najlepiej i wiedziała, co jest dobre dla jej syna, ale Louis wiedział, co jest dobre dla Harry'ego, którego poznał. Nie mógł odpuścić, nie teraz, kiedy wiedział, że loczek będzie szczęśliwy po wszystkim. Zmęczony, ale szczęśliwy i dumny z samego siebie.

- Idź, dogonię cię za chwilę – powiedział szybko i unikając jej niezadowolonego wzroku obrócił się na pięcie i wbiegł po schodach na piętro, kierując się prosto do sypialni Stylesa. Zapukał cicho i nie czekając na pozwolenie, wszedł do środka.

- Nie powiedziałem proszę – Harry siedział na parapecie, czytając jakąś książkę. Oczywiście nie był gotowy do wyjścia.

- Czekam na ciebie i czekam, a ty jeszcze nawet nie przebrałeś się i nie jesteś gotowy.

- Gotowy na co? – chłopak rzucił mu szybkie spojrzenie, nadal trzymając w dłoniach książkę.

- Już ty dobrze wiesz na co. Obiecałeś mi, że razem pójdziemy na szkolny piknik. Powiedziałeś, że będziesz moją osobą towarzyszącą i że spędzimy ten dzień razem i będziemy kibicować twojej mamie podczas konkursu wypieków.

- Niczego nie obiecywałem Louis – brunet odłożył książkę i obrócił się w jego stronę.

- Powiedziałeś, że się zastanowisz, więc myślę, że już jest ten czas, by powiedzieć, że idziemy.

- Nigdzie nie idę.

- Błędna odpowiedź – wiedział, że jest trochę zbyt inwazyjny, ale czasami musiał być właśnie taki. Musiał przekraczać pewne granice, wyciągać Harry'ego z jego strefy komfortu. – Słuchaj, jeśli zaraz nie wyjdziemy, to spóźnimy się i ominie nas najlepsza zabawa.

- Louis nie chcę tam iść, dobrze o tym wiesz. Przestań mnie zmuszać – głos chłopaka był nerwowy i pełen złości. To były emocje, a z tym Lou mógł sobie poradzić.

- Nie Harry, nie zgadzam się. Nie zostawię cię tutaj samego – rzucił się na łóżko, udając całkowitą bezradność i poddanie. Wiedział, że Harry obserwuje go uważnie. – Gemma też ma jakąś niespodziankę, ale wyszła przed południem i już jej nie widziałem. Twoi rodzice też już poszli. Naprawdę chcę spróbować tej rabarbarowej kruszonki i zjeść watę cukrową. I chcę zmusić Gemmę do zaśpiewania jakiejś kiczowatej piosenki w stylu As Long As You Love Me od Backstreet Boys. Jeśli nie pójdziesz, ja też nie pójdę i będziemy tu siedzieć razem cały dzień, a moi kochani uczniowie, te malutkie dzieci, będą zrozpaczeni, ponieważ nie zobaczą swojego ulubionego nauczyciela. – Skończył swoją dramatyczną przemowę i spojrzał na chłopaka, który cały czas mu się przyglądał.

- Louis ja naprawdę nie chcę tam pójść – wyznał cichym głosem. – Nie będę się tam dobrze bawił i ty przeze mnie będziesz miał zepsuty dzień. Proszę idź tam sam, ja zostanę i będzie w porządku.

- Harry – szatyn westchnął i usiadł. Słyszał, jak zestresowany jest loczek, jakie silne emocje nim targają. To było nie fair, zmuszać go do czegoś, czego tak bardzo się bał, ale Louis nie mógł pozwolić poddać mu się od tak. – Wiesz w czym jest problem? – chłopak pokręcił przecząco głową. – Ja nie chcę pójść tam bez ciebie, ponieważ wiem, że właśnie wtedy nie będę się dobrze bawił. Chcę spędzić piknik z tobą i obiecuję, że nic złego się nie wydarzy. Będę cały czas obok ciebie, nie będziesz musiał z nikim rozmawiać. Możemy być gdzieś na uboczu. Jeżeli będziesz chciał, mogę nawet trzymać cię za rękę, ale proszę, chodźmy tam razem.

-Nie jestem dzieckiem, nie musisz trzymać mnie za rękę – brwi chłopaka zmarszczyły się w niezadowoleniu.

- Ja też nie jestem dzieckiem, a chciałbym, żebyś trzymał mnie za rękę – powiedział szybciej, niż zdołał pomyśleć i zastanowić się nad sensem swoich słów.

- Co?

- Nic, nic, nieważne. Posłuchaj Hazz, obiecuję, że jeśli tylko coś ci się nie spodoba, to wrócimy do domu.

- Zmuszasz mnie do okropnych rzeczy Louis. Nie wiem tylko dlaczego.

- Ponieważ mi zależy i tobie też zależy, więc nie możemy przestać próbować.

- Mówisz, jak w jakiejś okropnej książce – burknął, zaplatając ręce na piersi.

- To co Hazz, pójdziemy tam razem?

- Muszę się przebierać?

***

Louis uśmiechał się tak szeroko, jak tylko potrafił. Słyszał muzykę dobiegającą z głośników, widział swoich uczniów biegających dookoła i ich rodziców spacerujących po placu. Chciał dostać się do części konkursowej, tam gdzie na stołach były poustawiane te wszystkie przepyszne ciasta, których chciał spróbować, ale przy okazji musiał zahaczyć o stoisko z watą cukrową. To był obowiązkowy punkt programu. Witał się ze znajomymi osobami skinieniem głowy lub machnięciem ręki, ale cała jego uwaga była skupiona na chłopaku idącym obok niego.

Nie musiał nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, jak zestresowany jest Harry. Brunet zawsze unikał kontaktu fizycznego z ludźmi, teraz przyciskał się do Louisa, by unikać dotyku mijanych osób. Powinien być zmartwiony, ale czuł zadowolenie i dumę, ponieważ loczek czuł się przy nim bezpiecznie i szukał jego bliskości. Zastanawiał się, jak dokładnie czuje się chłopak. Pewnie był przytłoczony tą szaloną ilością barw i głosów, ludzi dookoła, napierających na nich z każdej strony. W pewnym momencie musieli iść jeden za drugim, by przecisnąć się przez tłum, który ustawił się przed stoiskiem z rzutkami. Louisa bawiło to, że było tam więcej ojców niż dzieci. Nie zastanawiał się, czy powinien to robić, po prostu zrobił. Tak samo zachowałby się z każdą inną osobą. Wyciągnął po omacku rękę i chwycił dłoń Harry'ego, nie chcąc zgubić go w tłumie. Poczuł niepewny uścisk zimnych palców bruneta i uśmiechnął się mimowolnie. Nie powinien dorabiać do tego gestu żadnych historii, ale wiedział, że skłamał, mówiąc mamie, że tylko bardzo lubi Harry'ego. Już dawno przekroczył granicę lubienia. Teraz w jego sercu działo się o wiele więcej. Przeszli, powoli manewrując między ludźmi i tym samym dotarli do stoiska z watą cukrową. Harry cały czas trzymał jego dłoń, nawet wtedy, gdy Lou zatrzymał się i wdał w krótką pogawędkę ze sprzedawcą. Szatyn prowadził rozmowę, ale cały czas był świadom ich złączonych dłoni. Nie wiedział, czy powinien puścić Harry'ego, teraz nie było już żadnego logicznego wytłumaczenia dla splecionych palców. Wiedział, że powinien się odsunąć, ale na samą myśl całe jego ciało protestowało i nieświadomie zacisnął dłoń jeszcze mocniej. To najwyraźniej otrzeźwiło Harry'ego, który wyszarpnął się z uścisku i odsunął o krok od szatyna, który starał się nie pokazać, jak go to zabolało.

- Dobrze, wata dla pana – obrócił się do loczka i podał mu różową watę na patyku, szczerząc się do niego radośnie.

- Nie chcę – brunet potrząsnął głową i skrzywił się.

- No weź Hazz, każdy lubi watę cukrową, nie możesz być wyjątkiem – zaprotestował szatyn podając sprzedawcy odliczoną kwotę. – Dalej, musisz zjeść, kupiłem ją specjalnie dla ciebie.

- Louis nie chcę, dlaczego po raz kolejny mnie do czegoś zmuszasz? – loczek wcisnął dłonie do kieszeni i szedł powoli, ostrożnie omijając spacerujących przechodniów.

- Nie mów tak, to brzmi jakbym robił ci krzywdę – szatyn naprawdę nie rozumiał, dlaczego każda, nawet najdrobniejsza sprawa przy Harrym rozrasta się do gigantycznych rozmiarów. To była tylko głupia wata, ale stanowiła problem. – Nie zmuszam cię, po prostu pomyślałem, że chciałbyś spróbować.

- Ale mówię, że nie chcę.

- Dobra, w takim razie sam zjem ten kawałek chmurki – wzruszył ramionami i ruszył w stronę stołów uginających się od ciasta.

- Kawałek czego?

- Chmurki – słyszał kroki drepczącego za nim loczka i mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.

- To jest wata cukrowa, chmur się nie je Louis. Znów coś sobie wymyśliłeś – mamrotał Harry, całkiem zadowolony z tego, że szatyn na pewno coś pokręcił.

- Ale wata jest jak chmurka, no popatrz na nią, delikatna jak obłoczek. Możesz nawet dotknąć, proszę – podsunął watę pod nos loczka i poruszył zabawnie brwiami. – Częstuj się.

- To jest różowe, a chmury są białe – wytknął mu od razu zielonooki, ale z małym grymasem poczęstował się watą.

- Szczegóły mój drogi, szczegóły, a teraz spróbuj, jak smakuje niebo – przyglądał się Harry'emu, który chyba nie do końca świadomy wsadził kawałek do ust i zjadł go głośno przy tym mlaskając. Lou nie wiedział jak, ale po raz kolejny udało się i to wcale nie wymagało wielkiego wysiłku. Chciał jakoś to skomentować, gdy usłyszał damski głos wołający go. Obrócił się i zauważył matkę jednego ze swoich uczniów.

- Pan Tomlinson.

- Dzień dobry – przywołał na twarz swój uśmiech przeznaczony dla rodziców.

- Jak się panu podoba? Pewnie to nie to samo, co wielkie imprezy w Londynie, ale chyba nie jest najgorzej prawda?

- Jest świetnie, naprawdę bardzo mi się podoba. W Londynie nie uczestniczyłem nigdy w czymś takim, ale jestem pewien, że atmosfera w tym miejscu przebija wszystko – powiedział szczerze, ponieważ małe miasteczka miały coś co od zawsze go zachwycało i sprawiało, że czuł się dobrze.

- Cieszymy się w takim razie. Nie chcielibyśmy żeby pan szybko od nas uciekł – stwierdziła kobieta, uśmiechając się do niego uprzejmie. – A kto panu towarzyszy? – ciekawsko zerknęła za jego ramię, gdzie w ciszy stał Harry.

- Jestem z Harrym – zrobił jeden krok w prawo, by odsłonić loczka.

- Och syn Anne prawda?

- Tak – wzrok chłopaka był wbity w soczyście zieloną trawę, a głos odległy i bardzo obcy.

- Spotkałam twoją mamę przy stoisku z wypiekami, konkurs niedługo się rozpocznie – poinformowała wpatrując się w loczka z dobrotliwym uśmiechem, który nie został odwzajemniony nawet przez chwilę.

- Właśnie do niej idziemy, chodź Louis, mieliśmy pokibicować mamie – Harry chwycił dłoń Tomlinsona i nie czekając na to, co powie, pociągnął go w stronę Anne. Nie oglądał się za siebie

- Do widzenia – szatyn wolną dłonią pomachał do kobiety, z którą rozmawiali, uważając, by nie potknąć się i nie wpaść na loczka, który uparcie szedł przed siebie. – Potrafisz zaskoczyć człowieka Hazz – wydusił, gdy zrównał się z chłopakiem. – Aż tak bardzo chciałeś uciec od pani Ford?

- Od nikogo nie uciekłem.

- Porwałeś mnie Harry, ledwie zdążyłem się pożegnać – zażartował, ściskając dłoń bruneta. – Ale nie mam nic przeciwko, wiesz nie jestem fanem pani Ford i jej syna również.

- Nie porwałem cię Louis, po prostu mieliśmy spotkać się z moją mamą, sam tak mówiłeś – wyjaśnił Styles, zerkając na szatyna. – A ta kobieta okropnie pachniała, od jej perfum robiło mi się niedobrze, dlatego chciałem tak szybko odejść. I myślę, że możesz kupić mi jeszcze jedną watę cukrową.

- Co? – szatyn zatrzymał się w miejscu i prawie rzuciłby się na loczka, gdyby nie ich splecione dłoni. – Widzisz? Mówiłem ci, że ją polubisz! Zawsze mam rację Harry, musisz się ze mną zgodzić. Nigdy nie zaproponowałbym ci czegoś, czego byś nie polubił. Kupię ci nawet dwie waty i zjemy je razem siedząc na trawie i słuchając, jak Gemma śpiewa coś okropnego. Zgoda?

- Tak, myślę, że tak – odpowiedział cicho Styles.

- Mówiłem już, że jesteś moją ulubioną osobą we wszechświecie? – szturchnął Harry'ego biodrem i roześmiał się widząc jego zmarszczone brwi.

- Nie.

- To teraz mówię. Jesteś moją ulubioną osobą we wszechświecie Harry Stylesie.

- I tak w to nie wierzę – odparł loczek i puścił jego dłoń. – Tam jest mama, chodź.

Louis wpatrywał się w oddalającego się Harry'ego. Zastanawiał się, czy w ciągu kilku minut można przyzwyczaić się do dłoni drugiej osoby tak bardzo, by nie chcieć jej puścić już nigdy.

***

Zayn stał razem z Mią i Niallem, przyglądając się sztuce wystawianej przez szkolne koło teatralne. Dzieciaki radziły sobie całkiem dobrze, więc nawet starsze osoby były zainteresowane występem.

- Gdzie jest Liam? – Niall spojrzał na bruneta, który najpierw zerknął na córkę i dopiero gdy zauważył, że dziewczynka jest zainteresowana sztuką i nie przysłuchuje się rozmowie, postanowił odpowiedzieć.

- Został w domu, nie miał ochoty wychodzić – grymas przemknął przez zmęczoną twarz Zayna. Najwidoczniej ten starał się udawać szczęśliwego już tylko przed córką.

- Jest źle?

- Wiedziałem, że będzie przygnębiony, gdy tylko dowiedziałem się, że dziecko do nas nie trafi. To nie tak, że we mnie to nie uderzyło, ale Liam... wiesz on chciał tego dziecka trochę bardziej niż ja i czasami traktowałem to wszystko jak jego zachciankę, którą muszę spełnić. Nie lubię tak o nim mówić, bo jest moim mężem i kocham go niewyobrażalnie mocno, ale mam dość jego zachowania. Liam zachowuje się jak rozkapryszony gówniarz, zapominając, że mamy już jedno dziecko, które też go potrzebuje. – Malik spojrzał szybko na dziewczynkę i gdy nie zauważył jej na miejscu, w którym była jeszcze chwilę temu, rozejrzał się spanikowanym wzrokiem dookoła. Uspokoił się dopiero, gdy dostrzegł ją w ramionach Louisa, który maszerował w ich stronę razem z Harrym po swojej prawej stronie. – Nie pamiętam kiedy ostatnio Liam spojrzał na Mię, zainteresował się jej sprawami. Nie wiem, jak długo jeszcze zniosę to w milczeniu, nim nie wybuchnę. Przepraszam, że obarczam cię swoimi problemami, masz ich wystarczająco dużo.

- Daj spokój, przecież sam zapytałem – Niall poklepał go po ramieniu, posyłając mu pocieszający uśmiech. – Jeśli będę mógł wam jakoś pomóc, daj znać dobrze? Mogę zająć się Mią, zaproszę Theo i zrobimy sobie jakiś wspólny bajkowy dzień czy coś.

- Dzięki Niall, a gdzie uciekłaś moja panno? – ton głosu Zayna zmienił się w jednej chwili, a jego twarz rozpogodziła się, gdy tylko Mia było blisko nich.

- Zobaczyłam wujka Louisa i Harry'ego, więc pobiegłam się przywitać – wyjaśniła krótko z psotnym uśmiechem na ustach.

- Następnym razem nie oddalaj się bez słowa dobrze?

- Dobrze tato – mruknęła dziewczynka i wyrwała się z objęć Louisa machając ręką do kogoś za plecami bruneta.

- Nie mogę uwierzyć, że twoja mama nie wygrała – powiedział głośno Lou, manifestując swoje niezadowolenie wszystkim, którzy go słuchali. – Jej kruszonka z rabarbarem była najlepsza!

- Nieprawda Lou – zaprotestował loczek. – Uczciwie musisz przyznać, że tarta cytrynowa, do spróbowania której mnie zmusiłeś, była o wiele smaczniejsza.

- Harry tak nie można, powinieneś bronić swoją mamę – Lou uderzył się dłonią w czoło, po czym czule przewrócił oczami, widząc zagubiony wyraz twarzy loczka. – Zresztą nieważne, mam wrażenie, że przytyłem i zaraz pęknę. Dzień dobry panowie, czy próbowaliście już najlepszej zaraz po tacie cytrynowej, kruszonki rabarbarowej Anne?

- Cześć Lou – Zayn roześmiał się, słysząc słowa szatyna, a Niall skinął głową w kierunku Tomlinsona, patrząc na coś w skupieniu. – Dzień dobry Harry.

- Cześć – loczek patrzył w to samo miejsce co Niall, a na jego twarzy ponownie zagościło niezadowolenie. – Kto to jest?

Jak na komendę mężczyźni obrócili się i spostrzegli na Gemmę zbliżającą się do nich z jakimś nieznajomym chłopakiem u boku. Mężczyzna był od niej dużo wyższy i wydawało się, że wzrostem przewyższał ich wszystkich, nawet wysokiego Harry'ego. Para trzymała się za dłonie, więc nie było już wątpliwości, jaką niespodziankę szykowała dla nich Gemms. Atmosfera zmieniła się w jednej chwili.

- Nie wierzę, wszyscy moi mężczyźni w jednym miejscu – blondynka przywitała ich radosnym uśmiechem, nie zauważając ich zaskoczenia i niezadowolenia.

- Cześć Gemms – Louis jako pierwszy postanowił się otrząsnąć i zachowywać porządnie. – Czy to jest ta twoja niespodzianka?

- Tak – dziewczyna przytuliła się do ramienia nieznanego szatyna i wydawała się być naprawdę zadowolona i szczęśliwa.

Po jego lewej stronie Niall spiął się wyraźnie i zacisnął dłonie w pięści. Zayn wydawał się zaskoczony i zaniepokojony w tym samym momencie, patrząc to na dziewczynę, to na Horana. Chyba każdy obecny w tym miejscu wyczuwał nadchodzącą katastrofę, a oliwy do ognia mógł dodać w każdej chwili boleśnie szczery Harry, który przysunął się do Louisa i nieufnie wpatrywał w obcego.

- Nie miejcie takich min, wyglądacie jak rodzina Adamsów w komplecie. Poważnie uśmiechnijcie się – zażądała z błyskiem niezadowolenia w oczach. – Zachowujecie się, jakby ktoś umarł – parsknęła śmiechem, cały czas trzymając dłoń tego faceta. – Dobra, przedstawię was, zanim mój gość pomyśli, że jesteście całkowicie nienormalni. To jest Darren – wskazała na chłopaka, który nie odezwał się ani słowem, posyłając im tylko skinienie głowy. – A to jest mój kolega Zayn i jego córka Mia, mój przyjaciel Louis, Harry mój brat i Niall mój najlepszy przyjaciel – przedstawiła ich wszystkich po kolei i tylko Lou zdołał wykrzesać z siebie trochę optymizmu.

- Cześć stary, miło cię poznać – wyciągnął dłoń w stronę Darrena, który uścisnął ją mocno i krótko.

- Ciebie również – mężczyzna miał zwyczajny głos, ale pobrzmiewała w nim pewność siebie, podobnie w jego uścisku. Jakby chciał przekazać im coś więcej, niż tylko przywitanie.

- Gemma nic nam nie mówiła, że ktoś ją odwiedzi, ukrywała cię i milczała jak zaklęta – zażartował, ale roześmiała się tylko blondynka, więc najwyraźniej żart się nie udał, albo po prostu nikomu nie było do śmiechu. – Chciałem zmusić cię do uczestnictwa w karaoke, wiesz jak za starych dobrych czasów, ale w tej sytuacji nie będę cię zawstydzał.

- Jesteś tak samo paskudny jak zawsze Lou – stwierdziła dziewczyna, posyłając mu ciepły uśmiech. – Liam w domu? – zwróciła się w stronę Zayna. Ten przytaknął i rozejrzał się w poszukiwaniu Mii, która nie była w stanie usiedzieć w miejscu przez kilka minut. – Gdybyś musiał coś załatwić albo odpocząć, daj znać. Możesz podrzucić małą do mnie. Z chęcią spędzimy z nią czas prawda? – spojrzała na Darrena, który zmarszczył czoło i coś nieprzyjemnego przemknęło mu przez twarz.

- Dawno się nie widzieliśmy. Chyba nie chcesz spędzać tego czasu z dzieckiem, wolałbym być tylko z tobą – szatyn nawet nie silił się na uprzejmości i ściszenie głosu. Louis wiedział, że ma przed sobą stuprocentowego samca, który będzie chciał pokazać jaki jest męski. Nie cierpiał gości, którzy narzucali innym swoją wolę. – Miałem poznać twoją mamę prawda? Idziemy? – zmieszana Gemma skinęła głową i poszła za mężczyzną.

- Zobaczymy się później – zawołała, obracając się do nich w ostatniej chwili.

- O ile będziemy mieć czas – dodał Darren na tyle głośno, by dotarło to do ich uszu.

Stali w milczeniu, nie wiedząc, co powiedzieć. Chyba żaden z nich nie spodziewał się, że Gemma przyprowadzi kogoś takiego. Oczywiście nie chcieli oceniać go po pięciu minutach, ale złośliwe komentarze cisnęły się im na usta jako pierwsze. Jednak nikt nie odważył się powiedzieć czegoś złego na głos.

- Lou, czy możemy postraszyć go Damą? – pytanie Harry'ego było tak szczere i niewinne. Louis chciałby, żeby sprawa była tak prosta, ale czuł, że pojawienie się Darrena zmieni bardzo dużo w ich dotychczasowym życiu.

- Jasne Harry, możemy spróbować.

***

Zayn stał w kuchni opierając się o blat i przyglądał się Liamowi, który siedział przy stole i bez słowa uzupełniał coś w dokumentach, które przywiózł dziś z biura. Była niedziela i normalnie planowaliby wspólny spacer, odwiedziny u rodziców któregoś z nich lub zwyczajne spotkanie z przyjaciółmi, ale najwyraźniej szatyn miał zamiar boczyć się przez kolejny dzień. Zayn miał tego powyżej dziurek w nosie. Zachowanie jego męża wpływało na całą rodzinę i nie mógł pozwolić na to, by smutek Liama zniszczył wszystko, co zbudowali przez lata. Odchrząknął głośno, chcąc zwrócić na siebie uwagę męża, niestety nieskutecznie.

- Liam porozmawiajmy – zaczął cicho, nie chcąc się kłócić, tylko zwyczajnie rozmawiać.

- O czym? – szatyn nie przerwał uzupełniania druczków i nadal zajmował się pracą.

- Czy mógłbyś na mnie spojrzeć?

- Czego chcesz Zayn? Nie mam teraz czasu.

- To go znajdź do cholery, ponieważ chcę z tobą porozmawiać – warknął na męża, siadając naprzeciw niego ze złością wymalowaną na twarzy.

- Ja chciałbym wielu rzeczy wiesz, ale nie mogę ich mieć, więc ty też obędziesz się bez rozmowy – odparł niewzruszonym głosem Liam i drgnął zaskoczony, gdy brunet wyrwał mu dokumenty i odrzucił je na kuchenną podłogę. – Oszalałeś?

- Posłuchasz mnie teraz i porozmawiasz ze mną, ponieważ jesteśmy rodziną i musimy wrócić do tego, co było rozumiesz?

- Nie chcę wracać do tego, co było Zayn – westchnął szatyn, patrząc w ciemne oczy męża. – Wiesz czego bym chciał? Córkę, małą dziewczynkę, którą mógłbym rozpieszczać, ubierać w sukienki i kochać rozumiesz? Tego właśnie bym chciał, ale nie mogę mieć wszystkiego, czego bym zapragnął, więc dlaczego nie pozwolisz mi zająć się pracą?

- Wiesz co? Nie mogę uwierzyć w to, co mówisz Liam. Masz w domu małą dziewczynkę, która potrzebuje twojej uwagi i miłości. Jak możesz tego nie dostrzegać?

- Słucham? – zmieszany szatyn, spojrzał na Zayna z niezrozumieniem.

- Mia, zapomniałeś o naszej córce? Obudź się Liam, nie jesteś samotną wyspą – brunet podniósł się z miejsca i wyszedł z kuchni, a po chwili dźwięk zamykanych drzwi rozległ się po domu.

***

Niall zaparzał herbatę z nowej mieszanki ziół, które kupił w tym tygodniu, gdy drzwi do herbaciarni otworzyły się gwałtownie. Podniósł głowę i zamarł widząc Mie, która stała i wpatrywała się w niego szklącymi się oczami. Odłożył filiżankę i obszedł szybko stół, podchodząc do dziewczynki.

- Mia, co się stało? Przyszłaś tutaj sama? Coś się stało z twoimi rodzicami? – ukucnął przed małą, starając się doszukać odpowiedzi na zadane pytania w jej twarzy. Zaczynał bać się coraz bardziej, gdy dziewczynka nie odpowiedziała, a jej broda drżała od powstrzymywanego szlochu. – Co się stało skarbie?

- Tata Liam mnie nie kocha – powiedziała i wybuchła płaczem, rzucając się w ramiona Nialla, który objął ją automatycznie i podniósł się, trzymając ją mocno.

- O czym ty mówisz? Oczywiście, że tata cię kocha, wszyscy cię kochamy. Jesteś najlepszą dziewczynką, jaką znam – mówił uspokajającym głosem, wchodząc po schodach na piętro. – Jesteś naszą Mią, małą piłkarką – te słowa nie zadziałały tak, jak przeczuwał. Drobne ciało zatrzęsło się od mocniejszego płaczu.

- Tata Liam nie chce takiej córki, chce dziewczynki, która będzie ubierała sukienki i będzie chodziła na balet i... i będzie dziewczyńska – wydukała mała Malikówna, przytulając się mocniej do Nialla, który usiadł na fotelu i ze smutkiem słuchał tego co mówi.

- To nie jest prawda, a wiesz skąd to wiem? – zapytał, głaszcząc splątane kosmyki jej włosów. Poczuł, jak kiwa głową, więc postanowił kontynuować. – Wiem to, ponieważ widziałem twarz twojego taty, kiedy przywiózł cię do domu po raz pierwszy. Był taki szczęśliwy. Ja i ciocia Gemma czekaliśmy na was w waszym domu, nie mogliśmy się doczekać, by cię poznać. Twoi tatusiowie weszli z tobą do domu i byłaś najśliczniejszą małą dziewczynką, jaką widzieliśmy. Ciocia Gemma nie mogła oderwać od ciebie oczu, ale to właśnie twój tata Liam był najbardziej tobą zachwycony. Cały czas chciał cię trzymać w swoich ramionach, przytulać i śpiewać ci do snu. Tata Liam kocha cię tak bardzo mocno, tata Zayn również, obaj kochają cię najmocniej na świecie, bo nikt w całym twoim życiu nie będzie kochał cię bardziej niż rodzice. Uwierz mi, wiem co mówię. Twoi tatusiowie będą twoimi najlepszymi przyjaciółmi. Nigdy nie znikną z twojego życia, nie porzucą cię, nie wymienią na kogoś lepszego, będą zawsze obok, nawet jeśli nie będą mogli być blisko. Rodzice będą cię kochać taką jaka jesteś, dlatego tata Liam kocha cię nawet wtedy, kiedy nie ubierasz sukienek, grasz w piłkę nożną i nie chcesz chodzić na zajęcia z baletu. Rodzice kochają cię bez względu na to, kim jesteś, co robisz, jak wyglądasz, więc możesz być pewna Mia, że twój tata cię kocha.

- Tęsknisz za rodzicami prawda wujku Ni? – cichutkie pytanie dziewczynki trafiło prosto w serce Nialla, który wtulił twarz w jej jasne włosy i zacisnął mocno powieki, by choć na chwilę przestać czuć to wszystko i skupić się tylko na tym co tu i teraz. – Nie musisz się tego wstydzić, myślę, że oni byliby bardzo dumni, gdyby widzieli, że pocieszasz mnie teraz i mówisz takie mądre słowa. Dzięki tobie nie jest mi teraz tak smutno.

- Dziękuję Mia, to miłe co mówisz – wyszeptał, nie odsuwając się od niej. Chłonąc jej ciepło i dziecinną ufność.

- I tęsknisz też za ciocią Gemmą prawda?

- Myślę, że musimy zadzwonić do twojego taty, pewnie zamartwia się i nie wie, gdzie się podziewasz.

- Ciocia kiedyś zrozumie tak jak ty i wtedy wszystko będzie dobrze, zobaczysz wujku – dziewczynka poklepała go ręce i odsunęła się od niego. – Czy mógłbyś proszę zadzwonić do taty Zayna?

- A nie do tatusia Liama? – zapytał, ciesząc się, że dziewczynka porzuciła temat Gemmy.

- Nie, wiem że powiedziałeś, że tatuś mnie kocha i wierzę ci wujku Ni, ale... ale chciałabym, żeby przyjechał tata Zayn dobrze?

- Jesteś pewna? – chwycił telefon i spojrzał jeszcze raz na Mie.

- Tak, słyszałam jak mówiłeś kiedyś do taty, że czasami widok tych, których kochamy, boli nas najbardziej, więc myślę, że rozumiesz prawda?

- Prawda.

Niall czasami zastanawiał się, czy Mia nie jest jakimś dorosłym, uwięzionym w ciele dziecka, ponieważ to co mówiła, miało więcej sensu, niż niejedna rozmowa z ludźmi w jego wieku. Obawiał się tylko jednej rzeczy, tego jak celnie potrafiła go odczytać i zrozumieć ta mała dziewczynka.

***

Wyjście na festyn było dziwne. Nigdy nie byłem w takim miejscu i ilość ludzi była przytłaczająca. Było zbyt wiele zapachów, dźwięków, ciał. To wszystko skumulowane w jednym miejscu normalnie sprawiłoby, że wpadłbym w szał, ale obecność Louisa działała jak jakaś osłona. Miałem wrażenie, że wszystko trafia we mnie z mniejszą siłą. Kiedy powiedziałem to Lou, ucieszył się i nazwał Kapitanem Ameryką. Nie znam faceta, ale Louis zachowywał się, jakby miał obsesję na jego punkcie i był bardzo z siebie zadowolony.

Myślałem, że teraz wszystko się ułoży, ale pojawił się Darren i nic już nie rozumiem. Nie lubię go i teraz nie wiem, jak kiedyś mogłem nie polubić Louisa, ponieważ szatyn w porównaniu do niego jest świetny. Darren bardzo rzadko się śmieje, a jeśli już, to mam wrażenie, że z czegoś, co wcale nie jest zabawne. Mówi Gemmie, co ma robić, tak przynajmniej powiedział mi Lou, kiedy wieczorem siedzieliśmy u mnie w pokoju. On też go nie lubi, więc jest nas już dwóch. Myślę, że Dama i Harry też są w naszej drużynie, a Louis jest pewny, że Niall nienawidzi Darrena, więc zdecydowanie mamy przewagę. Niestety jest jeden problem – Gemma lubi Darrena, więc mama powiedziała, że mamy się zachowywać i być kulturalni.

Myślę, że nigdy nie czułem się szczęśliwszy, Louis opisał ten stan jak leżenie na różowej chmurce z waty cukrowej. Nie zrozumiałem z tego co mówił ani słowa, ale nie powiedziałem mu tego, nie chciałem żeby było mu przykro.

Myślę, że mogę polubić ten stan...

„Co robisz Harry?

Nic, tylko leżę na różowej chmurce z waty cukrowej..."




*Jan Twardowski

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top