~◇XV◇~

krótko, ale za to bardzo emocjonalnie

— Prr!

Gniadosz szarpie łbem, gdy Han Soo ściąga lejce, zatrzymując konia. Klepie go po pysku i oddaje strażnikowi, aby zaprowadził do zagrody.

— Daj mu dużo siana, zasłużył. — Odprowadza zwierzę wzrokiem, odwlekając nieprzyjemne zadanie.

Namiot Cesarza charakteryzuje się wielkością oraz powiewającą chorągwią w barwach Yunaem. Han Soo staje przed wejściem z narzuconą skórą niedźwiedzia.

— List do Cesarza. — Unosi rulon zawiązany niebieską wstążką na potwierdzenie swoich słów.

Strażnik, który oczywiście bardzo dobrze zna syna generała, kiwa głową i wchodzi do środka, by po chwili wrócić, uchylając klapę namiotu.

— Cesarz cię przyjmie.

Han Soo pada na jedno kolano i chyli głowę, wyciągając przed siebie list.

— Połóż na stole. — Cesarz nawet nie unosi wzroku. — Od Cesarzowej? Dlaczego wysłała ciebie?

— Nikomu innemu by nie zaufała.

Odsuwa się, gdy już kładzie list przed Cesarzem i już ma się odwrócić, by wyjść, ale nie jest mu to dane.

— Zaczekaj, chcę z tobą potem porozmawiać.

Więc Han Soo posłusznie staje pod materiałową ścianą namiotu i czeka, trzymając ręce złączone z przodu. Cesarz w tym czasie łamie pieczęć i odchrząkuje, po czym zatapia się w lekturze. Soo nie może się powstrzymać i spogląda na mężczyznę, spod grzywki, obserwując reakcję na każde kolejne przeczytane słowo.

Urywany oddech, drżące palce śledzące tekst i ciche pytanie:

— Czytałeś?

— Nie, ale wiem, z jaką intencją Cesarzowa pisała ten list — odpowiada zgodnie z prawdą, po czym ośmiela się unieść głowę i na spokojnie przyjrzeć się władcy Yunaem.

Lee Seondeok odkłada pergamin i chowa twarz w dłoniach. Ramiona drżą. Wciąga ze świstem powietrze i spogląda na niego zaczerwienionymi oczami.

— Co... Jak miewa się konkubina Jihyun?

Han Soo musi sobie przypomnieć, że to jego siostra, więc nie może odpowiedzieć z całą pogardą, jaką darzy tę wiedźmę.

— Nie znosi tego najlepiej.

— To zrozumiałe oczywiście. Możesz odejść.

— Pójdę w takim razie przywitać się z ojcem. — Kłania się i wychodzi, słysząc jeszcze cichy szloch.

Mruczy, idąc udeptaną ziemią — więc jednak Cesarz ma jakieś uczucia.

Jego ojciec wita go z otwartymi ramionami i butelką wina, której Soo nie potrafi odmówić. Piją więc razem: generał opłakuje wnuczkę, a on użala się nad sobą, przez co dopadają go jeszcze większe wyrzuty sumienia. Nie potrafi szczerze żałować Jihyun, wie, że to tragedia, że biedna Mujin nie zasłużyła na przedwczesną śmierć, ale w głębi czarnego serca do głosu dochodzi satysfakcja z równości losu. Skoro Sohee straciła życie i dziecko przez Jihyun, więc to sprawiedliwe, że i ona teraz cierpi.

Zapija wyrzuty sumienia kolejną butelką alkoholu, którą rozprowadzają między sobą żołnierze siedzący przy ognisku.

— ...swojego życia Wang udał się na górę, gdzie piętrzyły się groby jego dzieci. Przeklął Szafirowego Smo...

Han Soo nie słucha uważnie historii pijanych żołnierzy, bardziej zainteresowany zawartością swojej butelki. Uparcie ignoruje zatroskane spojrzenia ojca. Obawiając się, że generał coś powie, wstaje gwałtownie, zatrzymując się na chwilę, gdy traci równowagę, zamroczony trunkiem. Szybko jednak się otrząsa i rusza w stronę stajni.

Jego gniadosz parska cicho, gdy jest głaskany po pysku, a łagodne zachowanie zwierzęcia zawsze wywołuje uśmiech u Soo.

— Synu...

Zaciska pięści, słysząc głos ojca.

— Cieszę się... — Podchodzi i kładzie rękę na jego ramieniu. — Naprawdę się cieszę, że ty i Jihyun macie tak dobrą relację, że opłakujesz jej dziecko. Straciłem jedyną wnuczkę, huh? — Długa, siwa broda drży, jakby mężczyzna powstrzymywał się od płaczu. Jego oczy, teraz zaczerwienione, są identyczne jak te jego syna.

— Dobrą relację? — Parska pod nosem, nie przestając głaskać konia. Tylko przelotnie spogląda na twarz ojca.

— Zawsze sobie tego gratulowałem, idealnego syna...

Kolejne słowa zostają zagłuszone przez swist strzały, a z ust Generała Hana wydobywa się okrzyk zaskoczenia. Han Soo rozgląda się, strzała nadleciała z linii lasu. W dwóch krokach jest przy ojcu, który słania się na nogach i przykłada rękę do piersi, z której wystaje lotka strzałki zrobiona z piór ptaków, dzwoneczków i wysuszonych kwiatów. Drzewce pokrywają wyżłobione runy.

Hiegcze.

Han Soo odciąga ciało ojca za stajnie, łamie strzałę i szybko opatruje ranę, nie wyciągając jej z ciała.

— Wezwę medyka — informuje, ale jego ojciec jest za słaby by odpowiedzieć; jedynie powieki mu trzepoczą jak delikatne skrzydła ważki.

W obozowisku panuje chaos. Ludzie biegają, krzycząc. Hałas brzęczy jak irytująca mucha kręcąca się koło ucha. Ziemia drży od tętentu kopyt — zbliżają się wojska.

— Na stanowiska! — wrzeszczy Han Soo. — Łapać miecze, nie butelki! Kretyni — dodaje pod nosem, zaciskając zęby.

Po rzezi siedzi pod namiotem z dzbankiem wina, opierając łokieć na podciągniętym kolanie. Obok leżą ciała, niektóre należą do Hiegczan, inne do Yunaemczyków; wyglądają zupełnie inaczej — ludzie z Hiegcze to zarośnięci dzicy żyjący w lasach, o bladej skórze, wielkich oczach i ostrych rysach twarzy. Jednak w stosach ciał, które układają pozostali przy życiu to nie ma znaczenia; wszyscy są tacy sami — martwi.

Jedynie osoby wyższe rangą, arystokratów, wyciąga się za nogi ze stosów i kładzie w inne miejsce, by można było ich spalić osobno i odesłać urny rodzinie.

Jego ojciec przeżył, choć rana nie pozwala mu wstać z posłania. Han Soo nie wie, czy raduje go ten fakt. Czuje jedynie zgorzkniałość, którą osładza śliwkowym winem.

Udało im się przegonić wojska nieprzyjaciela ogniem, ale czy można to nazwać wygraną? Spogląda w stronę płonącego lasu, na ciemnym niebie widnieje nieostra łuna. Niedługo wzejdzie słońce. Nowy dzień. Pociąga duży łyk, nie czując już jak alkohol pali jego gardło.

— Jak Generał Han?

Unosi głowę, pole widzenia przysłania grzywka, więc odgarnia włosy, brudząc twarz krwią. Cesarz nie ma zbroi, stoi w nocnej szacie, z rozwianymi włosami. Wygląda jak prawdziwy wojownik pobłogosławiony przez Szafirowego Smoka Wiru: niepowstrzymana bestia, która jeszcze chwilę temu rozrywała wrogów na kawałeczki.

— Przeżyje — odpowiada. Nie ma siły wstać i się ukłonić, więc siedzi na ziemi przesiąkniętej krwią.

~◇~

W dzień, w który jego ojciec umiera, Han Soo dostaje list od Cesarzowej. Nie za długi, ale z oczywistym przesłaniem.

— Hwa... — szepcze, chowając głowę w dłoniach, wplątuje palce we włosy, niszcząc uczesanie. — Za jak wielkiego głupca mnie masz?

Czuje zmęczenie, każda kończyna ciąży, a głowa pulsuje tępym bólem. Odchyla głowę z westchnieniem i spogląda na dłoń. Już zabiła. Nie raz. Co za sztuka zmusić ją, by zrobiła to ponownie?

— Bo jak mógłbym jej nie pomścić...?

Idzie do Cesarza z ponurą miną, wchodzi do namiotu i aż zatrzymuje się w pół kroku, skonsternowany.

— Han Soo! Co za ponura mina! — wykrzykuje Cesarz, szeroko otwierając ramiona. — Ha! — Podchodzi do niego i uściskuje. — Trzeba się radować — dodaje, klepiąc go jeszcze po ramieniu.

Zmarł mój ojciec — chce powiedzieć Han Soo, ale uprzedza go Chang Yin, którego przodkowie pochodzą z Qin nazywanego Krajem Wróżek

— Pewnie jeszcze nie słyszał wiadomości!

— Słuszna uwaga! — Śmieje się Cesarz. — Moja Cesarzowa urodziła. Syna! Nareszcie mam dziedzica!

Radość mężczyzny wypełnia małe pomieszczenia, a Han Soo czuje, że się dusi. Tak szybko zapomniał Mujin? Córce, która nie zasłużyła na taką matkę ani na taką śmierć?

Sięga ręką w stronę miecza, a słowa listu wirują przed oczami; złote znaki unoszą się w powietrzu, świecąc oślepiająco.

Cesarz wiedział. Pozwolił, by spłonęli.

Cesarz wiedział. Wiedział. Wiedziałwiedziałwiedziałwiedział... WIEDZIAŁ!

Już zaciska palce na rękojeści, kiedy z amoku wybudza go czarka z winem brzoskwiniowym wciśnięta w dłoń. Alkoholu nie odmawia, więc bierze, chyląc głowę w podzięce.

— Za Księcia Koronnego Yunaem! — Wznosi toast Yin.

— Za mojego syna!

Toast Soo jest cichy. Alkohol pali jak trucizna podana zdrajcy.

Cesarz wiedział.

Wychodzi z namiotu, zataczając się na nogach. Pada pod drzewem i wymiotuje. Kwaśny posmak miesza się ze słonymi łzami, a on krztusi się, klęcząc pod dębem. Nie powinien się oszukiwać, podjął decyzję, gdy tylko przeczytał list, gdy tylko zobaczył Cesarzową, która wyglądała, jakby smutek tak ją pogrążał, że bez wahania wskoczyłaby w głęboką toń. Wtedy zobaczył w kobiecie siebie samego, pozwolił zagościć jej w swoim sercu, a teraz musi ponieść konsekwencje wyboru.

Podnosi się i spogląda w górę na splątane konary. Wyglądają jak węże naznaczone starością. Wyciera usta i odchodzi, zaciskając pięści.

Cesarz wiedział. Pozwolił im spłonąć.

~◇~

Wojska Cesarza posuwają się sukcesywnie do przodu. Lasy płoną, łąki spowija krew i popiół. Hiegcze to głównie równiny, bardzo rozległe połacie terenu, gdzie króluje dzika natura. Wysokie drzewa i wąskie ścieżki umożliwiają skutecznie zasadzki, Cesarz traci w ten sposób setki ludzi. Chodzi więc wściekły jak osa, warczy jak pies i pije na umór, nocami dyskutując nowe taktyki, ostatecznie decydując się na kolejne palenie lasów. Pora sprzyja, są u progu lata, wiatr przynosi ze sobą ciepło i suszę, wspomagając pożary.

Udaje im się zwabić wrogie wojska na otwarty teren, gdzie dokonuje się rzeź. Potem w chwale, odurzeni winem i krwią, podnieceni walką i zwycięstwem, napadają na pobliską wioskę.

Cesarz obserwuje z wierzchowca, jak jego ludzie zarzynają kobiety i starców. Wioska jest dziwnie przystrojona, kobiety uciekają w wiankach i zwiewnych sukniach, na środku pali się wielkie ognisko.

Panuje chaos, niedługo wszystko już płonie — ludzie, konie, domy, sucha trawa. Drzewa, w których koronach jeszcze chwilę temu migotały świetliki.

Pozwolił, by spłonęli.

W wirujących płomieniach widzi Sohee kulącą się ze swoim synkiem, ogień ją pali, ale woli ochronić syna. Jednak przez jej zwęglone ciało sięga i do niego. Widzi siebie stojącego samotnie na wzgórzu z urną, rozsypując prochy siostry i błagając ją o wybaczenie.

Ogień mami, kusi obietnicą ukojenia, wypalenia wyrzutów sumienia.

Cesarz dołącza do walki, a Han Soo podąża za nim jak cień.

— Widziałem grupę uciekającą do tej chaty! — krzyczy.

Seondeok kiwa głową i wyważa butem drzwi, Han Soo podąża za nim; nikt nie zwraca na niego uwagi, wszyscy są upojeni krwią, więc syn zmarłego generała, który nosi w sobie winę za każdą śmierć, jaka się przydarzyła wokół niego, zabija jak tchórz. Nie widzi zrozumienia w gasnących oczach ofiary, nie daje jej do zrozumienia za co umiera. Po prostu tnie mieczem po plecach, pozwalając, by ciało bezwładnie opadło na deski. Stłumiony dźwięk, a drewno pokrywa się ciemną plamą krwi. Han Soo kopie belkę podtrzymującą strop, pozwalając, by ogień dokończył dzieła.

Potem wychodzi i miesza krew Cesarza z krwią niewinnych. Zamachuje się mieczem, otwierając brzuchy i odrąbując głowy. Jedną, kobiety o włosach koloru, jakiego nigdy nie widział, wtyka na pal jako swoisty hołd.

Pogrąża się w szaleństwie, a gdy zostają tylko trupy i zgliszcza, ktoś znajduje na wpół spalone ciało Cesarza. Wschodzi słońce, polanę rosi poranny deszcz. Han Soo unosi głowę i pozwala, by deszcz obmył jego twarz z krwi.

Pozwolił, by spłonęli, więc i jego spotkał taki los. Myśl, że Cesarzowa mogła go zwyczajnie oszukać przychodzi dopiero później.

~◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇~

ten rozdział to w sumie taki dodatek, bo po prostu widzimy, co się dzieje oczami Soo. w kolejnym wracamy do pałacu. 

teraz mnie naszło, że może nie ukazałam tej przemiany w Hwayeon, kiedy przyszła jej na myśl śmierć Cesarza. bo nosiła się z tą myślą już od dawna, ale teraz dostała motywację w postaci wyglądu Yu, jedno spojrzenie na dziecko i Cesarz wiedziałby, czyj to syn. 

ciekawostka: Cesarz zginął w noc kupały. miał równo czterdzieści lat. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top