~◇X◇~

18+!

— Nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłem!

Hwayeon uśmiecha się potulnie, myśląc o tym, że nawet przed wyjazdem Cesarz jej nie odwiedzał. Dlaczego więc teraz kłamie o tęsknocie? Ręka grzęźnie w ciepłym uścisku, który przywołuje wspomnienia. Czy to niepoprawne, że jakaś jej część kocha tego mężczyznę? Zupełnie odmienną miłością — spokojną i stabilną — ale wciąż miłością.

W romansach z reguły serce głównej bohaterki jest stałe, oddane wymarzonemu księciu, idealnemu pod każdym względem. Z kolei Hwa czuje się rozdarta między romansem jak ze snu, a bezpieczną, choć dość samotną miłością. Czy może być na tyle samolubna i mieć je obie?

— Wróciłem tylko na parę dni, przywitać się z księżniczką, zobaczyć ponownie ciebie oczywiście, ale nie zabawię tu na długo.

Przygląda mu się z ciekawością; nic się nie zmienił. To tak jakby nie minęło pół roku, jakby ten czas rozłąki się nie wydarzył — w każdym razie Cesarz zdaje się tak uważać, wnioskując po jego zachowaniu.

— Oczywiście. — Nie potrafi pozbyć się tego gorzkiego posmaku. Ale może to herbata, którą sączy cierpliwie, obserwując jak szybko z czarki Cesarza znika wino.

— Wydajesz się ponura. — Mimo sporej ilości alkoholu spojrzenie Cesarza jest przenikliwe.

Hwayeon sili się na uśmiech.

— To zmęczenie. Jeszcze wina? — Unosi dzban.

Cesarz nie odmawia, po prostu unosi pustą, zieloną czarkę zdobioną bielą.

— Chciałabym usłyszeć ciekawe historie z wojny — zagaja rozmowę Cesarzowa.

— Och! — Uśmiecha się do niej, a w oczach tańczą ciepłe iskierki; jej pytanie go uszczęśliwiło, dobrze. — Nie można tego nazwać wojną, zwykłe zamieszki. — Macha ręką, którą potem opiera na kolanie. Czerwona szata rozchyla się, ukazując czarne spodnie.

— Brat pisał, że rebelianci znają dobrze teren i sprawiają wiele kłopotów — mówi, dolewając wina.

— I tylko dzięki temu. — Marszczy brwi, wpatrując się w stół. — Nie byliby wyzwaniem, gdyby przestali się chować jak tchórze! Tylko wsadzić im głowy na pal!

Cesarz tylko nabijałby głowy na pal, przebiega przez myśl Hwaywon. Czy jakby dowiedział się o Sanie, to i ich głowy ozdobią mury?

— Doprawdy! — Unosi rękę do góry, z czarki wylewa się alkohol. — A to nawet nie są przeklęci Smoczy — żacha się.

— Smoczy?

— Ach, pewnie o nich nie słyszałaś. Słusznie, bo taki był cel mojego ojca, gdy z nimi wojował; sprawić, aby zniknęli z tego świata. Zapomnieni. — Wypija wino. — Chociaż... Moja matka do dziś darzy ich zapalczywą nienawiścią, sama przyczyniła się od ich wymarcia, więc kto wie? Może starucha się boi, że dopadną ją w zaświatach?

— Kim byli?

— Ród, który uważał się za potomków Smoczych Bogów, heretycy. Kwestionowali prawo moich przodków do tronu, śmiali się prosto w twarz, więc ich wioski spłonęły. Taka jest kara za bezczelne kłamstwa. — Odstawia czarkę na stolik z brzękiem.

Hwayeon zamyśla się. To niemożliwie, aby to był przypadek. Historia ludu Sana i Smoczych — brzmią wręcz identycznie. Pozostaje tylko jedna kwestia: czego dokładnie Elf szuka w pałacu?

— Ale ciekawszą historią jest kiedy złapaliśmy dwóch takich, co próbowali się zakraść do naszego obozu...

Cesarz opowiada i opowiada, na przemian pijąc alkohol. Hwayeon słucha, w końcu uwielbia historie, ale i ją w końcu zaczyna nużyć późna godzina.

Mężczyzna wstaje, chwieje się, łapie stolik, by utrzymać równowagę, a naczynia brzęczą.

— Do łóżka — mamrocze.

Zasypia jak tylko się kładzie.

Hwayeon z westchnieniem ściąga wierzchnią szatę i skarpetki, po czym delikatnie przykrywa męża. Jest gorąco. Sama rozbiera się do naga i kładzie obok na wznak. Wpatruje się w sufit, duchota nie pozwala zasnąć, ale w końcu zmęczenie wygrywa.

Nie przebudza się w pełni, gdy nad ranem Cesarz opuszcza jej komnaty, składając pocałunek na czole. Budzi się w pustym łóżku, nie ma ochoty na nic.

Leży przez chwilę, w końcu wstaje, zakłada przewiewną białą szatę, którą okrywa ramiona i podchodzi do stolika, chcąc sprawdzić, czy zostało trochę wina. Dzban jest pusty, więc z westchnieniem nalewa sobie wody.

Informuje służki, że źle się czuje i chce odpoczywać cały dzień, po czym zaczyna szukać jakiejś książki do czytania. Czuje się zawiedziona. Spotkanie z Cesarzem, na które tak wyczekiwała, okazało się niczym więcej niż dotychczas. Nawet razem nie spali.

— Widzę, że Cesarz wrócił?

— Wrócił. — Prostuje się, kładzie na stoliku dwie książki i wypija jeszcze trochę wody. Panuje okropna duchota. — Nie zapytasz? — Nie ma odwagi na niego spojrzeć.

— Nie muszę.

— Nawet nie waż się robić mi wyrzutów. — Hwayeon odstawia czarkę i odwraca się w stronę Sana. — Bo dokładnie dzisiaj zrozumiałam, jakie bezsensowne jest moje życie... i naprawdę... — Bierze głęboki wdech, by uspokoić emocje, ale łzy grzęzną w gardle. — N-naprawdę nie potrzebuję... Potrzebuję zapomnieć. Choć na chwilę.

— Ciiii... — Bierze jej twarz w dłonie i kciukami gładzi policzki. — Możesz mi o wszystkim powiedzieć, ja będę słuchał.

Tyle tylko, że Hwayeon nie ma ochoty rozmawiać, nie chce się nad sobą rozczulać. Z determinacją całuje Sana i to wystarcza, by rozpaliło się w niej pożądanie.

Wplątuje palce w długie, srebrne kosmyki i przyciąga mężczyznę bliżej, chcąc czuć jego ciało przy sobie. Rebeliant jest bierny przez chwilę, poddaje się pocałunkom, ale po chwili przenosi usta na szyję kobiety. Palcami delikatnie odsłania włosy, gładząc skórę i wywołując dreszcze — dotyk, którego prawie nie ma, ale wzbudza prawdziwy pożar.

Jęczy cicho, gdy San zaczyna podgryzać szyję, skubać delikatnie zębami. Chce się wstydzić tego dźwięku, ale emocje przesłaniają racjonalne myślenie — ta chwila należy do przyjemności.

Palce wkradają się pod delikatny materiał luźnej szaty, a Hwayeon rozszerza nogi, tak że ma kolano Sana między nimi. Drży, więc chwyta twarz mężczyzny i przyciąga ją do pocałunku. Wspina się na palce, wyginając plecy z przyjemności.

Otwiera usta, a ciepły język wślizguje się do nich, przynosząc ze sobą falę gorąca.

— Ugh... — Hwayeon nigdy się tak nie czuła, nigdy nie wypełniała ją taka desperacja: by być bliżej, mocniej, bardziej.

Nawet nie orientuje się, kiedy jej ubranie spada na ziemię. Długie, blade palce gładzą jej ramiona, tworząc okręgi, które wywołując dreszcze, kiedy usta starają się pocałować każdy skrawek skóry na szyi.

— Jesteś pewna? — Szept łaskocze w ucho, a usta kontynuują swoją wędrówkę, czasami dołączają do nich zęby, podgryzając delikatnie.

— Tak, o bogowie... — Nie może zebrać myśli, ale wie, że nie chce tego przerwać. Choć raz potrzebuje poczuć, jak to jest być kochaną.

Z jej ust wyrywa się cichy pisk, gdy zostaje rzucona na łóżko. Leży, oddychając ciężko, spod rzęs przyglądając się sylwetce Sana, który zaczyna się rozbierać.

Nagi nachyla się nad nią, opierając ręce po bokach jej ciała. Ręce wędrują po nogach, do góry, aż do ud.

— Ach... — Ugina nogi, pozwalając, by San usytuował się między nimi.

Schyla się, by powtórzyć to, co robił ręką, ale teraz używając ust. Całuje ją po wnętrzu ud, a palce wędrują w stronę jej wejścia, bawiąc się wrażliwą tam skórą. Hwayeon odchyla głowę czując ich dotyk, kiedy wędrują po miejscach dających najwięcej przyjemności.

Jest zdumiona jak przyjemne to uczucie, gdy jeden palec powoli się w nią zagłębia. Delikatnie nada ścianki, naciskając w różne miejsca. Druga ręka wędruje od uda, po biodro i wcięcie w tali, pobudzając każdy fragment skóry, który dotknie, by spocząć na piersi.

Gdy czuje kolejny palec, nie potrafi powstrzymać długiego jęku.

— Bogowie... Dlaczego to takie przyjemne...?

— Bo masz zdolnego kochanka — mówi San z uśmiechem. Podnosi głowę i zaczyna scałowywać pot z jej piersi, a palce nadal wędrują w środku, z ciekawością dotykając, kontynuując podróż w głąb oraz na boki, testując, gdzie jest najprzyjemniej.

Hwayeon czuje penisa opierającego się o udo, więc odsuwa głowę Sana od swoich piersi i spogląda z determinacją w niebieskie oczy.

San uśmiecha się.

— Tak szybko? — mruczy.

— Tak — odpowiada. — Chcę...

— Dokładnie wiem, czego chcesz. I zamierzam ci to dać. — Wchodzi w nią powoli, a Hwayeon czuje się wypełniona.

Pocałunek w usta, kolejny, a ona wierci się, próbując wywołać jeszcze lepsze uczucie. Wreszcie San zaczyna jej pomagać, ruszać się z razem z nią. Wciąż delikatnie, ale na tyle, by Hwayeon nie potrafiła przestać jęczeć. Dźwięki same wyrywają się z ust, a San scałowuje każdy z nich.

— A...! — Przytula jego głowę do piersi, rozgrzana delikatnym kołysaniem.

Jednak San szybko się oswobadza i z uśmiechem pyta.

— Gotowa?

Hwayeon nie za bardzo wie, na co ma być gotowa, ale kiwa głową, a San podrywa jej nogi i zaczyna wchodzić w nią gwałtownie. Raz za razem wpycha ją głębiej w miękkie materace, sprawia, że każdy skrawek ciała podryguje. Najbardziej jej piersi. Elf schyla się i bierze jedną z nich, przez chwilę pieści, a potem odsuwa się i jeszcze bardziej zwiększa tempo.

— Moja Hwa...

Tak niewiele jej brakuje, jeszcze trochę, jeszcze...

— Ach! — San wchodzi w nią mocniej. Czuje jak palce zaciskają się na jej pośladkach, trzymają nieruchomo, by penis mógł zadowolić ją raz za razem.

— Moja piękna Hwa...

Hwayeon jęczy coś niezrozumiałego, zbyt skupiona na tym, że jeszcze trochę mocniej i osiągnie wymarzone spełnienie. Nogi zaczynają ją boleć z wysiłku, a San nie przestaje gwałtownie w nią wchodzić, penis dociera do głębokich miejsc, uderza w ścianki i pieści je główką.

— Tak, tak, tak, tak... Tak!

Wyjątkowo silne uderzenie posyła ją na szczyt. Jęczy, a San zaczyna poruszać się jeszcze szybciej, gwałtownie, bez równego tempa, byle tylko się zaspokoić. Parę ruchów i on też dochodzi. Jeszcze chwilę w niej jest, całuje piersi, gładzi je i przygryza sutki. Potem wysuwa się, wiotki penis spoczywa na udzie Hwayeon, która czuje jak nasienie wypływa z jej pochwy.

San zbiera je i wsadza do środka wraz z palcem.

— Och... To miłe — mruczy Hwa, czując jak palec zgina się w środku.

Po chwili San wyciąga go i całuje Hwayeon w usta. Ta czuje mrowienie, jednocześnie satysfakcję i ochotę na jeszcze.

— Jesteś piękna.

Wymieniają zmęczone uśmiechy, po czym San opada na poduszki obok niej. W pokoju jest jasno, a wszędzie czuć zapach potu i... ich. Hwayeon ma ochotę zarumienić się na samą myśl, więc ukrywa twarz w zagłębieniu między ramieniem Elfa.

— Powiesz mi coś o sobie? — Delikatnie zadziera głowę, chcąc spojrzeć na jego twarz; nigdy nie ma tego dość.

— Nie sądzisz, że robimy to w złej kolejności? — Palce wędrują po nagiej skórze ramienia. — Że czas na poznanie się już minął?

— Nie — odpowiada, wtulając się bardziej w gorące ciało. Skóra się lepi, ale jej to nie przeszkadza. — Jestem ciekawa, co sam o sobie sądzisz. Swoje zdanie znam.

— Hm... Chyba moją najważniejszą cechą, która sprawia, że jestem właśnie tym, kim jestem, jest moja miłość do ojczyzny. I chęć zemsty za krzywdy jej zadane. Wiedziałaś, że mój ród naprawdę był kiedyś zwany Elfami? Smocze Elfy zamieszkujące równiny za górami...

— Naprawdę? Taką cechę wybrałeś? — Czyli naprawdę San jest z plemienia Smoczych, których ojciec Cesarza o mało nie wybił.

— Czemu wydajesz się taka zdziwiona?

— Spodziewałam się... czegoś bardziej...

— Bardziej...?

— Szalonego? A może samolubnego?

— Gdy byłem małym chłopcem, obserwowałem jak rodzice troszczyli się o ziemię, czcili pamięć, nie pozwalali, by nasze plemię zapomniało. Potem obserwowałem brata i dawno zdecydowałem, że podążę tą samą ścieżką.

— Chciałabym tak — mamrocze Hwa.

— Widzieć śmierć najbliższych?

— Mieć coś — stwierdza cichutko. — Coś za co byłabym gotowa zginąć, coś za co byłabym w stanie spalić cały świat.

~◇~

Cesarzowa promienieje. I zauważa to każdy w zamku. Chae i Suyu odzwierciedlają tę energię jak lustra, Hyejin wydaje się zaniepokojona. Hwayeon nic sobie z tego nie robi. San odwiedza ją teraz prawie codziennie, czasami widzą się nawet trzy razy w ciągu jednego dnia. I tyle jej wystarczy do szczęścia. Kto wie? Może właśnie znalazła swoje coś?

Cesarzowa promienieje, bo pierwszy raz w życiu jest zakochana tak, jak zakochać potrafią się tylko młode dziewczyny — mocno, słodko i bezpowrotnie. Bo tylko pierwsza miłość niesie ze sobą tę beztroską nieświadomość nieskalaną zawodem.

Izanami przypatruje jej się spod zmrużonych powiek, które lśnią czerwienią; dzisiejszy makijaż konkubiny zachwyca ekstrawagancją.

— Wydajesz się szczęśliwa — wypowiada te słowa rozważnie.

— Cesarz wrócił. — Odpowiedź Hwayeon jest szybka i prosta; najbezpieczniejsza opcja.

— Ach, tak. Miłość. — Izanami spogląda na dno swojej filiżanki. Obraca ją w palcach, obserwując ciemne fusy, po czym unosi nagle głowę. — Cesarzowa Wdowa wysłała ci już nową fiolkę perfum?

— Tak się składa, że owszem. Chociaż ostatnimi czasy musiałam się obejść bez nich.

— Jest taka przewidywalna... — Izanami uśmiecha się pod nosem.

— W jakim sensie?

— Mogę być niemądra, ale nie aż tak, by ci to zdradzić. Musisz to rozpracować sama, w końcu żyjemy w gnieździe żmij. Jangmi ostatnio nie wydaje się zadowolona.

— Sugerujesz, że to ma coś związanego ze mną?

— Raczej z tym, że Cesarz cię odwiedza praktycznie codziennie, a ona nie ma nad tobą kontroli. — Unosi brew, nie przestając przyglądać się Cesarzowej.

— Więc nie nadaję się na matkę Księcia Koronnego?

— Och, wręcz przeciwnie; to idealna szpilka, by przebić bańkę ułudy Cesarzowej Wdowy.

Hwayeon przygląda się swojej rozmówczyni, która wydaje się być dzisiaj w nostalgicznym nastroju.

— Nie cierpię gierek słownych, jak chcesz coś mi przekazać, zrób to bezpośrednio.

— Nie wszyscy mają ten przywilej... mocy albo głupoty. Cenię swoje życie. A ty powinnaś cenić swoje.

Cesarzowa marszczy brwi. Zachowanie Izanami coraz bardziej ją niepokoi.

— Wszystko w porządku? — pyta więc.

— Zdecydowałam. Chcę być twoją przyjaciółką — mówi konkubina z Monii. — Dlatego zapraszam cię na herbatę. Może wtedy zdobędę się na odwagę. Bo wiesz... to nigdy nie była moja cecha. — Uśmiecha się smutno. — Zawsze ceniłam nade wszystko to marne życie. Ale może nadszedł czas, by ociupinkę wyjść ze swojej bezpiecznej strefy.

Hwayeon otwiera usta, ale pojawienie się Jihyun niweczy jakiekolwiek plany dopytania, o co dokładnie jej chodzi i co ma na myśli, mówiąc, że chce, aby były przyjaciółkami. Chyba przez parę ostatnich dni była zbyt pogrążona w swoim szczęściu i przeoczyła jakiś ważny element w pałacowej hierarchii. Nie podoba jej się to. Bezpodstawna uprzejmość oznacza kłopoty.

Potem, już w swoich komnatach, nadal zastanawia się nad zachowaniem Izanami, które lekko ją zaniepokoiło. O co może chodzić kobiecie? Zachowywała się, jakby coś wiedziała, coś, co hipotetycznie posiada wielką wagę i może zmienić układy w pałacu.

To prawda, że chciała przeciagnąć konkubiny na swoją stronę, a Izanami wydawała się najłatwiejszym celem, ale takie zachowanie wzbudza jednak pewne obawy. Co powinna zrobić? Czekać na ruch? Spróbować się czegoś dowiedzieć?

— Co to za mina?

— San! — Imię wypływa z ust jak westchnienie ulgi. Hwayeon obraca się na łóżku i spogląda na mężczyznę; na białe włosy, których kosmyki ma spięte złotymi klamrami i niebieskie oczy, tak łagodne, gdy spoglądają na nią.

— Przyniosłem ci prezent. — Kładzie na łóżku pakunek, który podejrzanie przypomina książkę. — Mogę nie mieć dla ciebie tyle czasu, na ile zasługujesz, więc niech ci to wynagrodzi mogą nieobecność. Jak wrócę, wynagrodzę ci to drugi raz. — Schyla się, by ją pocałować.

Hwa chciałaby go przyciągnąć i poczuć pocałunek dłużej, ale ciekawość zwycięża. Odsuwa się i w akompaniamencie śmiechu Elfa, rozchyla fałdy materiału, odsłaniając prezent.

— Książka!

Nie przypomina tych z Yunaem — masywna, ze srebrnymi zdobieniami wygląda tajemniczo i magicznie. Na okładce, oprócz napisu, którego nie potrafi rozczytać, widnieje też biały kryształ.

— Nie jest napisana w naszym alfabecie — zauważa, gdy zaczyna ją przeglądać. Kartki są stare, ale zachowane w idealnym stanie.

— Nie. To bardzo ważna księga, dlatego nie może dostać się w niepowołane ręce.

— I tak nikt tutaj nie będzie w stanie jej przeczytać.

— Słuszna uwaga. Dobrze, że ja potrafię. — Posyła jej szeroki uśmiech. — Co cię interesuje?

— Przeczytasz mi? — Jak to możliwe, że z każdą kolejną spędzoną wspólnie chwilą, zakochuje się w nim jeszcze bardziej?

— Po to ją przyniosłem. Cała historia smoków spisana przez moje plemię.

— Więc... Sarang?

— Sarang? — San unosi brew.

— Mam ochotę na coś o miłości. — Uśmiecha się niewinnie.

— Twe życzenie jest dla mnie rozkazem. Sarang żyła w małej wiosce u skraju gór...

Sarang żyła w małej wiosce u skraju gór, gdzie powietrze było czyste i rześkie, wody rwące i przejrzyste, a ludzie prości i serdeczni.

O jej długich włosach powstaną legendy, a o iskrzących się radością oczach poeci będą pisać najpiękniejsze z pieśni.

Jej miłość z kolei stanie się symbolem końca i upadku pewnej ery.

Bo Sarang kochała miłością czystą i piękną. Kochała mężczyznę o włosach srebrnych jak sam księżyc oświetlający nocne niebo. Kochała mężczyznę o sercu mężnym i walecznym, a jednak skrywał on swe liczne zalety pod maską opryskliwości i pogardy.

Ich pierwsze spotkanie odbyło się na łące pełnej pachnących fiołków i astrów. Sarang plotła wianek na głowę zwycięzcy wioskowego polowania na najlepsze poroże. Jej place zgrabnie poruszały się z wprawą, plotąc łodygi kwiatów w prosty wzór.

Ptaki poderwały się do góry, a ona uniosła głowę, by spojrzeć w iskrzące srebrem oczy. Oczy przepełnione wielkim cierpieniem.

— Co ci się stało, panie? — zapytała, widząc jak przez palce przyciśnięte do lewego boku przecieka krew.

Nie odpowiedział jej. Ona tymczasem mu pomogła, zerkając zza rzęs na przystojnego mężczyznę, czując jak jej młode serce trzepocze niczym skrzydła ptaka, który wzniesie się w powietrze po raz pierwszy.

I chociaż rozeszli się w milczeniu, Sarang o nim nie zapomniała. Wręcz przeciwnie — pielęgnowała w sercu to wspomnienie jak najdroższy skarb.

I gdy spotkali się ponownie nad strumieniem, wyznała mu uczucia z całą szczerością i z łzami wzruszenia.

Wziął jej twarz w duże dłonie i powiedział:

— Nie chcesz mnie kochać.

— Ale kocham — odpowiedziała. — I cóż z tym zrobię?

— Lepiej zapomnij. — Puścił ją i odwrócił się, by odejść, ale Sarang złapała go za rękę obiema dłońmi i zatrzymała.

— Dlaczego nie chcesz zaakceptować mych uczuć?

— Bo cię tylko skrzywdzą! — krzyknął i odwrócił się, a ona ujrzała wielki ból w jego oczach.

— Jak miłość, tak piękne i czyste uczucie, może skrzywdzić? — zapytała wtedy.

— Bo... — powiedział i zawahał się. — Nie powinienem tego mówić, to niebezpieczne.

Ale ona spojrzała na niego niewinnym spojrzeniem i powiedział jej. Powiedział, że jest Smoczym Bogiem — Białym Smokiem Rozkazu i nie powinien zakochać się w śmiertelniczce, lecz jej serce jest tak czyste i piękne, że nie mógł się nie zakochać.

Pocałowali się wtedy pocałunkiem pełnym uczucia.

Spotykali się w sekrecie na polanie, na której ich uczucie rozkwitło niczym astry, ale ich szczęście nie mogło trwać wiecznie.

Zazdrość tkwiła w ludziach od zawsze — zmora ich istnienia. Gdy pewien Łowca podejrzał Sarang z jej kochankiem, pobiegł do wioski, niosąc wieści. Ludzie dowiedzieli się o miłości Sarang, zapałali żarliwą zazdrością, która pożarła cały zdrowy rozsądek. Łowcy wyśledzili dziewczynę i zamordowali z zimną krwią na polanie wśród astrów i fiołków.

Znalazł ją leżącą bez życia otoczą przez zakrwawione kwiaty, które tak kochała... Biały Smok Rozkazu ryknął przeraźliwie, przemieniając się w straszliwą bestię. Załopotał skrzydłami, podmuchem przewracając stojących łowców i ludzi z wioski.

Wtedy właśnie serce smoka rozpadło się na pięć części, krystalizując i ginąc w głębinach ziemi. Biały Smok wzleciał ostatkiem sił, powoli łopocząc ciężkimi skrzydłami. Każde uderzenie wzbudzało wiatr jak przy najgwałtowniejszym huraganie, łamiąc gałęzie drzew i przewracając zebranych ludzi. Przeraźliwy potwór, który stracił serce, spojrzał ostatni na na swoją wybrankę, wrzasnął przeraźliwie, a pobrzmiewająca w głosie rozpacz ruszyła serca przypatrujących się ludzi. Smok spojrzał jeszcze raz, łypiąc kryształowym okiem, po czym udał się na Smocze Cmentarzysko, żeby jako ostatni ze swego gatunku spocząć wśród kości swoich braci.

Ludzie jednak zrozumieli swój błąd, ukarali winowajców, a serce Sarang umieścili w szkatule. Mówi się, że skrystalizowało się w postać diamentu i opiekuje się wioską po dziś dzień.

— A przynajmniej opiekowało się, dopóki pewien smok nie wziął go dla siebie — odzywa się Hwa.

— Poniekąd — zdawkowo odpowiada San. — Ale to opowieść na inną okazję — dodaje, widząc Hwayeon, która chce poprosić, by przetłumaczył jej kolejną historię. — Lepiej powiedz mi, co takiego wspaniałego jest w historii o miłości kończącej się śmiercią obojga kochanków.

— To, że umarli, świadczy o sile ich uczucia.

— Kiedyś przeczytam ci inną wersję tej legendy, ale teraz... — Odkłada książkę i nachyla się w jej stronę.

Ich oddechy łączą się, a ciepłe usta są tuż-tuż, kiedy dochodzi ich głos Hyejin.

— Jego Wysokość Cesarz!

Zanim Hwayeon zdąży cokolwiek zrobić, zamrugać, wziąć oddech, poczuć jak zamiera jej serce, San cmoka ją szybko i wychodzi przez okno. W ostatniej chwili przypomina sobie o książce, ale okazuje się, że San zabrał ją ze sobą.

Wstaje i próbuje doprowadzić się do porządku, ale chwilę później Cesarz wchodzi do jej komnat z szerokim uśmiechem.

— Moja droga Cesarzowo. — Całuje ją na przywitanie. — Co powiesz na spacer? — Odsuwa się, by pogładzić palcem jej dolną wargę.

Jak mogłaby odmówić?

— Pogoda jest wyśmienita — odpowiada zamiast tego, próbując ukryć lekkie zdenerwowanie. Skupia myśli na Cesarzu i tylko na nim, na chwilę zapominając o Sanie.

Udają się do ogrodów Cesarzowej, gdzie róże wciąż kwitną i rozsiewają jeden z przyjemniejszych zapachów. Idą ramię w ramię, a służba trzyma nad nimi wielki parasol chroniący przed promieniami słonecznymi.

— Widać tu twoją rękę. — Cesarz spogląda w stronę altany obrośniętej kolorowym bluszczem, który kwitnie pod koniec lata.

— Dziękuję. Uwielbiam czytać w ogrodzie, więc chciałam uczynić ten mały, własny skrawek ogrodu wyjętym z baśni.

— Udało ci się to znakomicie. — Posyła jej szeroki uśmiech.

W tym momencie rozlega się głośny plusk. Głowy cesarskiej pary odwracają się w tym kierunku, a serce Hwayeon na chwilę zamiera.

Luka.

Luka, który właśnie bawi się swoimi katapultami i rzuca kamienie do sadzawki, strasząc kaczki. Jedna wzlatuje w górę z przeraźliwym skrzekiem, a jej pióra barwi krew.

— Co to za dziecko? — Cesarz wskazuje na przykucniętego Lukę, który majstruje przy swoich wynalazkach.

— Och... to... — Plącze się w odpowiedzi, spogląda w górę, chcąc znaleźć w brązowych oczach otuchę, jakąś podpowiedź, ale Cesarz już zmierza w stronę Luki, robiąc długie kroki.

Hwayeon podciąga spódnicę i biegnie za nim.

Cesarz kuca przed Luką, a w głowie kobiety pojawiają się obrazy inspirowane opowieściami mężczyzny: głowy wbite na pal.

— Kim jesteś, hę? — Jego głos brzmi przyjaźnie, nie niesie ze sobą żadnej groźby.

— Dzieckiem, nie widać? — Luka nawet na niego nie spogląda, a Hwayeon ma ochotę wytargać go za ucho.

— To tylko jeden z moich służących — odzywa się, chcąc załagodzić sytuację.

Cesarz jednak śmieje się ochryple.

— Gdzie znalazłaś tego zarozumialca, co? — Czochra go po włosach.

— W mieście. Był głodny i taki samotny... — Czy udawana skrucha pomoże? Przygryza wargę. Musi.

Mężczyzna prostuje się i spogląda na nią ciepło. Hwayeon szybko się reflektuje i skupia na nim.

— Dobrze, że masz instynkt macierzyński. Bardzo dobrze. Uważam, że dzieci potrzebują ciepła matczynej miłości. I chciałbym, aby moje dostawały jej jak najwięcej.

— Dziękuję. — Chyli głowę. Nie wie, co jeszcze mogłaby odpowiedzieć, więc nastaje niezręczna cisza.

— Kim chcesz być, jak dorośniesz? — Cesarz zwraca się w stronę chłopaka.

— Katem — bez wahania odpowiada Luka. — Han Soo mnie uczy.

— Han Soo? Syn Generała Hana? — Cesarz przenosi swoje spojrzenie na Hwayeon. Jego brwi są zmarszczone.

— Tak, czasami opiekuje się Luką — przyznaje, ale dalszych wyjaśnień oszczędza jej przybycie Yeonah, która z dwórkami zatrzymuje się obok i składa pokłon.

— Witam Waszą Cesarską Mość.

Wygląda ślicznie w fioletowej szacie i zieloną wstążką we włosach, Hwa jest zmuszona to przyznać przed samą sobą. Odwraca wzrok. Wizyta Cesarza tak ją zaskoczyła, że ma na sobie zwykłą ciemnoniebieską szatę i jedną spinkę z szafirem we włosach.

— Konkubino Yeonah. — Cesarz marszczy brwi. — Często tu bywasz?

Hwayeon odpowiada zanim kobieta zdąży otworzyć usta.

— Konkubina Yeonah potrzebuje świeżego powietrza, a spacery w moim ogrodzie jej pomagają.

— Przecież istnieją pałacowe ogrody, te należą wyłącznie do Cesarzowej.

— Nie mam ku temu żadnych obiekcji. — Hwayeon wymusza uśmiech.

— Przychodzę tu wyjątkowo. Podziwiam cuda stworzone przez Cesarzową — odzywa się Yeonah.

Hwayeon ma ochotę ją zabić. Gdyby tylko nie było świadków... nasłałaby na nią Lukę. Jak na zawołanie chłopak otwiera usta.

— Powiedziałbym, że często — mówi Luka. — Ja jestem tu prawie codziennie i widziałem ją więcej razy niż mam palców.

Chciałaby go uściskać i udusić jednocześnie, zamiast tego uśmiecha się niezręcznie. Jak wyjść z tej sytuacji? Jak przyznać, że nia ma takiej władzy, by wyprosić Yeonah? Ma ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu.

Cesarz mruczy coś niezrozumiałego, gładząc się po brodzie.

— Wolałbym, abyś jednak ograniczyła swoje wizyty w ogrodzie należącym do Cesarzowej, droga konkubino Yeonah.

— Ale Cesarzowa Wdowa powiedziała... — Dolna warga Yeonah drży, zwiastując nadchodzący płacz.

— Nie obchodzi mnie, co mówi moja matka — ucina Cesarz. — Masz córkę, zajmij się nią.

Hwayeon wpatruje się w swojego męża, zaskoczona ostrą reakcją. Po ciele rozlewa się przyjemna fala ciepła. Jednocześnie czuje potężne wyrzuty sumienia — nie zasługuje na tego człowieka.

~◇~

— Naprawdę tak powiedziała? — Izanami ociera łzy. — Co za głupia dziewucha! Należało się jej.

— Rozpłakała się po uwadze Cesarza. — Hwayeon uśmiecha się na to wspomnienie.

Od tamtej rozmowy minęły już długie tygodnie, a jesień przejęła we władanie naturę. Robi się coraz zimniej, dlatego Hwayeon woli teraz spędzać czas wewnątrz. Z Izanami spotyka się regularnie, próbując odkryć tę tajemnicę, która sprawia, że kobieta jest taka enigmatyczna, ale jak dotąd nie dowiedziała się niczego nowego.

— Jihyun narzeka, że Cesarz odwiedza cię zbyt często — zauważa kobieta.

— Jak to dokładnie było? — Hwayeon bierze ciasteczko. — Ciągle słyszę, że Han Jihyun to wielka miłość Cesarza, ale nie widzę między nimi żadnego uczucia, nawet nienawiści, która zostaje po żarliwej miłości. Tylko zwykła obojętność, Cesarz ją praktycznie ignoruje.

— Bo w plotkach z reguły jest jedynie maleńkie ziarenko prawdy. — Izanami nachyla się konspiracyjnie, czerwone koraliki we włosach delikatnie brzęczą. — Prawda jest taka, że Cesarz kochał jej siostrę, która tragicznie zginęła. Jihyun zajęła jej miejsce, urodziła chorowite dziecko i żyje w cieniu.

— To by wiele tłumaczyło — mamrocze Hwayeon. Obsesja konkubiny na punkcie zdrowia Mujin wydaje się teraz uzasadniona; to jedyna rzecz wiążąca ją z Cesarzem. — Sle wydaje się być w dobrych stosunkach z Jangmi. — Nie kwapi się, by użyć tytułu.

— Ty nie musisz, jako Cesarzowa masz jakąś pozycję, wsparcie rodziny Ra. Z kolei ojciec Jihyun wciąż tęskni za swoją córką, a jej przyrodni brat jej nienawidzi, Cesarzowa Wdowa to jej jedyny sposób na zachowanie pozycji w pałacu.

— Dlaczego Han Soo właściwie jej tak nienawidzi?

— Zmowa milczenia, nikt nic nie wie, żadnych plotek — wzdycha Izanami. — Nie muszę mówić, jak bardzo podejrzane to jest. Mam wrażenie, że gdybym rozgryzła ten sekret... Wiedziałabym już wszystko.

Hwayeon przypomina sobie podsłuchaną rozmowę. Co wydarzyło się między tą dwójką? I dlaczego rozmawiali o tym tuż po narodzinach księżniczki Woori?

— Wydajesz się zamyślona.

— Zastanawiam się, skąd to wszystko wiesz.

— Umiem słuchać i obserwować. To niezbędna umiejętność, kiedy trafiasz do obcego państwa, żeby zostać konkubiną mężczyzny, którego nigdy w życiu nie widziałaś — dodaje gorzko.

Czuje maleńką iskierkę sympatii dla Izanami. Wpatruje się w twarz lalki pomalowaną w czerwone barwy Monii — Izanami zawsze próbuje podkreślić swoją odrębność i z dumą nosi symbole swojego kraju; maki na szatach, fryzury czy kolory.

— Na początku musiało być ci ciężko.

— Nadal jest — wzdycha cicho. — Ale nauczyłam się, jak przetrwać. — Milknie na chwilę. — Dlatego nie używaj perfum od Cesarzowej Wdowy, jeśli chcesz mieć dziecko.

Hwayeon wychodzi z komnat Izanami, drżąc. Przystaje i przymyka oczy. Cały czas była głupią gąską, którą Jangmi pogrywała jak szmacianą marionetką. Na samą myśl jest jej niedobrze.

Potrzebuje świeżego powietrza, więc udaje się do swoich ogrodów. Jednak to nie pomaga i wymiotuje w krzak przekwitających róż.

— Wszystko w porządku? — Chae podaje jej chusteczkę.

— Przyniosę wody — informuje Suyu i odchodzi szybkim krokiem, a krótkie włosy za nią podrygują.

— To pewnie te ciasteczka — uspokaja swoje służące Hwayeon i siada na ławce. — Nic mi nie jest.

Jej palce nie przestają drżeć, ale mdłości ustają. Próbuje wyciszyć emocje, ale niepostrzeżenie wkrada się wściekłość. Zaciska rękę na spódnicy. Przełyka kwaśną ślinę. Nie da sobą więcej pomiatać.

Dlaczego musi być taka głupia? Dałaby wszystko, by być trochę sprytniejszą. Ale to nic, nic takiego. W końcu człowiek uczy się na swoich błędach. Jeszcze pokaże Jangmi, że z nią się nie zadziera.

— Hyejin. Przynieś mi potem do komnat perfumy od Cesarzowej Wdowy.

Nagle uderza w nią myśl — to Sangmi podała je za pierwszym razem w dzień koronacji, mówiąc coś o tradycji. Ma ochotę się roześmiać. Uwierzyła w taką głupotę, że to pomaga w zajściu w ciążę. Głupia, głupia, głupia.

— Woda, Cesarzowo.

Z rozmyślań wyrywa ją głos Suyu, unosi głowę i spogląda w łagodne oczy Monijki.

— Dziękuję. — Wypija parę łyków. — Już mi lepiej, wracajmy.

— Cesarzowo! — Ponaglający głos Hyejin odzywa się tuż przy jej uchu. — Panicz Ra Yuntae zmierza w naszą stronę.

Nadal jest jeszcze trochę roztrzęsiona, ale przywdziewa na twarz łagodny uśmiech, po czym wita się z bratem.

— Co cię sprowadza? — pyta łagodnie.

— Jak się miewasz? — Yuntae unosi rękę, jakby chciał pogładzić ją po policzku, ale szybko ją cofa.

— Dobrze, dziękuję.

— Dobrze jesz? — dopytuje mężczyzna.

— Oczywiście.

Marszcz brwi. Yuntae zachowuje się dziwnie.

— Może usiądźmy.

Hwayeon poświęca chwilę, by przyjrzeć się twarzy brata — brwi są ściągnięte, a usta zaciśnięte w cienką linię. Wygląda na zmęczonego.

— Wszystko w porządku? Jak Daemi?

— Dobrze, dobrze. — Uparcie nie patrzy w jej oczy. — Usiądź, proszę.

Spełnia jego prośbę, ale robi to z pytającym wyrazem twarzy.

— Pamiętasz jak rozmawialiśmy o dziwnym liście Seonghwy? — Kuca przed nią i bierze obie ręce w ciepły uścisk.

Seonghwa. Zapomniała.

Jak mogła? Ale w pałacu tyle się działo, była tak zajęta... w dodatku San. Targają ją wyrzuty sumienia. Zapomniała o swoich ukochanym bracie, który naraża życie, zwalczając bunt.

— Tak, masz jakieś wieści? — Od razu się ożywia. — Wraca?

— Można tak powiedzieć... — Odwraca wzrok, a jego ręce zaciskają się na jej jak imadło, śliskie od potu. — Widzisz... Nasz braciszek zginął. Poległ w walce. Zostaliśmy sami.

Hwayeon ponownie wymiotuje. 

________________

mam nadzieję, że scena seksu nadaje się do czytania, ale no, ćwiczę przed Symfonią ^.^ 

plus wreszcie ruszamy z fabułą-fabułą, więc następne rozdziały będą pełne różnych rewelacji i dziwnych zdarzeń, hahah xD 

myślę też, że parę rzeczy po tym rozdziale stało się przewidywalnych, ale czasami historia ma prawo być trochę przewidywalna, żeby czytelnicy mogli powiedzieć: ha! wiedziałxm, że tak będzie! ale inne będą trochę mniej oczywiste (a przynajmniej mam taką nadzieję)

w następnym rozdziale trochę więcej Han Soo <3 i Sana też :D 

a legenda o Sarang pochodzi z pierwszego rozdziału, tylko teraz dostaliście full wersję

widzimy się niedługo~! (jak na razie udaje mi się publikować każdego ósmego dnia miesiąca, zobaczymy, jak będzie dalej)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top