Rozdział 20 Ziemie Lakatonu


Zrobiliśmy krótki postój, ponieważ ja nie jestem przyzwyczajona do tego rodzaju podróży Lerrodiel uznał, że powinniśmy dać mi chwilę odpocząć.

Próbowałam powoli zsiąść z konia, ale mojemu kompanowi w podróży najwidoczniej się nie podobało moje towarzystwo, gdyż kiedy prawie udało mi się zsiąść zaczął wierzgać. Myślałam już, że za chwilę będę miała bliskie spotkanie z ziemią, ale Lerrodiel po raz kolejny wykazał się swoją zwinnością. W ostatnie chwili zjawił się za mną i uratował przed upadkiem.

-Niezdara - puścił mnie, po czym podszedł do zwierzęcia uspokoić je.

-Konia wina - odburknęłam obruszona. 

-Nie wina konia, że jego jeździec to fajtłapa - posłał mi złośliwy uśmieszek.

Po tej krótkiej, ale jakże kąśliwej wymianie zdań odwróciłam się na pięcie i poszłam w innym kierunku zostawiając elfa za sobą.

W między czasie zostałam poinformowana przez strażników, że zatrzymamy się tutaj na noc, gdyż niebezpiecznie jest podróżować nocą po tych rejonach. Natomiast jutro z samego świtu wyruszam dalej w głąb ziemi Lakatonu.

Przysiadłam na kamieniu pod wzgórzem, po czym rozmarzonym wzrokiem spojrzał do góry na rozciągające się nad nami niebo, które zmieniało powoli swą piękną błękitną barwę na ponury granat. Słońce układało się do snu ustępując miejsca księżycowi, a pierwsze gwiazdy zaczęły wyłaniać się zza chmur.

Pomyślałam o mamie. Jedno jest niebo dla wszystkim, dzielimy się nim, a mimo wszystko odległości jakie dzielimy z  bliskimi są zastraszająco dużo. 

Na niebie rozbłysnęła najjaśniejsza z gwiazd, a ja w tamtym momencie pomyślałam o moim ojcu. Królu Matthiasie, władcy krainy Roseshire, w której znajduję się Królestwo Mistyvale, bądź Raregem jak mianowali je poddani oraz pobliskie Królestwa. Zastanawiam się jakim Królem był mój ojciec oraz czy byłby zemnie dumny, gdyby mnie teraz zobaczył? A przede wszystkim czy jeśli wciąż, by żył postanowiłby wyjawić mi prawdę i odzyskać córkę?

Niestety są to pytanie, na której nigdy nie poznam już odpowiedzi i powinnam się oswoić z tą myślą. 

-Piękne prawdy - z zamyślenia wyrwał mnie męski głos.

Nie odezwałam się, pokiwałam tylko przytakująco z uśmiechem na twarzy.

-Chodźmy na spacer - Lerrodiel wyciągnął do mnie dłoń.

Podałam mężczyźnie ręką, pomógł mi wstać, a następnie udaliśmy się w kierunku lasu.

Oddaliśmy się od obozowiska, ale nie obawiałam się, że nie odnajdziemy drogi powrotnej. W towarzystwie Lerrodiel'a czułam pewnego rodzaju swoisty spokój.

Spacerując z elfem dostrzegłam w oddali małe światełka, które oświetlały mroczny las.

-Co to takiego? - spytałam towarzysza.

-Błędne ogniki - zatrzymał się, abym lepiej mogła przyjrzeć się temu zjawisku.

-Błędne ogniki? - powtórzyłam z zastanowieniem.

-Błędne ogniki to dusze zmarłych, które nie mogą zaznać spokoju. Gdy przyjrzysz im się bliżej, ujrzysz twarze zmarłych. -Chodź - wyciągnął dłoń w moim kierunku, a ja podałam mu swoją. - Nie musisz się ich bać, gdy podejdziesz trochę bliżej uciekają.

W momencie, gdy zbliżyliśmy się do światełek one rozpłynęły się w powietrzu. Lecz zanim uciekły zdążyłam dostrzec ledwie zauważalnie odbijające się w nich twarze. 

-Dlaczego one tu są? - dopytywałam elfa.

-Niegdyś miała tutaj miejsce wielka bitwa, pomiędzy dobrymi istotami, a złem wypełzającym z Królestwa Turduroc. Niestety los chciał, że złe istoty wygrały, zgładziły niewinne, dobre osoby. Nikt z ziem Roseshire nie powrócił już nigdy do Królestwa - posmutniałam.

-Lecz to nie jest historia, którą powinnaś znać. Odległe to dzieje i nie powinnaś zaprzątać tym swoich myśli - elf spojrzał na mnie.

Ten świat skrywa przede mną jeszcze wiele nieodkrytych tajemnic. Lecz liczę, że zbiegiem lat odkryję je wszystkie i Roseshire czy inne Królestwa nie będą już dla mnie zagadką.

Powoli kierowaliśmy się z powrotem do obozu. Ale wcześniej zatrzymałam się kilka metrów przed nim.

-Twoje elfy nie przepadają za mną - przyglądałam się z oddali krzątającym się po obozowisku mężczyzną.

-Nie muszą cię akceptować - Lerrodiel dumnie się wyprostował.

-Dlaczego? - zapytałam z zaciekawieniem spoglądając ma srebrzystowłosego mężczyznę.

-Jeśli Król cię akceptuję, poddani również - stanął przede mną.

-A akceptuje? - zbliżyłam się, a nasze twarze dzieliły od siebie tylko milimetry.

-Zostań moją żoną, a przekonasz się - odrzekł z elokwencją.

-Musisz się bardziej postarać - odparłam z nutką uszczypliwości.

Lerrodiel zaśmiał się ironicznie, a ja odwzajemniłam to zadziornym uśmieszkiem.

Wróciliśmy do naszego obozu, a następnie każde z nas udało się do swojego namiotu w celu wypoczynku, gdyż do świtu pozostało nam już mało czasu, a musimy wyruszyć bez opóźnień, jeśli chcemy nie dopuścić do przebudzenia Murdoch'a.

Położyłam się, zamknęłam oczy i z błogim uśmiechem na twarzy oddałam się w objęcia Morfeusza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top