Rozdział III

— Marcin, Maaarcin, Maaaarciiiin...

Głos wołał cicho i spokojnie, ale mimo to Marcin miał wrażenie, że wyrywa go z aksamitnej, mlecznej bieli snu. Skrzywił się, ale nie miał siły mu się dłużej opierać. Otworzył wreszcie oczy i zobaczył, że na skraju jego łóżka siedzi Kinga. Uśmiechnęła się czule, widząc, że się obudził, po czym odgarnęła mu kosmyk włosów ze spoconego czoła.

— Przyszłam, bo miałeś koszmary ― wyszeptała.

Marcin zmarszczył brwi, usiłując sobie przypomnieć swój sen. Nie pamiętał niczego, ale nawet teraz towarzyszyło mu słabe widmo strachu, więc możliwe, że Kinga miała rację.

— Krzyczałem...?

— Tak, wołałeś mnie ― przyznała. ― Czasem lubię, gdy krzyczysz moje imię, ale nie kiedy się boisz ― dodała z dwuznacznym uśmiechem.

— Muszę pisać ― mruknął, chwytając gwałtownie rękę gładzącą go po czole. Kingę zasmucił ten raptowny gest i kąciki ust lekko opadły. Marcin dotknął delikatnie ustami jej szczupłych palców, by choć trochę załagodzić to nieprzyjemne wrażenie.

— Dobrze wiesz, że to na nic ― syknęła, mrużąc złośliwie oczy. ― O czym niby miałbyś pisać? Co ty niby znasz? Gdzie byłeś? Co widziałeś? Jakie ty niby możesz mieć historie do opowiedzenia? ― Kinga zachichotała, odrzucając do tyłu głowę.

Marcin spojrzał na nią zdziwiony. Nigdy dotąd nie była taka złośliwa, ale w gruncie rzeczy miała przecież rację. Historia jego życia byłaby bardzo nudną książką. Wzorowy syn i student, chodzący zawsze jak w zegarku, grzeczny domator, książkowy mól. Był jak wykastrowany kot wylegujący się całymi dniami na piecu ― co on mógł mieć do zaoferowania?

— A ty o czym opowiesz, Mary Sue? ― zapytał obrażony.

O czym perfekcyjna Kinga może opowiedzieć? Niech opowie historię o swoim wygodnym życiu jedynaczki, wychowanej w domku na przedmieściach. Niech opowie, jak jeździła co roku na obozy dla idealnej młodzieży z harmonogramem zaplanowanym co do minuty. Niech opowie, jak dostawała wszystko, o czym tylko marzyła, a wszyscy przekonają się, że historia jej życia byłaby równie nudną książka co biografia Marcina.

Ale on wiedział, że to nieprawda. Po kilku miesiącach znajomości otworzyła przecież przed nim swoją szafę i przedstawiła wszystkie trupy. Kocham cię i nie chcę mieć przed tobą tajemnic ― wyszeptała wtedy, licząc się z tym, że być może ucieknie. Ale on wtedy przytulił ją mocno do siebie, zawstydzony, że nie może zawierzyć jej żadnego sekretu. Zapewne poczułaby się lepiej na myśl, że on także dźwiga swój bagaż, ale Marcin w przeciwieństwie do niej wędrował przez życie lekki niczym motyl.

— Wiesz, że nie jestem Mary Sue ― wycedziła przez zęby. Otoczyła udami jego klatkę piersiową tak, że oddychał z wielkim trudem. — Patrz na mnie, a zobaczysz cień wszystkich moich tajemnic. Patrz na mnie!

Marcin wiercił się pod nią niespokojnie, bo czuł, że zaczyna brakować mu tlenu. Chciał ją zapewnić, że wie, przecież on już to wszystko widział, ale głos uwiązł mu w gardle. Nie chciał po raz kolejny przechodzić tej koszmarnej prezentacji (Marcinie, poznaj trupy z mojej szafy), bo przecież wiedział, dlaczego była taka a nie inna, wiedział, czego się bała, ale przecież zawsze się śmiała, gdy ją nazywał Mary Sue, a on sobie tylko żartował, żartował sobie...!

Mimo wszystko postanowił jej posłuchać i odszukał wzrokiem jej oczy, jednak prócz zimnej nienawiści niczego w nich nie znalazł. Próbował zaczerpnąć kolejny oddech, ale jego klatka piersiowa podniosła się z trudem pod ciężarem Kingi.

— Nie w oczach, tutaj! ― zawołała, wyciągając przed siebie poznaczone bliznami ręce. Cienkie, blade pręgi znów zakwitły czerwienią, ale Kinga zdawała się nie zwracać na to uwagi. Marcin chwycił z przerażeniem jej dłonie, czując jak koszula zaczyna coraz bardziej nasiąkać mu krwią. Krew ściekała mu spomiędzy palców prosto na pościel i w jego głowie pojawiła się absurdalna myśl, że matka się wścieknie, gdy to zobaczy.

Taki ubytek krwi powinien zabić słonia, ale dziewczyna nadal mocno ściskała Marcina udami, zdając się zupełnie nie zważać na tempo, z jakim wyciekało z niej życie. Chłopak podniósł powoli wzrok na jej twarz, która wykrzywiła się w podłym grymasie. Ostatnie, co zapamiętał, to wyszczerzone wściekle zęby i nieproporcjonalnie długie kły pędzące w stronę jego szyi, żeby...

Marcin usiadł gwałtownie na łóżku, zaskoczony lekkością, z jaką mu to przyszło. W pokoju było zupełnie ciemno, więc nie miał szans dojrzeć żadnych plam, ale jego koszula i pościel zdawały się być zupełnie suche. Zegarek wskazywał kwadrans po drugiej. Znowu tyle przekimałem?!

Potem potarł palcami zmęczone oczy. Nie czuł się wcale wypoczęty, ale nie miał odwagi znowu zasypiać. Świadomość kolejnego zmarnowanego dnia spadła na niego z całą mocą. Usiadł na łóżku z kolanami podciągniętymi pod samą brodę. Wtedy, o trzeciej w nosy, wydawało mu się, że jego życie w jakiś magiczny sposób zostało zaplanowane na przegraną, że wydarzenia, miejsca i ludzie składający się na talię kart jego żywota poukładane są tak, że nijak nie wyjdzie z nich nic dobrego. Każda najdrobniejsza czynność wydawała się być zadaniem ponad siły i Marcina przerażała świadomość, że już wkrótce wstanie nowy dzień i będzie trzeba znów zjeść śniadanie, wyszorować zęby, wziąć prysznic i pościelić łóżko. Zadzwonić do Kingi (patrz na mnie!) i zasiąść przed komputerem, bo przecież miało to pomóc w poskładaniu myśli.

Marcin nie zmienił swojej pozycji do czasu, gdy w pokoju zrobiło się szaro. Kiedy było już zupełnie jasno, wstał, otrzepał się, a nocne lęki wydały mu się głupie i trywialne. Umył się, przebrał, zrobił mocną kawę i włączył komputer. Myśli Marcina po raz pierwszy od kilku dni przepływały przez jego umysł jasnym, uporządkowanym strumieniem. Myślenie o czymś nawet przez dłuższy czas nie sprawiało mu problemów, podczas gdy jeszcze w nocy jego mózg pędził na łeb, na szyję, podsuwając mu coraz to bardziej koszmarne obrazy.

Ale to nic nie szkodzi ― pomyślał ze spokojnym uśmiechem i pociągnął łyk kawy. Marcin nie od dziś wiedział, że wyobraźnia ma swoją cenę. Już jako dzieciak widział nocą w zwykłych sprzętach i niewinnych cieniach koszmarne potwory i zjawy, ale wtedy jeszcze nie wiedział, co może z tym zrobić, gdy nadejdzie kolejny dzień. Tym razem będzie inaczej. Tym razem ze swoich nocnych strachów, dziwacznych koszmarów i strzępków historii Joachima ulepi coś dobrego. Nie, to za mało. Coś perfekcyjnego.

Pan Preis rozparł się wygodnie w fotelu i zmrużył oczy, całą uwagę kierując na swojego syna. Marcin przed chwilą przedstawił mu swój najnowszy pomysł i teraz czekał z niecierpliwością na werdykt ojca.

— Młody chłopak, który popełnia zbrodnię i wyrzeka się swojego sumienia za cenę kolejnych mordów ― podsumował.

— No cóż... — zaczął niepewnie Marcin. ― Rzeczywiście, jeśli streścisz to jednym zdaniem, to brzmi to trochę...

— Bez sensu ― dokończył ojciec. ― A poza tym nieco martwi mnie fakt, że chodzą ci po głowie takie rzeczy.

— To wcale nie jest bez sensu, tato! ― zapewnił gorąco Marcin, puszczając mimo uszu tę drugą uwagę. Usiadł na krześle naprzeciwko ojca i zaczął bronić swojego pomysłu, energicznie gestykulując. ― Po pierwszej, przypadkowo popełnionej zbrodni głównego bohatera ciągle dręczą wyrzuty sumienia i ma on nadzieję, że kolejne zbrodnie ostatecznie uciszą jego poczucie winy.

— Rozumiem. Fakt, że człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego, nie jest żadnym odkryciem, Marcin. Bestia drzemie w każdym z nas.

— Wiem, ale...

— Martwi mnie tylko, że ty swoją bestię chcesz dopuścić do głosu ― uciął ojciec, patrząc na Marcina z dezaprobatą.

— Nieprawda!

— A przynajmniej próbujesz wywołać wilka z lasu. Nie mógłbyś pisać o czymś innym?

— Niby o czym? O kwiatkach, niebie i złamanym serduszku? Nie mam już piętnastu lat! ― syknął Marcin.

— A co jest złego w byciu w tym wieku? ― rozległ się chłodny głos za jego plecami.

Wiktoria stała, opierając się nonszalancko o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jej ciemnowiśniowe włosy sprawiały wrażenie nieświeżych i nieuczesanych, jakby dziewczyna chciała zaakcentować, że dbanie o wygląd nie należy do jej priorytetów. Niestety nie była w tym dość konsekwentna, nakładając na rzęsy kilkanaście warstw tuszu i obrysowując oczy grubą, czarną kreską. Ponadto zdradzała ją kusa spódniczka nałożona na postrzępione legginsy i czarna koszulka, w którą pieczołowicie powbijała kilkanaście agrafek.

— Och, zapomniałam, pewnie chodzi o to, że w tym wieku nie można mieć karty do biblioteki uniwersyteckiej, żeby wypożyczać tonami dzieła starych pryków, których nikt inny nie chce czytać.

— Nie rozmawiam z tobą ― mruknął Marcin.

— Poza tym, papcio ma rację. Twój pomysł nie jest ani trochę oryginalny. Kojarzy mi się trochę ze Zbrodnią i karą i z tym kolesiem... Jak mu było... — zastanawiała się Wiktoria, pstrykając palcami. Marcina zawsze irytował ten dźwięk.

— Raskolnikow ― podsunął ojciec, a Wiktoria spojrzała na niego zdziwiona, jakby wcale nie to nazwisko spodziewała się usłyszeć.

— Whatever ― rzuciła. ― W każdym razie, zająłbyś się lepiej czymś innym. Po co w ogóle pisać?! Wszystko przecież już było ― Wiktoria przewróciła oczami.

— Tego was teraz uczą w gimbazie?! ― warknął Marcin. Nici myśli w jego głowie znów zaczęły się plątać pod wpływem zdenerwowania, a dopiero udało mu się poskładać do kupy ten koszmarny chaos w głowie! Pod powiekami zatańczyły czerwone plamki, ale Marcin nie był pewien, czy to oznaka wściekłości, czy może odbicie fryzury siostry.

— Spoko, już się nie odzywam, czubie ― powiedziała lekceważącym tonem i wróciła do swojego pokoju, zanim ojciec zdążył zwrócić jej uwagę. Filozof rozłożył bezradnie ręce i Marcin domyślił się, że zgadza się z córką.

— Wszystko zależy od wykonania ― rzucił na koniec chłopak, po czym popędził do Pieczary.

Pokój Marcina zawdzięczał swoją nazwę prawie zawsze zasłoniętym oknom, a przynajmniej tak wmawiał sobie Marcin. Według wersji Wiktorii zawsze jechało tam starymi skarpetami, a Ewa uważała, że pokój ochrzczono tak z powodu plakatu ze smokiem wiszącego na drzwiach. Obojętnie od pory dnia, przeważnie panowała tam nieprzenikniona ciemność, ale Marcin i tak doskonale odnajdował drogę do łóżka albo laptopa. Z innych rzeczy praktycznie nie korzystał.

W Pieczarze przesiedział aż do obiadu, pracując nad planem ramowym swojego opowiadania. Tworzył postaci, nadając im imiona i kształtując ich twarze oraz charaktery. Lubił tę część swojej pracy, bo to była prawdopodobnie jedyna część, w której sprawował nad swoimi bohaterami całkowitą kontrolę. Gdy już się narodzili i zamieszkali w określonej scenerii, czasem lubili się wymykać i nie do końca robili to, co dla nich zaplanował.

Matka musiała krzyknąć jego imię trzy razy, zanim zjawił się wreszcie w salonie. Pomimo tego, że Marcin był już dorosły, a Wiktoria nieznośna, wszyscy kultywowali tradycję rodzinnych obiadków, kiedy to tylko było możliwe. Potem mogli rozejść się w pokoju i cieszyć się wolnością, którą szczodrze obdarowywali ich rodzice.

Ojciec przeglądał gazetę, Ewa wierciła się na swoim krześle, a Wiktoria pisała pod stołem smsa, nawet nie spoglądając na ekran telefonu. Pan Preis udawał, że nie słyszy irytującego uderzania w klawisze, doceniając to, że środkowe dziecko ukrywało komórkę przed jego wzrokiem. Marcin chwycił za krzesło obok najmłodszej siostry, gdy niespodziewanie mała wrzasnęła:

— Nie, nie siadaj tutaj! Tu siedzi Pernilla!

Marcin spojrzał podejrzliwie na Ewę, ale żeby nie prowokować jej do płaczu, na wszelki wypadek usiadł obok Wiktorii. Dziewczyna odsunęła się od niego wymownie, jakby chciała podkreślić, że nie chce mieć z nim nic wspólnego.

— Kto?

— Pernilla! ― zawołała Ewa, po czym zaczęła szeptać coś do pustej przestrzeni na krześle obok. ― Powiedziała, że się nie gniewa.

— Czy ty nie jesteś za stara na wymyślonych przyjaciół?

— Nie, nie jest za stara ― wtrącił się pan Preis. ― Wasza matka ma już czterdzieści siedem lat, a nadal wierzy w Boga.

— Filip, słyszałam to ― odezwał się z kuchni kobiecy głos, ale bez cienia gniewu. Chwilę później zjawiła się z obiadem, a Ewa pobiegła jej pomóc, rozstawiając na stole talerze i sztućce.

Przy stole nigdy nie było cicho, ale tym razem do Marcina nie docierało ani jedno słowo. Czuł, że jego myśli plączą się znowu i za wszelką cenę starał się nie kojarzyć tego faktu z denerwującym stukaniem spod stołu. Chwycił mocno za nóż i widelec (stuk stuk stuk) i zaczął kroić swoją porcję mięsa. Chyba wyszło matce trochę za twarde ― pomyślał (stuk stuk), ale uśmiechnął się szeroko, gdy zapytała, czy mu (stuk stuk) smakuje. Gryzł, zaciskając mocno zęby, a struny myśli w jego mózgu na przemian plątały się i prostowały (stuk stuk STUK), jakby pompowało je jakieś dodatkowe serce.

chcesz żeby przestała

Oczywiście, że chciał. Ta myśl błysnęła w jego mózgu niczym nóż, który dzierżył w dłoni. Wynurzyła się spośród tysięcy innych pędzących w różne strony jak stado nieposłusznych baranów.

przecież możesz sprawić że przestanie chcesz tego chcesz

To nie była obietnica spokoju, to była groźba.

dźgnij ją tylko raz a przestanie raz na zawsze zanim ktokolwiek zdąży zawołać jej imię ciekawe co się stanie jaką minę zrobi papcio no zobacz co się stanie DŹGNIJ JĄ

Mimowolnie jego oczy powędrowały ku prawej dłoni ściskającej nóż tak mocno, że Marcinowi zupełnie zbielały palce. Próbował przywołać ze strumienia myśli jakiś miły obraz, ale widział tylko czerwień.

— NIE! ― wrzasnął wreszcie, wstając gwałtownie od stołu. Wypuszczony z ręki nóż opadł pod stół i tam pobrzękiwał jeszcze przez moment. Ucichł dopiero, gdy Marcin zamknął się w swoim pokoju.

Chłopak usunął się powoli po drzwiach, chwytając się za głowę. Przeraziło go to, co niej przed chwilą zobaczył. Najbardziej jednak przestraszył się tego, że mógł uciec od Wiktorii, od noża... ale nie mógł uciec od własnych myśli.

Jego myśli będą zawsze z nim.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top