Rozdział 7: Zwykła gra losu

Po dłużącym się niemiłosiernie śniadaniu, podczas którego Luka starał się wymusić na Marinette zjedzenie choć niewielkiej ilości pożywienia, a także szybkim doprowadzeniu się do porządku, w końcu mogli udać się do szpitala. Wybrali jazdę metrem, bo tak było szybciej, a jednocześnie dzięki temu zaczerpnęli nieco świeżego powietrza dla rozjaśnienia umysłów.

Marinette cały czas siedziała cicho mimo nieustających prób nawiązania rozmowy przez Lukę. Doceniała to, lecz naprawdę nie potrafiła odpowiadać czymś więcej poza pojedynczymi sformułowaniami, bo dłuższe zdania po prostu nie przechodziły jej przez gardło. W końcu nastolatek dał za wygraną, więc zamiast mówić cokolwiek, po prostu chwycił dłoń dziewczyny i ścisnął ją w pocieszającym geście. Nie puścił jej nawet gdy wysiadali na odpowiedniej stacji ani kiedy stanęli przed budynkiem szpitala.

Był z nią i chciał jej o tym nieustannie przypominać.

Gdy spotkali się z babcią Marinette na którymś z górnych pięter, puścił rękę ukochanej tylko po to, by objąć ją ramieniem. Początkowo nie był pewien, czy powinien uczestniczyć w takiej rozmowie, jednak dziewczyna niewerbalnie przekazała mu, żeby został. Miała przy tym taką minę, jakby jego dotyk był jedynym źródłem pokrzepienia, które nie pozwalało jej się rozsypać na kawałki w każdej chwili.

Pani Gina opowiedziała parze nastolatków wszystko to, czego dowiedziała się niedawno od lekarzy, którzy zajmowali się państwem Dupain-Cheng. Gdy mówiła, Marinette ani razu się nie poruszyła. Ciężko było stwierdzić, co czuła po usłyszeniu wszystkich wieści.

Luka sam nie wiedział, co o tym myśleć.

- Czyli mam rozumieć, że... że nie wiadomo, czy mama wybudzi się ze śpiączki? – zapytała w końcu, a jej głos brzmiał nienaturalnie, jakby miała tak ściśnięte gardło, że ledwo mogła coś z siebie wydusić. – A nawet jeśli... jeśli się obudzi, to będzie musiała poruszać się na wózku inwalidzkim do końca życia?

- To jeszcze nic pewnego, skarbie – odparła kobieta uspokajająco. – Sabine jest silną kobietą i jestem przekonana w stu procentach, że się nie podda. Nie wiem kiedy, ale nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że wyjdzie z tego i za tydzień, góra dwa się obudzi. A co do bycia niepełnosprawną... to też nic pewnego. Porażenie dolnych kończyn jest tylko częściowe. Odpowiednia rehabilitacja i twoja mama kiedyś znowu będzie mogła stanąć na nogi.

Nastolatka nie odpowiedziała. Delikatnie wysunęła się z objęć Luki i odeszła kawałek od swoich rozmówców, aby pomyśleć na spokojnie o wszystkim, czego się dowiedziała.

W głębi duszy pragnęła wierzyć słowom swojej babci, ale po prostu nie mogła. Nikt oprócz niej nie znał prawdy i nie wiedział, że wypadek jej rodziców nie był jedynie zwykłym zbiegiem okoliczności, a wynikiem jej życzenia. Stąd też nie miała wątpliwości, że to wszystko zwykła gra losu, która dawała jej złudne poczucie bezpieczeństwa. Nawet jeśli rokowania były całkiem dobre, ona nie wierzyła w to, aby jej matka mogła wyjść z tego tak po prostu bez szwanku... a to wszystko wina jej wyrodnej córki, która nie potrafiła pomyśleć zawczasu o tym, że jej wybór może przynieść tak poważne konsekwencje dla tak bliskiej osoby...

A może to nie mama zostanie jej odebrana, a ojciec? Zgodnie ze słowami lekarzy miał on wstrząśnienie mózgu, a oprócz tego złamał kilka kości, które trzeba było nastawić. Jego życiu w teorii nic nie zagrażało, lecz kto mógł wiedzieć? Może za jakiś czas zdarzy się coś, co sprawi, że naprawdę zetknie się ze śmiercią... i nie wyjdzie z tego spotkania zwycięsko...

Stop! Przestań myśleć tak negatywnie! Powinnaś dziękować niebiosom za to, że twoi rodzice żyją, a jedyne, co robisz, to zakładanie najgorszych możliwych scenariuszy - skarciła się w duchu dziewczyna, odwracając się ponownie w kierunku Luki i swojej babci, którzy o czymś rozmawiali, kątem oka obserwując jej poczynania. Pewnie bali się, że ponownie da się ponieść emocjom i rozwyje na cały szpital...

Nastolatka nie chciała powtórki z rozrywki, dlatego wzięła głęboki oddech i wróciła do bliskich.

- Mówiłaś, że jeśli zechcę, mogę zobaczyć się z tatą? – zapytała spokojnie babcię z nadzieją w oczach.

Może gdy przekona się na własne oczy, że jej ojciec naprawdę żył, uda jej się pozbyć czarnych scenariuszy ze swojej głowy.

- Na razie śpi, ale... tak, jest to możliwe.

Kilkanaście minut później dziewczynie pozwolono wejść do sali, w której przebywał jej rodzic. Leżał w ostatnim łóżku, tuż obok okna, dzięki czemu promienie słońca częściowo padały na jego masywną, ukrytą pod białą kołdrą sylwetkę. Marinette początkowo była bardzo zestresowana, lecz gdy podeszła bliżej, uleciała z niej znaczna część napięcia. Chwyciła dużą dłoń mężczyzny i wtuliła w nią swoją twarz.

- Tak bardzo cię przepraszam, tatusiu – wyszeptała z zamkniętymi oczami.

- Za co, kochanie?

Nastolatka niemal podskoczyła na krześle na dźwięk głosu swojego ojca, który jeszcze chwilę wcześniej zdawał się być pogrążony w głębokim śnie. A może tylko jej się tak wydawało?

- Marinette, skarbie, odpowiesz mi? – przywrócił ją do rzeczywistości mężczyzna.

- Tato, ja naprawdę nie chciałam...

- Czego nie chciałaś?

- Żeby to się tobie przytrafiło... ani mamie... ja...

Na wspomnienie swojej żony pan Tom poruszył się, a na jego twarzy pojawił się niepokój i niezrozumienie. Widocznie nie wiedział jeszcze, co się z nią stało.

I to Marinette powinna mu przekazać te druzgoczące wieści. Chociaż biorąc pod uwagę inne możliwości, było to i tak wyjątkowo szczęśliwe zrządzenie losu, że nie skończyło się to tragiczniej...

Tylko jak niby miała to zrobić? Cisza przedłużała się, a ona gorączkowo próbowała znaleźć odpowiednie słowa, żeby przekazać mu prawdę, a jednocześnie zrobić to w na tyle delikatny sposób, by go nie martwić. W końcu był po operacji i nie powinien się dodatkowo stresować...

Marinette, spokojnie. Po prostu mu to powiedz.

Wzięła głęboki wdech, po czym drżącym głosem opowiedziała tacie o wszystkim. Przyjął te wieści zdecydowanie lepiej niż ona. Na jego twarzy malował się delikatny smutek, lecz nie załamał się. A przynajmniej tak to wyglądało. Choć może to tylko przykrywka? Może w rzeczywistości szalał z niepokoju, lecz po prostu widząc stan swojej jedynej córki, która wyglądała jak trup, mówiła łamiącym się głosem i była na skraju załamania, zdecydował się nie okazywać rozpaczy, aby jej dodatkowo nie dokładać cierpień?

Marinette poczuła, że mimo swojego niedawnego postanowienia nie wytrzyma dłużej. Przygryzła wargę, a zdradzieckie łzy spłynęły jej po twarzy.

- Hej, kochanie, nie łam się! Może nie brzmi to za ciekawie, ale w gruncie rzeczy mogło być o wiele gorzej. Najważniejsze jest to, żeby nie pogrążać się w niepotrzebnym smutku... ani nie zamartwiać się na zapas.

- Ale przecież to... to moja wina... – wydukała.

- Co ty wygadujesz? Przecież nie miałaś z tym nic wspólnego!

Gdybyś tylko wiedział... inaczej byś się wtedy zachowywał.

Po co komu córka, która zsyła na rodziców takie nieszczęścia?

- Powinnam być na waszym miejscu – wyszeptała, licząc na to, że mężczyzna tego nie usłyszy.

Usłyszał.

- Marinette, zabraniam ci tak myśleć! To cud, że cię wtedy nie było w piekarni. Na myśl o tym, że mogłaby stać ci się krzywda... wolę sobie tego nawet nie wyobrażać. Ty nie miałaś na to żadnego wpływu... tak już czasami w życiu bywa, ale spójrz na to z takiej perspektywy – ja żyję, mama też, a tobie krzywda się nie stała. Widzisz?

- Ale piekarnia... ona jest zniszczona...

- Tym się będziemy martwić później. Teraz powinnaś zatroszczyć się o siebie. Kiedy ostatnio coś jadłaś?

- Śniadanie... niedawno...

- To dobrze. Nie zadręczaj się tym tak, skarbie, dobrze? Zrobisz to dla tatusia?

- Yhm. – Pociągnęła nosem. – Spróbuję.

- No chodź tu do mnie!

- Nie powinnam chyba....

- Nie marudź, tylko chodź!

Początkowo Marinette nieśmiało zbliżyła się do ojca, bojąc się zrobić mu przypadkowo krzywdę, lecz potem on sam przyciągnął ją do siebie i zamknął w niedźwiedzim uścisku. Uwadze dziewczyny nie umknął fakt, że mimo pewności, z jaką to zrobił, był wyraźnie osłabiony. Miała ochotę znowu się rozpłakać, ale udało jej się powstrzymać kolejne łzy przed wypłynięciem.

- Będzie dobrze, skarbie, pamiętaj – szepnął córce do ucha pan Tom.

Nie wiedząc co innego mogła zrobić, po prostu skinęła mu głową, wciąż w jego ramionach. Nawet jeśli wiedziała, że to raczej puste słowa...

Pozwoliła trwać tej kojącej chwili, starając się rozjaśnić ciemne chmury na dnie swojej duszy. Przez chwilę nawet miała wrażenie, że delikatny promień słońca przebił się przez ich kłębiące się warstwy, a na jej twarz wypłynął delikatny uśmiech.


- I jak, kochanie? – spytał Luka, od razu podchodząc do dziewczyny, jak tylko opuściła salę, w której przebywał jej ojciec. – Porozmawiałaś z nim?

- Tak – odpowiedziała przez zasmarkany nos, co zdradziło ją z tym, że wcześniej płakała. – I myślę, że... że tego właśnie było mi trzeba. Dziękuję, że tu ze mną przyszedłeś.

- Nie ma sprawy. – Uśmiechnął się ciepło. – To co teraz zrobimy?

- Nie wiem... a gdzie jest babcia?

- Poszła na dół do kafejki coś zjeść. Mówiła, że od wczoraj nie miała nic w ustach.

- W takim razie dołączmy do niej.


Razem z babcią Marinette ustaliła, że na resztę tygodnia dziewczyna przeniesie się do Luki. Nastolatka czuła ulgę, że nie zostanie sama. W pustym domu zapewne po prostu wpatrywałaby się w ścianę i nic nie robiła. Teraz przynajmniej miała pewność, że ktoś o nią zadba. Bo ona na pewno nie byłaby taką osobą....

Po rozmowie z ojcem czuła się o wiele lepiej. Może nie była w szczytowej formie i wiele brakowało jej do normalności, ale przynajmniej nie wyobrażała sobie już nie wiadomo czego. Dalej miała świadomość, że najbliższa przyszłość może obfitować w nieprzewidziane i niezbyt pomyślne wydarzenia, jednak nie była już tak wyrwana z rzeczywistości i zaczęła normalnie kontaktować ze światem.

Kiedy szła z Luką do jej domu, by wziąć wszystkie potrzebne rzeczy, potrafiła już całkiem naturalnie z nim rozmawiać. Kilka razy roześmiała się z jego usilnych prób rozweselenia jej, za co była mu wdzięczna. Z kolei sam chłopak odczuwał ogromną ulgę, widząc, że jego ukochana coraz lepiej radziła sobie z brzemieniem ostatnich wydarzeń.

Dotarłszy na miejsce, Marinette znowu zrobiło się smutno na widok zrujnowanej piekarni, choć ktoś najwyraźniej usunął już część gruzów i zabezpieczył konstrukcję budynku. Dziewczyna rozmawiała wcześniej ze swoją babcią, więc wiedziała, że to ona się wszystkim zajęła. Całe szczęście sam budynek nie ucierpiał na tyle, by zagrażać życiu mieszkańcom kamienicy, więc ludzie rezydujący nad piekarnią nie musieli się obawiać, że zostaną pozbawieni dachu nad głową. Nastolatka uznawała to za cud. Bo nawet jeśli los od tej pory miał ją prześladować, udało jej się przynajmniej dotrzymać jednego ze swoich postanowień – żaden przypadkowy cywil nie był zamieszany w cały ten bałągan, za co była losowi wdzięczna.

Jakimś cudem udało jej się znaleźć klucze do mieszkania. Gdy weszła do środka, czuła się tak, jakby nie było jej tam od bardzo dawna. Tyle się zmieniło, odkąd wczorajszego poranka opuściła to miejsce...

Marinette poprosiła Lukę, by został na dole, podczas gdy ona będzie się pakować. Nie chciała go wpuszczać na górę, ponieważ zamierzała zajrzeć do szkatułki z miraculami, upewnić się, że znajdowała się na swoim miejscu.

Załatwienie wszystkich spraw zajęło jej trochę ponad pół godziny. Gdy wreszcie zeszła na dół uzbrojona w dużą torbę w niebieskie kwiatki, Luka zaczął się z nią droczyć, mamrocząc pod nosem coś o dziewczynach i ich czasie potrzebnym na spakowanie kilku ciuchów i szczoteczki do zębów. Oczywiście Marinette wyczuwała jego ironię na kilometr, ale nie zamierzała się tłumaczyć. W końcu nie musiała się spowiadać z tego, co zabierała ze sobą na nocowanie.

Zwłaszcza jeśli była strażniczką magicznej biżuterii dającą niezwykłe moce.

Po dotarciu na łódź Luki chłopak zaproponował swojej dziewczynie romantyczny spacer. Marinette jednak nie wydawała się zbytnio przekonana.

- Muszę jeszcze odrobić zadanie domowe z wczoraj... i przepisać dzisiejsze notatki – tłumaczyła mu spokojnie, wybierając potrzebne książki i zeszyty z torby.

- Zrobisz to wieczorem, obiecuję, że ci pomogę – upierał się chłopak z zaciętą miną. – W końcu obiecałem ci spacer, pamiętasz?

Sprzeczali się tak jeszcze dobrych kilkanaście minut, lecz ostatecznie Marinette musiała się zgodzić. Już od chwili, gdy wystawiła stopę poza pokład Wolności, musiała przyznać, że podjęła słuszną decyzję. Potrzebowała rozluźnienia, a ich wspólne spacery zawsze poprawiały jej humor i wpływały na redukcję stresu.

Wędrowali powoli wzdłuż Sekwany, nie przejmując się innymi ludźmi, którzy w zdecydowanej większości sprawiali wrażenie, jakby w ogóle nie zauważali świata poza swoimi zajętymi Bóg wie czym głowami. Para nastolatków miała splecione ręce i rozmawiała na mało zobowiązujące tematy, chłonąc piękną pogodę.

Po jakimś czasie kluczenia między ulicami Paryża, zdecydowali się pójść w swoje ulubione miejsce nad Sekwaną. Luka kazał dziewczynie usiąść na jednej z pustych ławek, a sam skierował się w stronę pobliskiego baru, by przynieść im coś do zjedzenia.

Marinette czekała na niego już całkiem długi czas, lecz nie przejmowała się tym, gdyż najprawdopodobniej była długa kolejka. Po prostu rozkoszowała się widokiem spokojnego nurtu rzeki i dotykiem wiatru na swojej skórze, który dodatkowo rozwiewał jej włosy, od rana rozpuszczone na prośbę Luki. Leniwie przymknęła oczy. Chciała cieszyć się chwilą spokoju i całkowicie wyłączyć swoje myślenie.

Po chwili poczuła, iż ktoś usiadł obok niej na ławce. Uśmiechnęła się pod nosem, zakładając, że to Luka. Zapewne nic nie mówił, bo nie chciał przerywać jej chwili spokoju. Potem jednak poczuła jakąś obcą rękę na swoim ramieniu. Wzdrygnęła się, gdyż nie rozpoznawała tego dotyku, pomimo że miała na sobie ciepły sweter. Odwróciła się, czując dziwny dreszcz niepokoju., który niespodziewanie wstrząsnął jej ciałem. Otworzyła oczy i jej wzrok napotkał spojrzenie całkowicie nieznanych jej piwnych źrenic. Odsunęła się gwałtownie na sam koniec ławki z szybko bijącym sercem.

Chłopak nie przejął się jej gwałtownym zachowaniem, tylko przybliżył się do nastolatki, która nie miała już gdzie uciec, ograniczona przez barierkę. Objął ją silnym ramieniem i uśmiechnął się w paskudny sposób, który dla Marinette oznaczał tylko jedno.

Kłopoty.

- Co ty robisz? – syknęła ze złością, starając się nie okazywać strachu.

- Uuuu, już przeszliśmy na ty? – zaśmiał się nieznajomy chłopak. Mógł być najwyżej kilka lat od niej starszy, ale czuła się przy nim jak mała dziewczynka. – Nie widzę problemu, kwiatuszku. Ja jestem Nicolas, miło mi poznać.

Zbliżył się jeszcze bardziej do Marinette, co obudziło w niej szczere przerażenie. Może w innej sytuacji zachowałaby się inaczej, lecz teraz była zbyt zaskoczona, by myśleć racjonalnie. Niemal sparaliżowało ją ze strachu, zwłaszcza że nie była w stanie odepchnąć jego masywnej sylwetki. Znajdował się tak blisko, że dobrze czuła jego wyrzeźbione mięśnie. Kiedy już myślała, że chłopak posunie się dalej i panika zaleje jej umysł, nieznajomy odsunął się, dając jej przestrzeń, więc wreszcie mogła nabrać więcej powietrza do płuc. Marinette zerkała na niego kątem oka, niepewna jego dalszych ruchów.

- Jesteś uroczym kwiatuszkiem... masz bardzo piękne oczy, jak dwa szafiry – mówił jak gdyby nigdy nic chłopak. – Chętnie bym cię lepiej poznał, ale widzę, że w naszą stronę zmierza jakiś dziwny typ. Nie wydaje się być ucieszony moim widokiem. Nie wiem, jak możesz woleć kogoś takiego jak on, ale gdybyś się nim kiedyś znudziła, daj znać... szafirko.

Marinette ledwo potrafiła przetworzyć jego śmiałe i bezczelne słowa, kiedy poczuła, że chłopak wcisnął jej do dłoni małą karteczkę. Następnie nachylił się i złożył na jej policzku szybki i niespodziewany pocałunek. Dziewczyna wzdrygnęła się z obrzydzenia i szybko wytarła skórę wierzchem dłoni, lecz kiedy zaczęła się gorączkowo rozglądać, by zobaczyć, dokąd poszedł nieznajomy, nigdzie go już nie dostrzegła.

- Marinette! – usłyszała obok siebie znajomy głos. – Wszystko w porządku? Kto to był? Zrobił ci coś?

Luka położył trzymaną przez siebie torbę z jedzeniem na ławce, by popatrzeć ze zmartwieniem na wciąż zdezorientowaną zaistniałą sytuacją dziewczynę. Ta jednak nie czuła już strachu, a jedynie złość na siebie i tego dziwnego chłopaka. Jak on śmiał się tak zachować? I dlaczego wzbudzał w niej taki paraliżujący strach, skoro tak naprawdę nic jej nie zrobił?

- Nie, nic mi nie jest. Nie mam pojęcia, kto to był, ale wygląda na to, że po prostu jakiś bezczelny typ, który szuka rozrywki i nie zna zasad kultury – prychnęła, mnąc ze złością zwitek papieru wciśnięty jej przez nieznajomego.

Rozwinęła go gwałtownie i zobaczyła na nim napisany wyjątkowo brzydkim charakterem pisma numer telefonu i serduszko. Warknęła pod nosem i gwałtownym ruchem wyrzuciła karteczkę do najbliższego kosza na śmieci. Wstała z ławki i chwyciła Lukę za rękę, szybko oddalając się od ławki. Ten nie bardzo wiedział, co się działo i ledwo zdążył złapać torbę z ich jedzeniem.

- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – zapytał po kilku minutach szybkiego marszu.

- Tak, po prostu mnie zaskoczył i wyprowadził z równowagi. Był po prostu bezczelny! Jak on tak mógł!

- Spokojnie, skarbie...

- Wiesz co? Zapomnijmy o tym całym zdarzeniu. Co tam masz? Jestem głodna.

Luka zaśmiał się z nagłego zainteresowania Marinette torbą z jedzeniem. Cóż za subtelna zmiana tematu. Nie narzekał, tylko wyciągnął dwa hot dogi i podał jednego dziewczynie, a ta rzuciła się na niego z dobrze mu znaną pazernością.

Ach, te dziewczyny.


Moje kochane, wspaniałe, przecudowne croissanciki <3

Przysięgam, że ten rozdział jest jakiś przeklęty. Pisanie go to była istna katorga. Zdania mi się w ogóle nie kleiły, poprawiałam go mnóstwo razy, a i tak uważam, że jest taki sobie. Całe szczęście, że w starych notatkach znalazłam trochę inspiracji, bo inaczej nie wiem, czy by z tego cokolwiek powstało. Mam nadzieję, że taka sytuacja się więcej nie powtórzy, bo nie wytrzymam tego psychicznie.

Ale dobra, mam to już za sobą. Oby to był pierwszy i ostatni raz.

(Ta, marzenia ściętej głowy...)

Rozdział ósmy dotychczasowo zapowiada się jeszcze gorzej (╥﹏╥)

Ale za parę rozdziałów – jak już sobie wszystko dokładnie uporządkuję – zacznie się robić... bardziej interesująco ;)

Serio zaczynam się stresować tą maturą, a jeszcze wszyscy w domu mnie denerwują i prawie ciągle chodzę nabuzowana. Chociaż nie powiem, ostatnio jestem nieznośna nawet dla samej siebie.

W dodatku przyjechała do mnie moja siostra, której nie widziałam od wielu miesięcy. Tak to jest, gdy się wybiera studia na drugim końcu kraju :/. No ale co człowiek poradzi.

Dzisiaj poznaliście jedną z moich autorskich postaci. Co o niej sądzicie? Wiem, że w zasadzie niewiele się o niej dowiedzieliście, ale mooooże... będzie jeszcze okazja, by lepiej poznać Nicolasa?

Mam nadzieję, że Marinette już go więcej nie spotka, ale... kto wie? Niezbadane są wyroki nieba... :>

Zostańcie ze mną, nie opuszczajcie mnie, bo Wy mnie trzymacie przy zdrowych zmysłach :D

Bywajcie i do następnego :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top