Rozdział 5: Kwestia perspektywy

W trakcie podróży do domu Adrien trzymał głowę głęboko w chmurach, wciąż myśląc o dziwnym zachowaniu Marinette. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna coś skrupulatnie ukrywała przed swoimi przyjaciółmi. Nie powiedział tego pozostałym, ponieważ mimo wszystko istniało spore prawdopodobieństwo, że to tylko wytwór jego wyobraźni.

Jednak w głębi serca przeczuwał, że coś musiało się stać. Coś, o czym nie chciała lub bała się powiedzieć.

Wiedział, że go obserwowała przez prawie cały dzień, tylko nie rozumiał dlaczego. Zrobił coś nie tak? Uraził ją czymś?

W ciągu dwóch ostatnich miesięcy ich przyjaźń bardzo się rozwinęła, a chłopak cieszył się, iż to coś, co sprawiało, że wcześniej się przy nim jąkała, zniknęło. Od dłuższego czasu zachowywała się przy nim swobodnie. Aż do... aż do dzisiaj.

Poza tym pozostawała kwestia niedzielnego poranka. Marinette zachorowała, co potwierdzali wszyscy ci, którzy ją widzieli, więc to nie mogło być oszustwo. Ale jednak w tej sprawie coś zwyczajnie śmierdziało. Wcześniej nie myślał o tym tak intensywnie, lecz gdy na pierwszej przerwie nastolatka opowiedziała o rzekomym powodzie swojej choroby... od razu zorientował się, że skłamała.

Nie mogła się przeziębić przez zimne powietrze z zewnątrz, ponieważ wszystkie okna w ich rezydencji były otwierane za pomocą pilota, a wentylacja i klimatyzacja w pomieszczeniach – zapewnione za sprawą nowoczesnych technologii. Dlatego też chłopak wiedział, że Marinette nie mogłaby po prostu podejść do uchylonego okna i się przeziębić.

W takim razie dlaczego skłamała? I dlaczego się rozchorowała?

Intensywne przemyślenia Adriena przerwał dopiero jego ochroniarz, który otworzył chłopakowi drzwi samochodu, by ten mógł wysiąść. Blondyn westchnął i ruszył po reprezentacyjnych schodach prosto do ogromnej rezydencji. W holu niemal natychmiast przywitała go asystentka jego ojca, Nathalie Sancoeur, jak zwykle sztywna i profesjonalna aż do granic.

Chociaż właściwie... wydawała się być dziś czymś wyjątkowo... uradowana? Próbowała ukryć szeroki uśmiech, ale Adrien wiedział, że coś musiało być na rzeczy.

Zaczęło go już trochę męczyć to, że ludzie w jego otoczeniu zachowywali się ostatnio tak... tajemniczo.

- Adrienie, idź teraz zostawić swoje rzeczy. Za dziesięć minut będę na ciebie czekać na górnym piętrze, przed drzwiami sypialni twojego ojca. Ma ci coś ważnego do pokazania.

Blondyna zaskoczyły słowa kobiety, lecz nie odezwał się, a jedynie skinął głową i ruszył na górę. Gdy przekroczył próg swojego pokoju, z jego torby niemal natychmiast wyleciała maleńka czarna kulka, która bez słowa pofrunęła do swojej tajnej skrytki, gdzie znajdowały się całe pokłady zapasów śmierdzącego sera camembert.

- Plagg, zdajesz sobie sprawę, że jadłeś niecałe dziesięć minut temu? Dałem ci duży kawałek gdzieś w połowie drogi do domu! Nie mógłbyś się wstrzymać chociaż przez jakiś kwadrans? Czasem naprawdę cię nie rozumiem...

Adrien doskonale wiedział, że jego kwami potrafiło jeść kilkanaście razy na dobę, lecz czasami nadal zastanawiał się nad tym, jak to możliwe, iż w tak małym żołądku znajdowało się wystarczająco dużo miejsca dla tych wszystkich ton sera. Przez większość czasu nie zawracał sobie tym jednak głowy. Poza tym zwyczajnie obawiał się wypominać to Plaggowi, bo ten był w stanie na złość – żeby pokazać, że potrafi – pożreć dwukrotnie więcej niż normalnie. Tak było po prostu bezpieczniej – zwłaszcza dla jego portfela. Mimo tego, że blondyn nie narzekał na brak pieniędzy, niejednokrotnie obawiał się, iż kiedyś się doigra i zbankrutuje przez konieczność uzupełniania tych zapasów.

Podczas gdy Adrien rozłożył się na swoim łóżku, żeby na chwilę odpocząć po ciężkim dniu w szkole, jego kwami wzięło cały krążek swojego ukochanego sera i zaczęło go konsumować, nie przejmując się jakimikolwiek zasadami dobrego wychowania. Wydawał z siebie bliżej nieokreślone dźwięki, starając się jak najdłużej celebrować ten jakże doniosły moment.

Tak przynajmniej myślał chłopak.

W rzeczywistości Plagg próbował ukryć swój prawdziwy nastrój. Nie mógł tego powiedzieć swojemu właścicielowi, że gdy tylko przekroczyli próg rezydencji, wyczuł, iż coś miało się niedługo zmienić. Takiego uczucia nie doświadczył już od bardzo dawna... mimo to wiedział, co to mogło oznaczać.

Wkrótce miało się spełnić życzenie, które wypowiedziała Biedronka. Najprawdopodobniej Emilie Agreste właśnie miała się przebudzić... o ile jeszcze tego nie zrobiła. To pewnie dlatego Adrien miał się zjawić pod sypialnią ojca... Gabriel musiał chcieć pokazać synowi jego matkę, którą powszechnie uważano za zaginioną. Ciekawe jak blondyn na to zareaguje...

Plaggowi zbierało się na wymioty. Nie miał ochoty tego oglądać, lecz teraz już nic nie można było zrobić. Najbardziej martwił się jednak tym, co zostanie w zamian odebrane biednej Marinette. Mimo wszystko wciąż była tylko kilkunastoletnią dziewczyną uczęszczającą do szkoły, która dopiero uczyła się prawdziwego życia. Bał się, że konsekwencje życzenia mogły ją za bardzo przytłoczyć.

Jak wszystko się wyjaśni, będzie musiał ponownie się wymknąć do jej domu, żeby sprawdzić, jak sobie radziła.

Jednak na razie mógł tylko czekać na rozwój wydarzeń, starając zachowywać się w sposób nie budzący niczyich podejrzeń, co w jego przypadku nie było takie trudne.

Jakiś czas potem niechętnie schował się w koszuli Adriena, by wyruszyć na spotkanie, o którym mówiła Nathalie.

***

Marinette straciła przytomność na  jakieś kilkanaście minut, lecz kiedy się ocknęła, pamiętała wszystko aż nazbyt dobrze. Szybko wstała z kolan wyraźnie zmartwionego Luki i nie zważając na jego słowa ruszyła w kierunku miejsca, które jeszcze niedawno było miejscem, które pamiętała z zapachu świeżego chleba i wesołych głosów jej rodziców.

A teraz... widziała tylko ruinę.

Obok piekarni stał radiowóz i karetka pogotowia. Kilku funkcjonariuszy stało z boku, prowadząc żywą konwersację, lecz nie oni byli celem nastolatki. Ominęła ich i podeszła do budynku tak blisko, jak pozwalały jej na to taśmy policyjne odgradzające cywili od miejsca wypadku. Oczy Marinette błądziły w różnych kierunkach w poszukiwaniu choćby śladów po jej bliskich i po chwili dostrzegła coś, co zmroziło jej serce.

Zespół ratunkowy właśnie lokował jej nieprzytomnego tatę w karetce. Chciała podejść bliżej, by spytać jakiegoś medyka o swoją mamę, lecz żaden z nich nie chciał udzielić jej odpowiedzi. Zdawali się jej nie zauważać, zupełnie tak, jakby była powietrzem. Dopiero kiedy Luka stanął u jej boku i zaczął robić to samo co ona, któryś ratownik uległ ich błaganiom i poinformował dwójkę nastolatków, że kobieta została zabrana przez drugą karetkę kilka minut wcześniej.

Uzyskawszy adres szpitala, do którego zawieziono jej rodziców, Marinette natychmiast chciała się tam wybrać. Cieszyła się, że Luka nie próbował odwodzić jej od tego pomysłu, nawet jeśli niedawno zemdlała i w innych okolicznościach zapewne chciałby, żeby najpierw odpoczęła. Sam by zachowywał się równie nerwowo, gdyby znalazł się w podobnej sytuacji. Poza tym wiedział, że gdy się przy czymś upierała, nic nie potrafiło jej zatrzymać.

No, prawie wszystko.

Kiedy pół godziny potem wreszcie dotarli na miejsce, okazało się, że ze względu na niepełnoletność Marinette nie mogła zostać udzielona jakakolwiek informacja dotycząca stanu, w jakim znajdowali się jej rodzice. Może w innych okolicznościach by im się to udało, lecz trafili na wyjątkowo jędzowatą recepcjonistkę, której nie ruszały żadne jęki, płacz ani krzyki. Możliwe, że to skutek pracowania w swoim zawodzie już od wielu lat, choć Marinette mogła przysiąc, że taki po prostu miała charakter i sposób bycia.

- I co teraz? - zapytał Luka.

Odpowiedziała mu cisza.

Sfrustrowana nastolatka nie wiedziała co robić. Wyglądało na to, że los po prostu jej nienawidził. Usiadła na jednym z niebieskich plastikowych krzeseł, czując, że Luka zrobił to samo tuż obok, nie odzywając się już. Położył rękę na jej plecach, masując je pokrzepiająco, gdy nastolatka dygotała z niecierpliwości i złości na cały świat, rwąc sobie włosy z głowy.

A potem wpadła na pewien pomysł. Drżącą ręką wyciągnęła z kieszeni telefon, szybko otwierając kontakty i niecierpliwie przewijając listę, szukając kogoś, ko mógłby jej pomóc w tej sytuacji.

Dziadek Rolland odpadał, ponieważ najprawdopodobniej i tak by nie odebrał, biorąc pod uwagę jego niechęć do nowoczesnych technologii. Mimo tego, że ostatnio relacje między nim a resztą rodziny uległy poprawie, dziewczyna wątpiła, aby to on był odpowiednią osobą. Minęłoby zbyt wiele czasu, nim w ogóle by się pojawił w szpitalu, a zresztą nie wiadomo, czy potrafiłby wydobyć od tej przeklętej żmii w recepcji jakieś przydatne informacje.

W końcu Marinette zdecydowała się wybrać numer swojej babci. Mimo że miała prawie stuprocentową pewność, że ta aktualnie przebywała poza Paryżem, tak naprawdę nie istniała żadna alternatywa. Rodzina jej mamy mieszkała w Chinach, więc nawet nie brała ich pod uwagę, a z pozostałymi krewnymi ojca zwyczajnie nie miała kontaktu.

- Halo? Babciu? – zapytała dziewczyna poważnym tonem, gdy po kilku sygnałach szczęśliwym trafem kobieta odebrała. – Gdzie jesteś?

- Co się stało, kochanie?

- Zdarzył się... wypadek. – Przełknęła ślinę, zastanawiając się, jak powiedzieć to w jak najłagodniejszy, a zarazem treściwy sposób. W końcu liczyła się każda sekunda, w której mogła toczyć się walka o życie jej najbliższych. – Ciężarówka wjechała w naszą piekarnię i rodziców zabrała karetka. Nie wiem w jakim są stanie, a recepcjonistka... nie może udzielić mi żadnych informacji o pacjentach, ponieważ jestem niepełnoletnia. Co mam zrobić? – Głos jej się trochę załamał przy ostatnich słowach.

Całe szczęście babcia Marinette nie należała do kobiet, które łatwo ulegają emocjom. Po jej głosie dziewczyna potrafiła wyczuć, że się zmartwiła, lecz jak zawsze starała się myśleć trzeźwo i powiedziała zestresowanej nastolatce, iż akurat przebywała w stolicy i że była już w drodze do szpitala.

Marinette trochę się uspokoiła na te słowa. Może jednak szczęście biedronki w jakiś sposób nadal udzielało jej się w codziennym życiu, nawet jeśli w bardzo szczątkowej mierze. Teraz pozostało jej tylko czekać.

Wiedziała jedno: to był chyba najgorszy dzień w całym jej życiu.

***

Adrien myślał, że to chyba najwspanialszy dzień w jego życiu.

Początkowo nie dowierzał temu, co ojciec mu powiedział. Był w szoku. Jego umysł nie potrafił dopuścić do siebie takiej możliwości. To wydawało się zbyt piękne, żeby być prawdziwe.

A jednak był tu; stał w progu sypialni swoich rodziców i wpatrywał się z niedowierzaniem w sylwetkę kobiety, którą kochał i za którą tęsknił od czasu, gdy zniknęła około dwóch lat temu. Myślał, że zaginęła, czasem zastanawiał się, czy w ogóle żyła, jednak prawda była zupełnie inna niż przypuszczał.

Zapadła w śpiączkę. Nie było wiadome, czy się kiedykolwiek wybudzi, dlatego ojciec Adriena nigdy nic mu o tym nie wspominał. Aby nie robić mu niepotrzebnych nadziei na cud, który mógł się nigdy nie zdarzyć.

A jednak się zdarzył. Jego matka, Emilie Agreste, po dwóch latach właśnie się... przebudziła.

Na początku był zbyt oszołomiony wieściami przekazanymi mu przez ojca, by wykrztusić z siebie jakiekolwiek sensowne zdanie, potem poczuł złość, że wcześniej nikt mu nic nie powiedział. Następnie przyszła ekscytacja na myśl, że te słowa mogły okazać się prawdą, by po chwili zastąpiło je gorzkie zwątpienie. Ostatecznie wyłączył się na wszystkie emocje i po prostu zażądał od ojca, by ten pozwolił mu zobaczyć na własne oczy, czy to wszystko było prawdą, a nie tylko pięknym, słodkim snem...

Emilie Agreste wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał: wysoka blondynka o szczupłej sylwetce, ciepłym uśmiechu, wrodzonej gracji i hipnotyzująco zielonych oczach, które odziedziczył po niej. Mimo wyraźnego zmęczenia jej postać ani trochę nie straciła swojego powalającego blasku, które napełniły chłopaka taką mieszaniną tęsknoty i szczęścia, że nie mógł dłużej powstrzymać reakcji swojego organizmu. Uniósł dłoń, by zakryć swoje drżące usta, z których wydobył się zduszony szloch, a potem wszelkie tamy puściły i zaniósł się płaczem.

Płakał jak małe dziecko, lecz nie przejmował się tym. Nic się już dla niego nie liczyło: ani słowa ojca, który wciąż mu coś tłumaczył, a co słyszał jedynie jako szum z oddali, ani poruszenie w kieszeni jego kurtki, świadczące o obecności Plagga, ani nawet promienie słońca, które oślepiały go, gdy szybkim krokiem pokonał odległość dzielącą go od łóżka, na którym spoczywała jego ukochana matka. Jak w transie wpadł w jej szeroko wyciągnięte ramiona i przytulił do siebie jej kruchą sylwetkę, marząc, by ten przepiękny sen się nigdy nie skończył. Błagał w myślach niebiosa, aby pozwoliły mu zatrzymać ten moment na dłużej, żeby nie musiał się odsuwać od tej cudownej kobiety, która kiedyś rozjaśniała jego każdy dzień samą obecnością. 

Osoby, która jako jedyna mogła sprawić, by w tej wielkiej, zimnej rezydencji mógł czuć się jak w prawdziwym domu.

***

- Zjedz coś.

- Nie.

- Chociaż napij się wody...

- Nie.

- To w takim razie spróbuj się położyć.. To był naprawdę męczący dzień, a ty musisz być wykończona... teraz i tak nic nie możesz wskórać...

Luka próbował nakłonić swoją dziewczynę do zrobienia czegokolwiek, aby mogła choć przez chwilę oderwać się od ponurych myśli, które pochłaniały jej całą uwagę, lecz na próżno. Odkąd kilka godzin temu zabrał ją ze szpitala na pokład statku, na którym mieszkał, ta przechodziła już parę załamań nerwowych. Chciał jej ulżyć w cierpieniu; zrobiłby wszystko, aby jej pomóc, lecz był kompletnie bezsilny. 

Jednak i tak wciąż próbował jakoś do niej dotrzeć. Po prostu nie potrafił inaczej. Wiedział, że potrzebowała go teraz bardziej niż kiedykolwiek. A gdyby to on znajdował się w podobnej sytuacji, ona zrobiłaby dla niego to samo.

Marinette powstrzymywała swoje emocje tak długo, póki te nie skłębiły się na dnie jej serca i nie przejęły całkowitej kontroli nad jej umysłem. Bo gdy pierwszy szok minął, dotarło do niej, że to wszystko... cały ten wypadek... był jej winą. A skoro wypowiedziała życzenie, które miało wrócić Adrienowi jego szczęście, oznaczało to, że tym samym... odebrała sobie swoje własne.

Wcześniej myślała, że wszelkie konsekwencje poniesie wyłącznie ona sama, dlatego zgodziła się na ten cały układ z Władcą Ciem. Okazało się jednak, iż popisała się niezwykłą ignorancją i głupotą ze swojej strony, skoro uważała, że uchroni tym innych od krzywdy. W końcu jej szczęście polegało w głównej mierze na zapewnianiu go ludziom, których kochała. Nic nie sprawiało jej więcej radości niż uśmiech na twarzy bliskich, dlatego konsekwencje jej życzenia musiały ich dotknąć w taki czy inny sposób.

A skoro szczęście Adriena polegało na przywróceniu do życia jego zmarłej matki... oznaczało to, że ceną musiało być życie jej rodziców. 

Może jednego. Może obojga. Z tego, co powiedziała jej babcia, wynikało, że na razie lekarze nie mieli żadnych dobrych wieści o ich urazach doznanych na skutek wypadku, więc równie dobrze mogli znajdować się w stanie krytycznym. Kobieta obiecała, że wszystkim się zajmie i będzie informować wnuczkę na bieżąco, a potem kazała dziewczynie opuścić szpital, bo tam i tak nie mogła nic zrobić oprócz zamartwiania się. Początkowo Marinette myślała, że to jakiś żart, ale ostatecznie musiała na to przystać.

Dziewczyna spędziła jakiś czas kompletnie nie reagując na bodźce z zewnątrz. Gdy przemyślała wszystko kilka razy i doszła do wniosku, że jej rodzice mogli właśnie walczyć o życie z jej powodu, nie potrafiła dłużej się kontrolować; zerwała się jak oparzona z łóżka Luki, szybkim ruchem zrzuciła sobie z ramion ciepły koc, którym została wcześniej opatulona i zaczęła chodzić w kółko po pokoju, powtarzając w kółko te same słowa:

- Oni zginą, oni zginą... ona albo on... oboje... na pewno... tak... zginą... zginą... zginą....

Nie kontaktowała z rzeczywistością, dlatego Luka zawołał z górnego pokładu swoją siostrę, prosząc ją o bezzwłoczne wezwanie Alyi. Może ona mogła pomóc, w końcu chodziło o jej najlepszą przyjaciółkę...

Marinette w końcu się uspokoiła, lecz wciąż nie potrafiła pozbyć się wszelkich czarnych scenariuszy ze swojego umysłu.

- To nie jest twoja wina, jak miałaby być? – próbowała przemówić jej do rozsądku Alya, gdy razem z Nino niemal w ekspresowym tempie zmienili swoje plany na popołudnie i po telefonie od lekko spanikowanej Juleki (co było dla nich kompletnie nowym i niespodziewanym doświadczeniem) natychmiast przybyli na łódź. Bardzo wstrząsnęła nimi wiadomość o całym zdarzeniu. Nino próbował skontaktować się też z Adrienem, ale tamten nie odbierał, co w sumie nie było dziwne, biorąc pod uwagę jego zawsze napięty grafik dodatkowych zajęć.

Marinette nie potrafiły przekonać żadne słowa; ona i tak wiedziała swoje. Czuła się też poniekąd winna, wiedząc, że swoim rozhisteryzowanym stanem stresowała wszystkich jej przyjaciół, którzy najwidoczniej nie wiedzieli już, co mogą zrobić, by jej pomóc. W głębi duszy sama była zszokowana swoim zachowaniem; jeszcze nigdy wcześniej nie popadła w taki amok. Nie dziwiła się pozostałym, że wpatrywali się w nią szeroko otwartymi oczami, jakby widzieli ją po raz pierwszy w swoim życiu.

Ale choć próbowała się uspokoić, choćby po to, by ich wszystkich nie martwić, nie potrafiła. Nie mogła nic poradzić na swoje zachowanie, spowodowane zarówno złością na samą siebie, jak i palącym poczuciem winy, które buzowało w jej żołądku niczym ogień. Oczywiście przyjaciele powtarzali jej, że nie miała nic wspólnego z tym wypadkiem i że był to po prostu nieszczęśliwy zbieg okoliczności, którego nikt nie mógł przewidzieć, lecz ona jako jedyna znała prawdziwy dowód na to, że było inaczej. Ale przecież nie mogła im powiedzieć. Nigdy nie będzie mogła. I to ją frustrowało jeszcze bardziej, sprawiając, że nie hamowała swoich łez i głośnego łkania z bezsilności.

Marinette wmawiała sobie, że jak tylko upora się z tym stanem, już nigdy więcej nie da ponieść takiej fali negatywnych emocji. Nie powinna okazywać swojej słabości; musiała pozostać silna bez względu na wszystko. Nieważne, co by miało się wydarzyć w przyszłości; już nigdy więcej się nie ugnie pod naporem własnej odpowiedzialności. Nigdy więcej.


Wiecie co?

To zabrzmi trochę okrutnie, ale czuję się dziwnie, opisując Adriena MYŚLĄCEGO. To trochę tak abstrakcyjny obraz, że to aż smutne, lecz co ja poradzę. Biedny chłopczyna :(

Chociaż nie powiem, wizja Adriena witającego się z matką po tak długim czasie rozłąki jest tak piękna, że się popłakałam, gdy ją opisywałam. Mocno. Tak bardzo chciałabym widzieć tego uroczego blondaska szczęśliwego... że to aż boli. Ktoś się zgadza?

A jeśli chodzi o Marinette... no też nie ma za łatwo. 

Jak myślicie, co będzie z jej rodzicami? Wyjdą z tego cało?

Ogólnie wiem, że ten rozdział jest trochę dziwny, mało w nim konkretów i dialogów, ale cóż... nie bardzo wiedziałam, jak to wszystko ubrać w słowa, więc wyszło jak wyszło :/. Mam nadzieję, że jakoś wybrnęłam.

Głosujcie, komentujcie, dzielcie się wrażeniami.

Nawet jeśli Was nie widzę ani nie znam, jesteście dla mnie teraz niesamowitym wsparciem duchowym, dlatego dziękuję Wam z całego serduszka za obecność w tym ff <3

Bywajcie, moje croissanciki <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top