Rozdział 19: Konsultacje modowe

Po przestąpieniu progu gabinetu Gabriela Agreste'a Marinette spodziewała się co najmniej wybuchu bomby atomowej, dlatego miała nieprzyjemnie napięte mięśnie. Odnosiła wrażenie, jakby w każdej chwili coś mogło jej wyskoczyć na twarz, więc jej ciało tkwiło w ciągłej gotowości na odparcie niespodziewanego ataku. W końcu nie było do końca wiadomo, jaki projektant miał cel w sprowadzeniu jej do swojej okazałej rezydencji.

Niepotrzebnie się obawiała. Rozejrzawszy się po przestronnym pomieszczeniu, Marinette przekonała się, że mężczyzny w nim jeszcze nie było. Ostrzegawcze dzwony gdzieś z tyłu umysłu ponownie rozbrzmiały chaosem w jej wnętrzu, a instynkt samozachowawczy postanowił stworzyć milion absurdalnych teorii, dlaczego Gabriel Agreste na nią nie czekał, z czego każda zdawała się coraz głupsza od następnej. W pewnym momencie nie wytrzymała i zaśmiała się z samej siebie, nie zważając na obecność Nathalie.

Kobieta zaproponowała nastolatce, aby usiadła na jednym z foteli przy ścianie naprzeciwko drzwi, po czym przyniosła jej gorącą herbatę w prostym kubku. Jej dość egzotyczny zapach kusił, lecz rozsądek nakazał niedotykanie tajemniczego napoju w obawie przed możliwością wypicia trucizny, którą już kiedyś ją uraczono pod tym dachem. Poza tym ze stresu ręce dziewczyny trzęsły się niczym galareta i wiedziała, że prędzej wylałaby na siebie tę herbatę niż zdołała upić jej choćby jeden łyk. 

Sprawiło to, że oczekiwanie na Gabriela Agreste'a upływało jej i wyraźnie przemęczonej Nathalie w tragicznie powolnym tempie. Kobieta zasiadła za biurkiem, by zabrać się do jakiejś papierkowej roboty, co zmusiło Marinette do bawienia się własnymi palcami i częstego wzdychania przy zerkaniu na zegarek wiszący nad fotelem, na przeciwko którego usiadła. Gdyby nie znała sekretnej tożsamości Władcy Ciem, mogłaby zemdleć ze szczęścia już od samego siedzenia w tym gabinecie na tak drogim fotelu, czekając na swojego byłego największego idola.

Teraz czuła do niego tylko odrazę i ledwo powstrzymywaną nienawiść.

Po upływie niemal połowy godziny Marinette myślała, że wyjdzie z siebie i stanie obok. Powstrzymywało ją jedynie to, że miała już stuprocentową pewność, iż projektant specjalnie nie spieszył się na to spotkanie. Musiał mieć niezły ubaw, każąc jej czekać w tak dużej niepewności. Poza tym nie mogła oprzeć się wrażeniu, że robił to po to, aby pokazać, jak cenny był jego czas. Ona stanowiła jedynie jeden z nieprzyjemnych punktów na liście rzeczy do zrobienia lub osób do zobaczenia. Nie uznawał jej za ważną, więc mógł ją ignorować tak długo, jak mu się żywnie podobało. 

A ona musiała czekać i czekać, bo co innego jej pozostało?

Marinette niemiłosiernie się nudziło, lecz po upływie kolejnego kwadransa usłyszała dźwięk mogący oznaczać jedynie jedno. 

Nadejście motyla w skórze lwa.

- Przyszłaś – powiedział powoli Gabriel, gdy zaczął stawiać kroki w kierunku fotela umieszczonego naprzeciwko Marinette. Nie przywitał się ani nie przeprosił za spóźnienie, lecz dziewczyna ani przez chwilę nie łudziła się, że to uczyni. Nie podobało jej się to, że kiedy wreszcie usiadł, oddzielał ich tylko niewielki szklany stoliczek kawowy.

- Chyba wystygła ci herbata – zauważył z kpiną w głosie mężczyzna. – Może poprosić Nathalie o drugą?

- Nie trzeba – odparła zirytowana dziewczyna. – Gdyby przybył pan wcześniej...

- Nie mogłem.

- Oczywiście, bo pański czas jest tysiąc razy bardziej cenny niż mój – parsknęła. – Jak to możliwe, że wcisnął mnie pan w swój tak napięty grafik?

Nastolatka wiedziała, że powinna przystopować i uważnie dobierać kolejne słowa. Nie mogła jednak udawać przed samą sobą. Wyprowadzał ją z równowagi. Stał się kimś, kogo najmniej pragnęła widywać w swoim życiu.

Pan Agreste strącił z tego podium nawet Chloe i Lilę, a to już o czymś świadczyło.

- Chciałem spytać, jak sobie radzisz – wyznał opanowanym tonem mężczyzna, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. – Słyszałem, że doszło do strasznego nieszczęścia. To okropna tragedia, twoi rodzice byli takimi dobrymi ludźmi...

- O czym pan mówi? – spytała Marinette, czując, jak przyspiesza jej serce. – Moim rodzicom nic nie jest. Mieli wypadek, ale oboje żyją i dobrze sobie radzą.

Przecież rozmawiałam z nimi wczoraj wieczorem. Nic im nie grozi, prawda?

Choć w głębi duszy słowa dziewczyny wstrząsnęły Gabrielem, nie dał tego po sobie poznać.

- Żyją? Jesteś tego pewna?

- A nie?

Marinette nie rozumiała, do czego zmierzała ta rozmowa. Pragnęła ją skończyć najszybciej, jak to możliwe.

- Musiała zajść ogromna pomyłka – powiedział powoli mężczyzna, uważnie przetwarzając usłyszane przed chwilą informacje. – To niemożliwe, aby Emilie powróciła do żywych, jeśli nikt nie umarł. A ze względu na to, że to ty wypowiedziałaś życzenie, ta osoba powinna pochodzić z twojego najbliższego otoczenia.

- Przykro mi, że pana zawiodłam – odparła z przekąsem nastolatka. Po chwili jednak zrozumiała, dlaczego projektant tak drążył ten temat i spoważniała. – Ale skoro odzyskanie pana żony nie kosztowało nikogo życia, to nigdy tak naprawdę nie znajdowała się w szponach śmierci.

Po tych słowach Gabriel niespodziewanie wstał, by przejść przez obszerne pomieszczenie i stanąć przed portretem swojej żony. 

Marinette mogła niemal ujrzeć trybiki pracujące w jego głowie.

Po paru minutach niezręcznej, a jednoczesnie napiętej ciszy poczuła się chamsko zignorowana. Również podniosła się z eleganckiego fotela, nieszczęśliwie potykając się o własne nogi. Miała nadzieję, że nikt tego nie widział.

- Po co mnie tu wezwałeś? – spytała, stając w bezpiecznej odległości od mężczyzny, lecz w zasięgu jego wzroku. – Czy wreszcie sięgnąłeś po rozum do głowy i postanowiłeś oddać mi miracula motyla i pawia?

Mężczyzna obdarzył ją chłodnym spojrzeniem, przez co niemal się wzdrygnęła.

- Nie mogę tego uczynić – rzekł krótko.

- Dlaczego?

- Nie zrobiłaś tego, czego od ciebie chciałem. Emilie nadal w pełni nie wyzdrowiała, choć zarzeka się, że każdego dnia czuje się coraz lepiej. Ale ja widzę, że nie jest taka sama jak kiedyś.

- Nie miałam na to żadnego wpływu. – Marinette próbowała się bronić, choć wiedziała, że miała do czynienia z umysłem odpornym na jej wszelkie argumenty, bez względu na to, jak bardzo były logiczne. Zupełnie jak ze ścianą albo skałą. – Dotrzymałam słowa, wykonałam twoje polecenia, choć nie musiałam. Teraz ty powinieneś wywiązać się z umowy.

- Niczego ci nie obiecywałem, Biedronko – rzekł hardo Gabriel, podchodząc do nastolatki, która udawała, że nie czuła się przytłoczona jego porażającym wzrostem. Górował nad nią o co najmniej kilka głów. – Ale zgadza się, nasza umowa wymaga poprawek. A żeby mogła dojść do skutku, będę potrzebował twojej pomocy w pewnym... projekcie.

Marinette patrzyła na swojego wroga z niezrozumieniem. Podstęp wyczuwała na kilometr, lecz dziwnym trafem nie potrafiła zrozumieć, dlaczego mężczyzna nadal chciał grać z nią w jakąś grę.

- O co ci jeszcze chodzi? – spytała odważnie, całkowicie porzucając formalny ton.

- To całkiem proste. – Gabriel nie wyglądał na osobę przejętą jej obronną postawą. – Chcę, abyś przychodziła tu parę razy w tygodniu, by mi pomagać w tym projekcie. O szczegółach powiem ci na naszym jutrzejszym spotkaniu. Liczy się tylko to, że nikomu nie wolno ci powiedzieć o wizytach w tym miejscu, a do rezydencji będziesz wchodziła bocznym wejściem jako super bohaterka.

Kolejny element układanki wskoczył na swoje miejsce w umyśle Marinette. Więc to dlatego pozwolił mi zatrzymać miraculum – pomyślała.

- Chyba padło ci na mózg. – Cofnęła się w stronę drzwi do holu, nie wierząc temu, co usłyszała. – Nie będę ci w niczym pomagać! Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że się zgodzę? Przecież to kompletnie...

- Jeszcze jedno słowo, a nie powstrzymam się przed poważniejszymi konsekwencjami twojego wybuchu – ostrzegł Gabriel, wkładając w swoją wypowiedź nie tak bardzo zawoalowaną groźbę. – Ja nie pytałem cię o zdanie, Biedronko, ja ci oznajmiłem moją wolę... a w zasadzie rozkaz. Wierz mi, że mnie też nie uśmiecha się przebywać w tak pospolitym towarzystwie, ale im szybciej przez to przebrniemy, tym lepiej dla nas obojga. Czy wyrażam się jasno?

Marinette nie wiedziała, jak ma odpowiedzieć. Była wściekła, ale została przyparta do muru. Ten człowiek posiadał kontakty i znał ludzi, na których bezpieczeństwie zależało jej najbardziej. Obiecała sobie przecież już jakiś czas wcześniej, że zrobi wszystko, byle nie narażać ich na niepotrzebne zagrożenia.

Po raz kolejny musiała podjąć decyzję, od której zależały losy wielu istnień. I choć nienawidziła tego, że nie mogła sie nie zgodzić, nie pragnęła niczego bardziej niż możliwości rozszarpania projektanta na strzępy.

- Jasne jak słońce – wydusiła z wysiłkiem, ledwo powstrzymując się przed rzuceniem jakiegoś zjadliwego komentarza. – To o której mam tu przychodzić?

- Punkt osiemnasta i ani sekundy spóźnienia. To nie będą długie spotkania, a to, ile ich będzie, zależy od tego, jak bardzo będziesz współpracowała. Jeśli się postarasz, to wszystko skończy się szybciej, niż przypuszczasz. A teraz odejdź stąd. Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż użeranie się z takimi pyskatymi gówniarami.

Również nie uśmiechała jej się wizja milutkich wieczorów w towarzystwie tego gbura w czerwonych rurkach, lecz powstrzymała się od takiego komentarza. Wolała nie ryzykować tym, że zagroziłby Adrienowi lub komukolwiek innemu. 

Najbardziej jednak bolało ją to, że znowu musiała zmierzyć się z tym wszystkim sama.

- Oczywiście – odparła, siląc się na uprzejmy ton. – Do zobaczenia jutro, panie Agreste.

Szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia, lecz Gabriel ją zatrzymał.

- Poczekaj.

Marinette odwróciła się na sekundę przed tym, jak jej ręka dotknęła klamki do drzwi.

- Pamiętaj, że jeśli komukolwiek powiesz o tych wizytach, nie zawaham się uczynić wszystkiego, żebyś miała kogoś na sumieniu.

Dziewczynie nie trzeba było tego powtarzać. Już i tak wystarczająco mocno martwiła się o zdrowie i życie swoich najbliższych. Od paru dni nieustanne uczucie niepokoju zaczęło w niej powoli maleć i ogasać, lecz teraz ponownie przybrało na sile. A już miała ogromną nadzieję, że to wszystko niedługo się skończy... życzenie głupca. 

Od jej milczenia zależało tak wiele...

- Niech się pan nie martwi, zgnilizna tego domu nie jest czymś, co powinno ujrzeć światło dzienne.

Choć nie planowała mówić tego na głos, wiedziała, że jej wrogowie to usłyszeli. Przeklęła w duchu, licząc na to, że nikt nie zlinczuje jej za tę odzywkę, dlatego szybko opuściła gabinet, głośno trzaskając drzwiami i starając się nie pokazać, jak bardzo była tym wszystkim roztrzęsiona.

Tymczasem w pomieszczeniu, które opuściła, od razu po jej odejściu rozbrzmiała żywa dyskusja.

- Jej rodzice naprawdę żyją? – spytał z mieszaniną wściekłości i niedowierzania Gabriel. – Przecież nie po to kazałem mojemu emopotworowi otumanić kierowcę i spowodować zniszczenie piekarni Dupain-Chengów, aby to miało pójść na marne!

- Uspokój się – poradziła mu opanowana Nathalie, której wcale nie zdziwiło to, co usłyszała z ust młodej dziewczyny. – Jeśli naprawdę przeżyli, to bardzo dobrze się stało. Chyba nie powiesz mi, że jesteś niezadowolony z faktu, iż nikt nie zginął?

Jego brak odpowiedzi ją poraził.

- Nie wierzę – pokręciła głową z dezaprobatą. – Ty naprawdę liczyłeś na to, że ktoś straci życie? Dlaczego? Myślałam, ze nie interesuje cię prawdziwy rozlew krwi!

- Niczego nie rozumiesz – odparł Gabriel, który już zdążył się uspokoić. – Wtedy posiadałbym przynajmniej jakąś gwarancję, a tak... skąd mam wiedzieć, czy gdy następnym razem Emilie położy się spać, w ogóle się obudzi? Kto da mi takie zapewnienie, skoro cena życzenia nie została spłacona?

- Tego nie wiemy – powiedziała ostrożnie kobieta. – Ale nie wydaje mi się, by magia absolutna mogła zawieść w tak poważnej sprawie. Myślę, że po prostu potrzeba trochę więcej czasu... dla Emilie także. Ona wyzdrowieje.

- Nie możesz mi tego obiecać – upierał się Gabriel. – Ale jeśli dopomożemy trochę przeznaczeniu, to... wtedy będę spokojniejszy.

- Czyli co chciałbyś zrobić?

- Jedyne, czego pragnę, to mieć szczęśliwą rodzinę. Szczęśliwego Adriena. A jeśli równowagą dla szczęścia jest nieszczęście, to znaczy, że musimy sprawić, aby życie Biedronki stało się możliwie jak największym koszmarem. Trzeba ją po prostu zniszczyć. Psychicznie i fizycznie. I dzięki grymuarowi wiem, jak możemy tego dokonać.

Nathalie nie była do końca przekonana do tego pomysłu. Już i tak dawno przekroczyli pewne granice moralności, ale teraz było inaczej. Miała wrażenie, że to wszystko zaczynało się im wymykać spod kontroli.

Jednak jeśli Gabriel tego właśnie sobie życzył i tego potrzebował... zrobi wszystko, aby tak się stało.

Nawet jeśli w głębi duszy wiedziała, jak bardzo było to wszystko niewłaściwe.

***

Kiedy Adrien skończył pomagać swojej mamie porządkować jej rzeczy z czasów, gdy robiła aktorską karierę, zdał sobie sprawę, że Marinette już dawno miała skończyć zajęcia z jego ojcem. Chciał ją zapytać o wrażenia z konsultacji i sprawdzić, czy niespodzianka się udała, jednak po zejściu na dół nie zastał dziewczyny w rezydencji.

- Nathalie, czy ona dawno stąd wyszła? – zapytał asystentkę ojca, gdy ta akurat szła do jadalni, nerwowo przecierając materiałową chusteczką szkiełka swoich okularów. – Marinette?

- Już jakieś dziesięć minut temu – odparła kobieta, wyraźnie zmęczona, choć ciężko było stwierdzić czym. Pracą, dniem, a może po prostu życiem. – Pewnie już jej nie złapiesz, więc radziłabym ci wrócić do pokoju, żeby odrobić lekcje.

Nastolatek nie potrafił ukryć swojego rozczarowania. Myślał, że zdąży spędzić trochę czasu z mamą, jednocześnie nie zawalając swoich przyjacielskich zobowiązań względem Marinette. Liczył chociaż na to, że zdoła się z nią pożegnać, nim opuści rezydencję. Mylił się.

Nathalie kątem oka obserwowała zmianę nastroju Adriena, który zmienił się z pełnego podekscytowania i radości w gorycz i smutek. Przełknęła cicho ślinę i westchnęła, decydując się zawrócić do gabinetu Gabriela, by z nim jeszcze raz porozmawiać.

Tymczasem blondyn zdołał już dojść do swojej sypialni i usiąść na łóżku. Nie skomentował nawet dziwnego zachowania Plagga, który niedawno wrócił do pokoju z przeszpiegów podczas spotkania Gabriela z Marinette i próbował ukryć wzbierającą w nim wściekłość. Czarne kwami żałowało, że nie mogło podzielić się zdobytą wiedzą ze swoim właścicielem, lecz taka była wola strażniczki. Nawet jeśli nie uważał tego za zbyt rozsądne, to ona tu rządziła i musiał wykonywać jej polecenia mimo swojego buntowniczego charakteru i ognistego temperamentu.

- Dlaczego na mnie nie poczekała, Plagg? – zapytał w końcu Adrien, podnosząc wzrok. – Chciałem z nią jeszcze spędzić trochę czasu, może pograć w jakieś gry... a ona sobie poszła, nie wyrzekłszy do mnie ani słowa.

Kwami westchnęło, lecz tym razem jedynie udając irytację i lekceważenie.

- A nie uważasz, że trochę przesadzasz, dzieciaku? – próbował go rozweselić, podlatując do swojego właściciela i siadając mu na kolanie. – Może po prostu sądziła, że masz jeszcze dodatkowe zajęcia albo opuściłeś w tym czasie dom... prawdopodobnie musiała załatwić coś pilnego i najzwyczajniej w świecie wcześniej o tym zapomniała, dlatego nie miała okazji, by się z tobą zobaczyć jeszcze raz i na spokojnie o tym porozmawiać. Z jej roztrzepaniem to przecież możliwe.

Blondyn przez chwilę patrzył ponuro w przestrzeń, jednak słowa kwami go uspokoiły. Przecież wcześniej ani razu nie zapytał Marinette o jej późniejsze plany po spotkaniu z jego ojcem. Może od dawna planowała zająć się czymś innym. Nie powinien od razu zakładać, że będzie miała dla niego czas.

- Masz rację, Plagg. Dzięki – powiedział, wstając z łóżka z uśmiechem i kierując się do łazienki, by wziąć prysznic.

- Pff – prychnęło do siebie kwami, które ochłonąwszy po wymianie zdań między Władcą Ciem a strażniczką nabrało ochoty na pyszny kawałek sera. Co w końcu mogło działać bardziej terapeutycznie niż apetycznie wyglądający kawałek camemberta?

Po odświeżeniu się Adrien zamknął szczelnie drzwi do swojego pokoju. Nie chcąc wzbudzać niczyich podejrzeń, włączył na telefonie nagranie jednej z melodii, które ćwiczył na fortepianie.  Mama mówiła mu, iż potrzebowała drzemki, więc nie obawiał się, że do niego zajrzy, a o zainteresowanie pozostałych domowników też nie powinien się martwić, jednak wolał być ubezpieczony na wypadek, gdyby ktoś postanowił akurat przejść obok jego sypialni. 

Przyszedł czas na patrol Czarnego Kota.

Po transformacji jego instynkt niemal od razu zaprowadził go na dach, z którego najczęściej zaczynał patrol razem z... a właściwie to ostatnio sam, bez Biedronki. Co się z nią działo? Dlaczego ani razu nie przyszła? Już od tak wielu dni...

Choć Czarny Kot od dawna pragnął poznać tożsamość swojej partnerki, liczył się z jej zdaniem na ten temat, więc dawno przestał na to naciskać. Nie ukrywał jednak tego, że bardzo przeszkadzało mu to w zachowaniu wewnętrznego spokoju. Nie miał pojęcia, co się u niej działo oprócz tego, że jej bliskim przytrafiło się coś złego. Nie brzmiało to dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej płacz podczas tego ostatniego patrolu w cichą noc. Czy to przez tę sytuację rodzinną nie było jej na patrolach? A może przyczyna leżała gdzieś zupełnie indziej?

Najbardziej irytowało go to, że nie miał absolutnie żadnej możliwości, aby się z nią skontaktować. A co jeśli miała jakiś wypadek? Albo stało się coś innego, równie tragicznego, a on nie otrzymał o tym żadnej informacji, bo nie wiedział nawet, kogo szukać? Nic nie mógł poradzić na to, że bał się o dziewczynę coraz bardziej, nawet jeśli była super bohaterką i wyszła cało z tak wielu opresji, że ciężko mu zliczyć.

Chłopak westchnął. Kiedy wróciła mama, przeczuwał, że jego życie się polepszy i w dużej mierze tak właśnie się stało, jednak wiele spraw nadal pozostało nierozwiązanych. Problemy Marinette sprawiały, że miał ochotę... ciągle ją przytulać w celu dodania otuchy. Powstrzymywało go tylko to, że miała chłopaka i była z nim w szczęśliwym związku. Dobrze, że miała osobę, na której mogła tak bardzo polegać.

Jego związek z Kagami był nieco inny i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. To naprawdę świetna dziewczyna, pełna determinacji i pewności siebie, co mu imponowało. Lubił spędzać z nią czas, choć nie robili tego tak często, jakby chcieli. Z drugiej strony... nie tak wyobrażał sobie posiadanie dziewczyny. Zawsze uważał, że trzymanie się za ręce, niewinne pocałunki i potajemne przytulasy oraz nadawanie sobie pieszczotliwych imion było częścią każdego związku. Tutaj... nie do końca tak to wyglądało. Odnosił wrażenie, że czegoś mu brakowało w relacji z Kagami. Na początku uważał, że to minie, a jego niepewność zniknie, lecz tak się nie stało. Tak naprawdę od czasu rozmowy z mamą zaczął zastanawiać się, czy...

Głośny świst sprawił, że Czarny Kot otrząsnął się ze swoich myśli. Rozejrzał się, by sprawdzić, skąd mógł dochodzić ten dźwięk, po cichu licząc na atak akumy. Rozczarowanie zalało jego wnętrze niczym kwas, gdy okazało się, że za tym wszystkim stała jednak jakaś para dzieci z nową zabawką.

Bohater westchnął, a jego magiczne uszy oklapły. Czy naprawdę był aż tak zdesperowany, by błagać w myślach o akumę?

Tak.

Jeśli była to jedyna możliwość, by zwrócić uwagę Biedronki na jej bohaterskie życie, był gotów o to własnie się modlić.


Przez dwa tygodnie nie robiłam nic innego, tylko pisałam, pisałam i pisałam. Wyskrobałam ten rozdział plus nastepny, licząc na ich szybkie opublikowanie, ale życie mnie mnie, więc tak się nie stało. Mam za sobą wynajęcie mieszkania i powiem wam, że to tak stresujące, że nie mam pojęcia, jakim cudem moje serce jeszcze nie wysiadło. Zwłaszcza że osobą lubiącą dzwonić i pytać nie jestem...

No ale jest, tak samo jak rozdział. Mam nadzieję, że się wam spodobał, croissanciki! Akurat w tym tygodniu zwaliło się na mnie sporo gości (zmówili się, czy co???), więc ledwo potrafię wejść na Wattpada w ciągu dnia. Dlatego też sprawdzanie tego rozdziału odbywało się etapami i może pozostawiać wiele do życzenia.

Czy ja zawsze muszę tyle narzekać? Chyba tak, masakra, wybaczcie mi >﹏<

Przyda mi się wasza opinia, preferencje, zażalenia.

Dzięki za przeczytanie i do następnego rozdziału!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top