Rozdział 11: Irene
Na statku rozległ się głośny huk, który wyrwał Lukę ze snu.
Chłopak podniósł się na łokciach i rozejrzał po ciemnym pomieszczeniu, które oświetlała jedynie delikatna poświata ulicznych latarni. Spojrzał obok na puste miejsce w swoim łóżku, które od kilku dni zajmowała Marinette. Pościel była pozbawiona wszelkich wgnieceń, co musiało oznaczać, że nawet się jeszcze nie kładła. Przypomniawszy sobie o dziwnym huku, który go obudził, podniósł się z łóżka i wciąż nieco nieprzytomnym wzrokiem wyszedł ze swojego pokoju.
Gdy nie zastał dziewczyny w salonie połączonym z kuchnią, zaczął odczuwać dziwny niepokój. Co właściwie się stało, zanim zasnął? Jedyne, co potrafił przywołać w pamięci, to cudowne ciasteczka, których obecność wciąż wyczuwał w swoim żołądku. Gdy próbował sobie przypomnieć coś jeszcze, zobaczył obraz Marinette całej w mące, mówiącej mu, by się kładł, podczas kiedy ona będzie sprzątać. To oznaczało, że musiała pójść się umyć.
Łazienka – pomyślał chłopak, szybko kierując się ku niewielkim drzwiom obok lodówki w kuchni.
Zauważył, że światło w małym okrągłym okienku prowadzącym do pomieszczenia było zapalone, co potwierdziło jego przypuszczenia. Jednak ze środka nie wydobywał się żaden dźwięk świadczący o tym, że ktoś znajdował się w środku. Czując, jak niepokój ponownie zalewa jego serce, Luka przełknął ślinę i chwycił za klamkę, ze zdumieniem odkrywając, że drzwi nie były zakluczone.
Ujrzał ją klęczącą na podłodze, ukrywającą swoją twarz w dłoniach i zalaną łzami. Widać było, że starała się nie wydawać z siebie głośnych dźwięków, nie chcąc nikogo budzić, lecz gdy zobaczyła przed sobą chłopaka, najwyraźniej zrozumiała, że to nie miało większego sensu. Chwilę później jej szloch był już wyraźnie słyszalny zza rąk zakrywających jej usta.
Luka bez słowa podszedł do dziewczyny, chcąc ją przytulić, lecz zauważył, że cała podłoga była pokryta jakimś gęstym pomarańczowym płynem.
- Marinette, co się tutaj stało?
- Och, Luka! – załkała żałośnie, nerwowo przełykając ślinę. – Przepraszam, chciałam tylko skorzystać z toalety i umyć ręce... ale gdy je wycierałam, ręcznik mi spadł na podłogę i kiedy podnosiłam się, by go odwiesić, zahaczyłam łokciem o dozownik na mydło i nim się zorientowałam, co się stało, spadł na ziemię i się rozbił... i teraz wszędzie jest to płynne ustrojstwo. Tak mi przykro... ja wiem, że jestem okropną niezdarą i że tylko wszystko niszczę dookoła... ale ja nie chciałam, ja tylko...
- Ćśśś, spokojnie, kochanie – przerwał jej Luka, czując dziwne rozczulenie na myśl o tym, jak Marinette bardzo się przejęła taką błahostką. – Przecież nic się nie stało, każdemu się mogło zdarzyć... poczekaj, tu są kawałki szkła! Nie wbiłaś nic sobie w nogi?
Dziewczyna zdobyła się jedynie na delikatne zaprzeczenie ruchem głowy. Potem, korzystając z pomocy chłopaka, wstała, a z jej nóg zaczęło spływać mydło.
Luka przykazał jej usiąść na brzegu wanny, a sam poszedł po mop do składziku. Gdy dziewczyna chciała go odebrać i posprzątać bałagan, ten jej nie pozwolił, widząc, że była wciąż zbyt roztrzęsiona, by cokolwiek utrzymać w dłoni. Przejęła tą drobnostką tak, jakby mógł się na nią o to zezłościć! Jak mógłby być tak bezduszny względem niej, mając też wzgląd na to, że przechodziła teraz trudny okres? To nie jej wina, że jej urocza niezdarność musiała sobie wybrać akurat ten niefortunny moment, by przypomnieć o swoim istnieniu.
Kilka minut później wszystko było już posprzątane, a mydło z nóg dziewczyny delikatnie starte puchatym ręcznikiem.
Nieco uspokojona już Marinette siedziała na kanapie w salonie i z wdzięcznością przyjęła szklankę wody, którą zaoferował jej chłopak, po czym upiła łapczywie kilka łyków i tylko cudem uniknęła zachłyśnięcia się. Gdy Luka wyciągnął rękę, by zabrać naczynie z jej drżących dłoni, dziewczyna przypadkiem je upuściła. Rozległ się dźwięk rozbijanego szkła, a nieznaczne resztki wody rozlały się na podłodze, tworząc małą kałużę.
- L-Luka, ja tak strasznie cię przepraszam – jęknęła Marinette, a nowe łzy zebrały się w kącikach jej oczu wbrew jej woli. Czuła się w tamtej chwili jak bezwartościowy śmieć.
Chłopak popatrzył ze smutkiem na swoją dziewczynę, która ukryła twarz w dłoniach i cicho szlochała. Nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na rozbitą szklankę, tylko usiadł obok ukochanej i objął ją ramieniem.
Nie rozumiał już, co się tak naprawdę działo. Marinette nigdy nie zachowywała się w podobny sposób. Zawsze potrafiła znaleźć jakieś pozytywy, a swoje porażki traktowała jako nauka na przyszłość. A teraz leżała w jego objęciach, wciąż w lekko mokrych piżamach, zwinięta w kulkę i całkowicie załamana.
- Marinette, proszę, spójrz na mnie – powiedział Luka, czekając, aż zrobi to, o co ją poprosił. – Wiem, że nie chodzi tylko o mydło ani o szklankę... widzę, że musi być coś więcej. Przecież twoi rodzice żyją i wyjdą z tego, pamiętasz?
- T-tak.
- W takim razie dlaczego płaczesz?
Dziewczyna nie wiedziała, jak mu odpowiedzieć. Przecież nie mogła wyznać, że właśnie niedawno zdała sobie sprawę z tego, że jej uczucia względem pewnego blondyna wcale nie zniknęły. Że po prostu tak uporczywie starała się je wyciszyć, a które po spotkaniu z Czarnym Kotem ponownie dały o sobie znać. Ani że czuła się paskudnie, bo nie potrafiła powstrzymać myśli o jednym chłopaku, jednocześnie szukając pocieszenia w ramionach drugiego, na którym również bardzo jej zależało...
Do tego dochodziło całe mnóstwo innych uczuć, nowych i starych, pomieszanych ze sobą w taki sposób, że rozsadzały jej czaszkę, nie dając najmniejszych szans na ucieczkę.
- Luka?
- Tak?
- Chcę po prostu iść spać, dobrze?
- Nie ma sprawy, skarbie. Daj mi tylko posprzątać szkło...
- Proszę, nie teraz...
- Tylko na chwilę, Marinette, bo z rana ktoś będzie tędy przechodził i się skaleczy – tłumaczył jej powoli, jak małemu dziecku.
Dziewczyna spuściła głowę, czując się jak idiotka.
Nie odezwała się więcej i pozwoliła chłopakowi wstać. Została sama na kanapie i wraz z odejściem ciepła drugiego ciała poczuła się samotna. Zagubiona. Marząca o tym, by ktoś pomógł jej się w tym wszystkim odnaleźć. By ktoś ją teraz przytulił... ktoś, do kogo podświadomie lgnęło dziś jej ciało na pewnym paryskim dachu...
Zaraz. Co?
Marinette skupiła się na niewyraźnej sylwetce swojego cudownego chłopaka, który właśnie sprzątał po niej bałagan. I to już drugi raz w ciągu kilkunastu minut. Czuła się głupio z tego powodu, że robił to za nią. Nie powinien jej wyręczać, ale z drugiej strony... taki właśnie był Luka. Opiekuńczy, dbający o nią w każdej sytuacji, zawsze tuż obok...
- Marinette?
- Hm? – mruknęła w odpowiedzi dziewczyna, wciąż wpatrzona nieruchomo w przestrzeń, zanurzona w połowie w swoich myślach.
- Chodź, pójdziemy się położyć.
- Dobrze.
Zanim Marinette zdążyła zaprotestować, już została podniesiona wraz z kocem, w który była po części owinięta i niesiona do sypialni Luki, prosto do łóżka. Chłopak ułożył ją delikatnie, po czym wczołgał się za nią i przykrył ich kołdrą. Marinette szybko wtuliła się w jego klatkę piersiową, szukając ukojenia, które potrafiły jej dać ramiona Luki. Niemal natychmiast poczuła, jak jej napięte mięśnie się rozluźniają, a ciepło drugiego ciała przynosi wewnętrzny spokój. Nie wyrzekłszy żadnego słowa, odpłynęła w słodką krainę snów.
***
Kiedy Marinette przyszła w niedzielę do szpitala, jej ojciec był już niemal gotowy do wypisu, jednak okazało się, że czekała tam na nią jeszcze jedna miła niespodzianka. Taka, która sprawiła, że w jej oczach zagościły łzy, lecz tym razem niewysłowionego szczęścia i ulgi.
Jej mama się wybudziła ze śpiączki.
To było coś tak niezwykłego i nieprawdopodobnego, że nie potrafiła powstrzymać szczerego uśmiechu na twarzy. Czuła się dziwnie, ponieważ od czasu wypadku rodziców bardzo rzadko miała okazję do okazywania prawdziwej radości.
I nawet jeśli przez głowę przeleciało jej mnóstwo obaw, że to było trochę podejrzane, po raz pierwszy od dawna nie przejęła się nimi za bardzo i pozwoliła sobie wyrzucić wszystkie negatywne emocje ze swojego serca.
Podczas rozmowy z mamą oczywiście nie obyło się bez łez, ale Marinette nie przeżywała jej tak bardzo emocjonalnie jak tej z tatą z początku jego pobytu w szpitalu. Podświadomie wiedziała, że już zawsze będzie się obwiniała o ten wypadek, lecz już chyba powoli przyzwyczajała się do tej myśli, ponieważ nie wywoływała ona u niej tak wylewnej reakcji. Stało się i nie mogła tkwić w niekończącej się bańce poczucia winy. Powinna iść dalej.
Tego samego wieczoru siedziała na kanapie w salonie w swoim własnym domu, oglądając jakiś durny film z tatą. Oboje potrzebowali spędzić trochę czasu razem i mimo że gdyby wybór filmu zależał od niej, Marinette nigdy w życiu nie wybrałaby komedii, teraz ledwo potrafiła nabrać tchu przez częste napady śmiechu, które fundowały jej coraz to głupsze sceny między dwojgiem głównych bohaterów.
Po zakończonym seansie nastolatka zaoferowała, że zrobi kolację. Nie tylko chciała mieć coś do roboty, ale przede wszystkim zależało jej na tym, by jej rodzic po wypadku zanadto się nie przemęczał, choć oczywiście zaręczał, że już czuł się świetnie.
Następnego dnia wszyscy przyjaciele Marinette zauważyli, że była w zdecydowanie lepszym humorze niż w przez ostatnie dni, więc nastolatka opowiedziała im o wypisie ojca ze szpitala i cudownym obudzeniu matki. Wszyscy się cieszyli i w ramach uczczenia tych dobrych wieści postanowili umówić się na wspólne wyjście po szkole.
- Nie chcę znowu iść na lody – jęknął Nino. – Nie żebym nie lubił tych pyszności, ale trochę mi się już przejadły...
- To co powiecie na stare dobre kino? – podsunęła Alya, gdy wychodzili z budynku szkoły.
- Brzmi dobrze – odparł Adrien.
- Jestem za – zgodziła się Marinette.
- Zatem ustalone! – ucieszyła się mulatka. – Widzimy się na miejscu o osiemnastej trzydzieści... na wypadek gdyby ktoś postanowił się spóźnić.
- Alya – mruknęła ponuro Marinette. – Nie wypominaj mi tego!
- Będę, to może wreszcie się nauczysz, by tego nie robić.
***
Marinette właśnie przetrząsała szafę w poszukiwaniu odpowiedniego stroju na wyjście do kina. Wahała się pomiędzy prostą bawełnianą sukienką z długim rękawem w odcieniu granatu a ślicznym kombinezonem w kolorowe paski, które przecinały się w pozbawiony wszelkiego schematu sposób, co sprawiało, że materiał wyglądał jak dzieło sztuki niezbyt wprawnego artysty, jednak w momencie, gdy dziewczyna zobaczyła go któregoś razu na wystawie w jednym ze sklepów, poczuła, że musi go mieć. Dotychczas nie zdarzyła się jeszcze żadna okazja, by go założyć, więc może to był odpowiedni wybór na ten wieczór? Trochę ekstrawagancki, ale przecież Marinette była przyszłą projektantką i lubiła szaleć z modą.
Zgodnie ze swoim starym zwyczajem nastolatka spędziła tyle czasu na niczym, iż kiedy zbliżała się pora spotkania z przyjaciółmi, nie miała zbyt wiele czasu, by dopracować resztę swojego wyglądu. Mimo że tego nie cierpiała, zdecydowała się rozpuścić swoje ciemne jak noc włosy, stopy wsunęła w beżowe balerinki, a na ramię zawiesiła czerwoną torebkę dla Tikki. Gdy uznała, że wyglądała na tyle znośnie, by wyjść z domu i pokazać się ludziom bez obaw, że przestraszą się na jej widok, spakowała kilka najpotrzebniejszych rzeczy i zeszła na dół do salonu połączonego z kuchnią.
- Tato, wychodzę do kina z przyjaciółmi! Nie wiem kiedy wrócę, ale nie martw się, Adrien mnie później podwiezie do domu jak zwykle...
Marinette zamarła w pół zdania, gdy zauważyła, że w pomieszczeniu oprócz niej i jej ojca znajdował się ktoś jeszcze. Początkowo dostrzegła tylko cienkie, brązowe włosy zebrane w prosty kucyk na czubku głowy, wystające zza oparcia kanapy. Kiedy jednak podeszła bliżej, nieznajoma sylwetka podniosła się, a oczom nastolatki ukazała się niewysoka kobieta przed czterdziestką. Miała na sobie zwykłe jeansy i białą koszulkę z napisem Glamour, co raczej nie było niczym wyszukanym w Paryżu, ale jednak sprawiało, że wyglądała na osobę otwartą i przyjazną. Marinette spojrzała w jej ciemne oczy i dostrzegła, że mimo kilku wyraźnych zmarszczek na twarzy w jej uśmiechu i spojrzeniu kryły się iskierki radości.
- Wow, Tom, nie mówiłeś, że twoja córka tak wydoroślała. To już całkiem duża dziewczyna! – powiedziała entuzjastycznie kobieta, a nastolatka oprócz zagubienia zaczęła się czuć, jakby skądś ją znała, tylko nie miała pojęcia skąd. – No chodź do mnie, Mari, uściskaj swoją ciotkę!
- Ciotkę? – spytała z niezrozumieniem dziewczyna.
- Jaką tam ciotkę, to moja kuzynka, Marinette – wytłumaczył wesoło Tom. – Bardzo dawno już nas nie odwiedzała, ponieważ jej praca zmusza ją do częstej zmiany miejsca zamieszkania. Kiedyś, jak była bliżej, to przychodziła tu często i bawiła się z tobą.
- Jestem też twoją jedyną i niepowtarzalną matką chrzestną, ale widocznie twój staruszek zapomniał o tym wspomnieć.
- Jaki staruszek! Między nami jest tylko pięć lat różnicy!
Marinette obserwowała tę wymianę zdań z szokiem wymalowanym na twarzy. Dopiero po jakimś czasie dotarło do niej, że rzeczywiście, w niewyraźnych odmętach pamięci czaiło się kilka naprawdę przyjemnych wspomnień ze stojącą przed nią kobietą. Mimo że nie pamiętała jej zbyt dobrze, ponieważ jej wizerunek z dzieciństwa nie był zbyt wyraźny, dziewczyna rozpoznawała posturę kobiety oraz jej sympatyczny głos. A przede wszystkim jej śmiech. Głośny, czysty, niezwykle ujmujący.
- Pamiętam cię... ciociu Irene.
- Widzisz, Tom? Mówiłam, że sobie przypomni! – ucieszyła się kobieta, posyłając kuzynowi szydercze spojrzenie. – Naprawdę, słowo daję, że...
- Przepraszam, że muszę wam przerwać – wtrąciła się Marinette, patrząc, jak ciotka Irene milknie. – Ale naprawdę się już spieszę, przyjaciele na mnie czekają.
- Och, w takim razie nie przeszkadzamy – odparła pogodnie kobieta, a na jej twarzy widniał promienny uśmiech. – Idź, skarbie i baw się dobrze!
- Miło było ciebie znowu zobaczyć, ciociu.
- Mi również! Mam nadzieję, że będziemy się teraz często widywać.
Dziewczyna wciąż stała na środku pomieszczenia, patrząc zamyślonym wzrokiem przed siebie.
- Kochanie, nie miałaś już przypadkiem Iść? – zapytał z rozbawieniem pan Tom, widząc zawieszenie swojej córki.
- Co? Ja.. ach, tak! Już idę! – powiedziała zdezorientowana Marinette, wybudzając się z transu. – To ja będę lecieć... Pa!
Po kilku sekundach już jej nie było, a gdy tylko umilkły jej głośne kroki na klatce schodowej, dwójka pozostałych w mieszkaniu ludzi popatrzyła na siebie i po chwili oboje zaczęli się śmiać.
- Nic a nic się nie zmieniła.
Witam Was po kolejnej dłuższej przerwie, croissanciki <3
Nie wiem jak u was, ale ja mogę wreszcie odetchnąć. Napisałam wczoraj ostatnią maturę (z historii) i jestem z niej dość zadowolona. Mam nadzieję, że w miarę szybko dojdę do tego, by znowu więcej pisać, bo wreszcie będę miała do tego głowę :D
Niestety to jest kolejny rozdział, który był istnym wrzodem na tyłku, bo nie wiedziałam, jak mam wszystko dokładnie opisać. Może i pierwsze spotkanie z Irene miało wyglądać nieco inaczej, ale uznałam, że nic więcej nie jestem w stanie wymyślić. Wiem, że ogólnie wyszło krócej niż zazwyczaj, lecz po prostu nie chciałam tego ciągnąć, zanim zastanowię się, co dalej.
Możecie napisać, co tam u was słychać, zresztą już koniec roku szkolnego, więc raczej też macie wreszcie spokój.
Mam nadzieję, że mimo wszystko rozdział był znośny, a jeśli się wam spodobał, to napiszcie jakiś komentarz i dajcie gwiazdeczkę :D
Bywajcie, moi mili i do następnego razu <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top