Rozdział trzynasty. Dworskie intrygi.
Nie chcę być rozsądna!(...) A przynajmniej jeśli to oznacza, że mam przestać kochać ludzi. Czy jest coś poza ludźmi, dla czego warto trwać?
Naomi Novik ,,Wybrana"
Powinnam zapytać siebie w wodzie
Co zrobiłby wojownik?
Powiedz, czy pod moją zbroją
Jestem lojalna, odważna i szczera?
Jestem lojalna, odważna i szczera?
Christina Aquilera ,,Loyal, Brave and True"
(ogólnie zakochałam się w tej piosence, o taką muzykę do fantasy walczyłam, tylko czekam na jakieś filmiki typu ,,mulitowomans" z nią)
Mimo trwającej wojny, Vivienne i jej bliscy starali się czerpać z życia. W końcu po wszystkich cierpieniach jakich zaznali ponowne spotkanie i możliwość bycia razem, tworzenia czegoś na kształt rodziny, było prawdziwym darem. Poza tym, wiosna trwała w najlepsze, co również nastrajało optymistycznie, zwłaszcza Vivienne dla której bolesne chwile, takie jak śmierć matki czy Morrigan, kojarzyły się z zimnem i ciemnością. Otuchy dodawały jej też przeczucia Gorloisa, który uważał, że walki nie potrwają długo.
Pewnego dnia przechadzali się, rozmawiając o tym, gdy usłyszeli czyjeś głośne śmiechy. Odwrócili się i zobaczyli Nathana, który uczył pływać Kathleen w pobliskiej rzece.
— Nie puszczaj mnie, bo się utopię! – zawołała z piskiem Kath, gdy Nathan obejmował ją i przyciskał do siebie.
— Nie mam zamiaru – roześmiał się jej nowo poślubiony małżonek, ściskając ją jeszcze mocniej. Vivienne i Gorlois skromnie odwrócili głowy i dyskretnie ruszyli w inną stronę.
— Powinienem jako dowódca upomnieć Nathana o niezachowanie powagi wobec wojny? – zapytał mężczyzna.
— Miłość jest ostatnią rzeczą za którą można ukarać – stwierdziła Vivienne. Gorlois zwrócił głowę w stronę pobliskich drzew, by nie zauważyła melancholii na jego twarzy. Wciąż nie mógł się bowiem pozbyć wrażenie, że Vivienne nie kocha go i nigdy nie pokocha tak jak Kathleen Nathana. Czy teraz żona żałuje, że za niego wyszła i straciła szansę na bardziej romantyczną miłość?
***
— Kiedy wróci tatuś? – zapytała po raz kolejny Morgause.
Igraine westchnęła i pogłaskała dziewczynkę po głowie. Sama była wychowana w cieplarnianych warunkach, a ponieważ życie do tej pory nie okazało się dla niej zbyt brutalne, uważała, że nie ma nic złego, by całkowicie izolować dzieci od zła.
— Niedługo – zapewniła i pocałowała podopieczną. Morgause uśmiechnęła się.
Uther, który stał przy oknie i czytał listy, nagle odwrócił się i powiedział:
— Też tak sądzę. Gorlois pisze mi, że sytuacja układa się pomyślnie.
Na dźwięk imienia ojca Morgause zaśmiała się i zaklaskała w dłonie. Zajęta opieką nad małą, Igraine nie zauważyła dziwnego wyrazu twarzy swojego męża. Uther nie pragnął powrotu Gorloisa i jego żony.
Mimo że prawie nie rozmawiał z Vivienne, wręcz jej unikał, gdy tylko znajdowała się w pobliżu, z trudem powstrzymywał się przed zerkaniem w jej stronę. W jej cichej, ale nieugiętej postawie było coś, co go fascynowało i co zawsze cenił w ludziach. Poza tym, przypominała mu Nimue, choć nie miał pojęcia dlaczego. Powtarzał sobie, że to chwilowe zauroczenie wynika z jego tęsknoty za byłą kochanką, choć nie na długo uspokajał w ten sposób sumienie. W końcu i tak wiązało się to z duchową niewiernością wobec Igraine.
Jego rozmyślania przerwało wejście do komnaty Agravaine'a. Igraine na chwilę zostawiła Morgause i podeszła do brata.
— Jak się czuje babcia? – zapytała z troską. Agravaine westchnął i pokręcił głową.
— Chciałem ją nakarmić, ale powiedziała, że gdy nie będzie już potrafiła sama jeść, to znak, że czas umrzeć. Nie mam do niej siły. W dodatku bez przerwy powtarza mi, że mam się ożenić przed jej śmiercią. Niby z kim?
— Babcia czasem jest zbyt bezpośrednia, nie przejmuj się – Igraine pogłaskała brata po ramieniu. Nie umiała widzieć wad w ludziach, których kochała, więc było jej ciężko, gdy rodziły się między nimi konflikty.
— Jeśli ona umrze, to spotka moją mamusię – stwierdziła Morgause dla której śmierć wiązała się jedynie z odejściem Norwenn.
***
Kilka tygodni później wojna się skończyła i wszyscy wrócili do domu. Morgause na widok ojca, rzuciła mu się w ramiona i nie chciała go puścić, całkowicie ignorując macochę. Tristan przytulił do serca Igraine i pocałował ją w czoło. Jednak początkowy uśmiech na twarzy jego siostry szybko zmienił się w grymas bólu.
— Nasza babcia umarła – powiedziała królowa, z trudem powstrzymując łzy. Tristan przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej.
— Jakie były jej ostatnie słowa? – zapytał.
— Powiedziała... powiedziała: ,,jak wy sobie beze mnie poradzicie" – wychlipała Igraine
Uther podszedł do żony, chcąc udzielić jej wsparcia, ale ramionami Tristana skutecznie blokowały mu dostęp do kobiety. De Bois uważał bowiem, że taka chwila należy tylko do niego i jego siostry.
***
Mimo żałoby na dworze, król zdecydował się na wyprawienie skromnej uczty dla przybyłych z wojny, chcąc uczcić ich zasługi. Wszyscy zachowywali się spokojnie i poważnie, aby uszanować żałobę królowej. W kącie młody bard grał melancholijne pieśni.
— Przestań śpiewać tą okropną pieśń o Gwynnie ap Nuddzie! – zawołał nagle Tristan. – Tego się po prostu nie da słuchać!
Igraine spojrzała na brata z niepokojem. Spodziewała się, że będzie wytrącony z równowagi po śmierci babki, ale jego nagły wybuch ją zaskoczył. Dlaczego Tristan tak bardzo przejmuje się takimi drobnostkami?
— Powinna ci się podobać, panie – stwierdziła Maureen, żona Aldena. – Przecież Gwynn jest bogiem wojny.
— Nie mam ochoty słuchać pieśni o mężczyznach zabijających się dla jakiejś płochej kokietki, to wbrew godności – stwierdził Tristan. Gwynn ap Nudd był bogiem wojny i śmierci, ale był też słynnym kochankiem, który obdarzył uczuciem piękną Creiddylad i miał ją poślubić. Creiddylad poznała jednak Gwythyra, przeciwnika Gwynna, zakochała się w nim i uciekła. Gwynn podążył za ukochaną i porwał ją, zanim zdążyła oddać się Gwythyrowi. Po tym wydarzeniu Gwynn i Gwythyr zostali skazani na coroczną walkę o Creiddylad w dniu święta Beltane.
— Myślałam, że uznasz to za bardzo męskie, sir – odparła Kathleen z lekką ironią. Nie lubiła kłócić się z ludźmi, ale nie mogła też wybaczyć Tristanowi jego ciągłych uwag o tym, że kobieta nie powinna leczyć.
— To wbrew godności – powtórzył Tristan i wrócił do jedzenia.
— Czy wbrew godności jest chęć zawalczenia o swoją miłość? – zapytała nagle Vivienne. – Gwynn był zakochany w Creiddylad. Gdy go porzuciła, stracił zdolność trzeźwego myślenia. Jego jedynym celem stało się odzyskanie tej, którą kochał.
— A Creiddylad była zakochana w Gwythyrze – odezwał się nagle Agravaine. – Co mogła poradzić na to, że spotkała swoją prawdziwą miłość, gdy była już przyrzeczona innemu?
Vivienne zbladła i spuściła wzrok. Los Gwynna i jego utrata ukochanej zawsze ją poruszały, ale teraz pożałowała, że poruszyła ten temat. Jeśli jej przypuszczenia były prawidłowe, to Agravaine łatwo mógł utożsamić się z Gwythyrem, który pokochał cudzą narzeczoną. W każdym razie okazał jej dość wyraźnie, że nie chciałby, aby ona była żoną Gorloisa.
Nie wiedziała, czy jej mąż też to zauważył, ale uznała, że to całkiem prawdopodobne, gdyż nagle Gorlois powiedział:
— Istnieje takie coś jak zobowiązanie. Przysięgi są po to, by ich dotrzymywać.
Utherowi nie spodobała się ta rozmowa. Sam od kilku miesięcy walczył z pokusami, by złamać przysięgę złożoną własnej żonie. Dyskusje o Gwynnie i Gwythyrze, zwłaszcza prowadzone przez Vivienne, która uosabiała dla niego to, czego brakowało mu u Igraine, sprawiały, że skrywana żądza powracała.
— Skończcie tą bezsensowną wymianę zdań – nakazał. – Nie wiadomo nawet, czy Gwynn, Gwythyr i Creiddylad naprawdę istnieli. Może to tylko wymysły pieśniarzy, stworzone, by wzruszać prostych ludzi. Zajmijcie się prawdziwym życiem.
— Masz rację, przyjacielu – zgodził się Gorlois, zamykając tym samym całą rozmowę.
Uther, wciąż poirytowany i zaniepokojony, szybko odwrócił wzrok od Vivienne i jej męża, i nachylił się do własnej żony. Pocałował Igraine w rękę i powiedział z czułością:
— Poza tym, Creiddylad nie była najpiękniejszą damą Brytanii, bo ty nią jesteś.
Nie patrzył już na Vivienne, ale ona patrzyła na niego, zdziwiona, że człowiek, którego uważała za surowego i racjonalnego, potrafił być tak czuły i romantyczny wobec żony. Traktował ją jak delikatny kwiat, którym chyba zresztą była, wydawało się, że wielbi ziemię po której stąpa Igraine. Gorlois był inny. Vivienne wiedziała, że ją kocha, ale okazywał to w inny sposób, nie wyznawał jej publicznie miłości, nie mówił słodkich słów. W każdym jego dowodzie uczucia było jakieś skupienie i powaga, jakby rzeczywiście uważał, że związki powinny opierać się na zobowiązaniu, zwłaszcza od kiedy byli małżeństwem. Podejrzewała, że mimo całej troski i namiętności jakie jej okazywał, dla Gorloisa miłość przede wszystkim powinna się opierać na wzajemnym poczuciu obowiązku.
***
Morgause ubłagała ojca, by dziś to on ułożył ją do snu. Mimo że miała już pięć lat i zazwyczaj zasypiała sama, Igraine nadal przychodziła do niej wieczorami, śpiewała kołysanki i czytała baśnie. Morgause wolałaby jednak, żeby robił to Gorlois.
— Tatusiu... - zaczęła nagle. – Pani Tressa umarła. Czy jest teraz z moją mamą?
— Z pewnością – odpowiedział Gorlois. Nie lubił rozmawiać z córką o Norwenn, chociaż wiedział, że dziewczynka tego potrzebuje. Jednak ze wspomnieniami pierwszej żony wiązało się zbyt wiele goryczy i obawiał się, że mówiąc o niej, mógłby kiedyś nieświadomie zranić Morgause. Miał nadzieję, że teraz, gdy jest z nimi Vivienne, to ona zostanie łącznikiem między Norwenn i jej córką. W końcu jako kuzynka Nor musiała mieć wobec niej cieplejsze uczucia.
— Tęsknię za nią – powiedziała ze smutkiem Morgause. – Ty też?
— Brakuje mi jej – przyznał Gorlois. Nie lubił kłamać, ale nie mógł też zaprzeczyć, że strata Norwenn sprawiła mu ból i że żałował, że jego córeczka została bez matki.
— Ale Vivienne kochasz bardziej? – dopytywała Morgause. Wciąż pamiętała rozmowę z macochą w jej noc poślubną.
— Skąd ci to przyszło do głowy? – zdziwił się Gorlois. Przez chwilę głowił się jak jednocześnie nie skrzywdzić córki i nie posunąć się do najgorszego kłamstwa. – Posłuchaj, perełko. Można kochać wielu ludzi, każdego inaczej. Nie znaczy to, że któraś miłość jest większa.
— Vivienne mi powiedziała, że mąż i żona śpią w jednej komnacie, bo się kochają i chcą być razem, a mama miała swoją – przypomniała Morgause. Czuła lekkie opory przed zadaniem tego pytania, ale wierzyła, że tatuś nie mógłby się na nią rozzłościć.
Gorlois westchnął i pokręcił głową. Vivienne na pewno miała dobre intencje, ale w tym momencie jej metody wychowawcze okazały się nietrafione.
— Jesteś jeszcze za mała, żeby to zrozumieć, kochanie – powiedział i pocałował córkę w czoło. – Wytłumaczę ci, gdy dorośniesz. Dobranoc.
Czuł się winny, że odniósł się do Morgause z wyraźną wyższością i zaznaczył, że czegoś nie rozumie, bo jest za młoda. Nie chciał w ten sposób wychowywać swoich dzieci, chciałby być dla nich przyjacielem. Jednak w tej chwili wszystkie jego starania zawiodły, a poza tym Morgause naprawdę była za młoda na rozmowy o takich sprawach. Nie powinna w ogóle się zastanawiać, gdzie kto śpi i z kim.
Udał się do swojej komnaty, gdzie Vivienne czytała książkę w łóżku.
— Jak mała? – zapytała dziewczyna, bardziej z uprzejmości niż autentycznej ciekawości. Starała się być dobrą macochą i dbać o Morgause, ale chłód i nieufność pasierbicy sprawiały, że czuła się niezręcznie w jej towarzystwie.
— W porządku, ale muszę teraz zacząć poświęcać jej więcej czasu. Musimy – poprawił się Gorlois i usiadł obok żony. Postanowił na razie nie opowiadać jej o dziwnych pytaniach Morgause. Wiedział, że Vivienne nadal do końca nie poradziła sobie ze śmiercią Morrigan i Luny i nie chciał dodatkowo kłopotać jej pasierbicą. W dodatku, podejrzewał, że Vivienne czułaby się wtedy niezręcznie w towarzystwie Morgause. Postanowił natomiast poruszyć inny temat, który nie wydawał mu się tak drażliwy, choć też był trudny.
— Zgadzam się z Utherem, że kłótnie o postacie z legend są bezsensowne, ale najwidoczniej inni odnoszą je do własnego życia – powiedział. – A konkretniej Agravaine de Bois.
Vivienne zbladła. Oczywiście, to Gorlois pierwszy rzucił uwagę, że Agravaine jest nią zauroczony, ale to było jeszcze przed ich ślubem, a nawet zaręczynami. Poza tym, powiedział to raczej żartobliwie, na pewno nie był świadomy jaki strach brat Tristana wzbudził później w Vivienne samym swoim spojrzeniem.
— Co masz na myśli? – zapytała ostrożnie.
— Mam na myśli to, że się w tobie podkochuje – wyjaśnił Gorlois. – Widzę to, gdy na ciebie patrzy i mówi do ciebie. Wiem, że pewnie uznasz mnie za okropnego zazdrośnika, ale...
— Nie uznam – zapewniła cicho Vivienne. Gorlois nie mógł jednak opanować wzburzenia.
— Przykro mi, że brat źle go traktuje, ale to nie usprawiedliwia wszystkiego. Rozumiem, że mógł zadurzyć się w tobie, gdy byłaś wolna, ale teraz powinien wybić to sobie z głowy. Czyniąc aluzje i patrząc na ciebie nieskromnie, w mojej obecności, urąga nam obojgu!
— Spokojnie, spokojnie – poprosiła Vivienne i złapała męża za ramiona. – Przykro mi, że czujesz się poniżony. Ale wcale nie powinno tak być.
Gorlois popatrzył na nią ze skruchą.
— Przepraszam. Oczywiście, że nie chodzi tu tylko o dumę. Kocham cię i gdybym miał cię utracić, serce by mi pękło.
Vivienne rzeczywiście przed chwilą poczuła pewne ukłucie żalu, że Gorlois mówi o własnym honorze i szacunku, tak jakby tylko to miało znaczenie w przypadku jej ewentualnej zdrady. Teraz jednak skarciła się za te myśli. Przecież on naprawdę ją kochał i wiedziała o tym, dał jej wiele dowodów w ciągu ostatnich sześciu lat. Musiało mu naprawdę na niej zależeć, skoro obawiał się rywala nawet w Agravainie de Bois. Była kapłanka Avalonu przytuliła się do męża w geście współczucia.
— Nie musisz mnie za nic przepraszać. I nie musisz się o nic martwić. Zachowanie Agravaine'a denerwuje mnie tak samo jak ciebie. Nigdy bym cię nie zdradziła. Jestem twoja teraz i na zawsze, nie pamiętasz? – uśmiechnęła się.
Miała ogromne wyrzuty sumienia, że dała się ponieść jakimś chwilowym nastrojom i zwątpiła w miłość Gorloisa, że dopadła ją jakaś głupia tęsknota za innym uczuciem. Miała szczerą nadzieję, że te myśli już nigdy nie powrócą, a jej mąż nigdy się o nich nie dowie.
— Dobrze jest wrócić do normalnego domu, prawda? – zażartowała, bo wciąż trudno było jej uznać Camelot za ,,swój" dom, miejsce na ziemi. – Do prawdziwego, czystego łóżka.
— Powiedziałaś, że warunki w obozie są dla ciebie wystarczające – zdziwił się Gorlois. – Nasz namiot był najlepiej wyposażony ze wszystkich, co zapewne jest kolejnym powodem dlaczego Tristan de Bois mnie nienawidzi.
Vivienne zignorowała uwagę o Tristanie. Pogłaskała męża po ręce i uśmiechnęła się zalotnie.
— Ale gdy wokół jest dziesięć innych namiotów, trzeba się bardzo pilnować – powiedziała znacząco.
Gorlois uśmiechnął się i pocałował Vivienne zachłannie. Chociaż czasami dopadały go wątpliwości, czy dziewczyna nie żałuje ich małżeństwa, zdecydowanie nie mógł niczego jej zarzucić w sferze cielesnej. Nawet gdy kilka lat temu go odrzuciła, przyznała, że czuje do niego pożądanie i nie osłabło ono w wyniku wzajemnych żalów i oddalenia. Teraz wynagradzała mu więc z nawiązką wcześniejsze rozdzielenie. A przecież była uczciwa i szczera, także wobec siebie. Nie mogłaby się tak zachowywać, gdyby w ogóle nic do niego nie czuła. Ta myśl dodawała mu otuchy.
***
Po wydarzeniach nocy Samhain wiele kapłanek opuściło Avalon, nie chcąc już służyć w miejscu, gdzie zabito dziewczynę, znaną ze swojej dobroci i uczciwości(choć Nimue i Halinor cały czas zarzekały się, że jej ofiara była dobrowolna). Początkowo najwyższe kapłanki były wściekłe z tego powodu, jednak z czasem przeszły nad tym do porządku dziennego, zwłaszcza, że pozostałe czarodziejki były im bezdyskusyjnie wierne.
Fiona została trzecią najwyższą kapłanką, tak jak jej to obiecano. Jej moc nie była ani w połowie tak silna jak Morrigan, ale dziewczyna była śmiała, sprytna i gotowa służyć bogom za wszelką cenę. Z radością przyjęła też propozycję, by udać się na dwór Uthera Pendragona.
— Król nie ma nadwornego czarodzieja, nie znalazł nikogo odpowiedniego – wyjaśniała Halinor. – Nimue z jakiegoś sobie tylko znanego powodu nie chce wspomóc przyjaciela.
— Nie opuszczę wyspy! – krzyknęła Nimue z takim gniewem, że nawet znająca ją tyle lat i w pewnym sensie rywalizująca z nią Halinor, przestraszyła się.
— Dobrze, dobrze – machnęła ręką siwa kobieta. – W każdym razie chodzi o to, żeby król miał na dworze czarodziejkę z Avalonu i w ten sposób pamiętał, że nadal jesteśmy mu życzliwe, a on powinien być życzliwy nam. To że jesteś teraz najwyższą kapłanką, niczego nie zmienia. Nadal będziesz na pierwszym miejscu stawiać starych bogów i im służyć. Wspierać Uthera będziesz jedynie z powodów politycznych.
Fiona uśmiechnęła się. Czuła się dumna, że jest najwyższą kapłanką i panią w Avalonie, ale czasem zazdrościła innym dziewczętom życia w wielkim świecie, zabaw, poznawania nowych ludzi, spotykania się z mężczyznami. Możliwość posiadania jednocześnie magii, wpływów i życia ,,w świecie" była bardzo kusząca.
— I oczywiście – dodała Nimue. – Będziesz nam dostarczać wszelkich informacji, czy na Camelocie nie dzieją się rzeczy, które mogłyby nam zaszkodzić.
— Oczywiście, pani – przytaknęła Fiona. Nadal nie potrafiła odzwyczaić się od tytułowania kapłanek. – Uczynię wszystko, by przysporzyć nam chwały.
***
Ponieważ Uther nadal dzielił się z Gorloisem swoimi wszystkimi planami i decyzjami, Vivienne szybko dowiedziała się, że Fiona ma pojawić się na dworze. Próbowała namówić męża, by ten wpłynął na króla w sprawie tej decyzji, ale nic to nie dało.
— Powiedziałeś, że zależy ci na równowadze w Camelocie, Gorloisie – skomentował to Pendragon. – Mnie także. Dopuszczam do doradztwa kapłanów i wyznawców Nowej Religii, nie mogę więc dyskryminować kapłanek Avalonu i druidów.
Vivienne pożałowała swojej decyzji, by ukrywać jakiekolwiek swoje powiązania z magią, zwłaszcza, że podejrzewała, że łatwiej byłoby jej wpłynąć na króla niż Kathleen, której przeszłość w Avalonie była znana. Medyczka również próbowała rozmawiać z Utherem i przypomniała mu o śmierci Morrigan, jednak ten stwierdził, że nie ma dowodów, by dziewczyna rzeczywiście została poświęcona wbrew swojej woli oraz że nie może karać za coś, co zostało już omówione i wybaczone.
— Proponuję po prostu dosypać Fionie coś do picia, gdy będzie już na Camelocie – stwierdziła Eileen, gdy przyjaciółki odwiedziły ją w obozie druidów. – Nie mogę znieść myśli, że Mor i Luna nie żyją, a ta wywłoka chodzi po świecie! – zacisnęła pięści ze złością.
— Wtedy my zostałybyśmy osądzone – odparła Vivienne. – Poza tym, nie możemy posuwać się do takich metod jak najwyższe kapłanki.
Eileen zamyśliła się, przypominając sobie klątwę jaką rzuciła na najwyższe kapłanki. Wierzyła, że w końcu się wypełni i morderczynie Morrigan spotka sprawiedliwy los. Nie żałowała rzucenia tego zaklęcia, ale zastanawiała się jak zareagowałaby na to jej przyjaciółki. Czy zrozumiałyby jej motywacje i poparły ją, czy może potępiły, skoro uciekła się do czarnej magii?
— Może wszystko będzie dobrze – powiedziała optymistycznie Kathleen. – W końcu Fiona nie będzie jedyną osobą przy Utherze. Król ma wielu mądrych i sprawiedliwych doradców. Chcę wierzyć, że zawsze będzie postępował dobrze.
— Ja też chcę w to wierzyć – westchnęła Vivienne. – Te jego argumenty o harmonii i niestawianiu jednych przed drugimi przypominają mi Morrigan i to, o co ona walczyła...
— Tylko się w nim nie zakochaj, masz męża! – poleciła żartobliwie Eileen, jednak zanim Vivienne zdążyła odpowiedzieć, przechodząca obok druidka zaczepiła ją i powiedziała:
— Czuję od ciebie magię, ale jest przytłumiona. Czy coś się stało?
— Nie, przynajmniej nic, co mogłoby mi zaszkodzić – odparła Vivienne. – Po prostu postanowiłam nie używać mojej mocy i uśpić ją w sobie. Zrobiłam to z przyczyn etycznych.
— Nie interesuje mnie twoje życie, ale zrobiłaś głupotę – skomentowała druidka. – Pewnego dnia, gdy będziesz bardzo potrzebowała swoich mocy, możesz pożałować tej decyzji i nawet gdybyś chciała znów użyć magii, ona zemści się na tobie za marnotrawstwo swojego daru – zapowiedziała zimno i odeszła.
Vivienne wpatrywała się w kobietę z przerażeniem. Już kilka razy słyszała, że mogą zdarzać się sytuacje, gdy będzie potrzebowała magii, ale nikomu nie przyszłoby do głowy, że miałaby zostać ukarana za nieużywanie swoich mocy.
— Nie przejmuj się – pocieszyła ją łagodnie Kathleen. – Niektórzy czarodzieje po prostu uważają magię za ważniejszą niż wszystko i wszyscy wiemy jak się to czasem kończy.
— Ale ona ma trochę racji – odezwała się Eileen. – Po co rezygnować z magii? Taka się urodziłaś, Vivienne, i nie zmienisz tego.
Vivienne nadal wpatrywała się w dal, gdzie jeszcze przed chwilą było widać tajemniczą druidkę. Była przekonana, że kobieta nie doświadczyła żadnej wizji, po prostu chciała ją nastraszyć, ale to nie zmniejszało jej strachu. Vivienne miała wrażenie, że wkrótce spotka ją coś strasznego i że całe jej życie jest zmierzaniem ku jakiejś nieuchronnej katastrofie.
,,Nie, nie mogę tak myśleć" skarciła się. ,,Mam męża, który kocha mnie ponad życie, i pasierbicę, którą spróbuję do siebie przywiązać. Niedługo może będę miała też dzieci. Mieszkam w pięknym zamku, w królestwie rządzonym przez sprawiedliwego króla. Wyznaję religię, w której Bóg obiecał chronić i kochać każdego człowieka. Mam dwie przyjaciółki, które mnie akceptują taką jaka jestem. Wszystko, co złe jest już za mną. Nie mam się czego obawiać."
— Nigdy nie użyję już magii – powiedziała stanowczo. – Taka jest moja wola.
***
Vivienne czuła się chroniona przez małżeństwo z Gorloisem, niemniej jednak nie spodziewała się, że Fiona zostawi ją w spokoju i w żaden sposób nie odniesie się do ich znajomości w Avalonie. Nie myliła się, ponieważ już następnego dnia po przybyciu najwyższej kapłanki do Camelotu, spotkały się na korytarzu. Na widok Vivienne, Fiona uśmiechnęła się z wyższością.
— Zatem zostałaś damą na dworze. Cóż, każdy ma swoje ambicje – powiedziała złośliwie.
— Jestem tu ze względu na męża – odpowiedziała Vivienne, chociaż zdawała sobie sprawę, że ten argument jeszcze bardziej pogrąży ją w oczach Fiony. W końcu kapłanki Avalonu szczyciły się tym, że nie podążają za mężczyznami, jak inne kobiety. Jednak Vivienne nie przejmowała się tym. Dzieliła życie i starała się wspierać człowieka, który był mądry i szlachetny. Nie miała zamiaru buntować się przeciw Gorloisowi tylko dlatego, że był mężczyzną, płeć przecież nie jest wyznacznikiem niczego.
— Ja jestem tu ze względu na Avalon, czego ty nigdy nie potrafiłaś zrozumieć – Fiona pokręciła głową z potępieniem. – Dobrze, że odeszłaś.
— Owszem, odeszłam – potwierdziła Vivienne. – Nie tylko ze świątyni. Całkowicie zrezygnowałam z magii i nie mam zamiaru już nigdy jej używać – spojrzała na rozmówczynię groźnie. – Na zamku prawie nikt nie wie, że byłam czarodziejką, i tak ma pozostać. Rozumiesz?
— Jak sobie chcesz – wzruszyła ramionami Fiona. – Skoro jesteś tak głupia, by rezygnować ze swojego daru, to proszę bardzo. Dlaczego miałabym pozwolić ci robić mi konkurencję?
Vivienne zadrżała z gniewu. Nie mogła patrzeć na Fionę, kobietę, która przyczyniła się do śmierci jej najlepszej przyjaciółki. To także przez nią Morrigan zginęła w tak okrutny sposób. A Fiona żyła nadal, stała tu przed nią zadowolona i dumna z siebie, szczęśliwa, że pełni funkcję na dworze. Najbardziej frustrujące było to, że Vivienne nie mogła z tym nic zrobić. Nie istniał żaden zgodny z prawem i moralnością sposób, by unieszkodliwić Fionę, najwyższe kapłanki i pomścić śmierć Mor.
Wróciła do swojej komnaty, cała w dreszczach. Uświadomiła sobie, że znów nie jest na swoim miejscu. Mimo zmiany wiary i wyrzeczenia się magii, wciąż nie była kobietą z Camelotu.
***
Kathleen również obawiała się dawnej ,,siostry" z Avalonu. Ponieważ wiedza o jej magicznych mocach była powszechna, nie mogła udawać, że nie zna Fiony, ale unikała jej jak mogła.
— Boję się, Nathanie – wyznała pewnego dnia swojemu mężowi. – Wierzę, że król Uther jest dobrym człowiekiem i nie chciałby nikogo skrzywdzić, ale on nadal pozostaje pod pewnym wpływem kapłanek Avalonu. A wiesz do czego one są zdolne.
— Uther twierdzi, że musi wysłuchiwać każdej strony, dla zachowania równowagi – westchnął Nathan, bawiąc się włosami dziewczyny. – Nie jestem w niego tak wpatrzony jak Gorlois, może dlatego, że król zawsze traktował mnie z wyższością. Może wierzy w równość między ideami, ale nie między ludźmi, bo jako syn kucharki zawsze byłem dla niego gorszy. Ale każdy ma jakieś wady, a poza tym Uther dobrze rządzi Camelotem. Trzeba wierzyć, że nadal będzie postępował rozsądnie.
— Mam taką nadzieję – odparła Kathleen i oparła się na jego ramieniu. – Bo kto inny mógłby nas poprowadzić, teraz gdy straciłam wiarę w Avalon, a Morrigan i Luna nie żyją?
Nathan pogłaskał żonę po głowie. Mógłby odpowiedzieć, że on wierzy, że wszystkich poprowadzi Bóg, ale zastanawiał się, czy nie uraziłby tym ukochanej. Kathleen nie była już kapłanką, ale nadal wierzyła w bogów. Nie przeszkadzało im to w codziennym życiu, szanowali nawzajem swoje przekonania, uważając drugą osobę po prostu za dobrego człowieka. Nathan był przekonany, że skoro Najwyższy stworzył wszystkie rzeczy na niebie i ziemi, wszystkie siły natury, a Kathleen oddaje im cześć, to w pewnym sensie również służy Jemu.
— Wszystko się ułoży, zobaczysz – powiedział i pocałował ją. – Najważniejsze, że jesteśmy razem.
Kathleen uśmiechnęła się, ale po chwili spochmurniała.
— Czy to nie dziwne, że może nie odnaleźlibyśmy się, gdyby nie tamta noc Samhain?
— Może – zgodził się Nathan. – Ale myślę, że taki jest świat. Gdy coś tracisz, los daje ci coś nowego, abyś mogła żyć dalej. Świat troszczy się o wszystkie swoje dzieci.
***
Fiona tymczasem była coraz bardziej zadowolona z pobytu na Camelocie. Właściwie nawet bardziej niż z czasu, który spędziła w Avalonie. Tam nawet jako najwyższa kapłanka czuła się niższa od Halinor i Nimue, zaś na zamku wszyscy ją szanowali i traktowali z czcią. Cóż, z drobnymi wyjątkami, ale nimi Fiona się nie przejmowała. Król Uther ją cenił i chociaż nie traktował jej jak przyjaciółki, to jako nadworna czarodziejka miała dostęp do wielu informacji, które przekazywała kapłankom.
Zastanawiała się nawet, czy nie powinna uwieść Pendragona, którego uważała za dość pociągającego mężczyznę, aby wyciągać z niego więcej wiadomości, co do królestwa. Szybko jednak skarciła się za tą myśl. Może i wiedziałaby więcej, może byłaby wpływowa, ale bardzo łatwo mogła uwikłać się w jakiś skandal, wpaść w kłopoty i zostać odesłana do Avalonu jako zhańbiona i poniżona ladacznica. Nie, nie potrzebowała czegoś takiego. Obrała więc inną strategię. Postanowiła zaprzyjaźnić się z królową Igraine, która była tak uwielbiana przez męża.
— Witaj, pani! – zawołała kiedyś na widok Igraine, siedzącej w ogrodzie z małą Morgause na kolanach. – Mogę się przysiąść?
— Tak, oczywiście – zgodziła się Igraine, robiąc jej miejsce na ławce. – Proszę, usiądź – uśmiechnęła się łagodnie.
— Cóż za urocza dziewczynka – powiedziała Fiona, patrząc na Morgause. – Można by pomyśleć, że to twoja córeczka, pani.
Igraine z trudem ukryła smutek. Bardzo kochała Morgause, rzeczywiście niczym własną córkę, ale dziewczynka nie była jej dzieckiem. Królowa nadal pozostawała bezdzietna i coraz mocniej rozpaczała z tego powodu. Uther w żaden sposób nie okazywał jej niechęci czy zawodu, dworzanie również się powstrzymywali, ale gdy chodziła ulicą, widziała ciekawskie spojrzenia poddanych, próbujących odgadnąć, czy następca tronu jest już w drodze.
Morgause uśmiechnęła się do Fiony. Bardzo chciałaby być córeczką pani Igraine. Oczywiście, gdyby jednocześnie mogła zostać z tatusiem.
— To córka lorda Gorloisa – odpowiedziała w końcu królowa, głaszcząc podopieczną po głowie. – Lubię się nią zajmować.
— Ma przecież macochę – zauważyła Fiona. A więc moralna, czysta Vivienne wcale nie była taka idealna. To ona powinna spędzać całe dnie z Morgause, nie królowa.
— Nie lubię jej – odezwała się dziewczynka. – Chce mi zabrać tatusia!
— Och, nie wolno tak mówić, kochanie! – zawołała Igraine. – Vivienne wcale nie chce zabrać ci taty. Ona po prostu chce, żeby był szczęśliwy, po śmierci twojej mamy. A Gorlois kocha was tak samo.
Morgause nie odpowiedziała, zawstydzona upomnieniem opiekunki. Natomiast Fiona odczuła wewnętrzną satysfakcję. Czyli Vivienne rzeczywiście była nielubiana przez pasierbicę. A mała jest coraz większa, zaczyna sporo rozumieć, a jednocześnie jest podatna na słowa starszych. Można łatwo nastawić ją przeciw wszystkiemu, co wiąże się z macochą, i ukształtować tak, by była wcieleniem wszystkiego, czego Vivienne nienawidziła. W ten sposób mogłaby wykorzystać pobyt na dworze nie tylko do ugruntowania pozycji najwyższych kapłanek, ale też do zemsty na kobiecie, która zakwestionowała autorytet Avalonu i wyparła się swoich mocy.
– Bardzo lubię dzieci – powiedziała. – Mam nadzieję, że od czasu do czasu będę mogła wam towarzyszyć w takich miłych spotkaniach.
— Nie mam nic przeciwko – zapewniła Igraine, która w każdym widziała dobre cechy i intencje.
— Tu jesteś, siostro! – nagle kobiety dostrzegły przed sobą Tristana de Bois. – Szukałem cię cały ranek, aż w końcu musiałem pójść na trening. Musimy pomówić o stypie po babce urządzonej dla ludzi z naszego majątku. Byłoby wielkim nietaktem, gdybyśmy nie pozwolili im pożegnać staruszki.
— Porozmawiam z Utherem, kiedy będę mogła pojechać – obiecała Igraine i wskazała na Fionę. – Znasz już naszą nadworną czarodziejkę?
Tristan rzucił Fionie szybkie spojrzenie.
— Oczywiście, byłem przecież na jej przedstawieniu.
Fiona starała się zachowywać spokojnie i z dystansem, ale nie mogła oderwać wzroku od stojącego przed nią mężczyzny. Rzeczywiście, było widać, że Tristan wrócił z ćwiczeń rycerskich, ze względu na jego rozczochrane włosy, poczerwienioną twarz i koszulę ściśle przylegającą do ciała. W tym wszystkim było coś, co ją przyciągało i fascynowało, a najbardziej intrygowało ją to, że nie zwrócił na nią uwagi. Tak, to jest mężczyzna, którego mogłaby zdobyć. Jest bratem królowej. Związek z nim, nawet gdyby pozostał potajemny, przyniósłby jej wiele korzyści. Podejrzewała, że na każdej płaszczyźnie życia.
— Czy ty jesteś, sir, tym Czarnym Rycerzem, o którym nasłuchałam się od dwórek? – zapytała. Tristan prychnął.
— Tak na mnie mówią, ale nie mam zamiaru stać się bohaterem ballad, przy których płaczą jakieś dziewuchy.
— Oczywiście, że nie – zapewniła Fiona i spojrzała na niego wymownie. – To zbyt mdłe.
Tristan uniósł brew i przyjrzał się czarownicy. Nie lubił, kiedy kobiety go kokietowały, bo zawsze miał wrażenie, że robią to w jakimś interesie. Do tego zazwyczaj nie próbowały mu się przypodobać w zbyt inteligentny sposób. Miał szczerą nadzieję, że Fiona szybko się nim znudzi, bo nie miał ochoty na codzienne spotkania z narzucającą mu się panną.
Igraine natomiast nie zauważyła w tej rozmowie nic dziwnego, zajęta obserwowaniem Morgause.
***
Przy najbliższej okazji Fiona postanowiła zrealizować swój plan. Udała się do komnaty Igraine, gdy ta bawiła się z Morgause, i pod jakimś pretekstem namówiła królową do wyjścia. Następnie uklękła przy dziewczynce i zapytała:
— Cały czas spędzasz z królową. Czy macocha się tobą nie zajmuje?
— Zajmuje czasem – odpowiedziała spokojnie Morgause. – Ale ja jej nie lubię. Wolę panią Igraine.
Fiona uśmiechnęła się z satysfakcją i nachyliła się nad córką Gorloisa.
— Dlaczego jej nie lubisz? Jest niemiła dla ciebie lub twojego taty?
— Nie wiem – wzruszyła ramionami Morgause. – Myślę, że była niemiła dla mojej mamy.
Fiona nie miała pojęcia, kim była matka Morgause i jak wyglądały jej relacje z Vivienne, ale uznała, że warto wykorzystać zmarłą kobietę w realizacji planu. W końcu dzieci zazwyczaj są bezwzględnie lojalne wobec rodziców, a śmierć może nawet wzmocnić tę więź, sprawiając, że zapomina się o tym, co było złe między ludźmi. Dla Morgause jej matka zapewne była teraz świętością.
— Twoja mama znała Vivienne? – zapytała najwyższa kapłanka.
— Była jej kuzynką – odparła dziewczynka. – Ale się nie lubiły. Kiedyś moi rodzice bardzo pokłócili się o ciocię Vivienne... - nagle Morgause pomyślała, że jej tata nie byłby zadowolony, gdyby usłyszał tę rozmowę, więc zawołała. – Ale mój tatuś zawsze był dobry! To Vivienne jest zła!
— Myślę, że masz rację, skarbie – zgodziła się Fiona i pogłaskała Morgause po włosach. – Wiesz, są panie, które tak bardzo pragną mieć męża, że nie interesuje ich, czy ten mężczyzna ma już rodzinę i dzieci.
Jasnowłosa dziewczynka spojrzała na czarownicę z przerażeniem. Fiona ubrała w słowa to, co dręczyło Morgause od dłuższego czasu. To że Vivienne próbowała odebrać Gorloisa Norwenn i przez nią jej mama była nieszczęśliwa.
— Oczywiście, twój tatuś na pewno kochał twoją mamę – dodała Fiona. – Ale mężczyźni nie umieją żyć sami. Gdy twoja mama umarła, jej mąż łatwo uległ Vivienne.
Morgause odwróciła wzrok. W jej oczach zalśniły łzy. Jej tatuś był przecież dobrym i silnym człowiekiem. Nie mógł tak po prostu poddać się jakiejś okropnej, podstępnej kobiecie. Nie, to wszystko wina Vivienne. Ona go oszukała i przekonała, że będzie dla niego dobrą żoną i mu pomoże, ale w końcu na pewno go skrzywdzi.
— Masz rację – powiedziała w końcu.
W tym czasie Igraine wracała do swej komnaty. Gdy spotkała na korytarzu Vivienne, ciemnowłosa spytała:
— Nie ma z tobą Morgause, królowo?
— Została na chwilę z Fioną – uśmiechnęła się promiennie Igraine. – Chyba się polubiły.
Vivienne ruszyła za żoną Uthera, nie patrząc na nią. Gdyby bowiem ich spojrzenia się spotkały, królowa niechybnie zauważyłaby wzburzenie i zdenerwowanie drugiej kobiety. Vivienne była jeszcze bardziej przerażona niż wtedy, gdy dowiedziała się o przybyciu Fiony na Camelot. Nie ufała kapłance i nie wierzyła w jej dobrą wolę. Fiona była wyrachowana nawet jako adeptka. Wszystko, co robiła, miało swój cel. Jeśli postanowiła zaprzyjaźnić się z Morgause, z pewnością chciała w ten sposób uderzyć w Vivienne.
Niepokój byłej czarodziejki nasilił się jeszcze mocniej, gdy weszła do komnaty dziennej królowej i zobaczyła jak Fiona bawi się z Morgause jej lalkami. Vivienne natychmiast złapała pasierbicę za rękę i przyciągnęła do siebie.
— Chodź, Morgause. Przestań przeszkadzać innym. Poszukamy twojego taty.
***
Chłodne słowa ze strony macochy, tym bardziej nie nastawiły do niej przyjaźnie Morgause. Dziewczynka do końca dnia traktowała Vivienne niegrzecznie i opryskliwie, po raz pierwszy tak otwarcie nie kryjąc się z niechęcią do nowej żony ojca.
— Morgause, jak ty się zachowujesz?! – skarcił ją w końcu Gorlois. – Vivienne niczym nie zasłużyła na takie traktowanie.
— A właśnie, że zasłużyła! – zawołała Morgause, a ponieważ wiedziała, że ojciec byłby zły, gdyby dowiedział się o jej dyskusji z Fioną, dodała. – Nie pozwoliła mi się bawić z panią Igraine i z panią Fioną.
— Bo też nie powinnaś całymi dniami zawracać im głowy – odparł Gorlois. – To ja i Vivienne jesteśmy twoją rodziną.
Vivienne nawet nie była wdzięczna, że mąż stanął po jej stronie. Uznała, że Morgause miała rację. Przecież dziewczynka była nieświadoma prawdziwego charakteru Fiony i nie istniała możliwość wyznania jej prawdy. A w jej przyjaźni z Igraine nie było nic złego. Owszem, wyglądało to dziwnie, gdy mała dziewczynka wolała spędzać czas z obcą kobietą niż przybraną matką, ale może to ona, Vivienne, zawiniła? Starała się być dobra dla Morgause i postrzegać ją przede wszystkim jako córkę Gorloisa, ale mała była też córką Norwenn, i Vivienne podejrzewała, że jej konflikt z kuzynką zatruwa również jej relację z pasierbicą. Nie mogła zapomnieć w jakich okolicznościach Morgause przyszła na świat.
,,Muszę się zmienić, muszę stać się dla niej prawdziwą przyjaciółką" postanowiła Vivienne. ,,Muszę naprawdę wynagrodzić Norwenn moją niechęć, okazując miłość jej córce".
Poprosiła Gorloisa, by mogła ułożyć małą do snu i gdy zostały same, powiedziała:
— Przykro mi, że mnie nie lubisz, Morgause. Nie jestem twoim wrogiem. Kocham cię, może nie tak mocno jak twój tatuś, ale także.
— Nieprawda – stwierdziła uparcie Morgause.
— Prawda – Vivienne pogłaskała ją po rączce, którą dziewczynka szybko jednak wyrwała. – Nigdy nie zastąpię ci mamy, ale jestem teraz żoną twojego taty, byłam kuzynką twojej matki, i jesteś mi bliska. Chcę się tobą opiekować i chcę, żebyś uważała mnie za swoją przyjaciółkę.
Morgause przez chwilę wpatrywała się w macochę chłodnym wzrokiem. Taki wyraz w oczach małej dziewczynki przeraził Vivienne. W końcu pasierbica zapytała:
— Lubiłaś moją mamę?
— Oczywiście, że ją lubiłam – odpowiedziała szczerze Vivienne. – Była moją kuzynką i chociaż czasem się kłóciłyśmy, zawsze pozostawałyśmy rodziną.
,,Szkoda, że tak późno to doceniłam" westchnęła w duchu.
— Więc czemu wyszłaś za tatę? – dopytywała Morgause. – To tak jakbyś cieszyła się z jej śmierci.
Te słowa przypomniały Vivienne wyrzuty sumienia jakie ogarnęły ją po ślubie, rozterki czy jej małżeństwo jest w ogóle moralne. Teraz jednak postanowiła się nie dać. Wierzyła, że jest porządnym człowiekiem i nie miała zamiaru spędzać reszty życia na umartwianiu się.
— Wyszłam za niego, bo wiedziałam, że to go uszczęśliwi i że ja także będę z nim szczęśliwa – odpowiedziała. – Tak właśnie działa świat, Morgause. Dzieją się straszne rzeczy, ludzie odchodzą, ale trzeba szukać czegoś, co będzie dawało ci szczęścia i sprawiało, że zechcesz żyć. To nie znaczy, że nie kochasz tych, których straciłaś. Oni nawet po śmierci cieszą się naszym szczęściem. Twoja mama na pewno jest zadowolona, że jesteś pod opieką ludzi, którym na tobie zależy.
Morgause nie odpowiedziała. Odwróciła się w stronę świecy, która stała na stoliku przy jej łóżku i która właśnie przygasała. Dziewczynka była wzburzona, drżała i zaciskała pięści. Vivienne przyglądała się jej z niepokojem, który zwiększył się, gdy zobaczyła, jak pod spojrzeniem Morgause, świeca zaczyna żarzyć się mocniej.
— Och, Boże! – zawołała kobieta. – Czy ty to zrobiłaś?
— Nie wiem – Morgause odwróciła się do niej i spojrzała z ciekawością. – Myślisz, że umiem?
Vivienne rozejrzała się po komnacie. Nie ulegało wątpliwości, że świeca przed chwilą gasła, a gdy Morgause na nią spojrzała, zapłonęła mocniej. Była to prosta, mimowolna sztuczka, jeden z pierwszych objawów magii u dzieci. A przecież dziadek Morgause był czarodziejem.
— Myślę, że masz magiczną moc, skarbie – powiedziała w końcu Vivienne.
***
Po tym wydarzeniu, Vivienne wróciła do sypialni męża i bez wstępów powiedziała:
— Morgause musiała odziedziczyć moc po swoim dziadku.
Gorlois popatrzył na żonę pytająco. Vivienne usiadła przy nim na łóżku i wyjaśniła mu, co zrobiła Morgause.
— Norwenn byłaby przeszczęśliwa – skomentował Gorlois. – Chociaż właściwie... Może zauważyła u Morgause już wcześniej jakieś oznaki, ale mi nie powiedziała. Rzadko ze sobą rozmawialiśmy – w jego głosie pobrzmiewała melancholia. Wciąż miał wyrzuty sumienia, że nie był dobry dla Nor, że przez cały okres trwania ich małżeństwa marzył o innej kobiecie. Jako mąż Vivienne był naprawdę szczęśliwy, ale cień Norwenn wciąż zatruwał ich życie i oboje o tym wiedzieli.
— Za jakiś czas trzeba ją nauczyć posługiwać się mocą – westchnęła Vivienne. – Och, mam nadzieję, że Fiona nie zaproponuje w tym swojej pomocy! Widziałam dzisiaj jak szczebiotała coś do Morgause.
Gorlois nieco się przestraszył. On również nie chciał, by jego córka miała zbyt bliski kontakt z morderczynią i fanatyczną kapłanką. Jednak nie mógł nic zrobić przeciw Fionie. Gdyby spróbował oczernić kapłanki Avalonu w oczach Uthera, wybuchłby wielki skandal. Poza tym, Vivienne musiałaby przyznać się do tego, że jest czarodziejką, a bardzo tego nie chciała.
Ta myśl nasunęła Gorloisowi pewien pomysł.
— Vivienne... Wiem, że magia przywołuje twoje bolesne wspomnienie i że wiele przez nią straciłaś, ale może powinnaś się przemóc i spróbować znów czarować? A potem nauczyć tego Morgause?
Vivienne popatrzyła na męża stanowczo.
— Tu nie chodzi o wspomnienia. Tu chodzi o to, że poznałam magię ze zbyt złej strony, również moja moc sprowadziła zbyt wiele zła... Wciąż słyszę jak Nimue oskarża mnie o to, że Morrigan zginęła, bo nie zgodziłam się zostać najwyższą kapłanką. Nie mogę czarować, Gorloisie, to by mnie zabiło. Chciałabym pomóc Morgause, ale nie mogę. Ale poproszę Kathleen albo Eileen, żeby one ją uczyły. Mam do nich pełne zaufanie.
— Ale ty jesteś silniejsza od nich – powiedział Gorlois i dotknął dłoni żony. Vivienne pokręciła głową.
— Jeśli masz na myśli siłę mojej mocy, to mylisz się. Byłam silniejszą czarodziejką. Teraz już nią nie jestem. Jestem zwyczajną kobietą i twoją żoną.
***
Igraine i jej bracia rzeczywiście wyjechali do swojego rodzinnego majątku, by urządzić stypę po Tressie dla okolicznej ludności. Uther został w Camelocie, aby cały czas czuwać nad królestwem. Miał też nadzieję, że gdy zatęskni za żoną, bardziej ją doceni.
Kochał Igraine i dziękował bogom, że dali mu ją za żonę, ale cały czas miał poczucie, że czegoś mu w tym małżeństwie brakuje. Igraine była jego przystanią, ale Uther czasem zastanawiał się, czy przystań nie powinna być tylko odpoczynkiem po wysiłku, a nie całym życiem. W małżeństwie z Igraine brakowało mu wyzwania, ryzyka, gwałtownych emocji, wszystkiego, czego doświadczał jako kochanek Nimue.
,,Opamiętaj się" powtarzał sobie czasem, gdy takie myśli go nawiedzały. ,,Małżeństwo nie polega na gwałtownych emocjach. Chciałbyś spędzić resztą życie z taką kobietą jak Nimue, z którą musiałbyś nieustannie się kłócić i nigdy nie wiedziałbyś, co właśnie zrobi? Igraine jest dobra i szlachetna, jest ideałem kobiety i królowej. Nie zna się co prawda na polityce, ale troszczy się o poddanych."
Niepokoił go też brak potomka. Wydawało się, że jego panowanie powtarza dzieje Tewdrika, którego obalił. Uther co prawda starał się być lepszym i sprawiedliwszym królem, ale czy pozycji jego wuja zagroziło tylko okrucieństwo? Przypomniał sobie te wszystkie pogłoski o bezpłodności poprzedniego władcy i przesądy, że taki król sprowadza na kraj nieszczęście i nieurodzaj. Uther zaczął wyrzucać też sobie, że nie brał udziału w ostatniej wojnie, chociaż przecież celtycki monarcha zawsze walczył w pierwszym szyku. Musi to zmienić, musi się poprawić. Wręcz marzył o jakimś najeździe.
Pewnego dnia, przechadzając się i walcząc z tego typu myślami, natknął się w ogrodzie na Vivienne. Czytała jakąś księgę na ławce, bardzo tym zaabsorbowana. Uther podszedł do niej, mając nadzieję, że rozmowa rozgoni jego dziwne dylematy, zwłaszcza, że ostatnio przestał tak natarczywie myśleć o żonie Gorloisa z fascynacją. Nie znaczy to, że pozbył się pokus. Po prostu stwierdził, że rozsądniej będzie jednak wspominać Nimue, która znajdywała się poza zasięgiem jego możliwości, niż skupiać uwagę na małżonce przyjaciela, kobiecie, którą widywał codziennie, i którą mógłby zdobyć, gdyby tylko zechciał. A nie mógł chcieć.
— Dzień dobry, Vivienne – powiedział spokojnie. Dziewczyna podniosła na niego swoje ciemne oczy.
— Dzień dobry, panie. Czy masz do mnie jakąś sprawę?
— Nie, po prostu chciałem się przywitać – Uther czuł się niepewnie. Zazwyczaj był dumny i zdecydowany, zawsze wiedział, co powiedzieć i jak się zachować. Teraz prosta żona rycerza go onieśmieliła, ponieważ na niego spojrzała. Chyba jednak rozmowa z nią nie była dobrym pomysłem. – Jak ci się żyje na Camelocie?
— Bardzo dobrze – Vivienne odłożyła księgę, podniosła się z ławki i stanęła obok króla. – Wychowałam się na wsi, więc początkowo trudno było mi przyzwyczaić się do życia w grodzie, ale to już minęło.
Co prawda, nadal czuła, że nie pasuje do Camelotu, ale król nie musiał o tym wiedzieć. Poza tym, ona właściwie nigdzie nie pasowała.
— Gorlois mówił, że twój ojciec był rycerzem – powiedział Uther.
— Bo był – wzruszyła ramionami Vivienne. – Służył jego ojcu. Niestety, zmarł, gdy miałam dwanaście lat.
— Bardzo ci współczuję – pokiwał głową Uther. – Moi rodzice też wcześnie odeszli. A twoja matka?
— Była zielarką – odpowiedziała szybko Vivienne, mając nadzieję, że Uther nie będzie drążył dalej. Wtedy mogłaby bardzo łatwo przyznać się, że jej matka była czarodziejką, a od tego już niedługa droga do odkrycia, że ona również władała magią. Właściwie, mogłaby się do tego przyznać, tak samo jak do wyrzeczenia się jej, przecież nie spotkałaby jej za to kara. Jednak jakaś część jej uparcie buntowała się przeciw wyznaniu prawdy.
— Rozumiem – Uther wciąż nie wiedział jak prowadzić tą rozmowę. Z drugiej strony, nie chciał jej kończyć. – Ty również zajmujesz się ziołami?
— Trochę – odpowiedziała coraz bardziej zdenerwowana Vivienne. – Ale nie jestem tak dobra jak moja matka.
Przez chwilę zastanawiała się, czy teraz król odkryje prawdę o jej magicznej mocy i jak by się taka konfrontacja skończyła. Później jednak obawa ustąpiła czemuś na kształt żalu. Przypomniała sobie ostatnią rozmowę z Fioną, a później deklarację wobec Gorloisa, że chce być tylko jego żoną. Problem polegał na tym, że nie była wychowana na panią domu. Od dziecka powtarzano jej, że ona jako czarodziejka może być kimś więcej, może sama decydować o sobie i dyktować warunki. Teraz zrównała się z kobietami dla których sensem życia było rodzenie dzieci i witanie męża po powrocie ze spełnionej misji. Jej matka również miała rodzinę, ale miała też swoją magię.
,,Ale do magii nie mogę już wrócić" przypomniała sobie Vivienne. ,,Spróbuję pouczyć się zielarstwa od Kathleen, a jeśli mnie to znudzi, zajmę się zgłębianiem wiedzy. Teraz mam dużo czasu."
— Coś cię zasmuciło? – zapytał Uther, widząc nagłą melancholię na twarzy kobiety. Vivienne potrząsnęła głową. Przecież nie mogła przyznać królowi, co ją dręczy. Właściwie nikomu nie mogła się do tego przyznać, nawet przyjaciołom, bo brzmiałoby to jak żalenie się na Gorloisa. Musiała sama zmagać się ze sobą.
— Po prostu... tęsknię za ludźmi, których utraciłam – westchnęła Vivienne. ,,I może trochę też za tym jaka kiedyś byłam. Tamtą Vivienne też utraciłam" dodała w myślach.
— Przykro mi, że obudziłem twoje przykre wspomnienia – powiedział łagodnie Uther. Vivienne nagle zadrżała na myśl, że zwrócił się do niej z taką samą troską z jaką mówił do żony. Szybko jednak przywołała się do porządku, w przeciwieństwie do Pendragona, który wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku.
Vivienne nie pozwoliła sobie na żadną reakcję i natychmiast się odsunęła. W oczach Uthera pojawiło się rozczarowanie, które szybko jednak przerodziło się w wyrzuty sumienia.
— Przepraszam – wydusił mężczyzna. – Chciałem cię tylko pocieszyć.
— W porządku, nic się nie stało – odpowiedziała szybko Vivienne. – Ale chyba jednak pójdę poszukać męża.
Szybko podniosła książkę z ławki i wyszła.
***
O ile Uther Pendragon zachowywał jeszcze skrupuły i starał się nie myśleć za wiele o kobietach, tak Fiona nie miała podobnych zahamowań wobec Tristana de Bois. Gdy tylko nadarzyła się okazja, zaczepiła rycerza, gdy ten ćwiczył strzelanie z łuku.
— Witaj, sir – powiedziała i skłoniła się. Tristan posłał jej znudzone spojrzenie. To jednak nie zraziło czarodziejki. – Właśnie wracam z narady. Nie pojawiłeś się – zauważyła.
— Nie interesuję się polityką – odparł Tristan, napinając łuk. – Wiem, że ktoś musi czuwać nad królestwem, ale za długie myślenie o polityce rozleniwia mężczyzn.
Fiona uniosła brew z ciekawością.
— Zawsze myślałam, że polityka uchodzi za bardzo męskie zajęcie.
— Dla większości ogranicza się do zdobycia wygodnego ,,stołka" i potem sycenia się własną wspaniałością. Tak było z królem Tewdrikiem i tak jest z Utherem... - uciął, zdając sobie sprawę, że powiedział za wiele. Wypuścił strzałę, która po chwili trafiła w cel.
— Och, nie krępuj się przy mnie, panie – odpowiedziała Fiona, podchodząc bliżej. – Ja służę Avalonowi, nie królowi Utherowi.
— I ciesz się z tego – stwierdził z satysfakcją de Bois. – Od koronacji Uther tylko siedzi w komnacie, wydaje polecenia i jest zadowolony z siebie. Tak się chełpił swoją siłą i zręcznością, a nawet nie brał udziału w ostatniej wojnie. Do wszystkiego wyznacza Gorloisa, chociaż wszyscy wiemy, że nie on jest tu najlepszym rycerzem.
— Jesteś nim ty, panie – powiedziała Fiona, znacząco, ale zarazem poważnie, tak by Tristan nie uznał jej słów za pustą kokieterię.
Tristan przez chwilę pozostawał pod wrażeniem słów dziewczyny, ponieważ jednak nie potrzebował szczególnie pochlebstw, będąc przekonanym o własnej doskonałości, w końcu odpowiedział:
— Skąd kobieta ma się znać na rycerstwie?
Fiona zmarszczyła czoło i spojrzała na Tristana raźnie.
— Wybacz, panie, ale to, że jestem kobietą, nie znaczy, że na niczym się nie znam. Zapewniam cię, że jesteśmy na tym samym poziomie.
Podziwiała Tristana de Bois i chciała go uwieść, ale nie znaczyło to, że miała zamiar pozwalać mu sobą pomiatać i lekceważyć się.
***
Fiona okazywała Czarnemu Rycerzowi atencję w taki sposób, że nikt w najbliższym otoczeniu nie uznałby tego za jej główny cel, jednak poświęcała temu na tyle dużo czasu, by nieco zaniedbać inne sprawy. Vivienne odetchnęła więc z ulgą widząc, że kapłanka poświęca mniej uwagi jej pasierbicy. Uznała, że pewnie ją to znudziło. Fiona nie była raczej typem kobiety z rozwiniętym instynktem macierzyńskim. Tak więc kolejne tygodnie i miesiące mijały we względnym spokoju.
Na jesieni Gorlois zaczął obserwować u siebie niepokojące objawy. Jego oczy szczypały i łzawiły, bolało go ciało. W końcu Vivienne zmusiła go do położenia się do łóżka i wezwała do niego Kathleen, ponieważ Gajusz na jakiś czas opuścił Camelot, by odwiedzić przyjaciół.
— Znam tą chorobę z czasów, gdy mieszkałam jeszcze w mojej wiosce – oceniła uzdrowicielka. – Nazywa się różyczka. Gorlois ma powiększone węzły chłonne za uszami, zawsze to widziałam w przypadku tej choroby – spojrzała na stojących obok Kathleen i Nathana. – Nie powinniście przebywać w jego otoczeniu. Różyczka nie jest bardzo zakaźną chorobą, ale jednak istnieje ryzyko zarażenia, a zdarza się, że powikłania są gorsze niż sama choroba.
— Co teraz będzie? – zapytała rozpaczliwie Vivienne ze łzami w oczach. Miała wrażenie, że ta choroba jest karą dla niej, karą, że nie była dobrą żoną, że czasami dusiła się w małżeństwie i chciała znaleźć się gdzie indziej.
— Gorlois jest silny i wytrzymały. Myślę, że przy odpowiedniej opiece pokona chorobę – zapewniła Kathleen. – Ale naprawdę powinniście trzymać się od niego z daleka.
— Nie ma mowy! – krzyknęła Vivienne. – To mój mąż, nie zostawię go!
— Kochanie – powiedział ciężkim głosem Gorlois. – Kath ma rację. Wiem, że będziesz o mnie myślała, więc nie poczuję się odtrącony. A ty musisz zadbać o siebie.
— Jako dziecko przeszłam różyczkę, więc nie powinnam już zachorować – dodała Kathleen. – Będę go miała na oku, nie wątpcie w to.
— Jesteś pewna, że się nie zarazisz? – zapytał z troską Nathan. Kath uśmiechnęła się. Lubiła czuć się kochana.
— Pewności nigdy nie ma, ale myślę, że nie musisz się o mnie martwić.
W końcu, po długich namowach, Vivienne i Nathan wyszli z komnaty chorego. Kathleen podążyła za nimi, tłumacząc i pocieszając, choć z głowy nie chciała wyjść jej jednak myśl, za sprawą której robiło jej się zimno. Wiedziała jednak, że nie ma czasu na dzielenie się tym. Powie to Vivienne, gdy Gorlois wyzdrowieje i nie będzie się już bała o jego życie.
***
Przez najbliższe dnie Vivienne czuła się coraz bardziej roztrzęsiona i wytrącona z równowagi, zwłaszcza że mimo zapewnień Kathleen, Gorlois wciąż nie wychodził z choroby, a nawet miał dodatkowe objawy. Załamana Vivienne praktycznie porzuciła postanowienie o poświęcaniu jak największej ilości czasu Morgause, całkowicie oddając ją pod opiekę Igraine. Dziewczynka również nie była dopuszczana do ojca, co wprawiało ją w bunt, zwłaszcza, że pamiętała okoliczności śmierci matki i że również nie mogła się z nią widywać przed śmiercią.
— Widziałaś tatę? – zapytała, gdy Vivienne odwiedziła ją w komnacie dziennej królowej. – Czy on umiera?
— Nie widziałam go, ale Kathleen tak i mówi, że czuje się lepiej – odpowiedziała jej macocha.
— Dlaczego go nie odwiedzasz, nie jesteś dobrą żoną! – zawołała Morgause.
Igraine z niepokojem przygarnęła do siebie dziewczynkę i powiedziała cicho:
— Twój tata nie chce, żebyście się od niego zaraziły. Ale Vivienne też bardzo się o niego martwi.
— Strasznie – potwierdziła Vivienne, blada i drżąca. Ten widok jeszcze bardziej przestraszył Morgause.
— Dlaczego się strasznie martwisz, skoro podobno tatuś czuje się lepiej? – dopytywała.
Vivienne miała dość. Wiedziała, że powinna porozmawiać z przybraną córką i spokojnie jej wszystko wyjaśnić, ale nie umiała. Nie potrafiła pocieszyć samej siebie, a co dopiero bezbronnego, przerażonego dziecka.
— Dziękuję, że opiekujesz się małą, pani, i przepraszam, że zajmujemy ci czas – zwróciła się do Igraine. – Jednak musi tak jeszcze pozostać, bo nie umiem teraz na niczym się skupić. Wybaczcie mi, ale już pójdę.
Pobiegła do ogrodu, oparła się o drzewo i rozpłakała. Wiedziała, że jest złą macochą, że takim zachowaniem utwierdza Morgause w jej nieufności, ale przez ostatnie dni sama z trudem zmuszała się do podstawowych czynności. Nie potrafiłaby jeszcze zajmować się dzieckiem. Dręczyła ją myśl, że Gorlois umrze, a ona zostanie sama, bez jego troski i pomocy. Nie wyobrażała sobie świata, w którym by go nie było, a ona zostałaby zdana na łaskę losu. Bez Gorloisa jeszcze bardziej czułaby, że nigdzie nie pasuje. A poza tym, zabiłyby ją wyrzuty sumienia. Może i był z nią szczęśliwy, ale Vivienne wiedziała swoje. Nie kochała męża tak jak na to zasługiwał, żałowała, że zdecydowała się na rolę typowej żony, przez chwilę poczuła przyciąganie do innego mężczyzny, jego przyjaciela.
,,Boże, ocal go" prosiła, całkowicie ignorując zapewnienia Kathleen, że Gorlois wyjdzie z choroby. ,,Nie dla mnie, bo ja nie zasługuję na żadne łaski, ale dlatego, że bez niego świat będzie gorszy i mniej szlachetny. Błagam, ocal go. I spraw bym stała się lepszą żoną, chroń mnie od pokus i wątpliwości."
Zajęta płaczem i pogrążona w modlitwie, nie zauważyła nadejścia Agravaine'a de Bois, który wracał z kolejnego treningu z bratem. Treningu, który tak naprawdę był nieustanną kłótnią. Tristan wciąż podkreślał swoją wyższość nad Agravainem i nieudolność brata, obrażał go i traktował z góry. Agravaine nie pozostawał mu dłużny i sam okazywał wzgardę, ale jednak czuł, że to on jest tym słabszym w tej relacji. Nienawidził Tristana i tego jak go traktował, ale zarazem podziwiał jego siłę, stanowczość i umiejętności. Chciałby być taki jak on, tymczasem Tristan zdecydowanie nie chciałby być Agravainem.
Wiadomość o chorobie Gorloisa przyjął z dziwną satysfakcją. Nigdy nie przepadał za dowódcą Uthera, właściwie mało kogo darzył sympatią, co zresztą łączyło go z bratem. Jego niechęć nasiliła się jeszcze mocniej, gdy spotkał Vivienne. Pojawiła się na Camelocie z dnia na dzień i praktycznie od razu wszyscy potraktowali ją jakby była przypisana do Gorloisa, jakby miał on do niej jakieś prawa. A Gorlois oczywiście się z nią ożenił. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego niektórzy dostają to, czego pragną, zwyciężają, budują sobie wspaniały los, a inni nie?
Gdyby Gorlois umarł, Vivienne zostałaby sama, a samotnej kobiecie jest trudno na świecie. Wtedy on, Agravaine, mógłby wyciągnąć do niej rękę, przekonać, że będzie ją dobrze traktował i poślubić. Małą Morgause nadal zajmowałaby się Igraine, a on wreszcie coś by osiągnął. Zdobyłby kobietę, która wydawała mu się wyjątkowa. Chociaż teoretycznie prowadziła takie samo życie jak inne damy na dworze, zawsze stała nieco z boku, nie angażując się, zajęta własnymi myślami i sprawami. Nie goniła za zabawą i podziwem, a mimo to wszyscy ją szanowali i respektowali. Gdyby Agravaine ją zdobył, stałby się kimś. Miał wrażenie, że nawet Tristan inaczej by się do niego odnosił.
Postanowił wcielić swój plan w życie teraz, natychmiast. Podszedł do zapłakanej Vivienne i powiedział:
— Proszę, nie płacz, pani.
Kobieta zwróciła w jego stronę załzawione oczy. W tej chwili była tak zajęta własną rozpaczą, że zapomniała o obawach jakie żywiła wobec Agravaine'a.
— Wybacz, panie. Jestem tak zasmucona stanem męża, że nie zwracam uwagi na nic innego.
— Choroba twojego męża to ogromna tragedia, pani – zapewnił de Bois, choć tak naprawdę myślał inaczej. – Jeśli coś by mu się stało, to możesz liczyć na moje wsparcie.
Vivienne spojrzała na Agravaine'a z przerażeniem. Sama nieustannie drżała o męża, ale mimo to wszyscy zapewniali ją, że Gorlois wkrótce poczuje się lepiej, że wyzdrowieje. Morgause, która obawiała się śmierci ojca, była tylko dzieckiem. Usłyszeć z ust dorosłego człowieka, że Gorlois może umrzeć, było ponad siły Vivienne.
— Nie!!! – krzyknęła rozpaczliwie. – On nie umrze! Nie umrze, rozumiesz?! Nie zostawi mnie samej! – w tym momencie jego śmierć równałaby się dla niej spełnieniem snu, w którym zostaje sama na całą wieczność.
— Miejmy nadzieję, że nie – odpowiedział Agravaine. – Ale jeśli tak, nie zostaniesz sama, pani. Masz...
— Nie chcę żebyś do mnie mówił! – wykrzyknęła Vivienne i wybiegła z ogrodu, nie dbając o to, czy urazi mężczyznę. Instynktownie przeczuła, że Agravaine wcale nie bolałby nad śmiercią Gorloisa i że wtedy znalazłby się jeszcze bliżej niej. Ta myśl przeraziła ją prawie równie mocno jak utrata męża.
***
Ostatecznie jednak Gorlois pokonał chorobę i z każdym dniem wracał do sił. Gdy Vivienne i Nathan zostali w końcu do niego dopuszczeni, praktycznie wyrywali sobie mężczyznę z ręki, przytulając się do niego i zapewniając o tym, że nieustannie o nim myśleli.
Kathleen sprawiała wrażenie zadowolonej z pomyślnego zakończenia choroby, jednak na dnie jej oczu czaił się cień smutku i zawodu. W końcu odezwała się:
— Nathanie kochany, czy możesz na chwilę wyjść? Chcę powiedzieć coś Gorloisowi i Vivienne na osobności.
Wszyscy popatrzyli na nią ze zdziwieniem.
— Dlaczego Nathan musi wyjść? – zapytał Gorlois. – I chciałbym zobaczyć też Morgause.
— Zobaczysz – obiecała Kathleen. – Ale na razie muszę wam coś opowiedzieć.
Nathan niechętnie wyszedł, zaniepokojony tajemniczym zachowaniem żony. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, Kathleen zaczęła mówić.
— Te dodatkowe objawy choroby... Były związane z czymś innym niż sama różyczka. Widziałam to już u mężczyzn i nawet rozmawiałam o tym przed laty z twoją matką, Vivienne... - spojrzała na przyjaciółkę. – Mogłabyś się domyśleć, gdybyś interesowała się leczeniem, ale nie o to chodzi.
— Jakie dodatkowe objawy, przecież Gorlois jest już zdrowy! – zawołała Vivienne.
— Tak, jest – zapewniła Kath. – Ale nie do końca. Czasem zdarza się, że różyczka doprowadza też do innych chorób. Krótko mówiąc, po powikłaniach Gorlois nie może już mieć dzieci.
Vivienne i Gorlois spojrzeli na nią z niedowierzeniem, jakby nie rozumieli jej słów.
— Obawiałam się tego od początku, ale wierzyłam, że obejdzie się bez komplikacji – przyznała Kathleen. – Przepraszam, Gorloisie. Nie dałam rady już nic zrobić. Choroba uczyniła cię bezpłodnym – Vivienne i jej mąż zdawali się coraz lepiej rozumieć sens wypowiedzi Kathleen, ale to nie zmniejszało ich szoku. – Jesteś w stanie obcować z kobietą, ale nie możesz spłodzić dziecka. Przepraszam, że cię przed tym nie uratowałam – powiedziała ze skruchą.
— To nie twoja wina – zapewnił mężczyzna, starając się ukryć wstrząs. – Dziękuję, że się o mnie troszczyłaś. Możesz nas teraz zostawić samych?
Kathleen skinęła głową i wyszła z komnaty, mając nadzieję, że będzie mogła się teraz wypłakać w ramionach Nathana.
— Kiedy prosiłem cię o rękę, nigdy nie spodziewałem się, że skażę cię na taki los – powiedział ze smutkiem Gorlois do żony.
Vivienne nadal nie otrząsnęła się ze zdumienia i przygnębienia. Nigdy nie myślała specjalnie o dzieciach, ale od dnia ślubu czasem wyobrażała sobie siebie jako matkę. Wierzyła, że umiałaby kochać swoje dziecko i należycie je wychować, może wtedy poczułaby się też pewniej jako żona Gorloisa oraz nawiązałaby lepsze kontakty z Morgause. W końcu byliby już całkowicie rodziną. Gdy usłyszała, że jej mąż nie może już mieć dzieci, że nigdy ich jej nie da, poczuła pustkę, jakby coś jej odebrano.
Popatrzyła na Gorloisa i uświadomiła sobie, że on może cierpieć jeszcze bardziej. Co prawda, miał już dziecko, ale nie kochał Norwenn i z pewnością zależało mu na tym, by mieć potomka urodzonego z żony, którą sam wybrał. Poza tym, bezdzietność i bezpłodność były straszne dla mężczyzn. Kobiety również wyśmiewano z tego powodu, ale w przypadku ich partnerów sprawa wiązała się też z przekonaniem, że każdy mężczyzna, zwłaszcza wysoko postawiony, musi udowodnić swoją męskość, płodząc dzieci. W dodatku plotki o bezpłodności często zamieniały się też w plotki o impotencji, co było jeszcze bardziej upokarzające.
,,Na szczęście, Gorlois ma już dziecko" pomyślała Vivienne. ,,Nikt nie musi wiedzieć o tym, co go spotkało. Wszyscy obwinią mnie".
— Na nic mnie nie skazałeś – pogłaskała męża po dłoni. – To nie twoja wina, że zachorowałeś.
— Ale skazałem cię na bezdzietność – westchnął Gorlois. – Nigdy nie weźmiesz w ramiona swojego dziecka... - umilkł, uświadamiając sobie, że może tym zranić Vivienne. – Pamiętasz w co wierzyła twoja matka? Że gdy urodzisz dziecko, będzie to siódma córka, która ostatecznie zapłaci cenę za moc Marigold, i będzie mogła mieć więcej dzieci, co zapewni przetrwanie rodu. Teraz okazało się, że wasz ród wymrze szybciej niż wszyscy się spodziewali.
Vivienne powstrzymała własny smutek i zawód. Otarła łzy, które pojawiły się w jej oczach, i powiedziała:
— Takie rzeczy się zdarzają. Każdego mogło to spotkać, nie tylko nas. A gdybym za ciebie nie wyszła, i tak nie miałabym dzieci. Nie wyobrażam sobie siebie jako żony innego mężczyzny – uśmiechnęła się pocieszająco. – I może to dobrze, że mój ród wymrze. Jeśli mama miała rację, moja córka też byłaby czarodziejką, a to mogłoby wiele skomplikować, skoro wyrzekłam się mocy. Nie obwiniaj się. Nie zależy mi tak bardzo na dziecku. Najważniejsze, że jestem twoją żoną.
— Naprawdę? – zapytał nie dowierzając Gorlois.
— Oczywiście. Mam ciebie. I mamy Morgause. Obiecuję, że zastąpię jej matkę, że postaram się, by nasza relacja była lepsza niż wcześniej. I nie chcę więcej słyszeć, że na coś mnie skazałeś. Ślub z tobą to najlepsza rzecz jaką uczyniłam w życiu.
Gorlois z trudem uśmiechnął się, po czym pogłaskał żonę po twarzy.
— Jesteś aniołem. Małżeństwo z tobą to również najlepsze, co uczyniłem i co mi się przytrafiło.
Vivienne objęła męża za szyję i przywarła do niego mocno. Miała nadzieję, że nie zawiedzie, że jej słowa nie okażą się puste, że się sprawdzą. Nie bolała tak bardzo nad spodziewaną bezdzietnością. Cieszyła się, że odzyskała Gorloisa i miała zamiar od teraz być ideałem żony. Nigdy go nie zawiedzie, nigdy nie zapragnie nikogo i niczego innego. Nie chciała sobie nawet tego wyobrażać.
Kolejny przejściowy rozdział, ale uznałam, że tak będzie lepiej. Nie chciałam po ostatnim, dośc pozytywnym, od razu tego wszystkiego niszczyć. Od kolejnego rozdziału zacznie się machina zła, więc przygotujcie się.
Bardzo dziękuję mania2610 , choć wiem, że tego nie czytasz, ale dziękuję, że mi pomogłaś z tą różyczką, odpowiadając na pytanie: ,,Czy jest jakiś sposób, żeby ubezpłodnić faceta, ale żeby nie był impotentem?".
Starałam się sprawdzać informacje odnośnie choroby, ale nie jestem lekarzem i nie znam się na medycynie, więc mogłam coś pomieszać. Prawdopodobnie opisałam ją też bardzo współczesnym językiem, ale to nie jest powieść historyczna, tylko fantasy.
Jeśli chodzi o końcówkę, to inspirowałam się też tą piosenką, nawet bardzo dosłownie:
https://youtu.be/RoGJvFgFyK8
Jeśli komuś się nie chce odsłuchiwać i sprawdzać tłumaczenia, to w skrócie jest to piosenka z ,,La Legende du Roi Arthur", musicalu o królu Arturze, który bardzo wiernie odtwarza legendę(aż do przesady, moim zdaniem), więc nie będę przybliżać fabuły. W każdym razie jest to tercet Artura, Ginewry i Lancelota, w którym Artur wyraża miłość do przyszłej żony i przekonanie, że ta nigdy go nie opuści, a Ginewra ma wątpliwości, czy naprawdę chce tego związku. Tam właśnie pojawia się mniej więcej taki tekst: ,,Nie chcę zdradzać, ani nawet sobie tego wyobrażać".
Jeśli jednak ktoś zna ten musical, to nie jest jedyne nawiązanie do niego jakie się tu pojawi.
Dajcie znać, co myślicie o rozdziale, nowych wątkach i wydarzeniach, które się tu pojawiły.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top