Rozdział szesnasty. Siódma córka.


Zachęcam do czytania moich komentarzy przy akapitach, pełnią funkcję przypisów, zwłaszcza w odniesieniu do mitów celtyckich - nie chcę wszystkich wprowadzać do tekstu, bo wydaje mi się, że streszczanie mitów byłoby trochę sztywne i nienaturalne, biorąc pod uwagę, że bohaterowie je znają.


(...)miłości do dziecka nie nosi się w sercu - ją się nosi w duszy, w każdej kości w ciele.

Katherine Webb ,,Echa pamięci"


Cicho, moja różo

Popatrz jak oni odlatują

Z blaskiem księżyca na skrzydłach

Pewnego dnia dołączysz do ich wesołego straszenia

Usłysz jak wyją i śpiewają

Awooo

Magia jest w tobie

Ashley Serena ,,The Witch's Daughter"

(tłumaczenie moje)



Igraine była coraz bardziej zaniepokojona zachowaniem męża. Przyzwyczaiła się do tego, że jest najważniejsza dla Uthera, że ten człowiek, surowy i wymagający wobec większości świata, ją traktuje jak boginię. Owszem, jakiś czas temu ich relacje stały się chłodniejsze i mniej przepełnione czułością, ale złożyła to na karb kilku lat małżeństwa. Teraz było jednak dużo gorzej. Uther nie był wobec niej opryskliwy, ani brutalny, nadal traktował ją grzecznie i z sympatią, ale nie okazywał już jej uczuć. Żadnych uczuć, ani tych delikatnych, ani namiętnych.

Kilka razy zdarzyło jej się zwierzyć Fionie, ale gdy sytuacja stała się zbyt dotkliwa, zaprzestała tego, powtarzając czarodziejce, że chyba przesadzała i zbyt wiele wymagała od swojego męża. Te rozmowy w niczym jej nie pomagały, a Igraine uświadomiła sobie, że Fiona mogłaby, nawet przypadkowo, napomknąć Tristanowi coś o tym, że jego szwagier nie najlepiej traktuje swoją żoną. A on nie przepuściłby Utherowi takiej zniewagi. Igraine nie chciała nastawiać swojego brata przeciwko mężowi. Nawet jeśli Uther przestał ją kochać, ona kochała jego i nigdy nie dopuściłaby, aby coś mu się stało.

Tymczasem Vivienne dręczyły podobne obawy, które całkowicie wykluczały się z pragnieniami królowej. Zastanawiała się bowiem, kiedy Uther ma zamiar wyznać prawdę o ich romansie, gdyż nie dopuszczała do siebie myśli, że mężczyzna mógłby chcieć zakończyć ich relację. Kilka razy mimowolnie napomknęła mu, że Gorlois pisał do niej, że wojska Camelotu zmuszają wroga do odwrotu i wojna prawdopodobnie wkrótce się skończy. Uther jednak zdawał się przyjmować te informacje ze spokojem, jakby ani nie obawiał się o przyszłość ich związku, ani nie uważał jej męża za rywala. Było to frustrujące i Vivienne coraz częściej zastanawiała się, czy król darzy ją takim samym uczuciem, jak ona jego. Być może była dla niego tym, kim Gorlois dla niej – kimś ważnym, ale nie tak ważnym, by oddać mu się całkowicie.

— Co się stanie, gdy Gorlois wróci? — zapytała w końcu pewnego razu, trącając kochanka w ramię.

Uther uniósł lekko głowę i spojrzał na przytuloną do niego kobietę. Nieustanne wzmianki Vivienne o Gorloisie irytowały go i sprawiały, że napadały go wyrzuty sumienia wobec przyjaciela. Powtarzał sobie, że relacje miłosne nie powinny wpływać na przyjaźnie, że Gorlois i Vivienne najprawdopodobniej nie pobrali się z miłości, a poza tym do siebie nie pasują. Mimo to, zdawał sobie sprawę, że gdy znów zobaczy przed sobą rycerza, znajomość z nim stanie się dla niego ważniejsza niż z Vivienne. Czas zakończyć ten romans. Kochanka i tak zaczynała go męczyć, a jej aluzje do przyszłości irytowały go. Chyba nie była tak głupia, by przypuszczać, że zaryzykuje dla niej swoją pozycję, zostawiając żonę. Z takimi kobietami jak ona można było dzielić łóżko, a nie życie. Nimue to rozumiała i nie miała do niego pretensji, gdy oznajmił jej, że nie mogą się już spotykać. Nagle targnęła nim ogromna tęsknota za nią.

Dlaczego wciąż o niej myślał i ją wspominał, choć tak naprawdę nigdy jej nie kochał i choć minęło już tyle lat? Może właśnie to pchnęło go do Vivienne. Przypominała mu Nimue, ale mniej onieśmielającą, a romans z nią nie miał tak dużego wpływu na jego życie, jak stałoby się, gdyby wrócił do kapłanki Avalonu.

,,Jestem głupcem" pomyślał. ,,Uwikłałem się w ten romans tylko dlatego, że Vivienne wydała mi się podobna do Nimue. A co jeśli ona teraz uznała, że jest miłością mojego życia?".

— Zastanowimy się, gdy to nastąpi — odparł wymijająco. — Czas zawsze przynosi najlepsze rozwiązania.

Vivienne nie wydała się usatysfakcjonowana, ale postanowił to zignorować. Wiedział, że musi jakoś zakończyć ten romans, najlepiej szybko. Najchętniej teraz powiedziałby jej, że gdy Gorlois wróci, oni staną się dla siebie obcymi ludźmi, jednak zrywanie w łóżku, chwilę po akcie namiętności, nie było dobrym pomysłem. Vivienne mogłaby zacząć histeryzować i wywołać jakiś skandal, który na dobre zrujnowałby jego opinię.


***


Jakiś tydzień później Vivienne wracała do Camelotu leśną ścieżką, okrywając się płaszczem, jakby chciała się ukryć i ochronić przed złem. I nie tylko siebie. Dzisiaj dowiedziała się bowiem, że spodziewa się dziecka.

Zaczęła to podejrzewać jakiś czas temu, ale odganiała od siebie te myśli, które jeszcze bardziej komplikowały jej niełatwą sytuację. Ten tydzień okazał się jednak dla niej tak ciężki, nieustannie była zmęczona albo dręczyły ją mdłości. Postanowiła więc udać się do znachorki. Nie chciała radzić się Gajusza, gdyż mogłoby to doprowadzić do skandalu, gdyby Uther jednak nie chciał się z nią ożenić... Choć wciąż wierzyła, że król myśli o niej poważnie, a dziecko jeszcze bardziej zbliży ich do siebie. Przecież tego właśnie pragnął Pendragon, to bezdzietność rozdzieliła go z Igraine, tak przynajmniej przypuszczała Vivienne. Gdy dowie się, że to ona urodzi mu następcę tronu, odprawi żonę i poślubi ją. Wprawdzie perspektywa zasiadania na tronie wciąż wydawała się byłej czarodziejce nieco przerażająca, ale była gotowa zaryzykować i poświęcić się, by być z mężczyzną, którego kochała.

Westchnęła, przypominając sobie Gorloisa. Los Igraine tak bardzo jej nie obchodził, ale myśl, że jej mąż, który ją kochał, dbał o nią i był jej najlepszym przyjacielem, dowie się, że go zdradziła i zostanie sam, była przytłaczająca. Czy będzie w stanie nadal służyć Utherowi po takim afroncie, czy wróci do swojego zamku i będzie zajmował się ziemią? Ależ nie, Gorlois był urodzony do wojny, nie do gospodarowania. Czy przez nią utraci swoje powołanie?

,,Nigdy nie powinnam za niego wychodzić" pomyślała Vivienne. ,,Od początku na niego nie zasługiwałam, a teraz jeszcze go skrzywdzę. Nie zostanie mu już nic, po utracie mnie i Morgause. A co powiedzą Kathleen i Eileen, gdy dowiedzą się, że porzuciłam męża?"

Te myśli były bolesne i dręczące. Vivienne zdawała sobie sprawę, że zanim będzie mogła żyć szczęśliwie z Utherem i ich dzieckiem, czeka ją wiele przeszkód. Wszyscy mieszkańcy Camelotu i okolic, których zna, zapewne będą wstrząśnięci i uznają rozwód w rodzinie królewskiej za skandal. Do tego będzie musiała wyznać Pendragonowi prawdę o swoich mocach i koneksjach z Avalonem, co może spowodować konflikt króla z kapłankami. Wolała też sobie nie wyobrażać, jak Tristan i Agravaine zareagują, gdy Uther porzuci ich siostrę.

Ale musiała zaryzykować. Nie tylko z powodu własnych uczuć. Nosiła przecież pod sercem dziecko, które miało prawo, by wychować się z ojcem, w kochającej rodzinie. I miało prawo do dziedziczenia po Utherze, nawet jeśli jego matka nigdy nie chciałaby zostać królową. Vivienne musiała dać swojemu maleństwu wszystko, co najlepsze. Nawet jeżeli ceną miał być skandal polityczny i bycie nazywaną ,,dziwką".


***


Poprosiła Uthera, żeby spotkał się z nią wieczorem w jej komnacie, a ten chętnie na to przystał, co dawało jej nadzieję, że jednak nie traktuje jej jako chwilowej przygody i nadal mu na niej zależy.

— Dobrze, że chciałaś się widzieć — powiedział król, wchodząc do pokoju. — Musimy porozmawiać.

— Tak, musimy — potwierdziła Vivienne. Nie wiedziała, jak powinno się informować mężczyznę o ciąży, wyobrażała sobie, że powinno być to spontaniczne i naturalne, ale najwyraźniej nie w ich sytuacji. Ponieważ jednak żadne wybiegi i ukrywanie nie miały sensu, gdy tylko upewniła się, że Uther dobrze zamknął drzwi, powiedziała. — Spodziewam się dziecka.

Król zamarł w bezruchu i przez chwilę wpatrywał się w nią, jakby nie zrozumiał sensu słów, które wypowiedziała. Nie był szczęśliwy, nawet nie zaskoczony. Raczej wstrząśnięty.

— Wiem, że nie jestem twoją żoną — dodała Vivienne, kładąc rękę na brzuchu. — Ale to dziecko to teraz twój jedyny potomek i dziedzic. I ono cię potrzebuje, Utherze. Tak samo jak ja.

Uther miał wrażenie, że los podle z niego zakpił. Nigdy nie miał dziecka z żadną ze swoich kochanek, co wydawało mu się błogosławieństwem. Potem jednak okazało się, że jego najukochańsza, wymarzona Igraine również nie może począć za jego sprawą. Zaczął nawet podejrzewać, że jest bezpłodny i wstydził się tego. Tymczasem okazało się, że zaszła z nim w ciążę kobieta, która nic dla niego nie znaczyła, która była tylko rozrywką i namiastką tego, co mógłby mieć.

— Chcesz, żebym je uznał? — zapytał z niedowierzeniem. — Przed całym królestwem? Zmusił Igraine do życia pod jednym dachem z moim bękartem?

Słowo ,,bękart" zabolało Vivienne. Pamiętała, że gdy była młodsza, jej matka mówiła tak o Nathanie i brzmiało to tak, jakby jej wujek nie miał prawa się urodzić. A przecież okoliczności poczęcia jego i jej dziecka były całkiem inne. Nathan był dobry i kochany, ale jego narodzinom towarzyszyło cierpienie i gniew, był owocem gwałtu. Natomiast jej maleństwo, jej przyszła córka, poczęła się z miłości. Przynajmniej Vivienne chciała w to wierzyć.

— Przecież... przecież wiem, że nie jesteś już szczęśliwy z Igraine — wydusiła w końcu. Czuła się jak jedna z tych głupich, naiwnych kobiet, które narzucają się mężczyznom i wierzą, że można kogoś zmusić do miłości. Zdawała sobie sprawę ze swojego poniżenia i gdyby nie dziecko, nie zdobyłaby się na dalszą rozmowę z Utherem. — Sugerowałeś mi to wiele razy. Ja cię kocham, Utherze. Wierzę, że ty też mnie kochasz. Będziemy mieli dziecko, które ma prawo, by odziedziczyć po tobie tron. Chyba... Chyba czas na to, byś odprawił Igraine. Ja zostawiłabym Gorloisa i... Bylibyśmy rodziną.

Problem polegał na tym, że z każdym wypowiadanym słowem, coraz mniej wierzyła w tę wizję. Zwłaszcza, gdy Uther patrzył na nią, jakby zrobiła mu krzywdę. Ona i jej dziecko.

— Nie zostawię Igraine — powiedział Pendragon. — Nie narażę Camelotu na taki skandal. Poza tym... Nie chcę jej zostawiać. Kocham ją, a ciebie nie.

Dopiero teraz w pełni sobie to uświadomił. To przecież Igraine była jego miłością, jego dobrym duchem, jego życiem. Zmarnował tę miłość w imię głupiej dumy i chwilowego pożądania. Zabrał żonie to, co powinno należeć tylko do niej. Zdradził ją, pozwolił, by dotykała go inna kobieta. A przede wszystkim dał dziecko innej, gdy to Igraine miała być matką jego następcy. Chciałby rzucić się na kolana przed jasnowłosą i błagać ją o przebaczenie, ale wiedział, że nigdy nie będzie mógł tego uczynić. Igraine nie przeżyłaby wieści o jego zdradzie.

— Zdradziłeś ją! — krzyknęła Vivienne. — Spotykałeś się ze mną przez kilka tygodni, mówiłeś, że jestem wspaniała, że pasujemy do siebie... To wszystko było kłamstwem?

— Nie przesadzaj — poprosił Uther. — To nie było kłamstwo, po prostu ty źle zrozumiałaś moje słowa. Można kogoś lubić i dobrze się z nim rozumieć, ale niekoniecznie oznacza to wielką miłość.

— Byliśmy kochankami — przypomniała ostatkiem siły woli Vivienne. Drżała na całym ciele i pragnęła śmierci. Wszystko przepadło. Nie będzie już miała miłości, a jej córka ojca. Gorlois nigdy nie uwierzy, że to on jest ojcem. Zostanie pohańbioną samotną matką, chyba, że zdecyduje się spowodować poronienie. Wiedziała jednak, że jej dusza by tego nie wytrzymała.

— Pożądanie i miłość to wciąż nie to samo — odparł Uther.

Vivienne chciałaby zacząć protestować i oskarżać go o niemoralność, ale uświadomiła sobie, że przecież to samo myślała o Gorloisie. Nawet w najbardziej intymnych chwilach nie potrafiła pomyśleć, że go kocha, a przecież tak wiele ich łączyło. Czy miała prawo pouczać Uthera, gdy sama nie była lepsza?

— Popełniłem błąd, nie doceniłem mojej żony — westchnął Uther. — Zapomniałem, jaka jest dobra i urocza, i jak mnie kocha. A ty... przypominałaś mi kobietę, którą znałem w przeszłości, lata temu — poczuł się okropnie stary. — Coś nas łączyło, ale oczywiście nie było to tak mocne uczucie, jakie żywię do Igraine. Ale tamta kobieta była dla mnie ważna i tęsknię za nią. To jej chciałem, nie ciebie.

Vivienne myślała, że nie spotka jej już nic gorszego, ale okazało się, że jednak to nastąpiło. Uther nie tylko przyznał, że nigdy jej nie kochał, ale że była dla niego tylko wyobrażaniem jakiejś dawnej kochanki. Była nie tylko poniżej Igraine, ale też jakiejś drugiej kobiety, której nawet nie znała. Ona w ogóle się nie liczyła. Tak samo jak jej dziecko, którego Uther nawet nie postrzegał jeszcze jako żywej istoty. Ale ona mu przypomni, że zostanie ojcem. Dla siebie nie będzie o nic błagać, ma swoją dumę. Ale nie pozwoli skrzywdzić i pominąć swojego dziecka.

— Ty też mnie nie kochasz, po prostu tak ci się wydaje, bo to bardziej moralne, niż zwykłe pożądanie — stwierdził Pendragon, raniąc ją jeszcze mocniej. — Wkrótce ci przejdzie. Gorlois to dobry człowiek, o wiele lepszy niż ja. Ty też zwariowałaś, zdradzając kogoś takiego. — Vivienne wolała już tego nie komentować.

— A co z dzieckiem? — zapytała, próbując wysunąć brzuch do przodu, choć nikt nie mógłby jeszcze zauważyć jej stanu.

— Z dzieckiem? — powtórzył Uther. — Cóż, postąpisz jak uważasz. Jeśli uważasz, że za bardzo skomplikuje ci życie, to możesz udać się do jakiejś zielarki, która da ci środki poronne. Nie mam nic przeciwko temu. A jeśli bardzo pragniesz je urodzić... To Gorlois będzie wspaniałym ojcem i na pewno ucieszy się z dziecka, po tym jak stracił Morgause. Wojna niedługo się skończy i wszyscy wrócą do domu, Gorlois będzie bardzo stęskniony... — spojrzał na nią znacząco. — Łatwo przekonasz go, że to jego dziecko, a potem, że urodziło się przed czasem.

,,Ale nie mogę tego zrobić" pomyślała Vivienne. ,,Gorlois nie może już mieć dziecka i jest zbyt rozsądny, by uwierzyć w nagły cud i pomyłkę Kathleen. Nawet gdybym chciała, nie mogę już z nim żyć."

Uświadomiła sobie, że aby zatrzymać dziecko, będzie musiała opuścić Gorloisa. Jej córka wychowa się bez ojca, a ona zostanie całkiem sama. Mimo że wciąż czuła miłość do Uthera, zapragnęła teraz znaleźć się przy mężu i przytulić do niego. Cofnąć czas i nigdy go nie zdradzić.

Ale czasu nie dało się cofnąć, a ona była gotowa na wszystko, by móc urodzić i wychować swoje dziecko.

— Jeszcze przemyślę swoją decyzję — powiedziała, próbując nie dopuścić, by głos zaczął się jej łamać. — A ty... Chyba musisz wracać do żony... — dodała, prawie z pogardą.


***


Uther nie zauważył roztrzęsienia byłej kochanki, a nawet jeśli, postanowił się tym nie przejmować. Uznał, że właściwie porzucając Vivienne, wyświadczył jej przysługę. Teraz będzie mogła odnowić relację z Gorloisem i żyć jak porządna kobieta. O dziecku postanowił na razie nie myśleć, zwłaszcza, że nie był pewien, czy w ogóle przyjdzie ono na świat. Mógł myśleć tylko o Igraine.

Wyobrażał sobie, jak okropnie musiała się czuć przez ostatnie tygodnie – ignorowana przez męża, nierozumiejąca, czemu się od niej oddalił, musząca znosić plotki o swojej rzekomej bezpłodności... Które prawdopodobnie były prawdziwe, skoro on zdołał spłodzić potomka. Mimo to, nie zraziło go to do żony, przeciwnie. Miał ochotę wziąć ją teraz w ramiona, pocieszyć i zapewnić, że to ona jest dla niego najcenniejsza, nie żadne dziecko. Chciałby paść przed nią na kolana i błagać o wybaczenie swojej zdrady, ale wiedział, że nie może tego zrobić. Igraine całkowicie by się załamała i nawet gdyby wybaczyła mu dla dobra ich związku i królestwa, do końca życia obwiniałaby się za romans męża i nie ufałaby mu. Nie mógł więc zaznać łaski pokuty i przebaczenia. To będzie jego kara. Do końca życia będzie miał wyrzuty sumienia, ale Igraine nie będzie cierpieć. Wynagrodzi jej całe zło. Będzie ją traktował jak najdoskonalszą istotę, którą ona jest.

Wszedł do komnaty, gdzie żona właśnie rozplatała włosy. Przez chwilę stał przed nią, zastanawiając się, czy powinien złożyć jej jakąś deklarację, czy po prostu zachowywać się tak jak zawsze, tylko z należytym oddaniem. W końcu Igraine, zdziwiona milczeniem męża, podniosła głowę i zapytała:

— Co się stało?

— Och, nic wielkiego — zapewnił król, podchodząc do niej. — Ostatni czas był dla mnie dość ciężki. Czułem się przytłoczony tym wszystkim, obowiązkami, odpowiedzialnością... — starał się nie wspominać o bezdzietności, wiedząc, że zrani tym Igraine. — Ale zrozumiałem, że moim zachowaniem jedynie raniłem siebie i ciebie. Wybacz mi, Igraine. Ostatnio byłem dla ciebie oschły, ale to się już nigdy nie powtórzy. Jesteś dla mnie najważniejsza.

Królowa niepewnie podniosła się i podeszła do męża. Wpatrywała się w niego z niedowierzeniem i wzruszeniem, jakby nie chciała pozwolić sobie uwierzyć, że może być między nimi tak jak dawniej.

— Jesteś kobietą mojego życia — dodał Uther i przytulił ją do siebie. — I zawsze będziesz.

,,I znajdę sposób, żeby nikt nie był ponad tobą" dodał w myślach. ,,Znajdę sposób, by dać ci dziecko".


***


Vivienne chciałaby móc położyć się w kącie i płakać do końca życia, ale nie mogła tego zrobić. Musiała ratować zarówno swoje dziecko, jak i siebie. Wiedziała, że Gorlois nie jest typem człowieka, który uciąłby jej głowę albo utopił za zdradę, ale nie spodziewała się, by mógł jej przebaczyć, zwłaszcza, gdy uświadomi sobie, że żona nigdy go nie kochała.

Czuła się całkiem bezradna i samotna, a nie miała przy sobie nikogo, komu mogłaby się zwierzyć i kto by jej nie potępił. Nie miała przy sobie Mor, ani Kathleen, ta druga zresztą mogłaby się oburzyć jej postępowaniem. Nie miała matki, która byłaby na nią zła za zdradę męża, ale w końcu by ją zrozumiała i pomogłaby jej wychować dziecko. Została jej tylko Eileen, która była szczera i chodziła własnymi drogami. Ona nie będzie jej umoralniać.

— Nie jesteś z Matiasem? — zapytała, gdy przyjaciółka przyjęła ją w druidzkiej chacie. Eileen machnęła ręką.

— Rzucił mnie. Wiesz, co mi powiedział? Że był ze mną po ty, by sprawdzić, czy uda mi się zajść z nim w ciążę. Ostatecznie uznał, że skoro nie stało się to przez kilka miesięcy, to pewnie jestem bezpłodna i szkoda tracić na mnie czas. Powiedziałam, że możemy adoptować jakąś sierotkę, ale nie spodobała mu się ta możliwość. Trudno. Znajdę lepszego.

Vivienne chciałaby wyrazić współczucie przyjaciółce, ale gorycz ścisnęła jej gardło. Czyż nie postąpiła podobnie jak Matias? Czy nie uznała, że Uther powinien porzucić Igraine, skoro ta nie dała mu dziecka?

— A co u ciebie? — Eileen usiadła obok czarnowłosej. — Gorlois chyba niedługo wróci z wojny.

— Tak, chyba tak — pokiwała głową Vivienne. — Ale lepiej byłoby dla niego, gdyby do mnie nie wrócił — Eileen posłała jej pytające spojrzenie. — Jestem w ciąży z innym mężczyzną.

Początkowo planowała nie wspominać, kto jest ojcem jej dziecka, ale okazało się, że kłębiło się w niej zbyt dużo emocji, które musiała z siebie wyrzucić. Opowiedziała więc Eileen całą historię, starając się powstrzymywać łzy.

— O bogowie... — wykrztusiła Eileen po wysłuchaniu Vivienne. — Takiego obrotu spraw to się nie spodziewałam.

— Ja też się nie spodziewałam... — odparła Vivienne, w końcu pozwalając łzom płynąć. — Ale stało się. Strasznie boli mnie serce, gdy myślę, że oddałam wszystko mężczyźnie, który mnie nie kocha, ale nawet nie mam siły zastanawiać się nad tym, czy nadal go kocham, bo martwię się o dziecko. Co ja mam zrobić, Eileen? — przyjrzała się przyjaciółce, której twarz zdawała się całkiem wyprana z emocji, co przeraziło Vivienne. — Potępiasz mnie?

— Nie, och, nie — zapewniła jasnowłosa. — Gorlois jest dobry i miły, ale... Nie dziwię ci się, że pragnęłaś czegoś innego. Doskonałość jest nudna. Byle nie przesadzić, bo trafisz na takiego Matiasa.

— Albo Uthera — westchnęła Vivienne, myśląc o tym, jak bardzo król ją zranił. — Posłuchaj mnie, Eileen... Nie wiem, czy powinnam zdradzać sekret Gorloisa, ale tylko tak możesz całkowicie zrozumieć moją sytuację. Jakiś czas przed śmiercią Morgause Gorlois zachorował na chorobę zwaną różyczką. Kath powiedziała, że nie będzie już mógł mieć dzieci... Nawet gdybym zdobyła się na to, by mu się oddać i spróbować wmówić, że to jego dziecko... On nie uwierzy. Wprawdzie, Kathleen mogła się pomylić, ale... Zawsze byłam szczera wobec siebie i innych, wyjąwszy to, że prawie nikt na zamku nie wie, o mojej mocy. Jak mogłabym zbudować resztę swojego życia na kłamstwie?

— Zatem odejdź od Gorloisa — odpowiedziała Eileen. — Wiem, że boisz się skandalu... ale gdybyś zamieszkała wśród druidów, nie miałoby to aż takiego znaczenia. Wiem, że nie chcesz już czarować i oddawać czci bogom, ale mogłabyś spróbować sił w leczeniu czy czymś w tym rodzaju. A swojemu dziecku chyba pozwolisz wybrać własny los? Jeśli odziedziczy magiczną moc, będzie bardzo cenne wśród nas.

Vivienne spojrzała na nią z niedowierzeniem.

— Proponujesz mi zamieszkać tu, z druidami? I z tobą?

Eileen uśmiechnęła się łagodnie.

— Skoro mężczyźni nas nie chcą, możemy sobie żyć razem. Nie jestem najlepszym wzorem do naśladowania, ale pomogę ci w wychowywaniu dziecka. Będę jego ,,tatusiem", nadaję się?

Vivienne wyciągnęła rękę i uściskała dłoń przyjaciółki. Po raz pierwszy od rozmowy z Utherem poczuła, że jest dla niej nadzieja.


***


Myśl o propozycji Eileen i wizja szczęśliwego, niezależnego życia z nią i dzieckiem dodawały Vivienne sił przez najbliższe kilkanaście dni i pozwalały nie przejmować się widokiem Uthera, który znów traktował żonę jak bóstwo i był w nią wpatrzony jak w obrazek. A także myślą o tym, jak zareaguje Gorlois, gdy zostawi go samego, i Kathleen, gdy dowie się, że jej najlepsza przyjaciółka dopuściła się cudzołóstwa. Jednak cały jej zapał zniknął, gdy zobaczyła przez okno, jak jej mąż konno przekracza bramy Camelotu. I że nie ma przy nim uzdrowicielki.

Vivienne szybko wybiegła przed zamek, nie zważając na to, że mogło być to niebezpieczne w jej stanie. Na jej widok Gorlois zeskoczył z konia, porwał ją w ramiona i przyciągnął do siebie. Na szczęście, król z żoną nie zdążyli jeszcze wyjść na dziedziniec, bo gdyby byli świadkami tej sceny, Vivienne chyba dostałaby ataku płaczu.

— Gdzie Kathleen? — zapytała, nie zauważając nawet miłości i entuzjazmu w oczach męża. Jej serce przepełniała obawa o to, że przyjaciółce mogło się coś stać.

Gorlois posmutniał, wyciągnął jakiś kawałek papieru z kieszeni i podał go żonie. Gdy Vivienne go rozwinęła, okazało się, że to list od Kathleen.

Moje kochane Vivienne i Eileen!

Długo myślałam nad moją decyzją i chociaż wiem, że możecie uznać ją za tchórzostwo, chociaż pewnie jest tchórzostwem, to nie mogę wrócić do Camelotu. Wybaczcie, że nie pożegnałam się z Wami osobiście, ale nie potrafiłam wytrzymać, a poza tym, wierzę, że niedługo się zobaczymy. Nie umiałam żyć na zamku po śmierci Nathana, wszystko mi o nim przypominało. Do tego nigdy nie czułam się dobrze w ,,wielkim świecie", a bez niego straciłam oparcie i motywację, by dalej tak trwać. Wracam do mojej rodzinnej wioski, będę tam nadal leczyć ludzi. W małych miejscowościach często brak dobrych, wykształconych medyków, więc ludzie krótko żyją, dzieci umierają, a kobiety szybko tracą młodość. Może tam będę mieć poczucie, że robię coś pożytecznego.

Kocham Was bardzo, moje drogie, i liczę, że mnie zrozumiecie i nie będziecie się na mnie gniewać. Gdy dotrę do domu, wyślę do każdej z Was długi list. Będę przy Was myślami i wierzę, że nasza więź przetrwa, a my pozostaniemy siostrami. Nie czuję się zdolna do dalszego życia w Camelocie, ale nie trzeba być przy kimś fizycznie, żeby czuć jego obecność.

Niech Was bogowie błogosławią.

Kochająca Kathleen


***


Wiadomość o wyjeździe przyjaciółki rozstroiła Vivienne, zamiast dać jej poczucie oddechu i ,,odroczenia wyroku", jakim byłoby wyznanie jej prawdy o swoim romansie. Zresztą, prawdopodobnie Kathleen i tak się o tym dowie, gdy Vivienne odejdzie od męża, a bezpośrednio mogłaby lepiej się przed nią usprawiedliwić.

Była czarodziejka z bijącym sercem udała się z mężem do komnaty i zamknęła za sobą drzwi. Starała się przywołać przed siebie twarz Eileen, jej zapewnienia, że każdy może czasem zbłądzić, i że będą żyły razem, jako dwie samotne kobiety, wolne i niezależne. Mimo to, Vivienne od dawna nie czuła się tak bezradna. Myśl, że będzie musiała zadać ból Gorloisowi, sprawiała, że czuła się, jakby ktoś kroił jej ciało nożem.

— Chciałbym z tobą porozmawiać — zaczął Gorlois i popatrzył na nią z czułością, co sprawiło, że Vivienne całkowicie zapomniała o tych tygodniach, gdy ją ignorował, pogrążony w swoim bólu. Pamiętała tylko wszystkie dobre, szczęśliwe chwile, momenty, gdy mąż ją wspierał. Jak mogła odpłacać mu się zdradą i porzuceniem?

Przez chwilę przemknęło jej przez głowę, że nie powinna informować go o zdradzie. Powinna go przeprosić za to, że ostatnio im się nie układało, pokokietować go, zaprosić do łoża, a po jakimś czasie wmówić mu, że spodziewa się jego dziecka. Przecież medycy czasem się mylą. Gorlois też mógłby uznać, że Kath nie miała racji. Byłby taki szczęśliwy, że jednak będzie miał dziecko ze swoją ukochaną.

Ale nie mogła tego zrobić ani jemu, ani sobie, ani swojemu dziecku. Nie mogła do końca życia oszukiwać siebie i innych. Nie mogłaby patrzeć na szczęście Gorloisa i wiedzieć, że to wszystko kłamstwo. Nie mogła skazać swojego dziecka na wychowywanie przez człowieka, który kochałby je i troszczyłby się o nie, ale tylko dlatego, że nie wiedziałby, że nie jest jego prawdziwym ojcem.

— Nie, to ja muszę z tobą porozmawiać — pokręciła głową Vivienne. — Ja... Spodziewam się dziecka.

Ta rozmowa do złudzenia zaczęła jej przypominać rozstanie z Utherem. Gorlois również patrzył na nią, jakby nie przyjmował do świadomości tego, co mu powiedziała.

— Nie rozumiem... wydusił. — Jakiego dziecka?

Vivienne popatrzyła na niego załzawionymi oczami i powiedziała z ogromnym bólem:

— Mojego dziecka... — pogłaskała się lekko po brzuchu. — Zdradziłam cię z kimś innym i spodziewam się jego dziecka. Przebacz mi, jeśli umiesz. Nigdy nie powinieneś się ze mną żenić.

Wiedziała, że te słowa są okrutne, że może była zbyt bezpośrednia, ale nie wiedziała, co innego mogłaby powiedzieć. Przyglądała się niepewnie Gorloisowi, spodziewając się teraz jakiegoś wybuchu rozpaczy. Mężczyzna jednak zamiast tego uderzył pięścią w stół i krzyknął:

— Kto to był?

— Czy to ważne? — zapytała przestraszona Vivienne. Nigdy nie widziała Gorloisa złego. Zrozpaczonego czy surowego tak. Ale on nie unosił się gniewem. — Nie będę już ani z nim, ani z tobą. Najlepiej będzie... jeśli stąd odejdę. Zamieszkam z Eileen w obozie druidów i już nigdy mnie nie zobaczysz.

— Kto to jest? — Gorlois podszedł do niej. Wyglądał, jakby chciał ją uderzyć, a Vivienne ogarnął strach, że wyprowadziła go z równowagi i że może jej coś zrobić. Nie martwiła się o siebie, chyba zresztą zasłużyła nawet na obcięcie głowy. Ale jej dziecko było niewinne, a jeśli nadal będzie narażona na taki stres, może je stracić. — Kochałaś go? Dlaczego się z tobą nie ożeni?

— On nie chce ze mną być — odpowiedziała Vivienne. — Zawiodłam się na nim, ale to wyłącznie mój problem. Poza tym, jest żonaty...

— Kto to jest? — powtórzył Gorlois, zastanawiając się, z jakim żonatym mężczyzną mogła mieć romans jego żona. Przecież na zamku nie został prawie nikt z mężczyzn, poza starszymi dworzanami, Gajuszem i królem. Nagle zadrżał ze zgrozy.

Wiedział, że Uther lubi jego żonę i uważa ją za inną od reszty kobiet. Tak samo wiedział, że ostatnio w związku Pendragona nie układa się najlepiej. Wiedział o tym może nawet lepiej niż inni, skoro obserwował rozwój miłości Uthera i Igraine od samego początku. Przypomniał sobie też rozmowę z królem sprzed lat, o kobietach. Pomyślał wówczas, że Vivienne z charakteru i temperamentu idealnie pasowałaby do Uthera. A widząc ból i obawę w jej oczach, nie miał już wątpliwości, co się stało.

— To Uther, prawda? — zapytał ochryple. — Zdradziłaś mnie z moim najlepszym przyjacielem.

Vivienne spuściła głowę i oparła się o ścianę. Czuła się upokorzona i poniżona, jakby Gorlois kazał jej przejść po Camelocie nago. Pokiwała głową, nie patrząc na niego.

— Co za historia — westchnął mężczyzna. — Myślałem, że takie rzeczy zdarzają się w balladach, ale nie w życiu.

— Nie mogę cię prosić, żebyś wybaczył mnie, albo jemu — powiedziała Vivienne, wpatrując się w podłogę. — Ale nie rób niczego, co mogłoby cię pogrążyć.

— Tak się o mnie troszczysz? — zadrwił Gorlois. — W łóżku z Utherem też się o mnie martwiłaś?

,,Mój Boże, co jeśli wywołam wojnę?" pomyślała z przerażeniem Vivienne. Nie doceniała dumy i emocjonalności swojego męża. Gorlois wydawał się jej zawsze człowiekiem niezdolnym do urazy, kpin czy zazdrości. Tymczasem teraz patrzył na nią z żądzą zemsty w oczach i miała wrażenie, że mógłby ją zamordować. Nie zdziwiłaby się, gdyby za chwilę pobiegł do Uthera i go zamordował. I miała wyrzuty sumienia, że doprowadziła go do takiego stanu.

— Tak, zawsze się o ciebie martwiłam, bo jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego znam, chociaż ja nigdy nie byłam najlepszą kobieta dla ciebie — wykrztusiła w końcu. — Twoja dobroć i szlachetność utwierdzały mnie tylko w przekonaniu, jaka sama jestem marna i nadal się tak czuję, chociaż krzyczysz na mnie i patrzysz z pogardą. Ale ja zostałam już ukarana. Uther zranił mnie tak samo jak ja ciebie. Powiedział mi, że mnie lubi i pożąda, ale nie kocha mnie, tylko Igraine. Tak jak ja kiedyś powiedziałam tobie. Zapewne zasłużyłam sobie na jeszcze gorszą karę... Ale nie jestem już sama. Będę miała dziecko, Gorloisie. Nie oczekuję, byś je ze mnie wychowywał, ale pozwól mu mieć matkę, skoro ojciec się go wyrzekł.

Gorlois pokiwał głową. Z trudem łapał oddech i trzymał się na nogach. Nigdy w życiu nie czuł się tak zrozpaczony, nawet gdy Norwenn zmusiła go do ślubu. Nawet po śmierci Morgause. Wtedy potrafił powiedzieć sobie, że tak chciał los, a jego córeczce jest teraz lepiej w innym świecie. Natomiast w tej sytuacji nie było nic pozytywnego. Stracił wszystko – honor, miłość, rodzinę i przyjaźń. Co więcej, nie mógłby się nawet bezinteresownie poświęcić dla innych, skoro Uther nie poślubi Vivienne. Znał Pendragona na tyle, by zdawać sobie sprawę, że mógł żywić do jego żony jedynie pożądanie, ale to Igraine była aniołem, który postawił sobie na piedestale. Poza tym, nie zaryzykowałby skandalu w królestwie.

I w tym momencie Gorlois uświadomił sobie, że on również nie podejmie takiego ryzyka. Zraniono jego dumę, poniżono go, odebrano mu ukochaną kobietę, ale nie może zemścić się na Utherze. Musi udawać, że wciąż jest jego lojalnym wasalem i przyjacielem, ponieważ gdyby wystąpił przeciwko królowi, kraj pogrążyłby się w wojnie domowej. Jeśli wyznałby, że król uwiódł jego żonę, wielu rycerzy poparłoby go przeciw Utherowi, małżeństwo króla by się rozpadło, jego lennicy zbuntowaliby się. Doszłoby do walki, która mogłaby przynieść zagładę całemu Camelotowi. A tego Gorlois nie chciał. Mimo wszystko, został wychowany w kulcie kraju i honoru. Nie skazałby ojczyzny na zgubę. Uther okazał się o wiele gorszym człowiekiem, niż przypuszczał, ale był dobrym królem. Nie może wystąpić przeciw niemu i nie może dochodzić swoich praw.

— Wiedziałem, że mnie nie kochasz, gdy braliśmy ślub, a przynajmniej nie tak mocno jak ja ciebie — powiedział w końcu, siadając na krześle i patrząc w przestrzeń ponurym wzrokiem. — Ale wierzyłem, że przyjaźń i szacunek to dobre podstawy małżeństwa, że żadne z nas nie skrzywdziłoby drugiej strony. Niech Bóg mi wybaczy, wierzyłem, że w końcu odwzajemnisz moją miłość. Może to było egoistyczne, może naiwne. I nigdy nie przypuszczałem, że będziesz zdolna mnie zdradzić. Że ktoś, kto był całym moim światem, może się ode mnie odwrócić.

— Nigdy nie wynagrodzę ci tego, co się stało — Vivienne podeszła do niego i położyła mu łagodnie dłoń na ramieniu. — I chyba nawet nie powinnam tego robić. Lepiej będzie, jeśli już nigdy mnie nie zobaczysz. Nie martw się o mnie. Eileen obiecała, że mogę zamieszkać z nią u druidów. Znajdę jakąś pracę, a ona pomoże mi w wychowaniu dziecka. Już nigdy mnie nie zobaczysz.

Gorlois podniósł na nią podkrążone oczy. Nie wyobrażał sobie, że mógłby już nigdy nie zobaczyć Vivienne. Nawet gdy nie miał nadziei, że kiedykolwiek będzie mógł być z nią, czerpał chęć do życia z widywania jej i rozmów z nią. To było jak trucizna. Ale najwidoczniej potrzebował trucizny.

— Nie możemy się rozstać — odpowiedział. — Nowa Religia tego zabrania. A wiara to chyba jedyne, co mi pozostało.

— To ja od ciebie odejdę, ja będę wykluczona — stwierdziła Vivienne. — Twoje sumienie pozostanie czyste.

— Ale nie mogę narażać twojego — odparł Gorlois, zastanawiając się, czy Vivienne znienawidzi go za te słowa. Nie mógł wyznać jej przecież swoich prawdziwych motywów. — Poza tym, przed ołtarzem przysiągłem, że będę z tobą do śmierci i będę o ciebie dbał. Nie zostawiłem Norwenn, więc nie mogę też porzucić ciebie. Jesteśmy małżeństwem do śmierci.

Vivienne nie wierzyła w to, co usłyszała. Czy Gorlois miał zamiar zapomnieć o swoim wstydzie, zostać z nią i pomóc jej wychować cudze dziecko, tylko z powodu honoru i przysięgi? Nie wiedziała, czy powinna go podziwiać, czy denerwować się, że patrzy na nią tak zimno. Miałaby ochotę odpowiedzieć mu, że nie ma prawa jej niczego narzucać, ona odchodzi i powie wszystkim, że to nie z nim poczęła dziecko, więc nie może jej zatrzymywać. Ale nagle naszła ją wątpliwość. Eileen była jej przyjaciółką, ale była próżna, lekkomyślna i trochę szalona. Nie wiedziała, czy dobrze zaopiekowałaby się jej dzieckiem. Poza tym, każdy potrzebuje ojca i matki. Ona sama ogromnie odczuwała wczesną stratę Daniela. Nie skarze swojego dziecka na taki los. Gorlois może i będzie nienawidził jej do końca życia, ale będzie dobrym ojcem. Jest zbyt szlachetny, by karać maleństwo za winy matki. Może powinna zostać z nim dla dobra tej małej istotki.

— Masz rację — westchnęła. — Chociaż dla ciebie byłoby najlepiej, gdybym ja umarła.


***


Zupełnie inny nastrój panował w komnacie Tristana de Bois, który po przywitaniu się z siostrą i złożeniu raportu szwagrowi, mógł wreszcie spotkać się z Fioną. Dopiero podczas rozłąki z kochanką, uświadomił sobie, że za nią tęskni, że brakuje mu jej towarzystwa, i że nie jest dla niego tylko zdobyczą.

— Można zwariować przez kilka tygodni z samymi mężczyznami — powiedział, głaszcząc ją po ramionach. — I z Kathleen, ale ona jest nudna i słaba, nic nie robi, tylko przebiera w ziołach.

— Dobrze wiedzieć, czego nie robić, żeby cię nie zrazić — zaśmiała się Fiona, która siedziała mu na kolanach. Następnie pochyliła się, by go pocałować. — Bo obawiam się, że za drugim razem nie poszłoby mi z tobą tak łatwo.

— Nie przypominaj — odparł Tristan. Żałował, że odrzucał wcześniej Fionę, bo była jedyną osobą na tym zamku, z którą mógł szczerze porozmawiać, która go doceniała i uznawała jego wspaniałość, a zarazem nie była tak naiwna, jak Igraine. Poza tym, będąc na polu bitwy, uświadomił sobie, że każde życie może się skończyć w jednej chwili i pewnego dnia już nigdy nie zobaczy czarodziejki.

— Posłuchaj... — zaczął po dłuższej chwili. — Co z moją siostrą? Pisałaś mi kiedyś, że Uther jest dla niej oschły i widać, że Igraine cierpi...

Fiona ciężko westchnęła. Owszem, pisała, ale to było dawno temu, a poza tym, nie chciała, żeby jej ukochany wdał się w jakąś okropną awanturę. Wiedziałaby, że gdyby Tristan miał choć cień podejrzeń, że Uther źle traktuje jego siostrę, rzuciłby się na niego z mieczem. W najlepszym wypadku, zabiłby Uthera i został oskarżony o zdradę stanu, w najgorszym, zginąłby na miejscu. A to byłaby jedna z nielicznych rzeczy, które byłby zdolne ją złamać.

— Igraine trochę się skarżyła, ale to były chyba jakieś chwilowe nastroje — wzruszyła ramionami. — Zresztą, widziałeś, jaki był Uther dzisiaj dla niej czuły. On uwielbia królową. Szkoda, że mnie nikt tak nie kocha — dodała zaczepnie, odsunęła się od niego i położyła na pościeli.

Nieco uspokojony Tristan zaśmiał się krótko i położył obok niej.

— Skąd wiesz? — zapytał, głaszcząc ją po szyi. — Może tylko dobrze to ukrywa.

— W takim razie, to bardzo irytujące — stwierdziła Fiona, zanim de Bois zdążył ją pocałować.


***


Kilka dni później Gorlois wszedł do pracowni Gajusza i zastał go na rozmowie z jakąś starszą kobietą o jasnobrązowych włosach. Na jego widok, oboje przerwali konwersację i momentalnie się zaczerwienili.

— Ja tylko na chwilę — zapewnił Gorlois, unosząc ręce do góry. — Chciałem cię tylko prosić, Gajuszu, o jakieś zioła i medykamenty na drogę.

— Na drogę? — zdziwił się medyk. — Jaką drogę? Uther znowu cię gdzieś wysyła?

— Sam się wysyłam — odparł ze smętnym uśmiechem, który zadziwił Gajusza. — Uznałem, że czas wrócić na swoją ziemię. Służyłem już dość Utherowi, teraz czas zająć się dziedzictwem ojca. Zabieram żonę i wyjeżdżamy za kilka dni.

— Och, będzie nam was brakowało — zapewnił Gajusz uprzejmie. Nie miał zamiaru jednak przedłużać tej rozmowy, bo nie lubił mieszać się do cudzych spraw, a przypominając sobie, że w jego pracowni jest jeszcze jedna osoba, wskazał na stojącą obok kobietę i powiedział. — Gorloisie, to jest moja przyjaciółka Alicja. Jest bardzo znaną uzdrowicielką, musiałeś o niej słyszeć. Alicjo, to jest Gorlois.

— Nie interesuję się nowościami w medycynie, ale miło mi — Gorlois ujął rękę Alicji i ucałował ją lekko. — Na pewno porozmawiamy dłużej, gdy z Vivienne odwiedzimy Camelot — dodał z uśmiechem, choć z trudem udawało mu się wymawiać imię żony.

Gdy Gajusz wręczył już mu garść leków i ziół, Gorlois udał się do Uthera, by poinformować go o swojej decyzji. Wychodząc z pracowni medyka, posłał mu i jego towarzyszce wspierający uśmiech. Nie trzeba było być geniuszem, żeby odkryć, że mają się ku sobie. Życzył im jak najlepiej, nie byli przecież jeszcze tacy starzy, choć jednocześnie nie mógł oprzeć się wrażeniu, że gdy rozdawano całą miłość na świecie, jego pominięto.

Uther przyjął jego decyzję o wyjeździe z o wiele większym spokojem, niż mogłoby się wydawać, co nawet niespecjalnie zdziwiło Gorloisa. Domyślał się, że Pendragon nie ma ochoty codziennie oglądać byłej kochanki i mężczyzny, któremu przyprawił rogi. Gdy on i Vivienne znikną mu z pola widzenia, będzie mógł udawać, że nigdy nie zrobił niczego złego i wciąż jest idealnym mężem Igraine.

Zdrada przyjaciela bolała Gorloisa, zwłaszcza, że wiedział, że nie ma szans na powrót do dawnych stosunków. Uther wciąż będzie traktował go jako ulubionego towarzysza, ale on sam będzie udawał, nigdy już nie spojrzy na niego tak samo. Jednak ta świadomość nie była tak bolesna jak wieść o zdradzie Vivienne. Może dlatego, że wobec Uthera Gorlois nigdy nie miał wielkich złudzeń. A może po prostu na Vivienne zależało mu nieskończenie bardziej.

— Mam nadzieję, że zaznasz teraz z żoną szczęścia w spokojnym życiu — zapewnił spokojnie Uther. Był speszony i zdenerwowany. Gorlois podejrzewał, że chciałby poruszyć z nim temat swojego dziecka i dowiedzieć się, czy Vivienne postanowiła je urodzić. Ale nie mógł tego zrobić, bo oficjalnie nikt jeszcze nie wiedział o tej ciąży.

— Mam nadzieję, że ty również będziesz szczęśliwy — odpowiedział rycerz i uścisnął dłoń króla. — Daj czasem znać, co się dzieje na dworze.

— Oczywiście, Gorloisie — pokiwał głową Uther. — Zawsze pozostaniemy przyjaciółmi.

Gorlois uśmiechnął się, ale w duchu odpowiedział mu: ,,Nie, już nigdy nimi nie będziemy. Ale ty nigdy się o tym nie dowiesz".


***


Przed Vivienne natomiast stanęło wyzwanie, by pożegnać się z Eileen i wyznać, że jednak z nią nie zamieszka. Miała nadzieję, że dziewczyna nie poczuje się urażona, a może nawet odetchnie z ulgą, że nie będzie obarczona cudzym dzieckiem. Eileen nie okazała jednak żadnego z tych uczuć. Przede wszystkim była zszokowana.

— Chcesz wrócić do męża, którego zdradziłaś, i który bardzo dobrze o tym wie? Zachowywać się, jakby nic się nie stało i udawać szczęśliwą rodzinę? — zapytała. — Nigdy w życiu nie słyszałam nic równie dziwnego.

— Takie jest życie — wzruszyła ramionami Vivienne. — Wiem, że chciałaś dobrze i byłaś gotowa mi pomóc wychować dziecko, ale ono potrzebuje normalnej rodziny, a nie życia z piętnem bękarta. Nie będziemy zachowywać się, jakby nic się nie stało, ja i Gorlois nigdy już nie wrócimy do tego, co mogło być między nami... Ale on będzie dobrym ojcem. Wiem to. Mnie może nienawidzić, ale wierzę, że pokocha moją małą.

— Czy ty się słyszysz?! — wykrzyknęła Eileen. — Chcesz żyć z kimś, o kim mówisz, że cię nienawidzi? Dlaczego po prostu go nie zostawisz? On może zasłaniać się moralnością, ale w twoje zasady nie wierzę, skoro zdradziłaś męża!

— Przestań! — zawołała Vivienne. — Wiem, że może ci się to wydawać dziwne... Ale czuję, że lepiej będzie, jeśli pozostanę z Gorloisem. Proszę, nie potępiaj mnie.

— Nie potępiam — odparła już łagodniej Eileen. — Ale zastanawia mnie, czy jemu naprawdę chodzi tylko o wiarę czy honor.

Vivienne puściła te ostrzeżenie mimo uszu. Nie sądziła, by Gorlois kiedykolwiek będzie umiał jej całkowicie wybaczyć, nie spodziewała się też, by mogła jeszcze zapragnąć go zdradzić czy odejść. Zostawała z nim dla dobra swojego dziecka. Skoro Morgause nie żyła i jej ród przepadł, niech chociaż duchowo będzie trwał za sprawą jej córki. Gorlois wychowa ją tak, jak Aidan wychował jego. Maleństwo będzie jego prawdziwą dziedziczką, będzie miało to, czego poskąpił mu jego własny ojciec.

— Mnie chodzi tylko o dziecko — powiedziała. — Wszystko robię dla niego.

Eileen potrząsnęła głową, ale potem podeszła do przyjaciółki i przytuliła ją.

— Może dobrze, że ja nie zostałam matką — stwierdziła ironicznie. — Ale życzę ci powodzenia. Niech ci pomoże Taltu, matka Lugha, i Damara, opiekunka dzieci. Albo Boska Matka Nowej Religii, jeśli wciąż w nią wierzysz.


***


Następnego dnia Vivienne i Gorlois opuścili Camelot, bez wielkich pożegnań i oddanych hołdów. Żadne z nich tego nie chciało. Mimo przeżytych na zamku szczęśliwych chwil, obecnie kojarzył im się on jedynie z goryczą i bólem, wiedzieli też, że tam gdzie jadą, również nie czekają ich beztroskie dni i że ich wspólne życie nigdy nie będzie łatwe.

Vivienne przytknęła głowę do okna wozu i wpatrywała się w mijające krajobrazy, nie odzywając się do męża ani słowem. Czuła się po części tak, jakby przywiązał ją do siebie i zmusił, by z nim została, chociaż wiedziała, że tak naprawdę sama podjęła decyzję. Gorlois przedstawił swój punkt widzenia, i to stanowczo, ale ona nie miała odwagi i sił, by zaprotestować. A teraz czuła się kompletnie bez życia. Nawet myśl o dziecku przestała ją napędzać, tak jakby była tylko jakimś abstrakcyjnym bytem, a nie istotą, która przyjdzie na świat i którą będzie musiała się opiekować. Właściwie z trudem przypominała sobie, że w ogóle jest w ciąży. Miała nadzieję, że to minie, bo nie chciała skazywać swojego dziecka na los niechcianego potomka, nie chciała, by w przyszłości musiało cierpieć jak Nathan, gdy poznał prawdę o swojej matce.

— Kogo będzie ci najbardziej brakować? — zapytał nagle Gorlois z pewnym wahaniem.

— Eileen i Sary — odpowiedziała Vivienne, nie odwracając ku niemu wzroku. — I Gajusz był sympatyczny. Ale życie zamkowe chyba nigdy nie było dla mnie.

,,Szkoda, że nie uświadomiłam sobie tego, zanim zostałam kochanką króla" pomyślała z niechęcią. Mimo, że nadal myślała o Utherze jako o jedynym mężczyźnie, którego darzyła romantyczną miłością, żałowała tego romansu i gdyby w tej chwili mogła cofnąć czas, nie oddałaby mu się. Za bardzo teraz gardziła sobą, że uległa komuś takiemu, komuś, kto teraz ją brzydził. Zwłaszcza za łatwość, z jaką król wrócił do żony, a ją zaczął traktować jak poddaną.

,,Czy to rzeczywiście była miłość, skoro dzisiaj jej żałuję?" zastanawiała się. ,,Czy można całkowicie odrzucić coś, co kiedyś było dla ciebie ważne?".

— Ty miałeś na Camelocie więcej przyjaciół — powiedziała do męża, chcąc zapomnieć o własnych rozmyślaniach. — Chociaż pewnie skaczesz z radości, że długo nie zobaczysz Tristana de Bois.

Gorlois uśmiechnął się gorzko.

— On triumfuje, że się mnie pozbył, ale nie interesuje mnie to — stwierdził chłodno, tak, że Vivienne miała wrażenie, że chyba już nic go nie interesuje. — Na ostatniej wojnie spędziłem za wiele czasu z nim i Agravainem.

Na dźwięk tego drugiego imienia Vivienne wzdrygnęła się. Wierzyła, że udało jej się zapomnieć o tym wieczorze, gdy Agravaine ją napastował, że jest ponad to i okazanie mu pogardy w wystarczający sposób wynagrodziło jej strach i poniżenie, ale najwidoczniej jakaś cząstka tamtych uczuć wciąż w niej była. Nagle odezwała się:

— Nie chcę już nigdy oglądać Agravaine'a. Próbował mnie zgwałcić.

Gorlois wydał okrzyk przerażenie, co ostatecznie zmusiło Vivienne, by na niego spojrzała.

— Jak to próbował cię zgwałcić? — pytał mężczyzna. — Kiedy? Dlaczego mi nie powiedziałaś?

— Tego wieczoru, kiedy Alden i jego żona ogłosili, że spodziewają się dziecka — odpowiedziała Vivienne. — Wracałam do ciebie do komnaty, gdy spotkałam go na korytarzu. Przycisnął mnie do ściany i próbował posiąść, twierdząc, że mnie kocha — dyskretnie pominęła fragment o jego obwinianiu Gorloisa o cierpienie żony. — Nie było nikogo w pobliżu, nikt by mnie nie usłyszał, a Agravaine twierdził, że nawet gdybym się poskarżyła, nikt nie obwini brata królowej. Na szczęście, wyrwałam się i uciekłam.

— O mój Boże... — wykrztusił Gorlois. — To dlatego... to dlatego, gdy potem próbowałem okazać ci uczucie, odtrąciłaś mnie? Nie mogłaś znieść dotyku.

Vivienne pokiwała głową, a Gorlois poczuł, że wracają do niego wyrzuty sumienia. Uznał, że żona go nie chce, bo nie mógł dać jej dziecka, że już go nie pragnie, gdy ona cierpiała z powodu próby gwałtu. Nic o tym nie wiedział, więc nie okazał jej wsparcia, nie ukarał oprawcy, a jedynie zamknął się w sobie. Nagle miał wrażenie, że to on popchnął Vivienne w ramiona Uthera. W końcu przez długi czas był dla niej tak chłodny, jakby mu na niej nie zależało.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś? — zapytał. — Doszlibyśmy sprawiedliwości, ukarali go... Boże drogi, przecież ja powinienem teraz go znaleźć i zabić!

— Nie rób tego — poprosiła Vivienne. — Wiem, że głupio zrobiłam, powinnam ci powiedzieć, ale to już nie ma znaczenia. Agravaine nie może już mi nic zrobić, zresztą... On sądzi, że mnie kocha, więc teraz raczej cierpi z ,,miłości", niż planuje kolejną próbę. A nie sądzę, by zrobił coś takiego innej kobiecie, więc nie mam wyrzutów sumienia, że kogoś narażam. Jeśli szukałbyś na nim zemsty, tylko sprowadziłbyś na siebie nieszczęście. Proszę, daj mu spokój.

Gorlois westchnął i już nic nie powiedział. Czuł w sobie potworną nienawiść do Agravaine'a. Mimo długiej służby w wojsku i poczucia, że tam jest jego miejsce, nie był żądny krwi. Zdawał sobie sprawę, że jego przeciwnicy też są ludźmi, najczęściej wcale nie złymi, i nigdy nie zabijał ze szczególnym okrucieństwem. Agravainowi miał jednak ochotę wyrwać serce i wydłubać oczy.

Ale Vivienne miała rację. Nie mógł tego zrobić, nie mógł zaatakować brata królowej. I chyba nie miał już prawa, by interesować się honorem Vivienne. Ona nie była już jego. Chyba nigdy naprawdę nie była. Ta myśl ponownie rozdarła mu serce.

Chciałby wierzyć, że kiedyś będzie zdolny jej wybaczyć, że zdrada przestanie go boleć i znowu będzie umiał traktować żonę z taką samą miłością i oddaniem jak wcześniej. Nie wiedział jednak, czy jest zdolny do takiej wielkoduszności. Poza tym, żeby doprowadzić do takiej sytuacji, Vivienne musiałaby chcieć do niego wrócić w pełnym znaczeniu tego słowa, dzielić z nim życie i kochać go. A wiedział, że nie chciała i że nigdy go nie kochała. Był głupcem, biorąc ją za żonę. Związał ręce, sobie i jej.

Uświadomił sobie, że wszystkie jego myśli próbują usprawiedliwić kobietę i przelać na niego część winy za jej zdradę, chociaż przecież Vivienne tego nie oczekiwała i nikomu nie było to potrzebne. Ale chyba nie potrafił nienawidzić kogoś, kogo kochał mocniej niż siebie.


***


Tristan rzeczywiście triumfował po wyjeździe Gorloisa, gdy został głównym dowódcą armii Uthera. Był skłonny nawet bardziej polubić szwagra, choć nadal uważnie pilnował, czy nie czyni on żadnej krzywdy jego siostrze. Na szczęście, Uther wydawał się jeszcze bardziej zakochany w Igraine niż na początku ich małżeństwa. Tristan mógł więc z czystym sumieniem cieszyć się nowymi honorami.

Pewnego razu ćwiczył atak pod okiem Fiony, która uśmiechała się, widząc jego każde machnięcie mieczem, gdy podszedł do nich Uther i zwrócił się do czarodziejki:

— Lady Fiono, czy mogę prosić cię na słowo?

Fiona skinęła głową i udała się z królem na stronę. Tam Uther zapytał ją przyciszonym głosem:

— Powiedz mi w sekrecie... Czy są jakieś magiczne sposoby na poczęcie?

— Co? — Fiona otworzyła oczy ze zdziwienia. — Dlaczego pytasz, panie?

Uther zerknął, czy nikt nie idzie w ich stronę, po czym znowu spojrzał na Fionę i powiedział znacząco:

— Jestem żonaty od kilku lat, a nadal nie mam dziecka. Kocham moją żonę, nie wątp w to, ale królestwo potrzebuje dziedzica. Ty, jako nadworna czarodziejka, powinnaś mi pomóc.

Fiona zamyśliła się. Gdyby doprowadziła do tego, że król zostanie ojcem, zapewne autorytet jej i Avalonu znacznie by wzrósł. Ale prawda była taka, że gdyby cena tej magii okazała się za wysoka i zginąłby ktoś z najbliższych Uthera, kara także spadłaby na nią. Poza tym, Tristan nigdy by jej nie wybaczył, gdyby ryzykowała życiem jego siostry.

— Są takie zaklęcia, panie — odpowiedziała. — Ale bardzo niebezpieczne — wyraz twarzy Uthera wskazywał, że uważa ją za tchórza. — Poza tym, ja nie jestem tak doświadczoną kapłanką jak Halinor czy Nimue. Nie odważyłabym się na przeprowadzenie czegoś takiego. A one powiedziałyby ci, że człowiek nie powinien za bardzo ingerować w krąg życia. Takie czary zazwyczaj kończą się nieszczęśliwie.

Wprawdzie obie kapłanki czasem igrały z życiem i śmiercią, składając ofiary czy wskrzeszając ludzi, ale Uther nie powinien się nad tym zastanawiać.

— Wybacz, panie, ale muszę wrócić do Tristana — dodała. — Jest bardzo zazdrosny — następnie odeszła, pozostawiając króla w osłupieniu.

— Czego on od ciebie chciał? — spytał de Bois podejrzliwie. Fiona wzruszyła lekko ramionami.

— Pytał o jakieś czary i moje plany na najbliższe święto, nic specjalnego — odparła. — Nie była to zbyt ciekawa rozmowa.

Uther również tak uważał, ale to dlatego, że Fiona nie spełniła jego życzeń. Musiał więc zdobyć się na coś, co go przerażało i czego przysięgał sobie nie robić. Musiał skontaktować się z Nimue.


***


Gajusz nie zdziwił się, gdy Uther poprosił go, by udał się do Avalonu na spotkanie z Nimue. W końcu król starał się zachowywać dobre stosunki z kapłankami. Jednak jego spokój szybko zniknął, gdy Uther dodał, że chce, aby Nimue rzuciła zaklęcie, które uczyni Igraine brzemienną.

— Słyszałem o takiej magii, panie — odpowiedział Gajusz. — Niezbyt wiele, ale czy to nie powinno dać nam do myślenia? Skoro używa się jej tak rzadko, to chyba musi być niebezpieczna. Inaczej wszystkie pary korzystałyby z niej zaraz po ślubie.

— Ja i Igraine nie jesteśmy ,,wszyscy" — odparł stanowczo Uther. — Królestwo potrzebuje następcy, a moja żona zasłużyła na to, by zostać matką po tym wszystkim, co ją spotkało — Gajusz wolał nie pytać, czym było ,,to wszystko". — Jeśli jesteś moim przyjacielem Gajuszu i jeśli kochasz Camelot, udasz się do Nimue.

Gajusz niechętnie przystał na prośbę króla i wieczorem przypłynął do brzegu Avalonu. Jedna z adeptek magii zaprowadziła go do komnaty Nimue. Najwyższa kapłanka na widok medyka wstała i podeszła do niego z nonszalancją. W krwistoczerwonej sukni wyglądała dumnie i onieśmielająco. Gajusz uświadomił sobie, że chociaż jest starsza od niego, wciąż wygląda jak młoda kobieta, z czystą cerą, ciemnymi włosami i idealną energią.

— Czego chce ode mnie Uther? — zapytała zimno Nimue. — Znowu z czymś sobie nie radzi?

— Król ma do ciebie prośbę najwyższej wagi — wyznał cicho Gajusz. — Podejrzewa, że królowa Igraine jest bezpłodna. Chciałby, żebyś swoją magią umożliwiła jej poczęcie dziecka.

Nimue roześmiała się z goryczą. Chociaż przecież wiedziała, że Uther nadal nie ma dziecka, dopiero teraz ten fakt dotarł do niej z całą absurdalnością. Pendragon porzucił ją, bo wiedział, że nigdy nie dałaby mu potomka, ani nie zestarzała się z nim. Porzucił ją, by poślubić słodką, skromną dziewczynę, która stanowiła idealny materiał na żonę. Idealny wyjąwszy jedną kwestię. Jak widać, Utherowi nie było przeznaczone pozostawić po sobie dziedzica.

— Nie powinnam tego robić — stwierdziła. — To zaburzy porządek natury. Poza tym, krąg życia musi być zachowany, Gajuszu. Jeśli dam życie dziecku Uthera, ktoś będzie musiał je za nie oddać. Ktoś umrze, aby potomek Uthera mógł się narodzić. Czy król jest tego świadomy?

— Rozmawiałem z nim o tym, szukałem informacji w księgach — przyznał medyk. — Uther jest uparty. Twierdzi, że zapewne życie za jego potomka będzie musiał oddać jakiś starzec, który nie chce już żyć.

— Cóż, może tak być — westchnęła czarownica. — Ale nie musi...

— To samo mu powiedziałem — odpowiedział Gajusz. — Król jest nieugięty.

Nimue zamyśliła się. Los Uthera i Camelotu był teraz w jej ręku. Mogłaby zażądać wszystkiego za spełnienie tego życzenia. Mogłaby zmusić Uthera, by wygnał wyznawców Nowej Religii z królestwa i przywrócił rządy kapłanek Avalonu. A on do końca życia tańczyłby tak, jakby mu zagrała. Mogłaby też zażądać, by znów został jej kochankiem. Przez jakiś czas zapewne opierałby się i miał wyrzuty sumienia wobec żony, ale w końcu by uległ. I może nawet uświadomił sobie, że Igraine nigdy nie była kobietą dla niego. Uśmiechnęła się w duchu na tę myśl.

Nagle uświadomiła sobie jednak, że Uther zwrócił się z prośbą do niej, nie do Halinor. Zwrócił się do niej, bo jej ufał i mimo wszystkiego, co się między nimi wydarzyło, nadal uważał ją za przyjaciółkę, która powinna go wspierać. Przyjaźń zdecydowanie im nie wyszła, ale sympatia Uthera przetrwała. Mimo swojego wyrachowania i chłodu, Nimue nie byłaby zdolna do wykorzystania uczucia być może jedynego człowieka, który szczerze ją lubił.

— Dobrze — powiedziała. — Zrobię to. Jestem przyjaciółką Uthera i chcę mu pomóc.

Następnie wyprowadziła Gajusza na zewnątrz, do kamiennych kręgów. Medyk z niepokojem obserwował jak kapłanka unosi wzrok w niebo i wypowiada szalonym głosem:

— Dewch, bywyd newydd. Dewch, blentyn. Mae'r byd yn aros amdanoch chi. Gadewch i anffrwythlondeb a gwacter yn mynd i ffwrdd.

Nagle niebo zdawało się zachmurzyć, a wśród chmur mignęła pojedyncza błyskawica. Jednak gdy zniknęła, Gajusz ujrzał tęczę, choć przecież wcześniej nie padało.


***


Po całym zdarzeniu Gajusz wrócił do Camelotu. Poinformował Uthera, że Nimue spełniła jego prośbę i życzy mu i jego rodzinie jak najlepiej. Słysząc te słowa, król spochmurniał, wywołując jeszcze większy niepokój medyka.

— Czy wszystko w porządku, mój panie? — zapytał ze zdziwieniem Gajusz. Uther potrząsnął głową.

— Tak, oczywiście. Jutro napiszę do Nimue list z podziękowaniem, a teraz idę do żony.

Podejrzewał, że jego medyk i doradca raczej nie potępiłby go za przedmałżeński romans, ale samo mówienie o Nimue wydawało mu się nielojalnością wobec żony, zwłaszcza po tym, gdy naprawdę dopuścił się zdrady. Nimue miała na niego zbyt duży wpływ i chociaż Uther był przekonany, że Igraine jest miłością jego życia, to kapłanka Avalonu była tą, która w ciągu całego życia rozumiała go najlepiej. Była tym, co niektórzy nazywają bratnią duszą. Dlatego też nie udał się do niej samodzielnie. Obawiał się, że wtedy wspomnienia wrócą do niego ze zdwojoną siłą i zrobi coś głupiego. Nie mógł do tego dopuścić, gdy był na najlepszej drodze do ułożenia sobie życia.

Pragnął następcy i umocnienia dynastii Pendragonów, ale przede wszystkim pragnął wynagrodzić Igraine zdradę. O dziecku Vivienne nie miał zamiaru myśleć, będzie sobie wyobrażał, że ono nie istnieje. Może będzie starsze, ale to potomek Igraine zostanie jego dziedzicem i w ten sposób jego zdrada zostanie odkupiona.

Pokrzepiony tą myślą, Uther udał się do małżeńskiej komnaty. Igraine właśnie przebierała się w koszulę nocną z pomocą służącej. Na widok męża, uśmiechnęła się promiennie i odprawiła dziewczynę. Król podszedł do żony i wziął ją w ramiona.

— Biedaczka tak się napracowała przy ubieraniu ciebie — powiedział zadziornie. — Zupełnie niepotrzebnie — dodał i zaczął odwiązywać pasek, którym przepasana była królowa. Igraine roześmiała się i pocałowała go.

,,Od dzisiaj wszystko będzie dobrze" obiecał sobie w myślach król. ,,Będziemy idealną rodziną. Każdy będzie nam zazdrościł."


***


Mimo melancholii i goryczy, które wciąż jej nie opuściły, Vivienne czuła się dobrze w majątku Gorloisa. Zaraz po przyjeździe poszła na długi spacer po wszystkich miejscach, które kojarzyły jej się z rodziną i dzieciństwem, odwiedziła także swój stary dom. Znów poczuła, że jest na swoim miejscu, tam, gdzie powinna być, nawet jeśli wszystko inne w jej życiu potoczyło się nie tak, jak powinno.

,,Przynajmniej moje dziecko wychowa się tam, gdzie ja" powtarzała sobie czasem. ,,Może dla niego będzie lepiej, że Uther się go wyrzekł. Dorośnie z daleka od zamkowych intryg i problemów, a także od przebiegłych kapłanek Avalonu. Będzie nieskalane."

Gorlois czuł się w jej towarzystwie równie niezręcznie, jak ona w jego, więc unikali się jak mogli. On całe dnie objeżdżał pola, rozmawiał z parobkami i zarządcami, liczył coś w bibliotece albo ćwiczył. Ona natomiast zajmowała się swoimi sprawami, nadzorowała służbę, czytała księgi, pisała listy do przyjaciółek albo próbowała szyć dla dziecka. Czasem także udawała się na spotkania wyznawców Nowej Religii, chociaż miała poczucie, że nie jest tego godna, że zostałaby potępiona za zdradę małżeńską. Ona i Gorlois oczywiście sypiali teraz w osobnych komnatach, co nie dziwiło nikogo ze służby, skoro nigdy wcześniej tu nie mieszkali razem, a Norwenn też miała swoją sypialnię.

Pewnego dnia Vivienne spędzała czas w swojej komnacie i zastanawiała się, jak powinno się urządzić dom po narodzinach dziecka, gdy Gorlois wszedł do środka z listem w dłoni.

— Uther pisał do mnie z Camelotu — powiedział na wstępie. Vivienne drgnęła, ale postanowiła nic po sobie nie okazywać. — Igraine spodziewa się dziecka.

,,A więc nie była bezpłodna" pomyślała z pewną goryczą Vivienne. Uther rzeczywiście nie miał żadnego powodu, żeby ją zostawić. Po chwili kobietę dotknął pewien smutek. Wierzyła, że Pendragon będzie dobrym i kochającym ojcem dla dziecka, które urodzi mu Igraine. Przeleje na niego miłość i troskę, której jej córka nigdy od niego nie zazna, wyłącznie dlatego, że jej matka nie jest królową Camelotu.

— Cóż, to dobrze dla królestwa — odpowiedziała w końcu mężowi. — Czyż nie?

— Nie rani cię to? — zapytał z niepokojem Gorlois. Zdawał się naprawdę jej współczuć, chociaż przecież powinien nad nią triumfować. Vivienne wiedziała jednak, że po prostu jest na to zbyt szlachetny. Wciąż jej nie wybaczył.

— A czy to ma jakieś znaczenie? — odparła. — Ojciec mojego dziecka go nie chce, ale pragnie mieć dziecko z kobietą, którą kocha. Nie jest to sprawiedliwe, ale może każdy czułby podobnie na jego miejscu.

Nagle przypomniała sobie, że przecież Gorlois też nie kochał Norwenn, właściwie to został zmuszony do ślubu z nią, a mimo to był dobrym ojcem dla Morgause. Ale Gorlois był idealny, za idealny dla niej. Ona zasłużyła sobie na takiego mężczyznę jak Uther i powinna przyjąć wszystko, co się z tym wiązało, z pokorą.

Gorlois westchnął i usiadł naprzeciwko niej. Vivienne nie oczekiwała, że zacznie ją pocieszać czy litować się nad nią. Byłoby to wręcz dziwaczne.

— Mogę spytać, jak planujesz nazwać dziecko? — odezwał się w końcu.

— Nazwę ją po Morrigan, mojej najlepszej przyjaciółce, która zginęła w okrutny sposób i której morderczynie nawet nie zostały ukarane — powiedziała z bólem Vivienne. — Jedynym uhonorowaniem jej będzie imię mojej córki. Będzie się nazywała Morgana.

Gorlois pokiwał głową. Nie miał nawet zamiaru komentować wyboru Vivienne czy na niego wpływać. W końcu to nie on był ojcem dziecka i nie wiedział, czy będzie potrafił się nim czuć, choć w pewnym sensie litował się nad tą małą istotką, której los od poczęcia był naznaczony pewnym piętnem.

— A co jeśli te wszystkie przypadki jednej córki w twojej rodzinie, to był zwykły kaprys losu? — dopytywał. — Co jeśli to będzie chłopiec, nie dziewczynka?

— Ciężko mi to sobie wyobrazić — przyznała Vivienne. — Od dziecka słyszałam, że urodzę jedną córkę. Ale gdyby to był chłopiec... Nazwałabym go Nathan. On też zginął tragicznie i młodo. Nie wiem, czy takie imię to dobra wróżba dla dziecka, ale nie mogłabym podjąć innej decyzji.

Gorlois mimowolnie uśmiechnął się, słysząc imię przyjaciela. Vivienne poczuła pewien wstyd, myśląc, że gdyby wszystko potoczyło się inaczej, naprawdę mógłby być ojcem chłopca o takim imieniu. To przez nią został tego pozbawiony. Nigdy nie powinna dawać mu żadnej nadziei, a tym bardziej za niego wychodzić. Ale to on postanowił, że mają pozostać razem, więc chyba uznał, że nie jest to już dla niego ofiara.

Wiedziała, że będzie ją dobrze traktował do końca życia i nigdy nie zrobi niczego, co mogłoby ją zranić, ale też nigdy nie będą sobie ufać tak samo jak wcześniej. Zastanawiała się, czy tak czuła się Fand, królowa elfów, gdy opuściła swojego kochanka, śmiertelnika Cuchulainna, i wróciła do męża, boga mórz Mannawydawana. Co prawda, za sprawą magii zapomniała o swoim romansie, ale czy to znaczyło, że jej związek z Mannawydawanem był szczęśliwy? Czy bóg mórz potrafił wybaczyć jej to, że zdradziła go z innym, choć sam wcześniej potraktował ją oschle?

,,Szkoda, że ja nie mogę wypić pucharu zapomnienia" pomyślała Vivienne. ,,Wolałabym zapomnieć imienia Uthera Pendragona".


***


Uther również chciałby całkowicie zapomnieć o Vivienne, i właściwie całkiem dobrze mu to wychodziło. Gdy żona Gorloisa zniknęła z Camelotu i nie miał praktycznie żadnych wieści ani o niej, ani o jej mężu, ani o dziecku, mógł sobie wyobrażać, że ich romans nigdy nie miał miejsca i nie będzie miał owocu. Chciał skupić się tylko na Igraine i jej ciąży. Gdyby poświęcał myśli swojemu bękartowi, byłaby to kolejna zdrada.

Igraine nie widziała nic dziwnego w zachowaniu męża, nie zastanawiała się, dlaczego jego najlepszy przyjaciel nagle go opuścił, ani nie wracała myślami do chwil, gdy obawiała się, że Uther przestał ją kochać. Uważała się za najszczęśliwszą kobietę na świecie, a swoje poczęcie za prawdziwe błogosławieństwo. Obawiała się jedynie, czy późniejsza ciąża nie będzie niosła za sobą jakichś komplikacji.

— Skoro potrzebowałam na to tyle czasu, to czy dziecko może być słabsze? — dopytywała się Gajusza.

— Czasem się zdarza, że kobiety, które długo nie zachodzą w ciążę, ciężko znoszą ten stan, ronią albo ich dzieci są słabe i umierają — przyznał medyk, ale widząc surowe spojrzenie Uthera, natychmiast dodał. — Ale ty, pani, jak widzę, na razie czujesz się wybornie, więc nie ma powodów do obaw.

,,Taką przynajmniej mam nadzieję" dodał w myślach. Źle czuł się z tym, że ma więcej informacji na temat stanu Igraine, niż główna zainteresowana. Uther jednak zakazał mu wyznać kobiecie prawdy. Gajusz starał się pocieszać tym, że przecież działał z rozkazu króla i zabiegał o przedłużenie dynastii panującej, ale niewiele go to pocieszało. Wiedział, że pomógł w użyciu trudnej, niebezpiecznej magii i że aby dziecko Uthera mogło się narodzić, ktoś inny straci życie. Będzie miał go na sumieniu.

— Niczym się nie martw, kochanie, bo dziecko to wyczuje — powiedział Uther, gdy medyk zniknął za drzwiami królewskiej komnaty. — Musisz myśleć o przyjemnych rzeczach.

— Ależ naprawdę przez większość czasu okropnie się cieszę! — zapewniła Igraine i pogłaskała go po ręce. — Jak nazwiemy nasze dziecko?

— Ty możesz wymyślić imię dla córki, a ja dla syna — zaproponował Uther. — Może Artur? To znaczy ,,niedźwiedź", a taki symbol miał w sobie herb Bruty. Potwierdzimy w ten sposób, że nasz syn jest potomkiem pierwszego króla Camelotu.

— Niech tak będzie — zgodziła się Igraine z łagodnym uśmiechem i spojrzała na swój rosnący brzuch, przepełniona miłością.


***


— Zatem wkrótce nie będziesz już tylko dowódcą armii, ale i wujem przyszłego króla — powiedziała Fiona z uznaniem do Tristana. — Jeśli to będzie chłopiec, Uther pewnie nakaże ci nauczyć go walczyć. A w ten sposób nauczysz go też szacunku i uznania dla siebie.

— Taki jest plan — odpowiedział Tristan i pogłaskał ją po włosach. — Nawet przestałem żałować, że Igraine wyszła za Uthera. Może i jest zarozumiały, ale dobrze ją traktuje, no, i to wyróżnienie dla naszej rodziny. W żyłach przyszłego króla będzie płynęła krew rodu de Bois — ta myśl cieszyła go tak, jakby sam miał zostać władcą.

— Gdy dziecko dorośnie, będziesz jednym z najpotężniejszych ludzi na Camelocie — stwierdziła czarownica, przytulając się do niego mocniej. Życie wydawało jej się równie radosne i kochające ją, jak Tristanowi. Ta zdrajczyni, Vivienne, opuściła zamek, Igraine zaszła w ciążę bez pomocy czarów, a jej kochanek cieszył się coraz większym poważaniem. Przyszłość rysowała się w jasnych barwach. — Mam nadzieję, że to znaczy, że nie masz zamiaru opuszczać stolicy — spojrzała na niego znacząco.

Tristan uśmiechnął się spokojnie i pokiwał głową.

— Życie na wsi mnie nudziło, dopiero tutaj mam drogę rozwoju dla moich ambicji. Jeśli Agravaine chce, może sobie wrócić do dworku i próbować gospodarować. Ja zostaję na zamku, w wielkim świecie. I z tobą —dodał i pocałował ją w czoło. — Rozumiem, że ty też nie wracasz do Avalonu.

Fiona zamyśliła się. Byli kochankami od wielu miesięcy i wiedział, o tym cały zamek. Gdyby była zwykłą damą dworu, zapewne spędzanie każdej nocy w komnacie brata królowej, zrujnowałoby jej opinię, a Tristan zostałby uznany za rozpustnika. Ponieważ jednak była kapłanką Avalonu, wolno było jej więcej niż prostej kobiecie. Halinor i Nimue też nie rozliczały jej z życia prywatnego i w każdym liście twierdziły, że powinna zostać na zamku jak najdłużej, aby dbać o ich pozycję i podkreślać rolę magii w codziennym życiu.

— Jestem nadworną czarodziejką — odpowiedziała. — Moje miejsce jest teraz tutaj. A Avalon... Jest dość nudną wyspą — przyznała.

— W takim razie... — Tristan przyjrzał się jej uważnie. — Chcesz zostać moją żoną?

Fiona byłaby mniej zdziwiona, gdyby Nimue oznajmiła jej, że ma zamiar zrzec się nieśmiertelności i przyjąć Nową Religię.

— Skoro chcemy być razem, dlaczego jacyś strażnicy moralności mieliby nas obgadywać za plecami? Oczywiście, nadal będziesz kapłanką i nie będę oczekiwał, że zostaniesz panią domu. Podobasz mi się taka, jaka jesteś. Chcę mieć po prostu pewność... że nikt nie będzie próbował nas rozdzielić. Zgadzasz się?

Nie były to najbardziej romantyczne, jakie Fiona mogłaby sobie wyobrazić, ale też nigdy nie pociągała jej poezja, ani słodkie słówka. Wierzyła, że Tristan mówi szczerze i nie zmusi jej do wyrzeczenia się własnej niezależności. Jedynym problemem było to, że jeśli mają zostać mężem, to rzeczywiście powinna pozostać do śmierci nadworną czarodziejką Camelotu. Nie będzie mogła służyć w Avalonie, bo Czarny Rycerz nigdy za nią tam nie podąży, musi też porzucić marzenia o osiągnięciu takiej mocy jak Nimue i staniu się nieśmiertelną strażniczką Avalonu. Ale chyba nigdy nie miała na to szans. Wiedziała, że została najwyższą kapłanką, tylko z powodu swojej lojalności wobec magii i bogów.

—Tak — odpowiedziała. — Chcę zostać twoją żoną


***


Ciąża Vivienne rozwijała się prawidłowo i praktycznie do ostatnich dni kobieta czuła się pełna sił i energii. Jej dziecko okazało się bardzo żywe i ruchliwe, co w pewnym sensie wyrywało ją z melancholii i sprawiało, że znów potrafiła myśleć o nim z nadzieją i miłością, tak jakby jego kopnięcia były równie ożywcze jak śmiech.

Poród, według przysłanych akuszerek, nie trwał specjalnie długo, choć Vivienne wydawał się bardzo wolny, męczący i bolesny.

— Czy ja umrę? — zapytała w pewnym momencie akuszerki. Co wtedy stanie się z dzieckiem? Czy Gorlois zapomni o swoim bólu i wychowa je jak własne, czy może odda komuś na wychowanie, uważając, że nie ma już wobec niego żadnych zobowiązań?

— Ależ skąd, pani! — machnęła ręką zielarka. — Każdej się tak wydaje za pierwszym razem.

,,Drugiego nie będzie" pomyślała Vivienne, ale nie powiedziała tego. W tej okolicy wszyscy wiedzieli o jej magicznych mocach, nie musiała więc ciągle udawać, tak jak na Camelocie. Co prawda, większość osób, które znały ją wcześniej, dziwiły się, że nie chce używać już magii, ale ponieważ była ich panią, nikt jej z tego powodu nie męczył.

— To dziewczynka! — oznajmiła najstarsza akuszerka po kilku godzinach porodu. Vivienne westchnęła i opadła na poduszkę. Zatem jej matka miała rację. Urodziła siódmą córkę w rodzie czarownic. Zapewne w przyszłości mała zacznie wykorzystywać magiczne zdolności i trzeba będzie zdecydować, co z tym zrobić, ale teraz nie chciała się nad tym zastanawiać. Najważniejsze, że ona i jej córka żyły.

— Trzeba ją umyć — zarządziła akuszerka i wyniosła dziecko na korytarz, gdzie czekał Gorlois.

Nie wiedział, czy miał prawo czuwać pod drzwiami rodzącej żony, która go zdradziła i wydała na świat cudze dziecko. Nie mógł jednak oprzeć się wewnętrznej potrzebie i obawie o Vivienne, która była silna i zdrowa, ale przecież i takie kobiety umierały w czasie porodu.

— To córka, panie — poinformowała go akuszerka i pokazała mu zawiniątko z dzieckiem. — Następny będzie chłopak.

,,Nie będzie następnego razu, z wielu powodów" westchnął w duchu Gorlois i przyjrzał się dziecku. Było pomarszczone, wykrzywione płaczem i całe w krwi, ale obudziło w nim jakąś tkliwość. Nie winił dziewczynki za czyny jej rodziców, przez cały okres ciąży Vivienne właściwie żałował jej przyszłego dziecka, które zostało odtrącone przez prawdziwego ojca i będzie musiało dorastać z rodzicami, którzy z trudem mogą na siebie patrzeć, pozbawione praw do swojego dziedzictwa i nieświadome własnego pochodzenia. Jednak teraz poczuł coś jeszcze. Poczuł, że mimo wszystko jest odpowiedzialny za to małe stworzenie i chociaż stracił wszystko, na czym mu zależało, Najwyższy dał mu szansę, by nie został całkiem sam. Będzie miał o kogo się troszczyć i kogo kochać. Będzie kochał tą dziewczynkę niezależnie od wszystkiego.

Tymczasem Vivienne zasnęła, wyczerpana porodem, a gdy się obudziła, przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, co właściwie się jej przydarzyło. Dopiero widok krzątającej się obok niej sprowadzonej ze wsi do pomocy przy porodzie kobiety, uświadomił jej, że dzisiaj urodziła dziecko.

— Obudziłaś się, pani! — ucieszyła się na jej widok wieśniaczka. — Jesteś głodna? Mam coś przynieść?

— Nie teraz — pokręciła głową Vivienne. — Chciałabym zobaczyć moje dziecko.

— Już je przynoszę — zapewniła akuszerka, wybiegła z komnaty i po chwili wróciła z maleństwem na ręku.

— Witaj, Morgano — powiedziała z uśmiechem Vivienne, gdy dziewczynka znalazła się w jej ramionach. — Jestem twoją mamą, wiesz? — zapytała, pozwalając złapać się córce za palec. — Teraz ja będę miała ciebie, a ty mnie. Nie będę samotna.

Dziecko spojrzało na nią uważnie swoimi granatowymi oczami, a Vivienne poczuła, jak ogarnia ją fala ciepła i siły. Pomyślała, że chyba jednak nie żałuje romansu z Utherem, niezależnie od tego jak bardzo ją zranił i jak nagannie postąpiła. Gdyby nie on, nie trzymałaby teraz swojej córki, ze swojej krwi i kości. Córki, którą będzie mogła kochać czystą i bezinteresowną miłością i która nigdy jej nie zostawi.

— Kocham cię, Morgano — powiedziała cicho i pocałowała córkę w czoło, a następnie przystawiła ją do piersi. — Kocham cię ponad życie.

,,Przedłużyłam ród, mamo" pomyślała. ,,Spełniłam swoje zadanie. Czy w takim wypadku wybaczyłabyś mi, że zdradziłam człowieka, którego uważałaś za stworzonego dla mnie?".

Bardzo pragnęła w to wierzyć. Przecież Margisa, mimo różnych konfliktów, była jej matką i kochała ją. Vivienne czuła, że ona byłaby zdolna wybaczyć Morganie wszystko, nawet najgorsze zło.



Cóż, pisanie tego rozdziału było dość wymagające i już się bałam, że nigdy go nie skończę, bo ciągle coś mi wypadało (a to laptop się zepsuł, a to trzeba było iść wcześniej wstać, bo o 8 zajęcia online). Ale skończyłam i jestem z niego raczej zadowolona, mam nadzieję, że Wam również się spodoba :)

Przechodzimy teraz do wydarzeń wspomnianych w serialu, do końca zostały cztery rozdziały plus epilog, więc można sobie wyobrażać, co się wkrótce wydarzy.

I bardzo ważna kwestia, która może kogoś zdziwić - z serialu nie wynika, czy Gorlois wiedział, że Morgana nie jest jego dzieckiem, raczej wszyscy zakładają, że nie  miał o tym pojęcia, więc moja wersja może Was dziwić i wiem z komentarzy, że chyba wszyscy spodziewali się, że Gorlois uzna, że ciąża jego żony to ,,cud".  Natomiast ja uznałam, że jednak wolę wierzyć, że Gorlois wiedział, że Morgana nie jest jego córką, a mimo to kochał ją i traktował jak własną, po prostu podoba mi się myśl, że mógł ją kochać nie z powodu krwi i mimo tego, co zrobiła mu jej matka.

Trochę inspirowałam się też filmikami na YouTube, więc podrzucam jeden, na dowód, że nie tylko ja obrałam taką wersję:

https://youtu.be/w6FW-w1tcv8

A jeśli jesteśmy przy inspiracjach filmikowo-piosenkowych, to przy tym rozdziale mocno inspirowałam się też inną piosenką z ,,La Legende du Roi Arthur", czyli ,,Aupres D'un Autre". Piosenkę bardzo polecam, bo uważam, że jest cudowna i pełna emocji, może nie będę szczególnie opisywać jej kontekstu, bo jeśli kogoś zachęcę do tego musicalu, to może nie życzyć sobie spoilerów. Ale wrzucam teledysk i tekst, tym razem cały, bo uważam, że jest bardzo godny uwagi.

https://youtu.be/mBt_57uOX8E

Uginam się pod ciężarem
Natarczywego bólu
Który bez litości przygniata mą duszę
Modlę się nie wierząc
By czas zatarł
Tą wściekłość, co zżera mój byt

Jakże odczuwać nienawiść
Do istoty, którą kocha się
Mocniej niż siebie?
Czy trzeba cisnąć w płomienie
Wszystkie kłamstwa i podłość
Które sprawiają ból...ból...ból?


Boże, spraw, żebym pewnego dnia jej wybaczył
Gdyż to ona mężczyzną mnie uczyniła
Chcę wierzyć, że to moja wina
Jeśli dziś wieczorem zasypia u boku innego


Uginam się pod ciężarem
Mego lodowego pancerza
Który nieustannie parzy ciało me
Brzmienie jej głosu
Jakby łapczywym kęsem
Bez końca pożera mnie
(...)

Ciemność...pustka...nieobecność
Żałość...brak i zapomnienie
Na me wołania milczenie twe odpowiada
A zatem płaczę i modlę się...


Postaram się, żeby następny rozdział pojawił się w normalnym odstępie czasu, czyli za 2-3 tygodnie, ale nie mogę tego obiecać, bo zaczyna mi się sesja, ja mam pięć egzaminów i masę lektur do nadrobienia (to nie antencja, tak tylko informuję). Ale nawet jeśli będę musiała ograniczyć moje pisanie, to w wakacje wszystko nadrobię i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną do końca :)

Dajcie znać, czy rozdział się podobał i co sądzicie o różnych wydarzeniach, które się tu pojawiły!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top