Rozdział siódmy. Niechciana miłość.



(...) nie trzeba magii, żeby pokierować czyimś sercem. Serce radzi sobie samo i rzadko wybiera najłatwiejsze drogi.

Margit Sandemo ,,Zauroczenie"



Jedwab - to twoja ręka, królewno, góry haftowane białym wrzosem

Wiesz, że nigdy tam nie byłem, a jeśli byłem, byłem na górze

Chciałbym pamiętać, co się stało, nie z tobą i nie ze mną

Pędzę jak opadły liść, i moja dusza jest niespokojna

Ty płaczesz za piosenką pełni księżyca, jak inni płaczą za złotą monetą

W dalekim kraju; osłoniętym zimą, jesteś piękniejsza od wiosny, jesteś piękniejsza od wiosny, jesteś piękniejsza od wiosny i szaleńsza od lata

Мельница ,,Королевна"(Melnica ,,Korolevna")

(tłumaczenie moje, w dodatku z poezji śpiewanej, więc nie jest idealne)




Po powrocie z zabawy wszyscy udali się na spoczynek, mając szczery zamiar spać do południa. Kathleen poszła do komnaty, którą dzieliła z Eileen, dziękując bogom, że jej złotowłosa przyjaciółka była zbyt zajęta śpiewaniem i flirtowaniem, żeby całkowicie się upić. Norwenn zamknęła się w pokoju oddanym jej na własność, przed snem zadając sobie pytanie dlaczego ludzie nie traktują świąt tak poważnie jak ona. Miała wręcz ochotę płakać z tego powodu. Owszem, można się cieszyć życiem, ale istnieją pewne granice. Albion należy do bogów, a ludzie odwrócili się od nich i traktują święta takie jak Beltane i Samhain jedynie jako okazję do tańców i zabaw. Przypomniała sobie wyznawców obcej, monoteistycznej religii, którzy głosili swoje nauki na rozstajach dróg. Nienawidziła ich i życzyła sobie, aby Potrójna Bogini zmiotła ich z powierzchni ziemi, ale musiała przyznać, że byli oddani swemu Bogu. Obchodzili wszystkie tradycyjne święta, uważając, że są one częścią ich tradycji i sposobem oddawania czci Temu, który w ich opinii miał stworzyć ziemię, światło i zarządzać śmiercią. Ten czas przeznaczali na modlitwę i rozważania. Norwenn ani przez myśl nie przeszło, że każda idea w pewnym momencie traci swoją świeżość i pierwotny zapał.

Vivienne przez ten czas dzieliła komnatę z Morrigan. Chcąc rozpocząć rozmowę z przyjaciółką, zapytała:

— Jak ci się podobało Beltane?

Poważną, skupioną twarz młodej kapłanki rozjaśnił uśmiech.

— Wspaniale się bawiłam. Cudownie było na chwilę zapomnieć o tych wszystkich obrzędach i magii... Nie zrozum mnie źle, traktuję moją rolę bardzo poważnie i obrządki są potrzebne, ale miło było przez chwilę poczuć się kimś innym niż najwyższą kapłanką. Poczuć się po prostu sobą.

Vivienne uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Tak samo czuła się przez pierwsze tygodnie po odejściu z Avalonu. Nie była kapłanką, czarodziejką czy wybranką. Była po prostu dziewczyną.

Morrigan chyba wyczuła jej nastrój, bo powiedziała:

— Czasem ci zazdroszczę, Vivienne. Zazdroszczę, że miałaś odwagę pomyśleć o sobie i odejść.

Uśmiech i zrozumienie Vivienne ustąpiły miejsca pewnego rodzaju nostalgii. Wydawało jej się niewiarygodne, że przyjaciółka, którą zawsze podziwiała i uważała za swój autorytet, teraz mówi, że jej zazdrości.

— Nie – zaprzeczyła. – To ja zazdroszczę tobie. Ty zostałaś, chociaż wiedziałaś, że Nimue i Halinor są zdolne do zła. Ale dla ciebie liczy się tylko dobro innych i chcesz to dobro czynić, bez oglądania się na opinię innych. Zazdroszczę ci tego, że jesteś tak ofiarna i bezinteresowna.

Morrigan uśmiechnęła się ze smutkiem.

— Cieszę się, że tak o mnie myślisz, bo rzeczywiście zawsze starałam się stawiać innych na pierwszym miejscu. Tylko że czasami trzeba być trochę egoistą, żeby nie zginąć.

Nagle Vivienne przypomniała sobie dzisiejsze zajście z Gorloisem. Zamieszanie podczas zabawy i rozmowa z przyjaciółką sprawiła, że mężczyzna zszedł na drugi plan, ale teraz ponownie przypomniała sobie jego pocałunku, jego żarliwy wzrok i pełen emocji głos, gdy mówił, że kocha ją jak nikogo innego. I pomyślała, że w tej sprawie też była egoistką. Nie wiedziała, co sama czuje, nie wiedziała czy może ofiarować Gorloisowi to, co on jej, ale poddała się mu, żeby poczuć to ciepłe uczucie bliskości i to zapomnienie, które sprawiło, że krew mocniej krążyła jej w żyłach.

,,Nie mogę teraz o tym myśleć" pomyślała. ,,Dziś nie ma na to czasu."

— Łatwo zapomnieć się w egoizmie – powiedziała po chwili. Morrigan pogłaskała ją po dłoni.

— Nie możemy przewidzieć rezultatów wszystkich naszych działań, ale pamiętaj, że dobrze wybrałaś.




W południe Nathan przyszedł odwiedzić siostrę i siostrzenicę, jednak zanim zdążył przekroczyć próg ich domu, zobaczył nadchodzącą Kathleen z koszem ziół w ręce.

— Nie spodziewałem się, że ktoś dzisiaj o tej porze będzie miał nastrój na chodzenie po lasach i polach! – zawołał na jej widok.

— Ja nigdy długo nie śpię, nawet gdy kładę się późno – wyjaśniła spokojnie Kathleen. – U nas na wsi zawsze budziliśmy się z samym świtem, potem w Avalonie też miałyśmy wcześnie zajęcia i przyzwyczaiłam się. Nie chciałam nikomu przeszkadzać, więc poszłam nazbierać ziół. Przydadzą się – uśmiechnęła się lekko. – Chyba już mam obsesję. Ale nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś będzie potrzebował medyczki.

— Potrzebujesz w czymś pomocy? – zapytał uczynnie Nathan. Kathleen pokręciła głową.

— Pani Margisa pewnie już wstała, więc zajmiemy się tym razem. Chodźmy. Vivienne na pewno chce cię widzieć.

Nathan zastanawiał się, czy obecna chwila jest odpowiednia na wyznanie tego, co miał ochotę powiedzieć. Poczuł się speszony i zawstydzony jak panienka. Całe życie starał się nikomu nie przeszkadzać i nie zwracać na siebie uwagi, a ta postawa zwiększyła się jeszcze, gdy ojciec się go wyrzekł, a on wstąpił do wojska, gdzie pełnił podrzędną rolę. I chociaż Kathleen była skromna, urocza i nie miała w sobie nic onieśmielającego, nawet jej bał się narzucać.

— Oczywiście, bardzo kocham Vivienne – odezwał się w końcu. – Ale nie tylko ją przyjechałem zobaczyć. Cieszy mnie towarzystwo was wszystkich.

Kathleen uśmiechnęła się wdzięcznie. Z błyszczącymi szarymi oczami i lekko potarganymi po spacerze lasem włosami wydawały się Nathanowi jeszcze bardziej urocza i słodka.

— Mnie z pewnością cieszy twoje towarzystwo – odparła rezolutnie. Nathan poczuł się zdecydowanie pewniej.

— Mnie twoje najbardziej – powiedział. Kathleen zaśmiała się.

,,Na bogów, czy ja właśnie próbuję z nim flirtować?" pomyślała. ,,Przecież tak naprawdę niedawno się poznaliśmy, poza tym bądź co bądź to wuj mojej przyjaciółki... Tylko że mnie to wcale nie obchodzi."

— Będę za tobą tęsknić, Nathanie – zapewniła szczerze. Żadne z nich nie zdobyło się jeszcze na to, by zaproponować wejście do domu. – Czy... Czy nie chciałbyś pisać do mnie czasem? Wiem, że jeśli zostaniesz wezwany na wojnę, korespondencja będzie utrudniona, ale obiecuję cierpliwie czekać na każdy list.

Nathan wbrew sobie wyciągnął rękę i uścisnął drobną dłoń Kathleen.

— Cieszę się, że to ty o to zapytałaś.




Vivienne obawiała się spotkania z Gorloisem po wczorajszym pocałunku. Mimo że oboje szczerze wyjaśnili sobie własne uczucia i rycerz zgodził się zaczekać na jej deklarację, Vivienne nie była naiwna i wiedziała, że od tej pory ich relacje nie będą już takie same. Nie będą mogli być tymi samymi beztroskimi przyjaciółmi. Obawiała się, że dawna harmonia zniknie i póki nie zgodzi się zostać jego żoną, będzie czuła się w towarzystwie Gorloisa dziwnie i niezręcznie.

Jej obawy, na szczęście, okazały się bezpodstawne. Owszem, Gorlois patrzył na nią inaczej, z większą czułością i uporczywością, ale odnosił się do niej tak samo lekko i swobodnie. Był zbyt dobrze wychowany, by się jej narzucać ze swoimi uczuciami. Gdyby nigdy więcej nie wróciła do wydażeń ostatniej nocy, prawdopodobnie on również by tego nie zrobił i nic więcej już by się między nimi nie wydarzyło.

Problem polegał na tym, że nie była pewna czy rzeczywiście chce, aby już nic się nie wydarzyło.

Nie miała jednak okazji, żeby poruszyć ten temat, bo cały czas towarzyszyła im reszta ,,młodzieży", jak nazywał ich lord Aidan. Najszybciej od grupy odłączyła się Eileen, która spotkała ,,swojego" barda, który namówił ją, żeby poszła poćwiczyć z nim jeszcze kilka piosenek. Vivienne miała poważne wątpliwości, czy obojgu chodzi tylko o muzykę, ale postanowiła milczeć. Ostatecznie, Eileen była dorosła i to do niej należało decydować, co robi i z kim.

Później Norwenn uznała, że o tej porze koniecznie należy złożyć ofiary bogom i namówiła Morrigan, by poszła z nią. Vivienne, Gorlois, Nathan i Kathleen spacerowali więc w czwórkę, jednak ostatnia dwójka szybko zaczęła wyraźnie pozostawiać przyjaciół w tyle.

— Bardzo się zaprzyjaźnili – zauważyła Vivienne i nagle przemknęło jej przez głowę, że może nie chodzić tu tylko o przyjaźń. – Mogłabym nawet podejrzewać, że mają się ku sobie.

— I co w tym złego? – zapytał Gorlois pogodnie. – Wstydziłabyś się, gdyby twoja przyjaciółka została twoją ciotką?

— Nie o to chodzi – pokręciła głową Vivienne. – I tak prędzej stracę wszystkie włosy niż powiem do Nathana ,,wujku". Ale ta myśl wydała mi się dość dziwna... Poza tym, on jest wyznawcą Nowej Religii, a Kathleen kapłanką Avalonu.

— Może byliby w stanie pogodzić różnice między nimi – odparł Gorlois i popatrzył na Vivienne z nadzieją. – Mnie by to nie przeszkadzało.

Natychmiast odwrócił wzrok, ale dziewczyna zrozumiała, że odgrywanie roli przyjaciela nie przychodzi mu bez trudu.

— Ty jesteś trochę inny – powiedziała niepewnie. Mimowolnie przystanęła. Gorlois zrobił to samo.

Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu. Każde z nich bało się zacząć rozmowę, która mogłaby zakłócić ich przyjaźń, chociaż jednocześnie dawała nadzieję powstania czegoś innego, ważniejszego.

Vivienne po prostu nie była pewna czy jest gotowa na to, żeby czuć do kogoś coś takiego.

— Cieszę się, że nie jesteś na mnie zły – przerwała ciszę. – Po tym, co wczoraj powiedziałam.

— Powiedziałaś, że nie jesteś pewna swoich uczuć i nie chcesz mnie zwodzić – Gorlois ujął jej rękę. – Powinienem być ci za to wdzięczny. Nie oszukałaś mnie.

— Chyba mnie nieco przeceniasz – Vivienne spuściła wzrok. – Chciałabym być chociaż w połowie tak dobra jak ty mnie widzisz.

Gorlois odgarnął jej włosy z twarzy i pogłaskał dziewczynę po policzku.

— Uwierz mi, że wiem jaka jesteś i nie chciałbym cię zmieniać ani odrobinę – Vivienne podniosła oczy, gdy gładził ją po twarzy. – I przestanę jeśli sobie tego życzysz.

— Nie – odpowiedziała przytłumionym głosem Vivienne. – Chyba nie chcę.

Uniosła twarz, by go pocałować.




Margisa nie należało do ludzi, którzy wtrącają się w cudze sprawy i przejmują moralnością bliźnich, więc Eileen nadal kontynuowała swój mały romans, a oznaczało to, że wychodziła i wracała do domu o dziwnych porach, więc Vivienne mogła odwiedzić Kathleen przed snem i wypytać o Nathana.

— Cieszę się, że polubiłaś kogoś, kto jest dla mnie tak ważny – zaczęła uprzejmie.

— Mor i Eileen też go lubią – odpowiedziała Kath. – Chyba trzeba by nie mieć serca, żeby nie polubić Nathana.

— Ale ty lubisz go najbardziej – stwierdziła Vivienne. Kathleen czerwieniła się i spuściła głowę, ale już po chwili znów patrzyła raźnie na przyjaciółkę.

— Tak, chyba tak. Co w tym złego?

— Ależ nic – zapewniła szybko Vivienne. Nie chciała przecież zrazić do siebie Kathleen. – Po prostu jestem ciekawa jak bardzo poważnie o nim myślisz.

— Jeszcze nie wiem – przyznała Kathleen. – Ale wiem, że nie chcę go utracić.

Vivienne poczuła ukłucie w sercu. Ona tak samo myślała o Gorloisie. Nie wiedziała, czy darzy go prawdziwą miłością, ale nie chciałaby za nic stracić więzi z nim. Miała jednak wrażenie, że uczucia Kath są zdecydowanie czystsze i uczciwsze. Nie wyobrażała sobie, by jej przyjaciółka pozwalała się całować i dotykać mężczyźnie, będąc niepewną swoich prawdziwych uczuć, ze strachu, że mogłaby zostać odrzucona.

— Jest coś, co musisz wiedzieć – postanowiła przestrzec przyjaciółkę. Podobno uczciwość popłaca. – Nathan... jest innowiercą. Nie czci już naszych bogów.

Kathleen pobladła i spojrzała na Vivienne z niedowierzeniem. W świątyni nauczono ją, że jeśli ktoś porzuca bogów Avalonu, jest zepsuty i podły, zasługuje jedynie na bolesną śmierć. Oczywiście, od dawna zdawała sobie sprawę, że najwyższe kapłanki same nie są wzorami do naśladowania, ale mimo to przywykła do bycia im posłuszną.

— On... on jest dobry i kochany... - wykrztusiła. – Nie odwrócę się od niego, Vivienne! – krzyknęła z bólem. – On ode mnie też nie! Na pewno!

— Dobrze, dobrze – Vivienne objęła przyjaciółkę. Miała wyrzuty sumienia, że zasmuciła ją i wytrąciła z równowagi. – Nathan jest zbyt dobry, żeby o kimś źle myśleć. Ja nie jestem już kapłanką, ale przecież nadal oddaję cześć bogom i przecież żyjemy ze sobą dobrze - ,,A jego brat w Bogu chyba chciałby się ze mną ożenić" dodała w myślach z goryczą. – Po prostu pomyślałam, że powinnaś to wiedzieć.

— Rozumiem – odpowiedziała poważnie Kathleen. Była spokojna i łagodna, jednak Vivienne podejrzewała, że nadal jest nieufna wobec jej zamiarów i oczekiwań. – Nikomu nie powiem.

— Jestem przekonana, że gdybyście utwierdzili się w uczuciach, potrafilibyście być razem szczęśliwi... - zaczęła Vivienne, pragnąc przekonać Kath, że nie życzy jej źle. Dalszą rozmowę przerwało jednak nagłe pojawienie się Eileen.

— Co tak razem siedzicie? Gdzie jest Mor? I dlaczego jesteście takie ponure? Chyba wam zaśpiewam!




Kilka dni później nadeszła chwila, gdy Morrigan, Eileen i Kathleen musiały wrócić do Avalonu. Vivienne ubolewała, że nie mogła spędzić z przyjaciółkami tyle czasu ile by chciała. Starały się poświęcać dla siebie każdą wolną chwilę, ale Vivienne wciąż miała obowiązki wobec matki, Eileen świetnie bawiła się ze swoim muzykiem, a Morrigan próbowała wyjaśniać Norwenn jak tak naprawdę powinno się oddawać cześć bogom. Gdy dziewczęta się rozstawały, miały wrażenie, że tak naprawdę w ogóle nie nadrobiły czasu rozłąki.

— Bardzo dziękuję, że mnie odwiedziłyście – powiedziała na pożegnanie Vivienne ze łzami w oczach. – Czasem żałuję, że nie zostałam z wami. Z moimi siostrami.

— Nie obwiniaj się – poprosiła po raz kolejny Morrigan. – Decyzje podejmuje się po to, aby były najlepsze dla ciebie.

Vivienne uśmiechnęła się z wdzięcznością, chociaż nadal miała ochotę płakać.

— Może po prostu się boję, że nasze drogi za bardzo się oddalą i stracimy siebie.

— Tak nie będzie – zapewniła Kathleen. – To niemożliwe.

— Nie uwolnisz się od nas tak łatwo – dodała żartobliwie Eileen.

Vivienne nadal miały łzy w oczach, ale poczuła ogromną wdzięczność do przyjaciółki, która starała się ją rozśmieszać i rozładowywać atmosferę. Tak samo zresztą jak do Kathleen, która wierzyła w nią bezgranicznie, i do Morrigan, która wspierała ją w wyborach, chociaż sama postępowała zupełnie inaczej.

— Kocham was – powiedziała drżącym głosem.

Morrigan spojrzała na nią z uczuciem.

— To wystarczy – odpowiedziała takim tonem jakby składała przysięgę. Po chwili wszystkie przyjaciółki otoczyły się ramionami i trwały tak przez chwilę, póki nie uświadomiły sobie, że czas się pożegnać.




Urien nie zapomniał o swoich planach pozbycia się Roslyn i po święcie Beltane zaczął dogłębnie analizować każdy krok i zachowanie dziewczyny, próbując zdobyć dowód na jej nieuczciwość lub złe zamiary. Przez jakiś czas zastanawiał się nawet czy nie łatwiej byłoby uknuć jakąś intrygę i doprowadzić do sytuacji w której rudowłosa zostałaby niesłusznie oskarżona o cokolwiek, chociażby o jakiś romans, jednak szybko porzucił te plany. Kłamstwo w każdej chwili mogłoby wyjść na jaw, więc nie należało się do niego uciekać, skoro cały czas nie opuszczały go podejrzenia, że z Roslyn jest coś nie tak i że mógłby pozbyć się jej w sposób całkowicie zgodny z prawem.

Breena, której rola na dworze od jakiegoś czasu sprowadzała się głównie do obserwacji wszystkich, szybko zauważyła nastrój czarodzieja i jego stosunek do nałożnicy króla. Bardzo chciałaby jakoś go powstrzymać, ale ponieważ jej pozycja znaczyła tyle co nic, nie miała żadnego wpływu ani na męża ani na jego doradców, jedynym rozwiązaniem tej sprawy byłoby chyba zamordowanie Uriena, a do tego nie byłaby zdolna.

Nie życzyła źle Roslyn, obecnie nawet bardzo jej współczuła i w pewnym sensie darzyła ją największą sympatią z całego Camelotu. Młoda dziewczyna była ofiarą w rękach kapłanek Avalonu, tak samo jak ona, a nawet większą. Breena przynajmniej zachowała swój rozum i wolną wolę, nikt nie mógł odebrać jej własnego serca i duszy. Roslyn nie miała nawet tego. Pozbawiono ją człowieczeństwa. I chociaż Breena nie mogła jej nic oddać, chciała chociaż żeby ,,drugie życie" dziewczyny nie było całkowicie okrutne i beznadziejne.

Nie mogła jednak powstrzymać Uriena, który regularnie szpiegował Roslyn, a wieczorami zaczytywał się w najstarszych i najbardziej zakazanych księgach o magii, żeby znaleźć coś, co mogłoby tyczyć się kochanki króla.

Szkolił się w magii wiele lat, znał sztuki, które zostały powszechnie potępione, ale dopiero w starej księdze z czasów swojego dzieciństwa, tej zawierającej opisy najczarniejszej magii, spisanej potajemnie, gdyż niektóre zaklęcia i rytuały uważano za zbyt złe, by utrwalać je na piśmie, znalazł odpowiedź na swoje pytanie.

Następnego ranka przyszedł do komnaty Tewdrika, który właśnie jadł śniadanie. Postawił przed królem księgę otwartą na rozdziale opisanym jako ,,Nekromancja".

— Urienie, dlaczego zawracasz mi głowę z samego rana? – zapytał z irytacją Tewdrik. – Mam chyba prawo do swojego wolnego czasu?

— Na pierwszym miejscu jest twoje bezpieczeństwo, panie – odparł Urien. – A moim zdaniem ono jest zagrożone. Proszę, przeczytaj stronę lub dwie tej książki.

Tewdrik odsunął od siebie talerz, wziął do ręki księgę i rzucił okiem na wskazaną stronę.

— Nekromancja? – zdziwił się. – Wszyscy tutaj żyjemy.

Urien popatrzył na niego z mrokiem w oczach.

— Nie wszyscy, panie.

Tewdrik przewrócił oczami i uderzył pięścią w stół.

— Co to za dziwne słowa? Co ci się znowu nie podoba?!

— Czy nie dziwi cię, panie, nagłe pojawienie się lady Roslyn na zamku? – dopytywał Urien. – Kobiety w Avalonie mają dobrą pozycję. Dlaczego opuściła świątynię?

Tewdrik prychnął.

— Może jej się tam nie podobało. To nie twoja sprawa.

Król podejrzewał, że jego nadworny mag zaraz zacznie go wyśmiewać i przekonywać, że Roslyn przybyła do Camelotu jedynie po to, żeby go uwieść i w ten sposób wywalczyć sobie pozycję. Nie był głupi i doskonale zdawał sobie sprawę, że młoda, piękna kobieta nie oddałaby mu się z porywu serca i krwi, ale nie życzył sobie, by go poniżano.

— Kapłanki Avalonu podsunęły ci Breenę na żonę – przypomniał Urien. – Myślisz, że nie miały w tym swojego interesu?

— Sam je o to poprosiłem – odparł Tewdrik. – Nie sprawdziły się zbyt dobrze.

— Znam te kobiety i nie wierzę, by nie liczyły, że będą mogły manipulować tobą za jej sprawą – stwierdził czarownik. – Ale im się nie udało. Breena jest zbyt łagodna i niewinna. Kapłanki nie zrezygnowały jednak ze swojego planu.

— Sugerujesz, że to one podesłały Roslyn?! – wykrzyknął Tewdrik.

Być wykorzystywanym przez młodą, atrakcyjną dziewczynę to jedno. Nic na tym nie tracił, a czuł się dumniej i bardziej męsko. Ale być wykorzystywanym przez bandę nawiedzonych kapłanek, które potrafiły jedynie czarować i wznosić modły do Cerridwen, to całkiem coś innego.

— Gorzej – pokręcił głową Urien. – Roslyn jest bardzo spokojna, prawda? Uległa, cicha, pokorna.

— Kiedy trzeba, potrafi być inna – odburknął urażony Tewdrik. Miał dość tej rozmowy. Najchętniej zamknąłby się teraz sam i upił.

— Gdybyś przeczytał to o co prosiłem, panie, wiedziałbyś, że takie właśnie są cienie, osoby przyzwane z zaświatów. Nie buntują się, nie wyrażają siebie. Nie należą już do końca do tego świata, więc egzystują obok. A jedynym, co trzyma ich przy życiu, jest posłuszeństwo i oddanie wobec nekromanty...

Tewdrik spojrzał na bladą, beznamiętną twarz Uriena. Zaczynał zrozumieć, co czarodziej ma na myśli.

— Chcesz powiedzieć, że Roslyn jest cieniem, przyzwanym przez kapłanki Avalonu?!

,,Nareszcie zaczynasz myśleć, człowieku" pomyślał z ironią Urien, jednak na zewnątrz okazywał pokorę i lojalność wobec króla.

— Te kobiety są szalone i niebezpieczne, panie. Byłby do tego zdolne. A Roslyn jest właśnie taka jak prawdziwy cień.

Tewdrik wzdrygnął. Miałby przez tyle czasu trzymać w łóżku kobietę, która nawet nie była w pełni człowiekiem... Nie, to okropne i przeraźliwe. Urien coś wymyśla. Jest zazdrosny o swoją pozycję.

— Wyjdź! – rozkazał groźnie.

— Przeczytaj chociaż dwie strony, panie – poprosił mag, jednak król był nieprzejednany. Nikt nie będzie robił z niego głupca. Nawet główny doradca.

— Wyjdź – powtórzył surowo. Urien spełnił polecenie.

Ostatecznie nic nie tracił. Wiedział, że król nie zapomni o jego oskarżeniu.




Po wyjeździe przyjaciółek życie Vivienne wróciło do swojej wcześniejszej rutyny. Wstawała rano, zjadała śniadanie, pomagała matce przy ziołach i pielęgnowaniu chorych, zbierała rośliny w lesie, z Margisą lub Norwenn, bo sama wciąż nie była zbyt zdolną zielarką i uzdrowicielką. Nie lubiła oglądać cudzego cierpienia i było jej niedobrze na widok krwi. Matka skomentowała to kiedyś tymi słowami: ,,Nie wiem po kim ona to ma, bo chyba nie po ojcu, który przecinał wrogów na pół podczas walki".

W wolnych chwilach Vivienne czytała książki, spacerowała po lesie i łąkach albo jeździła konno z Gorloisem i Nathanem. Wieczorami często ona, matka i Norwenn odwiedzały mężczyzn w zamku. Nie zmieniło się prawie nic. Poza tym, że czuła się w pewien sposób związana z Gorloisem, nawet jeśli nie uczuciowo, to poczuciem obowiązku.

Nie mieli zbyt wiele okazji, żeby rozmawiać o swoich uczuciach, bo cały czas kręcili się przy nich Nathan i Norwenn (chociaż tej dwójki i tak łatwiej byłoby się pozbyć niż wcześniejszej piątki). Jednak Gorlois, zachęcony ostatnim zachowaniem Vivienne, często posyłał jej znaczące, zamyślone spojrzenia, niby przypadkiem muskał ją po ręce, okazywał jej jeszcze więcej atencji niż zwykle, a gdy zostawali sami, przytulał ją do siebie lub kradł jej pocałunki. Nie protestowała, ponieważ jego bliskość i zainteresowanie sprawiały jej przyjemność. Miło było czuć się uwielbianą i pożądaną, a poza tym nie mogła zaprzeczać, że Gorlois jest pociągający jako mężczyzna. Chwilami jednak przemykało jej przez głowę, że tym, co głównie nią kieruje, jest obawa, że jeśli go odtrąci, młodzieniec nie będzie potrafił nawet już się z nią przyjaźnić i straci go na zawsze. A wraz z nim Nathana, który nie wybaczy siostrzenicy, że zraniła jego przyjaciela.

Żałowała, że nie zwierzyła się z tego Kathleen, Morrigan czy Eileen. Przyjaciółki z pewnością by jej nie potępiły. Teraz została bez powiernika, bo Gorloisowi nie mogła powiedzieć o swoich dylematach z wiadomych względów, Nathan mógłby poczuć się niezręcznie, matka mogłaby się rozgniewać, skoro tak lubiła Aidana i jego syna, z Norwenn nie łączyło jej praktycznie nic. Kuzynka niespecjalnie przystawała do środowiska w którym się znalazła i Vivienne chwilami nawet jej współczuła.

— Dlaczego nikt nie postawił tu ofiary? – zapytała pewnego dnia Nor, gdy zbierając zioła w lesie, zatrzymały się pod drzewem poświęconym bogini Aine. – Czyż lord Aidan i Gorlois nie boją się gniewu bogów?

— Lord na pewno wkrótce to uczyni – zapewniła Vivienne. Aidan wciąż pozostawał dobrym wyznawcą starych bogów.

— Właściwie to Gorlois powinien bardziej się do tego przykładać – Norwenn nie miała zamiaru zmieniać tematu. – W końcu jest dziedzicem.

Vivienne próbowała zakończyć rozmowę, jednak Norwenn nadal upierała się przy swoim. W końcu córka Margisy wykrzyknęła z irytacją:

— Nie zrobi tego, bo nie wierzy już w bogów, przyjął Nową Religię! – popatrzyła ze złością na kuzynkę. – Tak samo jak Nathan – na twarzy Norwenn pojawiło się śmiertelne przerażenie i ból, jakby ktoś wyrwał jej serce. – I jeśli masz zamiar donieść na nich, to mnie popamiętasz!

Zdumienie w oczach jasnowłosej ustąpiło miejsca czemuś na kształt goryczy. Norwenn cofnęła się i zapytała ze smutkiem:

— Naprawdę tak źle o mnie myślisz, Vivienne? Uważasz, że jestem żądna krwi i nienawidzę ludzi?

Vivienne spuściła głowę. Rzeczywiście, nie była najlepsza dla kuzynki. Traktowała jej wiarę i poglądy z lekką wyższością, nie odnosiła się poważnie do jej zmartwień, uważając, że Norwenn przez większość czasu przesadza w swoich reakcjach. A przecież ona również miała prawo do swoich uczuć i wyborów. Miała prawo poświęcić życie bogom, jeśli było to dla niej ważne i czyniło ją spełnioną. Nie oznaczało to od razu, że nie dba o nic innego.

— Przepraszam, Norwenn – wyszeptała. – Po prostu... martwię się. Moi przyjaciele znajdują się w sytuacji, która grozi śmiercią. Nigdy całkowicie nie mogę zapomnieć o strachu o nich.

Norwenn pokiwała głową ze zrozumieniem, jednak Vivienne podejrzewała, że dziewczyna nadal czuje się zraniona i odrzucona.

— Ja ich nie wydam – zapewniła spokojnie. – Przysięgam.

— Dziękuję, Norwenn – odpowiedziała Vivienne, starając się włożyć w swoje słowa tyle ciepła i dobroci ile umiała. – Jesteś kochana.




Norwenn rzeczywiście poczuła się zraniona podejrzeniami Vivienne, jednak nie tylko to ją zabolało. Była przerażona i zrozpaczona, że dziedzic możnego rodu odwrócił się od Potrójnej Bogini, a po śmierci jego ojca zapewne zmusi swoich ludzi do oddawania czci swemu plugawemu Bogu.

Och, nie była w stanie znienawidzić dobrego, szlachetnego człowieka tylko z powodu jego wyznania. Nie była taką fanatyczką za jaką miała ją Vivienne. Ale mimo to była przerażona. Przerażona tym, że jeśli ludzie nadal będą porzucać bogów, Albion upadnie na zawsze.

Musi coś z tym zrobić. Tylko co? Nie miała magicznych mocy. Bogom mogła służyć jedynie przez wytrwałą modlitwę. Nie miała nic, poza własnym rozumem i jakimiś przyziemnymi zdolnościami.

Może powinna porozmawiać z Gorloisem? Przekonać go, że Stara Religia jest jedyną słuszną i że jeśli nie zejdzie ze swej drogi, spotka go cierpienie i zawody. Obawiała się jednak, że nie udałoby się jej to tak łatwo. Ciężko przekonać do czegoś dorosłego mężczyznę, który widział trochę świata. Niektóre kobiety to potrafią, ale one używają innych metod. Właśnie...

,,Wyjdę za niego" pomyślała nagle Norwenn. ,,Wtedy namówię go do powrotu do prawdziwej wiary, a przynajmniej będę miała jakiś wpływ na ludzi z majątku."

Tak, to na pewno jest jej przeznaczenie. Przecież już dawno uznała, że powinna wyjść za mąż, aby móc przekazać moce swojego ojca następnym pokoleniom. Nie pochodzi ze złej rodziny, więc lord Aidan nie może się sprzeciwić, a Gorlois jest silnym, zdrowym mężczyzną, więc z pewnością da jej potomków wśród których przynajmniej jedno dziecko na pewno odziedziczy magiczne moce. Może nie będzie miała wpływu na całą wyspę, ale w tym jednym miejscu zaprowadzi oddanie magii i Bogini. Musi tylko znaleźć jakiś sposób, żeby zdobyć Gorloisa. Ale to przecież nie może być takie trudne, mężczyznom w tym wieku wiele nie potrzeba.

Padła na kolana i zaczęła modlić się do Cerridwen, aby błogosławiła jej planom.




Po ostatnich wydarzeniach Tristan de Bois miał szczerą nadzieję, że już nigdy nie natknie się na Uthera Pendragona, a przynajmniej nie będzie musiał wchodzić z nim w żadne kontakty. Owszem, młody człowiek teoretycznie był dziedzicem króla, jednak Tewdrik wciąż miał szansę na potomka, jeśli nie z żony, to z nałożnicy, a jego nienawiść do siostrzeńca była powszechnie znana. Tristan nie darzył króla sympatią, uważał że nie nadaje się na władcę i wpędza kraj w kłopoty, ale jednak wciąż pozostawał królem i niemądrze byłoby dołączyć do wrogiego obozu.

Poza tym, Uther nie budził przyjaźni Tristana z jeszcze kilku względów. Wydawał mu się niemiłosiernie arogancki i przekonany o własnej doskonałości i chociaż Tristan sam właściwie nie wypierał się tych cech u siebie(uważał się za człowieka na tak wysokim poziomie, że duma z siebie była na miejscu), to nienawidził ich u swojego otoczenia. Porywczy i zuchwały Uther byłby szczególnie nieodpowiedni dla jego delikatnej siostrzyczki Igraine, która zasługiwała na kogoś, kto troszczyłby się o nią i traktował jak księżniczkę. Taki człowiek jak Pendragon nie rozumiałby jej natury i łagodności i w końcu przyniósłby jej nieszczęście. Nawet babka Tressa tak twierdziła, a ona znała się na ludziach.

Dlatego też Tristan nie uległ prośbom siostry i nie zabrał jej ze sobą do Camelotu, gdy wybrał się ze zwyczajową wizytą do króla, by okazać lojalność. Musiał trzymać Igraine z dala od Uthera. Miał nadzieję, że siostrze szybko przejdzie jej zauroczenie, zwłaszcza gdy zostanie z babką, która wytłumaczy jej jaki powinien być idealny mąż.

Tristan miał zamiar cały czas unikać Uthera, Uther jednak najwyraźniej nie miał zamiaru unikać jego, bo już następnego dnia po przybyciu de Bois na zamek zaczepił go na korytarzu i zapytał:

— Czy mogę cię o coś zapytać, panie?

— Nie przypominam sobie abyśmy mieli wspólne tematy, sir – odparł Tristan i chciał wyjść, ale Uther złapał go za ramię.

— Chciałem tylko zapytać jak się miewa twoja siostra, z czystej życzliwości – powiedział, starając się zachować spokój.

— Z życzliwości? – powtórzył drwiąco Tristan. – Czystej? Nie okłamuj mnie, człowieku! Wszyscy widzieliśmy jak patrzysz na moją siostrę...

Uther po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł się nieco onieśmielony. O Tristanie można było powiedzieć wiele złego, ale nie to, że był głupi. Natura nie poskąpiła mu rozumu, sprytu i podejrzliwości, w dodatku kochał siostrę i nie pominąłby niczego, co miało z nią jakikolwiek związek. Nie mógł nie zauważyć, że Uther poczuł coś do Igraine, więc nie było sensu udawać.

— Twoja siostra, panie, stała mi się bardzo droga... - przyznał cicho.

— Nigdy jej nie dostaniesz – odparł Tristan. – Nie wydam siostry za kogoś, kto może w każdej chwili zginąć z powodu konfliktu z królem. Poza tym... masz pewnie kochankę w każdej wsi – dodał z nienawiścią i odszedł.

Gdyby nie znajdywali się na zamku, a Uther rzeczywiście nie znajdowałby się w niełasce króla, Pendragon najchętniej rzuciłby się na Tristana i pobił go, a nawet zabił. Jak ten przeklęty arogant śmie oceniać jego uczucia do Igraine? Skoro kocha siostrę, powinien się cieszyć, że ktoś zwrócił na nią uwagę z czystego zainteresowania, a nie pieniędzy czy koneksji. Poza tym, Uther wcale nie miał kochanek w każdej wsi. Owszem, kilka lat temu często podczas kampanii czy podróży wdawał się w przelotne romanse, ale teraz porzucił ten tryb życia.

Po chwili jednak uświadomił sobie, że nadal ma jedną kochankę i że z tego powodu jego uczucie do Igraine nie może być czyste.

Musiał zerwać z Nimue. Było to ryzykowne i niebezpieczne, mogłaby się od niego odwrócić i nie wspomóc go przeciw Tewdrikowi, ale musiał to zrobić. Jeśli chciał udowodnić, że jest godny Igraine.




Nimue stąpała ostrożnie po marmurowej posadzce, szeleszcząc purpurową suknią, gdy do jej komnaty wszedł Uther. Uśmiechnęła się na jego widok, jednak ponury wyraz twarzy mężczyzny nie świadczył o tym, że przybył tu, bo się za nią stęsknił.

— Witaj – powiedziała spokojnie. – Nie informowałeś mnie, że przybędziesz.

Zaraz na początku ich przyjaźni nauczyła go jak dyskretnie przypłynąć do Avalonu i dostać się do jej komnat. W końcu inne kapłanki nie wiedziały o ich znajomości i na razie musiało tak pozostać.

— Wybacz, że zakłócam twój spokój – Uther zbliżył się do niej. Nie wiedział jak się zachować, od dawna nie był tak zdenerwowany i onieśmielony. Wiedział, że musi zerwać z Nimue, żeby mieć jakiekolwiek szanse u Igraine i przede wszystkim poczuć się lepszym, uczciwszym człowiekiem. Jednak bał się tej chwili i nie tylko dlatego, że najwyższa kapłanka mogłaby odmówić mu dalszej pomocy. Nie kochał Nimue tak romantyczną, słodką miłością jak Igraine, ale był do niej przywiązany, dobrze ją znał i zależało mu na niej. Nie chciałby jej zranić ani stracić jej przyjaźni. Chwilami myślał też, że nie chciałby stracić jej jako kobiety, ale przecież nie mógł mieć dwóch.

— Co się stało? – dopytywała się Nimue, widząc smutek i niepokój mężczyzny. – Czy Tewdrik coś zrobił...?

Uther pokręcił głową, spodziewając się najgorszego. Oczami wyobraźnie widział wściekłą Nimue, rozrzucającą przedmioty i rzucającą na oślep zaklęcia. Albo zmieniającą go w kamień.

— Tym razem nie – odpowiedział w końcu. – Chciałem ci coś powiedzieć. Musimy się rozstać, Nimue.

Czarownica zamarła w bezruchu, patrząc na Uthera z niedowierzeniem. Mężczyzna poczuł ból w sercu. Jednak ją zranił. Nigdy nie powiedziała, że go kocha, ale jednak ją zranił.

— Jak ,,rozstać"? – powtórzyła kobieta, nie wierząc w to co usłyszała.

— Nie możemy się już spotykać... w ten sposób – Uther czuł, że nie jest w stanie nazwać ich relacji, nie tylko dlatego, że była nieoczywista i skomplikowana. Nie chciał użyć słów, które zabrzmiałyby zbyt poważnie i zasugerowałyby, że łączyło ich coś więcej niż wspólna przyjemność. Nigdy nie wyznali sobie miłości ani nie planowali wspólnej przyszłości, było to zresztą niemożliwe. Ale nie chciał też zlekceważyć ich stosunku, zachować się jakby traktował ich spotkania jako coś złego, wstydliwego lub nic nieznaczącego. Mimo wszystko darzył Nimue jakimś rodzajem uczucia i chociaż nie potrafił ubrać go w słowa, miał zamiar je uszanować. – Kiedy zostanę królem, będę musiał mieć żonę, która da mi dziedziców.

Nimue pokiwała głową, próbując ukryć ból i gorycz. Przecież do samego końca wierzyła, że znaczy dla Uthera zbyt wiele, że on zatrzyma ją przy sobie, nawet gdy znajdzie żonę. Najwidoczniej jednak był zbyt uczciwy albo też miał na oku jakąś kobietę i wcale nie chodziło jedynie o poczucie obowiązku.

Wbrew sobie zabolały ją też słowa o dziedzicach. Nigdy nie żałowała decyzji o nieśmiertelności i wyrzeknięciu się życia normalnej kobiety. Dzięki temu będzie mogła czuwać nad magią i Avalonem do skończenia świata, zachowa ład i porządek. W tej chwili jednak zaczęła się zastanawiać, co by było gdyby nie osiągnęła nieśmiertelności, gdyby pozwoliła sobie pozostać śmiertelniczką. Czy mogłaby wyjść za Uthera i zostać jego królową?

Nie, nie mogłaby. Byłaby już dla niego o wiele za stara. Co za głupie myśli.

— Rozumiem – odparła. -  Wybrałeś już sobie żonę?

— Ja... Nie wiem – przyznał Uther. – Znaczy... Jest Igraine, siostra Tristana de Bois. Poczułem coś do niej, ale w tej chwili nie mamy szans na małżeństwo.

Nimue roześmiała się gorzko. A więc Igraine wygrała. Wcale nie udało jej się przekonać Uthera, że to ona powinna być dla niego najważniejsza. Wygrała młodość, niewinność i doskonałość spotęgowana rozłąką i nieobecnością.

— Wiedziałaś, że nie zostaniemy ze sobą na zawsze – stwierdził z przerażeniem Uther, widząc wybuch już byłej kochanki. – Ale możemy nadal być przyjaciółmi.

— Nie o to mi chodzi – skłamała gładko Nimue. – Nie mam czasu na sentymenty – Uther nie spodziewał się, że te słowa sprawią mu taki ból. – Po prostu dziwi mnie, że chcesz zrobić królową z kobiety, która żyje na prowincji, nie zna się na polityce, nie ma zbyt wysokich koneksji, a jej bracia cię nienawidzą.

— Skąd wiesz, że nienawidzą? – zdziwił się Uther. Czyżby Nimue go szpiegowała?

— Oni nikogo nie lubią – odpowiedziała czarownica. – Ale dobrze... Skoro chcesz się z nią żenić, nie będę ci bronić. Nadal będę ci pomagać i utrzymywać z tobą kontakt.

— Nie gniewasz się? – zapytał z nadzieją Uther, chociaż nadal nie mógł oprzeć się poczuciu, że Nimue powinna cierpieć bardziej.

— Nie przypisuj mi typowo ludzkich sentymentów, moje spojrzenie jest szersze – powiedziała chłodno Nimue. – Najważniejszy jest dla mnie Avalon, powinieneś o tym pamiętać.

Uther niepewnie pokiwał głową, pożegnał się i wyszedł. Nie spodziewał się, że sam po tym zerwaniu poczuje się samotny i odtrącony. Przywoływał przed siebie twarz Igraine, żeby się przekonać, że przecież wybrał słusznie.

Gdy młody Pendragon opuścił świątynię, Nimue wyjęła ze skrzynki wszystkie jego listy, które pisał do niej podczas ich romansu. Nie był w nich czuły, nie wyznawał jej nic szczególnego, zwłaszcza, że nie tworzyli oficjalnego związku i nic sobie nie obiecali. Ale lubiła wracać do tych listów i przekonywać samą siebie, że jest dla Uthera ważna. Teraz ta maskarada się skończyła. Ujęła listy w dłonie i wrzuciła do ognia płonącego na kominku. Następnie usiadła w fotelu i rozpłakała się z bezsilności i złości. Nie pamiętała już kiedy ostatnio łzy spływały po jej twarzy.

Gdy do środka weszła młoda kapłanka Fiona, łzy Nimue już oschły, chociaż nadal miała zaczerwienione oczy.

— Czy coś się stało, pani? – zapytała Fiona. – Mogę w czymś pomóc?

— Nic się nie stało – pokręciła głową Nimue. – Na pewno nic wielkiego.

Wpatrywała się w młodą twarz Fiony, naturalnie młodą, jej błyszczące ciemne oczy, kasztanowe włosy opadające na plecy i rezolutny uśmiech. Dziewczyna mogła wydawać się jeszcze niewinna, ale Nimue widziała w niej ambicję, upór i wolę walki, które mogą wiele zdziałać, jeśli Fiona nie popełni omyłki i cały czas będzie wiedziała, co jest najważniejsze.

— Obiecaj mi coś – powiedziała nagle najwyższa kapłanka. – Przysięgnij, że nigdy przenigdy nie pokochasz niczego bardziej niż Avalonu i magii.

— Nic nie jest dla mnie istotniejsze – zapewniła Fiona.

— Przysięgnij! – Nimue złapała ją za rękę i wbiła w nią swoje palce.

Fiona lekko się wzdrygnęła. Zachowanie starszej kapłanki było dziwne, niezrozumiałe i przerażające. Z drugiej strony, ambitna dziewczyna właśnie zobaczyła przed sobą szansę na udowodnienie, że jest dobrą kandydatką na wysokie stanowiska.

— Przysięgam – powiedziała z mocą i uporem.




Mimo swojego przekonania, że nie wolno się wtrącać w cudze sprawy, Nathan miał w głowie prośbę siostry o wybadanie uczuć Vivienne na temat Gorloisa. Nie umknęło zresztą jego uwadze, że ta dwójka nie tylko dobrze czuje się w swoim towarzystwie, ale też chwilami wręcz szuka okazji, żeby zostać sama.

— Nie myślałaś... żeby wyjść za mąż, Vivienne? – zapytał pewnego wieczoru, kiedy siedział z dziewczyną w jej komnacie.

— Za mąż? – powtórzyła ze zdziwieniem Vivienne. Nathan nigdy nie dyskutował o takich sprawach. Albo miał własne plany... albo Gorlois opowiedział mu o swoim uczuciu. – Ja... Wiem, że chyba powinnam kiedyś wyjść za mąż, żeby zapewnić przetrwanie rodu. Ale teraz o tym nie myślę.

Zdecydowanie nie chciałaby zostać teraz żoną i być przywiązaną do określonego miejsca. Lubiła być panią samej siebie i czuć, że w każdej chwili może zmienić swoje życie, jeśli nie będzie jej to odpowiadało. Jej uczucie do Gorloisa, przynajmniej na chwilę obecną, nie było na tyle poważne, by chciała go poślubić. Ale uświadomiła sobie, że jego prawdopodobnie było.

— Ja oczywiście nie uważam małżeństwa za jakiś obowiązek człowieka – zapewnił Nathan. – Ale... zauważyłem, że twoja matka i lord Aidan chyba chcieliby...

— Żebym wyszła za Gorloisa – Vivienne nieświadomie ubrała w słowo to, co ją przerażało. – Ty też byś tego chciał? – zapytała, chociaż wiedziała, że ryzykuje własną przyjaźnią z wujem.

— Jesteście oboje moimi przyjaciółmi, więc cieszyłbym się, gdybyście byli razem – stwierdził uprzejmie Nathan. – Ale jeśli nie będziecie, będę was lubił tak samo.

Vivienne uśmiechnęła się na dźwięk tak wyraźnych dowodów dobroci i sympatii Nathana. Jednak po chwili posmutniała. Lubiła Gorloisa, chciała dla niego jak najlepiej, ceniła go jako człowieka i lubiła jego towarzystwo. Takie same uczucia żywiła do Nathana. Poza pożądaniem. Ale czy chwilowe przypływy namiętności są powodem, żeby związać swój los z losem innego człowieka? Małżeństwo nie jest zabawą. Owszem, są przypadki, kiedy można je rozwiązać, ale Vivienne nie wyobrażała sobie, że mogłaby wziąć ślub ,,na próbę" i odejść, kiedy coś przestanie jej się podobać. Żeby ofiarować siebie drugiemu człowiekowi, trzeba być naprawdę pewnym. Jego i siebie.

Nie, nie byłaby w stanie całkowicie oddać się Gorloisowi, zostać panią na włościach i podporządkować temu swoje życie. Jeśli coś do niego czuje, to na pewno nie jest taka miłość jaką matka darzyła ojca i dla której bogini Rhiannon znosiła swoje cierpienia. Nie może dłużej zwodzić Gorloisa. Musi z tym skończyć.




Okazja, żeby całkowicie powrócić do stanu dawnej przyjaźni i uprzejmości, nadarzyła się kilka dni później, kiedy Gorlois przyjechał pod jej dom i zaproponował przejażdżkę konną. Vivienne zrobiło się słabo. Wiedziała, że gdy zostaną sami, mężczyzna zacznie okazywać jej czułość i przywiązanie, a może nawet zdeklaruje się jeszcze mocniej i poprosi ją o rękę. Teoretycznie powinna wykorzystać okazję, żeby powiedzieć mu, że nie kocha go tak jak on ją, ale nie miała serca, by go ranić. Wolałaby, żeby jego miłość samoistnie wygasła. Obawiała się też, że gdy Gorlois znowu ją przytuli albo pogłaszcze, jej plany runą i pozwoli mu się wielbić.

— Wiesz, dzisiaj... - zaczęła, chcąc wymyślić jakąś wymówkę. Uratowało ją jednak nagłe pojawienie się Norwenn.

,,Dlaczego ona zawsze się tu kręci?" pomyślał z irytacją Gorlois. Vivienne jednak odetchnęła z ulgą.

— Nor, chcesz pojechać z nami na przejażdżkę? – zaproponowała. – Trochę ruchu dobrze ci zrobi.

Norwenn nie przepadała za jazdą konną i wolała zbierać zioła w lesie, jednak w tym momencie ujrzała dla siebie szansę. Postanowiła, że zostanie żoną Gorloisa, ale właściwie nie zrobiła jeszcze nic w tym kierunku. Rzadko nawet bezpośrednio rozmawiali, dziedzic traktował ją bardzo oficjalnie, a ona nie potrafiła wdzięczyć się i flirtować. Nie wiedziała nawet czy potrafiłaby szanować człowieka na którego działałyby proste sztuczki. Jednak teraz Vivienne dała jej szansę, aby mogła spędzić z Gorloisem trochę czasu, może rozpocząć jakąś rozmowę. Nor miała ochotę wycałować kuzynkę.

— Z miłą chęcią – odpowiedziała i uśmiechnęła się radośnie do Vivienne, a potem jeszcze weselej do Gorloisa.

Na początku czuła się nieco onieśmielona, wręcz niezdarna ze swoim wychowaniem i nieumiejętnością prowadzenia rozmowy. Jednak nie była głupia i udało jej się przeanalizować zachowanie Gorloisa w trakcie całej ich znajomości. Był rycerzem, podobno sławnym i cenionym. Dobrze się czuł na polu bitwy, lord Aidan wielokrotnie podkreślał, że jego syn jest stworzony do walki, nie życia na wsi. Norwenn nie znała się na wojnie, ale była skłonna poszerzyć swoją wiedzę.

— Sir... - zaczęła z uniżeniem. – Może opowiedziałbyś trochę mi i Vivienne o swoich wojennych przygodach?

Gorlois uniósł brew ze zdziwieniem. Norwenn rozmawiała głównie o religii, druidzkich zwyczajach, magii i w ostateczności o ziołach i leczeniu. Skąd nagle przyszła jej do głowy wojna?

— Och, Vivienne słyszała te historie tyle razy... - machnął ręką. Cały czas zastanawiał się jak pozbyć się Norwenn i zostać sam na sam z jej kuzynką.

— Ale ja nie, a bardzo bym chciała – Norwenn starała się nadać swojemu głosowi słodycz, chociaż czuła jedynie zdenerwowanie i chęć zamknięcia się w komnacie. – Znam różne pieśni bardów, ale one nie mają pewnie za wiele wspólnego z rzeczywistością. Co muzycy mogą wiedzieć o wojnie? – spytała wymownie przekonana, że teraz Gorlois na pewno będzie chciał jej udowodnić swoją wiedzę.

— Cóż... mogę trochę poopowiadać – zgodził się rycerz, wcale nie czuł się jednak dumny i łasy na pochlebstwa. Czuł, że z Norwenn jest coś nie tak.




Urien nie mylił się. Tewdrik nie potrafił zapomnieć jego oskarżeń pod adresem Roslyn. Chociaż starał się wyprzeć okrutne słowa z pamięci, od tamtej pory nieustannie obserwował każdy ruch kochanki, najpierw lekko podświadomie, później z pełną świadomością, że musi zyskać pewność. Nie dało się ukryć, że Roslyn zawsze była wyjątkowa spokojna, powolna, nieco zamyślona, ale uważał to po prostu za cechę temperamentu, skromność i niechęć do rzucania się w oczy. Teraz jednak zaczął z rozmysłem prowokować sytuacje, gdy dziewczyna powinna okazać zdziwienie, zachwyt lub przerażenie i z niepokojem zaobserwował, że Roslyn zazwyczaj reaguje na wszystko prawie obojętnie. Tak jakby naprawdę nie należała do tego świata.

W końcu nie wytrzymał i udał się do Uriena.

— Czy nadal podtrzymujesz opinię, że lady Roslyn jest cieniem? – zapytał.

— Jestem tego pewien – odparł dumnie czarodziej. Jego pewność siebie zdenerwowała Tewdrika. Poczuł, że ma dość swojego nadwornego maga. Urien coraz bardziej się panoszył i zachowywał jakby to on był władcą.

— Czy znasz sposób, żeby to udowodnić? – zapytał zaczepnie.

— Jest jeden, panie, i znałbyś go gdybyś przeczytał księgę, którą ci pokazałem – wyjaśnił Urien. – Ta próba nie jest trudna. Dla wytrawnego maga. Mogę przeprowadzić ją w każdej chwili.

Jego spokój, pewność i arogancja doprowadzały Tewdrika do coraz większego szału. W tej chwili podjął decyzję, że jeśli podejrzenia Uriena okażą się zwykłą mrzonką, zabije go.

— Dobrze – zgodził się król. – Ale zrobimy to publicznie, aby nikt nie miał wątpliwości, kto w tym kraju jest uczciwy.

I kto ma swoją dumę.




Kilka dni później, podczas jednej z uroczystych uczt na zamku, Tewdrik zwrócił się do kochanki:

— Moja droga, proszę cię, stań na środku sali i zaprezentuj te kroki taneczne jakich się nauczyłaś w świątyni.

Roslyn jak zwykle spokojnie pokiwała głową i wstała od stołu. Cała sala zamarła, choć każdy z innych powodów. Większość gości uznała gest króla za ostateczny afront zrobiony Breenie, ukazanie jak mało znacząca jest jej pozycja, skoro własny mąż woli chełpić się przypadkową panną niż nią. Tewdrik czuł jednak coś całkiem innego. W tym momencie ważyła się jego przyszłość. Jeśli Urien się mylił, zatrzyma kochankę i będzie mógł sobie powtarzać, że Roslyn miała swoje powody, by przy nim zostać, ale straci najlepszego czarodzieja. Jeśli jednak Roslyn jest cieniem... Wtedy czeka go wielkie upokorzenie.

Urien obserwował całe zdarzenie ze spokojną, dumną miną. Zbyt dumną by uszło to uwadze Breeny. W tej chwili była pewna, że w tym wszystkim jest jakiś podstęp. Nie bała się jednak o siebie. Urien nienawidził Roslyn i jawnie okazywał jej pogardę, nie wykorzystałby jej, by zrzucić Breenę z tronu. Ale po tym człowieku nie można było spodziewać się nic dobrego i Breena obawiała się, że los Roslyn na dworze jest przesądzony.

Rudowłosa wykonała kilka eleganckich, dostojnych kroków, gdy w pewnym momencie jej ciało zdało się promienieć jakąś mroczną, ciemną aurą, a piękna twarz młodej dziewczyny została zastąpiona przez mglistą, ale zdecydowanie trupią czaszkę kogoś, kto powinien już zamienić się w proch.

Urien uśmiechnął się triumfalnie, Breena złapała się odruchowo za poręcz fotela, a zebrani goście krzyknęli ze zgrozy.

— Dziewczyna jest cieniem! – zawyrokował Urien.

Roslyn, która wróciła już do swojej normalnej postaci, podniosła na niego zdziwione oczy, jakby nie zrozumiała tych słów. Reszta zebranych próbowała przypomnieć sobie kim właściwie są cienie.

— Została perfidnie wskrzeszona za sprawą najczarniejszej magii! – krzyknął Urien. – Nie jest człowiekiem, tylko trupem.

Roslyn resztkami woli uświadomiła sobie, że znalazła się w wielkim niebezpieczeństwie. Cofnęła się odruchowo do tyłu, jednak tam czekali na nią jedynie przerażeni, zniesmaczeni ludzie. Dziewczyna spojrzała błagalnie na Tewdrika.

— Panie... - wyszeptała, zapewne sama nie wiedząc, co chce tym osiągnąć.

Królewscy strażnicy nadal nie rozumieli, co się tu właściwie dzieje, ale zdawali sobie sprawę, że Roslyn jest kimś(albo czymś) wrogim. Podbiegli w stronę dziewczyny, by ująć ją i ukarać.

— Nie! – wykrzyknęła rozpaczliwie Breena, chociaż zdawała sobie sprawę, że jej opór nic nie da. – Nie róbcie jej krzywdy! Ona przecież nie chciała...

Tewdrik nie mógł wytrzymać tej sytuacji. Upokorzono go i zhańbiono. Przebiegłe czarownice wepchnęły mu do łóżka martwą kobietę, zapewne po to, aby go szpiegować. I właśnie dowiedział się o tym cały dwór i przyjezdni goście. Zaczął żałować swojej prośby o publiczną próbę, jednak nie to było najważniejsze. Najważniejsze było to, że z niego zadrwiono i mógł zmazać swoją hańbę tylko w jeden sposób.

Podbiegł do Roslyn i wyciągnął miecz. Strażnicy przystanęli, rozumiejąc, że król sam ma zamiar wymierzyć sprawiedliwość. Tewdrik przystawił ostrze do szyi swojej nałożnicy.

— Panie... wykrztusiła Roslyn. W jej oczach błyszczały łzy, a w jej głosie słychać było strach i rozpacz. Jakby nie zatraciła całkowicie swojego człowieczeństwa i resztki jej duszy i wolnej woli próbowały trzymać się życia.

,,Najwidoczniej nawet najpotężniejsza magia nie mogła całkowicie zmazać jej jestestwa" pomyślała z refleksją Breena. ,,Świat to wielka zagadka".

— Nie chcę umierać – poprosiła z bólem Roslyn, a Tewdrik przez chwilę pomyślał, że jak na cień okazała teraz bardzo dużo emocji. Ale była cieniem, zobaczył to na własne oczy.

Przesunął miecz po ciele dziewczyny i wbił jej go w serce.




Breena siedziała na łóżku w komnacie i drżała z goryczy i obrzydzenia. Nie mogła pozbyć się obrazu Tewdrika zabijającego Roslyn i czerwonej krwi rozlanej po posadzce. Nie mogła zapomnieć przerażonych spojrzeń jakie wymieniali wszyscy obecni i chłodnego triumfu na twarzy Uriena. A przede wszystkim nie mogła zapomnieć jedynego razu, kiedy w głosie Roslyn usłyszała jakiekolwiek uczucia.

Jak ma tu teraz żyć? Żyć w zamku gdzie wydarzyły się tak okropne rzeczy? Żyć z człowiekiem, który zabił niewinną dziewczynę? Teraz Tewdrik na pewno nie zgodzi się na rozwiązanie małżeństwa, chyba że uzna ją za zamieszaną w spisek z Roslyn.

Niespodziewanie drzwi do komnaty otworzyły się i podszedł do niej mąż.

— Przebacz mi – powiedział z żalem. – Przebacz mi, Breeno.

Nie nazwał wprost Roslyn swoją nałożnicą, nie przyznał, że upokorzył żonę, nie użył nawet słowa ,,,zdrada". Był na to zbyt dumny, ale w obecnej sytuacji musiał mieć chociaż jedną osobę po swojej stronie. Usiadł przy żonie.

— Ona mnie opętała, to na pewno przez tą czarną magię – przekonywał. – Nigdy bym nie zwrócił uwagi na kogoś takiego, gdybym był sobą. Przebacz mi, Breeno. Przebacz. Tylko ciebie kocham.

Breena wiedziała, że każde słowo Tewdrika było kłamstwem, ale w obecnej sytuacji nie mogła nic zrobić. Gdyby powiedziała mu, że chce od niego odejść, uznałby to za zbrodnię i być może kazałby ją zabić. Miała mdłości na myśl o spędzeniu reszty życia z mężczyzną zdolnym do takiego bestialstwa, ale przywykła do tego, że nikogo nie obchodziły jej uczucia.

— Dobrze, dobrze – pogłaskała Tewdrika po głowie tak jak się głaszcze głupie, bezbronne dziecko. – Wybaczam ci.

,,Aine, ratuj mnie. Pomóż mi to przetrwać" modliła się w duchu, chociaż zastanawiała się czy jej modlitwy są tak samo czyste i szlachetne jak wtedy, gdy wychodziła za Tewdrika.




W świątyni kapłanek Avalonu panowało ogromne poruszenie. Z samego rana wszystkie kobiety zostały oderwane od swoich zajęć i wezwane na dziedziniec bez podania przyczyny. Tłoczące się czarodziejki szeptały między sobą i wypytywały o powód tego zebrania, próbowały tworzyć plotki i spekulacje, jednak ostatecznie nie dochodziły do żadnych wniosków.

Gwar przerwało pojawienie się na balkonie trzech najwyższych kapłanek.

— Siostry! – odezwał się donośny głos Halinor. Większość dziewcząt poczuła jeszcze większe poruszenie, bo surowa najwyższa kapłanka rzadko podkreślała swoją więź z tymi stojącymi niżej. – Król Tewdrik odkrył tajemnicę Roslyn i zabił ją. Oczywiście, mimo swojej głupoty nie mógł nie domyśleć się, kto ją wskrzesił i w jakim celu...

Stojąca prawie pod samym balkonem Kathleen ścisnęła rękę Eileen i spojrzała z bólem na Morrigan, mając nadzieję, że ta dostrzeże jej wyraz twarzy.

Król dowiedział się o spiskach kapłanek, a był zbyt przekonany o własnej nietykalności i idealności, by darować taki afront. Z pewnością postanowi je ukarać. Czyżby cały ich prastary, odwieczny świat miał upaść?

— Powinnyśmy stworzyć barierę ochronną i przygotować się na atak – kontynuowała Halinor. – Ale... Nimue ma jeszcze jeden pomysł.

Nimue zrobiła kilka kroków naprzód i popatrzyła na swoje ,,siostry".

— Król Tewdrik pozostaje bezdzietny – nikt nie musiał wiedzieć, że za jej sprawą. – Breena nie wypełniła swoich obowiązków jako kapłanka i czarodziejka. Nie nadaje się do władania Camelotem. Ale Tewdrik ma dziedzica o którym woli zapomnieć. Uthera Pendragona... - zapadło znaczące milczenie.

Morrigan przyjrzała się twarzom pozostałych najwyższych kapłanek. Nie potrafiła wyczytać ze spojrzenia Halinor czy ta słyszała już o pomyśle Nimue, wydawała się nim jednak mocno poruszona(jak na nią). Natomiast na twarzy drugiej kobiety malowała się determinacja, upór i pewien rodzaj zimnej, bezdusznej desperacji. Jakby Nimue uciszyła każdą część swojej osoby, która nie składała się na bycie najwyższą kapłanką.

— Uther będzie sprzyjał nam i naszej magii. Zaprowadzi pokój i dobrobyt, każdy będzie miał coś do powiedzenia, my też – przekonywała. – Jedyną szansą dla Avalonu jest go poprzeć.

Morrigan z trudem powstrzymywała się by nie wyjść albo chociaż nie odsunąć się. Jej nikt nie zapytał o zdanie, jakby cała jej pozycja miała jedynie formalną funkcję. Nie tak wyobrażała sobie służbę w świątyni. Poza tym, nie wiedziała czy powinna poprzeć Nimue czy wręcz przeciwnie. Uważała, że od polityki są królowie i możnowładcy, a one jako czarodziejki powinny zająć się innymi sprawami. Z drugiej strony, każdy miał obowiązek troszczyć się o harmonię w świecie, a Tewdrik na pewno by jej nie zagwarantował. Ale czy zagwarantowałby ją Uther?

,,Wizja" pomyślała błagalnie. ,,Potrzebuję jakiejkolwiek wizji".

— Musimy poprzeć Uthera – przekonywała Nimue. – To nasza jedyna nadzieja – spojrzała z mocą w oczach na Halinor. – Jedyna.

Gdy siwowłosa kapłanka zrobiła kilka kroków w stronę Nimue i z dumą uniosła głowę, wszystkie obecne kobiety wiedziały, że decyzja zapadła.

Przed zmierzchem Uther opuścił zamek z grupą wojska, by poprowadzić rebelię przeciw wujowi.




Vivienne obudziła się w środku nocy, krzycząc i płacząc.

— To był tylko sen – powiedziała, obejmując się ramionami. – To się nie dzieje naprawdę... - nie mogła jednak powstrzymać głośnego, bezsilnego szlochu.

— Kto tak wrzeszczy? – do komnaty wpadła Margisa. – Vivienne! – zawołała na widok roztrzęsionej córki. – Co się, na bogów, stało, dziewczyno?

— M... mamo – wydusiła Vivienne i wyciągnęła ręce. Margisa usiadła przy niej i przytuliła ją. – Śniło mi się coś strasznego.

— Myślisz, że mogłaś mieć wizję, kochanie? – zapytała matka, głaszcząc ją po włosach.

— Nie wiem – przyznała Vivienne i przytuliła się do niej mocniej. – Ale mam nadzieję, że nie. Śniły mi się tłumy ludzi, którym ścinano głowy, torturowano i palono na stosach. I czułam, że mnie też to może spotkać, bo jestem czarownicą.

Margisa spojrzała na córkę ze zdziwieniem. W jej umyśle nie było miejsca na świat w którym magia nie byłaby respektowana.

— To tylko sen, kochanie – powiedziała. – Pewnie nasłuchałaś się jakichś dziwnych pieśni. To się nigdy nie stanie. Magia jest zbyt ważna i cenna dla równowagi świata, by jej zakazać. Dlaczego ktoś miałby to robić?

Vivienne popatrzyła na matkę sugestywnie.

— Wiesz, co robią Halinor i Nimue. Pomyśl, że ktoś mógłby wyrobić sobie spojrzenie na magię po obserwacji ich.

— Nikt rozsądny nie będzie oceniał wszystkich ludzi po jednostkach, a na świecie nie żyje aż tylu głupców – zapewniła Margisa i pocałowała córkę we włosy. – To niemożliwe, kochanie. Jesteśmy obie bezpieczne.

Vivienne wtuliła się w matkę jeszcze mocniej i poczuła ogromną wdzięczność za to, że ją ma, nie jest sama i w chwilach największej desperacji może szukać u niej pomocy. A przecież miała zwykły sen. Nie życzyła nikomu, by w realnym życiu samodzielnie musiał zmagać się z tym, co zobaczyła.




Następnego ranka Vivienne zbierała zioła w lesie i próbowała nie myśleć o swoim śnie. Żałowała, że jest sama, ale matka została wezwana do rannego i zabrała ze sobą Norwenn, która lepiej znosiła oglądanie krwi i rozrywanego ciała. Vivienne nie była dobrą zielarką, ale i tak czuła się w tym lepiej niż w opatrywaniu ludzi. Chociaż nie wiedziała, czy to co zobaczyła w nocy nie było gorsze niż krwawiące rany.

,,To nie musiała być wizja, nie miałam ich od dawna" przekonywała siebie samą. ,,Matka ma rację. To nierealne, by ktoś mógł zakazać magii. Czarodziejów jest zbyt wielu i są zbyt potężni. Pokonaliby kogoś takiego w jeden dzień."

Jej rozmyślania przerwało nadejście Gorloisa.

— Wiedziałem, że cię tu znajdę – uśmiechnął się mężczyzna na jej widok. Vivienne podniosła się z kolan.

— Śledzisz mnie? – zapytała żartobliwie, chociaż tak naprawdę była bardzo zdenerwowana. Dotrzymała swojego postanowienia, aby nie robić Gorloisowi nadziei. Przynajmniej dotrzymała go wobec samej siebie, bo nadal nie zdobyła się na odwagę, by powiedzieć rycerzowi, że tak naprawdę go nie kocha i nie może się z nim wiązać. Trzymała go jednak na dystans i starała się, by zawsze przebywali w towarzystwie Nathana lub Norwenn, która ostatnio była do tego coraz bardziej chętna. Najwidoczniej jednak nie ostudziła uczuć Gorloisa.

— Spotkałem twoją matkę i kuzynkę, gdy szły do wioski i powiedziały mi, że poszłaś zbierać zioła – wyjaśnił spokojnie Gorlois. – Mogę ci przeszkodzić?

— Tak, oczywiście – Vivienne podeszła do niego niepewnie. Miała nadzieję, że zaraz nie otrzyma propozycji małżeństwa. Nie spodziewała się jednak tego, co naprawdę usłyszała.

— Vivienne, jadę na wojnę – powiedział Gorlois.

— Co?! – wykrzyknęła Vivienne. – Przecież król nigdzie się nie szykował.

— Król nie – odparł syn Aidana i popatrzył na nią ze smutkiem. – Ale mój przyjaciel Uther tak.

Ujął Vivienne za rękę i opowiedział jej poważnym głosem o niechęci Uthera do króla, o niesprawiedliwości Tewdrika i o ich planach buntu.

— Nikt o tym nie wiedział, nawet Nathan – wyjaśnił Gorlois. – Uther uznał, że nadszedł już czas. W Camelocie jest zbyt wiele ucisku i niesprawiedliwości. Musimy przywrócić ład i harmonię. Dla wszystkich. Dla czarodziejów. Dla rycerzy, dla chłopów, dla mieszczan. Dla druidów i wyznawców Nowej Religii.

— Wierzysz, że Uther zbuduje świat w którym oni wszyscy będą równi? – zapytała cicho Vivienne.

Gorlois zamyślił się. Równość nie była do końca wartością Uthera. Wiele razy okazywał wyższość wobec niżej urodzonych i celebrował różnice stanowe. Jednak Gorlois powtarzał sobie, że to jedynie kwestia wychowania i tak naprawdę jego przyjaciel jest sprawiedliwym, wyrozumiałym człowiekiem. I z pewnością nie będzie nikogo prześladował.

— Wierzę – odpowiedział po chwili.

Mimo grozy wojny, Vivienne poczuła się nieco spokojniejsza. Może Uther Pendragon naprawdę przyniesie Camelotowi pokój i jedność i powstrzyma te straszne obrazy, które ujrzała w nocy.

— Jutro rano wyruszam, by walczyć za niego i pomóc mu objąć tron – Gorlois nadal mówił. – Będzie ciężko, ale wierzę, że walczę o słuszną sprawę.

— Na pewno – zgodziła się Vivienne. – Nie podjąłbyś się czegoś niemoralnego.

Gorlois uśmiechnął się, szczęśliwy, że dziewczyna tak dobrze go ocenia. Pogłaskał ją po policzku.

— Chciałem się z tobą pożegnać, Vivienne, póki nie zleci się cała zgraja ludzi, by żegnać mnie i Nathana.

,,Ach, tak, Nathan" uświadomiła sobie Vivienne. On też pojedzie. Gdzie Gorlois, tam i on.

Nie miała jednak czasu na myślenie o Nathanie, bo Gorlois objął ją w talii i pocałował.

Przez ostatnie tygodnie prawie w ogóle nie myślała o nim w ten sposób. Cieszyła się, że znowu traktuje go wyłącznie jako przyjaciela i nie komplikuje sobie życia romantycznymi relacjami. Jednak kiedy poczuła jego usta na swoich, ogarnął ją ten sam płomień, co w dniu święta Beltane. Zaczęła zachłannie oddawać pocałunki, tulić się do Gorloisa jakby chciała być jeszcze bliżej niż pozwalała na to ludzka cielesność.

— Moja najdroższa – wyszeptał Gorlois i zaczął całować ją po szyi. Te słowa przywołały Vivienne na chwilę do porządku i przypomniały jej o tym, co postanowiła, ale tylko na chwilę. Dlaczego miałaby unieszczęśliwiać człowieka, który jedzie na wojnę i może zginąć? Na samą myśl o śmierci Gorloisa z trudem zdusiła płacz i przyciągnęła go do siebie mocniej, żeby mieć pewność, że on jeszcze tu jest i nic złego go nie spotkało.

Kiedy mężczyzna odsunął rękawy jej sukni i zaczął całować ją po ramionach i dekolcie, Vivienne pomyślała, że nie ma po co walczyć z siłą mocniejszą niż ona sama. Najwidoczniej tak od początku miało być.

Jednak nagle Gorlois odsunął się od niej i spojrzał na nią jakby chciał ją przeprosić.

,,Co jeśli domyślił się, że go nie kocham?" przeraziła się Vivienne. ,,Nie może iść na wojnę z tą myślą!".

— Nie mogę tego zrobić, Vivienne – powiedział cicho Gorlois. – Nie dlatego, że cię nie pragnę. To byłoby niehonorowe i wyglądałoby jak wykorzystywanie mojej pozycji... I jest niezgodne z kodeksem rycerskim i zasadami Nowej Religii.

,,Dzięki ci, Sirono, że się nie dowiedział" pomyślała z wdzięcznością Vivienne. Nie czuła upokorzenia z powodu bycia odrzuconą dla zasad i honoru. Każdy człowiek powinien mieć jakiś system wartości i nikt nie miał prawa go oceniać.

— Rozumiem – powiedziała, poprawiając sukienkę. – Rzeczywiście, jestem przecież tak jakby twoją poddaną...

— Nie o to chodzi! – krzyknął Gorlois i przytulił ją do siebie. – Wiesz, że to dla mnie nie ma żadnego znaczenia. Nie chcę zaszczytów ani pieniędzy, chcę ciebie. Tak aby było to na zawsze, Vivienne. Proszę, zostań moją żoną.

Vivienne nie mogła uwierzyć w słowa, które usłyszała, chociaż przecież podejrzewała, że Gorlois w końcu się zadeklaruje. Ale nie w takim momencie. Nie przed wyjazdem na wojnę, nie gdy prawie mu się oddała, chociaż obiecywała sobie, że będzie traktować go jak przyjaciela.

— Prosisz mnie o rękę? – zapytała ściśniętym głosem. Gorlois pokiwał głową.

— Może nie powinienem tego robić, skoro jutro wyjeżdżam i mogę zginąć... Ale nie mógłbym odejść bez pewności, co do ciebie. Powiedziałaś, że potrzebujesz czasu i szanuję to, ale przecież kilka razy dałaś mi do zrozumienia, że mnie chcesz – ujął jej twarz w dłonie. – Kocham cię, Vivienne. Jesteś dla mnie wszystkim. Wyjdź za mnie, proszę, kochana.

Vivienne zrozumiała, że zabawa się skończyła i żadne wymówki i dwuznaczności już na nic się nie zdadzą. Musiała albo się poświęcić dla dobra Gorloisa albo pozostać w zgodzie ze sobą i powiedzieć prawdę.

— Przebacz mi – powiedziała. – Ale nie mogę zostać twoją żoną. Ja... Nie kocham cię tak mocno jak ty mnie, a nie zasługujesz na żonę, która nie byłaby w całości twoja.

— Jest ktoś inny? – zapytał ze strachem Gorlois. Vivienne pokręciła głową.

— Nie... Po prostu wiem, że nie kocham cię tak jak żona powinna kochać męża. Lubię cię, szanuję, nawet cię pragnę, ale jednocześnie wiem, że nie mogłabym należeć całkowicie do ciebie.

— Może nikt nie może całkiem oddać się drugiemu człowiekowi – przekonywał Gorlois. – Pozwalałbym ci mieć swoje tajemnice.

— Nie chodzi o tajemnice – pokręciła głową Vivienne. – Chodzi o serce. Moje nie należy do ciebie całkowicie. Wybacz, Gorloisie. Nie powinnam dawać ci nadziei, ale łudziłam się, że w końcu poczuję to, co powinnam. Ale nie poczułam. Nie chcę zostać twoją żoną. Wybacz mi.

— Może potrzebujesz więcej czasu? – dopytywał Gorlois. Nie dbał teraz o godność, dumę i o to, czy Vivienne pomyśli, że jej się narzuca. Kochał ją, chciał z nią być i w tej chwili był gotów na wszystko, by przekonać ją do siebie.

— Miałam go już wystarczająco dużo – odpowiedziała Vivienne. – Może ja nie potrafię kochać w ten sposób... Kocham mamę, pamięć po ojcu, Nathana, moje przyjaciółki, nawet na swój sposób Norwenn... Ciebie kocham jako przyjaciela... Ale nie potrafię poczuć tej ogarniającej miłości, kiedy jesteś gotów całkowicie połączyć się z drugą osobą. Chyba jestem jakaś ułomna.

— Nie jesteś ułomna, Vivienne – przekonywał Gorlois. – Kiedy mnie całowałaś, czułem...

— Pożądanie – stwierdziła Vivienne. – Nie miłość.

Wiedziała, że jej słowa są okrutne i raniące, ale chyba tylko one mogły przekonać Gorloisa. I rzeczywiście, na jego twarzy pojawił się teraz wyraz nieludzkiego bólu i cierpienia.

— Nie kochasz mnie – powiedział głucho.

— Ale nadal chcę być twoją przyjaciółką – Vivienne wyciągnęła do niego rękę, ale Gorlois ją odsunął. – Nie odtrącaj mnie.

— Nie odtrącam – odpowiedział Gorlois, a Vivienne pomyślała, że przecież ona właśnie to zrobiła. – Może za dużo sobie wmawiałem, za dużo obiecywałem... Przepraszam, Vivienne. Chyba pójdę do ojca... - skinął jej głową i odszedł.

Vivienne usiadła na kamieniu i rozpłakała się. Odrzuciła Gorloisa by być wolną i należeć do siebie, ale teraz wcale nie czuła się dobrze ze sobą. Nie czuła się panią siebie, za to czuła się ogromnie samotna. I jakby przez odrzucenie dobrego człowieka nie miała już prawa do niczyjej miłości i bliskości.




Następnego dnia Vivienne, Margisa i Norwenn udały się do posiadłości lorda Aidana aby pożegnać Nathana i Gorloisa.

Vivienne miała wrażenie, że zaraz pęknie jej serce. Wczoraj postąpiła okrutnie i bezdusznie, jeśli nie po prostu jak zwykła dziewka. W jednej chwili była gotowa oddać się Gorloisowi, a w następnej przyznała, że go nie kocha i chce być tylko jego przyjaciółką. Skrzywdziła dobrego człowieka, który darzył ją uczuciem i który wyruszał na wojnę i w każdej chwili mógł zginąć. Potępiała samą siebie, że nie ugryzła się w język i nie przyjęła jego oświadczyn tylko po to, żeby wcześniej go uszczęśliwić. Zaraz jednak skarciła się za tą myśl. Brzmiało to tak jakby życzyła Gorloisowi śmierci i chciała jedynie, żeby umarł przekonany o jej miłości i oddaniu. Nie, musi porzucić te myśli. Odeszła z Avalonu by żyć uczciwie i w zgodzie ze sobą. Odrzucając Gorloisa, pozostała wierna sobie i nie powinna tego żałować. Mogła jedynie mieć nadzieję, że jej przyjaciel przeżyje wojnę, wróci szczęśliwie do domu i znajdzie nową, lepszą miłość.

Najpierw ona i matka pożegnały się z Nathanem. Margisa chyba po raz pierwszy w życiu przytuliła do siebie brata, a następnie położyła mu ręce na ramionach i powiedziała:

— Błogosławię cię.

Uwadze Vivienne nie uszło, że każde z rodzeństwa miało łzy w oczach. Nathan w końcu opuszczał miejsce, gdzie czuł poczucie przynależności i udawał się na wojnę, której nie lubił. Być może Margisa żałowała, że tak długo odtrącała brata i traktowała go chłodno. W końcu mogli się już nigdy nie zobaczyć. Poza tym, matka była mądra i z pewnością zdawała sobie sprawę, że walka nie jest żywiołem Nathana.

— Wróć do nas – poprosiła Vivienne, myśląc o tym wszystkim, i przytuliła się do wuja. Nathan pogłaskał ją po włosach.

— Wrócę... - zapewnił Nathan. – Obiecuję, że wrócę – ale córki żołnierzy wiedzą, że takich obietnic składać nie wolno.

Lord Aidan, mimo że zwykle zachowywał dystans, był bardzo poruszony rozstaniem z synem. Vivienne pomyślała, że po stracie żony tym bardziej musi martwić się o syna. W końcu zostałby wówczas całkiem sam, w dodatku ze świadomością, że ród upadł.

,,Dobrze, że dowiedziałam się, że linia Isabelle zakończy się na bezdzietnej kobiecie" pomyślała Vivienne. ,,Przynajmniej wiem, że Gorlois nie może zginąć... teraz."

— Naszego młodego pana też powinnam pobłogosławić – odezwała się Margisa. – Chyba że ty wolisz to zrobić, Vivienne? – zerknęła na córkę.

— Ty będziesz lepsza, mamo – odpowiedziała Vivienne, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że wzbudzi tym zdziwienie i poruszenie. Miała jednak nadzieję, że Gorlois zrozumie i może nawet doceni jej decyzję.

— Cóż, dobrze – westchnęła Margisa, podeszła do Gorloisa i położyła mu ręce na ramionach. Jednak wzrok mężczyzny co chwila wędrował do Vivienne.

,,Dlaczego on tak na nią patrzy?" pomyślała Norwenn. ,,Wygląda jakby był zakochany. Nie, to niemożliwe. Po prostu się przyjaźnią, znają się za dobrze, żeby być dla siebie interesujący. Prawda?".

Gorlois nie mógłby być zakochany w Vivienne, a jeśli już to platonicznie i beznadziejnie. Gdyby tych dwoje się związało, Norwenn nie miałaby sumienia, żeby odbijać ukochanego kuzynce, nawet jeśli ich relacje nie były najcieplejsze. A wówczas jej plan runąłby w gruzach i zawiodłaby bogów.

Nieświadomy tych rozmyślań Gorlois podszedł do Vivienne i pocałował ją w rękę.

— Bądź zdrowa, Vivienne – powiedział. – Myśl o mnie czasem.

— Będę – obiecała Vivienne, chociaż oboje wiedzieli, że nie będą to takie myśli jakich życzyłby sobie Gorlois.

Rycerz czuł się w tej chwili najnędzniejszym i najmniej wartościowym człowiekiem na świecie. Co z tego, że miał pozycję w wojsku, że przy Utherze prawdopodobnie zostanie dowódcą, co z tego, że był bogaty, że odziedziczy po ojcu ziemię i tytuł? Kobieta, która znaczyła dla niego więcej niż cały świat, go nie chciała. Była tuż obok, zdaje się na wyciągnięcie ręki, ale nie należała do niego i nigdy nie będzie. Gorlois miał poczucie, że nawet jeśli rebelia Uthera upadnie i ich marzenia pójdą na marne, będzie to dla niego mniejszy ból niż odrzucenie przez Vivienne. Jego piękną, cudowną Vivienne, która tak naprawdę ,,jego" nigdy nie była. Jej dusza nie należała do nikogo.

— Do widzenia, panie – głos Norwenn przerwał jego bolesne myśli. – Mam nadzieję, że wkrótce wrócisz do domu.

— Co? – Gorlois przez chwilę nie rozumiał jej słów. – Ach, tak. Dziękuję, Norwenn. Do widzenia.

Po ostatnich uprzejmościach Gorlois i Nathan wsiedli na konie i odjechali.

Vivienne spoglądała za nimi i chociaż rozpaczała z powodu wyjazdu wujka i bała się o niego, myślała głównie o Gorloisie. O Gorloisie, który opuścił ją z myślą, że go wykorzystała i skrzywdziła. O Gorloisie, który walczył za idealny świat w który wierzył i w który ona też chciała wierzyć. O Gorloisie, który w każdej chwili mógł zginąć zanim zdążyłaby mu powiedzieć, że chociaż go nie kocha, to i tak jest jednym z najbliższych i najdroższych dla niej ludzi.

W momencie gdy mężczyźni zniknęli jej z oczu, wybuchła szaleńczym płaczem i matka musiała ją podtrzymywać, bo inaczej zasłabłaby od łez.




Przed zmierzchem Gorloisowi i Nathanowi udało się dotrzeć do miejsca, gdzie obozował Uther. Na widok przybyłego przyjaciela Pendragon uśmiechnął się i podbiegł, by go uściskać, ale Nathanowi posłał tylko spokojne spojrzenie.

— Nathan wierzy, że królestwo pod twoimi rządami będzie dobrym miejscem – powiedział Gorlois. Bardzo chciałby, aby dwóch jego przyjaciół również się polubiło. – Dlatego przyjechał ze mną.

Uther, który dopiero przyzwyczajał się do swojej nowej roli faktycznego przywódcy, na stwierdzenie, że ludzie szczerze w niego wierzą i są gotowi za nim podążać, poczuł dumę i satysfakcję. Po raz pierwszy szczerze uśmiechnął się do Nathana.

— Dziękuję ci, sir. Mam nadzieję, że nie zawiodę twoich oczekiwań – po chwili jednak znów zwrócił się do Gorloisa. – Część rycerzy opuściła mojego wuja i przyłączyła się do mnie. W tym Lionell i jego syn. Lionell od dawna uważał, że Tewdrik nie nadaje się na króla.

— To dobrze – pokiwał głową Gorlois. – Masz po swojej stronie ludzi powszechnie szanowanych.

— Ale Lionell sam przyznał, że nie jest już pierwszej młodości – ciągnął Uther. – Chciałbym żebyś to ty został głównym dowódcą, po mnie oczywiście. Zgadzasz się?

— Czy się zgadzam? – Gorlois popatrzył na przyjaciela z wdzięcznością. – To dla mnie zaszczyt.

Wprawdzie spodziewał się tego wyróżnienia, ale i tak czuł dumę i zobowiązanie wobec Uthera. Zrobi wszystko, by udowodnić, że jest godzien jego zaufania i wiary.

Jednak nagle pomyślał, że mógłby oddać to wszystko. Bez wahania oddałby swoją funkcję, możliwość kariery u boku Uthera, a nawet zwycięstwo nad Tewdrikiem i zaprowadzenie pokoju w Camelocie, jeśli po powrocie do domu Vivienne powiedziałaby mu, że jednak go kocha i wyjdzie za niego. Uśmiechnęłaby się do niego słodko, a on wziąłby ją w ramiona, całowałby jej włosy, oczy, policzki, usta, i wiedziałby, że zostanie przy niej do końca życia.

To była piękna wizja. Ale nie rzeczywistość. Rzeczywistością był obóz, wojna i Uther Pendragon, który stanowił teraz jedyną i ostatnią nadzieję Camelotu.




Kiedy Vivienne szykowała się do snu, do jej komnaty weszła Norwenn. Młoda czarodziejka była nieco zdziwiona, bo kuzynka nigdy specjalnie nie szukała jej towarzystwa i zdecydowanie nie należały do tego typu krewniaczek, które śpią w jednym łóżku i plotkują przed snem przez długie godziny.

— Czy mogę ci w czymś pomóc, Nor? – zapytała Vivienne. Speszona jasnowłosa pokręciła głową.

— Nie trzeba, Vivienne. Pomyślałam... pomyślałam, że może ja pomogę tobie – powiedziała cicho Norwenn i usiadła na łóżku. – Przecież widziałam jak okropnie płakałaś, gdy Nathan i sir Gorlois wyjechali. Pomyślałam, że może chcesz o tym porozmawiać.

Norwenn wiedziała, że powinna ogromnie współczuć kuzynce, jednak w głębi serca chodziło jej głównie o to, by dowiedzieć się, co tak naprawdę Vivienne czuje do Gorloisa i jak poważna jest ich relacja. Dziewczyna nadal była przekonana, że wychodząc za mąż za syna lorda, sprowadziłaby go z powrotem do wiary w bogów Avalonu, tym samym przyczyniając się do uratowania Albionu. Jednocześnie jednak wiedziała, że nie byłaby zdolna do rozdzielenia kuzynki z ukochanym. Może nie darzyły się wielką miłością, ale nadal były rodziną.

— Mój ojciec zginął na wojnie – przypomniała Vivienne. – Nie może cię dziwić, że tak bardzo boję się teraz o moich przyjaciół.

Po części, była to prawda. Od dnia, gdy dowiedziała się o śmierci Daniela, często dopadało ją przypuszczenie, że wkrótce śmierć znów zabierze jej kogoś kochanego, a nagły wybuch wojny tym bardziej przypomniał jej okoliczności śmierci ojca. Ale to była tylko połowa jej uczuć. Druga wiązała się z nieszczęśliwą miłością Gorloisa o której Norwenn nie powinna wiedzieć.

— Ja też się o nich martwię, chociaż nie jestem z nimi tak blisko jak ty – powiedziała Nor. – Bo jesteś blisko, prawda?

— Chyba to widać – odparła Vivienne. Nie chciała być nieuprzejma dla kuzynki, ale to pytanie wydało jej się bezsensowne i absurdalne.

— Znaczy, wiem, że jesteś blisko z Nathanem – zapewniła Norwenn. – Ale Gorlois nie jest twoim krewnym, więc zastanawiałam się...

,,Czy to kolejna osoba, która chce mnie swatać z Gorloisem?" pomyślała Vivienne. W tym samym czasie Norwenn ganiła się za swoją niezręczność i głupotę.

— Ja i Gorlois tylko się przyjaźnimy – odpowiedziała Vivienne. – Ja na razie w ogóle nie myślę o związkach i małżeństwie.

Przynajmniej w tej wypowiedzi każde słowo było prawdą i Vivienne miała szczerą nadzieję, że Norwenn przyjmie to do wiadomości i nie będzie próbowała łączyć jej z Gorloisem. Nie zdawała sobie sprawy, że jej kuzynka poczuła właśnie ogromną ulgę. Oczywiście, Vivienne nie myśli o małżeństwie. Ona również by nie myślała, gdyby była czarodziejką i miała dla siebie magię. A nawet jeśli Gorlois jest w niej trochę zakochany, to nic złego. Norwenn nie zależało na romantycznej miłości, a jej wybranek z pewnością był zbyt rozsądny, by zabiegać o dziewczynę, która nie chce wychodzić za mąż.

— To dobrze – uśmiechnęła się. – Gdybym miała magiczną moc, też nie chciałabym wychodzić za mąż. Wolałabym całkowicie poświęcić się czarom oraz służbie bogom.

,,Wraca dawna Norwenn" pomyślała Vivienne i wbrew swoim wcześniejszym uczuciom do kuzynki, przyjęła to z ulgą. Dobrze, że niektóre rzeczy pozostają niezmienne.




Vivienne mogła mieć teraz tylko nadzieję, że jej matka również nie uzna jej ostatniego wybuchu za dowód płomiennej miłości. Nie była głupia i nie umknęło jej uwadze, że Margisa rzeczywiście przygląda się jej rozmowom z Gorloisem z dziwną satysfakcją. Liczyła jednak na to, że matka uszanuje jej wolną wolę i nie spróbuje zmusić córki do małżeństwa. Poza tym, wojna i konieczność większej ostrożności nieco uśpiła myślenie o wszystkim, co nie wiązało się z walką i zapewnieniem sobie maksymalnego bezpieczeństwa.

Przynajmniej tak myślała Vivienne. Najwidoczniej jednak Margisa nie dała się całkowicie porwać temu wirowi, bo kilka dni po odjeździe mężczyzn, zwróciła się do córki:

— Mam nadzieję, kochanie, że nie płaczesz już tak jak ostatnio.

Vivienne, która właśnie ugniatała zioła, popatrzyła na matkę bacznie, żeby upewnić się, czy Margisa rzeczywiście tak się o nią troszczy czy też może ma w tym jakiś swój interes.

— Już nie – odpowiedziała spokojnie. – Każdy czasem traci panowanie nad sobą.

Margisa tylko westchnęła i pokiwała głową. Jej zachowanie coraz bardziej niepokoiło i irytowało Vivienne.

— Biedny Nathan – powiedziała Margisa. – Lepiej byłoby mu tu z nami.

— Ale zobowiązania są po to, żeby ich dotrzymywać – stwierdziła Vivienne, chociaż podejrzewała, że Nathan nie jest specjalnie związany z Utherem Pendragonem.

— Dobrze, że Gorlois będzie miał na niego oko – dodała starsza z kobiet, a jej córka coraz bardziej nie rozumiała dokąd ma zmierzać ta rozmowa.

— Mamo, jeśli chcesz mnie o coś zapytać, to po prostu to zrób! – wykrzyknęła. – Nie jesteś osobą, która zaczyna jakiś temat, tylko po to żeby coś mówić! Czego ode mnie chcesz?

Margisa pobladła i spojrzała na córkę przepraszająco. Rzeczywiście, nie była typem gaduły ani plotkary, nie miała zwyczaju wtrącać się w czyjeś sprawy. Ale Vivienne była jej córką i matka chyba miała prawo wiedzieć, co się z nią dzieje.

— Powiedziałabym ci, ale boję się, że się obrazisz – odpowiedziała dziewczynie.

— Obrażę się jeśli nadal będziesz plotła od rzeczy – prychnęła Vivienne. – O co chodzi, mamo?

Margisa zrozumiała, że nie ma szans w starciu ze swoją zbuntowaną córką.

— Po prostu zauważyłam, że lubisz spędzać czas w towarzystwie Gorloisa, a kiedy wyjechał, rozpłakałaś się, więc pomyślałam...

Vivienne pożałowała swojej nagłej szczerości. Przed Norwenn mogła udawać niewiniątko, ale nie przed matką. Znały się za dobrze i chyba były do siebie za bardzo podobne. Margisa przejrzałaby każde jej kłamstwo.

— Bardzo mi na nim zależy i chyba rzeczywiście płakałam głównie ze strachu o niego – przyznała Vivienne.

— Ale...? – domyśliła się Margisa, widząc niepokój na twarzy córki.

— Ale nie kocham go tak jak ty byś chciała – wyjaśniła ze smutkiem Vivienne. – I nie tak jak on by chciał.

— ,,On"? – powtórzyła Margisa. – Czyli Gorlois cię kocha?

W takim razie jeszcze nie wszystko stracone. Ona też przecież przez jakiś czas broniła się przed uczuciem Daniela, ale w końcu zgodziła się za niego wyjść i byli ze sobą bardzo szczęśliwi. Do tej pory nie potrafiła pogodzić się z myślą, że już nigdy go nie zobaczy.

— Kocha – przyznała ze skruchą Vivienne. – Powiedział mi to i poprosił mnie o rękę. Problem jest taki, że ja go nie kocham... Nie tak jak powinnam.

— ,,Nie tak? – Margisa nie rozumiała słów własnej córki. – To znaczy jak?

Vivienne nie miała ochoty brnąć w tą rozmowę i tłumaczyć się przed matką. Z drugiej strony jednak, wciąż liczyła, że Margisa ostatecznie zrozumie jej motywacje i okaże jej wsparcie. A tego bardzo potrzebowała po ostatnich dniach, kiedy czuła się jak najgorsza okrutnica.

Dlaczego musiała się tak czuć i dlaczego jej życie uczuciowe było tak trudne? Eileen spotkała się parę razy ze swoim bardem, bo jej się podobał i dobrze się przy nim czuła. Potem rozstała się z nim w pokoju, bo wiedziała, że nie opuści Luny i swoich towarzyszek w Avalonie. Nie miała z tego powodu wyrzutów sumienia i nikt jej nie potępiał. Dlaczego ona, Vivienne, nie mogłaby żyć tak samo?

— Wiesz, że go lubię, a do tego doceniam jak dobrym i honorowym jest człowiekiem – powiedziała dziewczyna. – Podoba mi się... wystarczająco – matka nie musiała znać absolutnie wszystkich szczegółów. – I on mnie kocha i okazał to wiele razy. Nic dziwnego, że jego uczucie poruszyło też coś we mnie. Ale to nadal nie jest taka miłość jaką powinnam go darzyć. Nie chcę za niego wychodzić. Jest mi dobrze samej.

— Och, typowe młodzieńcze skrupuły! – zawołała Margisa do której w ogóle nie przemówiły argumenty córki. – Gorlois nie jest człowiekiem, który mógłby ograniczać żonę w czymkolwiek! Możesz spokojnie za niego wyjść i nie bać się, że zmusi cię do przesiadywania w kuchni.

— Nie o to chodzi! – broniła się Vivienne. – Po prostu czuję, że nie mogę oddać mu całkowicie siebie, więc byłoby nieuczciwe za niego wychodzić!

— Posłuchaj, dziecko... - zaczęła łagodnie Margisa. Wiedziała, że nie może kłócić się z córką, bo w ten sposób tylko ją zrazi. – Czasem potrzeba więcej czasu na sprawdzanie i zrozumienie swoich uczuć. Może za parę tygodni, gdy wszystko przemyślisz...

— Miałam czas na przemyślenia – odparła Vivienne, chociaż nadal nie miała zamiaru wspominać matce, co stało się podczas święta Beltane. – I zrozumiałam, że chociaż coś do niego czuję, to nie jest prawdziwa miłość.

— A skąd ty możesz wiedzieć jak wygląda prawdziwa miłość?! – krzyknęła Margisa i z nerwów aż wstała z krzesła. – Jesteś jeszcze dzieckiem, a życie to nie ballady!

— I właśnie dlatego nie wyjdę za Gorloisa! – Vivienne podeszła do matki. – Przecież on świetnie pasowałby do romantycznej wizji. Przystojny rycerz i syn możnowładcy, który zakochał się w swojej poddanej. Ale życie to nie romans i nie można kogoś pokochać tylko dlatego, że okoliczności sprzyjają.

Margisa nie odpowiadała. Miała ochotę skarcić córkę, że jej myślenie jest egoistyczne i niedojrzałe, ale nagle przypomniało jej się wydarzenia sprzed lat, kiedy ona sama sprzeciwiła się rodzicom i odeszła z ich domu. Zapewne matka myślała o niej tak samo jak ona teraz o Vivienne.

,,To okropne, że z biegiem lat coraz bardziej zaczynamy przypominać naszych rodziców" pomyślała.

— Mamo... - powiedziała z czułością Vivienne. Nie chciała narażać się Margisie, nie teraz, gdy udało im się odbudować więź i stały się sobie bardzo bliskie. – Nie chcę cię ranić. Ani ciebie, ani Gorloisa. Ale odeszłam z Avalonu, żeby móc żyć w zgodzie ze sobą i własnym sumieniem. Chyba nie chcesz, żebym zrobiła coś, czego bym potem żałowała, prawda? Sama mnie uczyłaś, że trzeba być wierną sobie.

Popatrzyła na matkę z nadzieją, chociaż obawiała się, że Margisa i tak będzie na nią krzyczeć i pouczać. Jednak niespodziewanie matka uśmiechnęła się z wyrozumiałością i położyła jej rękę na ramieniu.

— Urodziłam największego uparciucha pod słońcem – uznała.

— I taką mnie kochasz, prawda? – spytała Vivienne.

— Oczywiście, że cię kocham – zapewniła matka. – Co nie znaczy, że muszę rozumieć i pochwalać wszystkie twoje działania – Vivienne posmutniała. – Ale obiecuję... Obiecuję, że niezależnie od tego będę cię wspierać.




Tradycyjnie, jak to ja ostatnio, przepraszam, że rozdział wleciał z lekkim opóźnieniem. Niby miała być jeszcze w październiku, ale z różnych przyczyn, mniej i bardziej niezależnych ode mnie, jest teraz. No, ale mamy dopiero drugi listopada.

Wydaje mi się, że ten rozdział jest trochę gorszy i mniej obfity w wydarzenia, ale zależy mi na oddaniu motywacji bohaterów, więc czasem takie przejściowe wydarzenia też są potrzebne.

W następnym rozdziale będziemy mieli wojnę, ale ponieważ jestem beznadziejne w opisach scen batalistycznych i ogólnie takich, gdzie jest dużo ruchu, nie spodziewajcie się za dużo tego wątku, raczej o tyle, ile będzie mi potrzebny do kreowania postaci. Mam nadzieję, że jednak nadal będzie się czytało dobrze i ciekawie.

Wiem, że niektóre wątki mogą się aktualnie wydawać urwane(jak Nathana i Kathleen albo kwestia tego, że Uther miał nie wiedzieć o wskrzeszeniu Roslyn), ale ja cały czas wszystko pamiętam i po prostu nie chcę umieszczać wszystkich wydarzeń i przemyśleń w jednym miejscu.

Rozdział z dedykacją dla @Anidala_forever na którego profilu można znaleźć opowiadania z ,,Przygód Merlina", legend arturiańskich i starożytnego Egiptu, więc zachęcam ;)

Jak dobrze pójdzie, to w następnym rozdziale lub najdalej za dwa pojawi się Morgause. No i następny rozdział będzie na 100% jeszcze w listopadzie!

Dajcie znać czy się Wam podobało.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top