Rozdział drugi. Wizje.



Jeśli pozwolisz, by inni określali, kim jesteś, pozwolisz odebrać sobie największą moc ze wszystkich.

Anne Bishop ,,Filary Świata"


Kto kiedykolwiek przemierzył nocne niebo?
Dusza musi lecieć
Bo niebiosa wydają się tak odległe.
Kto teraz namaluje nocną gwiazdę?
Noc przynosi tym, którzy śpią
Tylko te sny, których nie może zatrzymać.
Znam legendy z głębokości.
Maluję niebo z gwiazdami.

Enya ,,Paint the sky with stars"




- Morrigan, przyjaciółko moja... - zaczęła jasnowłosa czarodziejka.

- Nie – odpowiedziała Morrigan, zanim Eileen zdążyła wyjaśnić o co jej chodzi.

- Morrigan, kochanie...

- Nie.

- Mor, proszę...

- Nie mów tak do mnie! – zdenerwowała się Morrigan. – Nie lubię tego zdrobnienia. Czy ja jestem przezroczysta i odbijam się od skał?

- Dlaczego mi odmawiasz, skoro nawet nie wiesz, o co chcę zapytać? – zapytała Eileen z miną zbitego pieska.

- Chcesz, żebym pomogła ci przetłumaczyć runy, ale ja tego nie zrobię, bo do przećwiczenia wiele zaklęć, a ty mogłabyś nie być taka leniwa i zacząć wreszcie czytać słownik – pouczyła ją Morrigan.

- Przestańcie się obie kłócić! – zawołała Vivienne. – Próbuję opracować miksturę na zielarstwo.

Dalszą wymianę zdań przerwało wejście jednej ze służących kapłanek.

- Adeptko Vivienne – powiedziała dziewczyna spokojnie. – Pani Nimue wzywa cię do siebie.

Vivienne pobladła. Nadal bała się Nimue, mimo że ta okazała uznanie jej magicznym umiejętnościom, i nie chciałaby znaleźć się z nią sam na sam.

- Mogę zabrać ze sobą którąś z przyjaciółek? – zapytała z nadzieją.

- Pani Nimue mówiła tylko o tobie, adeptko – odpowiedziała służąca. – Ona nie lubi czekać.

Vivienne niepewnie kiwnęła głową i ruszyła do komnat Nimue.




Vivienne zapukała na tyle głośno, żeby kapłanka mogła ją usłyszeć, a potem bardzo cichutko otworzyła drzwi i przekroczyła progi komnaty. Nimue odwróciła się od okna i ruszyła w stronę dziewczynki, szeleszcząc swoją czerwoną suknią.

Vivienne zastanawiała się nieraz, czy ubierając się głównie na czerwono Nimue próbuje wyróżnić się z grona kapłanek, które zazwyczaj nosiły białe albo czarne stroje, czy to jakiś sposób na podkreślenie jej wiecznej młodości i urody.

Nimue zatrzymała się kilka centymetrów przed adeptką i popatrzyła na nią przenikliwie.

- Vivienne, córka Margisy – powiedziała, akcentując każde słowo.

- To ja, pani – przytaknęła nieśmiało Vivienne. Uważała się za dosyć odważną i pewną siebie dziewczynkę, ale w towarzystwie Nimue czy Luny natychmiast traciła cały rezon.

- Najlepsza adeptka na roku – dodała Nimue, przyglądając się Vivienne jakby ta była jakimś niezwykłym okazem.

- Jedna z lepszych – poprawiła Vivienne, nie chcąc uchodzić za próżną. Zresztą, miała wątpliwości, czy jest najlepsza. Była zbyt niecierpliwa i często nie miała ochoty wykonać jakiegoś zadania.

- Masz silniejszą moc niż pozostałe dziewczęta... Silniejszą niż twoja matka czy babka... - wymieniała Nimue. – Kto wie, czy nawet nie silniejszą niż ja – zakończyła z nutą zazdrości.

- O nie, pani! – zaprzeczyła Vivienne. – Nikt nie jest silniejszy niż ty – natychmiast przypomniała sobie swój sen o nieśmiertelności i ogarnął ją dreszcz.

Nigdy już nikomu się do tego nie przyznała, nawet Morrigan, nawet ojcu i matce, ale co jakiś czas on powracał – sen w którym wszyscy bliscy jej sercu umarli, a ona została całkiem sama.

- Twoja moc jest potężna i wyjątkowa... Nie możesz jej zaprzepaścić – mówiła dalej Nimue. – Zasługujesz na coś więcej, coś lepszego niż są w stanie zrobić i nauczyć się te głupiutkie panienki... - Vivienne skrzywiła się na takie wyrażenie się o swoich koleżankach. – Jeśli się zgodzisz, nauczę cię o wiele więcej niż jest to przewidywane... Nauczę cię wszystkiego, co sama umiem.

Vivienne zadrżała. Z jednej strony, poczuła się wyróżniona, a z drugiej nie chciałaby korzystać z dodatkowych przywilejów kosztem innych adeptek. W dodatku nadal obawiała się Nimue i nie chciałaby spędzać z nią za dużo czasu.

I stać się tak zimna i mroczna jak ona.

- Jesteś nadzieją dla magii – Nimue nachyliła się nad młodszą czarodziejką i dotknęła jej ramion. – Od kilku lat kapłanki w Avalonie śledzą sytuację w Albionie i próbują przepowiedzieć jego przyszłość... Nie rysuje się ona w jasnych barwach. Granice królestw są zmieniane, rody sprzyjające magii zrzucane z tronów... Coraz częściej prawa dyktuje nie magia i służba bogom, ale miecze i tarcze... - Nimue uniosła w górę natchniony wzrok. – Boję się, wszystkie się boimy, że nadejdzie dzień w którym nasza magia zostanie zdegradowana do roli sztuczek, albo gorzej – zostanie zakazana lub popadnie w zapomnienie. Nie możemy do tego dopuścić. Aby utrzymać Albion pod rządami magii i Potrójnej Bogini, potrzebni są silni, oddani sprawie czarodzieje. Luna i jej towarzyszki kiedyś umrą. Żadna z twoich znajomych adeptek nie nadaje się do dalszego prowadzenia Avalonu...

- To nieprawda! – zawołała Vivienne. – Morrigan...

- Morrigan jest silna i niezła z niej uczennica – przyznała Nimue. – Ale ty jesteś lepsza. Musisz przestać kierować się prostymi sentymentami i pomyśleć o wyższych sprawach... Jesteś nadzieją dla całego Avalonu. Nie możesz się tego wyrzec. Proszę, Vivienne, zostań moją osobistą uczennicą.

Słowa Nimue wywarły na Vivienne większy wpływ niż byłaby skłonna przyznać. Do tej pory nigdy nie słyszała, by ta kobieta o coś prosiła. To ona dyktowała zasady i decydowała, co się komu należy. Teraz wydawała się naprawdę przejęta, jakby rzeczywiście wierzyła, że przetrwanie jej ukochanego Avalonu zależy od Vivienne.

- Oczywiście, że się zgodzę, pani – powiedziała córka Margisy. – To dla mnie zaszczyt.




- Nie spodziewałabym się, że Nimue zaproponuje jakiejś adeptce coś takiego – skomentowała Luna, gdy Vivienne opowiedziała jej i swoim przyjaciółkom całą historię. – Byłam przekonana, że nie lubi dzieci.

- To chyba nie ma nic do rzeczy – powiedziała zamyślona Vivienne. – Nie sądzę, by darzyła mnie jakąś wielką sympatią. Ona chce utrzymać magię i najwidoczniej ja mam jej w tym pomóc.

Nie wiedziała, czy ma być dumna, że została wyróżniona, czy zła, że została sprowadzona tylko do roli narzędzia. Nimue przecież na niej nie zależało. Zależało jej tylko na magii.

Ale może i tak powinna się cieszyć, że ktoś docenia jej umiejętności i chce pomóc je rozwijać. Nimue wspomniała o tym, że magia mogłaby zostać kiedyś zakazana... Jak straszny byłby los młodych czarodziejów, gdyby nie mieli jak rozwijać swoich umiejętności i straciliby nad nimi panowanie. Do ilu tragedii mogłoby to doprowadzić.

- Naprawdę ci powiedziała, że jesteś najlepsza? – zapytała przyjaciółkę Eileen, która siedziała na dywanie u stóp swojej opiekunki.

- Tak, ale ja mam inne zdanie – odparła cicho Vivienne. Wiedziała, że Eileen stara się opanować i nie okazać zazdrości, ale w głębi serca jest jej przykro. W końcu od początku wierzyła, że to ona zostanie kiedyś główną kapłanką Avalonu.

- Pamiętaj, Vivienne, że jeśli poczujesz się przytłoczona, to zawsze możesz zrezygnować z tych lekcji i nikt nie ma prawa cię ukarać – dodała Luna. Vivienne pokiwała głową.

- Myślę, że Nimue ma trochę racji – odezwała się nagle Morrigan. – Oczywiście, nie mówię, że mamy podporządkować całe nasze życie jedynie Avalonowi, ale urodziłyśmy się jako czarodziejki i powinnyśmy dbać o to, by magia nadal mogła trwać i cieszyć się poważaniem... Wyobrażacie sobie, co by było, gdyby czarodzieje musieliby ukrywać swoje moce?

- Nimue powiedziała nam kiedyś, że śnił jej się sen w którym magia była zakazana i wszyscy czarodzieje byli prześladowani i zabijani – mówiła ze smutkiem Luna. – Kilka tygodni później przyśnił jej się świat w którym nikt nie wierzy już w magię i osoby nią obdarzone są uważane za wariatów... Oczywiście, na pewno nie uśmiechałoby jej się życie bez wpływów wynikających z jej mocy, ale nie znaczy to, że nie martwi się też o innych czarodziejów. Wbrew pozorom, Nimue jest bardzo oddana i lojalna wobec innych kapłanek.

- Ale te sny się nie spełnią, prawda? – spytała z niepokojem Kathleen. – Rozumiem, że może władzę przejęliby wojownicy, a czarodzieje i kapłanki stracili wpływy... Ale przecież nie dlatego ktoś miałby prześladować ludzi za coś na co nie mieli wpływu?

- Nie każdy sen spełnia się dosłownie – pocieszyła ją Luna. – Zajmijmy się czymś przyjemniejszym, dziewczynki.

Eileen, która nienawidziła, gdy ktoś psuł jej dobry nastrój, stanęła na środku pokoju i użyła swojej magii do zapalenia znajdujących się wokół świec.

- Patrzcie jak umiem! – zawołała triumfalnie i zaczęła tańczyć wokół ognia, lekko i z gracją, jak wróżka faerie, których nie ma już w Albionie, bo ludzie wygnali je do odległych krain.




Margisa była bardzo dumna, kiedy dowiedziała się, że jej córka została tak wyróżniona, nawet jeśli chwilami ogarniał ją smutek, że jej nigdy nie udało się zostać tak dobrą czarodziejką. Postanowiła zapomnieć o własnej goryczy i posłała do Vivienne list, w którym zapewniała ją, że wierzy w jej możliwości i cieszy się z jej sukcesu.

Przepełniona poczuciem odpowiedzialności nie tylko wobec magicznego świata, ale przede wszystkim wobec bliskich Vivienne sumiennie uczęszczała na lekcje z Nimue. Kapłanka nadal wydawała jej się sroga i chłodna, ale traktowała ją uprzejmie i łagodnie, chociaż nie obniżała swoich wymagań. Vivienne zaczęła nawet odczuwać odrobinę sympatii do tej kobiety, chociaż zdawała sobie sprawę, że Nimue nie zależy na żadnej przyjaźni z nią.

- Miewasz wizje, Vivienne? – zapytała pewnego razu najwyższa kapłanka. Jej uczennica pokręciła głową.

- Jeszcze nigdy, pani. Moja mama często doznaje wizji, głównie gdy śpi...

- Skoro twoja matka to potrafi, to ty musisz być lepsza – uznała Nimue. – Nie trzeba śnić, by poznać przyszłość. Nauczę cię. Zamknij oczy – Vivienne spełniła polecenie. – Pomyśl o przyszłości. Wykorzystaj całą swoją wolę, by zmusić świat, by ukazał ci wizję przyszłości.

Vivienne zacisnęła mocniej powieki, chociaż nie miała pojęcia jakim sposobem miałaby ,,zmusić świat", żeby ukazał jej przyszłość. Wizja nie nadchodziła.

,,Bogini Cerridwen, pomóż mi..." poprosiła w myślach. ,,Morrigan, Airmed..." wymieniała imiona bogiń magii. ,,Marigold, moja przodkini, babko, proszę, pokaż mi..."

Po chwili przed oczami Vivienne zaczęły ukazywać się obrazy. Nimue z niepokojem obserwowała jak twarz dziewczynki blednie i wykrzywia ją grymas. Młoda czarodziejka upadła na kolana.

- Vivienne! – zawołała z przerażeniem Nimue i zaczęła potrząsać ramionami adeptki. – Dziecko, na bogów! Co się stało? Zobaczyłaś coś?

Vivienne otworzyła błędne ciemne oczy.

- Widziałam, pani...

- Co widziałaś? – dopytywała Nimue. – Co tak tobą wstrząsnęło?

Vivienne zadrżała i pokręciła głową. Nimue jednak nie ustępowała.

- Masz mi powiedzieć!

Vivienne wzięła głęboki oddech i odpowiedziała z trudem:

- Twoją śmierć, pani. Widziałam jak wydajesz ostatni krzyk i giniesz, a deszcz obmywa twoje prochy...

Tym razem to Nimue zbladła. Vivienne widziała jak czarodziejka odsuwa się od niej i wbija wzrok w ścianę, jakby badała stan zagrożenia.

- Pani! Gniewasz się? – krzyknęła dziewczynka.

Nimue powoli skierowała oczy na uczennicę. Przyglądała się jej przez chwilę, by ostatecznie odpowiedzieć:

- Oczywiście, że potężne zaklęcie mogłoby mnie zabić, ale do tego nie dojdzie. Jestem silną czarodziejką, cieszę się uznaniem i nikt nie ośmieliłby się mnie skrzywdzić – zapewniła z mocą, a następnie dodała nieco łagodniej. – Jak widzisz, dlatego właśnie nasze działania są potrzebne. Musimy chronić pozycję magii, aby nikt nie odważył się podnieść ręki na kapłanki. Grozi nam zagrożenie... Ale uporamy się z nim. Prędzej Albion zostanie pochłonięty przez wody, jak ziemia Lyonesse, niż najwyższe kapłanki Avalonu stracą swoją pozycję.



Margisa poczuła się dość zszokowana, gdy otrzymała list od króla Tewdrika, władcy Camelotu, z prośbą, by przybyła na jego zamek.

- Czego on może ode mnie chcieć? – zastanawiała się, siedząc w salonie na zamku lorda Aidana. – Chyba nie łamię prawa?

- Jesteś utalentowaną czarownicą, Margiso, nawet jeśli nie należysz do najwyższych kapłanek, a poza tym pochodzisz ze znanego rodu – stwierdził lord. – To zrozumiałe, że król się o tobie dowiedział i zainteresował tobą... Oby tylko nie próbował nam ciebie ukraść – zażartował, jednak w jego głosie zabrzmiała nuta niepokoju. – Straciłbym najlepszą uzdrowicielkę i najlepszego wojownika – popatrzył z uznaniem na Daniela, który skromnie się uśmiechnął.

- Nie sądzę, by król zechciał mnie na swoim dworze – wzruszyła ramionami Margisa. – Ma przecież do dyspozycji najwyższe kapłanki, na pewno nie odmówiłyby mu wysłania kogoś do Camelotu.

Nikt nie miał pomysłu jak polemizować z tym stwierdzeniem. Lady Isabelle postanowiła więc podjąć inny temat.

- Widziałam ostatnio w mieście twego ojca i brata, Margiso. Czyżby Governes szukał żony dla syna? Nathan ma osiemnaście lat, tak?

- Nie obchodzi mnie, co planuje ten człowiek dla swojego syna – skrzywiła się natychmiast czarodziejka. – Wyparłam się ich, to nie jest moja rodzina. Uznaję tylko ród ze strony matki.

Nikt jej nie odpowiedział. Isabelle spuściła głowę ze wstydem, Aidan tylko pokręcił głową, a Daniel pogłaskał żonę po ręce. Wiele razy próbował przekonać czarodziejkę, żeby chociaż podeszła bardziej po ludzku do przyrodniego brata, który przecież nic jej nie zrobił, ale kobieta była nieprzejednana. Daniel często myślał, że wybaczyła swej matce tylko dlatego, że ta leżała na łożu śmierci, a gdyby Dairine przeżyła, byłaby wobec niej nadal tak samo niechętna i nieprzejednana.

- Ciekawe, czy gdybym została czarodziejką króla, ojciec w końcu zaakceptowałby to, że mam inne ambicje niż prowadzenie gospodarstwa i rodzenie dzieciaków – powiedziała nagle Margisa. – Bo służba u największego lorda w królestwie, to jak widać dla niego za mało.

- Nie dbam o opinię lorda Governesa, a on zdaje się, nie dba o moją – stwierdził lord Aidan, chcąc okazać jak bardzo jego godność nie zależy od tego, co o nim myśli ojciec Margisy. W końcu świadomość, że praca u niego nie uchodzi za źródło prestiżu, była dość niemiła.

Następnego ranka Margisa ruszyła do Camelotu.


Camelot został założony przed wiekami przez człowieka imieniem Bruta, który ustalił granice pięciu królestw i zaprowadził pokój w Albionie. Obecny król Tewdrik szczycił się pokrewieństwem z Brutą tak jak Margisa pokrewieństwem z Marigold Le Fay.

Gdy czarownica przekroczyła bramę królestwa, aż zaparło jej dech na widok wielkiego, majestatycznego zamku o białych kamiennych murach, ciemnych dachach i wysokich wieżach. Po chwili jednak przywołała się do porządku. Nie chciała sprawiać wrażenia prostej kobiety z prowincji, która na widok stolicy traci mowę i próbuje stać się kimś kim nie jest.

Mimo to, nie mogła się powstrzymać przed uważnymi spojrzeniami na miasto, a później także wnętrze zamku. Nigdy dotąd nie była w Camelocie, chociaż słyszała o tym zamku wiele opowieści, które chwilami bardziej przypominały baśń niż rzeczywistość. W pewnym sensie Margisa poczuła się znów jak mała dziewczynka, którą fascynują historie o królach, księżniczkach i ich rycerzach czy też wojownikach.

- Wybacz, pani – powiedział jej strażnik pilnujący drzwi do sali tronowej. – Ale król nie może cię teraz przyjąć. Rozmawia ze swoim siostrzeńcem,

- Skoro mnie wezwał, ma obowiązek ze mną rozmawiać – stwierdziła Margisa. – Ja poczekam.

Mury Camelotu były grube i mocne, idealne do ukrywania się w zamku podczas ataku wroga. Nie było możliwe, aby podsłuchać coś, co działo się w innej komnacie. Jednak niespodziewanie dla siebie Margisa uświadomiła sobie, że słyszy głosy, które na pewno nie dochodziły z korytarza.

- Też to słyszysz, sir? – zapytała, zwracając się do strażnika. Ten tylko popatrzył na nią dziwnie. Margisa próbowała pozbyć się tych dźwięków z głowy, ale nie była w stanie.

,,Jestem dorosły i jestem twoim najbliższym męskim krewnym. Mam prawo zostać dowódcą."

,,Masz obowiązek służyć swemu królowi. To ja podejmuję decyzje. Jesteś za mało doświadczony i zbyt porywczy."

,,Po prostu boisz się, że kiedy ludzie zobaczą, że jestem dobrym przywódcą, będą chcieli na króla mnie, a nie ciebie!"

,,Utherze, dość! Natychmiast opuść tą salę. Jedziesz na wojnę z Mercją jako szeregowy rycerz albo możesz opuścić Camelot i znaleźć sobie służbę na której będziesz ,,doceniany"."

W tym momencie wizja się skończyła, a Margisa usłyszała głośne otwieranie drzwi i ujrzała przed sobą młodego, najwyżej osiemnastoletniego chłopaka o krótko obciętych czarnych włosach.

- On mnie kiedyś popamięta – powiedział do siebie młodzieniec. – Wszyscy kiedyś zrozumieją kim jestem.

- Jesteś bardzo zdenerwowany, panie – zwróciła uwagę Margisa. – Czy mogę ci w czymś pomóc?

Spodziewała się, że chłopak będzie zawstydzony swoim wybuchem i ją przeprosi, ale ten tylko podniósł na nią swoje zielone oczy.

- Sam sobie pomogę. A ty, pani, jesteś...?

- Margisa, córka Dairine, z rodu Le Fay – odpowiedziała z godnością Margisa. – A ty, panie?

Chłopak uśmiechnął się tajemniczo i odpowiedział:

- Uther Pendragon. Zapamiętaj to imię, pani – I odszedł.

- To siostrzeniec króla – wyjaśnił krótko strażnik. – Jest młody, porywczy i najwidoczniej doszedł do wniosku, że skoro król jeszcze nie ma potomka, to jego powinien ogłosić następcą. Oczywiście, nasz pan odmówił, więc ten wariat Uther próbuje teraz za wszelką cenę mu udowodnić, że nadaje się na przywódcę. Ale niedoczekanie jego.

Margisa pokiwała głową. Król Tewdrik był żonaty kilka lat, jego żona umarła przed dwoma miesiącami, nie zostawiając potomka. Oczywiście, o niczym to nie świadczyło. Tewdrik był młody i mógł doczekać się jeszcze dziecka. Ale w spojrzeniu i postawie Uthera Pendragona było coś, co ją zaniepokoiło i kazało przypuszczać, że ten człowiek będzie uparcie i zaciekle dążył do obranego celu.

- Wstąpisz do króla, pani, czy będziesz tu ze mną stać i dyskutować o krewnych króla? – strażnik przerwał jej rozmyślania. Margisa wyprostowała ramiona, dając znak, że jest gotowa na spotkanie z władcą Camelotu.

Strażnik otworzył drzwi i spróbował przedstawić czarodziejkę.

- Lady Margisa z... - zaczął, ale kobieta mu przerwała. Jako strażnik króla zapewne orientował się kim jest i dlaczego została wezwana, i podejrzewała, że ma zamiar skojarzyć ją z rodem jej ojca do którego nigdy nie miała zamiaru już należeć. Co prawda, niektórzy nazywali ją ,,lady", ale ze względu na jej sławę jako uzdrowicielki i kontakty z lordem Aidanem. Obawiała się, że jednak na Camelocie będą próbowali ją skojarzyć jako córkę Governesa.

- Margisa, córka Dairine – poprawiła go. Mężczyzna pokiwał głową.

- Margisa, córka Dairine, z rodu Le Fay – zapowiedział strażnik.

Margisa wkroczyła do sali i stanęła przed króla. Uniosła dumnie głowę, potrząsając czarnymi lokami.

- Wzywałeś mnie, panie – powiedziała, patrząc na znudzoną, mimo młodego wieku, twarz Tewdrika. Król lubował się w przepychu. Na rudawych włosach nosił bogato zdobioną koronę, na plecach czerwony płaszcz, a jego palce zdobił rząd pierścieni. – Oto jestem.

- Witam cię, Margiso, córko Dairine, córki Veviny, córki Morwenny, córki Marigold – wyliczył jej przodkinie Tewdrik. – Domyślasz się dlaczego chciałem cię widzieć?

- Nie, panie – pokręciła głową Margisa. – Ale liczę, że udzielisz mi odpowiedzi.

Tewdrik uśmiechnął się w taki sam sposób jak kilka minut wcześniej jego siostrzeniec. Z pewną dozą pobłażliwości, ale i wyzwania.

- Pochodzisz ze słynnego rodu czarownic. O twojej praprababce krążą już legendy.

- Owszem – zgodziła się Margisa. – Ale ja nie jestem tak zdolna jak ona.

- Zaczerpnąłem informacji o tobie – powiedział tajemniczo Tewdrik. Margisa pomyślała, że w jakiś sposób ją szpiegował i była ciekawa jak mu się to udało i co ten człowiek o niej wie. – Masz silną moc, może słabszą niż niektóre najwyższe kapłanki Avalonu, ale silną. Posiadasz mocny dar profetyczny. I oczywiście jesteś znakomitą uzdrowicielką, nie wiejską znachorką, ale medykiem z krwi i kości – Margisa wbrew sobie uśmiechnęła się na dźwięk tych słów. – Potrzebuję cię na Camelocie.

- Mnie? – zdziwiła się córka Dairine. – Ale dlaczego, panie? Przecież masz do dyspozycji najpotężniejsze kapłanki Avalonu...

- One za bardzo się rządzą i uważają, że z racji swoich mocy to one powinny mi dyktować warunki, a nie ja im – odparł Tewdrik. – Czasy się zmieniły. Dzisiaj żaden król nie potrzebuje błogosławieństwa kapłanki, by panować. Ale potrzebuje magii, by zapewnić sobie zwycięstwa i chwałę.

Margisa ze wstydem zauważyła, że drżą jej ręce. Nie ze strachu, zwykły mężczyzna nie wystarczył by ją przerazić, ją, która rzeczywiście miała wystarczająco dużą moc. Ogarnął ją gniew, że ten człowiek chce z niej zrobić narzędzie do rozszerzenia swojej władzy i wpływów. Nie tak Margisa postrzegała magię.

Nagle obok tronu pojawił się starzec w ciemnej szacie, z długą białą brodą opadającą mu poniżej kolan. Margisa zbladła, ale postanowiła nie okazywać zdenerwowania.

- To jest Urien, mój nadworny mag – powiedział Tewdrik. – Ale on nie wystarcza. Muszę mieć jednego czarodzieja na stałe na zamku, a drugiego móc wysyłać na wojny, aby sprowadzał niemoc na moich wrogów i pomagał rycerzom w zwycięstwie.

- Ale to niehonorowe! – zawołała Margisa, żona rycerza i potomkini nie tylko czterech pokoleń czarownic, ale i kilku wojowników, których brały sobie one za mężów, by spłodzić silne i zdrowe potomstwo. – Magia nie powinna być mieszana do walki. Walkę wygrywa się siłą i taktyką.

- Widzę, że mąż wiele nauczył cię, pani, o strategii wojskowej – zadrwił Urien. – Od kiedy mój pan zlecił mi obserwowanie cię, miałem okazję zapoznać się również z jego talentami wojennymi.

Margisa zacisnęła ręce, wściekła, że król Camelotu ośmielił się ją szpiegować, i jeszcze wmieszał w to jej męża. Jednak oprócz nieustępliwości, kobieta posiadała też rozsądek i zdawała sobie sprawę, że nie może wdawać się w kłótnie z władcą.

- Bycie magiem króla to zaszczyt – stwierdził Tewdrik. – Zgadzasz się czy nie, Margiso, córko Dairine?

Margisa nie odpowiadała, ale jednocześnie patrzyła śmiało i hardo w oczy króla. Nie mogła okazać słabości.

- Doczekam się odpowiedzi? – niecierpliwił się Tewdrik.

- Tak, panie, ale to zbyt ważna oferta, by podjąć decyzję od tak – powiedziała w końcu Margisa. – Czy mogę prosić o jeden dzień do namysłu?

- Owszem – zgodził się Tewdrik. – I tak chciałem cię prosić byś została na noc i zaprosić na ucztę wieczorem.



Margisa została odesłana do przestronnej, eleganckiej kobiety, a służąca pomogła jej ubrać się na ucztę. Kobieta w myślach pochwaliła siebie za to, że przewidziała przedłużenie swojego pobytu w Camelocie i zabrała ze sobą jedną ze swoich najlepszych sukien. Lubiła wyglądać modnie i przyciągać uwagę, nawet jeśli niespecjalnie zależało jej na podziwie Tewdrika. Miała wrażenie, że król jest zbyt pyszny i żądny władzy, a do tego umiejący jedynie żerować na potędze przodków, a nie dowieść własnymi czynami swojego męstwa i mądrości. Nie podobało się jej też jak potraktował swojego siostrzeńca, nawet jeśli sam Uther Pendragon nie wydawał się najmilszą osobą pod słońcem.

- Wyglądasz prześlicznie, pani – powiedziała z zachwytem służąca, ale zaraz się poprawiła. – Przepięknie.

Margisa uśmiechnęła się, zgadując, że dziewczynie nie chodziło o stopniowanie słów, ale o szacunek i respekt jaki wywołała w niej czarownica. ,,Ślicznie" nie jest słowem oddającym dumę i majestat.

Nagle jednak twarz Margisy wykrzywił grymas. Kobieta miała wrażenie, że słyszy przeszywające, pełne bólu wrzaski.

- Kto tak krzyczy? – zapytała z niepokojem służącą.

- Ależ nikt, pani – odpowiedziała dziewczyna. – Co prawda, słyszałam, że król dzisiaj ma przeprowadzić tortury na jakimś zdrajcy stanu, ale niemożliwe byś słyszała krzyki skazanego.

- Tortury? – powtórzyła Margisa pierwszy raz w życiu przeklinając swoją magię.

- Tak, pan Urien często używa swoich mocy do torturowania ludzi, którzy buntują się przeciw naszemu panu – wyszeptała słabym głosem dziewczyna – Ale... to w lochach albo w sali tronowej. Nie możesz tego słyszeć, pani.

Margisa nie odpowiedziała. Czuła, że jej zachwyt Camelotem zaczyna coraz bardziej maleć.




Ponieważ po śmierci królowej miejsce po prawicy Tewdrika było wolne, zajął je Urien, jednak wielkim zaskoczeniem dla Margisy było to, że zaproponowano jej krzesło po drugiej stronie króla. W ten sposób wzbudziła jeszcze większe zainteresowanie niż powinna jako nowa twarz, czarownica i gość. Do tego miała okazję przysłuchiwać się każdej rozmowie Tewdrika.

- Tortury pomogły? – zapytał król, zwracając się do swojego maga.

- On bardzo długo nikogo nie skrytykuje – zaśmiał się Urien. – Ale tortury są średnim sposobem, panie, często zrażają też nowych buntowników. Mógłbym opanować coś lepszego.

- Co takiego? – zaciekawił się Tewdrik.

Czarodziej uśmiechnął się tajemniczo. Margisa z ciekawością zauważyła, że wszyscy w tym królestwie zdają się uśmiechać tak, jakby odkryli wielkie tajemnice świata.

- Kontrola umysłu, panie. Jest trudna, ale mógłbym ją opanować, by zapewnić ci posłuch u poddanych.

- Chyba nie zgodzisz się na coś takiego, panie? – odezwała się nagle Margisa. – Przecież... Każdy człowiek ma prawo do swoich myśli i umysłu. Nie możesz pozbawiać ludzi wolnej woli.

- Nie wszystkich – odparł Tewdrik. – Ale jeśli ktoś by się buntował...

- Nie można używać magii, by kogoś sobie podporządkować! – zawołała Margisa. – Nie na tym to polega!

Twarze pozostałych ucztujących zaczęły zwracać się w jej stronę. Najwidoczniej poddani Tewdrika nie byli wcale tacy zbuntowani i nie przywykli do tego, by ktoś krytykował ich króla.

- Robisz z siebie widowisko, pani – zauważył Tewdrik. – Zamilknij, jeśli nie potrafisz wyrażać się w wyważony sposób.

Margisa zacisnęła ręce pod stołem w bezsilnej wściekłości.




Następnego dnia, po źle przespanej nocy, Margisa znów została wezwana przed oblicze króla.

- Namyśliłaś się? – zapytał Tewdrik. – Czy znowu masz zamiar urządzać sceny?

- Nie chcę urządzać żadnych scen, mój panie – pokręciła głową czarownica. – Dziękuję za twoją propozycję, ale muszę ją odrzucić – Tewdrik uniósł brew ze zdziwieniem. – Nie możesz być zaskoczony, panie, po wczorajszym wieczorze – stwierdziła Margisa.

- Spodziewałem się, że jednak wyższa pozycja przemówi do ciebie, zwłaszcza, że z tego co wiem, nie dziedziczysz po swoim ojcu – Margisa milczała. – Dla mnie to tym lepiej, nie będę musiał się zmagać z twoim ciętym językiem, ale dziwię się, że odrzucasz taką ofertę.

Margisa uśmiechnęła się, naśladując pobłażliwy, wysoki ton ludzi, których spotkała na Camelocie.

- Staram się nigdy nie wybierać najprostszych dróg, panie.




Daniel siedział przy biurku, szkicując plan rozstawienia wojsk podczas kolejnej wyprawy, gdy usłyszał tętent końskich kopyt. Wybiegł przed dom.

- Och, role się odwróciły! – zawołała Margisa, rzucając mu się w ramiona. – W końcu to ty musiałeś mnie oczekiwać.

Daniel roześmiał się, pocałował żonę, a następnie zaprowadził do domu.

- Czego król od ciebie chciał? – zapytał, nalewając żonie wywaru z miodem.

- Tego, co przewidywał lord Aidan – odpowiedziała Margisa. – Chciał, żebym została czarodziejką na jego dworze – Daniel otworzył oczy ze zdumienia. – Oczywiście odmówiłam.

- To dobrze – Daniel pogłaskał ją po ręce. – Wiem, że zawsze chciałaś być doceniana i poważana... Ale Aidan to nasz przyjaciel. Jego zaufanie i szacunek do nas są warte więcej niż zaszczyty.

- I lord jest znacznie lepszym człowiekiem – dodała Margisa, wzbudzając tym pytające spojrzenie swojego męża. – Magia w Camelocie nie jest tym, czego uczyły mnie babka i Luna. Służy do osiągania własnych korzyści, nawet kosztem innych ludzi – opowiedziała Danielowi o Urienie, jego torturach, swoich wizjach i pomyśle na kontrolę umysłu.

- To okropne – przyznał z bólem Daniel. – Miejmy nadzieję, że otoczenie króla będzie potrafiło go powstrzymać przed większymi nadużyciami... I że kapłanki Avalonu pamiętają, że ich moc jest darem, ale też obowiązkiem.

Margisa nie odpowiedziała. Uświadomiła sobie, że jako dziecko i podlotek nie zastanawiała się wiele nad moralnością kapłanek Avalonu, wydawały jej się po proste surowe i majestatyczne, wszystkie poza kochaną Luną i najdroższą babcią Veviną. Od dnia, gdy odeszła ze świątyni nie miała z nimi wiele do czynienia i nie potrafiła obiektywnie powiedzieć, czy używają swoich mocy do czegoś lepszego niż Urien.

- Powinnam o to wypytać Vivienne, ale ona jest dzieckiem, ma ledwo dziesięć lat – szepnęła w końcu. – Muszę ci coś powiedzieć.

- Czy nie opowiedziałaś mi dość przykrych rzeczy? – zapytał Daniel. – Powinnaś odpocząć.

Margisa gwałtownie pokręciła głową.

- Muszę to z siebie wyrzucić, bo nie wytrzymam.

Te słowa naprawdę przeraziły Daniela. Ukochana zazwyczaj zwierzała mu się ze wszystkiego, ale nigdy nie zachowywała się jakby była to sprawa życia i śmierci, nawet w kwestiach, który powinny ją emocjonować, takich jak jej relacje z matką i rodziną ojca.

- Te wizje, a właściwie słyszane głosy nie były tak niepokojące, to mi się czasem zdarza. Wiesz, że jestem dobra w takich sprawach – Margisa uśmiechnęła się lekko, ale po chwili znów posmutniała. – Miewam też sny prorocze, ale zazwyczaj dotyczą one moich najbliższych... Tymczasem podczas nocy na Camelocie przyśniła mi się jakaś kobieta, której nigdy w życiu nie widziałam.

- Nawiedził cię duch? – przestraszył się Daniel. Wiedział, że prawdziwa magia ma niewiele wspólnego z wiejskimi przesądami, ale nagle przypomniały mu się opowieści z dzieciństwa o duchach, które ukazują się w snach osób śpiących w ich dawnych komnatach.

- Nie sądzę – odparła Margisa. – Śniła mi się dziewczyna śpiąca w tej samej komnacie, którą oddał mi król. Była młoda, miała może jakieś dwadzieścia lat, i trochę podobna do Vivienne.

- Czyżbyś wyśniła przyszłość Vivienne? – zainteresował się Daniel, ale Margisa natychmiast zaprzeczyła.

- Vivienne ma ciemne oczy, a tamta kobieta miała zielone.

- Cóż, nie jestem jasnowidzem – wzruszył ramionami Daniel. – I co dalej?

- Cała się trzęsła, rzucała przez sen, aż w końcu obudziła się, rozejrzała dookoła, ale zamiast odczuć ulgę, że jest w bezpiecznym miejscu, zaczęła płakać... - wypowiadając te słowa Margisa sama zaczęła drżeć, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Wydawało mi się, że stoję obok i ją obserwuję. Bardzo chciałam ją pocieszyć, ale nie mogłam, bo mnie przecież tak naprawdę tak nie było. Ona nie płakała tak jak ludzie, którym przyśnił się koszmar, ale jak ktoś całkowicie przytłoczony czymś, co go przerasta, i nie mający ani jednej pomocnej duszy obok siebie. Ja chciałam być tą duszą, tak bardzo czułam, że muszę ją wesprzeć, ale gdy wyciągnęłam ręką, aby ją pogłaskać, uświadomiłam sobie, że mnie tak naprawdę nie ma, a przynajmniej nie ciałem... - łzy zaczęły spływać po policzkach czarodziejki. – To było najgorsze... Ta bezradność...

Daniel nie wiedział, co odpowiedzieć. W końcu jak miał się wypowiadać na tematy wizji sennych? Był pewien tylko tego, że w tej chwili to jego żonie jest potrzebne największe pocieszenie, więc tylko wyciągnął ręce i przytulił ją do siebie.

- Miałam... miałam wrażenie, że to ktoś bardzo mi bliski i że powinnam być przy niej... - płakała Margisa, tuląc się do ukochanego.

- Proszę, nie płacz – powiedział jej Daniel. – Czasem lepiej nie zastanawiać się nad magią czy przyszłością, a po prostu brać to, co jest tu i teraz... - pogłaskał Margisę po włosach. – Wiem, że pewnie doznałaś w tym śnie silnych, trudnych emocji, ale w tej chwili ważne jest to, że jesteśmy razem, nic złego nam nie grozi, nasza córka jest zdrowa... Skupmy się na tym, co mamy.

Margisa uśmiechnęła się słabo.

- Podjęłam w życiu wiele decyzji, ale ta o wyjściu za ciebie była najmądrzejsza.



Kilka dni później najwyższe kapłanki Avalonu zebrały się na ważnej naradzie od której, w mniemaniu Luny, mogły zależeć losy magicznego świata.

- Otrzymałam pismo od wielmożnego króla Tewdrika – powiedziała siwowłosa kapłanka, zaczynając obrady. – Zwraca się do nas z prośbą o wysłanie mu czarodziejki na dwór.

- Bardzo dobrze – stwierdziła Nimue. – Powinnyśmy mieć większy wpływ na to co dzieje się w Camelocie.

- Owszem, powinnyśmy – przyznała Luna. – Ale jest jeden haczyk. Tewdrik chce poślubić tą czarodziejkę.

Wśród kapłanek zapanowało poruszenie. Wszystkie zaczęły rozglądać się po sobie, jakby zastanawiając się, która powinna zostać wybranką władcy.

- Oczywiście, Tewdrik próbuje mi wmówić, że chce powrócić do starej tradycji w którym najwyższa kapłanka powinna być zarazem królową i namaścić swego mężczyznę, ale wszyscy wiemy ile warte są te słowa – prychnęła Luna. – On po prostu chce mieć pewność, że ta kobieta będzie po jego stronie, nie po naszej.

- Zatem co mamy zrobić? – spytała Airmed, opiekunka zwierząt. – Odmówić?

- Niech bogowie bronią – odparła Luna. – Musimy po prostu wybrać osobę, która bez względu na wszystko zachowa wierność nam i będzie nas informować o poczynaniach Tewdrika... A zarazem na tyle młodą, by mogła dać mu potomstwo, i na tyle urodziwą, by jej nie odepchnął... Jesteś chętna na to stanowisko?

- Ja? – przestraszyła się Airmed. – Ależ ja... Muszę troszczyć się o magiczne stworzenia.

- Rzeczywiście, to nie był zbyt szczęśliwy pomysł – przyznała Luna. – Breena!

Młodziutka ciemnowłosa dziewczyna o jasnej cerze niepewnie podniosła się ze swojego miejsca.

- Wychowałaś się w Avalonie, więc nie mogłabyś nas zdradzić. Jesteś młoda i bardzo piękna... Tewdrik nie dorównuje ci urodą, chociaż pamiętaj, że mogłaś trafić gorzej. Masz na tyle silną moc, by być pomocna na dworze, ale nie na tyle byśmy wiele straciły bez ciebie...

- Nie wyjdę za niego! – krzyknęła z rozpaczą Breena. – Pani... Nie mogę... Przysięgłam, że poświęcę moje dziewictwo bogom.

- Głupstwo! – skarciła ją Nimue. – Celibat jest niezgodny z ludzką naturą.

- Nie nadaję się na królową, jestem za słaba... - błagała Breena.

- Tym lepiej – stwierdziła Luna. – My cię pokierujemy. Wyjdziesz za króla.

Breena z płaczem padła na kolana i uczepiła się sukni starszej kapłanki.

- Przysięgłam, że będę żyć nietknięta... Jeśli złamię moją obietnicę, ja, król i nasze potomstwo będziemy przeklęci... - łkała. – Oszczędź mi tego, pani!

- Jestem najwyższą kapłanką czy nie? – zapytała surowo Luna. – Zatem zwalniam cię z przysięgi. Wyjdziesz za króla i będziesz władać Camelotem. Nie chcę słyszeć ani słowa sprzeciwu.

- Bogowie mnie skarzą... - powiedziała Breena, podnosząc się z kolan.

- Posłuchaj mnie, głupia! – Luna podniosła się i stanęła przed kandydatką na królową. – Bogowie skarzą cię, jeśli im się nie przysłużysz. Czy wiesz, że po Albionie zaczynają krążyć wędrowni mędrcy, głoszący inną religię w której nie ma już naszych bogów? Chcesz, aby król ją przyjął i zabrał Camelot z władzy Cerridwen, Lugha i Dagdy?

- Nie chcę – zapewniła przez łzy Breena.

- Zatem nie dopuść do tego – powiedziała zimnym tonem Luna.



Upłynęło kilka tygodni. Breena wyjechała do Camelotu, by poślubić króla, a Vivienne kontynuowała naukę u Nimue. Pewnego dnia, kierując się w stronę dziedzińca, gdzie miały ćwiczyć, usłyszała głosy. Jeden z nich musiał należeć do Nimue, a drugi był zdecydowanie męski.

- Jesteś tego pewna? – mówił mężczyzna. – Wystąpisz przeciw swej siostrze?

- Ta słaba dziewczyna nie jest moją siostrą – odparła z pogardą Nimue. – Opowiem się po stronie, która przyniesie Camelotowi i Avalonowi potęgę i opiekę bogów... Po twojej stronie...

Vivienne ukryła się za kolumną, ale udało jej się zauważyć, że obok jej mentorki stoi czarnowłosy młodzieniec ubrany w zbroję z godłem rodu Bruty.

- Nie zawiedziesz się – zapewnił chłopak kapłankę. – Gdy zostanę królem, dopilnuję, aby w Camelocie zapanowała prawdziwa magia... Ale wiesz, że nie tylko o to mi chodzi. Nie podporządkuję bogom całego królestwa, muszę mu przede wszystkim zapewnić dobrobyt i bezpieczeństwo.

- Niech tak będzie – zgodziła się Nimue. – Ten głupiec Tewdrik prędzej czy później doprowadzi kraj do upadku...

- Owszem – zgodził się jej rozmówca. – Wyobrażasz sobie, że on nawet nie wyrusza na wojnę z rycerzami? Przecież zawsze król walczył w pierwszym szyku... Musiał dowodzić swej waleczności i siły.

- Ty będziesz takim królem – uśmiechnęła się Nimue. – Liczę, że gdy spotkamy się następnym razem, będziesz nosił już swoje godło, a nie Bruty. Uklęknij. Pobłogosławię cię.

Vivienne wiedziała, że może zostać odkryta i wtedy Nimue z pewnością ją ukarze, ale nie potrafiła pozbyć się ciekawości, więc wychyliła się lekko i obserwowała jak młody chłopak klęka przed Nimue, a ta błogosławi jego miecz, wypowiadając cicho słowa zaklęcia. Następnie młodzieniec powstał, a czarownica położyła mu ręce na ramionach. Takie sceny Vivienne widziała nie raz, jej matka żegnała tak ojca, gdy wyruszał na wojnę. Mówiła, że zawsze mężczyzna przed ruszeniem w bój musiał być błogosławiony przez ,,mądrą kobietę". Najwidoczniej Nimue kultywowała tą tradycję.

- Niech cię bogowie prowadzą, Utherze Pendragonie – powiedziała kapłanka, a Uther skłonił przed nią głowę i wyszedł.

Vivienne przez kilka minut trwała ukryta za kolumną. Zastanawiała się, czy dobrze zrozumiała, że ów mężczyzna ma zamiar pozbawić władzy króla Tewdrika i samemu zapanować w Camelocie. Znaczyłoby to, że Nimue świadomie próbuje strącić z tronu swoją siostrę w kapłaństwie, Breenę. Próbowała sobie też wyobrazić jak Nimue poznała Uthera i dlaczego bardzo mu ufa i zależy jej na nim do tego stopnia, że jest w stanie na chwilę zapomnieć o służbie magii i bogom.

Po kilku minutach Vivienne dyskretnie wyszła zza kolumny i skierowała się w stronę Nimue.

- Och, jesteś! – zawołała najwyższa kapłanka na jej widok. – Dobrze, że pamiętałaś, że prosiłam cię, byś dzisiaj przyszła później.

Vivienne pokiwała głową, chociaż w myślach wciąż miała stanowczy głos Uthera Pendragona i jego lśniący miecz.




Tymczasem król Tewdrik szykował się do wojny z Northumbrią, wywołując tym samym politowanie w niektórych możnych kraju. Northumbria znajdowała się na tyle daleko od Camelotu, że ciężko było mówić o konfliktach terytorialnych czy ewentualnych zdobyczach i jedynym przewidywanym skutkiem wojny były liczne straty w ludziach. Tewdrik nie przejął się jednak opinią ogółu i nakazał wszystkim lordom, by wystawili dla niego swoje wojsko.

- Tewdrik jest głupi – skomentowała Margisa, obserwując jak Daniel pakuje swoje rzeczy. – Najwidoczniej jego pasją jest robienie na złość ludziom.

- To nie tylko twoja opinia – przyznał jej mąż. – Ja i Aidan podejrzewamy, że jedyne, co osiągnie Tewdrik, to spustoszenia w kraju, ponieważ jeśli nie uda nam się szybko rozprawić z Northumbryjczykami, to wejdą oni na nasze terytorium.

- Na bogów! – zawołała ze strachem Margisa. – Jak to dobrze, że Vivienne jest bezpieczna w Avalonie – wierzyła, że wojownicy nie byliby w stanie napaść na kapłanki w świątyni. Baliby się klątwy.

- Postaram się nie dopuścić, by wkroczyli do Camelotu – obiecał Daniel i objął żonę. – Będę czuwać nad waszym bezpieczeństwem. Jak zawsze.

Mężczyzna uśmiechnął się, ale w jego słowach i wyrazie twarzy Margisa dostrzegła jakąś ostateczność, jakby Daniel nie mówił już o ziemskim życiu.

- Zadbaj też o swoje – powiedziała, a głos jej się załamał. Zarzuciła ukochanemu ręce na szyję. – Wróć do nas, proszę.




Przewidywania Daniela się spełniły i po kilku tygodniach wojownicy Northumbrii wkroczyli do królestwa Camelotu. Lord Aidan opuścił zamek i postanowił dołączyć do swych ludzi i syna na polu bitwy, pozostawiając żonę bezpieczną za kamiennymi murami. O losach swojej własnej rodziny Margisa nie wiedziała zbyt wiele, ale dochodziły do niej plotki, że Gorneves odesłał Nathana do swoich posiadłości na głębokiej prowincji.

Czarownica trzęsła się z niepokoju o losy męża i oddalonej na wyspie córki, ale starała się zachować zimną krew i zabijać niepokój zbieraniem i suszeniem ziół oraz doglądaniem chorych. Odwiedzała też często lady Isabelle, której opanowana, zdeterminowana postawa ją zaskoczyła.

- Co robisz, pani? – zapytała ze zdziwieniem Margisa, kiedy zobaczyła żonę swojego chlebodawcy pochyloną nad stertą papierów.

- Czytam sprawozdania z naszych zbiorów i prac robotników – wyjaśniła Isabelle. Margisa otworzyła oczy ze zdumienia. Jasnowłosa, delikatna lady kojarzyła jej się z robótkami ręcznymi i podlewaniem kwiatów, a nie przeglądaniem sprawozdań. – Wiem, że cię to dziwi, ale muszę myśleć nie tylko o rodzinie, ale też o sobie i swoich lennikach. Jeśli... - głos Isabelle zadrżał, ale szybko przywołała się do porządku. – Jeśli stracę męża i syna, zostanę całkiem sama z wszystkimi włościami. Muszę zacząć myśleć przezornie.

Margisa skarciła się za te wszystkie chwile, kiedy w myślach nazywała lady Isabelle słabą i zbyt delikatną. Chyba powinna zdobyć się na więcej zrozumienia i szacunku wobec kobiet, które chcą żyć inaczej niż ona. Może i Isabelle żyła na utrzymaniu męża, ale to nie znaczy, że była głupia i bezwartościowa.

Obie damy porozmawiały jeszcze trochę, po czym Margisa wróciła do domu i nakazała służącej zaparzyć sobie ziół na uspokojenie. Słowa Isabelle o tym, że jest świadoma możliwości śmierci Aidana i Gorloisa, po raz kolejny przypomniały jej, że również Daniel ryzykuje życie.

Margisa spała niespokojnym snem, jednak obudziła się dopiero, kiedy usłyszała dźwięk piorunu uderzającego w drzewo. Zerwała się z łóżka i pobiegła do okna. Błyskawica trafiła w samotnie stojącą w ogrodzie jabłoń.

Margisa poczuła, że robi jej się słabo i instynktownie złapała się poręczy krzesła, by nie upaść. Przypomniały jej się wszystkie opowieści o śmierciach bohaterów, przepowiadanych przez spalenie lub zniszczenie drzewa jabłoni. Jabłka zapowiadają śmierć. Nie na darmo zaświaty nazywa się też Krainą Kwitnącej Jabłoni.

Margisa udała się do w stronę kuchni, czując, że musi uspokoić zawroty głowy szklanką wody. Gdy zeszła na niższe piętro, usłyszała pukanie do drzwi. Z bijącym sercem wpuściła przybysza do środka. Był to jeden z giermków służących przy Danielu.

- Na bogów – wyszeptała na widok chłopaka. Ten spojrzał na nią z pokorą, jakby chciał ją przeprosić.

- Pani... Twój mąż został bardzo ciężko ranny w bitwie... Prosi cię byś przyjechała do niego...

Margisa zachwiała się na nogach, ale na szczęście giermek podbiegł, by ją przytrzymać.

- Jeśli się pospieszymy, zdążymy, pani – powiedział młodzieniec. – Pan Daniel bardzo prosi.

,,Zdążymy?" pomyślała Margisa. Ale do czego? Zdążymy się pożegnać... Nie, nie mogła myśleć w ten sposób. Daniel jest za młody i za dobry, by umierać. Ten głupi pachołek na niczym się nie zna. Dla niego może Daniel jest już stracony, ale ona jest dobrą uzdrowicielką. Weźmie ze sobą bandaże i zioła i na pewno zdąży go uratować.

- Założę tylko suknię – oznajmiła, odsuwając się od giermka. – Nie trzeba siodłać konia, pojadę na oklep.

Gdy dotarła do obozu, poprosiła chłopca, żeby wskazał jej namiot męża i natychmiast tam pobiegła, nie zważając na obecność innych rycerzy, którzy pozdrawiali ją z szacunkiem.

Daniel leżał na prowizorycznym posłaniu, z nagą obandażowaną piersią. Po jego czole spływały krople potu. Siedzący przy nim dziewiętnastoletni Gorlois wstał na widok Margisy i skłonił przed nią lekko głowę.

- Mój ojciec szacuje straty w ludziach – wyjaśnił. – Ja uznałem, że powinienem być przy sir Danielu, pani.

Margisa spróbowała się do niego uśmiechnąć, chociaż jedynym na co miała ochotę był płacz. Ale teraz nie było na to czasu.

- Możesz wyjść – poleciła Gorloisowi, który spełnił prośbę. Margisa uklękła przy Danielu. – Nie martw się, kochany. Ocalę cię.

- Medyk mnie oglądał – wydyszał Daniel. – Powiedział, że rana jest za głęboka i...

- On na niczym się nie zna... - odparła Margisa, rozkładając zioła. – Powinnam była pojechać z tobą, wtedy nie mielibyście żadnych strat. Zobaczysz, zaraz ci się poprawi. Wypij to – podsunęła mężowi jakiś wywar do ust, a on posłusznie go upił. – To zbije gorączkę – zapewniła, unosząc jego rękę do ust i całując. – Kocham cię.

- Ja też cię kocham – odpowiedział Daniel i wyciągnął drugą rękę, by pogłaskać żonę po włosach. Po chwili przycisnął głowę do poduszki i zamknął oczy.

Margisa znów ucałowała dłoń męża, jednak wyraz jego twarzy wydał jej się zbyt spokojny i obojętny. Sprawdziła mu puls, a następnie przyłożyła ucho do jego serca.

Po chwili po obozie rozległ się rozpaczliwy krzyk.




Vivienne wraz z przyjaciółkami tłumaczyła runy z irlandzkiego, gdy do komnaty weszła jedna z młodych kapłanek, informując ją, że jej ojciec umarł, a ona ma pojechać na jego pogrzeb. Czarodziejka miała już dwanaście lat i uważała się za dojrzałą, ale na dźwięk tych słów rzuciła się na podłogę i zaczęła głośno płakać i krzyczeć. Po raz pierwszy w życiu Vivienne naprawdę straciła kontrolę nad swoją mocą, powodując pęknięcie kilku wazonów.

Do domu zawiózł ją jeden z giermków Daniela, który prawie wcale się do niej nie odzywał, a jedynie wprowadzając ją do komnat matki polecił, żeby starała się dodatkowo nie martwić Margisy.

Vivienne uświadomiła sobie, że nie wyobraża sobie matki bez ojca. Zawsze stanowili dla niej spójną całość, jedno nie istniało bez drugiego. Po stracie ojca czuła się tak, jakby nie miała też do końca matki.

Margisa siedziała na fotelu, nucąc jakąś piosenkę. Vivienne weszła cicho do środka. Matka była bledsza, ubrana w koszulę nocną i z włosami w nieładzie. Nie wyglądała już jak jej matka, ale przecież nie przestała nią być. Nie może myśleć, że matka bez ojca nie ma wartości. Teraz mają tylko siebie nawzajem.

- Jestem, mamo – powiedziała cicho. Margisa podniosła się powoli z fotela i podeszła ostrożnie do córki.

- Zostałyśmy same, Vivienne – wykrztusiła i rozpłakała się. Vivienne zrobiła jeszcze kilka kroków w stronę matki, a ta przyciągnęła ją do siebie.




Ciało Daniela zostało złożone na łodzi i oddane wodzie, ale Margisa nie użyła swojej magii, by je spalić. Wszyscy towarzysze broni mężczyzny, w tym lord Aidan i jego syn, wystrzelili w stronę łódki nasączone strzały, które po chwili zapaliły się, spopielając ciało ojca Vivienne.

,,Już go nie ma" pomyślała dziewczynka. ,,Nawet jego ciało nie przetrwało... Ale i tak rozsypałby się w proch. Teraz nie będzie nas nawiedzał po śmierci, chociaż ja nie miałabym nic przeciwko."

Rozejrzała się po żałobnikach. Lady Isabelle podtrzymywała płaczącą Margisę, która chyba po raz pierwszy w życiu tak wyraźnie okazała swoje słabości w towarzystwie. Na pogrzeb przybyła też ciotka Ursula z rodziną, ale zaskoczeniem dla Vivienne był widok dziadka Gornevesa i wuja Nathana. Nie sądziła, by matka ich zaprosiła, i podejrzewała, że nie skończy się to dobrze.

Miała rację, ponieważ gdy przyszło do składania kondolencji, dziadek podszedł do matki z poważnym wyrazem twarzy i powiedział:

- Przykro mi, że straciłaś męża, Margiso. Mam nadzieję jednak, że teraz, jako samotna kobieta, przestaniesz bawić się w medykowanie i zaczniesz zachowywać się jak dama.

- Mojemu Danielowi nie przeszkadzało moje zajęcie – prychnęła z pogardą Margisa.

- Owszem, ale jeśli chcesz wyjść ponownie za mąż, co powinnaś uczynić dla własnego dobra... - zaczął Gorneves, ale Margisa nie dała mu skończyć. Wyciągnęła rękę powodując atak gwałtownego wiatru.

- Nie waż się mi sugerować nic takiego! Nie chcę nikogo innego, rozumiesz? Niektórzy wiedzą, co to jest miłość i lojalność! – krzyknęła ze złością czarodziejka. Lady Isabelle ujęła ją za ramię i odciągnęła na bok.

- Zawsze byłaś wariatką – stwierdził Gorneves.

- Ojcze, może nie powinieneś być tak surowy – zasugerował Nathan.

- Zamknij się! – wrzasnął Gorneves.

- Panie i panowie, może powinniśmy się uspokoić – poprosiła Isabelle. – Jesteśmy na pogrzebie.

- I w moich ziemiach – dodał jej mąż. – Jeśli komuś się nie podobają moi lennicy, zawsze może sobie iść.

Gornevesowi najwidoczniej się nie podobali, bo odszedł bez pożegnania, ciągnąc za sobą Nathana.




Vivienne została jeszcze w domu matki przez kilka dni, ale czuła, że nie jest w stanie dać jej pocieszenia. Margisa wciąż albo była rozdrażniona i krzyczała na wszystkich, albo zamykała się w swojej komnacie i płakała. Córka próbowała okazać jej wsparcie, ale sama była smutna i nieszczęśliwa i nie czuła się na siłach, by kogoś pocieszać. Najwidoczniej ona i Margisa nie były w stanie zastąpić sobie nawzajem Daniela.

Dzień przed swoim powrotem do Avalonu, Vivienne poszła przespacerować się po okolicznych łąkach. Usiadła nad rzeką i położyła się na trawie, patrząc w niebo. Po jakimś czasie usłyszała czyjś głos:

- Czy to mała czarodziejka?

Dziewczynka podniosła się z miejsca i ujrzała swojego wuja Nathana na koniu. Nie zmienił się wiele od czasów, gdy rozmawiali ze sobą na pogrzebie Dairine, nadal wydawał się bardzo młodzieńczy, niewinny i trochę bezradny. Vivienne ze zdziwieniem odkryła jednak, że jest ubrany w rycerską kolczugę.

- Wujku! – zawołała. – Znaczy... Nathanie! To ty?

Chłopak roześmiał się i zeskoczył z konia. Następnie podszedł do siostrzenicy i przytulił ją.

- Przykro mi, że straciłaś ojca, Vivienne. Nie znałem zbyt dobrze Daniela, ale wiem, że był wspaniałym człowiekiem. Przykro mi, że nie powiedziałem wam tego na pogrzebie. Głęboko współczuję tobie i twojej mamie.

Vivienne skinęła głową ze smutkiem. Nathan pogłaskał ją po włosach.

- Doznałaś tragedii, ale jesteś mądra i odważna. Wierzę, że sobie poradzisz. Będę cię błogosławił – zapewnił. – W końcu nie wiadomo, kiedy się spotkamy.

- Przyjadę do domu na lato, mogę kiedyś wyjść i... - wymyśliła Vivienne, ale Nathan pokręcił głową.

- Prawdopodobnie mnie tu nie będzie, mała czarodziejko. Zaciągnąłem się do wojsk lorda Aidana.

Vivienne spojrzała jeszcze raz na strój Nathana, który zdawał się zupełnie do niego nie pasować. Mężczyźni tacy jak jej wuj nie byli stworzeni do noszenia broni, raczej do objeżdżania konno swoich pól.

- Ty naprawdę... - wydusiła zaskoczona. – Znaczy... Twój ojciec nie jest zły?

- Uważa, że zwariowałem i kazał mi się nie pokazywać w domu, dopóki nie zmądrzeję – Nathan posmutniał na wspomnienie gniewu ojca. – Ale ja wiem, że postępuję słusznie. Tacy ludzie jak twój ojciec czy Gorlois bronili naszych granic, narażając, a czasem oddając życie. Wówczas ja i mój ojciec ukrywaliśmy się za murami, jak tchórze – w jego głosie zabrzmiał żal i wyrzuty sumienia. – Nie wiem, czy się nadaję, ale będę próbował być dobrym rycerzem. Poza tym, to jedyna szansa bym stał się niezależny. Jeśli zostanę z ojcem, on do śmierci będzie mi mówił jak mam żyć, wybierał mi przyjaciół, zajęcia, a potem żonę. Nie chcę tego. Chcę zacząć robić coś po swojemu. Twoja matka nazwała mnie kiedyś tchórzem i miała rację. Jestem dorosły i powinienem sam urządzać sobie życie, a nie oglądać się na ojca – Vivienne pokiwała głową ze zrozumieniem. – Myślałem o tym, żeby odnaleźć moją matkę. Póki co to jedyna moja prawdziwa rodzina. Ojciec się na mnie obraził, Margisa nie uważa mnie za brata, Dairine nie żyje...

- Masz mnie – zapewniła ciepło Vivienne. Nathan uśmiechnął się.

- Nie wiem, czy matka zechce mnie poznać... Nie poczęła mnie z radością. Ale czuję, że nie wybaczę sobie, jeśli jej nie odnajdę – chłopak wziął głęboki oddech. – Smutno mi, że zdenerwowałem ojca, ale wiesz co? Po raz pierwszy w życiu poczułem się naprawdę wolny. Nikt nie ma prawa już mi rozkazywać, od teraz ja decyduję o swoim życiu i tym, co jest słuszne, a co nie. To wspaniałe uczucie – uśmiechnął się i poklepał Vivienne po głowie. – Też kiedyś spróbuj.

Vivienne przypomniała sobie Nimue i zaczęła się zastanawiać, czy kapłanka nie jest dla niej tym kim Gorneves był dla Nathana. W końcu obecnie to ona układała plany na przyszłość dla adeptki i tłumaczyła jej, co należy czynić. Ale wspomnienie Nimue nasunęło jej jeszcze jedno skojarzenie.

- Skoro idziesz w bój, ja, jako czarownica i przyszła kapłanka, pobłogosławię cię – powiedziała poważnie do Nathana. Wuj nachylił się, a ona położyła mu dłonie na ramionach. – Niech cię prowadzi Lugh, bóg światła, i Morrigan, bogini wojny. Wracaj zdrów i przyspórz sobie chwały – starała się zabrzmieć jak najdostojniej.

Nathan wsiadł na konia i odjechał. W postawie jego pleców było coś, co ostatecznie potwierdziło Vivienne, że młodzieniec rzeczywiście czuje się teraz wolny i niczym nieskrępowany. Wyglądała za nim, dopóki nie zniknął jej z oczu.



Ogłoszenia:

1. Póki co, jest to historia, którą pisze mi sie najtrudniej. Mam wrażenie, że jest ,,cięższa" tematycznie niż ,,Nowe Wezwanie Smoka" i ,,Krucza Tancerka", do tego muszę sobie sprawdzać różne wspominki z serialu. Dlatego rozdziały mogą się czasami opóźniać, chociaż liczę na to, że jak już dojdę do wydarzeń wspominanych w serialu, to pisanie pojdzie mi łatwiej.

2. Planowałam, żeby ta historia miała piętnaście rozdziałów plus prolog i epilog, ale ponieważ już podzieliłam pierwszy rozdział, obawiam się, że może się ona rozrosnąć. Nie jestem póki co w stanie stwierdzić, czy rozdziały będą takiej długości jak ten, czy tak długie jak poprzedni. To zależy od tego jak sprawnie będzie mi szło pisanie i czy dużo się zmieniw  fabule.

3. Rozdział z dedykacją dla @aldanari(polecam jej opowiadanie ,,Aldanari. Tom I Elssari").

4. Jak Wam się podobał rozdział? Po raz pierwszy pojawił się Uther, chociaż swoje pięć minut dostanie dopiero za jakiś czas, natomiast już niedługo rozwinie się rola Gorloisa oraz Nathana. Jeśli macie jakieś uwagi albo spostrzeżenia, to piszcie.

5. I pytanie dla osób, które oglądały ,,Przygody Merlina" i/albo znają się na genetyce: Myślicie, że skoro Gwen i jej ojciec są Mulatami, a Elyan jest całkiem ciemny, to matka tej rodziny mogła być biała czy raczej miałaby całkiem czarną cerę, tak jak Elyan?

6. Pojawiła się nowa okładka. Autorką jest krwawacaryca, która prowadzi jedną z najładniejszych okładkowni na Wattpadzie. Jeśli chcecie, podeślę Wam linka do niej.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top