Rozdział czwarty. Buntowniczka.


Po prostu jesteś. A ponieważ jesteś, możesz chodzić, dokąd chcesz, w spokoju, w nieświadomości, w palącym ogniu, ale to zawsze ty dokonujesz wyboru.

Katherine Arden ,,Niedźwiedź i słowik



Nie będę cicho

Nie możesz mnie uciszyć

Nie zadrżę, gdy spróbujesz

Wiem tylko, że nie zamilknę

Naomi Scott ,,Speechless"




Moja droga Nimue!

Wróciłem już do Camelotu w związku z rocznicą koronacji mego wuja na króla. Jak możesz sobie wyobrazić, Tewdrik traktuje mnie z taką samą arogancją i lekceważeniem. Może nawet bardziej, bo zdarzyło się coś, czego tak się obawialiśmy.

Królowa Breena spodziewa się dziecka, tak więc Tewdrik ma podwójną okazję do świętowania. Oczywiście jeszcze nic po niej nie widać, ale o żadnej pomyłce nie może być mowy.

Nie myśl jednak, że zmienia to moje plany. Zrobię tak, jak Ci mówiłem – po uporaniu się z Tewdrikiem, oddalę jego żonę i dziecko, tak aby mogli żyć gdzieś spokojnie i z dala od Camelotu. Nie musisz się o mnie lękać.

Mam nadzieję, że jesteś zdrowa i dobrze się miewasz.

Twój Uther

Nimue zgniotła list w rękach. Najpierw poczuła ogromną wściekłość, że jej plany i nadzieje mogą polec w gruzach przez rzecz tak banalną i nic nie znaczącą jak płodzenie dzieci. Później, mimo własnego podejścia do sprawy, pomyślała z rozrzewnieniem o Utherze, który wciąż wierzył, że świat jest dobry i nikt nie będzie wchodził mu w drogę, jeśli zostanie dobrze potraktowany. Wkrótce to uczucie ustąpiło miejsca goryczy, że po tym wszystkim co razem przeszli i co dla niego zrobiła, stać go tylko na ,,mam nadzieję, że jesteś zdrowa".

Na jej policzek spłynęła pojedyncza łza, ale natychmiast ją otarła. Nie było teraz czasu na tkliwości. Teraz musi po raz kolejny zawalczyć o tron dla Uthera i pokój dla Avalonu.




Vivienne chwilami wciąż nie mogła uwierzyć w to, że nie jest już uczennicą i została oficjalnie przyjęta do grona kapłanek. Na każdym kroku musiała przypominać sobie, że teraz ona również jest osobą z którą należy się liczyć, nie musi być przesadnie grzeczna, a młodsze dziewczęta powinny zwracać się do niej ,,pani".

Nimue, która obiecała jej, że uczyni ją najwyższą kapłanką, nie poruszyła już tego tematu i zdawała się jej unikać. Vivienne zastanawiała się, czy dawna opiekunka jest na nią zła z powodu ostatniego buntu czy może po prostu uznała, że wykonała swoje zadanie i nie dbała już o dalsze losy dziewczyny. Mimo wszystko Vivienne czuła pewną ulgę. Chociaż nie uważała już Nimue za tak okrutną i przerażającą jak na początku ich znajomości, nadal nie do końca jej ufała i nie czuła się dobrze w jej towarzystwie.

- Halinor poprosiła mnie bym uczyła kilka grup zaklęć – powiedziała pewnego dnia Morrigan. – Mam nadzieję, że chodziło jej o początkujące adeptki, bo te dziewczęta w wieku dwunastu czy trzynastu lat potrafią być tak pewne siebie i bezczelne, że aż mnie przerażają.

- Nie wyobrażam sobie bym mogła uczyć – wzruszyła ramionami Eileen. – Jestem zbyt złym wzorem do naśladowania – zaśmiała się kpiąco.

Luna posłała jej ostrzegawcze spojrzenie.

- Nie powinnaś tak o sobie mówić.

- Ależ, moja kochana, ja siebie znam. Kiedyś myślałam, że zostanę najwyższą kapłanką, skoro się tu urodziłam i wychowałam, ale moja moc nie jest tak silna, a ja mam zbyt mały autorytet. Nauczać dzieci nie będę, bo nie lubię dzieciaków, a poza tym za bardzo lubię się bawić i kłócić. Zielarstwo zawsze było moją słabą stroną, więc uzdrowicielką też nie zostanę, a do zwierząt nie mam cierpliwości. Zostaje mi bycie szeregową kapłanką – ponownie się roześmiała. – Powinnaś się cieszyć, że nie jestem tak próżna jak w dzieciństwie. Widzę swoje wady i mam dystans do siebie.

- Ja mam tylko nadzieję, że nie wrócisz w ciąży z jednej z tych wiejskich zabaw na które lubisz chodzić – zadrwiła Morrigan. Eileen szturchnęła ją.

- Lepiej, żeby opowiadali tutaj o mnie, że zabawiam się z wiejskimi chłopakami, niż w okolicznych wioskach o nas, że podczas rytuałów obcujemy z demonami – Morrigan skrzywiła się. – Pozwolę ci wymyślić imię dla mojego syna. Oczywiście, ponieważ moja matka miała na imię Elaine, moja ciotka Luna, a moja babka Dian, również muszę wymyślić dla córki jakieś imię związane z księżycem. Podoba ci się Selene?

Vivienne wybuchła śmiechem.

- Kathleen, schowaj te zioła, bo Eileen chyba kręci się od nich w głowie!

Kathleen była najbardziej zapracowana z przyjaciółek. Natychmiast po inauguracji zajęła miejsce wśród medyczek, gdzie była szczególnie ceniona, ponieważ nie zajmowała się tylko zielarstwem, ale również opatrywaniem ran. Nawet teraz przygotowywała zioła do wywaru. Oprócz tego pomagała Airmed przy doglądaniu i leczeniu zwierząt.

Drzwi się otwarły i ukazała się w nich Fiona, jedna z adeptek, o rok czy dwa młodsza od Vivienne i jej przyjaciółek.

- Pani Vivienne, jakiś mężczyzna czeka na panią przy jeziorze.

Vivienne poczuła ukłucie w sercu. Ostatnio gdy jakiś mężczyzna chciał się z nią widzieć, dowiedziała się o śmierci ojca i cały świat się jej zawalił.

- A ty, pani Morrigan, jesteś proszona przez panią Halinor – dodała spokojnie Fiona, nie zwracając uwagi na wyraz twarzy Vivienne.

- Och – szepnęła Morrigan. Widząc zmieszanie i strach przyjaciółki, chciałaby móc jej towarzyszyć, ale skoro Halinor ją prosiła, nie istniała opcja odmowy. – Dobrze. Już idę.

Gdy Fiona i Morrigan wyszły z komnaty, Eileen spojrzała współczująco na Vivienne:

- Poszłabym z tobą, kochana, ale po tym jak ostatnio wymknęłam się na zabawę, mam zakaz wypływania poza świątynię.

- Ja pójdę – postanowiła Kathleen, odkładając zmielone zioła. – Ostatecznie moja praca nie ucieknie.




Vivienne całą drogę łodzią odbyła z bijącym sercem, ale gdy na brzegu zobaczyła Nathana, rozpłakała się z radości i ulgi i rzuciła mu się w ramiona.

Młody mężczyzna przez chwilę był zaskoczony widokiem dorosłej, pięknej kobiety ubranej w czerwoną suknię zamiast małej dziewczynki, którą pamiętał, ale już po chwili mocno ściskał Vivienne, a gdy ją odsunął zapytał ze łzami w oczach:

- Mała czarodziejka? To naprawdę ty?

- Już nie jestem taka mała – odpowiedziała z uśmiechem Vivienne. Dawno nie czuła takiej euforii jak teraz. Mimo, że nie miała okazji długo przebywać z Nathanem, czuła z nim wielką więź, kochała go i postrzegała trochę jak starszego brata, którego nie miała.

- Zmieniłaś się – przyznał Nathan, przypatrując się czarnym wijącym się włosom siostrzenicy, jej błyszczącym czarnym oczom i kobiecej sylwetce.

- Za to ty wcale – stwierdziła Vivienne. Nathan wydawał jej się tak samo niewinny i młodzieńczy jak przed kilku laty. Nosił nieco krótsze włosy i miał bardziej muskularną sylwetkę, ale poza tym nadal był tym samym chłopakiem z którym rozmawiała na łące przed jego wyjazdem na wojnę.

Vivienne zakręciła się tanecznym krokiem, żeby Nathan zobaczył jak się zmieniła. Chłopak roześmiał się z uznaniem, jednak po chwili jego oczy zwróciły się w stronę siedzącej w łodzi Kathleen, która przyglądała się całej scenie z lekkim zmieszaniem. Była szczęśliwa, że obawy Vivienne okazały się płonne, ale widząc bliskość i poufałość między przyjaciółką a Nathanem, zaczęła czuć się jak intruz.

- Och, przepraszam – Vivienne uświadomiła sobie obecność drugiej czarodziejki. – Tak się ucieszyłam, że zupełnie o tobie zapomniałam, przyjaciółko! – zawołała ze wstydem. – Kathleen, to jest mój wujek Nathan. Nathanie, to jest moja przyjaciółka Kathleen.

Kathleen ostrożnie wyszła z łodzi i wyciągnęła do Nathana dłoń, którą ten ucałował.

- Miło mi poznać kogoś, kto dotrzymuje towarzystwa mojej małej dziewczynce. Nie wiem dlaczego, ale często miałem wrażenie, że Vivienne jest tu bardzo samotna.

- Ja tak samo myślałam o tobie – przyznała Vivienne. – Ale tak nie jest, prawda? Gorlois dotrzymuje ci towarzystwa?

- Tak, to mój dobry przyjaciel – odpowiedział Nathan i było to zgodne z prawdą. Mimo znajomości z Utherem, Gorlois nigdy nie odwrócił się od swojego pierwszego przyjaciela i zawsze okazywał mu troskę i lojalność. – Odnalazłem też matkę.

- Co? – wykrzyknęła Vivienne. W tym momencie Kathleen uznała, że nie powinna przeszkadzać i zaczęła zbierać okoliczne rośliny.

Nathan i Vivienne usiedli nad brzegiem jeziora i rozpoczęli rozmowę o tym, co wydarzyło się u nich w ostatnim czasie. Co prawda, pisywali do siebie, ale ze względu na ciągłe przemieszczanie się wojsk Nathana, ich korespondencja była urywana i nieregularna.

- Bardzo mi przykro, że twoja matka musiała przejść takie rzeczy – powiedziała Vivienne po wysłuchaniu opowieści o Deirdre. – I to z rąk moich własnych dziadków. Kiedy myślę o tym, co zrobiła moja babka...

- Nie jesteś swoją babką– zapewnił ją ciepło Nathan. – A ja nie jestem swoim ojcem. Sami budujemy naszą przyszłość, nawet jeśli przeszłość tak boleśnie na nią wpływa.

Vivienne westchnęła ze smutkiem. Żal jej było Nathana i jego matki, serce ściskało się jej na myśl o cierpieniu i apatii tej kobiety. Ale jednocześnie słowa wuja o budowaniu przyszłości rozbudziły w niej dziwną tęsknotę. Tęsknotę za tym, aby rzeczywiście samemu kształtować swój los, w zgodzie z własnymi pragnieniami i sumieniem, bez oglądania się na innych. Niestety, w Avalonie było to niemożliwe.

- Mam nadzieję, że twoja matka dojdzie do siebie – powiedziała cicho czarodziejka.

- Już jest jej lepiej – odpowiedział Nathan. – Jest dla mnie dużo milsza i czulsza, czasem nawet bywa wesoła – wziął głęboki oddech, jakby się nad czymś zastanawiał. – Pomaga jej trochę uczęszczanie na spotkania nowej religii, bardzo dużo się modli i potem jest spokojniejsza... - zamilkł, bo uświadomił sobie, że Vivienne jako kapłanka Avalonu może być nieprzychylnie nastawiona do nowej wiary. Jednak dziewczyna poklepała go po ramieniu.

- Skoro to daje jej szczęście i spokój, to znaczy, że jest dobre. Bardzo chciałabym spędzić z wami trochę czasu, ale niestety, muszę służyć w Avalonie.

- Ja i matka jedziemy na jakiś czas do Camelotu, na uroczystości z okazji rocznicy koronacji króla – powiedział Nathan. – Nie mam ochoty się tam wybierać, zwłaszcza, że od kiedy ojciec się mnie wyrzekł, jestem nisko w hierarchii społecznej i ludzie nie okazują mi zbyt wiele szacunku – Vivienne pogłaskała go opiekuńczo po ręce. – Ale przynajmniej będę mógł stamtąd do ciebie napisać.

- Będę cierpliwie czekała – obiecała Vivienne i rozejrzała się za Kathleen. – Kath! Chyba powinnyśmy już wracać.

Kathleen oderwała się od zbierania i spojrzała na Nathana.

- Mam nadzieję, że moja obecność ci nie przeszkadzała, panie.

- Ani trochę – odparł Nathan, chociaż sam czuł się trochę zakłopotany tą sytuacją.




Przez całą ucztę wyprawioną na cześć króla i królowej, Gorlois lawirował między Utherem a Nathanem. Czuł się przywiązany do obu swoich przyjaciół i było mu przykro, że przy każdej okazji musi wybierać między nimi. Niestety, nie było co liczyć na porozumienie między Pendragonem a synem Governasa. Nie dość, że mieli kompletnie inne usposobienia i temperamenty, to w dodatku Uther miał obiekcje przed przebywaniem z chłopakiem, co do którego pochodzenia miał wątpliwości. Mimo wszystkich swoich nowoczesnych poglądów nie potrafił odrzucić uprzedzeń stanowych.

- Nie mogę patrzeć na Tewdrika – mruknął po raz kolejny Pendragon. – Puszy się jakby był jedynym mężczyzną na świecie, który spłodził dziecko.

Gorlois spojrzał w stronę podwyższenia stołu, gdzie siedział król z królową. Rzeczywiście, Tewdrik był bardzo dumny i zadowolony z siebie, wciąż wydawał okrzyki radości i wznosił toasty. Królowa Breena była zdecydowanie mniej entuzjastyczna, ale wydawała się spokojna i pełna harmonii, a co jakiś czas kładła sobie ręce na brzuchu i głaskała go z opiekuńczym uśmiechem, co rozczulało Gorloisa, a Uthera naprowadzało na myśl, że chociaż Breena chciała żyć w wiekuistej czystości, teraz na pewno szczerze cieszy się z macierzyństwa.

Będzie dużo szczęśliwsza, gdy razem z dzieckiem zamieszka w jakimś spokojnym miejscu na obrzeżach Camelotu. Ona nie pasuje do życia dworskiego, a dziecko na pewno wrodzi się w matkę i nie będzie pragnęło tronu.

- Utherze, co to za dziwni panowie? – Gorlois przerwał rozmyślania przyjaciela i wskazał kąt sali.

Stali tam dwaj młodzi mężczyźni, oboje ubrani na czarno. Jeden z nich, bardzo blady, o półdługich czarnych włosach i silnej budowie ciała, obrzucał zgromadzenie pogardliwym spojrzeniem i co jakiś czas unosił do ust kielich z winem. Nie był klasycznie przystojny, jednak wzbudzał respekt i poważanie swoją postawą i niewymuszoną elegancją. Miało się wrażenie, że ten człowiek zupełnie nie przejmuje się opinią innych i jest przekonany, że reszta świata nie dorasta mu do pięt.

Drugi mężczyzna stanowił całkowite przeciwieństwo swego towarzysza. Również ubierał się na czarno, jednak w sposób znacznie mniej schludny i wytworny. Czarne włosy miał niedbale przycięte i co chwila zerkał z niepokojem i wstydem na swojego towarzysza, a w przerwach obrzucał zdziwionym wzrokiem resztą sali, od czasu do czasu zatrzymując wzrok na jakiejś przechodzącej kobiecie. Miał brzydką twarz i wyraźne problemy z manierami, z czego zapewne zdawał sobie sprawę i dlatego był tak zakłopotany i wystraszony. Od czasu do czasu szeptał coś do drugiego mężczyzny, który zazwyczaj odpowiadał mu prychnięciem i machnięciem ręką.

- Ten blady to Tristan de Bois, syn i dziedzic Athola de Bois, jednego z głównych możnowładców Camelotu – wyjaśnił cicho Uther. – Jest bardzo dobrym wojownikiem, ale służy w innej części armii. Poza tym, ostatnio przebywał w swoich posiadłościach w związku z chorobą i śmiercią żony. Jak widać, zrzucił już żałobę – przeniósł wzrok na drugiego mężczyznę. – A ten obok to pewnie jego brat Agravaine. O nim nic nie wiem. Tristan po śmierci ojca opiekuje się majątkiem i rodzeństwem, czasem pokazuje się na Camelocie, zwłaszcza na turniejach, gdzie sprawdza się znakomicie... Natomiast Agravaine rzadko opuszcza dom i nawet nie służy w wojsku. Mają jeszcze jedną siostrę, imieniem Igraine albo Grainne, ale nigdy jej nie widziałem.

Gorlois pokiwał głową.

- Wydają się dość... specyficzni – zauważył, widząc rezerwę Tristana i dziwne zachowanie Agravaine'a.

- Tristan jest zapatrzony w siebie, a Agravaine nie umie się zachować, skoro brat odseparowuje go od ludzi – wzruszył ramionami Uther. – Dziwna rodzina. Ich matka zmarła przy porodzie Igraine, a ojciec jakieś dziesięć lat później, więc Tristan jest głową rodziny i chyba nie wyszło im to na dobre.

W tym momencie do braci de Bois podbiegła młoda, najwyżej piętnastoletnia dziewczyna o złotych włosach upiętych w koronę. Złapała Tristana za rękę i pociągnęła w kierunku środka sali. Tym samym de Bois stanął naprzeciwko Uthera i Gorloisa.

- Witaj, sir Utherze – powiedział zimno czarnowłosy.

- Witaj, sir Tristanie – odpowiedział równie obojętnie Uther, choć jego oczy zwracały się bardziej w stronę złotowłosej dziewczyny. – Poznałeś już mojego przyjaciela, sir Gorloisa, syna Aidana?

- Słyszałem o tobie, sir – Tristan spojrzał na Gorloisa i uśmiechnął się z wymuszeniem. – Mówią, że jesteś najdzielniejszym wojownikiem jakiego oglądała Brytania.

- Nie przesadzajmy – odpowiedział Gorlois. – Miło cię poznać, sir. A twa towarzyszka...?

Dziewczyna uśmiechnęła się wdzięcznie różowymi ustami, ukazując idealnie proste i białe zęby. Gorlois przyznał, że rzeczywiście jest bardzo piękna. Miała regularne i delikatne rysy twarzy, jasne, pięknie ułożone włosy, ogromne błękitne oczy i cała promieniała słodyczą i urokiem. Jej uroda jednak nie zrobiła na nim tak wielkiego wrażenia jak mogłaby. Jasne włosy i niebieskie oczy lubił jedynie u matki, u innych kobiet zawsze wydawały mu się mdłe i małe wyraziste. Uważał też, że tajemnicza nieznajoma jest zbyt szczupła i drobna, nawet jak na młodą dziewczynę.

- Moja siostra Igraine – odpowiedział Tristan, dotykając ramienia dziewczyny. – Niedawno skończyła piętnaście lat, więc zabrałem ją do Camelotu, żeby zobaczyła trochę świata.

- Miło mi was poznać, panowie – powiedziała Igraine z promiennym uśmiechem. – Dobrze zobaczyć innych ludzi niż służba mojego nadopiekuńczego brata – mrugnęła porozumiewawczo do brata. Po raz pierwszy tego wieczoru Tristan uśmiechnął się z głębi serca.

- Zostaniemy na Camelocie jeszcze jakiś czas, więc zdążysz napatrzyć się na ludzi – obiecał siostrze. – Co też chciałaś mi pokazać?

Igraine ostatni raz uśmiechnęła się do Gorloisa i Uthera, a następnie poszła z bratem w inną stronę sali.

- Nie wiedziałem, że panna de Bois jest taka piękna – wykrztusił Uther, kiedy dziewczyna już się oddaliła. – Uwierzyłbyś w to patrząc na Tristana i Agravaine'a?

- Nie jest podobna do braci – przyznał Gorlois. – Ale są ładniejsze kobiety.

- Ja jeszcze żadnej nie spotkałem – odparł Uther, szukając wzrokiem Igraine. – To najpiękniejsza istota jaka chodziła po ziemi... Och, gdyby tylko nie była siostrą Tristana!

,,Utherze, znasz ją od dwóch minut" westchnął w myśli Gorlois, jednak jak zwykle zachował spokój i powagę. Właściwie widok oczarowanego Uthera był nawet uroczy.




Zauroczenie Uthera złotowłosą Igraine nie minęło. Urzekła go nie tylko uroda dziewczyny, ale również okazane podczas krótkiej rozmowy żywość, pogoda ducha i energia. Uważał, że Igraine emanuje wręcz magiczną aurą i chociaż poznał ją kilka dni temu, wydawała mu się wcieleniem kobiecości, dobroci i wszelkiej doskonałości.

Nigdy nie stronił od doświadczeń z kobietami, chociaż w żadną relację nie zaangażował się emocjonalnie. Kiedy osiągnął stosowny wiek, wdał się w kilka krótkotrwałych romansów, głównie z chęci zabicia czasu oraz udowodnienia przed samym sobą własnych męskich walorów. W żadnym przypadku nawet nie udawał, że jest zakochany czy zauroczony. Wystarczająco dobrze znał siebie.

Podczas jednej z uroczystości na Camelocie poznał Nimue, która zjawiła się, by uzgodnić z Tewdrikiem jakieś przywileje dla kapłanek Avalonu. Była pierwszą kobietą w której dostrzegł inteligencję, spryt i charyzmę, a nie tylko ciało i twarz. Ona także była pod wrażeniem jego osobowości i szybko stali się przyjaciółmi. Kiedy zwierzył jej się, że pragnie obalić wuja i samemu przejąć władzę, natychmiast go poparła i zaczęła mu aktywnie pomagać. Darzył ją wielką sympatią i uważał za fascynującą, ale wiedział, że nie jest to kobieta dla niego, zwłaszcza w sytuacji, gdy miał zamiar zostać królem. Nimue nigdy nie opuściłaby swojej świątyni, poza była od niego znacznie starsza, chociaż Uther wolał o tym nie myśleć, i przyznała mu, że nie jest zdolna do poczęcia dziecka. Spędzili razem kilka nocy i żadna z wcześniejszych kochanek nie rozbudziła jego zmysłów tak mocno, ale mimo to Uther wzbraniał się przed nazwaniem ich znajomości związkiem, romansem, a tym bardziej miłością. Był przekonany, że ich układ jest korzystny dla obu stron i wierzył, że Nimue sądzi tak samo. Nie miał też żadnych wyrzutów sumienia związanych z dodatkowymi ,,korzyściami" ich relacji. Przecież nikogo nie skrzywdził.

Teraz po raz pierwszy zaczął się wstydzić spotkań z Nimue. Igraine, taka szczera i niewinna, z pewnością nie zrozumiałaby, że mężczyzna ma swoje potrzeby, i nie zechciałaby go, gdyby dowiedziała się, że obcował z kapłanką Avalonu, w dodatku starszą o wiele lat. Co go podkusiło? Przecież Nimue pomagała mu ze szczerego serca i wierzyła w jego idee, więc z pewnością nie wymagałaby, by z nią sypiał w zamian za wsparcie. Wciąż była piękna i wyglądała na jego rówieśnicę, ale przecież tak naprawdę mogłaby być jego matką, a może nawet babką! Nie, to obrzydliwe. Uther przysiągł sobie, że już nigdy nie dotknie czarownicy. Od teraz stanie się cnotliwym, wstrzemięźliwym człowiekiem i nie podzieli łóżka z nikim, dopóki Igraine nie zostanie jego żoną.

Następnego dnia po tym postanowieniu Pendragon zastał Igraine przechadzającą się przy ogrodzie Camelotu. Wymienili kilka żartobliwych uwag, chociaż mężczyzna w ogóle nie potrafił potem przypomnieć sobie o czym rozmawiali. Pamiętał tylko, że Igraine cały czas się uśmiechała, oczy jej błyszczały i z każdą sekundą wydawała mu się jeszcze piękniejsza. Niestety, zanim rozmowa zeszła na bardziej prywatny temat, nadszedł Tristan i oznajmił, że muszą z siostrą złożyć komuś wizytę.

Gdy nadeszła noc de Bois udał się do komnaty zajmowanej przez siostrę. Igraine siedziała na łóżku i grała w kości z Agravainem. Oboje byli ubrani w nocne stroje.

- Jak masz zamiar wyjść na korytarz w takim stanie? – krzyknął Tristan do brata. – Przynosisz wstyd rodzinie! Myślisz, że jak będziesz chodził w rozchełstanej koszuli to jakaś kobieta na ciebie spojrzy? Przykro mi, bracie, ale nie masz warunków.

Agravaine zaczerwienił się i popatrzył na Tristana ze złością, a Igraine spuściła głowę ze smutkiem. Kochała obu swych braci i konflikty między nimi sprawiały jej przykrość. Tristan nieustannie poniżał Agravaine'a, twierdząc, że jest życiową porażką i hańbi rodzinę, a Agravaine odwdzięczał się robieniem mu awantur i obgadywaniem brata przed podległymi wieśniakami. Jedynym, co łączyło obu młodzieńców była miłość do siostry i ze względu na nią zmuszali się do okazywania sobie resztek uprzejmości. Jednak często okazywało się, że urazy między nimi są zbyt silne.

- Jutro rano wracamy do domu – oznajmił chłodno Tristan.

- Dlaczego? – zapytała z rozżaleniem Igraine. Dobrze czuła się na dworze, zdążyła polubić kilka dwórek, a dzisiejsza rozmowa z Utherem nastroiła ją bardzo pozytywnie.

Ale nie nastroiła tak Tristana. Mężczyzna był przenikliwy i podejrzliwy, więc rozanielony wzrok Uthera, gdy ten rozmawiał z Igraine, nie umknął jego uwadze. Nagłe zainteresowanie Pendragona w ogóle mu się nie podobało. Tristan traktował Igraine jako swoją księżniczkę i chciał dla niej wszystkiego, co najlepsze. Wiedział, że mógłby nawet umrzeć lub zabić, by zapewnić jej szczęście. Nie wierzył zaś by mógł dać je jej Uther. Słyszał różne plotki o niecnotliwym prowadzeniu się rycerza i chociaż w innych okolicznościach dojrzałby fałsz w przynajmniej części z nich, kiedy chodziło o Igraine tracił wszelką wiarę w ludzi. W dodatku nie sądził, by Uther mógł zapewnić jego siostrze dobre, porządne życie. Jego nienawiść do króla była powszechnie znana, a Tristan nie miał zamiaru dopuścić, by jego ukochana Igraine została żoną zdrajcy stanu.

Albo, co gorsza, matką jego bękarta.

- Muszę dojrzeć paru spraw w gospodarstwie – wyjaśnił. – Na wiosnę mamy pełno pracy. Poza tym, moja żona zmarła dopiero kilka miesięcy temu i nie powinniśmy się za wiele bawić.

Ostatni argument przekonał Igraine. Dla Tristana małżeństwo z bogatą sąsiadką było jedynie okazją do powiększenia swoich ziem, ale Igraine lubiła bratową, chętnie spędzała z nią czas i rozpaczała, gdy ta zmarła na febrę.




Nimue czekała. Wiedziała, że nie może wcielić swojego planu w życie od razu, bo wówczas Uther od razu by ją przejrzał i odwrócił się od niej. Zatem czekała i obserwowała rozwój wydarzeń na Camelocie.

Breena wydawała się cieszyć się z ciąży, ale Nimue nie miała żadnych oporów przed tym, co zamierzała zrobić. Breena musiała odpowiedzieć za to, że nieumiejętnie wypełniła zadanie zlecone jej przez Halinor. Nie była wprawdzie winna nieudolnych rządów swojego męża, ale Tewdrika należało zrzucić z tronu i wymagało to ofiar. Tak się złożyło, że ofiarą miała zostać Breena.

Oczywiście, uwadze kapłanki nie umknęło też oczarowanie Uthera młodą panną de Bois. Zabolało ją to, ale nie na długo. Nimue nie wierzyła, by jej ,,protegowany" mógł związać się z dziewczyną, która nie miała żadnego charakteru i potrafiła jedynie wyszywać. Wiedziała, że ona nigdy nie zostanie jego żoną i że pewnego dnia Uther powie jej, że muszą pozostać jedynie przyjaciółmi, ale nie chciałaby zostać porzucona dla głupiej pannicy, której celem życia były uczty i chichotanie z przyjaciółkami.

Ostatnimi czasy Uther był wobec niej nieco chłodny i obojętny, ale Nimue nie miała zamiaru go uwodzić i zabiegać o jego względy. Kłóciło się to z jej godnością osobistą. Pragnęła jedynie szacunku i wdzięczności, a te z pewnością młody Pendragon okaże jej, gdy już posadzi go na tronie.

Z tą myślą Nimue stanęła nad swoim kotłem. W ręce trzymała garść ziół. Ścisnęła je pewnym ruchem, a następnie wrzuciła do wody, mówiąc:

- Nid oes lle i chi yma.




Służące pomogły Breenie przy kąpieli. Królowa czuła się dobrze i lekko znosiła ciążę, ale ze względu na wcześniejsze trzy lata bezowocnych starań, zgodziła się na znaczne ograniczenie swoich swobód i ciągły odpoczynek. Pozwalała się myć i ubierać, chociaż kiedyś nie znosiła być wyręczana, zrezygnowała z długich spacerów i przejażdżek konnych. Liczyło się tylko jej dziecko. I nie dlatego, że miało zostać następcą tronu, ale ponieważ było jej dzieckiem, krwią z jej krwi i kością z jej kości. Brak miłości do męża i obrzydzenie na myśl o obowiązkach małżeńskich nie przeszkodziły Breenie w pokochaniu swojego maleństwa już w momencie, gdy medyk poinformował ją, że jest w stanie błogosławionym.

Pozwoliła nałożyć na siebie białą, lekką koszulę, która podkreślała jej prawie niewidoczny jeszcze stan. Breena położyła rękę na brzuchu. Czuła już pierwsze ruchy dziecka i uwielbiała sobie wyobrażać jak to będzie, gdy jej synek lub córeczka zacznie biegać po zamkowych korytarzach.

Czuła się nieszczęśliwa jako żona Tewdrika i nadal ubolewała, że musiała złamać swoje śluby czystości, ale miłość jaką czuła w sercu wynagradzała jej ból i niepokój. Zresztą, bogowie nie mogli jej tak bardzo winić, skoro pozwolili jej począć dziecko.

Nagle Breena poczuła potworny ból w podbrzuszu. Pochyliła się lekko do tyłu i zobaczyła jak po jej nogach spływa ciemna krew.

- Moje dziecko! – krzyknęła z wręcz zwierzęcą rozpaczą. Dwie ze służących podbiegły, by ją podtrzymać, a jedna pobladła i wyglądała jakby z trudem powstrzymywała omdlenie lub wymioty na widok krwi tryskającej z jej pani.

- Na co czekasz?! – upomniała ją druga służąca. – Leć po medyka! Trzeba ratować następcę tronu.

Następcy tronu nie udało się uratować. W pewnym momencie Breena straciła przytomność z upływu krwi, a gdy się obudziła, medyk powiedział jej, że straciła swoje dziecko.




Po poronieniu Breena nie chciała z nikim rozmawiać ani przyjmować pokarmów. Leżała po prostu, wpatrywała się w sufit i płakała. Tewdrik nie chciał wierzyć, że jego żona mogła bez żadnego konkretnego powodu stracić dziecka. Urien nie był w stanie wyczuć żadnego działania magii, więc zostały wezwane kapłanki Avalonu, by sprawdzić stan swojej ,,siostry". Nimue zażądała swojej obecności, chociaż nie była uzdrowicielką, i zabrała ze sobą Kathleen.

Breena z trudem zdobywała się na grzeczność i spokojne zadawanie pytań. Za każdym razem, gdy kładła ręce na brzuchu i nie czuła już ruchów dziecka, miała wrażenie, że ona też umarła i nie powinno jej tu być. Serce nieustannie ją bolało, chociaż piła zioła uspokajające i wzmacniające. Dobrze jednak wiedziała, że poprawa jej stanu psychicznego będzie dużo dłuższa i trudniejsza niż fizycznego.

- Zdajesz się szybko dochodzić do siebie, pani – powiedziała współczująco Kathleen. Jej serce również krajało się na myśl o tym, co musiała czuć Breena.

- Mi się wydaje, że zaraz umrę – przyznała z bólem Breena.

- To z nerwów – odparła Nimue. –Przykro mi, że straciłaś dziecko, ale czas leczy rany i wkrótce poczujesz się lepiej, a przy odrobinie szczęścia, uda ci się zostać matką.

Wiedziała, że to kłamstwo, przynajmniej jeśli Breena miałaby pozostać wierną żoną. Natychmiast po spowodowaniu poronienia, Nimue rzuciła też klątwę na Tewdrika, która uczyniła go bezpłodnym. Teraz nie będzie mógł spłodzić nawet bękarta.

W innym przypadku rzucenie takiego zaklęcia również miałoby swoją cenę i Nimue musiałaby ponieść jego konsekwencje, ale ona od dawna nie mogła mieć dzieci, jej łono było jałowe, więc w żaden sposób nie mogła sobie zaszkodzić.

- To wszystko wydaje mi się dziwne – przyznała nagle Kathleen. – Rzadko się zdarza, by kobieta poroniła z dnia na dzień, jeśli wcześniej dobrze się czuła i była w pełni sił.

- Za mało jeszcze widziałaś – wzruszyła ramionami Nimue. – Do zajmowania się leczeniem, trzeba nie tylko wiedzy, ale i doświadczenia.

Nieśmiała Kathleen pomyślała, że być może rzeczywiście ma zbyt mało doświadczenia, by się wypowiadać, więc zamilkła i podała Breenie wywar na wzmocnienie.

Do komnaty wszedł Tewdrik.

- I co? – zapytał ostro, patrząc na bladą twarz żony. – Czy ktoś rzucił jakieś paskudne zaklęcie na Breenę?

- Nie było żadnego zaklęcia, panie – zapewniła z powagą Nimue. – Zadziałała natura. Prawdopodobnie, gdy dziecko przyszłoby na świat, byłoby kaleką. Dlatego umarło w łonie matki. Było za słabe, by samodzielnie żyć.

Na dźwięk tak prostych i formalnych słów Breena zaczęła szlochać. Kathleen pochyliła się nad królową i pogłaskała ją opiekuńczo po ręce. Zupełnie inaczej zareagował Tewdrik.

- Jesteś do niczego! – krzyknął na żonę. – Najpierw przez trzy lata nie byłaś w stanie zajść w ciążę, a gdy już ci się udało, poczęłaś kalekę! Ty też powinnaś umrzeć, skoro nie umiesz dać życia zdrowemu dziecku!

Król z wściekłością wybiegł z komnaty.

Breena rozpłakała się jeszcze głośniej. Kathleen przycisnęła ją do siebie. Nimue natomiast zachowała spokój i powiedziała do królowej:

- Nie martw się. Powiedział to w złości i cierpieniu. Wcale tak nie myśli.




Gdy Breena zasnęła, Kathleen wyszła na dziedziniec i stanęła na schodach Camelotu. Potrzebowała samotności i świeżego powietrza. Po raz pierwszy w życiu było jej niedobrze od zapachu ziół i choroby. Od dzieciństwa marzyła o tym, by zostać uzdrowicielką i pomagać innym, teraz jednak pomyślała, że może jest na to zbyt wrażliwa. Zbyt wrażliwa, by wziąć na siebie odpowiedzialność za cudze cierpienie. Zbyt wrażliwa, by patrzeć jak matki tracą dzieci.

Spojrzała w niebo, jakby chciała zapytać, gdzie byli bogowie, gdy dziecko Breeny umierało. Gdzie była Cerridwen, bogini płodności, gdzie Annan, bogini-matka, albo Taltu, opiekunka Lugha?

Skierowała oczy znów w stronę placu skąd nadszedł młody mężczyzna o kasztanowych włosach. Uśmiechnął się na jej widok.

- Panienka Kelyn? – zapytał.

- Kathleen – poprawiła go czarodziejka. – A ty, panie, jesteś...

- Nathan, wuj Vivienne – powiedział życzliwie chłopak. – Musiałaś mnie zapomnieć, pani.

- Och, przepraszam – Kathleen potrząsnęła głową. – Widzieliśmy się tak krótko, a ja jestem dziś bardzo roztrzęsiona.

Nathan pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Przyjechałaś do królowej, pani?

- Tak, obejrzeć ją – westchnęła Kathleen. – Tak ogromnie jej współczuję. Nie wyobrażam sobie jaki to ból, strata dziecka... - otarła łzę.

Nathan posmutniał i Kathleen przypomniała sobie, że Vivienne opowiadała coś o tym, że matka chłopaka utraciła go po urodzeniu. Najwidoczniej uderzyła w czułą strunę.

- Nie stójmy tu tak – poprosił nagle Nathan. – Muszę iść do matki – Kathleen z jakiegoś powodu podążyła za nim.

Udali się do kuchni Camelotu, gdzie Deirdre siedziała ze służbą. Na widok syna uśmiechnęła się lekko.

- Zszyłam ci koszulę, synu – powiedziała słabym głosem. Kathleen zauważyła okiem medyczki, że kobieta jest bardzo blada, nienaturalnie chuda i bez przerwy drży.

- Dobrze się czujesz, pani? – zapytała z troską.

- Trochę mi zimno, ale ja tak mam – stwierdziła cicho Deirdre.

- Cały czas jej powtarzam, że powinna się oszczędzać, więcej jeść i odpoczywać – westchnął Nathan. – Ale nie chce mnie słuchać.

- Kto to widział, żeby syn pouczał matkę? – zażartowała Deirdre, ale to tym bardziej zaniepokoiło jej syna. Matka zazwyczaj była cicha i spokojna, a wesoła stawała się wtedy, gdy zżerał ją niepokój i chciała go jakoś ukryć.

- Jestem uzdrowicielką w Avalonie – powiedziała Kathleen. – Mogę panią zbadać i polecić jakieś zioła na wzmocnienie.

Deirdre chciała zaprzeczać i zapewnić, że czuje się znakomicie, ale smutne oczy Nathana zmusiły ją do odpowiedzenia:

- Dobrze. Skoro tak bardzo chcecie...




Uther był zdziwiony, gdy dowiedział się o przybyciu Nimue do Camelotu. Doszedł jednak do wniosku, że powinien się z nią spotkać i porozmawiać. Nadal nie miał zamiaru brnąć w żaden romans, ale lubił kapłankę i wierzył, że uda im się zachować przyjacielskie stosunki.

- Proszę! – zawołała Nimue, gdy usłyszała pukanie do drzwi, a gdy do środka wszedł Uther, uniosła brew. – Och! Przypomniałeś sobie o mnie?

- Nie wiedziałem, że jesteś w Camelocie – odparł młodzieniec. – Gdy się dowiedziałem, od razu do ciebie przyszedłem.

- Nie o to mi chodzi – pokręciła głową Nimue. – Dlaczego ostatnio w ogóle się ze mną nie kontaktujesz?

- Nie kontaktuję? – zdziwił się Uther. – Przecież piszę do ciebie! Nie miałem jak się z tobą spotkać, bo od kilku miesięcy jestem na wojnie i dzień w dzień zmieniam miejsce pobytu!

- Nie krzycz, proszę – upomniała go Nimue. – Owszem, piszesz do mnie, ale w taki sposób, że w ogóle niczego się nie dowiaduję. Jak mam ci pomóc, skoro nie wiem, co dzieje się z tobą i królestwem? Zostaje mi obserwacja za pomocą magii, a podejrzewam, że nie chcesz bym naruszała twoją prywatność – zadrwiła. Wciąż bolała ją myśl o złotowłosej Igraine.

- Nie mam obowiązku spowiadać ci się z każdego mojego kroku! – krzyknął Uther. Obawiał się, że jego najgorsze koszmary się spełnią. Co jeśli Nimue nagle stanie się zaborcza, zazdrosna i zacznie zmuszać go do związku? Nie mógł wejść z nią w poważną relację, a odmowa mogłaby równać się utracie jej poparcia i magii.

- Och, oczywiście, że nie! Nikt nie ma obowiązku opowiadać drugim o każdym szczególe swojego życia, a jedynie o tych, które uważa za istotne. Najwidoczniej twoim zdaniem nie powinno mnie obchodzić nic, co jest związane z tobą!

Nimue zaczęła nerwowo chodzić po komnacie. Czuła się upokorzona. Zawsze to ona była tą silną, tą, która zachowywała zimną krew niezależnie od sytuacji. Górowała nad Utherem rozumem i osądem, i to był powód dla którego wyznał jej swoje marzenia o objęciu tronu. Wtedy szanował ją i podziwiał, bo była mądra i dumna. Teraz zachowywała się jak chora z zazdrości wariatka, której samopoczucie jest zależne tylko od mężczyzny.

- Nie chciałem sprawić ci przykrości – powiedział ze skruchą Uther. – Po prostu nie było o czym pisać.

Nimue zatrzymała się i stanęła odwrócona plecami do mężczyzny. Postanowiła podjąć ostatnie kroki, by zachować godność.

- Nie wymagam od ciebie, żebyś opowiadał mi o wszystkim i uważał mnie za boginię. Ale pomagam ci od kilku lat, używam mojej magii dla ciebie, zdobywam różne informacje i staram się o poparcie kapłanek dla ciebie... Bo wierzę, że jesteś mądrym człowiekiem i będziesz dobrym królem, który wspomoże Avalon. Zrobiłam dla ciebie bardzo wiele, chociaż nie musiałam i chociaż w obecnej chwili muszę się z tym kryć przed moimi towarzyszkami, a ty ostatnio mnie ignorujesz i traktujesz jak muchę od której się odganiasz. Nie oczekuję, że postawisz mnie przed wszystkimi, ale wymagam dla siebie szacunku.

Uther podszedł bliżej czarownicy, chcąc ją przeprosić. Zrobiło mu się naprawdę wstyd. Rzeczywiście, jak mógł tak zapomnieć o Nimue i całej solidarności jaką mu okazała? Przecież to ona była pierwszą osobą, której się zwierzył, to ona pierwsza w niego uwierzyła... Nawet Gorloisowi nie zaufał tak mocno jak jej. Była jego wsparciem, jego inspiracją i jego przyjaciółką. Jak w ogóle mógł uznać, że będzie chciała go ograniczać i do czegoś zmuszać? Owszem, miała wymagania, ale dotyczyły one spraw magii i religii, a nie jej samej. Dla siebie nic nie żądała, a dawała mu z siebie wszystko. Był wcielonym głupcem, że tego nie docenił.

- Przepraszam – szepnął, stając za nią. – Bardzo cię szanuję i doceniam.

- Mam nadzieję – mruknęła Nimue. Uther odgarnął kosmyk włosów, który opadał jej na plecy. Mimowolnie znów poczuł przyciąganie i ogień, który ogarnął go, kiedy po raz pierwszy ją posiadł. Chociaż nie wiedział, czy kobieta sobie tego życzy, zaczął głaskać ją pieszczotliwie po szyi.

Miał wiele kochanek, ale ona jako jedyna znaczyła więcej niż jej ciało. Lubił z nią rozmawiać, rozumieli się wzajemnie, wspierała go. Cały czas była przy nim, troszczyła się o niego i dbała o jego dobro.

Igraine tu nie było. Wróciła do swojego świata i swojego życia. Nimue w pewnym sensie znajdowała się obok niego, nawet gdy dzieliły ich mile.

Wyczuł, że kapłanka drży i się odpręża. Postanowił skorzystać z okazji i polepszyć ich stosunki.

- Bardzo żałuję, że poczułaś się odrzucona – powiedział i pocałował ją w szyję. – Ale wiesz, że jestem słaby w pisaniu listów – zaczął rozpinać hafty przy jej sukience. – W ogóle jestem słaby w słowach – dodał, gdy suknia opadła na podłogę. Nimue odwróciła się do niego, a on ją pocałował. – Ale jestem dobry w czynach – pociągnął ją w stronę łóżka.




- Mam odejść czy mogę zostać? – zapytał Uther, gdy leżeli wtuleni w siebie.

- Zostań – poprosiła Nimue. – Ja nie muszę dbać o opinię, a rano i tak ubieram się sama. Jest co prawda ze mną jedna z młodszych kapłanek i może zacząć się dobijać do drzwi, ale nie mam obowiązku jej przyjmować.

- Ty przyjmujesz jedynie mnie – zaśmiał się Uther i pocałował ją. Czuł, że coś się między nimi zmieniło, stali się wobec siebie bardziej ciepli i otwarci. Wcześniej, kiedy zdarzało im się obcować ze sobą, nadal zachowywali pewne wymogi formalności i traktowali się bardziej jak znajomi niż kochankowie. Tym razem było inaczej i chociaż Uther podejrzewał, że może wpędzić go to w kłopoty, podobało mu się to.

- Jeszcze raz przepraszam, że ostatnio zachowywałem się wobec ciebie trochę chłodno – powiedział po chwili. – Jestem zmęczony wojną i tym wszystkim. Denerwuje mnie Tewdrik i to, że muszę udawać szacunek do niego. Czasem po prostu już nie wytrzymuję...

- Bądź cierpliwy – poprosiła łagodnie Nimue. – Za jakiś czas zostaniesz królem i wtedy ludzie będą zabiegać o twoje poparcie i uwagę. Nie będziesz musiał się już przed nikim płaszczyć. Nawet przede mną – dodała żartobliwie, choć nadal była trochę smutna.

- Ale ja lubię się przed tobą płaszczyć – zapewnił Uther i zaczął obsypywać ją pocałunkami. – To moje ulubione zajęcie. Jak długo zostajesz na zamku?

- Jeszcze kilka dni – odpowiedziała Nimue. – Muszę sprawdzić, czy stan Breeny się poprawia – westchnęła na myśl o tym, że gdyby Uther dowiedział się, co zrobiła królowej i jej dziecku już nigdy nie chciałby mieć z nią do czynienia.

Uther natomiast był przekonany, że Nimue szczerze współczuje swojej siostrze w kapłaństwie i cierpi z powodu jej straty. Wolał się nie przyznawać, że gdy dowiedział się o poronieniu Breeny, odczuł ulgę. Na chwilę obecną jego plany były bezpieczne. Tewdrik wciąż nie ma następcy, a jego żona nie wydaje się osobą żądną władzy.

- Na mnie też właściwie nikt nie zwraca uwagi, więc spędzimy razem dużo czasu – obiecał i pocałował Nimue w ramię. – Wynagrodzę ci ostatnie miesiące i będę ci okazywał moją wdzięczność... Tylko nie każ mi robić tego słowami – roześmiał się i przyciągnął kochankę mocniej do siebie.

Nimue odczuła ulgę. Wszystko znakomicie się układało. Owszem, Breena poniosła pewne straty w imię Avalonu, ale przecież jeszcze nic tak złego jej nie spotkało. Podejrzewała, że gdy Uther odprawi ją z dworu, nie pozwoli jej dochować przyrzeczenia o życiu w czystości, ponieważ wówczas nadal miałaby pewne prawa jako wdowa po Tewdriku. Zapewne wyda ją za mąż za kogoś innego i w ten sposób Breena będzie mogła mieć mnóstwo innych dzieci. Uther zostanie królem i Avalon będzie bezpieczny.

A ta jasnowłosa lalka wyjechała gdzieś ze swoimi braćmi i pewnie już tu nie wróci, jeśli to prawda, co mówią, że Tristan de Bois trzyma rodzeństwo pod kloszem. A nawet gdyby, Uther jest zbyt inteligentny, żeby na długo dać sobie zawrócić w głowie komuś takiemu. Oczywiście, Nimue wiedziała, że nigdy go nie poślubi, zresztą nie chciałaby wyjść za mąż i poświęcić swojej niezależności dla mężczyzny. Rozumiała też, że Uther jako król będzie potrzebował żony i matki następcy tronu. Jednak po tym jaką czułość i oddanie jej dziś okazał, zaczęła wierzyć, że znajdzie sobie jakąś kobietę, która doda mu splendoru i urodzi mu dzieci, ale pozostanie wierny jej, Nimue, i nadal będą mogli się spotykać. W końcu koronowanym głowom wiele wolno.




- Gdzie jest pani Nimue? – zapytała Breena, gdy rano do jej komnaty weszła tylko Kathleen.

- Nie widziałam jej jeszcze – przyznała Kath. – Ona chyba za mną nie przepada, więc nie będę jej szukać. A muszę zająć się tobą, pani – powiedziała, siadając przy królowej z ziołowym wywarem w ręce.

- Chciałam zapytać Nimue... - wydusiła słabo Breena. – Czy uważa... że straciłam dziecko... bo bogowie ukarali mnie za złamanie ślubów...

- Przecież Nimue powiedziała, że dziecko było za słabe, by żyć – odpowiedziała spokojnie Kathleen. Na twarzy Breeny pojawił się wyraz tępego bólu. – Z pewnością bogowie by cię nie pokarali, pani. Przecież wyszłaś za króla z rozkazu kapłanek Avalonu, a Halinor zwolniła cię z przysięgi. Poza tym, nie możemy zrzucać na bogów całej odpowiedzialności za nasze życie.

Breena nie odpowiedziała, a jedynie wbiła wzrok zapuchniętych oczu w sufit.

- Chyba naprawdę powinnam umrzeć – odezwała się po jakimś czasie. – Nic mi już nie zostało. Mój mąż mnie nienawidzi, innym kapłankom w ogóle na mnie nie zależy, zdradziłam swoją wiarę, a teraz jeszcze moje dziecko zmarło. Tylko w Krainie Cieni mogę jeszcze zaznać spokoju.

Kathleen, która uchodziła za wrażliwą i współczującą, nie wiedziała co odpowiedzieć. Ból i gorycz Breeny były tak duże, że każde słowa w tym momencie wydawałyby się za błahe, każda pociecha za słaba.

Nagle Kathleen zakręciło się w głowie. Dziewczyna odruchowo złapała się poręczy łóżka, a gdy jej oczy spojrzały na Breenę, powiedziała:

- Nie lękaj się. Wszystko zostanie ci wynagrodzone. Moce Avalonu będą czuwać nad tobą i twoją rodziną.

Breena odsunęła się z obawą, jednak srebrzysty blask w oczach Kathleen upewnił ją, że ma do czynienia z magią.

- Och, przepraszam – szepnęła Kath, gdy zrozumiała, co powiedziała i jak odezwała się do królowej Camelotu. – To... musiała być jakaś wizja. Wybacz, pani.

- Nie mam ci nic do wybaczenia – zapewniła łagodnie Breena. – Często ci się to zdarza?

- To był pierwszy raz... - pokręciła głową Kathleen. – Moja moc jest słaba... Dlatego zostałam uzdrowicielką...

Nie miała pojęcia, dlaczego doświadczyła wizji, po raz pierwszy w życiu, chociaż wcześniej wiele razy próbowała. Pogodziła się z tym, że nie ma daru profetycznego. Dlaczego nagle się odezwał, i to przy Breenie, prawie obcej jej osobie? Wizje zwykle były silniejsze, gdy dotyczyły kogoś bliskiego.

Ale najważniejsze było to, że los Breeny nie jest stracony.




Po powrocie do Avalonu Kathleen skierowała się do sypialni Vivienne. Było już ciemno i czarodziejka siedziała przed lustrem, rozplątując włosy.

- Wróciłaś już? – Vivienne spojrzała na przyjaciółkę.

- Tak – Kathleen usiadła na łóżku i rozejrzała się po białej komnacie. – Mam złe przeczucia.

- Jakie? – spytała Vivienne, pozwalając włosom swobodnie opaść na plecy. – Czy coś nie tak z królową?

Kathleen zrobiła przyjaciółce miejsce obok siebie i po chwili obie leżały na jedwabnej pościeli Vivienne. Jako pełnoprawne kapłanki miały znacznie większe przywileje i wygody niż podczas lat nauki. Przede wszystkim każda z dziewcząt miała teraz swoją komnatę, chociaż z przyzwyczajenia czasem zdarzało im się zostawać na noc u siebie nawzajem.

- Jest w całkowitej rozpaczy – powiedziała Kath. – Tylko płacze i patrzy w sufit. Całymi dniami.

- Bardzo mi przykro – westchnęła Vivienne. Nie potrafiła wyobrazić sobie jak to jest być matką, ale skoro ona do tej pory nie pogodziła się ze śmiercią ojca, chociaż przecież od dzieciństwa wiedziała, że Daniel umrze przed nią, jak miała się czuć kobieta, która straciła dziecko? Nie zdążyło ono wprawdzie rozwinąć się i narodzić, ale Vivienne była na tyle wrażliwa i spostrzegawcza, by domyślać się, że dla Breeny poronienie nie różni się niczym od brutalnej śmierci.

- Ale nie tylko to mnie niepokoi – kontynuowała Kathleen. – Rozpacz jest ludzka. Mogłabym nawet wierzyć, że Breena w końcu się podniesie i znajdzie radość w życiu... Gdyby nie trapiła mnie jedna rzecz.

- Jaka rzecz? – dopytywała Vivienne, chociaż podejrzewała, że ze swoimi ciągłymi pytaniami sprawia wrażenie przygłupiej.

- Nimue powiedziała, że Breena poroniła, bo jej dziecko było za słabe, by móc przeżyć, ale zastanawia mnie, dlaczego wcześniej było żadnych objawów ani problemów... To stało się tak nagle... Jej służące i medyk mówili, że jeszcze rankiem królowa była zdrowa i czuła się dobrze, a nagle zaczęła ronić?

- Nie znam się na tym, musiałabym się zapytać mojej mamy – odparła Vivienne. – Ale czy to ważne? Czasu się nie cofnie. Trzeba mieć tylko nadzieję, że królowa dojdzie do siebie i pewnego dnia uda jej się wydać na świat zdrowe dziecko – zakończyła ze współczuciem.

- Nie daje mi to spokoju – Kathleen nie potrafiła zmienić tematu. – Mam wrażenie, że stało się coś o wiele gorszego niż początkowo myślałam... W dodatku pewnego razu, podczas rozmowy z Breeną, doznałam wizji... Spojrzałam na nią i powiedziałam, że wszystko zostanie jej wynagrodzone.

- Myślę, że cierpienie jakiego ona doznała jest wystarczającym wymaganiem zadośćuczynienia – stwierdziła Vivienne. – Kath, nie myśl już o tym, proszę, bo tylko sobie zaszkodzisz.

Kathleen ostatecznie przyznała dziewczynie rację i wróciła do swojej komnaty, która znajdowała się w skrzydle medycznym. Wolała nie opuszczać jej nocami, na wypadek, gdyby ktoś potrzebował szybkiej pomocy.

Chociaż Vivienne początkowo nie brała sobie do serca słów uzdrowicielki, gdy została sama nasilił się w niej niepokój. Już jako dziecko czasami przyłapywała się na myśli, że Avalon ją przeraża i że wśród tej całej magii czai się zło i mrok. Breena została poświęcona dla dobra Avalonu. Co jeśli jej nieszczęście było zwiastunem czegoś jeszcze gorszego albo wynikiem czarnej magii?

Vivienne próbowała przegnać te myśli, ale zasypiając, resztkami woli pomyślała, że ona, podobnie jak Kathleen, nie zazna spokoju, póki nie pozna prawdy.




- Popełniłam błąd wybierając Breenę na królową – westchnęła Halinor, obracając w dłoni kielich z winem. – Jest słaba, nieudolna i nawet ciąży donosić nie umie. Myślisz, że bogowie naprawdę ją przeklęli i moja zgoda na jej małżeństwo nic nie zmieniła? – spojrzała pytająco na Nimue.

- Nawet gdyby tak było, to jej własna wina. Nikt nie kazał składać jej ślubów czystości – powiedziała zdecydowanie Nimue. – Nie możesz się obwiniać.

Wiedziała, że gdyby okazała całkowity sceptycyzm względem boskiej interwencji, Halinor uznałaby to za podejrzane, ale musiała jakoś uspokoić drugą kapłankę. Halinor nie powinna drążyć w sprawie Breeny. Nimue widziała wady towarzyszki i nie darzyła jej specjalną miłością, ale miała dla niej szacunek i lojalność, więc chwilami czuła się źle z tym, że w pewnym sensie ona i Halinor znalazły się po dwóch przeciwnych stronach. Była jednak zdecydowana pozostać po stronie Uthera, zwłaszcza teraz, gdy uwierzyła, że naprawdę coś dla niego znaczy. A już na pewno nie przełoży ponad niego jakąś głupią Breenę.

- Obwiniam się jedynie o to, że pomyliłam naiwność i słabość ze spokojem i łagodnością – powiedziała Halinor. – Breena w niczym nam nie pomoże. Właściwie mogłaby już umrzeć, ale nie zadamy jej przecież śmierci. To nadal nasza siostra w bogach. Potrzebujemy jednak kogoś innego w Camelocie. Kogoś bezwzględnie lojalnego, dla kogo jedyną wartością będzie Avalon.

- Nie wiem, czy znajdziesz kogoś takiego – odpowiedziała z rezygnacją Nimue. – Te dzisiejsze dziewczyny myślą więcej o plotkowaniu ze sobą, flirtowaniu z przypadkowymi chłopakami i odwiedzinach u rodziny niż o magii. W dodatku są bardzo samowolne.

Nawet Vivienne, w której pokładała takie nadzieje, zawiodła ją, gdy szczerze oznajmiła, że ona ma zamiar żyć dla siebie, nie dla magii.

- Potrzebny byłby ktoś, kto chciałby nas zadowolić, nawet gdyby sam nie był gorliwym wyznawcą naszych zasad – zamyśliła się Halinor. – Ktoś, kto nigdy by się nie buntował i wykonywałby wszystkie nasze polecenia – spojrzała przez okno na zachodzące słońce i nagle coś sobie uświadomiła. – Mam pomysł!

Nimue zerknęła z ciekawością na towarzyszkę, a ta krzyknęła do służącej, która właśnie sprzątała na półkach:

- Hej, ty! Przynieś mi natychmiast ,,Księgę ostatniej magii"!




Kilka dni później wszystkie kapłanki zebrały się w głównej sali. Halinor siedziała majestatycznie u szczytu stołu i miała bardzo zadowoloną minę. Nimue wyglądała poważnie i nie okazywała żadnych emocji. Wiedziała, czego dopuściła się jej przyjaciółka i chociaż nie było to do końca moralne, postanowiła się nie wtrącać. Ostatecznie ,,szpieg" Halinor i tak nie miał możliwości, by zagrozić Utherowi.

- Nasza pozycja w królestwie jest zagrożona – oznajmiła Halinor. – Król woli radzić się jakichś pokątnych czarodziejów niż najwyższych kapłanek. Nasza siostra Breena zamiast zwrócić jego serce ku nam, tylko go drażni i wszystko psuje. Przyznaję się wam do pomyłki. Nie powinnam pozwolić, by Breena została żoną Tewdrika.

- To znaczy, że wróci do nas? – zapytała Kathleen, która bardzo współczuła Breenie i podejrzewała, że jej powrót do Avalonu bądź oddanie jej druidom byłyby dobrym rozwiązaniem.

- Nie jestem od tego, by unieważniać czyjeś małżeństwa – odparła Halinor. – Skoro Breena jest żoną Tewdrika, to niech z nim żyje. Ale do kontroli nad Camelotem i zdobywania wiadomości o królu potrzebujemy kogoś innego. Kogoś dla kogo będą liczyły się jedynie nasze plany.

Vivienne zadrżała. Wiedziała, że Nimue pokłada w niej nadzieję utrzymania mocy Avalonu, nawet jeśli w ostatnim czasie o tym nie rozmawiały. Co jeśli teraz zmuszą ją, by została szpiegiem na dworze Tewdrika? Nie mogłaby tego zrobić. Starała się być uczciwa i prawdomówna, życie w ciągłym kłamstwie i intrygach byłoby piekłem.

- Roslyn, wejdź, proszę – Halinor zerknęła na drzwi z których wyszła młoda rudowłosa dziewczyna o delikatnej urodzie. Jej ogromne zielone oczy spoglądały z rezygnacją. Panna ubrana była w długą różową suknię bez żadnych ozdób, co dawało jej bardzo niewinny wygląd.

- Roslyn zostanie naszą informatorką i będzie dokładać starań, by Tewdrik pozostał sprzymierzeńcem najwyższych kapłanek – wyjaśniła Halinor. – Oczywiście, będzie musiała go uwieść, ale z chęcią zniesie tą małą niegodność dla dobra naszej sprawy. Prawda, Roslyn?

- Tak, pani – odpowiedziała Roslyn, bardzo cicho i bardzo spokojnie.

Vivienne przyjrzała się dziewczynie. Nie była może najpiękniejszą kobietą na świecie, ale miała ładne rysy, piękne oczy i kształtną figurę, sprawiała wrażenie uroczej, a zarazem zmysłowej. Jednak aura jaka otaczała Roslyn wywołała u Vivienne dreszcze. Dziewczyna była tak spokojna, że sprawiała wręcz wrażenie jakby nie odczuwała żadnych emocji. Jej obojętność, gdy zgodziła się na zostanie nałożnicą, była smutna i jednocześnie przerażająca.

Spojrzała na przyjaciółki. Kathleen milczała, ale wydawała się zasmucona, Eileen skrzywiła się z niesmakiem, a Morrigan nie odrywała wzroku od jasnej twarzy Roslyn, jakby chciała w niej coś wyczytać.

- Czy to uczciwe wobec Breeny? – odezwała się Luna. – Jest naszą siostrą i towarzyszką. Należy jej się nasz szacunek i opieka. Jak możemy wepchnąć jej mężowi do łoża inną kobietę, zwłaszcza teraz, gdy Breena straciła dziecko?

- Breena i tak nie kocha Tewdrika, więc co ją to obchodzi? – wzruszyła ramionami Halinor.

- Gdyby miała rozum już dawno doprawiłaby mu rogi – dodała Nimue. – Poza tym, każda walka wymaga ofiar, a walka o magię tym bardziej. Breena jest naszą siostrą, ale to ona musi ponieść w tym wypadku ofiarę.

,,I to nie jedną" dodała w myślach.

- Roslyn, wyjdź – poleciła Halinor, a gdy dziewczyna odeszła, kapłanka przemówiła. – Mam nadzieję, że żadna z was nie będzie bawić się w pruderię i robić awantur. Tak jest urządzony świat, że niektóre sprawy da się załatwić jedynie za sprawą ładnej buzi i ponętnego ciała.

- Czy nas, jako kobiety, nie upokarza sprowadzanie tej dziewczyny jedynie do jej ciała? – wyraziła wątpliwość Airmed. Halinor spojrzała na nią chłodno.

- Jesteś tak samo naiwna i nieżyciowa jak Breena. Zajmij się lepiej smokami. Ty, Eileen! – Eileen aż podskoczyła na dźwięk głosu Halinor. – Trzeba nauczyć Roslyn paru sztuczek. Podobno chadzasz na wiejskie potańcówki, tańczysz z chłopakami i prowadzisz się z bogowie jedynie wiedzą kim.

Eileen, która nie uważała wstrzemięźliwości za zaletę, ale pomysł Halinor wydawał jej się obrzydliwy, poza tym nie miała zamiaru pozwalać na nazywanie się szaloną i rozpustną.

- Nie podoba mi się, że mnie obrażasz, pani – powiedziała i splotła ręce. – Nie życzę sobie tego.

Halinor nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ Morrigan zapytała:

- Czy przypadkiem kilka lat temu nie zmarła jedna z adeptek o imieniu Roslyn? Też była ruda.

- I to jest sedno mojego planu – uśmiechnęła się z wyższością Halinor. – Owszem, Roslyn zmarła przed kilku laty, parę tygodni przed swoim pasowaniem na kapłankę, ale wydawała mi się odpowiednia do swojej roli, a poza tym potrzebowałam kogoś bezwzględnie lojalnego i posłusznego, więc... Wskrzesiłam ją.

- Wskrzesiłaś? – powtórzyła Morrigan. – Jak to wskrzesiłaś?

- Musiałyście mieć na zajęciach wspomniane o nekromancji, chociaż zapewne nadmieniono wam, że to zakazane i niemoralne – odparła Halinor. – Owszem, to jest zakazane, ale jestem najwyższą kapłanką i wiem do czego w danym momencie można się posunąć. Nie potrzeba nam żadnych buntowników ani panienek ze skrupułami. Jeśli nie pamiętacie, to wskrzeszona osoba, tak zwany cień, traci wszelkie uczucia, pragnienia i emocje, a jej jedynym sensem życia jest służenie nekromancie. Roslyn będzie bezwzględnie spełniała wszystkie moje rozkazy i nigdy nie wystąpi przeciwko nam.

- Czyli... ona nie ma już wolnej woli? – zapytała z goryczą Vivienne.

- Nie, nie ma – zaprzeczyła Halinor. – Moja wola jest jej wolą.

W tym momencie w córce Margisy coś pękło. Już wcześniej zdarzały się jej wątpliwości wobec tego, czy działania kapłanek Avalonu są słuszne, ale ta wiadomość przelała czarę goryczy. Kobiety w których ręce w dzieciństwie powierzyła ją matka, kobiety, która stały na straży spokoju innych kapłanek i do których należało mieć zaufanie, wykorzystały niewinną dziewczynę tylko po to, by zachować wpływy.

Takie okrucieństwo nie mieściło się jej w głowie.

- Jak mogłaś zrobić coś takiego?! – krzyknęła Vivienne, a jej złość spowodowała ostry powiew wiatru w sali. – Już mniejsza o to, że Roslyn była twoją adeptką, ale to jest człowiek! Człowiek, który ma prawo myśleć i decydować o sobie. Pozbawiłaś ją podstawowej cechy człowieczeństwa!

- Vivienne, uspokój się – upomniała ją Nimue. – Jeśli uważasz, że Roslyn nie jest człowiekiem, to tym bardziej nie widzę żadnego problemu.

- Jest człowiekiem i właśnie to jest najgorsze! – Vivienne podniosła się z krzesła. – Jest człowiekiem, który nie ma prawa, ani nawet chęci, decydować o sobie. Żadne zasady, żadna magia nie są warte takiego czegoś!

- Owszem, są – Halinor podniosła na nią zimne, jasne oczy. – Jeśli uważasz inaczej, to chyba Nimue się myliła i nie nadajesz się na bycie najwyższą kapłanką.

- Nie chcę nią być, jeśli miałabym stać się taka jak wy! – wrzasnęła oskarżycielsko Vivienne i wybiegła z sali.




- Nie mogę uwierzyć, że są zdolne do czegoś takiego... - dyszała Vivienne w komnacie Luny. - Owszem, wiedziałam, że Halinor i Nimue dla Avalonu zrobią wszystko... Ale tak okrutnego? Czy Roslyn nie ma dla nich żadnego znaczenia?

Luna pogłaskała dziewczynę po głowie. Sama nie była zadowolona z działań najwyższych kapłanek, ale przywykła do posłuchu i posłuszeństwa. Wierzyła, że Halinor i Nimue są mądre i w gruncie rzeczy porządne, i nie zrobiłyby niczego naprawdę złego. Mimo współczucia wobec Breeny i Roslyn, pogodziła się z pomysłem Halinor i nie uważała buntu za stosowny.

- Co mają teraz niby z nią zrobić? Zabić?

- Nie powinny w ogóle jej wskrzeszać! - krzyknęła Vivienne. - Jak można... jak można zrobić komuś coś takiego? Skazać go na życie bez uczuć i emocji?!

- Halinor sama nie ma uczuć, więc to dla niej nie tragedia - zadrwiła Eileen.

- Też nie podoba mi się to, co zrobiła Halinor, ale co mamy począć? - zapytała ze smutkiem Kathleen. - Jesteśmy przeznaczone do posłuszeństwa najwyższym kapłankom.

- Ja nie mam zamiaru dać się im podporządkować - zapowiedziała zdecydowanie Vivienne.

Za długo była posłuszną, pilną uczennicą, która wierzyła, że magia to największe dobro i że jej przeznaczeniem jest służba bogom. Której wmawiano, że najlepszym, co może spotkać ją w życiu, jest zostanie najwyższą kapłanką i oddawanie do śmierci czci Cerridwen. Najpierw matka w domu, a potem kapłanki w Avalonie przekonywały ją, że magia to największy dar, że dla bogów trzeba zrobić wszystko i że ona jest wyjątkowa, ponieważ ma potężną moc. Wierzyła bezwarunkowo w każde słowo Nimue i Halinor i była gotowa poświęcić resztę życia, by kapłanki Avalonu utrzymały się u władzy. Cóż, teraz ta historia się kończy.

- Co masz zamiar zrobić? - zdziwiła się Morrigan. - Odejść ze świątyni?

- Nie - pokręciła głową Vivienne. Mimo wszystko, nadal wierzyła, że większość zasad Avalonu jest dobra i właściwa, a ona ma obowiązek spróbować dorównać swojej przodkini Marigold. W gniewie powiedziała Halinor, że nie chce być najwyższą kapłanką, ale teraz, gdy myślała spokojniej, nie była w stanie całkowicie odrzucić tego marzenia - Ale ja tego tak nie zostawię. Skoro jestem kapłanką, to mój głos też się liczy. Wyplenię z Avalonu to, co złe.

- Jak chcesz to zrobić, dziecinko? - westchnęła Luna.

- Jeszcze nie wiem - przyznała Vivienne i dodała z dumą. - Ale coś wymyślę.



Morrigan poczuła się nieco zaniepokojona nagłą buntowniczą postawą przyjaciółki. Owszem, sama była wstrząśnięta, gdy Halinor wyjaśniła jej czym są cienie i co zrobiła z Roslyn, ale mimo to nie wyobrażała sobie, że teraz mogłaby odrzucić zasady Avalonu i wiarę w autorytet kapłanek. Od dziecka uczono ją, że jej obowiązkiem jest służyć w świątyni i rozwijać swoje moce dla wspólnej chwały, i nie potrafiła w jednej chwili o tym zapomnieć. Vivienne również nie potrafiła, ale ona, w przeciwieństwie do Morrigan, od początku miała w sobie ukrytą iskrę buntu.

- Nie powinnaś się tak unosić przed Halinor i Nimue – westchnęła Mor, spacerując z przyjaciółką korytarzem. – Co jeśli cię wyrzucą?

- Nie obchodzi mnie to! – zawołała z przekorą Vivienne, chociaż prawda wyglądała nieco inaczej. – Nie mam zamiaru służyć takim ludziom.

- Posłuchaj – poprosiła Morrigan. – Nimue uczyła cię indywidualnie i poświęciła dla ciebie swój czas. Halinor jest surowa i nieprzyjemna, ale zawsze dbała o nasz rozwój. Nie możesz uznać ich za zło wcielone z powodu jednej sytuacji.

- Nawet kiedy ta sytuacja jest potworna? – zapytała oskarżycielsko Vivienne, ale wyraz twarzy Morrigan dał jej jednoznaczną odpowiedź. Dziewczyna była rozsądna i opanowana, zawsze trzeźwo oceniała sytuację. Nawet jeśli mogłaby potępić zachowanie Halinor, to na pewno nie w pierwszej chwili, a po dokładnym namyśle.

Dalszą rozmowę przerwało nadejście Nimue. Kapłanka popatrzyła z powagą na Vivienne.

- Ubłagałam Halinor by przebaczyła ci twoje nieodpowiednie zachowanie ze względu na twój ród oraz wyjątkową moc. Ale nie chcę więcej widzieć jak robisz z siebie widowisko!

- Nie będziesz mi rozkazywać! – krzyknęła Vivienne. – Nie jestem twoją służącą!

- Jestem najwyższą kapłanką – przypomniała Nimue. – Masz obowiązek być posłuszna mnie i Halinor.

Vivienne miała ochotę wykrzyczeć, że sama będzie podejmować decyzje, a Halinor i Nimue nie są wszechwiedzące. Jednak obecność Morrigan i wcześniejsza rozmowa nieco ostudziły jej zapał. Tak naprawdę nie chciałaby zostać wyrzucona ze świątyni i utracić szansy na zostanie najwyższą kapłanką.

Może Mor ma rację. Może nie powinna od razu skreślać całego Avalonu, a po prostu stopniowo spróbować zmienić w nim to, co złe.

- Wierzę w mądrość twoją i Halinor, pani – powiedziała do Nimue z większą pokorą. – Ale chyba mam prawo mieć własne zdanie?

- Owszem, ale nie w kluczowych kwestiach – odparła Nimue. – Sprzeciwianie się naszym decyzjom i utrudnianie nam powiększania wpływów to prawie zdrada.

- Tylko szaleniec widzi prawdę jako zdradę – stwierdziła dumnie Vivienne. Nie potrafiła całkowicie pozbyć się hartu i zadziorności. Zbyt długo tłumiła je w sobie.

Nimue uniosła brew. Uczyła Vivienne przez wiele lat, ale nigdy nie obdarzyła jej większym opiekuńczym uczuciem. Raczej szanowała ją za jej moc i inteligencję. Była też gotowa bronić jej, jeśli uważała, że stawka jest tego warta. Teraz jednak poczuła ogromną irytację. Vivienne była nieposłuszna i za wszelką cenę próbowała udowadniać własne zdanie. Jej matka i babka były identycznie niepokorne. Córka zapewne będzie taka sama.

- Oskarżasz mnie o szaleństwo? – zapytała. – Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam?

- Wolałabym, żebyś zrobiła teraz coś dla Roslyn i Breeny – odpowiedziała Vivienne.

- Ty niewdzięczna dziewucho! – Nimue straciła panowanie nad sobą. – Myślisz, że jesteś najmądrzejsza i żadne zasady cię nie obowiązują? Twoja matka była taka sama i teraz służy jakiemuś szlachetce, zamiar jak porządna czarodziejka oddawać cześć bogom!

Nimue była tak wściekła i zdenerwowana, że młode czarodziejki poczuły jak podłoga zaczyna się trząść, a przez okna wpada porywisty wiatr. Złość czarownic nie jest dobra. Niekontrolowana może prowadzić do wielu nieszczęść.

Morrigan wiedziała, że jej moc nie może mierzyć się ze zdolnościami Nimue i Vivienne, ale zamknęła oczy i skumulowała wszystkie swoje siły, by zatrzymać możliwą katastrofę.

Po chwili wszystko ucichło.

- Jak to zrobiłaś? – zdziwiła się Nimue, widząc złoty blask w oczach Morrigan. – Nikt nie potrafi powstrzymać efektów mojej magii... Jestem zbyt potężna. Jestem niemalże jak bogini Cerridwen! Jak to zrobiłaś?

Morrigan zadrżała, chociaż w głosie Nimue było więcej ciekawości niż gniewu.

- Ja... nie wiem... - przyznała. – Po prostu się starałam.

Nimue zapomniała o Vivienne i skierowała swoje spojrzenie na jej towarzyszkę.

- Jesteś silna. Nie dostrzegłyśmy tego. Wybacz. Postaram się, byś została bardziej doceniona wśród kapłanek.

Morrigan skinęła głową, wciąż zaskoczona i roztrzęsiona. Nimue znów zwróciła się do Vivienne:

- Liczę, że się opanujesz i nauczysz się pokory. Halinor ci wybacza, a w ramach zdyscyplinowania będziesz przez jakiś czas uczyć adeptki historii magii.

Po wypowiedzeniu tych słów kapłanka odeszła, nie czekając nawet na odpowiedź. Vivienne była jednocześnie wściekła i zmieszana, natomiast Morrigan nie przestawała drżeć.

- Cóż... - córka Margisy uśmiechnęła się. – Mówiłam ci wiele razy, że jesteś znakomitą czarodziejką. Nareszcie ktoś poza mną to dostrzegł.

- Nie wiem, czy to udźwignę – westchnęła Morrigan. Zdawała sobie sprawę, że skoro była w stanie zablokować silną magię kogoś, kto prawdopodobnie poświęcił wiele dla swojej potęgi i wieczności, ona również będzie musiała coś oddać.




Po wielu namowach córki oraz lorda Aidana i jego żony Margisa w końcu uległa i zgodziła się, żeby Norwenn została jej pomocnicą. Ich współpraca nie układała się za dobrze. Norwenn znała się na zielarstwie, ale nie na opatrywaniu ran, a poza tym najbardziej interesowały ją praktyki religijne.

- Nie powinnyśmy zostać w domu i przyrządzić czegoś na Samhain, dla błąkających się dusz? – zapytała, gdy ciotka kazała jej iść z nią do chorego.

- Moja służąca to zrobi, a poza tym teraz najważniejsze jest, żebyśmy zajęły się tym nieszczęsnym młynarzem – odparła Margisa. – Samhain nie ucieknie.

Norwenn wzdrygnęła się.

- Jak możesz tak mówić, ciociu? Zbliża się święto. Będziemy czcić naszych bogów.

- Tak, będziemy – przytaknęła Margisa. – Ale skoro bogowie stworzyli ludzi, to chyba znaczy, że o nich też należy się zatroszczyć, czyż nie?

Norwenn nie odpowiedziała. Miała wrażenie, że praca u ciotki ją upokarza, chociaż w żaden sposób tego nie okazywała i zawsze pozostawała posłuszna i pełna szacunku. Nawet jeśli wdowa po wuju bardzo ją zawiodła. Tak, zawiodła. Margisa odprawiała rytuały i zajmowała się magią, ale równie dużo czasu poświęcała zielarstwu i leczeniu, chociaż przecież nie było jej to do niczego potrzebne. Nocami przygotowywała wywary, zamiast oddawać cześć bogom przy świętych drzewach. Ale to ona przewodziła wszystkim świętom i obrządkom, mimo że Norwenn jako druidka również miała ku temu jakieś predyspozycje. Tylko, że ona nie miała żadnych mocy, więc mogła tylko stać i się przyglądać jak ciotka Margisa przewodzi podczas świąt takich jak Samhain czy Beltane. A przecież nie była ani w połowie tak oddana bogom jak ona. To doprawdy niesprawiedliwe. Świat jest okrutnym miejscem.




Vivienne uznała nauczanie za bardzo niewdzięczne zajęcie i żałowała, że za karę nie wysłano jej raczej do pomocy medyczkom lub sprzątania, chociaż tego drugiego tak naprawdę nigdy nie robiła. Nie miała w sobie wystarczająco surowości i dyscypliny, więc adeptki na jej zajęciach rozmawiały i bawiły się piórami, a gdy próbowała opowiadać im o historii, wyglądały jakby miały zaraz usnąć. Vivienne była przekonana, że ma odpowiednią wiedzę, ale wkrótce okazało się, że nie do końca i dodatkowo musiała przynosić na każdą lekcję księgę, którą chwilami zaczynała po prostu czytać na głos.

Nie poinformowała matki, że została ukarana za nieposłuszeństwo, napisała jej tylko, że przez jakiś czas będzie uczyła młode adeptki.

- Przez jakiś czas spadkobierczynie bogini Cerridwen przekazywały wiedzę magiczną z pokolenia na pokolenie, ale ponieważ na świat przychodziło coraz więcej czarodziejek poza tradycyjnymi rodami, czarodziejka Caillean postanowiła założyć świątynię na wyspie Avalon i kształcić w niej młode dziewczęta, by mogły później służyć bogom.

Vivienne starała się mówić pewnie, ale widać było, że dziewczynki nie są zbyt zaciekawione jej opowieścią.

- Caillean wdrażała swoje uczennice do pokory i posłuszeństwa. Miały stosować się do życzeń najwyższej kapłanki oraz na pierwszym miejscu stawiać rozwój magiczny i służbę bogom. To najwyższe wartości jakimi kierujemy się w Avalonie.

Czuła wstręt do siebie. Wstręt, że powtarza słowa w które sama nie wierzyła. Że przykłada się do tego, by kolejne pokolenie żyło w przekonaniu, że jedyną wartością jest magią i że najwyższe kapłanki nie mogą się mylić. Że przyczynia się do tworzenia kolejnych ofiar takich jak Roslyn.

- Ale to nie jest prawda – powiedziała nagle, zaskoczona brzmieniem własnego głosu.

,,Czy niczego się nie nauczyłaś?" skarciła się w myślach. ,,Chcesz jeszcze bardziej się narazić i zmusić Halinor do wyrzucenia cię ze świątyni?".

Mimo to jakiś wewnętrzny przymus, nakazał jej kontynuować swoją myśl:

- Magia jest ważna i jest częścią każdej z nas. Wiara w bogów, jeśli wypływa ze szczerego serca. Ale w imię żadnej z tych rzeczy nie można nikogo krzywdzić ani wykorzystywać.

Dziewczynki po raz pierwszy od czasu, kiedy Vivienne zaczęła je uczyć, wykazały zaciekawienie słowami nauczycielki. Niektóre wyglądały na bardzo zaabsorbowane jej słowami, a w oczach innych Vivienne dostrzegła zmieszanie i niepokój. Zapewne wcześniej ani przez chwilę nie myślały, że magia, którą kazano im hołubić, może być wykorzystywana do czegoś złego.

- Szacunek wobec innych jest ważny i warto liczyć się z opinią osób bardziej doświadczonych – mówiła Vivienne, już bardziej zdecydowanie. Oto los dał jej okazję, by spełniła swoje zamierzenia. Nawet jeśli nie mogła zmienić Halinor i Nimue, mogła sprawić, by młodsze czarodziejki wyrosły na inny typ ludzi. – Ale każda z was jest odrębną, samodzielną istotą. Nie musicie przytakiwać innym, macie prawo mieć własne zdanie i je wypowiadać. Jeśli coś wydaje wam się złe czy okrutne, nie bójcie się temu przeciwstawić, nawet jeśli zostaniecie z tym same – uniosła głowę. – Jeśli chcecie, by kiedyś powtarzano wasze imiona, zadbajcie aby ludzie mogli o was powiedzieć: ,,Ta dziewczyna była odważna, potrafiła wziąć los w swoje ręce, stawała po stronie prawdy". I pamiętajcie. Nie jesteście niczyimi niewolnicami. Nikt nie ma prawa zmuszać was do bycia innymi niż chcecie być.




- Ile mniej więcej pieniędzy trzeba wydać, żeby zbudować dom? – zapytał nagle Nathan.

Gorlois podniósł oczy na przyjaciela. Siedzieli przy ognisku we dwójkę jak to mieli w zwyczaju wieczorami, o ile Gorlois akurat nie przebywał z Utherem, który jednak ostatnio często był zajęty innymi rzeczami.

- Nie rozumiem, po co ci taka wiedza? – zdziwił się syn Aidana.

- Kiedyś w końcu nastanie długi pokój... Oby – powiedział Nathan. – Będę musiał gdzieś zamieszkać z matką. Przypominam ci, że ojciec się mnie wyrzekł, zresztą i tak matka nie mogłaby na niego patrzeć. Moja siostra nie uważa mnie za rodzinę, a siostrzenica mieszka w świątyni na wyspie. Nie mam gdzie się zatrzymać, muszę sam znaleźć albo zbudować coś dla mnie i mamy. Nie jestem sam.

Gorlois pokiwał głową. Rzeczywiście, Nathan i Deirdre nie mogli do końca życia mieszkać w namiotach, wynajmować izb od przypadkowych ludzi albo zatrzymywać się u wyznawców nowej religii, którzy i tak ukrywali się przed sądem króla.

- Oddałeś się na służbę u mojego ojca – przypomniał przyjacielowi. – Pamiętaj, że on ma obowiązek zapewnić ci byt. A jeśli wstydzisz się jego pomocy, zawsze możesz złożyć hołd królowi Tewdrikowi i zamieszkać w Camelocie.

Nathan pokręcił głową.

- Moja matka stała się ostatnio bardzo gorliwą wyznawczynią nowej religii. Nie wyrzeknie się jej, a jeśli król by to odkrył, spaliłby ją na stosie. I mnie pewnie też.

- Też masz zamiar zostać wyznawcą? – zaciekawił się Gorlois. Nie przywiązywał wagi do poglądów i idei innych ludzi, jeśli zachowywali się uczciwie, właściwie w ogóle nie interesowały go cudze sprawy, ale w tym przypadku Nathana odczuł zainteresowanie.

- Nie wiem... - westchnął Nathan. – Potrafię myśleć tylko o matce. Jeśli jest spokojniejsza, bo może co jakiś czas pomodlić się z innymi ludźmi, to wszystko w porządku, ale od czasu do czasu, boję się, czy jej to nie zagrozi i nie wpędzi się w kłopotów albo nie popadnie w jeszcze gorszy stan niż wtedy, kiedy ją odnalazłem.

- Czy ci ludzie robią coś niepokojącego? – zmartwił się Gorlois. Gdyby Deirdre miało stać się coś złego, Nathan rzuciłby się na miecz.

- Nie... Nie wydaje mi się – odpowiedział jego przyjaciel. – Po prostu głoszą, że Bóg jest jeden i że ludzie powinni szanować się nawzajem, żyć w pokoju i być dla siebie dobrzy.

- Wyłączając punkt pierwszy, nie różni się to chyba za wiele od tego, co głoszą druidzi – zauważył Gorlois.

- Też tak sądzę, ale co ja mogę wiedzieć? – zapytał Nathan. – Nigdy nie miałem głowy do teologii – zamyślił się. – Gorloisie! Pójdź ze mną i z moją matką na spotkanie wiernych. Każdy może wejść. Jesteś ode mnie mądrzejszy i bardziej spostrzegawczy. Ty najlepiej ocenisz, czy w tej nauce jest coś, co mogłoby skrzywdzić moją matkę.

- Jeśli będziesz twierdził, że jesteś głupi, do niczego nie dojdziesz – pouczył go Gorlois, po czym skarcił się w myślach ,,Idioto, zaczynasz mówić jak ojciec". – Nie wiem, czy się do tego nadaję. Nie jestem najbardziej obeznaną w wyznaniach osobą na świecie. Jestem raczej człowiekiem czynu.

- Ze wszystkich ludzi jakich znam, ty masz chyba największe rozeznanie między tym, co dobre, a co złe – stwierdził Nathan. – Proszę, Gorloisie. Nikt nie będzie cię zmuszał do zmiany religii, po prostu wyświadcz mi ostatnią w życiu przysługę.

- Nie używaj takich słów jak ,,ostatni" – odparł Gorlois, czując zimny dreszcz. Takie słowa miały w sobie coś ostatecznego i mogły nieświadomie stać się przyczyną nieszczęścia. – Dobrze. Pójdę. Ale musimy zachować to w tajemnicy, bo jeśli ktoś nas wyda, zginiemy obaj.




Po kilku miesiącach kara Vivienne się skończyła i dziewczyna została odsunięta od pracy z adeptkami. Chociaż nie czuła powołania do nauczania, było jej nieco żal, bo wierzyła, że gdyby popracowała dłużej z dziewczętami, mogłaby obudzić w nich postawę podobną do jej i w ten sposób mieć nadzieję na zmianę zasad Avalonu.

Tymczasem jej działania przeszły prawie niezauważalnie, a przynajmniej tak sądziła, bo ani razu żadna z najwyższych kapłanek nie zwróciła jej uwagi i nie upomniała, nie wspominając już o wyrzuceniu ze świątyni.

Jednak kilka dni po zakończeniu ,,kary" Vivienne, do komnaty czarodziejki weszła Morrigan z poważną miną.

- Musimy porozmawiać.

- Co się stało? – Vivienne odłożyła księgę, którą czytała. – Dlaczego jesteś taka smutna?

- Może nie powinnam, ale coś mnie zaniepokoiło – Morrigan usiadła obok przyjaciółki. – Dzisiaj po zajęciach zaczepiła mnie jedna z adeptek i zapytała, czy to prawda, co opowiada ,,pani Vivienne", że wcale nie jesteśmy zobowiązane do posłuszeństwa i że magia nie jest największym dobrem.

Vivienne zbladła. Powinna być z siebie dumna, że zaszczepiła coś w umyśle młodej dziewczynki, ale teraz ogarnął ją strach na myśl, że o wszystkim mogłyby dowiedzieć się Halinor i Nimue i ją ukarać. I Morrigan była smutna. Jej ukochana, najlepsza na świecie Morrigan, która być może nie rozumiała, że Vivienne jest przeciwna tylko niektórym prawom Avalonu.

- Kilka razy mówiłam im na ten temat – przyznała z niechęcią. – Nie chcę wychowywać kolejnego pokolenia bezmyślnych marionetek, które najwyższe kapłanki będą wykorzystywać do swoich celów. Poza tym, uważam, że w wychowywaniu najważniejsze jest nauczyć dziecko odróżniania dobra od zła – Vivienne przyjrzała się Morrigan. Młoda kapłanka wyglądała na smutną i rozczarowaną. Córkę Margisy opanował jeszcze większy żal. – Mor! Ja przecież wcale nie uważam, że nasza magia jest zła, że bogowie są źli i że Avalon powinien upaść! Ja tylko nie chcę, by działy się takie okrutne rzeczy jak wskrzeszanie ludzi i robienie z nich niewolników!

- To jest złe – zgodziła się spokojnie Morrigan. – Ale nie zmienisz świata bezmyślnym buntem i zgrywaniem niezależnej. Trzeba działać mądrze i z rozwagą, a przede wszystkim zacząć od siebie. Nie zmienisz już Halinor i Nimue, ale...

- Dlatego mówiłam do adeptek! – krzyknęła Vivienne. – Mam czekać na śmierć Halinor, żeby takie praktyki się skończyły? Nimue nigdy nie umrze!

Morrigan spuściła głowę.

- Nie wiem jak ci pomóc. Chciałabyś wszystko mieć natychmiast, a nasz świat funkcjonuje zbyt długo, by zmienić się z dnia na dzień. Powinnam cię wesprzeć, bo sama wiem, że nasz Avalon nie jest idealny... Ale nie umiem się go wyrzec.

- Ja też nie chcę się go wyrzec. Chcę zmienić – zapewniła Vivienne. Złapała przyjaciółkę za dłonie. – I nigdy nie chciałabym się wyrzec ciebie. Kocham cię jak własną siostrę.

- Ja też cię kocham, Vivienne – odpowiedziała Morrigan i przytuliła ją. – I dlatego jest mi tak przykro, gdy biegniesz prosto w ramiona tarapatów.




Przez kolejne tygodnie Vivienne zachowywała się przykładnie do tego stopnia, że Nimue uznała za stosowne ją pochwalić.

- Udowodniłaś, że masz trochę rozumu – powiedziała najwyższa kapłanka. – Myślę, że nauczyłaś się z historii magii, że naszym jedynym celem jest utrzymanie wpływów Avalonu i że wszystko co czynimy, musi być słuszne.

Vivienne powinna odpowiedzieć spokojnie i z pokorą, a wtedy cała rozmowa by się zakończyła. Jednak jej wrodzona przekora nie pozwoliła jej na to i z ust dziewczyny wyrwało się:

- Musi. Ale nie zawsze jest.

- Masz jeszcze jakieś zastrzeżenia? – Nimue uniosła brew.

- Przez ostatnie miesiące czytałam kilka ksiąg o historii magii i powstaniu Avalonu – Vivienne popatrzyła na Nimue oskarżycielsko. – Podczas jednej z wojen połączyłyście krew dziewic z krwią wężów i utworzyłyście potwory, aby zabijały waszych wrogów jednym dotknięciem.

Vivienne potraktowała te oskarżenia jako jeden z wyrazów ,,bezmyślnego buntu" o jakim mówiła Morrigan. Jednak Nimue nagle zbladła i cofnęła się, jakby ją uderzono.

- Ty... byłaś w to zaangażowana? – wykrztusiła Vivienne.

Nimue wyprostowała się z godnością. Nie miała zamiaru bać się głupiej piętnastolatki, która mogła być jej wnuczką lub prawnuczką.

- Musiałyśmy bronić naszej pozycji. Drastyczne sytuacje wymagają drastycznych rozwiązań. Kiedy dojrzejesz, w końcu to zrozumiesz.

- Nie chcę tego zrozumieć! – krzyknęła z rozpaczą Vivienne. – Nigdy, przenigdy tego nie zrozumiem! – po czym wybiegła z komnaty, bo nie czuła się na tyle mocna, by kłócić się z Nimue.




Wieczorem Nimue jadła kolację z Halinor. Czarownica lubiła czuć się panią siebie i nieczęsto dzieliła się swoimi troskami i zmartwieniami z drugą najwyższą kapłanką. Nigdy nie były naprawdę przyjaciółkami, zawsze istniał między nimi cień rywalizacji, a teraz dodatkowo w pewnym sensie stały się przeciwniczkami, chociaż Halinor nie była tego świadoma. Siwowłosa dążyła do utrzymania wpływów nad Tewdrikiem, natomiast Nimue planowała zrzucić króla z tronu i posadzić na nim swojego kochanka.

Te wszystkie kwestie sprawiały, że Nimue nie lubiła zwierzać się Halinor. Dziś jednak poczuła taką potrzebę.

- Nie potrafię sobie poradzić z tą Vivienne! Wydawało się, że nauczyła się posłuszeństwa i będzie już przykładnie służyć bogom, ale ona jak zwykle musi się kłócić i przekonywać innych, że to jej zdanie jest najważniejsze.

- Zawsze możemy ją wyrzucić – zasugerowała Halinor. – Buntowniczki nam tu niepotrzebne.

- Gdyby to był ktoś inny, przytaknęłabym – westchnęła Nimue. – Ale ona ma tak silną moc... Czasem mam wrażenie, że jest potężniejsza niż ja. Nie możemy narazić Avalonu na stratę kogoś tak utalentowanego. Szkoda, że ta panna jest tak niepokorna.

Halinor przez chwilę wydawała się równie zmartwiona, co jej rozmówczyni, jednak później w jej oczach pojawił się blask.

- Ty też jesteś bardzo niepokorna, moja droga Nimue – powiedziała.

- Ja jestem najwyższą kapłanką – przypomniała Nimue.

- Zatem niech Vivienne, córka Margisy, też nią zostanie – zasugerowała Halinor.

Nimue nie dowierzała słowom Halinor. Vivienne była potężna, ale była też uparta i nieposłuszna. Kwestionowała zasady Avalonu. Jak taki ktoś mógł zostać najwyższą kapłanką?

- Jeśli ta młoda dama cierpi na przerost ambicji, powinnyśmy ją zaspokoić – uśmiechnęła się Halinor. – Ile było już takich ludzi, którzy krzyczeli i miotali się, a gdy zdobyli władzę, poczuli się usatysfakcjonowani i uspokoili się?




Tej nocy Vivienne nie mogła zasnąć. Dręczyła ją fala sprzecznych uczuć, które nie mogły znaleźć sobie ujścia.

Gardziła sobą. Morrigan miała rację, a nawet myślała o niej o wiele lepiej niż na to zasługiwała. Była głupią, słabą dziewczynką, która potrafiła tylko prowokować kłótnie i tupać nogą, zamiast zrobić coś pożytecznego. Umiała mówić, że coś jest złe, ale nie posiadała na tyle mądrości, siły i charyzmy, by to zmienić. Nic dziwnego, że Nimue nie liczyła się z jej zdaniem. Zapewne Vivienne przypominała jej bardziej uparte dziecko niż dorosłą kobietę, która widzi krzywdy i niesprawiedliwość. A potem uciekła, jak ostatni tchórz. Nic więcej nie potrafiła.

Od dziecka służyła w Avalonie, który uważała za swój drugi dom. Chciała zostać najwyższą kapłanką, jak wielka Marigold Le Fay, Czarodziejka. Ale dlaczego tego chciała? Aby pokazać innym, że coś znaczy i aby matka była z niej dumna. Tak naprawdę, gdyby została najwyższą kapłanką, pewnie wcale nie byłaby lepsza od Halinor czy Nimue. Chciała jedynie zaspokoić własną próżność, jak Eileen w dzieciństwie, tylko że wnuczka Luny w końcu z tego wyrosła.

Czy kiedykolwiek wierzyła w słowa Nimue o misji i posłuszeństwie? Nie, chyba nie. Zawsze starała się być grzeczna i wypełniać polecenia, ale już od wczesnego dzieciństwa coś się w niej buntowało na myśl, że jest uważana za narzędzie do wypełniania woli bogów i pomnażania magicznej chwały. Jako dziecko i adeptka krępowało ją poczucie niższości, ale wystarczyło, by przyjęto ją do grona kapłanek, a odezwała się w niej przekora i zaczęła sprzeciwiać się wszystkiemu. Uważała, że po prostu walczy o dobro, ale czy chodziło jej rzeczywiście o pokój i sprawiedliwość, a nie jedynie chęć zademonstrowania swojej niezależności?

Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie i nie wiedziała, co robić dalej. Czuła, że Avalon dusi ją i odbiera jej indywidualność. Ale czy mogłaby żyć gdzie indziej?

Tak, mogłaby. Jej matka też nie chciała służyć, co prawda z innego powodu, ale miała w sobie dość odwagi i hartu, by odejść ze świątyni i żyć na własną rękę. A nie miała przecież żadnego wsparcia od rodziny. Vivienne miała Margisę. Ostatnio nie były ze sobą blisko, ale przecież matka jej nie odtrąci.

Dziewczyna zasnęła z tą myślą, ale po kilku godzinach obudziła się z płaczem i głośno bijącym sercem.

Była dobrą wizjonerką, już od dzieciństwa. To było rodzinne, jej matka też często doznawała objawień przyszłości. Tym razem jednak Vivienne miała wrażenie, że nie przyśniły jej się przyszłe wydarzenia, a to co już minęło.

Śniła jej się Nimue unosząca rękę i wypowiadająca zaklęcie. A potem Breena z krwią na nogach.

Nimue pozbawiła życia dziecko Breeny.

Vivienne czuła, że nigdy nie będzie w stanie nikomu o tym powiedzieć, bo nie potrafi ubrać w słowa bólu i wściekłości jakie wtedy poczuła. Płakała do rana.




Kiedy rankiem Vivienne jadła śniadanie w swojej komnacie, przyszła do niej dziewczynka służebna i powiedziała, że pani Halinor chce ją u siebie widzieć. Młoda czarodziejka spodziewała się poruszenia tematu wczorajszej kłótni z Nimue i jakiejś bardzo dotkliwej kary, a nawet zmuszenia jej do opuszczenia Avalonu. I chociaż w nocy była przekonana, że musi wrócić do matki, teraz nie była już tak pewna swojej decyzji. Przecież tak naprawdę lepiej znała wyspę i świątynię.

- Witaj, Vivienne – powiedziała Halinor na widok dziewczyny. – Musimy z tobą porozmawiać.

Vivienne podniosła głowę. U boku Halinor stała Nimue, jak zwykle dumnie wyglądająca w długiej ciemnobrązowej sukni.

Córka Margisy poczuła ucisk w żołądku. Nimue spowodowała poronienie Breeny. Nie miała pojęcia dlaczego zrobiła coś tak okrutnego i skrzywdziła swoją ,,siostrę", ale może nie powinna się dziwić, skoro Halinor była zdolna do zniszczenia małżeństwa, które sama zaaranżowała.

- Jesteś bardzo zdolną czarodziejką i masz silną moc – kontynuowała Halinor. – Być może tak silną jak twoja prababka Marigold. Owszem, jesteś trochę zbuntowana, ale może brakuje ci okazji do wykazania się. A nas jest dwie. To dziwna liczba, przypominasz. Powinny być trzy najwyższe kapłanki, tak jak trzy ramiona triskelionu i trzy oblicza bogini Cerridwen. Dlatego chcemy ci zaproponować to stanowisko.

Vivienne nie wierzyła własnym uszom. Wczoraj Nimue potraktowała ją jak głupie dziecko i skarciła za brak szacunku dla Avalonu, a dzisiaj zgadza się, by jej była uczennica została najwyższą kapłanką? To nie miało sensu. Przecież obie stojące przed nią kobiety wiedziały, że Vivienne nie zrobi wszystkiego dla Avalonu. Zresztą, i tak miała odejść.

Ale gdyby została najwyższą kapłanką, mogłaby coś zmienić. Zadbać, aby magia była wykorzystywana do dobrych celów. Zatroszczyć się o pokój i tolerancję. A przede wszystkim spełnić marzenie Margisy i dorównać swojej przodkini Marigold. Za wiele lat powtarzano by jej imię z szacunkiem i czcią, sławiąc wielką czarodziejkę Vivienne.

Spojrzała na Halinor. Jej oczy były zimne i niewzruszone. Tak jak wtedy, gdy oznajmiła, że pozbawiła niewinną dziewczynę wolnej woli i że chce zniszczyć małżeństwo innej kapłanki. Nimue zaciskała ręce. Te same ręce, które nie pozwoliły narodzić się maleństwu Breeny.

- Nie chcę być najwyższą kapłanką – powiedziała Vivienne.




- Oj, Vivienne, Vivienne – pokręciła głową Eileen, gdy jej przyjaciółka szykowała się do wejścia do łodzi, która miała pomóc jej opuścić wyspę. – Miałaś taką szansę. Ona się już nie powtórzy.

- Zachowałam się właściwie – stwierdziła Vivienne, chociaż w głębi serca czuła, że tak naprawdę uratowała się ucieczką i że nie potrafiła podjąć innej, bardziej konstruktywnej decyzji. Popatrzyła przepraszająco na Lunę, Morrigan, Eileen i Kathleen, który wyszły ją pożegnać. Czuła, że je opuszcza, chociaż przecież wcale nie miała takiego zamiaru.

- Nie umiem inaczej – powiedziała ze skruchą. – Chcę... chcę dowiedzieć się kim jestem. Tutaj odgrywałam różne role. Teraz chcę być po prostu sobą.

- Odwiedzimy cię przy najbliższej okazji – obiecała Kathleen i przytuliła przyjaciółkę. – Jeśli będziesz pomagać matce przy leczeniu, to możesz do mnie pisać z każdymi wątpliwościami.

- A ja przyjadę na najbliższe święto, żeby dla ciebie pośpiewać – dodała Eileen i dołączyła się do uścisku.

Vivienne spojrzała ukradkiem na Morrigan. Mogła sobie tylko wyobrażać jak przyjaciółka jest nią zawiedziona. W końcu odejściem udowadniała, że jest bezmyślna i niedojrzała.

Nagle poczuła jak obejmują ją ramiona dziewczyny.

- Mam nadzieję, że znajdziesz szczęście i swoją drogę – powiedziała cicho Mor. – Tak naprawdę to jest w życiu najważniejsze.

Vivienne uśmiechnęła się z wdzięcznością.

- Moja droga jest okryta mgłą – stwierdziła. – Ale jakoś ją przejdę.

Milcząca dotąd Luna podeszła do dziewczyny nad którą sprawowała pieczę przez wiele lat i złapała ją za ramiona.

- Niech cię Sirona prowadzi – powiedziała ze wzruszeniem. Vivienne zauważyła, że użyła imienia bogini-gwiazdy, królowej nieba, a nie utożsamianych z Avalonem Cerridwen czy Morrigan.

Chwilę później Vivienne wsiadła na magiczną łódź i opuściła wyspę Avalon.




Margisę obudziło głośne uderzanie w klamkę i czyjeś krzyki. Pospiesznie narzuciła na siebie płaszcz i zbiegła na dół, przekonana, że wzywają ją do jakiegoś bardzo nagłego przypadku. Życie uzdrowicielki nie jest łatwe. Praktycznie cały czas musiała być na nogach i biegać od domu do domu. W dodatku kilka tygodni wcześniej umarła matka Norwenn, Ursula, i po pogrzebie siostrzenica Daniela podjęła decyzję, że chce wrócić do obozu druidów, żeby opiekować się ojcem.

Margisa oniemiała, gdy za drzwiami zobaczyła swoją rodzoną córkę.

- Vivienne! – wykrzyknęła na widok dziewczyny. Młoda czarodziejka miała potargane włosy i brudny płaszcz. – Co ty tu robisz? Dlaczego nie jesteś w Avalonie?

- Odeszłam z Avalonu – wyjaśniła Vivienne. – Wróciłam do domu, do ciebie. Cieszysz się?




Ogłoszenia:

1. Przepraszam, że to jest tak długie, ale nie chciałam znowu dzielić rozdziału i wolałam już zakończyć wątek Vivienne w Avalonie, zwłaszcza, że teraz planuję dużo ciekawych rzeczy.

2. Co sądzicie teraz o głownej bohaterce? Zdaje sobie sprawę, że jej zachowanie może się wydawać trochę dziecinne i niedojrzałe, a przemiana zbyt nagła, ale postaram się później to lepiej uzasadnić, do tego pamiętajcie, że Vivienne ma tylko 15-16 lat.

3. Uwielbiam ship Uthera i Nimue i fascynuje mnie ich relacja, więc... Bardzo długo się broniłam przed wprowadzeniem w ich wątek romansu, ale nie mogłam się powstrzymać i mam nadzieję, że jakoś to nikogo nie oburzyło ani nie zniesmaczyło.

4. Tak, imię założycielki świątyni, czyli Caileean wzięłam od postaci z jednej z części ,,Mgieł Avalonu", bo żadne inne nie wydawało mi się odpowiednie.

Jeśli kogoś ciekawią imiona to Eilaine, matka Eileen, nie ma nic wspólnego z Eilaine z Astalot ani z Corbenic, po prostu imię ,,Eileen" bardzo wbiło mi się w głowę, a że potrzebowałam wzmianki o matce, to nadałam jej inną formę tego imienia, żeby sobie nie marnować ładnych imion ;)

A Nathan, Aidan i Margisa(poza tym, że to ostatnie to zniekształcone imię Morgause) to imiona wzięte z Simsów... Znaczy, w moich Simsach tak mają na imię dzieci Morgany...

5. Rozdział zadedykowany MonotematycznejGabi w podziękowaniu za komentarze i rady. Jeśli lubicie fantastykę, to polecam jej ,,Duszę Akrwalii".

6. Dla osób, które nie widziały serialu to wątek z lamiami i cieniami jest wzięty stamtąd(chociaż na te drugie natknęłam się ostatnio w jednej książce, ale Google nie udzielił mi odpowiedzi, czy mają jakieś uzasadnienie w mitologii).


Taka mini-playlista tego rozdziału(być może po zakończeniu pisania umieszczę całą playlistę):

Uther i Nimue: Miracle of Sound ,,Only Us"

Vivienne: Naomi Scott ,,Speechless", Wicked ,,Defiying Gravity", Dove Cameron ,,My Once Upon a Time"

Kilka określeń i zdań ma swoje korzenie w tych piosenkach, więc wspominam, żeby nikt mnie nie posądzał o plagiat.



Standardowo piszcie, czy rozdział Wam się podobał i co sądzicie, czy macie jakieś teorie, itp.

Ostrzegam też z miejsca, że to ma być bardzo depresyjna historia, w przeciwieństwie do innych moich opowieści, które są dość pozytywne w wymowie.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top