Rozdział piętnasty. Niewierna.
(...) miłość może być piękną rzeczą. Lecz ludzie, których kochasz, to zarazem ci, którzy cię najdotkliwiej ranią.
Bree Barthon ,,Serce z Cierni"
Nie mogę nic poradzić na to, że mylę się w ciemności
Bo jestem pokonana w tej wojnie serc.
Nie mogę nic poradzić na to, że chcę by oceany rozpadły się.
Bo jestem pokonana w tej wojnie serc.
Ruelle ,,War of Hearts"
Wydawało się, że sojusz po ostatniej wojnie będzie trwały, ale nadzieje okazały się płonne i rycerze ponownie zostali wysłani na pole bitwy. Tym razem Uther nie zdecydował się im towarzyszyć, tłumacząc, że musi czuwać nad bezpieczeństwem poddanych na miejscu.
Vivienne również postanowiła zostać na Camelocie. Od czasu śmierci Nathana i Morgause, czuła się coraz bardziej niezręcznie w towarzystwie Gorloisa. Starała się wspierać męża po śmierci jego córki, spychając własny ból na dalszy plan, ale nie udało im się wrócić do dawnej harmonii. Przez cały dzień dążyli jedynie do tego, by nie zostać sami, a gdy nadchodziła noc, szybko udawali się na spoczynek, żeby tylko nie rozmawiać i nie musieć mówić sobie jak bardzo są rozczarowani życiem.
— Uważaj na siebie — poprosił Gorlois przed wyjazdem. — Będziemy się starać, żeby wrogowie nie doszli do zamku, ale jeśli się nie uda...
— Znam podstawowe sposoby obrony, spokojnie — przerwała mu Vivienne. Nie lubiła gdy mąż okazywał jej troskę, bo miała wrażenie, że robi to z przymusu. — Poza tym, przecież część mężczyzn zostaje.
— Tak, zostaje — pokiwał głową Gorlois. Wpatrywali się w siebie, nie mówiąc nic.
,,Znikło nawet to, co bez wątpienia łączyło nas od początku" pomyślał mężczyzna. ,,Zawsze dobrze nam się rozmawiało i dyskutowało, a teraz wymiana kilku zdań jest wyzwaniem."
Nie obwiniał żony. Przeciwnie, sam czuł się winny. Zbyt wiele rzeczy go przytłoczyło. Bezpłodność, potem strata przyjaciela, a na końcu córki. Nie potrafił sobie z tym poradzić, zwłaszcza, że obawiał się, że skrzywdził Vivienne, biorąc ją za żonę. Czuł, że nie kochała go tak mocno jak on ją, a teraz będąc z nim, nie miała już nic, co mogłoby wynagrodzić jej niedostatki uczuciowe. Czasem zastanawiał się, czy nie powinien dać dziewczynie rozwodu i pozwolić jej odejść, ale nie umiał się na to zdobyć. Tego zabraniała Nowa Religia, a poza tym prawda była taka, że nadal kochał Vivienne i wiedział, że jej utrata by go zabiła. Nawet jeśli ukochana nigdy nie była naprawdę jego.
— Bądź zdrowa — powiedział, podchodząc do żony. Objął ją lekko i pocałował w czoło. — I... Pamiętaj, że cię kocham.
Vivienne skinęła głową, a Gorlois zobaczył w jej oczach smutek. Chciałby móc jej powiedzieć, że żałuje ostatnich kilku miesięcy, że się zmieni, że mogą zacząć od początku, pokonać żałobę i znów być szczęśliwi, jeśli tylko się postarają. Ale nie miał czasu. Musiał iść.
— Będę pisał — obiecał, uśmiechnął się do żony i wyszedł. Vivienne podeszła do okna i zaczęła przyglądać się wyruszającym oddziałom.
Widziała jak Fiona obcałowuje Tristana de Bois i skrzywiła się na ten widok. Tymczasem Maureen podawała Aldenowi do pocałowania ich syna Leona. Cała rodzina wydawała się bardzo szczęśliwa i spokojna, jakby rozstawali się tylko na kilka godzin.
Serce Vivienne przeszyło zimno na widok Maureen, tulącej do siebie dziecko. Ona nigdy nie zazna takiej miłości, nie będzie nosić pod sercem i trzymać przy piersi maleństwa. Po raz pierwszy w życiu pożałowała, że skazała się na bezdzietność. Może macierzyństwo wypełniłoby tę pustkę, która przenikała ją od śmierci wuja i pasierbicy.
***
Następnego dnia wybrała się do obozu druidów, gdzie przebywała Eileen. Miała nadzieję, że wesoła i rezolutna przyjaciółka rozgoni jej samotność, teraz, gdy została na Camelocie bez żadnej przyjaznej duszy, ponieważ Kathleen udała się na wojnę jako uzdrowicielka. Wprawdzie Vivienne miała przy sobie oddaną Sarę, ale dziewczyna w ostatnich czasach coraz częściej gdzieś wychodziła.
— Vivienne! — zawołała Eileen na jej widok i zamknęła przyjaciółkę w mocnym uścisku. — Jak się cieszę, że cię widzę. Myślałam, że pojechałaś na wojnę z Kathleen i Gorloisem.
— Nie — pokręciła głową Vivienne. — Czuję, że muszę odpocząć od Gorloisa. Od... od czasu śmierci Nathana i Morgause gorzej nam się układa. Chyba nie potrafimy sobie poradzić z tym wszystkim.
Nie powiedziała przyjaciółce, że kryzys zaczął się już wcześniej, bo musiałaby wtedy opowiedzieć jej też o ,,ułomności" swojego męża, a wiedziała, że Gorlois cierpiałby, gdyby ta informacja rozniosła się jeszcze bardziej. Już z przyznawaniem się do problemów w związku nie czuła się dobrze, ale skoro Kath wiedziała, to Eileen też miała prawo.
— Och, tak mi przykro — westchnęła Eileen. — Wiem, że zdziwisz się, słysząc takie słowa z moich ust, ale postaraj się dać mu czas. Strata dziecka musi być czymś potwornym. Ale twój mąż jest silny i w końcu odzyska chęć do życia. Może uda się wam mieć swoje dziecko.
Vivienne westchnęła ze smutkiem. Bardzo żałowała, że obiecała Gorloisowi, że nie opowie nikomu postronnemu o skutkach jego choroby.
— Myślę, że nie da się zastąpić jednego dziecka drugim — powiedziała dyplomatycznie. W tym momencie podszedł do nich młody, ciemnowłosy druid w szkarłatnej szacie.
— To jest mój ukochany, Matias — przedstawiła go Eileen przyjaciółce. — Matiasie, to jest moja przyjaciółka, Vivienne. Mówiłam ci o niej.
— To ty straciłaś dziecko, pani? — zapytał druid, patrząc na Vivienne ze współczuciem. — Bardzo mi przykro.
— To była moja pasierbica, ale dziękuję — opowiedziała łagodnie Vivienne. Starała się nie okazywać specjalnie swojej rozpaczy i nie przytłaczać nią ludzi.
— Nie będę wam przeszkadzał, moje panie — Matias pocałował Eileen w policzek. — Porozmawiajcie sobie.
Vivienne była nieco zaskoczona, widząc Eileen w tak ciepłym i spokojnym związku. Jasnowłosa była raczej typem kobiety, która lubi zakazane romanse i potajemne schadzki.
— Uznałam, że chyba czas się ustatkować — wyjaśniła Eileen, widząc zdziwienie Vivienne. — Co prawda, Matias jeszcze mi się nie oświadczył, ale na pewno to zrobi. W końcu cały obóz wie, że ze mną żyje. To bardzo dobry człowiek, miło spędza się z nim czas. Nie można całe życie tylko śpiewać pieśni.
Vivienne skinęła głową. Mimo własnego smutku, cieszyła się, że chociaż jedna z jej przyjaciółek jest teraz zadowolona z życia.
— Wierzę, że tobie też się wszystko ułoży — dodała Eileen i dotknęła jej ramienia. — A jeśli chodzi o naszą kochaną Kathleen... Straciła miłość życia, ale ma przecież nas. Jakoś będziemy się razem pocieszać, prawda? Jak zawsze.
***
Gdyby nie wizyty u Eileen i obecność Sary, Camelot stałby się dla Vivienne okropnym i nieprzyjaznym miejscem. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak samotna. Uświadomiła sobie, że do tej pory, gdy kogoś traciła, zawsze miała jakąś pociechę. Gdy straciła ojca, wciąż miała przyjaciółki i matkę, nawet jeśli oddaliły się od siebie. Po śmierci Margisy przez jakiś czas czuła się opuszczona i niepasująca nigdzie, ale udało jej się pokonać żałobę dzięki wsparciu przyjaciół. Gdy zabito Morrigan, nadal miała Kathleen, Eileen, Gorloisa i Nathana. Teraz została bez wsparcia. Gorlois był dla niej prawie obcym człowiekiem, Nathana już nie było, Kath być może opuści Camelot, a Eileen miała swoje życie. Vivienne nigdy nie spodziewała się, że strata Morgause tak ją zaboli, przecież tyle razy wyrzucała sobie, że za mało kocha pasierbicę. Teraz jednak miała wrażenie, że gdyby dziewczynka była przy niej, nie czułaby się tak niepotrzebna. Zajmowałaby się małą i może zdobyłaby jej miłość. Zresztą, gdyby nie śmierć Morgause, może udałoby im się porozumieć z Gorloisem i nawet strata Nathana nie byłaby tak dojmująco bolesna.
Najbardziej dziwiło ją to, że królowa Igraine zdawała się bardzo spokojnie przejść do porządku nad utratą swojej pupilki. Przecież były nierozłączne, Igraine traktowała Morgause jak własną córkę. Tymczasem po kilku tygodniach od powrotu rycerzy do Camelotu, królowa prawie całkowicie odzyskała równowagę. Spędzała wiele czasu z Fioną, co jeszcze bardziej zraziło do niej Vivienne, wydawała się spokojna i zadowolona. Czasem na jej twarzy pojawiał się wyraz bólu, ale zazwyczaj działo się to w towarzystwie Uthera, Vivienne podejrzewała więc jest to raczej związane z brakiem potomstwa i cierpieniem w małżeństwie.
,,Czy Morgause była dla niej tylko zabawką, którą się znudziła?" zastanawiała się Vivienne. ,,A może królowa po prostu jest naiwna, a Fiona ją zmanipulowała i przekonała, że nie powinna rozpaczać po wychowance".
Ona sama nadal nosiła żałobę po przybranej córce i często odmawiała uczestnictwa w ucztach i turniejach z powodu tej straty, chociaż prawda była taka, że powodem takiego zachowania była także śmierć Nathana oraz jej ogólne zniechęcenie do życia.
Pewnego dnia Sara nieśmiało oznajmiła jej, że chciałaby wyjść za mąż i czy będzie jej przykro, jeśli zaprosi ją na swój ślub.
— Dlaczego miałoby być mi przykro, Saro? — zapytała ze zdziwieniem Vivienne. — Wiem, że... jestem teraz w żałobie, ale cieszę się twoim szczęściem. Za kogo wychodzisz?
Sara uśmiechnęła się, ukazując białe ząbki.
— Och, możesz go nie znać, pani, bo rzadko chodzisz po mieście. Nazywa się Tom, jest kowalem — samo imię ukochanego spowodowało rumieńce i jeszcze większy uśmiech na twarzy Sary. — Przyjaźnimy się od kilku miesięcy i wczoraj poprosił mnie o rękę. Chcemy mieć skromny ślub i wesele, ale mam nadzieję, że się pojawisz, pani.
— Oczywiście, muszę przecież się dowiedzieć, komu cię oddaję — powiedziała Vivienne i przytuliła dziewczynę. Cieszyła się jej szczęściem, ale zdawała sobie też sprawę, że gdy Sara wyjdzie za mąż, będą spędzać ze sobą mniej czasu i jej samotność się pogłębi. Do tego w głębi serca zazdrościła służącej słodkiej, romantycznej miłości, którą przeżyła. Vivienne miała wrażenie, że jest niezdolna do takich uczuć.
***
Znudzona swoją monotonną egzystencją i pozbawiona sympatycznego towarzystwa Vivienne spędzała większość czasu na czytaniu książek w ogrodzie. Właściwie mogłaby też udawać się do pracowni Gajusza, ale medyk krępował ją tym, że zdawał sobie sprawy z jej umiejętności magicznych, nie znając jednak powodów dla których się ich wyrzekła. Łatwiej było być samej, nawet jeśli ta samotność ją uwierała.
Pewnego dnia w takiej sytuacji ponownie zastał ją Uther Pendragon. Na jego widok Vivienne odruchowo odłożyła księgę i chciała wstać, ale mężczyzna powstrzymał ją ruchem ręki i usiadł obok niej.
— Dlaczego spędzasz całe dnie w samotności? — zapytał. — Rozumiem, że nie masz przy sobie męża, ale przecież nie jesteś tu sama. Moja żona z chęcią przyjmie cię do swojego grona.
Vivienne nie miała zamiaru dołączać do ,,grona" królowej Igraine. Oznaczałoby to, że musi też spędzać czas z Fioną i udawać, że wcale nie nienawidzi jej i nie życzy jej jak najgorzej. Nie zniosłaby też oglądania dowodów przyjaźni i zaufania jakimi Igraine darzyła kapłankę Avalonu.
— Nie gniewaj się, panie... — zaczęła ostrożnie. — Ale ja i królowa jesteśmy kobietami innego typu.
Uther pokiwał głową. Rzeczywiście, Vivienne nie była taka jak Igraine. Jego żona była prosta, uczciwa i szczera. Kochał ją i wiedział, że jest szczęściarzem, dostając tak dobrą kobietę za żonę, ale ostatnimi czasy jego znużenie małżeństwem wzrosło. Być może było to spowodowane tylko bezdzietnością i plotkami w mieście, może to on zawinił, zastanawiając się, czy przez Igraine nigdy nie doczeka się potomka. Jednak jednocześnie dręczyło go przekonanie, że w Igraine nie ma już dla niego nic do odkrycia, że wie jak żona zachowałaby się w każdej sytuacji. Nie była dla niego żadnym wyzwaniem.
Vivienne z pewnością byłaby wyzwaniem dla każdego mężczyzny, ale należała do Gorloisa, który był jego najlepszym przyjacielem.
— Rozumiem — powiedział w końcu. — Musi być ci ciężko bez męża.
Wpatrywał się w nią uporczywie, a Vivienne pomyślała, że musi teraz się zastanawiać, dlaczego nie pojechała na wojnę z Gorloisem, skoro zawsze to robiła. Nie mogła powiedzieć królowi całej prawdy, nigdy nie oczerniłaby imienia swojego męża i nie przyznałaby się, że ich związek się nie układa.
— Owszem, ale nie powinnam go tak nękać moją osobą — powiedziała wymijająco. — Teraz powinien się skupić tylko na swoich obowiązkach.
Te słowa zdumiały Uthera. Miał wrażenie, że Gorlois bardzo kocha swoją żonę i uwielbia jej towarzystwo. Dlaczego więc Vivienne mówi, że nie chce go sobą nękać? Czyżby ich małżeństwo wcale nie było tak idealne? Cóż, jego przyjaciel z pewnością był obowiązkowy i właściwie to mogło go bardziej trzymać przy żonie niż uczucia. Zresztą, jego związek z Igraine też pewnie wydawał się dla nich innych wzorcowy, choć ostatnio było inaczej.
— Jeśli kiedyś poczujesz się samotna, zawsze możesz porozmawiać ze mną — zapewnił król. — Nie jestem może tak dobrym towarzystwem jak Gorlois, ale rzeczywiście chyba mamy więcej wspólnego niż ty i Igraine.
Vivienne uśmiechnęła się z wdzięcznością. Nie myślała już o dziwnych uczuciach, jakie poczuła wobec Uthera przed śmiercią Morgause i przeczuciu, że jego zainteresowanie nie jest platoniczne. Teraz po prostu cieszyła się, że ktoś chce spędzać z nią czas z własnej woli.
— Ależ bardzo się miło z tobą rozmawia, panie — powiedziała ciepło.
***
Morgause czuła się całkiem dobrze w Avalonie. Nie była wprawdzie przyzwyczajona do przebywania w dużym gronie rówieśniczek i przez to trzymała się nieco z boku, ale czuła się wolna i dumna z siebie. Ze względu na szczególne okoliczności, rozpoczęła naukę wcześniej, ale okazała się nie mniej uzdolniona od starszych adeptek. Była dobra w lewitacji i rzucaniu zaklęć, nieco gorsza w zielarstwie, ale za to miała dużo zapału do nauki. Bardzo lubiła też odprawienie obrzędów ku czci bogów. Pamiętała, że jej mama często to robiła, więc składając ofiary i modląc się do Cerridwen czy Dagdy, czuła, że jest bliżej niej. Ojciec i Vivienne nigdy tego nie robili.
Bardzo tęskniła za Gorloisem, ale po kilku miesiącach ta tęsknota przestała być tak dojmująca. Kapłanki Avalonu uczyły ją, że każdy ma swoje miejsce na ziemi. Jej było w świątyni, ojca na polu bitwy i należało to zaakceptować. Poza tym, Nimue nauczyła ją obserwować ludzi w wodzie, więc mogła sprawdzać, czy z jej tatusiem wszystko w porządku.
— Pojechał na wojnę, ale Vivienne została w zamku — powiedziała do Fiony, gdy ta przyszła ją odwiedzić. — Widzisz, miałam rację! Ona go nie kocha. Jeździła z nim, bo nie chciała się mną zajmować.
— Masz rację, perełko — zapewniła Fiona i pogłaskała ją po głowie. Czuła się zadowolona, że jej plan przyniósł efekty. Wierzyła, że w przyszłości Morgause zostanie kolejną najwyższą kapłanką.
Sama tęskniła za Tristanem i obawiała się o niego. Myśl, aby go uwieść, zrodziła się w niej z nudów i chęci udowodnienia własnej wartości, ale miała wrażenie, że ten mężczyzna naprawdę jest ważną częścią jej życia. Nie wyrzekłaby się niezależności, wychodząc za niego, nie postawiłaby go też ponad swoje obowiązki kapłanki, ale zależało jej na nim i wiedziała, że jego strata ogromnie by ją dotknęła. Przed wyjazdem podarowała mu amulet, który miał go strzec, i regularnie słała mu listy za pomocą kruków, ptaków czarownic.
Nie omieszkała też poinformować go, że Uther spędza coraz mniej czasu z jego siostrą, co ogromnie smuci Igraine. Uczucie uczuciem, ale dla niej lepiej było, by Tristan trwał w niechęci do szwagra. W ten sposób łatwo będzie zapewnić jego lojalność dla niej i Avalonu.
***
Igraine w rzeczywistości czuła się równie samotna jak Vivienne, choć nie okazywała tego. Spędzała wiele czasu z Fioną i swoimi dwórkami, pisała listy do braci, odwiedzała poddanych i udawała, że jest bardzo szczęśliwą i spełnioną życiowo kobietą. W rzeczywistości czuła się jednak całkiem inaczej.
Kochała swojego męża, ale czasem miała wrażenie, że on nie kocha już jej. Tak się o nią starał, zabiegał o jej rękę i zgodę jej braci na ślub, a teraz traktował ją jak powietrze. Jego czułość i oddanie coraz bardziej znikały. Igraine przeczuwała, że Uther obwinia ją o brak potomka, ale nie miała odwagi, by z nim o tym porozmawiać. Bała się, że usłyszy coś, co ostatecznie ją załamie.
Ją również dręczył brak dziecka i zdawała sobie sprawę, co to znaczy dla królestwa, choć bardziej martwiła ją sama pustka. Zawsze bardzo chciała zostać matką. Przez jakiś czas zaspokajała swoje pragnienie, opiekując się Morgause, ale teraz nie mogła odwiedzać dziewczynki zbyt często, bo byłoby to podejrzane, natomiast widok innych dzieci sprawiał jej ból.
Dręczyła ją jeszcze jedna sprawa, a mianowicie reakcja Uthera, gdy Fiona doznała wizji o Morgause. Wprawdzie jej mąż zdawał się zareagować spokojnie i ani razu do tego nie wrócił, ale widziała niepewność i gniew w jego oczach. Wiedziała, że jej decyzja, by oddać Morgause do Avalonu nie była przesadna. Uther zdobył tron siłą, nie odziedziczył, i musiał liczyć się z tym, że jemu ktoś również zapragnie go odebrać. Oczywiście, nie mogła to być Morgause, ale człowiek, który doszedł do władzy na polu walki, musi liczyć się z tym, że wszędzie ma wrogów. Igraine rozumiała obawy męża, ale myśl, że mógłby skrzywdzić niewinne dziecko ją przerażała. Starała się wyprzeć ten epizod z pamięci, ale od czasu do czasu wspomnienia ją napadały, i sprawiały, że nie czuła się dobrze w towarzystwie Uthera.
,,Muszę to zwalczyć" postanowiła sobie. ,,Uther jest moim mężem i mnie kocha. Jako król jest narażony na wiele stresów i niebezpieczeństw, ale to właśnie dlatego potrzebuje mojej miłości i troski. Muszę mu je okazywać, nawet jeśli on nie zawsze okazuje je mnie."
Gdy mąż wszedł do ich komnaty wieczorem, rzuciła mu się na szyję i zaczęła okrywać go pocałunkami.
— Co się stało? — zapytał ze zdziwieniem Uther, widząc radość na twarzy żony. Dawno nie widział u niej takiego entuzjazmu. Czyżby Igraine chciała mu oznajmić, że jednak spodziewa się dziecka?
— Nic, po prostu tęskniłam za tobą — odparła królowa. — Nie pocałujesz mnie?
Jej głos brzmiał absolutnie szczerze i niewinnie, zresztą, Igraine nie byłaby zdolna do najmniejszych gierek czy półsłówek. Uther zrozumiał, że na pewno nie ma zamiaru przekazać mu informacji o potomku.
— Och, już cię całuję — odpowiedział i zrobił to, ale machinalnie i lekko. — Jestem bardzo zmęczony. Zawołaj na służącego, chcę, żeby pomógł mi się ubrać do snu.
— Oczywiście — skinęła głową Igraine i odwróciła się. Nie chciała, by mąż zobaczył łzy, które napłynęły jej do oczu.
***
Vivienne skorzystała z propozycji Uthera. Każdego dnia starała się znaleźć chwilę, żeby pojeździć konno z królem albo po prostu porozmawiać. Czuła się dobrze w jego towarzystwie. Rzadko mówili o polityce, ale swoją chęcią sprawiedliwości i równości między przedstawicielami różnych idei w królestwie, Uther przypominał jej Morrigan, więc dzięki niemu Vivienne czasami czuła się, jakby odzyskała przyjaciółkę. Nie był idealny, wiedziała, że chwilami zachowuje się próżnie czy zbyt wybuchowo, ale dzięki temu nie czuła się przy nim gorsza. Obecność Gorloisa, chociaż przecież tak dobrze się dogadywali, często wpędzała ją w poczucie winy, że nie jest tak dobra i honorowa jak on. Przy Utherze nie miała takich problemów.
Wyczuwała, że król jest nieszczęśliwy przy boku żony, nawet jeśli nie z powodu jej charakteru, to z powodu bezdzietności. Nie poruszała tego tematu, bo podejrzewała, że Uther sobie tego nie życzy, ale starała się swoją obecnością poprawiać mu humor i odganiać przykre myśli.
— Ludzie cię kochają, panie — powiedziała, gdy po jednej z przejażdżek odprowadzali konie do stajni. — Gdy byłam dziewczynką, królestwem rządził Tewdrik i pamiętam, że wszyscy go nienawidzili i się go bali. Teraz każdy czuje się bezpiecznie i wie, że w swoim kraju nie spotka go nic złego.
Naprawdę w to wierzyła. Może Uther nie był najszlachetniejszym człowiekiem na świecie, ale nie potrafiła sobie wyobrazić lepszego króla dla Camelota. Urodził się, by zasiadać na tronie.
— Przesadzasz, Vivienne — stwierdził mężczyzna. — Nietrudno być lepszym królem od mojego wuja, ale jeszcze wiele mi brakuje do legendarnych władców Camelotu.
— Myślę, że ciebie też będą wspominać po latach, a twoje imię przetrwa na wieki, panie — zapewniła dziewczyna i uśmiechnęła się. Uther podszedł do niej i popatrzył na nią uważnie.
— Dziwię się, że tak dobrze mnie oceniasz. Ty, która masz za męża najlepszego człowieka, jakiego znam.
Vivienne posmutniała, ale starała się tego nie okazać. Odpowiedziała tylko:
— Gorlois jest innym typem człowieka niż ty, panie. Nie możesz się umniejszać z jego powodu.
Nie powiedziała, że ta idealność Gorloisa chwilami ją przytłacza. Nie chciałaby, aby był innym, takiego go lubiła i to jego szlachetność ocaliła ją po ucieczce z Avalonu, ale czy mogła coś poradzić na to, że przy nim tak bardzo bolały ją własne słabości? Może gdyby Gorlois miał lepszą, szlachetniejszą, bardziej ofiarną żonę, nie załamałby się tak po chorobie i śmierci córki? Może to ona jest winna jego rozpaczy?
Nie miała jednak czasu na dłuższe rozmyślania o tym, bo Uther podszedł jeszcze bliżej i dotknął delikatnie jej szyi.
— Dziękuję ci — powiedział. — Przy tobie rzeczywiście czuję się bardziej wyjątkowy i zdolny do wielkich czynów. Czuję się pełen chęci do działania...
,,Czuję się tak jak wtedy, gdy poznałem Nimue" uświadomił sobie. To ona pokazała mu, że może być kimś więcej niż siostrzeńcem króla, to ona sprawiła, że zawalczył o tron Camelotu. Gdyby został z nią, mógłby dokonać jeszcze większych rzeczy, ale to nie miało racji bytu. Ona nie porzuciłaby Avalonu, a on tronu, poza tym, jak miałby z nią żyć, gdy się zestarzeje, a Nimue pozostanie na zawsze młoda i piękna? Nimue była istotą z innego świata.
Vivienne była bardziej ludzka, bardziej bliska. Ale nie tak znajoma i przewidywalna jak Igraine.
Nie mogąc pohamować własnych emocji, Uther przycisnął dziewczynę do ściany stajni i pocałował namiętnie.
Vivienne była tak zszokowana, że nie zdążyła w żaden sposób zareagować i tak naprawdę dopiero, gdy Uther odsunął się od niej i zobaczyła, że w jego oczach błyszczy pożądanie, uświadomiła sobie, co naprawdę zaszło.
— Bardzo cię przepraszam — powiedział ze wstydem król. — Wybacz mi, jeśli możesz.
— Nie musisz przepraszać, panie... — zaczęła Vivienne, ale nie zdążyła nic dodać, bo w tej chwili do stajni wszedł chłopiec, który pomagał przy koniach.
Zawstydzona Vivienne ukłoniła się lekko i odeszła.
***
Resztę dnia Uther spędził walcząc z własnymi myślami. Nie żałował, że pocałował Vivienne, że przez krótką chwilę poczuł ten sam przypływ emocji i napięcia, co w czasach romansu z Nimue, albo nawet z innymi kobietami, które nic dla niego nie znaczyły. Nie żałował tego i w tym leżał największy problem, bo wiedział, że powinien.
Miał wspaniałą żonę, którą kochał ponad wszystko, i która również go kochała. Do Vivienne nie czuł czegoś takiego, nie podziwiał jej, nie chciał się nią opiekować i jej chronić, bo wiedział, że sama sobie poradzi. Zdawał sobie sprawę, że w uczuciu do niej nie było nic wzniosłego, tylko fascynacja i pożądanie, ale nie mógł nic poradzić na to, że w tej chwili właśnie tego potrzebował. Potrzebował czuć, że coś dzieje się w jego życiu. I czasami, gdy przebywał z Vivienne, miał wrażenie, że ona również tego potrzebuje. Jej mężem był człowiek odpowiedzialny i lojalny, człowiek, który zawsze dotrzymywał zobowiązań. To godne podziwu, ale podejrzewał, że dla niektórych kobiet życie z Gorloisem mogło być równie nudne, jak dla niego życie z Igraine.
Mimo to wciąż nie miał prawa jej całować. Wykorzystał jej zaskoczenie i swoją przewagę, fizyczną i z racji pochodzenia. Zachował się nieodpowiednio i należało za to przeprosić.
Powiedział Igraine, żeby położyła się bez niego, bo musi jeszcze sprawdzić coś w królewskiej kancelarii, a w rzeczywistości udał się do komnaty Vivienne. Wiedział, że taka pora wizyty również nie jest odpowiednia, ale wcześniej nie potrafił zebrać swoich myśli, a poza tym, gdyby zbyt często rozmawiał z nią w ciągu dnia, ludzie mogliby zacząć coś podejrzewać.
— Witaj, Vivienne — powiedział, wchodząc ostrożnie do środka. Vivienne była ubrana w koszulę nocną i siedziała na łóżku. Na widok króla szybko się podniosła i okryła płaszczem, bardzo zawstydzona. Zapewne musiała się go bać po tym, co zrobił w stajni. — Możemy chwilę porozmawiać?
Kobieta niepewnie skinęła głową i wskazała królowi miejsce na krześle. Uther jednak tylko podszedł do niej i oznajmił:
— Nie bój się mnie. Przepraszam cię bardzo za to, co zaszło w stajni. Nie wiem, co mnie opętało. Po prostu... bardzo cię lubię, uważam, że jesteś piękną, fascynującą kobietą — miał wrażenie, że zmierza w złym kierunku. — Ale to mnie nie usprawiedliwia. Wykorzystałem swoją pozycję i zachowałem się haniebnie. Wybacz mi, Vivienne.
Jego skrucha wydawała się szczera, jakby naprawdę był przekonany, że obraził tym kobietę. Vivienne poczuła współczucie do tego człowieka. To przecież nie jego wina, że poznali się tak późno, że ona z braku sensu w życiu poślubiła Gorloisa, a on wziął za żonę kobietę, która dawała sobą manipulować okrutnej kapłance. Vivienne podniosła oczy na Uthera i zapewniła cicho:
— Nie uraziłeś mnie, panie. Nie musisz za nic przepraszać.
Oddychała głęboko, a jej serce biło tak mocno, że Uther mógł je usłyszeć. Nagle zapragnął wziąć dziewczynę w ramiona i poczuć je na swojej piersi. Ostatkami sił walczył jednak z tym uczuciem.
— Nie żałuję tego ze względu na siebie — odparł przytłumionym głosem. Starał się nie patrzeć na Vivienne, żeby nie ulec pokusie, ale nie mógł się powstrzymać. — Żałuję ze względu na ciebie. Na twoje dobre imię i honor.
Vivienne zaśmiała się gorzko.
— Dobre imię chyba nigdy nic dla mnie nie znaczyło.
Uther w końcu odważył się na nią spojrzeć. Nie była na niego zła, nie bała się. Patrzyła na niego z pewną niepewnością, ale zarazem fascynacją i oczekiwaniem. Zrobił kolejny krok i wyciągnął rękę w jej stronę.
— Naprawdę? — spytał szeptem.
Vivienne skinęła głową, nie odrywając od niego bacznego spojrzenia. Ten gest zabił wszelkie skrupuły Uthera. Przyciągnął ją mocno do siebie, zaczął gwałtownie całować, a potem popchnął na łóżko.
***
,,Co teraz będzie?" chciałaby zapytać Vivienne Uthera, ale bała się, że zostanie to odebrane jako chęć narzucania się, a nawet jakby zależało jej na jego władzy i koronie. A to nie była prawda, wręcz przeciwnie. Nie widziała się na czele królestwa i przerażała ją myśl, że od niej również mógłby zależeć los całego narodu, ale przerażała ją też możliwość rozstania z Utherem. Nie chciała być kobietą, która zdradza i oszukuje, chciałaby pozostać tak uczciwą jak się tylko da. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby spotykać się potajemnie z królem, gdy Gorlois wróci z wojny. W jej głowie jedynym wyjściem było odejście od męża i małżeństwo z Utherem.
Wiedziała, że nie będzie to proste. Nowa Religia zabraniała rozwodów, poza bardzo wyjątkowymi przypadkami, a bezpłodność, która nie dręczyła jednej ze stron przed zawarciem małżeństwa, z pewnością nie była jednym z nich. Jeśli jednak to ona by odeszła, może Gorlois pozostałby w oczach współwyznawców czysty i mógłby żyć zgodnie ze swoim sumieniem? Uther, który mimo sprzyjania nowym wyznawcom, pozostał wierny religii Avalonu, raczej nie miałby większego problemu z oddaleniem żony, z którą nie doczekał się potomstwa. Vivienne wcale nie żałowała Igraine. Nie mogła jej wybaczyć przyjaźni z Fioną i tego jak łatwo pogodziła się ze śmiercią Morgause.
Żałowała jednak Gorloisa. Wiedziała, że ją kochał, powiedział jej to przecież przed wyjazdem. A ona do samego końca wierzyła, że uda im się zacząć od nowa. Dopóki Uther jej nie pocałował. Mimo początkowego szoku, nie potrafiła go za to potępić ani tego żałować. Uświadomiła sobie, że go pokochała. Po raz pierwszy w życiu pokochała jakiegoś mężczyznę, romantyczną i całkowitą miłością. Chyba nie powinna z tego rezygnować? Zwłaszcza, że Gorloisa zdążyła już unieszczęśliwić.
,,A może po prostu jestem zepsuta, rozpustna i żywię niezdrowe skłonności do cudzych mężów? Gorloisa też pragnęłam, gdy był mężem Norwenn. Och, co za szkoda, że Nor umarła" pomyślała z rozżaleniem. ,,Ona byłaby dla niego lepszą żoną niż ja. Może go nie kochała, ale szanowała. I nie sądzę, by była zdolna do głębokiej namiętności i zdrady".
Źle się czuła, rozmyślając o rozstaniu z mężem. Miała wrażenie, że jest nową boginią Blodeuwedd, która zdradziła Llew Llawa Gyffesa z młodym myśliwym i pod nieobecność męża, zaplanowała z kochankiem jego morderstwo. Została za to ukarana zamianą w sowę. Vivienne wiedziała też, że porzucając męża, złamie zasady wiary, którą przyjęła, obrazi Boga, którego nauczyła się czcić, i który dał jej wytchnienie po śmierci Morrigan, On, nie bogowie Avalonu. Miała jednak nadzieję, że uda jej się uspokoić swoje sumienie. Nathan mówił jej, że Najwyższy jest Bogiem miłości i dobroci. Ona kochała Uthera, a dobroć była tym, czego bardzo potrzebowała.
Uther poruszył się niespokojnie i popatrzył na nią. Vivienne wyrwała się ze swoich myśli. Wszystko na pewno jakoś się ułoży. Uther był nieszczęśliwy z żoną, widziała to. Na pewno nie zechce trwać w tym związku, teraz, gdy wiedział, że jest inna możliwość.
— Mam wrażenie, że to sen — powiedział zaspanym głosem król, głaszcząc ją po twarzy. Vivienne uśmiechnęła się.
— To nie sen — odpowiedziała rezolutnie. — I wiesz co? Nie powiedziałam ci jeszcze jednego. Kocham cię.
Uther uśmiechnął się na te słowa dość smętnie, ale Vivienne uznała, że pewnie też martwi się relacją z żoną i konsekwencjami tego, do czego doszło między nimi. Nie chciała by się smucił, nie chciała go martwić, więc tylko przytuliła się do niego i pocałowała.
***
Następnego dnia Fiona weszła do komnaty dziennej królowej Igraine i zastała ją całą we łzach. Wstrząśnięta takim wybuchem rozpaczy u zazwyczaj pogodnej i wesołej kobiety, szybko podbiegła do Igraine, usiadła obok i zapytała:
— Co się stało, pani? Czy któryś z twoich braci...? — serce jej się zmroziło na myśl, że coś złego mogłoby spotkać Tristana.
— Nie — Igraine pokręciła głową. Jej twarz była cała mokra od łez. — Mój mąż już mnie nie kocha!
— Nie kocha? — powtórzyła Fiona. Uświadomiła sobie, że nigdy nie zastanawiała się nad uczuciami jakie łączyły królewską parę. Wiedziała, że Uther ożenił się z Igraine trochę na przekór jej rodzinie, więc nie było to małżeństwo zaaranżowane, ale ich miłość nieszczególnie ją interesowała. Widziała, że od jakiegoś czasu król traktuje żonę oschlej i informowała o tym Tristana, ale nie interesowała jej emocjonalna strona tej sytuacji, a jedynie brak szacunku wobec Igraine.
— Od dłuższego czasu traktuje mnie inaczej. Wcześniej nawet przy swoich dworzanach bez przerwy szeptał do mnie, uśmiechał się, całował po rękach, a teraz w ogóle nie zwraca na mnie uwagi — płakała królowa. — A wczoraj w nocy wyszedł, powiedział, że do kancelarii, i nie wiem, kiedy wrócił, ale na pewno, gdy już dawno spałam. Fiono... Czy ty myślisz, że Uther może mieć inną kobietę?
Fiona uśmiechnęła się w duchu. Gdyby Tristan dowiedział się o niewierności swojego szwagra, z miejsca by go zabił. Problem był taki, że kapłanki Avalonu nadal pozostawały w sojuszu z Utherem i nie zaakceptowałyby tego, że jedna z nich przyczyniła się do jego śmierci. Do tego, gdyby Igraine przestała być królową, Fiona nic by nie osiągnęła, zaprzyjaźniając się z nią.
— Och, nie sądzę — zapewniła ciepło. — Przecież jest królem. Nie naraziłby się na skandal. Poza tym... On cię bardzo kocha, pani. Po prostu jesteście już kilka lat po ślubie. Nie możecie wiecznie zachowywać się jak nowożeńcy.
— Właśnie, kilka lat po ślubie, a nadal nie mamy dziecka! — wręcz zawyła Igraine. — To dlatego Uther jest taki chłodny, dlatego coraz rzadziej mnie dotyka czy całuje... Po prostu jest rozczarowany tym, że nie dałam mu potomka — popatrzyła z ciekawością na Fionę. — Powiedz... Czy nie ma jakichś sposobów, żebym mogła zajść w ciążę?
— Są zioła wzmacniające płodność, pani. Mogę je dla ciebie nazbierać, choć wiem, że sama się na tym znasz — odpowiedziała kapłanka. — A jeśli chodzi o coś silniejszego... Gdy byłam adeptką, uczono nas, że są zaklęcia, które potrafią sprowadzić życie lub je odebrać. Ale to naruszanie równowagi świata. Za taką magię zawsze ktoś płaci. Gdybyś zaszła w ciążę za pomocą magii, ktoś inny musiałby oddać życie. Może nawet ty lub twój mąż.
Fiona traktowała wprawdzie Igraine jako narzędzie do zdobycia większej pozycji, ale królowa nie zrobiła jej nic złego, a nawet wiele razy jej pomogła. Nie miała powodu, by życzyć jej śmierci, zwłaszcza, że wówczas straciłaby cennego sprzymierzeńca.
Igraine westchnęła. Gdyby poczęła dziecko w naturalny sposób, byłaby gotowa za nie umrzeć. Kobiety umierały przy porodach, taka była kolej rzeczy. Czasem trzeba oddać jedno życie, by stworzyć nowe. Ale jeśli byłoby to wbrew naturze, wbrew porządkowi świata ustalonemu przez bogów, nie potrafiła się na to zdobyć, nawet za cenę chwilowego macierzyństwa. Tym bardziej nie chciałaby, żeby za jej szczęście, zapłacił ktoś inny.
— Cóż, to rzeczywiście zły pomysł — zgodziła się. — Może powinnam zacząć pić te zioła.
***
Kath przemywała ręce z krwi opatrywanych wojowników, gdy podszedł do niej Gorlois. Na widok mężczyzny, uzdrowicielka uśmiechnęła się łagodnie. Była bardzo rozczarowana, że Vivienne nie ruszyła z nimi, a jej mąż pozostawał jej jedynym przyjacielem na froncie. Jego obecność nie budziła przykrych wspomnień, a raczej przynosiła ulgę. Gorlois również cierpiał po stracie Nathana. Właściwie nawet bardziej, bo zaraz potem dowiedział się, że stracił córkę, a do tego nie miał nadziei na kolejne dzieci.
— Podziwiam cię, że jesteś taka ofiarna i służysz innym po tragedii, której doznałaś — westchnął Gorlois, przyglądając się dziewczynie.
— Po prostu wychodzę z założenia, że nie jestem na tym świecie najważniejsza — wzruszyła ramionami Kathleen. — Jesteśmy tu po to, by troszczyć się o innych.
Gorlois pomyślał, że Kathleen jako wyznawczyni bóstw o wiele lepiej spełnia przykazania jego religii niż on. Odkąd zaczął uczęszczać na spotkania modlitewne Nowej Religii słyszał, że Bóg nakazuje, by zapomnieć o sobie i przeżywać życie, troszcząc się o innych ludzi. On chyba o tym zapomniał.
— Właśnie, Kathleen — pokiwał głową. — Ja ostatnio przestałem — dziewczyna spojrzała na niego pytająco. — Jesteś przyjaciółką Vivienne. Musiała ci mówić, że od czasu mojej choroby, a potem śmierci Morgause... Nie zawsze umiem okazywać jej miłość i wsparcie, tak jak na to zasługuje.
Kathleen nie odpowiedziała, ale w jej uszach dźwięczały słowa Vivienne wypowiedziane w noc przed śmiercią Nathana.
— Każdy by się załamał na twoim miejscu — zapewniła w końcu. Gorlois pokręcił głową.
— Ktoś lepszy ode mnie, nie — podszedł bliżej rozmówczyni. — Skrzywdziłem Vivienne własnym egoizmem i nie zaprzeczaj, bo wiesz, że tak jest. Ona też wiele straciła. Straciła najlepszego przyjaciela, przybraną córkę i szansę na własne dzieci, a w ciągu swojego życia zaznała o wiele więcej cierpienia niż ja. Dziwię się, że wciąż jest taka silna. Nie zasługuję na nią, ale nie mogę bez niej żyć. Myślisz, że jest szansa, byśmy zaczęli od początku?
— Oczywiście, że tak — odpowiedziała Kathleen ze współczuciem. Widok nieszczęśliwego Gorloisa łamał jej serce. Sama straciła swoją miłość i wiedziała, że nie zazna już innej, ale pragnęła, aby jej bliscy mogli cieszyć się uczuciami. — Ona cię kocha, nawet jeśli sama nie potrafi ubrać tego w słowa. Znam ją przecież bardzo długo.
— Chcę w to wierzyć — westchnął Gorlois. — Ciężko jest żyć z myślą, że ktoś, kto jest dla ciebie całym światem, nie patrzy na ciebie w ten sam sposób.
— Musisz mi uwierzyć — powiedziała Kathleen. — Gorloisie, wiem, co to znaczy kochać kogoś i utracić go. Po śmierci Nathana bardzo żałowałam, że nie poślubiłam go wcześniej, że nie odeszłam z Avalonu, by być z nim. Nawet gdyby zginął, mielibyśmy więcej wspólnych wspomnień. Może zdążylibyśmy mieć dziecko. Teraz do końca życia będę się zastanawiać, co by było, gdybym podjęła inne decyzje. Nie popełniaj mojego błędu. Powiedz Vivienne, że nadal ją kochasz i dlaczego się odsunąłeś. Ona cię zrozumie. Jeśli się kogoś kocha, nie wolno marnować ani chwili.
Gorlois uśmiechnął się z wdzięcznością. Słowa Kathleen go pokrzepiły. Była przyjaciółką jego i Vivienne, ale przecież nie pozostawała zaangażowana w ich kłopoty małżeńskie, potrafiła więc spojrzeć na sprawę obiektywniej. I może widziała więcej niż oni.
— Dziękuję ci — odparł. — Myślę, że wojna nie potrwa długo. Gdy wrócimy, poproszę Vivienne o przebaczenie i odbudujemy to, co straciliśmy.
***
Nieświadoma postanowienia męża Vivienne cieszyła się, że Uther nie odtrącił jej po wspólnej nocy, nie powołał się ani na własne małżeństwo, ani na jej związek z Gorloisem. To dawało jej nadzieję, że on również nie uważa tych przeszkód za najbardziej wiążące i w końcu postanowi ją poślubić.
Martwiła się nieco tym, że, przynajmniej według swojej matki, nie będzie mogła dać mu syna. Wprawdzie nic nie stało na przeszkodzie, by kobieta dziedziczyła tron po ojcu, jednak Vivienne wiedziała, że większość mężczyzn traktuje narodziny syna jako potwierdzenie ich męskości. Wierzyła jednak, że Uther jest na tyle rozsądny, by zaakceptować coś, co było niezależne od niej. Wcześniej musiała jednak powiedzieć mu, że jest czarodziejką i wyrzekła się swoich mocy. A to wiązało się także z obciążeniem kapłanek Avalonu, którym Uther był wierny.
Nie czuła się jeszcze gotowa, by mu o tym powiedzieć. Była pewna, że go kocha i chce z nim spędzić resztę życia, ale wciąż nie znała go całkowicie, a on nie znał jej. Nie ufała mu na tyle, by opowiedzieć mu o najgorszej rzeczy jaką przeżyła w życiu. Nie czuła się dobrze z tą świadomością, miała jednak nadzieję, że zaufanie i pewność przyjdą z czasem.
Gdy pewnego razu o tym myślała, Uther przyjrzał się jej i zapytał:
— Dlaczego jesteś taka zamyślona? Coś się stało?
Leżeli spleceni i okryci kocem, na trawie, pod leśnym drzewem. Uther wiedział, że gdyby każdej nocy zostawiał żonę samą, byłoby to podejrzane, więc często spotykali się w jakimś ustroniu w ciągu dnia. Vivienne miała wrażenie, że żyje w jakiejś starej legendzie o romantycznych kochankach, i starała się wyprzeć z pamięci czasy, gdy razem z Eileen śmiały się z nich w Avalonie, a jeszcze bardziej to, że takie historie zazwyczaj kończyły się tragicznie.
— Zastanawiam się... co zrobią mój mąż i twoja żona, gdy dowiedzą się, co zrobiliśmy — wyznała, mając nadzieję, że sprowokuje tym kochanka do rozmowy o przyszłości.
Uther spochmurniał, ale potem przycisnął jej włosy do swoich ust i wyszeptał:
— Nie myśl o tym. Liczy się tylko teraźniejszość.
Te słowa mimo wszystko napełniły Vivienne otuchą. Uther nie powiedział jej, że nie ma zamiaru wyznawać prawdy o ich romansie czy skończyć go, gdy Gorlois wróci z wojny. Po prostu pocieszył ją, gdy była smutna. Wierzyła, że on również chce związać się z nią w oczach świata. Dzięki temu czuła się trochę mniej winna. Nigdy nie pociągały jej opowieści o miłosnych schadzkach i ucieczkach od mężów. Wierzyła w miłość małżeńską, kształtowaną każdego dnia, taką jaka łączyła jej rodziców.
— Nie lubię, gdy się smucisz, wolę jak się śmiejesz — dodał Uther i pocałował ją. — Zrobisz to dla mnie?
— Zrobię dla ciebie wszystko — zapewniła Vivienne i potwierdzając swoje słowa, roześmiała się, a potem przylgnęła mocniej do mężczyzny, który zaczął okrywać ją namiętnymi pocałunkami.
To był zdecydowanie najtrudniejszy rozdział do napisania. Nie lubię shipu Uthera i Vivienne, więc bardzo ciężko mi się o tym pisało, w dodatku mam wrażenie, że ostatnio stałam się strasznie ,,mozalizatorską" osobą i wszystko bym rozpatrywała pod kątem etycznym, tym samym odkryłam, że większość wątków miłosnych opartych na zdradzie małżeńskiej mnie irytuje. Dlatego też rozdział jest dość krótki i nie wprowadziłam tak wiele scen między kochankami jak mogłam.
Przepraszam, jeśli ktoś liczył na rozbudowany romans między tą dwójką, po prostu nie dałam rady przedstawić tego bardziej uczuciowo. Chyba nigdy podczas pisania nie krzyczałam w głowie na własnych bohaterów i zastanawiam się jak się pozbyć tego niefajnego uczucia, które mnie napadło po opisaniu tego. Jeśli ktoś ma jakiś pomysł, to może podać.
Mam jednak nadzieję, że nie wyszło aż tak źle. Dajcie koniecznie znać, co myślicie o rozdziale. Jeśli uważacie, że można coś w tej historii poprawić, to jak najbardziej możecie pisać, ale niech to będzie coś, czego opisywanie nie zniszczy mojej psychiki ;)
I tak, Sara to matka Gwen, a Alden to ojciec Leona, uznałam, że chcę wprowadzić więcej nawiązań do serialu, skoro i tak większość postaci jest niekanoniczna.
Jeśli ktoś chce sobie posłuchać piosenki, która pasuje do rozdziału, ale bardziej z perspektywy Vivienne i Gorloisa, to polecam tą. Chodzi mi zwłaszcza o fragment, który brzmi mniej więcej: ,,nie ma większego bólu niż gdy dwoje ludzi stwierdza, że miłość umarła".
https://youtu.be/WWp0yv8Umbs
Trzymajcie się ciepło i do następnego rozdziału :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top