Rozdział osiemnasty. W imieniu króla.


Mówią, że Mars rozgrzesza wojowników z wojennych zbrodni, ale kto rozgrzesza tych, którzy nie wojowali, tych, dla których podobno tę wojnę toczono, choć nigdy tego nie chcieli?

Ursula K. Le Guin ,,Lawinia"



Jedna wizja świata zmusza nas do kompromis

Która religia jest dobra, gdy wzajemnie sobą gardzimy?(...)

Cicho, będzie dobrze, otrzyj swe oczy(...)

Bratnio duszo, otrzyj swe oczy, bo bratnie dusze nie umierają.

Placebo ,,Soulmates never die"




Gorlois z niepokojem przemierzał uliczki Camelotu. Miasto straciło swój radosny, lekki urok, który otaczał je za panowania Uthera. Nieliczni przechodnie wydawali się zdenerwowani i niespokojni, jakby obawiali się, że jeden nierozważny krok i oni też skończą na stosie, którego resztki straszyły na środku grodu. Gorlois nie dziwił się tym obawom. Wiedział, że tego typu ,,polowania" są idealną okazją do tego, by pozbyć się niewygodnych ludzi, fałszywie ich oskarżając.

Kiedy kierował się do komnaty Uthera, starał się pokonać w sobie gniew i wyrzuty, które dręczyły go od dnia, gdy dowiedział się o zdradzie żony. Musiał przypomnieć sobie dobre strony króla i zaapelować do tej części jego osobowości, która urzekła go na początku ich znajomości. Kraj i ludzkie bezpieczeństwo były ważniejsze niż jego duma.

— Witaj, Gorloisie — powiedział Uther na jego widok. Wydawał się naprawdę zadowolony, że go ujrzał, choć jednocześnie nie opuszczała go melancholia.

— Witaj, przyjacielu — odpowiedział Gorlois, z trudem pozwalając ostatniemu słowu przejść przez gardło. — Bardzo mi przykro z powodu twojej straty — dodał ze współczuciem. — Igraine była wspaniałą kobietą. Opłakuję ją.

— Ona zasługuje na wszystkie łzy świata. — Uśmiechnął się ze smutkiem Uther. — A jak się miewają twoja żona i córka?

Gorlois przyjrzał się uważnie Pendragonowi, pragnąc odczytać, czy rzeczywiście zależy mu na informacjach o Vivienne i Morganie. Być może Uther tęskni za swoją córką, może nawet tęskni za Vivienne. Jednak gdy rycerz odpowiedział zwyczajowo o dobrym stanie zdrowia swojej rodziny, Uther zdawał się uspokojony i pozbawiony emocji. Nawet jeśli myślał czasem o swojej pierworodnej, na pierwszym miejscu była Igraine i jej synek.

— Rozumiem twój ból i żałobę. — Gorlois znów podjął temat zmarłej królowej. — Ale właśnie z powodu tej żałoby powinieneś odpocząć, zająć się sobą i swoim synem... Co ci strzeliło do głowy, żeby nagle wymordować wszystkich czarodziejów w królestwie?

Nie miał zamiaru grać sztucznie uprzejmego. Nie mógł okazać Utherowi złości z powodu uwiedzenia jego żony, ale to nie znaczy, że nie miał prawa krytykować go za inne, złe decyzje. Bezprawne zabijanie ludzi z powodu ich umiejętności z pewnością należało do rzeczy, którym trzeba się przeciwstawić.

— Wiesz, do czego doprowadziła magia w naszym królestwie — przypomniał Uther. — Widziałeś nadużycia kapłanek Avalonu, sam mówiłeś mi, że jestem wobec nich za łagodny. Widziałeś jak wyznawcy Starej Religii prześladują twoich braci w wierze.

— Odpowiadanie im tym samym nie jest rozwiązaniem — stwierdził twardo Gorlois. — Zwalczanie ognia ogniem może doprowadzić jedynie do pożogi.

Uther przez chwilę nie odpowiadał, jedynie wpatrywał się bez słów w ścianę. Gorlois nabrał nadziei, że uda mu się go przekonać i kontynuował swoje przemyślenia:

— Nie każdy czarodziej jest zły. Wielu z nich używa swojej magii do dobrych, wspaniałych rzeczy. Popatrz chociażby na Gajusza...

— Gajusz wyrzekł się magii i teraz służy tylko nauce! — zawołał Uther. Gorlois był zdumiony taką energią i gniewem wobec najlepszego przyjaciela i w okresie żałoby. — I tak powinien postąpić każdy uczciwy człowiek. Magia to zabobon, prowadzi do okrucieństwa i ciemnoty.

— Kiedyś sądziłeś inaczej — przypomniał Gorlois. Pragnął dowiedzieć się, co stoi za zmianą zdania przyjaciela, ale na razie nie zapowiadało się, by mógł się czegoś dowiedzieć.

— Pomyliłem się — odparł król. — Teraz chcę to naprawić.

Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien powiedzieć Gorloisowi prawdy, przyznać się do tego, że użył magii, by Igraine zaszła w ciążę i że stało się to przyczyną jej śmierci. Obawiał się jednak, że drugi mężczyzna by tego nie zrozumiał. Gorlois był zbyt uczciwy i honorowy. Mógłby potępić go za zaryzykowanie życiem żony i innych ludzi. Przede wszystkim zaś mogłoby się okazać, że Gorlois pragnąłby dowiedzieć się, skąd Uther był pewny, że to nie on jest bezpłodny i wówczas król znalazłby się w kłopocie.

— Magia w Camelocie jest teraz kategorycznie zakazana — oznajmił pewnie. — Każdy, kto ją uprawia, nie ma prawa do życia. Możesz wybrać, czy chcesz pomóc mi oczyścić Camelot z tego bezeceństwa.

Gorlois zamyślił się. Ani przez chwilę nie miał zamiaru pomagać w zwalczeniu czarodziejów, ale gdyby dołączył do walczących, mógłby wykorzystać swoją pozycję i uratować niektórych skazańców. Problem polegał na tym, że i tak przyczyniłby się do śmierci tych, którzy nie mieliby wystarczająco dużo szczęścia. I jak spojrzy w przyszłości w oczy Morganie, mówiąc jej, że działał w szeregach zajmujących się mordami i prześladowaniem?

— Wolałbym wrócić do domu — odpowiedział. — Zająć się rodziną.

— Cóż, to twoja wola — wzruszył ramionami Uther. — Mam nadzieję, że jednak nie zrezygnujesz z miejsca w moim wojsku.

— Spokojnie, Utherze, ja dotrzymuję swoich zobowiązań — zapewnił Gorlois, chociaż ostatnio miał wrażenie, że nikt inny nie podziela jego poczucia obowiązku.


***


Eileen obudziła się na zimnej, mokrej od rosy trawie. Uniosła głowę i rozejrzała się po okolicy. Dookoła nie było widać nikogo, kto wyglądałby na rycerza. Była bezpieczna.

Zaraz po ogłoszeniu królewskiego edyktu o Wielkiej Czystce, jej obóz został zaatakowany, tak szybko że druidzi nie mogli nawet przygotować się do ucieczki. Nie zabrała więc ze sobą praktycznie nic i czuła jak głód coraz bardziej jej dokucza. Podczas ucieczki została rozdzielona z resztą druidów, więc nie miała przy sobie nikogo, kto mógłby jej pomóc i coś upolować. Pozostało zbieranie owoców i korzonek.

,,Zadbam o to, żeby nie umrzeć z głodu, a potem zajmę się resztą" pomyślała, zastanawiając się, gdzie właściwie powinna pójść, skoro w całym kraju tępi się takich jak ona.

Nie mieściło jej się w głowie, że z dnia na dzień jej spokojne, bezpieczne życie obróciło się w popiół. Wychowała się w przeświadczeniu, że magia daje przywileje, że dzięki czarom zawsze się ochroni. Tymczasem w ciągu jednego dnia została uznana za przeklętą i jej zdolności, zdolności na które nie miała wpływu, stały się powodem dla których każdy miał prawo ją torturować i zabić. Eileen czuła, jak wzbiera w niej nienawiść do Uthera Pendragona. Ale czego mogła się spodziewać po człowieku, który wykorzystał i porzucił jej przyjaciółkę? Oszukał cały Camelot, tak jak wcześniej Vivienne.

Z trudem podniosła się ze swojego prowizorycznego posłania i ruszyła w stronę pobliskich krzewów. Zbierała z nich jagody i poziomki, próbując choć odrobinę zabić głód. Żałowała, że nigdy nie przykładała się do zielarstwa, może wtedy umiałaby ugotować sobie zupę ze swoich leśnych znalezisk. Miała jednak nadzieję, że uda jej się jakoś wyżywić, zanim opuści granice Camelotu. Ostatecznie chyba śmierć na stosie czy szubienicy byłaby mniej bolesna niż powolne konanie z głodu.

Nagle usłyszała jakiś dźwięk, jakby uderzanie w struny lutni. Przestraszyła się, bo wiedziała, że rycerze Camelotu podróżują po całym królestwie, aby łapać i zabijać czarownice. Jednak muzyka zawsze była czymś, co ją cieszyło i przyciągało, a teraz stanowiła dowód, że w tym szalonym świecie jednak niektóre rzeczy są jeszcze normalne. Eileen zapomniała więc o obawach i rozsądku i udała się w stronę, z której dobywał się ten dźwięk.

W środku leśnej polany, na drewnianej bali siedział młody mężczyzna i pogrywał na lutni. Słysząc kroki Eileen, podniósł głowę i widząc, kogo ma przed sobą, wykrzyknął:

— Eileen, to ty?!

Eileen spojrzała na niego uważnie, nie rozumiejąc, skąd ten mężczyzna może znać jej imię. Jednak gdy lepiej mu się przyjrzała, uświadomiła sobie, kogo ma przed sobą. Był to Dirk, młody bard, którego spotkała podczas wizyty u Vivienne i który został jej pierwszym kochankiem. To był bez wątpienia on. Starszy, z dłuższymi włosami i zarostem, ale on.

— Dirk! — zawołała z ulgą. W innych okolicznościach to spotkanie by ją onieśmielało, ale teraz cieszyła się, że go widzi. Nikt po nim nie traktował jej z taką galanterią i czułością. Dirk z pewnością nie wyda jej Utherowi.

— Eileen, co tu robisz? — zapytał bard, podchodząc do niej. Wpatrywał się w nią z uwielbieniem i zachwytem, co nieco speszyło i zaniepokoiło jasnowłosą. Ostatnie czego potrzebowała to chory z miłości chłopak. — Czy ty... — Nagle Dirk posmutniał. — Uciekasz, prawda? Słyszałem o edykcie Uthera Pendragona.

— Ja, niestety, też — odpowiedziała ponuro Eileen. — Byłam w obozie druidów, na który wczoraj napadli rycerze Camelotu. Na szczęście, udało mi się uciec, ale nie wiem, czy mój triumf będzie trwał długo. Nawet jeśli nie dopadnie mnie Uther, umrę tu z głodu.

— Mam trochę zapasów w torbie. — Dirk wskazał na kilka tobołów, które leżały przy drewnie. — Możesz się posilić. A potem... Wymyślimy, co dalej... — Spojrzał na nią znacząco.

Eileen początkowo chciała odmówić. Dirk patrzył na nią tak uporczywie, że trudno było jej wierzyć, że wyleczył się z miłości do niej, a ona w tym momencie nie mogła myśleć o żadnych związkach. Znała jednak tego mężczyznę i wiedziała, że nie byłby zdolny do napastowania kobiety i narzucania się jej. Chciał jej pomóc, dać jej jedzenie, może umożliwić ucieczkę z kraju. Dlaczego miała dorzucić taką ofertę?

— Dziękuję ci bardzo. — Uśmiechnęła się. — Jeśli ci to nie przeszkadza, chętnie coś zjem.


***


Zanim Gorlois opuścił Camelot, postanowił spotkać się jeszcze z kilkoma osobami. Chciał porozmawiać ze starymi druhami, którzy wydawali się zaskoczeni decyzją Uthera równie mocno jak on, choć stwierdził z ubolewaniem, że większość potraktowała eksterminację czarodziejów po prostu jako kolejny rozkaz do wykonania. Odwiedził też Sarę, dawną służącą Vivienne.

— Cieszę się, że Vivienne jest bezpieczna — powiedziała Sara, gdy siedzieli razem przy stole i pili wywary z ziół. — Tak się bałam, że ktoś ją wyda i zostanie skazana na śmierć... To straszne do czego posunął się nasz król!

Gorlois pokiwał głową. Cieszył się, że spotkał na swojej drodze kogoś tak tolerancyjnego i otwartego jak Sara. Przy niej nie musiał się krępować, mógł bez wahania krytykować działania Uthera. Sara była wyznawczynią Nowej Religii, ale szanowała magię, a nawet fascynowała się nią.

— Niestety, niewielu ludzi podziela moje zdanie — kontynuowała młoda kobieta. — Rozmawiałam ostatnio z kilkoma kobietami na targu, chodzą na spotkania Nowej Religii, tak samo jak ja. Wszystkie zgodnie uznały, że czarodziejom i druidom należy się kara za te wszystkie lata, gdy gnębili i zabijali naszych współwyznawców, że spadła na nich sprawiedliwość boska... — W oczach Sary pojawiły się łzy. — Jak mogły to powiedzieć, sir? Przecież Najwyższy nakazał nam kochać wszystkich i przebaczać tym, którzy nas krzywdzą. Jak mogą o tym zapominać?

Gorlois przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Sara wydawała mu się niezwykle niewinna i prostoduszna. Kierowała się w życiu miłością bliźniego i uczciwością, była niezdolna do oszustwa i zemsty. Nie chciał niszczyć jej idealistycznego wyobrażenia o rzeczywistości.

— Niektóre rany za bardzo nas zmieniają — powiedział w końcu. — W ciągu ostatnich lat za sprawą Starej Religii w Camelocie doszło do wielu okrucieństw. Teraz, gdy dawne ofiary zdobyły uprzywilejowaną pozycję, okazało się, że część z nich nie potrafi zapomnieć i przebaczyć, chcą żeby ich oprawcy poczuli się tak, jak niegdyś oni. — Westchnął. — Boję się, że ta lawina nigdy się nie skończy i zabierze wiele niewinnych istnień.

— Ja też się boję — przyznała Sara. — Mój Tom mówi, że nie mam czego, bo żyjemy uczciwie, nie mamy nic wspólnego z magią i spełniamy polecenia króla, ale ja czuję, że ta fala nienawiści w końcu dotknie któreś z nas... albo nasze dzieci... — Spojrzała na swój wydatny brzuch, w którym rosło jej pierwsze dziecko.

— Mam nadzieję, że los cię oszczędzi, Saro — zapewnił ciepło Gorlois. — Będę się za was modlił — dodał, bo zdawał sobie sprawę, że Sara należy do ludzi dla których takie słowa wiele znaczą.

— Dziękuję — uśmiechnęła się kobieta. — A jak się miewają Vivienne i Morgana? Wiem, że czasy są okropne dla wszystkich, ale zazdroszczę wam, że możecie żyć chociaż trochę z dala od tego wszystkiego.

— Morgana chowa się zdrowo — odpowiedział Gorlois. — A ja spróbuję obronić ją i jej matkę przed wszystkim, co się teraz dzieje.

Mimo że Vivienne go zdradziła i na samą myśl o niej z Utherem nadal ogarniały go mordercze myśli, czuł się za nią odpowiedzialny. Nie kłamał, gdy powiedział, że przysięga małżeńska jest dla niego zbyt ważna, by ją odtrącić. Obiecał, że będzie strzegł Vivienne i miał zamiar dotrzymać słowa, nawet jeśli o żadnej miłości między nimi nie można było już myśleć.


***


Chociaż początkowo Eileen zamierzała trzymać Dirka na dystans, nie minęło wiele czasu, gdy opowiedziała mu całą historię swojego odejścia z Avalonu, śmierci Morrigan oraz wszystkie perypetie, jakie spotkały ją w ciągu ostatnich lat, nie pomijając nawet swoich romansów. Mimo początkowego skrępowania, kiedy wyrzuciła z siebie wszystkie emocje, poczuła się lepiej.

— Mam konia i wóz — powiedział Dirk, gdy zakończyła opis swojej ucieczki. — Jeśli chcesz, mogę pomóc ci stąd wyjechać. Do królestwa Essetir jest jakiś dzień drogi z Camelotu. Co prawda, droga może się przedłużyć, skoro nie wiemy do końca gdzie jesteśmy i nie możemy jechać głównymi szlakami, ale powinniśmy dostać się tam w miarę szybko.

— Naprawdę mi pomożesz? — zapytała z niedowierzeniem Eileen. Wprost nie wierzyła we własne szczęście i to, jak łatwo wymknęła się przeznaczeniu.

— Oczywiście, Eileen — zapewnił mężczyzna. — Zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna.

Ton jego głosu zaniepokoił dziewczynę, ale postanowiła potraktować to lekko. Kilka lat temu wyraźnie powiedziała Dirkowi, że nie chce się z nim wiązać i nie jest kobietą stworzoną do rodzinnego życia. Od tego czasu wiele się zmieniło i przecież przez jakiś czas chciała poślubić Matiasa, ale nie znaczyło to, że nagle wróci do swojego pierwszego kochanka i Dirk na pewno był tego świadomy.

Podróżowali lasem do wieczora, kiedy postanowili odpocząć, zwłaszcza, że Eileen wciąż była osłabiona po ucieczce. Dirk rozpalił ognisko i grał na lutni, tak samo jak wtedy, gdy się poznali. Poprawiło to nieco humor zmęczonej i przerażonej dziewczyny, nawet w pewnym momencie zaczęła śpiewać z mężczyzną. Śpiewali pieśń o bogini Branwen, smutną i przygnębiającą, ale cichą, a zwracanie na siebie uwagi i hałasowanie nie było w ich sytuacji dobrym pomysłem.

— Mogłabym zostać w Camelocie i pracować jako śpiewaczka — zażartowała Eileen. — Ale moje magiczne moce i tak domagałyby się ujścia, więc w każdej chwili byłabym narażona na niebezpieczeństwo. — Westchnęła ze smutkiem i popatrzyła na wóz, którym jechał Dirk. — Pójdę spać. Chyba że chcesz, żebym została?

— Nie, idź spać, jeśli chcesz — odpowiedział bard. — Ja prześpię się pod gołym niebem, w wypadku niebezpieczeństwa szybko się obudzę i zainterweniuję. — Co prawda, miał przy sobie tylko nóż myśliwski, ale był gotowy do obrony swojej pierwszej miłości.

Eileen jednak nie odchodziła. Miała wrażenie, że Dirk chciałby ją o coś zapytać, choć się waha. Mogłaby to zignorować i odejść, unikając w ten sposób drażliwych tematów. Coś jednak zmuszało ją do pozostania.

— Eileen... — odezwał się Dirk, gdy uświadomił sobie, że jasnowłosa nigdzie się nie wybiera. — Kiedy dotrzemy do Essetir... Mógłbym zostać tam z tobą?

— Ze mną? — powtórzyła Eileen. — Co to znaczy? — spytała, choć domyślała się odpowiedzi.

— Nadal cię kocham — odparł prostodusznie Dirk. — Kochałem cię przez cały czas, nigdy nie potrafiłem o tobie zapomnieć... Powiedziałaś mi, że to tylko młodzieńcze zauroczenie i że spotkam kiedyś kobietę, która będzie dla mnie odpowiedniejsza... Ale ja nie chcę nikogo odpowiedniejszego. Chcę tylko ciebie, Eileen. — Czarodziejka otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale mężczyzna jej na to nie pozwolił. — Nie chcę cię zmuszać, żebyś za mnie wyszła czy żyła ze mną. Ale samotnej kobiecie jest ciężko, nawet czarodziejce. Moglibyśmy mieszkać razem, może udawać małżeństwo... Nie zmuszałbym cię do niczego, po prostu chciałbym się tobą opiekować i pilnować, by nic ci się nie stało. Pozwolisz mi?

Jego słowa były naiwne i proste, ale zbyt szczere, by można było je wyśmiać. Eileen zrozumiała, że ten chłopak rzeczywiście był tak zdesperowany w miłości do niej, że chciał zrezygnować z całego swojego dotychczasowego życia, byle móc codziennie ją oglądać i nic więcej.

Przez ostatnie lata szukała mężczyzny, który spełniałby jej wymagania, odpowiadał jej energii i temperamentowi. Kiedy jednak spotykała takich mężczyzn, okazywało się jednak, że to ona im nie wystarcza. Powtarzała wszystkim, że jej to nie przeszkadza i nie nadaje się do stałego związku, ale czasem tęskniła za czyjąś bezinteresowną troską, czułością, łagodnością. Dirk dał jej to wszystko przez bardzo krótki czas i wtedy uważała, że taka miłość na dłuższą metę jest nudna i męcząca. Teraz wszystko się zmieniło, pragnęła jakiejś delikatności i prostoty w swoim życiu. Wiedziała, że nie kocha Dirka tak mocno jak on ją, ale może mogłaby się tego nauczyć.

— Oczywiście, że tak — uśmiechnęła się i zarzuciła mu ręce na szyję. — Jesteś zbyt kochany, żeby wypuszczać cię z rąk.

Wbrew swojej wcześniej obietnicy, Dirk nie mógł zapanować nad emocjami i zaczął całować Eileen. Reakcja dziewczyny jednak dobitnie dała mu do zrozumienia, że jej nie obraził.

— Ale jest naprawdę późno, a dlaczego właściwie masz marznąć w środku lasu? — powiedziała czarodziejka, gdy oderwali się od siebie. — Nie mam zamiaru cię znikąd wyrzucać.

Nim udało im się zasnąć, Dirk przycisnął usta do włosów Eileen i wyszeptał zdławionym głosem:

— Wytrzymaj jeszcze trochę niepewności. Kiedy dostaniemy się do Essetir wszystko będzie dobrze. Będziemy bezpieczni, kupimy dom i zaczniemy żyć na nowo. Będę się tobą opiekował, moja najukochańsza.

Eileen nie odpowiedziała, tylko skinęła głową i przytuliła się do niego mocniej. Miała nadzieję, że słowa Dirka okażą się prorocze.


***


W tym samym czasie Breena spała już w swojej izbie. Jej sny były jednak pełne bólu i niepokoju.

Obóz druidzki, w którym mieszkali z Ianem, znajdował się daleko od Camelotu, na granicy z Essetir. Uther teoretycznie nie mógł wysłać tu wojsk, bo naruszyłby tym układy z sąsiednim królestwem. Breena mogła więc błogosławić to, że obecny król przed laty zdecydował, że trzeba zabrać ją daleko od stolicy. Dzięki temu miała większą szansę na przeżycie.

Jej sen idealnie dopasował się do zachowania Uthera po śmierci żony. Z jakiegoś powodu odejście królowej Igraine stało się przyczyną prześladowań czarodziejów. Breena nie potrzebowała zastanawiać się, czy to sposób króla na radzenie sobie z żałobą czy jego powody są głębsze. Wiedziała, że każde opuszczenie obozu może wiązać się dla niej i jej bliskich z niebezpieczeństwem i nic innego nie było potrzebne, by wpędzić ją w rozpacz.

Dziś przyśniło jej się, że ucieka przez las, z trudem łapie oddech przy kolejnym zakręcie, a w końcu potyka się o konar drzewa i upada. Gdy podnosi głowę, zauważa nad sobą twarz Uthera Pendragona, tak samo spokojną i pewną jak w dniu, gdy wywiózł ją z Camelotu. Król wyjmuje miecz z pochwy i wbija jej w plecy. W tym momencie Breena obudziła się z krzykiem.

Wiedziała, że to był tylko zwykły sen, a nie żadna wizja, ale nie potrafiła zapanować nad strachem, który ją ogarnął. Do tej pory jej życie, nawet jeśli nie była w stanie do końca zapanować nad wspomnieniami, toczyło się spokojnie i niemal sielsko. Teraz każda chwila była naznaczona strachem i obawą, że gdyby te ziemie w pełni połączyły się z Camelotem, ją i jej nową rodzinę czeka śmierć.

Usiadła na łóżku i objęła się ramionami. Dręczył ją nie tylko strach i smutek, ale i wyrzuty sumienia. Karciła się w duchu, że nie doceniała tego, co miała, że rozpamiętywała swoją przeszłość, zamiast cieszyć się tym, co otrzymała od losu i żyć chwilą obecną. Dostała najlepszego męża, o jakim mogłaby marzyć kobieta, który kochał ją i trwał przy niej, choć właściwie nie dała mu nic od siebie. Gdyby pozwoliła sobie odpowiedzieć na jego uczucie, może teraz nie czułaby, że tyle straciła, może miałaby dzieci i nawet gdyby przyszło jej umrzeć, coś by po sobie zostawiła.

Nawet nie zdawała sobie sprawy, że głośno płacze, gdy Ian wszedł do jej komnaty i zapytał, co się stało.

— Miałam koszmar... Śniło mi się, że Uther Pendragon złapał mnie i zamordował... — wyjaśniła Breena, szlochając.

— O bogowie! — zawołał Ian, przypominając sobie ostatnią senną wizję żony. Usiadł obok niej i objął ramieniem. — Myślisz, że ten sen się spełni?

— Mam nadzieję, że nie — odparła Breena. — To nie była wizja, po prostu wynik mojego strachu i stresu. Tak bardzo boję się tego, co dzieje się w Camelocie. — Splotła ręce z rękami męża, jakby chciała poprosić, żeby uchronił ją przed upadkiem. — Kiedy rządził Tewdrik, też stosował przemoc i ucisk, i też rozpaczałam, że nie mogę nic zrobić, ale wiedziałam, że on jest szalony i że nikt uczciwy go nie popiera. Ale Uther wzbudził zaufanie wszystkich, całe królestwo było gotowe oddać za niego życie, a on przysięgał, że przywróci nam pokój... Jak gorzko się pomyliliśmy. — Westchnęła.

— Może władza demoralizuje każdego — odpowiedział Ian, który zdecydowanie wolał swoje ciche życie w obozie. — Ale, proszę, nie płacz tak. Tu jesteśmy bezpieczni, Uther nie ma prawa nas zaatakować. A nawet gdyby miał, pamiętaj, że ja cię obronię. Przysięgałem ci — dodał stanowczo. Breena uśmiechnęła się przez łzy.

— Jesteś takim dobrym człowiekiem — szepnęła. — I posłuchaj... Chciałabym ci coś powiedzieć. — Ian skinieniem głowy dał znak, że jest gotowy. — Pokochałam cię.

Ian patrzył na nią długo nic nie mówiąc, jakby chciał się upewnić, że dziewczyna mówi prawdę i że jej słowa coś znaczą. Wiedział, że zależy jej na nim i że cieszy się, że została poślubiona jemu, a nie komuś innemu, ale kilka razy dała mu też do zrozumienia, że przeszłość ją zbyt dręczy, by była w stanie całkowicie odwzajemnić jego uczucia i być ,,prawdziwą" żoną. Nie miał o to do niej żalu, cieszył się, że jest przy nim i pozwala mu na uwielbianie jej, ale wolał nie oczekiwać zbyt wiele, żeby potem nie cierpieć.

— Przepraszam, że dopiero teraz ci to mówię — kontynuowała dziewczyna. — Myślę, że kochałam cię już wcześniej, tylko próbowałam nie dopuścić tych uczuć do siebie. Paraliżowała mnie moja przeszłość, a zwłaszcza strata dziecka. Ale teraz tego żałuję. Zmarnowałam mnóstwo czasu, kiedy naprawdę mogliśmy być razem. A teraz czasy są niepewne i nie wiem, czy w końcu któreś z nas nie straci drugiego... — Głos jej zadrżał i nie mogła już nic wykrztusić.

Ian, ośmielony wyznaniem żony, objął ją i przycisnął do siebie.

— Nie musisz czuć się winna. Byłaś nieszczęśliwa i się bałaś, nigdy cię o nic nie obwiniałem. Pokochałem cię i wystarczyło mi, że mogę być przy tobie, patrzeć na ciebie i wspierać. Ale jeśli chcesz dać mi coś więcej, będę przeszczęśliwy.

— Chcę — potwierdziła Breena. — Zostaniesz tu ze mną? — spytała nieśmiało.

—Już nigdy nie wypuszczę cię z ramion — odpowiedział cicho Ian i pocałował ją. — Nigdy.


***


Gorlois wracał do domu. Po krótkim pobycie miał dosyć Camelotu i tego, co stało się z tym miejscem. Miał dość Uthera i jego hipokryzji, tego, że mógł patrzeć mu w oczy i opowiadać o tęsknocie za zmarłą żoną po tym, jak uwiódł jego Vivienne, a przede wszystkim tego, że Pendragon posunął się do takich samych metod, o jakie obwiniał swojego zrzuconego z tronu wuja. Zastanawiał się, czy to śmierć żony tak zmieniła Uthera czy jego przyjaciel był taki już wcześniej, tylko on tego nie zauważał.

Nieco żałował tego, że nie został w Camelocie, nie dołączył do Wielkiej Czystki i nie próbował pokrętnie ratować skazanych. Zdawał sobie jednak sprawę, że i tak nie mógłby ocalić wszystkich, bo byłoby to zbyt ryzykowne i w rezultacie miałby na rękach krew czarodziejów. Tak naprawdę żaden wybór nie był dobry, a on wybrał ten, z którym łatwiej będzie mu żyć.

Jadąc gościńcem w stronę swoich ziem zauważył jakiegoś człowieka odzianego w czarny płaszcz, który szybko mknął między krzakami. Skierował konia w jego stronę, chcąc sprawdzić, czy to ktoś w niebezpieczeństwie, czy zwykły przestępca, który ucieka ze swoim rabunkiem. Gdy skrzyżował spojrzenie z oczami drugiego mężczyzny, te zalśniły na złoto.

— Spokojnie. — Gorlois uniósł rękę do góry w geście pokoju. Domyślał się, że czarownik uznał go za wroga i chciał rzucić zaklęcie. — Nie mam zamiaru cię skrzywdzić.

— Nie masz zamiaru? — prychnął czarodziej i wskazał na złotego smoka na stroju Gorloisa. — Nosisz znak Pendragonów, jesteś rycerzem Camelotu. Masz za zadanie zabijać takich jak ja.

— Nie. — Pokręcił głową Gorlois. — Mam za zadanie chronić mieszkańców królestwa przed niesprawiedliwością i prześladowaniem. Powiedz mi, skąd uciekasz? Czy ktoś za tobą podąża?

— Nic ci nie powiem — odparł czarodziej. — Żebyś mnie wydał Utherowi?

— Nie wydam cię Utherowi! — zawołał Gorlois. — Uwierz mi, że nie każdy rycerz Camelotu zgadza się z królem. Chcę znać twoją sytuację, człowieku, żeby móc ci pomóc.

Czarownik westchnął, pomyślał przez chwilę, a w końcu odpowiedział:

— Byłem zapisany do rejestru czarodziejów, więc pewnego dnia pod mój dom przybyło wojsko z Camelotu, żeby zaprowadzić mnie do króla i skazać na śmierć. Użyłem magii i uciekłem, ale pewnie mnie gonią. Planuję przekroczyć granicę i dostać się do Powys albo Essetir, tam magia jest legalna.

— Myślę, że lepiej na tym wyjdziesz, jeśli nie będziesz tak biegł, w końcu ktoś uzna to za podejrzane — stwierdził Gorlois. — Będzie znacznie lepiej, jeśli dostaniesz się do jakiejś wsi, podasz za kupca, kupisz jakiś wóz i wyjedziesz z kraju.

— Taki mam zamiar — prychnął czarodziej, ale nie wydawał się tak negatywnie nastawiony jak wcześniej.

— Chodź za mną, przy rycerzu Camelotu będziesz bezpieczny — zaproponował Gorlois. —Zaprowadzę cię w stronę moich wiosek, tam łatwo znajdziesz ludzi, którzy ci pomogą.

Czarodziej zgodził się, najwidoczniej kalkulując, co mu się w danej sytuacji opłaca. W spokoju dotarli do jednej z wiosek Gorloisa, gdzie się rozdzielili.

— Dziękuję ci, sir — powiedział niechętnie czarodziej. — Choć nadal nie rozumiem, czemu nie wystąpiłeś z szeregów Uthera, skoro się z nim nie zgadzasz.

— Bo mimo wszystko Uther zaprowadził w Camelocie spokój i dobrobyt po rządach Tewdrika i fanatycznych kapłanek Avalonu — wyjaśnił spokojnie Gorlois. W tych czasach zdawało się istnieć tylko mniejsze i większe zło.

— Nie znam kapłanek Avalonu, ale to one stoją na straży Starej Religii, jedynej, która może prowadzić Camelot. — Czarodziej nie miał zamiaru ukrywać swoich poglądów. — Zmuszając ludzi do jej porzucenia, Uther sprowadzi na siebie wielkie nieszczęście.

Gorlois uśmiechnął się wyrozumiale na te słowa.

— Nie zgadzam się z tobą, ale postaram się, żebyś zawsze mógł to mówić.

(parafraza słów przypisanych Voltairowi, choć nie on to powiedział: ,,Nie zgadzam się z tobą, ale oddam życie, żebyś mógł to powiedzieć")


***


Po rozstaniu z czarodziejem Gorlois udał się do swojego zamku, gdzie Vivienne właśnie próbowała uśpić małą Morganę.

— I co? — zapytała szeptem żona na jego widok. — Udało ci się przekonać Uthera?

Gorlois nachylił się, żeby ucałować krótkie włoski Morgany, po czym spojrzał ze smutkiem na jej matkę.

— Nie. Jest zaślepiony. Nagle uznał, że magia jest odpowiedzialna za całe zło w Camelocie.

— Za pewną jego część, tak — przyznała Vivienne, przytulając córkę. — Ale to nie powód, żeby zapominać o tym, co w niej dobre. — Spuściła głowę, bo uświadomiła sobie, że przecież sama ją odrzuciła, uważając, że w magii jest zbyt wiele mroku, by można było praktykować ją bez uszczerbku.

Ale teraz żałowała tej decyzji. Nie tylko dlatego, że przybliżyła ją do Uthera, ale ponieważ to, co słyszała o Wielkiej Czystce, dobitnie ukazało jej do czego może doprowadzić osądzanie wszystkich ludzi na podstawie działań jakiejś grupy i postrzeganie jakiegoś elementu jako zagrożenia. Dziękowała niebiosom, że okrucieństwo, którego była świadkiem, nie zdołało obudzić w niej aż takiej nienawiści.

Kiedy Morgana zasnęła, usiedli razem w komnacie dziennej, a Gorlois opowiedział Vivienne o rozmowie z Utherem, spotkaniu z Sarą, sytuacji w Camelocie, swoich motywacjach oraz pomocy przypadkowemu czarodziejowi. Przez całą rozmowę Vivienne kiwała głową, przytakiwała i zastanawiała się, czy powinna opowiedzieć mężowi o swoim śnie i tym, że poznała powód edyktu Uthera. Obawiała się jednak, że mąż by jej nie zrozumiał i mimo całej swojej szlachetności przyznałby, że to ona jest winna Wielkiej Czystki, a tego by nie zniosła. Do tego wciąż z trudem przychodziło im poruszenie tematów związanych z Pendragonami i Camelotem.

— Nie potrafię zrozumieć, jak Uther mógł dopuścić się czegoś takiego. — Pokręcił głową mężczyzna. — Nawet po tym, jak zawiódł mnie w innej sprawie. — Vivienne wbiła wzrok w podłogę. — Tyle razy przysięgał, że nie będzie prześladował ludzi i chełpił się, że jest tolerancyjnym i wspierającym władcą. Czy to władza go tak zdemoralizowała?

,,Wiem, dlaczego to zrobił" pomyślała Vivienne. ,,Powiedziałabym ci, gdyby te słowa zechciały przejść mi przez gardło". Zamiast tego stwierdziła:

— Całe moje życie upłynęło pod znakiem znoszenia różnej maści fanatyków. Zawsze jednak kojarzyli mi się oni z magią i Avalonem. Nie spodziewałam się, że świat może się tak zmienić, że kiedyś to czarodzieje będą na przegranej pozycji. Ktoś cyniczny stwierdziłby, że dobrze wybrałam, odwracając się od tego — zakończyła gorzko.

— Nie o to nam chodziło. — Westchnął Gorlois. — I nawet jeśli te kobiety, z którymi rozmawiała Sara, miały trochę racji i rzeczywiście magia wyrządziła zbyt wiele zła, by można o tym było zapomnieć, Wielka Czystka niczego nie naprawi. Przeciwnie, teraz uczciwi ludzie odwrócą się od Nowej Religii i uznają, że czarodzieje zawsze byli niewinnymi ofiarami, albo stracą jakiekolwiek źródło oparcia.

Zastanawiał się, czy nie tylko Uther popełnił błąd, ale i on, a może nawet cały Camelot. W którym momencie padła granica, za którą magia przestała być wyznacznikiem wyjątkowości, a stała się złem, którego należy się bać? W którym momencie ludzie, którzy mieli bronić innych, stali się tacy sami, a może nawet gorsi, niż wcześniejsi kaci? Czy dla tego królestwa była jeszcze szansa na pokój i szacunek? Przytulił do siebie przybraną córkę, która spała na jego rękach. Chciałby jej powiedzieć, że w końcu wszystko się zmieni, że ona będzie żyła w bezpiecznym miejscu i będzie mogła być sobą. Ale wiedział, że prawdopodobnie tak się nie stanie.

Natomiast Vivienne wciąż biła się z myślami i zastanawiała się, jak powiedzieć Gorloisowi o swoim śnie. Gdyby go nie zdradziła, byłoby to dziecinnie proste. Zawsze dobrze się rozumieli, lubili ze sobą rozmawiać, mieli podobne poglądy. Jak jednak teraz miałaby szukać wsparcia i pociechy u człowieka, którego skrzywdziła? I jak miała znów poruszyć z nim temat swojej niewierności i liczyć, że będą umieli o tym porozmawiać?

Nie potrafiła mu o tym powiedzieć, ale zdobyła się na jedną refleksję.

— Przez większość życia próbowałam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy magia naprawdę jest taka dobra i potrzebna. Próbowałam wybrać, gdzie powinnam należeć, który świat jest dla mnie właściwszy i, w którym jest mniej zła. Teraz już nie wiem, czy taka opcja istnieje.

— Może nigdy nie powinno być żadnej opcji. — Gorlois spojrzał na nią z powagą i zrozumieniem. — Może właśnie przez przymus opowiadania się po jakiejś stronie dochodzi do wojen i prześladowań. Bo każdy, kto nie jest z nami, jest naszym wrogiem. Może po prostu każdy powinien być sobą, osobną jednostką.

Mimo bólu i lęku Vivienne poczuła przyjemne ciepło na sercu. A więc Gorlois ją rozumiał, nadal potrafił przejrzeć jej myśli i powiedzieć to, czego ona sama nie potrafiła pojąć. Nawet jeśli nie potrafili już być prawdziwym małżeństwem, chyba dobrze zrobiła, że go nie opuściła. W innym przypadku mogłaby oszaleć z samotności i bez wsparcia.

— Próbowałam być sobą, ale zbłądziłam — powiedziała, nie wiedząc, czy ma na myśli wyrzeczenie się magii czy romans z Utherem. Spojrzała z czułością na śpiącą córkę. — Mam nadzieję, że Morgana w przyszłości wybierze lepiej ode mnie. Mam nadzieję, że będzie w ogóle miała wybór.


***


Camelot zdawał się pustoszeć i opuszczali go nie tylko czarodzieje i ludzie niegodzący się z nowym porządkiem ustalonym przez króla. Praktycznie od razu po pogrzebie Igraine, Agravaine zadeklarował, że wraca do swoich majątków, których został jedynym właścicielem po śmierci brata.

Uther był zadowolony, że szwagier tak szybko przystosował się do nowej sytuacji. Nie winił go ani za śmierć siostry, ani nawet Tristana, którego przecież zabił na jego oczach. Spokojnie oznajmił, że zgadza się z jego decyzją o delegalizacji magii i chętnie przyjmie Nową Religię. Po wszystkich ustaleniach Pendragon nie mógł uwierzyć, że ktoś, kogo uważał za dość ograniczonego i mało znaczącego, okazał tyle rozsądku i zrozumienia. Prawda była jednak całkiem inna.

Uther uważał animozje między braćmi de Bois za zwykłe rodzinne sprzeczki, jednak w rzeczywistości Agravaine nienawidził Tristana najbardziej na świecie i widząc jego śmierć, poczuł satysfakcję. Oto jego okrutny, arogancki brat zapłacił za wszystkie chwile, kiedy go poniżał. Teraz Agravaine mógł przejąć majątek nie dzięki łasce brata, ale zgodnie z prawem. Będzie sam sobie panem i wynagrodzi sobie wszystkie upokorzenia, których doznał w życiu. Jest jednak jakaś sprawiedliwość.

Jego triumf byłby pełny, gdyby nie świadomość, co spotkało jego siostrę. Siostrę, którą naprawdę kochał i uwielbiał. Umarła przez Uthera, przez jego dumę i szalone pragnienie następcy. Król Camelotu skazał Igraine na śmierć, tylko po to, by móc spłodzić jakiegoś okropnego bachora, ale Agravaine wiedział, że nie może wystąpić przeciwko niemu. Nie chciał skończyć jak Tristan. Przyzwyczaił się do czekania i spokojnego przypatrywania się sytuacji, będzie to robił dalej. Zaczeka na odpowiedni moment, by zemścić się na Utherze i jego synu, który nigdy nie powinien się narodzić.

,,Pomszczę cię, siostrzyczko" obiecywał w myślach Igraine. ,,Tristan zawiódł, ale ja sprawię, że Uther skończy swoje życie w jeszcze gorszy sposób niż ty".


***


Gdy Vivienne położyła już Morganę do kołyski i sama szykowała się do snu, rozległo się uporczywe pukanie w drzwi zamku. Było tak głośne i natarczywe, że nawet właściciele zamku zbiegli, by zobaczyć, kto ich odwiedza.

— Otwórzcie szybko drzwi! — zawołał Gorlois na służbę. — Ktoś może potrzebować pomocy.

Zarządca zamku szybko rzucił się, by spełnić prośbę swojego pana. W drzwiach ukazała się kobieca postać otulona ciemnym płaszczem. Gdy Gorlois i Vivienne przyjrzeli się jej bliżej, zrozumieli, że była to Kathleen.

— Przepraszam, że zakłócam wasz spokój — powiedziała dziewczyna, otulając się mocniej. — Czy mogę się u was zatrzymać na jakiś czas?

— Oczywiście, że tak — zapewniła Vivienne. — Ale dlaczego... — Nie skończyła, bo uświadomiła sobie, że dziewczyna taka jak Kathleen ma w tych czasach tylko jeden powód, by uciekać. I że to ona się do tego przyczyniła.

Zaprowadziła przyjaciółkę do komnaty dziennej, gdzie Kathleen opowiedziała jej i Gorloisowi historię swojej ucieczki. Ostatnie miesiące spędziła w swojej rodzinnej wiosce, gdzie leczyła ludzi. Rzadko używała do tego magii, ale i tak zdobyła większe zaufanie niż inne zielarki, właśnie ze względu na swoje zdolności czarodziejskie. Kiedy zaczęła się Wielka Czystka jedna z jej zazdrosnych ,,konkurentek" postanowiła wykorzystać okazję i wydała ją stacjonującemu niedaleko wojsku. Kathleen cudem udało się uciec, a ponieważ czarodzieje byli prześladowani w całym królestwie, swoje kroki skierowała do ziem Gorloisa i Vivienne, żywiąc nadzieję, że pozwolą jej się ukryć.

— Jeśli to dla was obciążenie, oczywiście zrozumiem — zakończyła swoją opowieść Kath. — Zdaję sobie sprawę, że jakiekolwiek powiązania z magią to w dzisiejszych czasach wyrok śmierci.

— Jestem rycerzem Camelotu, nie ruszą mojego domu — przypomniał jej Gorlois. — Możesz u nas zostać ile chcesz, prawda, Vivienne?

— Oczywiście. — Skinęła głową Vivienne i ciepło uśmiechnęła się do przyjaciółki, chociaż w środku cała się trzęsła. Nie tylko ze względu na niebezpieczeństwo i wyrzuty sumienia. Uświadomiła sobie, że Kath przecież jest jedyną osobą, która wie, że Gorlois nie może mieć już dzieci. Gdy zobaczy Morganę, od razu zrozumie, że jej przyjaciółka zdradziła męża, a przecież nie sposób ukrywać dziewczynki lub udawać, że nie jest jej córką. Kathleen była znacznie bardziej obowiązkowa i moralna niż Eileen. Vivienne oczami wyobraźni widziała, jak potępia ją za zdradę małżeńską.


***


Dla Kathleen została przygotowana specjalna komnata, wygodna, ale na tyle oddalona od reszty zamku, by w przypadku jakichś wizyt móc udawać, że dziewczyny wcale tu nie ma. Gdy wszystkie świece zostały już zgaszone i ludzie udali się już na spoczynek, Vivienne postanawiała porozmawiać z przyjaciółką. Przyszła do niej z Morganą na rękach, ponieważ nie zostawiłaby córki samej na noc, a Kathleen i tak musiała dowiedzieć się o dziecku.

— Nie przeszkadzam ci? — zapytała, zamykając za sobą drzwi i przyciskając mocniej Morganę, jakby liczyła, że to dziecko będzie ją chronić, a nie ona je.

— Nie, oczywiście, że nie. — Kathleen, która siedziała już na łóżku w koszuli nocnej, zwróciła się w stronę przyjaciółki. — Vivienne... Co to za dziecko?

— To moja córka — odpowiedziała Vivienne, siadając obok Kath. — Morgana. Nazwałam ją po Morrigan.

Kathleen wpatrywała się w niedowierzeniu najpierw w przyjaciółkę, a potem jej córkę. Mała Morgana spała spokojnie i niewinnie, nie zdając sobie sprawę jakich spekulacji jest przedmiotem.

— Ale... Gorlois nie może mieć dzieci, badałam go — mówiła gorączkowo Kathleen. — Przygarnęliście ją?

— Nie, urodziłam ją. — Pokręciła głową Vivienne i pogłaskała dziecko ma włoskach. — Niech mi przebaczy... Bóg i ty, Kathleen, jeśli możesz, bo Gorlois chyba nie potrafi... I ja sobie też nie potrafię. Zdradziłam męża.

— Jeśli nie chcesz, nie musisz mi nic mówić — zapewniła szybko Kathleen. — To twoje życie.

— Nie, chyba muszę — odparła Vivienne. — Zwariuję, jeśli z siebie tego nie wyrzucę.

Westchnęła i zaczęła mówić, szeptem i powstrzymując płacz, tak żeby nie obudzić Morgany. Opowiedziała Kathleen, że jej więź z Gorloisem po śmierci Nathana i stracie Morgause zaczęła gasnąć jeszcze bardziej, że czuła się samotna i niepotrzebna. A potem Uther zwrócił na nią uwagę, a ona wręcz zwariowała na jego punkcie i oddała mu się, wierząc, że znalazła prawdziwą miłość i teraz będzie szczęśliwa. Ale on nigdy jej nie kochał i w końcu ją odtrącił, mimo że nosiła już w sobie jego dziecko. Nie ominęła też szczegółów rozmowy z Gorloisem i jego decyzji, by zatrzymać ją przy sobie.

— Nie wiem, co nim kierowało, poczucie obowiązku, religia czy chciał po prostu pokazać mi, że nie mogę mu się sprzeciwiać. — Westchnęła. — Ale chociaż nie jest nam łatwo i nasze małżeństwo przetrwało tylko formalnie, jestem mu wdzięczna. Wiem, że go skrzywdziłam i mnie nienawidzi, ale w jakiś dziwny sposób Gorlois to nadal najbliższa mi osoba, razem z tobą i Eileen. Chociaż jest na mnie zły, rozumie jak bardzo się martwię Wielką Czystką i jego wsparcie sprawiło, że zdołałam zachować zdrowe zmysły. I jest cudownym ojcem dla Morgany. On naprawdę kocha ją jak własną córkę, Kath. Nie mogłabym wymarzyć sobie dla niej lepszego opiekuna.

Przypomniała sobie o jeszcze jednej rzeczy, która ją dręczyła i zaczęła opowiadać o swoim śnie, z którego dowiedziała się, że Uther był niegdyś kochankiem Nimue i poprosił ją, by uleczyła jego żonę z bezpłodności, co Igraine przypłaciła życiem.

— Gdyby nie romans ze mną i narodziny Morgany, myślałby, że równie dobrze to on może być bezpłodny i pewnie nie zdecydowałby się na taki krok. Wątpię, by kierował się tylko chęcią posiadania następcy. Uther naprawdę kochał Igraine, choć może nie taką miłością, o jakiej marzy większość kobiet. Myślę, że wierzył iż dając jej dziecko, wynagrodzi jej zdradę, i że nigdy nie chciałby tej śmierci. Ale prawda jest taka, że Igraine umarła, a Uther uznał, że to wina magii i postanowił ją wyeliminować. I to ja się do tego przyczyniłam. Gdybym pozostała wierna, nie doszłoby do Wielkiej Czystki.

Wzięła głęboki oddech i przeniosła wzrok z Kathleen na Morganę. Obecność Gorloisa dodawała jej sił wobec prześladowań magii, ale to córeczka trzymała ją przy życiu i zmysłach. Gdyby nie ona, Vivienne zapewne załamałaby się całkowicie i może dopuściła się czegoś nierozważnego. Ale wiedziała, że ma małą córeczkę, która jest od niej całkowicie zależna i nie powinna zostać bez matki.

— Nie możesz tak mówić! — zaprotestowała Kathleen. — To Uther wydał edykt, nie ty. To on pogrążył się w nienawiści i hipokryzji... Tak, hipokryzji, bo nie sądzę, by wymordowanie wszystkich czarodziejów wynagrodziłoby jego żonie zdradę. — Zauważyła, że Vivienne drgnęła na te słowa, więc dodała. — Owszem, nie popieram tego, że zdradziłaś męża, ale zawiniłaś tylko wobec niego, nie całego Camelotu. Poza tym... Nie mogę cię potępiać. Każdy z nas ma jakieś powody, dla których postępuje tak, a nie inaczej. Zdradziłaś Gorloisa, bo miałaś wrażenie, że on nie kocha cię tak jak dawniej. I może... Ty też nie kochałaś go wystarczająco.

— Nigdy go nie kochałam, nie tak mocno jak on mnie — powiedziała ze smutkiem Vivienne. — A przynajmniej nie jestem w stanie nazwać tego miłością. Bardzo go lubię, to mój najlepszy przyjaciel, łączy nas praktycznie wszystko... Ale zawsze czułam, że czegoś w tej relacji brakuje, czegoś, co sprawiłoby, że naprawdę mogłabym mówić o miłości. Wyszłam za niego głównie dlatego, że nie wiedziałam, co zrobić po odejściu z Avalonu. Nie powinnam tego robić, złamałam mu życie, ale czasu nie cofnę. Mogę jedynie postarać się być wobec niego uczciwa przez resztę życia. Może kiedyś znów się zaprzyjaźnimy.

— A Uthera... kochałaś? — zapytała nieśmiało Kathleen.

— Nie mam pojęcia — przyznała Vivienne. — On ma w sobie taką siłę oddziaływania, że nie można pozostać wobec niego obojętnym, przynajmniej ja nie mogłam. Wydawało mi się, że dobrze go rozumiem i że jest takim człowiekiem, jakiego potrzebuje Camelot: otwartym, rozumiejącym każdą ideę i grupę. Widziałam w nim ucieleśnienie tego za co walczyła Morrigan. Kiedy byliśmy razem, naprawdę wierzyłam, że kocham go ponad życie. Ale teraz nie jestem już tego taka pewna. Zawiódł moje nadzieje i wstyd mi, że mogłam spotykać się z kimś takim, ale to nie jest taka gwałtowna rozpacz, jakiej powinno doświadczać złamane serce. Nawet gdy dowiedziałam się o nim i Nimue, czułam się bardziej upokorzona niż zraniona i zazdrosna.

— Naprawdę mi przykro, Vivienne — szepnęła Kathleen, przysunęła się do niej i objęła drugą kobietę. — Ale ludzkie życie składa się z pomyłek i złych wyborów. Zbłądziłaś, ale miałaś szczere intencje. Nie mogę cię potępiać i przykro mi, że twoje uczucie tak się skończyło.

— Cóż, przynajmniej mam Morganę. — Uśmiechnęła się ze smutkiem Vivienne. — Ją kocham na pewno. I ciebie też kocham, Kathleen. Byłam głupia, myśląc, że możesz się ode mnie odwrócić.

— Nigdy, Vivienne. — Przyjaciółka przytuliła się do niej. — Ja także cię kocham. A to znaczy, że umiem ci wybaczyć.


***


Kathleen spała. Po raz pierwszy od kilku dni bez obaw, że ktoś ją dopadnie i zabije albo zabierze przed oblicze Uthera Pendragona, który zapewne zapomniał, że leczyła jego rycerzy i bez wahania skaże ją na śmierć.

Sen, który śniła, nie był koszmarny czy niepokojący, nie śniły jej się śmierć i przemoc. Śnił jej się Artur, mały synek Uthera. Na jej oczach zmienił się w dorosłego, silnego mężczyznę i przejął władzę. A potem, po raz pierwszy odkąd Kathleen pamiętała, w Camelocie zapanowała epoka pokoju, w której każdy miał swoje miejsce i nikt nie był nękany czy prześladowany. Magia wróciła do łask, ale nie było już kapłanek Avalonu, a Stara i Nowa Religia stały się jednym. Ta piękna wizja miała jednak jedną wadę. W cieniu Artura stał Uther, który powtarzał synowi, że magia jest zła i niebezpieczna, a po wyrazie twarzy młodego Pendragona było widać, że waha się, czy powinien wierzyć ojcu.

Gdy Kathleen otworzyła oczy, uświadomiła sobie, że zaznała drugiej w życiu wizji, po tej pierwszej, sprzed kilku lat, w której przepowiedziała Breenie, że los wynagrodzi jej stratę dziecka. Nie wiedziała, jak potoczyły się losy byłej królowej, ale już sama śmierć Tewdrika była dla niej wybawieniem. Ta wizja też się sprawdzi.

Artur zostanie wielkim, sprawiedliwym królem, jeśli ojciec mu w tym nie przeszkodzi, wychowaniem i swoją żądzą zemsty za śmierć żony. Najlepiej dla chłopca byłoby, gdyby Uther zmarł przed zakończeniem Wielkiej Czystki, gdy uda się jeszcze zapewnić czarodziejom prawa, a regentem małego króla zostanie ktoś o odpowiednim umyśle, taki ktoś jak Gajusz.

,,Muszę to zrobić" zrozumiała Kathleen. ,,Muszę spróbować zabić Uthera Pendragona".

Nie wiedziała, czy to przebywanie wśród wojowników wzbudziło w niej pewną brutalność, czy może desperacja wywołana prześladowaniem czarodziejów. Nigdy nie popierała przemocy, była łagodna i delikatna. Teraz jednak miała wrażenie, że śmierć Uthera będzie w tej sytuacji mniejszym złem.

Przypomniała swoją znajomość z Balinorem, Władcą Smoków, którego spotkała jeszcze raz po swoim odejściu z Avalonu i który przedstawił jej Wielkiego Smoka Albionu, o imieniu Kilgharrah. Kilgharrah przepowiedział, że Uther nie okaże się dobrym królem i lepiej byłoby, gdyby ktoś się go pozbył. Wtedy nikt mu nie wierzył i uważali to za słowa istoty tak starej, że niepotrafiącej pogodzić się z nadejściem nowej epoki. Teraz Kathleen wydawało się, że widzi przed sobą złotawe oczy Wielkiego Smoka, który każe jej zamordować króla Camelotu.

Podniosła się ostrożnie z łóżka, usiadła przy biurku i napisała list do Vivienne.

Najdroższa Vivienne, moja siostro!

Jak widzisz, uznałam, że muszę Was opuścić. Ale nie dlatego, by nie sprawiać Wam kłopotu, chociaż jestem wdzięczna, że zaryzykowaliście i mnie ukryliście. Niech Wam bogowie błogosławią, Tobie i Gorloisowi!

Dziś w nocy doznałam wizji i wiem, że jest ona prawdziwa. Śniło mi się, że książę Artur zostanie wielkim królem i przywróci pokój i magię w Camelocie, jeśli wpływ ojca nie okaże się u niego zbyt silny. Wiem, że to może do mnie nie pasować, ale postanowiłam pomóc przeznaczeniu. Ruszam do Camelotu i spróbuję zabić Uthera.

Wiem, że możesz uznać, że postradałam zmysły, ale czuję, że powinnam to zrobić i że ta skaza na moim sumieniu będzie małą ceną za powrót magii i szacunku. Wiem, że ryzykuję, ale nie dbam tak bardzo o swoje życie. Po śmierci Nathana cały czas czułam się pusta, miałam wrażenie, że nic, co robię, nie ma sensu. Teraz zdobyłam poczucie, że mam jakąś misję, że mogę poświęcić się dla innych.

Jeśli przegram, dowiesz się o mojej śmierci. Jeśli wygram, wszyscy będziemy zwycięzcami.

Życzę wiele szczęścia Tobie, Gorloisowi i Morganie, i mam nadzieję, że nawet jeśli już nigdy się nie zobaczymy, uda Ci się znaleźć spokój i szczęście, Vivienne. Mam nadzieję, że uda się Wam być szczęśliwą rodziną, chociaż wydaje się to niemożliwe.

Pamiętaj, że kocham Cię najbardziej na świecie i zawsze będę.

Twoja Kathleen





Zgodnie z moimi przewidywaniami, postanowiłam podzielić ten rozdział. Wydaje mi się, że Wielka Czystka jest na tyle ciężkim tematem, że lepiej go dozować. A więc do końca pozostały trzy rozdziały plus epilog. Są wakacje, więc mam nadzieję, że uda mi się je wstawiać częściej.

Essetir to nazwa królestwa, które w serialu było rządzone przez Cenreda i w którym znajdowała się wioska Merlina, Powys to walijskie średniowieczne królestwo łączone z legendą o królu Arturze.

Mit o bogini Branwen, który został wspomniany, wróci w pewnym sensie w kolejnym rozdziale, ale jeśli już chcecie go lepiej poznać, to zapraszam do mojego zbioru shotów o celtyckiej mitologii ,,Celtyckie Serca", gdzie pojawił się rozdział poświęcony Branwen.

Słowa z listu Kathleen są sparafrazowane z opowiadania Erica-Emmanuela Schmitta ,,Noc w Ogrodzie Oliwnym":

,,(...) jeśli przegram, niczego nie tracę.

A jeśli wygram, wygram wszystko. I wtedy wszyscy wygramy."

Chyba nie mam już nic do przekazania, dajcie znać, jak podobał się Wam rozdział i to, co zostało tu opisane, i co myślicie o tym, co się wydarzyło z Eileen i Breeną (bo dość długo zwlekałam z rozwojem jej wątku, ale chciałam to połączyć z Wielką Czystką), no i jak się Wam podoba Vivienne jako mama.

Do następnego ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top