ROZDZIAŁ 2


Biegła żwirowym podjazdem, dziękując sobie w duchu za to, że zdecydowała się włożyć amazonkę, a pod spód dopasowane bryczesy. Pozwoliło jej to teraz biec bez plątania się w fałdy obfitej sukni, a przystosowane do jazdy konnej wysokie oficerki chroniły łydki przed pryskającym spod stóp drobnym żwirem. Jej umysł pracował na najwyższych obrotach, a pytania, na które jeszcze nie znała odpowiedzi, układały się w jej umyśle w długą litanię.

Żółta wstążka należała do Lizzie. Czy Evie wzięła ją, by odprawić rytuał? Czy to Lizzie była tą, która wezwała moce nieczyste? Czy wszystko z nią w porządku, którakolwiek to była? Stan polany wskazywał, że niekoniecznie. Czy w domu już wiedzą? A jeśli wiedzą, to czemu jej nie wezwali?

Bryła pałacu na tle zaciągniętego chmurami nieba wyglądała niezwykle ponuro w oczach London, kiedy zbliżała się do niego. Porywisty wiatr targał jej prostymi jasnymi włosami, które uwolniły się z upięcia w tym szalonym biegu. Jeszcze sto metrów, jeszcze pięćdziesiąt... London niemal unosiła się nad ziemią, tak szybko przebierała nogami, w tej jednej chwili doceniając wszelkie treningi kondycyjne, które zaserwował im ojciec.

Nie zwalniając biegu skręciła za róg, by dopaść drzwi dla służby, które specjalnie dla niej pozostawały otwarte, zawsze, gdy odbywała misję. Zwolniła, wyrównała oddech. Przez niskie okno zobaczyła krzątającą się kucharkę i dwie podkuchenne. Ich ruchy nie wykazywały nerwowości, a w tej chwili do kuchni weszła pokojówka, niosąca babkę orzechową na ozdobnym talerzu. Powiedziała coś do najbliżej stojącej dziewczyny i obie zachichotały, narażając się na potępiające spojrzenie kucharki. London po raz ostatni odetchnęła głęboko, a jej oddech wrócił do swojego normalnego rytmu. Sięgnęła po klamkę.

***

Pins ze złością wyplątywała wstążkę z misternie upiętych pukli włosów, mrucząc coś pod nosem, kiedy pukanie do drzwi wdarło się w ciszę garderoby.

– Nie ma mnie! – warknęła, szarpiąc oporną ozdobę, która nie chciała dać się zdjąć.

Drzwi lekko skrzypnęły i w szparze ukazała się ciemna twarz Raven.

– Wróciła London. Widziałam ją przez okno.

Pins, sztyletując siostrę wzrokiem poprzez odbicie w lustrze, odwróciła się do niej nagłym ruchem. Raven lekko drgnęła.

– Pomóc ci z tą wstążką?

Pins opuściła ręce z rezygnacją i kiwnęła głową. Zachęcona tym gestem, Raven weszła do pokoju i zwinnymi palcami pozbyła się wstążki.

– Obcięłabym ten pukiel, ale babcia by mnie zabiła, jakbym znowu to zrobiła. – Pins wsunęła dłonie w uwolnione włosy i roztrzepała je delikatnie. Raven bez słowa patrzyła na wyraźnie krótsze w kilku miejscach loki, podczas, gdy jej siostra sprawnie podzieliła włosy na pół i zwinęła dwa zgrabne koczki na czubku głowy. – Nie wiem co jest nie tak z TĄ fryzurą. Przynajmniej nic mi nie leci do oczu i nie zaburza pola widzenia.

– Jest niedzisiejsza – zauważyła Raven. – Dobra na misje w przyszłości, ale nie na herbatkę w salonie.

– Nienawidzę loków!

Raven przewróciła oczami.

– London...

– Tak – przerwała jej Pins. – Idziemy! – Zgarnęła w dłoń fałdy sukni, unosząc ją powyżej kostek, chwyciła siostrę za rękę i wymaszerowała z pokoju.

***

Najwyraźniej nic nie wiedzieli. London planowała przemknąć się niezauważenie korytarzem obok kuchni do schodów dla służby, ale zaraz za drzwiami natknęła się na starego Rogera – ich stajennego. Wyglądało, jakby miał właśnie wychodzić i przez umysł dziewczyny przemknęła myśl, co też mógł robić w domu w środku dnia. Nie skupiała jednak na tym uwagi, gdyż Roger spojrzał na nią życzliwie, zagajając:

– Dzień dobry, panienko! Zostawiła panienka konia w stajni?

London zdała sobie właśnie sprawę ze swojego wyglądu – włosy w nieładzie i wysmagana marcowym wiatrem skóra, a do tego zaczerwienione po szaleńczym biegu policzki musiały wyglądać podejrzanie dla Rogera, natychmiast więc uniosła brodę, obciągając krótki żakiecik.

– Dzień dobry, Roger. Lucjan zrzucił mnie koło lasu. Wyobraź sobie, że przestraszył się zaskrońca. Należą mu się baty! – Uśmiechnęła się lekko na ocieplenie szorstkich słów.

Roger patrzył na nią, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. London wyminęła go i ruszyła korytarzem, starając się nie przyspieszać kroku, bo to byłoby jeszcze bardziej podejrzane.

Udało jej się dotrzeć na piętro i już sięgała po klamkę, kiedy usłyszała za drzwiami zbliżające się, wzburzone głosy. Najwyraźniej siostry widziały ją przez okno, gdy biegła do pałacu.

Otworzyła drzwi i o mało nie wpadła na Raven i Pins. Rzuciła spojrzenie w głąb korytarza, ale za plecami dziewcząt było pusto.

– Gdzie Evie i Lizzie?! – Jej głos był wyższy, niż zwykle i na pewno bardziej donośny.

– Ciii! – wysyczała Pins, przykładając palec do ust. – Nie krzycz tak, zaalarmujesz wszystkich!

Raven pokiwała głową, łapiąc London za rękę.

– Co tu się dzieje? – przenikliwym szeptem zapytała nowo przybyła. – Gdzie dziewczyny?

– Mój pokój jest najbliżej – mruknęła Raven. – Ale ja muszę iść do babci.

– Evie próbuje pozbyć się zielonych włosów – powiedziała tymczasem Pinsuella, biorąc London za drugą rękę i ciągnąc za sobą w stronę korytarza, przy którym znajdował się pokój siostry.

Blondynka westchnęła. Najwyraźniej nie dowie się niczego, zanim nie ukryją się bezpiecznie w którymś pokoju. Jednocześnie strach ścisnął ją za serce. Jeśli Evie tu jest, to znaczy, że Lizzie... Nie chciała nawet myśleć, co się mogło wydarzyć.

***

Evie z rozpaczą patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Od tygodnia próbowała pozbyć się tego paskudnego koloru ze swoich włosów, ale żadne czary nie działały. To cholerstwo trzymało się tak mocno, jak jeszcze żadne rzucone przez nią zaklęcie.

Kiedy na początku marca w jednej ze starych książek znalazła sposób na zafarbowanie włosów na dowolny kolor, uznała, że Dzień Świętego Patryka jest doskonałą okazją do wypróbowania tego zaklęcia. W końcu Evie pochodziła z Irlandii, Postanowiła zatem uhonorować swoje pochodzenie i teraz oto zmagała się ze skutkami tej decyzji.

Zaklęcie było nie tylko silne – było też permanentne, o ile nie chciała zmienić koloru na inny.

O ile... zaraz. Do tej pory próbowała pozbyć się zieleni i powrócić do własnych kasztanowych loków, w których błyskały pasma rudości, ale jeśli musi zmienić ten kolor na inny... to po prostu to właśnie musi zrobić. Na twarz Evie wypłynął uśmiech. Wystarczy, że poszuka kawałka materiału w odpowiednim kolorze.

Zamyśliła się na chwilę. Chyba Pins miała narzutkę w brązoworudym odcieniu, na pewno pozwoli jej wziąć jedną falbankę, by naprawić tę głupotę, przez którą babcia dostaje palpitacji serca. Szybkim krokiem przemierzyła dystans do drzwi, po czym cofnęła się, zabrała porcelanową miseczkę z komody, a spod materaca wyjęła stary wolumin, który następnie włożyła pod pachę zanim wyszła z pokoju.

Książeczka nie była gruba i Evie znalazła ją pomiędzy dwoma bardzo nudnymi pozycjami na dolnej półce w bibliotece. Był to raczej pamiętnik kogoś o imieniu Freya, Evie przypuszczała, że mógł pochodzić sprzed stu lat. Receptury, jakie w nim opisano, były całkiem przestarzałe, obecnie nie używało się już wielu z tych składników, ale na barwienie włosów nigdzie indziej niczego nie znalazła.

W każdym razie zdecydowała się spróbować i teraz tego żałowała. Obawiała się, że jeśli ponowne rzucenie czaru nie zadziała, do końca życia zostaną jej zielone włosy, a będzie to bardzo krótkie życie, sądząc po wzroku babci, kiedy na nią patrzyła.

Pokój Pins był pogrążony w ciszy i powoli zapadającym mroku. Evie szybkim krokiem przeszła do garderoby w poszukiwaniu brązowej narzutki, a gdy ją znalazła, na niskim stoliku rozłożyła pamiętnik otwarty na odpowiedniej stronie, po czym umieściła fragment odciętej falbanki w miseczce. Wyjęła z kieszeni pudełko z zapałkami i potarła siarczaną główką o draskę. Wciąż fascynował ją sposób, w jaki na końcu drewienka pojawiał się ogień, a zapałki były o wiele wygodniejsze od krzesiwa, więc od kiedy London przywiozła je z którejś misji, wszyscy w domu z lubością ich używali.

Podpaliła materiał i wypowiedziała inkantację.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top