Epilog
I chociaż już dawno cię nie widziałem, wszystko co zbudowałem oglądałeś z mojego serca.
6 lat później, 23.09.2019, Los Angeles
Wyciskam z blaszki tabletkę.
Włączam espresso, żeby przygotować sobie mocną kawę, a kiedy skapuje kropla po kropli do filiżanki, siadam przy stole i powstrzymuję płacz.
Piję jak on, szybko, żeby natychmiastowo na posiłkować się energią. Zostawiam naczynie na stole, tak jak on,bo nigdy się nie kłopotał z odniesieniem do zlewu: przynajmniej wtedy, kiedy mógł jeszcze normalnie chodzić.
I nie, nigdy nie zapominam o swoim rytuale. Każdy ranek wygląda tak samo: muszę obudzić się wcześniej, przed Halsey i Dylanem, zejść do kuchni, zażyć lek,który uspokoi moje myśli- głównie te samobójcze,później robię sobie kawę i kawa musi być, bo inaczej potrafię popaść w histerię, następnie robię śniadanie, ale nigdy się nie wysilam.
Dzisiaj nie był dobry dzień. Miałem znowu sen o Harry'm. Niezdrowy na umyśle człowiek powiedziałby, że się przez nie ze mną komunikuje. Opowiada co robi tam gdzie jest, choć to nigdy nie ma sensu, bo wykonuje zwyczajne ludzkie czynności. Opowiada mi jak za mną tęskni, ale nie aż tak bardzo, bo mnie obserwuje i wie o wszystkim. Opowiada, że się martwi, a ja mu odpowiadam, że terapeutka mi pomaga. Zawsze wspomina o Halsey i przy tym temacie uroni z kilka łez. Opowiada jak się cieszy, że ruszyłem z życiem i co najważniejsze: że je sobie ułożyłem.
Wiedziałem, że to mój wytwór wyobraźni, bo chciałem, żeby o mnie myślał, chciałem, żeby uczestniczył w moim życiu, był tu, był dla Halsey. Chciałem, żeby był ze mnie dumny i okazywał mi swoją miłość.
Ale na miłość boską, nie było możliwości, żeby to się działo naprawdę. Czasami przyłapuję się na tym, że wyobrażam sobie, że jest obok i mówię do niego. Śmieję się z czegoś co mógłby do mnie powiedzieć w danej sytuacji. Opowiadam o nim innym jakbym z nim żył, jakby dalej uczestniczył w tym co robię, jakby mi pomagał.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że jestem świadomy, że to wszystko tworzę, a i tak ciągnę to dalej.
Wzdycham do pustego kubka i wyglądam przez okno. Robi się jasno. Słońce delikatnie wychodzi zza chmur, kiedy słyszę małe stópki zbiegające po schodach. Uśmiecham się nieświadomie i czekam aż moja mała córeczka wskoczy mi na kolana.
"TatuśTatuśtatuśśś!" piska.
Widzę ją ślicznie uśmiechniętą i nagle nabieram do wszystkiego chęci. Halsey ma czarne do ramion włoski, zakręcone na końcach i zielone oczy, przypominające dwa brylanty.
Podnoszę ją w górę i całuję z czułością w czoło. Mój zastępca Harry'ego. Moja mała księżniczka. Moje chodzące szczęście.
Wtula się we mnie i przymyka oczy. I to jest tak jakby słońce nagle przestało świecić, bo nawiązywanie kontaktu wzrokowego z nią rozgrzewało myśli,wspomnienia, plany. Potrzebowałem patrzeć jej w oczy.
"Znowu piłeś kawę!" wykrzywia buźkę, kiedy staram się ją pocałować w policzek."Ona jest ble! Nie chce kawowych całusów!"
"Halsey, wiesz, że bez kawy dnia nie zacznę."
Dosłownie.
"To mnie nie całuj!" chichocze, podskakując lekko. "Spędzimy dzisiaj razem dzień? Czy masz pracę? Chciałabym iść na malinowe lody do Cary!" nabiera szybko powietrze, chwytając swoją malutką rączką za moje dwa palce. "Albo pooglądała bajki! O! Tatuś, pooglądamy? Proooszę!"
Mówi z takim podekscytowaniem jak...jak on. Wszystko w niej jest takie same. Każda cecha, ruch, zachowania. Wszystko.
I szczerze? Bałem się tego pojęcia, bo to by oznaczało, że skoro jest z nasienia Harry'ego, które przechował w banku spermy, to może oznaczać,że odziedziczy po nim chorobę...
Nagle rzednie mi mina. Dylan ciągle mnie za to przeklina, jeśli w przyszłości będzie cierpieć to będzie to twoja wina...mogliśmy wynająć surogatkę z twojego nasienia, albo...albo z mojego.
To nie jest tak, że nie wiedziałem, że jest zazdrosny i mówi tak specjalnie, ale mógł mieć rację. A uwierzcie, już dawno sobie obiecałem,że jeśli stracę Halsey, zabiję się i nikt ani nic mnie nie powstrzyma.
"Kochanie, mam dziś mecz, a ty szkołę." mówię delikatnie i wstaję, by przygotować jej zupkę. Wyjmuję z szafki mleko i coco popsy. "Po lekcjach Dylan cię odbierze, przekonaj go, żeby zabrał cię na lody, okay? Może być?"
"Nie. Chcę z tobą." marudzi i jest wyraźnie smutna, że znowu nie mam jak spędzić z nią czasu. Jej warga niebezpiecznie drży, jak zawsze przed powiedzeniem czegoś kąśliwego. "Tata Harry na pewno by znalazł dla mnie chwilę."
I to jest cios, który trafia prosto w moje serce. Zastygam w miejscu z otwartymi ustami i obserwuję jak mała wybiega. Łzy zbierają mi się do oczu i muszę przytrzymać się blatu, bo mam wrażenie, że zaraz zjadę na podłogę i nikt mi nie pomoże się pozbierać do kupy.
Nie mam siły za nią krzyczeć, co by krzyk dał? Przyciskam do oczu opuszki palców i nabieram głębokie wdechy
raz
dwa
trzy
spokojnie
Ale czemu to wszystko tak boli? Czemu nigdy nie może być idealnie?
"Louis."
Zdołałem poznać go po dotyku. Dylan, nie był dobrym zastępnikiem Harry'ego, ale lepszy on niż nic. Kiedy urodziła się Halsey, pomagał mi.Dzieląc obowiązki na opiekę nad dzieckiem i pracę, był dla mnie przyjemną odskocznią. Z biegiem lat się do niego przyzwyczaiłem, ale nie kocham go. Nigdy już nikogo nie pokocham.
Dylan przytulił mnie i zabrał mi z ręki butelkę mleka. Pachniał deszczem,pewnie dlatego, że chodził po domu w bluzie z pracy.
"O co poszło?" przejechał otwartą dłonią po kości ogonowej i przycisnął policzek do mojej skroni. "Widziałem jak trzaska drzwiami, zanim zdołałem ją zatrzymać."
"Powiedziała coś o Harrym i..."
Znieruchomiał, przełykając ciężko ślinę.
"Kiedy w końcu przestaniesz jej o nim opowiadać?" pyta z wyrzutem. "To nie jest dla niej dobre."
"Nic jej tym razem nie powiedziałem." marszczę brwi, rozluzowując uścisk na jego barkach. "Zresztą jakie to ma znaczenie? Nie mam prawa opowiadać jej o własnym ojcu?"
"Zdajesz sobie sprawę, że teoretycznie nie jest jej ojcem? Harry nie ma pojęcia, że przyszła na świat..."
"Pod biologicznym punktem, owszem!" podnoszę głos, odsuwając się od niego na daleką odległość. Czuję jak krew buzuje w moich żyłach. "Poza tym on wie, ja wiem, że wie."
Dylan parska śmiechem, ale wiem, że jest to bez humoru. Spuszcza głowę,przygryzając mocno wargę.
Jego oczy przyciąga moja złota obrączka, mieniąca się w słabym świetle. Chowam rękę do kieszeni dresów i udaję, że to wcale nic takiego.
"Myślisz, że nie wiem, że co noc zakładasz jego obrączkę i rano zdejmujesz?"
Przyłapany.
"Myślisz, że nie zdaję sobie sprawy, że nigdy o tym człowieku nie zapomnisz? Że tkwię tu bezczynnie, po to, żeby cię "zabawiać"?"
Zabawiać? Chciałbyś.
"Chcę ci tylko powiedzieć, że, kiedy Halsey zacznie chorować, a z pewnością taka chwila nastanie" warczy, przyciszając głos. "Mnie tu nie będzie, by podać ci dłoń."
I jest to jednoznaczne, naprawdę. Spodziewałem się tego.
"Każdego dnia o nim mówisz, jaki był wspaniały, jak ciebie zmotywował do podjęcia pracy, do odnowienia kontaktu z rodziną, jak cudownie o tobie pisał!" przedrzeźnia mnie, zaciskając pięści.
Czy to dziwne, że pierwszy raz nie chce mi się płakać? Że wszystko co mówi to szczere słowa?
"Dał ci Halsey, dom i kurwa umarł! Tyle z niego, rozsiał chorobę w twojej rodzinie i teraz będziesz to znosił. Byłem tu" zaznacza. "Czekałem cierpliwie,abyś przynajmniej oddał mi odrobinę tego co ja ci ofiarowałem, ale ty nigdy nic nie zrobiłeś w zamian. Nigdy nie chciałeś,zawsze trzymałeś dystans i jestem pewny, że sam byś się zgodził w kwestii wykorzystywania mnie..."
"Spakuj walizki." przerywam mu łamiącym się tonem. Mruga na mnie w powątpiewaniu.
Nie walczyłem, pewnie się na mnie zawiódł.
"Spakuj i wyjedź." precyzuję. "Jeśli tak ci ciężko i nie czujesz się tu okay,innego wyjścia nie ma. Poradzę sobie sam."
"Gówno prawda nie poradzisz!" wrzeszczy, a ja mam ochotę mu przywalić,bo wprowadza napiętą atmosferę, kiedy w domu jest Halsey.
"Wrzaśnij jeszcze raz, a nie ręczę, Dylan." ostrzegam cicho, rzucając mu groźne spojrzenie. Zna mnie na tyle dobrze, że jest świadomy, że nie żartuję. Zaciska wargi, kiwa głową i wymija mnie.
Nie obywa się bez zahaczenia o moje ramię.
***
"Tatusiu. Tatusiu, otwórz, jesteś cały?"
Zachowujesz się niedojrzale.
"Wiem, Harry." płaczę, dusząc szloch w poduszkę. "Chcę do ciebie. Harry,chcę..."
"Tato!" Halsey puka mocno piąstką w drzwi, a po chwili dodaje do tego kopniaki nogą. "Tato Lou. Nie bądź smutny. Otwórz."
Otwórz jej.
Otwieram. Dziewczynka ostrożnie wchodzi i siada na skraju łóżka.Nóżki zwisają jej nad ziemią, a ona wyciąga się, by chwycić moją rękę.Ściskam ją, chociaż wcale nie mam na to siły.
"Nie lubiłam Dylana." szepcze, wykręcając moje palce. Spogląda w sufit i potem na mnie. "Chciałabym spotkać tatę Harry'ego,ale wiem, że nie mogę. Ale niepotrzebny mi nikt inny zamiast jego. Tylko ty, tato." ściera mi łzy i jej malutkie loczki łaskoczą mój nos. Ciche łkanie wydostaje się z mojego gardła. "Kocham cię, tatuś."
"Ja ciebie też, Halsey." mówię i biorę ją w objęcia. Nigdy jej nie wypuszczę. "Prawie tak bardzo jak Harry'ego."
"Prawie?" chichocze i jej śmiech działa na mnie jak najprawdziwsze pigułki szczęścia."Ja ciebie też prawie w takim razie!"
Kocham was tak bardzo.
Chowam głowę w szyi Halsey i zaciskam oczy z których spływają ciurkiem łzy.
"Ja was też." tchnąłem w nicość. Miałem jednak nadzieję, że nie w totalną nicość.
***
"Louis, bez obaw zrobię serię badań. Upewnię się, że nie ma żadnych zaczątków choroby, jednak nie gwarantuję ci, że pomiary coś dadzą.Choroby genetyczne nie dają o sobie znać tak szybko, czasami trwa to latami,zanim się zaczną ujawniać..."
"W takim razie będziemy przylatywać na kontrolę co tydzień. To nie problem."informuję Daisy i poprawiam sobie Halsey na kolanach. Lekarka pogodnie się uśmiecha i kuca przed małą, by posmyrać ją po nosie.
"Ty księżniczko tatusia." śmieje się z nią, po czym zwraca się do mnie. "To co, lecisz na mecz, a ślicznotkę zostawiasz u mnie? Odbierz ją później ode mnie i Eda. Przeprowadziliśmy się ostatnio w bardziej intymne miejsce, prześlę ci smsem adres."
"Niech tak będzie." zgadzam się, spinając gumką włosy Halsey. "Mam nadzieję, że powierzam ją w dobre ręce, wiesz, że co do Eda dalej jestem uprzedzony..."
"Myślałam, że po tym wszystkim co razem przeszliśmy zasłużyłam sobie na twoje zaufanie." odpowiada zranionym głosem.
"Harry umarł głównie przez wasze zjebane leki, które zaczęły go osłabiać." syczę cicho, wstrzymując oddech z nerwów. Daisy przeciera dłonią twarz. "A Sheeran to skurwiel, nie wiem jak z nim wytrzymujesz."
"Zmienił się, Lou."
"Ta, szkoda, że ten człowiek nie ma w sobie uczuć."
"Ma." upiera się i poprawia Halsey płaszczyk z Burberry. Wyglądała w nim przecudnie, jestem pewien, że Harry nie umiałby się napatrzeć, bo wyglądała dosłownie jak mała kopia swojego tatusia. Z koczkiem na głowie w stylowych ubrankach i z tymi swoimi malutkimi dołeczkami, kiedy wyszczerzała ząbki.
Zerkam na zegarek i krzywię się. Ugh, za dwie rozpoczyna się mecz.
"Muszę już iść." spoglądam ostatni raz na moje maleństwo "Jakby coś się działo masz numer i do mnie i do mojego managera."
Całuję Halsey we włosy i macham na pożegnanie, kiedy wychodzę z gabinetu.
Modliłem się, żeby nic niepokojącego nie wykryli.
***
Ma obrączkę!
To jest ta od Stylesa!
Tomlinson, tutaj, tutaj!
Czy to prawda, że rozstałeś się z Dylanem?
Gdzie twoja mała córeczka?
Powodzenia na meczu!
Harry miał kiedyś rację. Spotkało mnie to samo co jego: papsy oślepiające na każdym kroku i żerujące na twoim prywatnym życiu. Tak jak on,zacząłem się do tego przyzwyczajać, jednak jeszcze nigdy nic im nie zdradziłem.
Dowiedzieliśmy się o skrywanej książce Stylesa! Opublikujesz ją? Sheeran mówi, że nie jest skończona i nie chce...
Wchodzę do stadionu i ogrzewam się szybko, podbiegając do kaloryferów.Te kilka ostatnich słów nie dają mi spokoju.
Opieram głowę o ścianę i myślę.
Przez te sześć lat, dzień w dzień, Sheeran prosił się mnie, bym ją za niego dokończył. Chciał połączyć historię miłosną z różnych punktów widzenia. Byłem przekonany, że chodzi mu jedynie o kasę i się nie zgadzałem. Poza tym uważałem, że nie jestem gotowy.
Minęło sześć lat i....i w sumie zdaję sobie sprawę, że nie chcę, żeby praca Harry'ego poszła na marne. Z tego co się dowiedziałem od Eda, Harry prosił, by pomimo wszystko ją wydać, żebym miał pieniądze.
Nie rozumiał, że jest bogaty jak kurwa nikt i kasy miałem pod dostatkiem.Zatrzymałem Eda z całym procesem publikacji i obiecałem, że może kiedyś jeszcze sięgnę do tekstu i dodam kilka słów od siebie.
Siadam na ławce i oglądam znajomych z drużyny przebierających się w nasze klubowe koszulki. Wszyscy mnie witają i próbują zagadać, ale na żadnej z tych krótkich rozmów nie jestem skupiony.
Ściskam dwoma palcami obrączkę i uśmiecham się pod nosem.
Dla niego wygram ten mecz. Jak każdy inny.
***
26.06.2019
"Chcę tylko wiedzieć czy masz dalej ochotę się zabić." mówi lekko terapeutka, zakładając nogę na nogę.
Przez chwilę siedzę cicho. Odpowiedź na to nigdy nie była prosta.
"Gdyby nie Halsey, już dawno bym to zrobił." decyduję się odpowiedzieć, ale nagle nachodzi mnie ochota na dopowiedzenie czegoś więcej. "Gdyby nie Halsey nie miałbym powodu do życia. Nie miałbym cząstki Harry'ego w osobie inie kochałbym jej tak bardzo. Nie czułbym odpowiedzialności. Potrzeby istnienia"wyliczam. "zarabiania, wstawania. Jestem wdzięczny, że Harry mi ją dał i przydłużył moje małe szczęście. Wiem, że gdziekolwiek teraz się znajduje czekana mnie i jestem przekonany, że poczeka na mnie ile będzie trzeba, obserwując z góry jak dbam o naszą córeczkę.Kocha mnie i czas nie ma znaczenia" łkam, bo sam nie wiem czy to co mówię ma sens. Łkam, bo pewnie bredzę. "Nie odejdzie, oddał mi się sobie i teraz jest ze mnie dumny. Zawsze był, kochał mnie zbyt bardzo, żeby nagle przestać..."
"Na pewno, Louis." Kylie zaciska usta w cienką linię. "Możesz być pewny, że nigdy nie przestał cię kochać."
"Napisałem dla niego wiersz." mówię z trudnością. "Który nigdy nie będzie tym co on dla mnie zrobił, ale starałem się przelać na kartkę wszystko co czuję."
"Masz go ze sobą?" potakuję, wygrzebując z kieszeni świstek papieru. "Przeczytaj go proszę, jeśli to nie problem."
*i będę pamiętać pocałunki
nasze usta cierpko złączone w miłości
i jak oddałeś mi
wszystko co miałeś
i jak ja
zaoferowałem ci to co pozostało ze
mnie,
i będę pamiętać twój mały pokoik
twoją obecność
blask w oknie
twoje rekordy
twoje książki
nasze poranne kawy
nasze południa nasze noce
nasze ciała rozlane razem,
śpiące
drobne przepływy prądu
natychmiastowe i wieczne
twoje nogi moje nogi
twoje ramię moje ramię
twój uśmiech i ciepło
ciebie
ciebie, który rozśmieszał mnie
jeszcze raz
Harry, mam swój nóż
przy sobie,
ale powierzam go Tobie.
***
Na zawsze w moim sercu, Harry, Twój najdroższy i jedyny mąż, Louis.
P.S. Dokończyłem.
*zmodyfikowany fragment wiersza Charlesa Bukowskiego
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top