8

Tak bardzo do siebie nie pasujemy, ale tak bardzo jak się różnimy, tak bardzo ja ciebie chcę.

5.05.2014
Pierwsza z pierwszych halucynacji zdarzyła mi się po powrocie do domu.
Leżałem na łóżku, odpoczywałem na tyle ile byłem w stanie, przymykając oczy, aż w którymś momencie usłyszałem jęki. Niby nic nadzwyczajnego, swego rodzaju dźwięki bywały często słyszane w moim domu, jednak tym razem...tym razem widziałem wszystko rozmazane. Wiem, że jęki były w mojej głowie, bo Louis poszedł spać. Żadna dziwka przez okno się nie zakradła.
Jęki nasilały się z każdą chwilą, doszły do tego szybkie oddechy i gardłowe pomrukiwanie. Ton za tonem głośniej, bębnił w moich uszach i sam nie wiem, kiedy dokładnie zacząłem płakać, zakrywając się poduszką, by wszystko ucichło.
Jęki utrzymywały się przez dwie godziny. Równo z zegarkiem. Co jak co, nie mogłem tego już tak po prostu zignorować.
Zadzwoniłem do doktor Daisy i umówiłem się z nią na 12. Wykreśliła innych pacjentów, przekładając ich wizyty na kiedy indziej. Byłem jej wdzięczny.

Po skrócie w taki sposób znalazłem się na oddziale, czekając na wyniki różnorodnych badań. W sali znajdowałem się sam. Otaczało mnie wszystko z najwyższej półki; łożko- z funkcjami obniżania, podwyższania, rozszerzania-, telewizor, dostęp do internetu, laptop na stoliczku, tablet, który miał w rogu guzik do wezwania pielęgniarek w razie nagłej potrzeby, klimatyzacja, menu z restauracji z którą współpracuje szpital. Wszystko.
Spędzenie czterech godzin tutaj było niepokojące: jeśli przeciągnie się wszystko dłużej, Louis skończy pracę i zacznie wydzwaniać gdzie się zapodziałem. Nie byłem gotowy na kłamanie, a już z pewnością na wyznanie prawdy. W tle leciał program muzyczny, ale moim głównym zajęciem było zerkanie na zegarek.

Byłem podłączony do kroplówki, a szybki bieg substancji, wyziębiał mi ciało. Nienawidziłem kroplówek. Tak naprawdę czegokolwiek co wiązało się z wbijaniem igieł i krwią. To nie tak, że się od razu na wszystko zgodziłem, Daisy musiała mnie błagać, by na rzecz swojego zdrowia został tutaj na więcej niż obstawiałem. Uspokajała, że nikomu nie piśnie ani słowa w kwestii co mi naprawdę jest. Choć obiło mi się już o uszy, że przeglądała dziś Daily Mail i udostępnili artykuł w którym były podejrzenia co do tego na co choruję.
"Błędne, jeden po drugim." powiedziała doktor z lekkim uśmiechem. "Żaden z nich ot tak nie domyśli się co ci jest."
Na to odetchnąłem z ulgą.
Fakt, że nigdy nie zagłębiałem się w co będzie kiedy umrę i co zrobią moi fani, jest dosyć smutny. Są ważnym osobami, od samego początku dali mi szansę na godne życie. Dzięki czemu mogłem dbać o Louisa. Robić to co kocham i mieć nadzieję, że kiedy umrę dalej będzie mi się powodzić, a mój przyjaciel będzie mógł sobie żyć bez stresu. Cieszyłem się uszczęśliwianiem ich.
I tak, z pewnością za nimi też będę tęsknić, jeśli po drugiej stronie się da.

Przełączyłem program na informacyjny i bum, Ed Sheeran, manager Harry'ego Stylesa nie odpowiada na żadne pytania związane z chorobą pisarza i odpycha fanów. Wykrzykiwał przekleństwa na paparazzich, jednocześnie rozmawiając z nieznanym nam źródłem przez telefon. Fani odchodzą od zmysłów, a złe traktowanie daje nam sygnał, że faktycznie coś jest na rzeczy.

Czy Daisy zadzwoniła do Eda?
Jeśli tak to mogę się niedługo spodziewać gościa.


Louis Tomlinson, przyjaciel znanego pisarza, także wydawał się zaniepokojony. Z tego co nas dotarło, zwolnił się z pracy, po usłyszeniu od fanek, że Styles przesiaduje w szpitalu. Czy to właśnie teraz jest z nim i wspiera go w trudnych chwilach?

Oh, super. Czyli rozeszło się na taką skalę, że nawet osoba, która na co dzień nie ma pojęcia co się dzieje w mediach i która powinna mieć zerowe pojęcie o tym gdzie dokładnie się znajduję, wie i prawdopodobnie jest już w drodze.
Ha.
To byłby wymarzony scenariusz, ta osoba zapewne już tu jest. Robi zadymę albo próbuje wykopać drzwi ludziom, którym nawet się nie śni zdradzić szczegół co mi dolega. Totalnie to sobie wyobrażam. Dziwne, że ten mały sherlock nie włamał się jeszcze na oddział.
Przetarłem dłońmi twarz, parskając bez cienia śmiechem. Jestem w pułapce, prawda? Jednej, wielkiej, chujowej pułapce.
Jak na zawołanie otworzyły się drzwi. Daisy zamknęła je powoli, po czym przysiadła na brzegu łóżka. Nie zwlekała z najważniejszą informacją.
"Wszystko posuwa się zbyt szybko i nie mam pojęcia od czego to jest zależne." oznajmiła monotonnym głosem, zerkając na kartki przed sobą. Założyła ręce na piersi i westchnęła, odchylając głowę. "Nikt nie ma, Harry. Zleciłam dodać ci do kroplówki środki przeciwbólowe. Lepiej się czujesz?"
Zero bólu głowy czy nudności, zauważam.
"Zdecydowanie." przyznaję.
"To mnie cieszy." odchrząkuje, przesuwając opuszkami palców po rurkach od kroplówki. "Przez dwie godziny nie mogliśmy nawet spokojnie pracować w laboratorium. Zawiadomiłam Pana Sheerana, a on dał znać Panu Tomlinsonowi. Przyjechali od razu po moim telefonie, Louis starał się wyciągnąć ze mnie wszystko, grożąc, Harry." robi przerwę w historii, posyłając mi niepewne spojrzenie. "Dopytywał się jak się tu znalazłeś, czy to prawda, że coś poważnego ci dolega. Poza tym powiedział, cytuję, "jestem jego chłopakiem, mam prawo wiedzieć.""
Wytrzeszczyłem oczy.
co, kurwa, powiedział?
"Co proszę?" wyjąkałem, przerywając jej. Czułem się otępiony, zarazem coraz słabszy od za niskiej dawki kawy. "Gdzie teraz są?"
"Obecnie w kafeterii, Pan Sheeran go tam zaciągnął." wstała wyciągając z kieszeni strzykawkę, którą wbiła po chwili w górną część butelki kroplówki. "Specjalnie wybrałam ten moment na spokojne wytłumaczenie ci sytuacji. To już twoja wola czy zadecydujesz powiedzieć o swojej przypadłości innym. Jak już zaznaczyłam, jest to choroba śmiertelna, niespodziewanie przebiegająca. Spróbujemy spowolnić umieranie; przysłano nam ostatnio z Francji kilka preparatów, które tylko i wyłącznie mogą ci pomóc. Może nawet bardziej niż sobie wyobrażasz. Za twoją zgodą jesteśmy w stanie ci je podać."
Oparłem głowę o zagłówek.
"Jeśli to ma mi przydłużyć dni..." mruczę.
"Pamiętaj, że, okay, uśmierzy minimalnie ból, ale nie pozbędziesz się go całkowicie. Ze zmęczeniem nie da się walczyć. Halucynacje będą ci się zdarzać coraz częściej i uwierz mi na słowo, zapragniesz wrócić do tych, gdzie tylko słyszałeś jęki."
Na samo wspomnienie poczułem jak ciepło rozchodzi się po moich policzkach. Musiałem jej to opowiedzieć, tak jest w procedurach. Lekarki nie ma co kłamać, powinna wiedzieć wszystko.
"Dobrze, trzeba podpisać jakieś papiery?" zmieniłem szybko temat.
"Sheeran, dostał co do jednej kartki. Jest wpisany w systemie jako twój opiekun i manager. Pan Tomlinson bardzo się przy tym unosił, mówiąc, że nie jesteś królikiem doświadczalnym i, że nie wyraża zgody na testowanie na tobie jakichś lekarstw. Niestety zapomniał, że nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia..."

Załamałem się, skubiąc prawą brew w skupieniu. Teraz byłem już pewien, że nie ominą mnie dwie rozmowy.
Będzie wkurwiony, że nie wpisałem go w dane kontaktowe w razie wypadku. Cóż, nigdy nie chciałem go martwić, jak już kiedyś wspominałem. Ed był doroślejszy, lepiej znosił tragedie i przede wszystkim: był moim managerem. (Dodatkowo zakładał ze mną kartotekę.) Nie ma się co dziwić, że postawiłem na niego. Ufałem mu i wiedziałem, że tak czy siak przekaże tę informację dalej. W tym Louisowi.

"Harry, wykorzystaj ten czas należycie." szepcze Daisy, nachylając się bliżej mojej klatki piersiowej. Jej zmęczoną twarz rozświetlał zachęcający uśmiech. "Spełnij ostatnie marzenia. Powiedz osobom, których kochasz, że je kochasz. Bądź silny i dokończ to co zacząłeś."
Chciałem jej obiecać, że tego dopilnuję.
Więc mówię: "Postaram się."



Jestem jego chłopakiem, proszę mnie wpuścić.
Panie Tomlinson czy Pan serio uważa, że dam się nabrać?
Jeśli dacie mi szansę wejść do niego, zobaczycie, że potwierdzi.
Panie Tomlinson...
Muszę go zobaczyć, czego w tym zdaniu nie rozumiecie? Nie umiem normalnie fukncjonować przed tego debila.
Louis!
Okłamał mnie Ed!
...
Okłamał i teraz zabrania wam mnie wpuścić? *śmiech* To, kurwa, tchórzostwo!
Panie Tomlinson.

Klamka zatrzęsła się od niespodziewanego ataku.
Jego wejście było nieuniknione. Nie chciałem być wspomnianym tchórzem. Ta rozmowa i tak zostanie odbyta czy później czy teraz...w tej chwili robiło to małą różnicę.
W drzwiach przekręcił się klucz i tak, ukazał mi się jego widok. Wryty w ziemię, z okularami przeciwsłonecznymi na nosie, wieloletniej kurtce z Nike'a, dresach i workach założonymi na buty, zwrócił się cały w moją stronę.
"Ty pierdolony kłamco." powiedział na wdechu.
Kurwa.
Kiedy nie krzyczy to jest jeszcze gorzej- wiem z doświadczenia. To taka metafora: jest na kogoś tak zły, tak zawiedziony, że nawet nie ma siły krzyczeć. Nakłada nacisk na pozycję w której się u niego znajdujesz.
"Tyle razem przeszliśmy, miałem nadzieję, że to dla ciebie coś znaczy, Styles, wiesz? Każdego dnia wierzyłem w to co mi mówisz, a ty notorycznie wciskałeś mi kit."
I dopiero teraz zrozumiałem funkcję okularów; był zapłakany i szlochał co drugie słowo. Żaden uprzedni ból nie dorastał temu do pięt. Słyszałem jak moje serce łamie się na miliony kawałeczków.
Zza jego pleców wyłonił się Ed i Daisy, obserwujący przebieg całej sytuacji. Wiedziałem, że bali się go zostawić mnie z nim sam na sam.
"Nic nie powiesz?" zacisnął wargi, pociągając głośno nosem. Zamilkł na parę sekund. "Nie wierzę."
Oparł się o rurkę łóżka i ściągnął wolną dłonią okulary. Pokazał mi opuchnięte, czerwone oczy. Posklejane rzęsy. Cierpiące, burzliwe tęczówki. Zdradzone. Mogłem wyczytać z nich wszystko.
"Bardzo mnie też cieszy, że tak bardzo cenisz Sheerana, że wpisałeś go jako jedyny numer kontaktowy." posłał mi krzywy uśmiech. "Czasami żałuję, że mam cię na szybkim wybieraniu gdzie tylko to jest potrzebne. Najwidoczniej źle to wszystko odbierałem, wiesz, naszą przyjaźń."
Ostatnie słowo wysyczał i wypluł jednocześnie. Brzmiało to tak źle. Wszystko zmierzało w złym kierunku.
"Louis." mówię cicho. Mój głos wcale nie drży. Wcale.
"Oh, gadasz. Mogę odhaczyć chorobę, która uwzględnia zanik mowy. Cudownie. Dasz mi więcej podpowiedzi?" zrobił krok w moją stronę. Ze wstydem starałem się utrzymać kontakt wzrokowy.
To co mówił...nie powiem, że było nie na miejscu, ponieważ nie zdawał sobie sprawy z wagi sytuacji.
Mógł mnie wyzwać, a ja bym mu nie przeszkodził. To wszystko było straszne i jego nieświadomość była lepszą opcją. Gdybym ja miał wybór i mógł wrócić do chwili kiedy stoję przed gabinetem doktor Daisy- zawróciłbym i żył dalej w spokoju, powoli umierając.
Bo świadomość to suka.
Zabija bardziej niż choroba.
"Harry, jak możesz mi to robić." płacze. Zgina się od szlochu i przegryza wargę, patrząc na mnie tym zranionym wzrokiem.
Co będzie jak się dowiesz.
Zakrywa oczy, ale szybko je odkrywa, by zerknąć na kroplówkę. Na moją dłoń w której był wenflon. I w końcu znowu na oczy. Suche konwulsje wstrząsnęły nim delikatnie, ale zdecydowanie zaczął się już uspokajać.
Siada blisko mnie i bierze moją dłoń w swoją.
"Powiedz mi." ledwo go dosłyszam. Odnoszę wrażenie, że próbuje przenieść rozmowę na stopień prywatny. "Nie może być przecież aż tak źle, nie?"
Często to mówił, kiedy wiedział, że jest aż tak źle, ale nigdy nie chciał tego usłyszeć na głos. Nie chciał potwierdzenia.
Jakby to wydarzyło się wczoraj, pamiętałem jak tuż po urwaniu kontaktu z rodziną, spotkał w sklepie swoją siostrę, Wrócił do domu i rozpłakał się wtulony we mnie, rozpamiętując jej minę, kiedy zaczął się od niej oddalać.
"Harry, to było jedyne wyjście. Na pewno teraz sobie lepiej beze mnie żyją...i tak wiedzieli, że nie spełnię ich oczekiwań. Może siostry tęsknią, ale... Nie może być aż tak źle, nie?"
Trudno mi wtedy było na to odpowiedzieć; i ja i on wiedzieliśmy, że cokolwiek padnie po tym, wzmoże kłótnię, bądź złudnie potwierdzi jego tezę.
Kilka lat później i oto jestem, w o wiele gorszej sytuacji, z tym samym zdaniem.
Ze zdaniem które nie ma sensu.
"Nie chcę żebyś wiedział." mówię, podnosząc wskazującym palcem jego podbródek. Przyglądam się jego niezdecydowanej minie. "Nie chciałem, żebyś się w ogóle dowiedział."
"Co do kurwy, Harry!" zrywa się, hiperwentylując. Oh, jest dorodnie wkurwiony. "Mam o tym tak po prostu zapomnieć? Olać, że wiem, że jesteś na coś chory? I nie mieć pojęcia na co? Bo ty sobie tak ubzdurałeś? Czy ty siebie słyszysz?"
Teraz to już wrzeszczy na całe gardło, a jego organizm sam już nie wie co chce zrobić: poddać, zadźgać czy rozpaść z płaczem. Z trudem się na to wszystko patrzyło.

"Do tego pozwolić tym nieobliczalnym lekarkom" wskazuje w stronę doktor Daisy. "nafaszerować cię nieprzetestowanymi lekami? POJEBAŁO? NIE NALEŻY MI SIĘ ŻADNE WYTŁUMACZENIE, TAK, TAK UWAŻASZ?"

"Zasługujesz na życie w nieświadomości..." spuszczam głowę, gdy ten znowu się unosi.
"Pierdolisz od rzeczy! Nikt nie chce żyć w nieświadomości, żaden, zdrowy na umyśle człowiek." pstryka rurkę od kroplówki "Co wy mu to kurwa podajecie?" oburza się.
Zwraca się w stronę Daisy. Doktor wzdycha, wsuwając do kieszeń dłonie.
"Glukoza i leki przeciwbólowe..." odpowiada zgodnie z prawdą. "Nie trujemy go, bez obaw panie Tomlinson."
"No ja nie wiem." prycha, nabierając głośno powietrze "Transportowane z Francji czy z jakiegoś innego gównianego kraju?"
"Stanów."
"Co ty nie powiesz. Widać, że tego nie chce, wciskacie mu niepotrzebne śmieci w organizm."
"Louis." mówi ostrzegawczo Ed; pociera nerwowo czoło, a później szepcze cicho coś do doktor, która potakuje z życzliwym uśmiechem.
"Patrz, zdradza cię, Harry." mówi konspiracyjnym tonem Louis, nachylając się, by nie umknęło mi żadne z wypowiedzianych słów.
Stawał się naprawdę nieznośny.
"Jestem przekonany, że ta Daisy, doda ci zaraz coś do tej kroplówki, by pozbyć się konkurencji."
"Przestań natychmiast, Louis." podnoszę głos, obrzucając go spojrzeniem spode łba.
Przesadzał po całości. Skąd u niego pojawiła się ta zaborczość?
Sięgam do regulatora i przyspieszam bieg płynu. "Zaraz stąd pójdziemy, tylko wykapie wszystko."
"Oczywiście." sygnalizuje i opiera ręce na biodrach. "I wtedy powiesz mi?"
"Louis."
"Kurwa, Harry, wyprowadzę się jeśli mi nie powiesz, przyrzekam."
I to była groźba, która ścisnęła moje serce. Poczułem się zraniony, bo mój najważniejszy przyjaciel właśnie mnie szantażował.
Zaprzestałem ruchów, a łzy same spłynęły w dół moich policzków. Louis podniósł brew, czekając.
"Nie zrobisz mi tego."
"Nie zrobię jeśli mi powiesz." przyznał cicho.

Czy miałem jakiś wybór? Powiedzcie mi, czy...czy zatrzymanie tej informacji jest warte stracenia swojej miłości życia? Osoby, której teoretycznie należała się prawda, ale nie należało się jej tego przeżywać?
Może lepiej jeśli się wyprowadzi?
Nie będzie musiał być świadkiem jak umieram. Oszczędzę mu bólu. Może wyjdzie na dobre. Pozna nowych ludzi, może wróci do rodziny.
Co jeśli...
Ale zanim zdążyłem zagłębić się dalej, moje serce odmówiło słuchania, a część mowy wsparło je w odpowiednim wyborze.
"Jestem chory na śmiertelną bezsenność." nie patrzę na niego- ani mi się śni spojrzeć. Przełykam ciężko ślinę. "Umieram."


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top