6

Nie widzę końca, ale go czuję.

2.05.2014
Paryż jest miastem miłości, dlatego nie potrafię pojąć z jakiej paki Louis wymyślił, że kocha to miejsce i chce się tam ze mną wybrać. Z innych rzeczy niezrozumiałych było to, że wyjął spod łóżka walizkę i zaproponował wspólne pakowanie do jednej. Od kiedy dzieliliśmy coś więcej niż mieszkanie?
I jeszcze jedno: pilnowanie bym jadł 4 posiłki dziennie i manikalne upewnianie się, że nie piję zbyt dużych ilości kawy.

Dzień przed wylotem dużo płakałem. Wykończenie wyciskało ze mnie wszystkie siły czy też chęci. Nie pamiętam już dnia, kiedy nie bolała mnie głowa. Ból się nasilał i to znacząco. Z krótkich ukłuć, przypominających porażenia prądem, zrobiło się tłukące odczucie co kilka sekund, na długich kilka sekund.
Nie pamiętałem też poranka, wieczora, popołudnia i nocy bez kawy. Czasami byłem zmuszony wymykać się do kawiarni, by zakupić kawę, której nie pozwolono mi zrobić w domu.
Przed wyjściem zawsze mnie wypytywał gdzie idę. Wracałem i musiałem mu pokazać dowód, że wcale nie poszedłem posilić się kofeiną.
Na drugi dzień przeglądał plotkarskie strony upewniając się, że go nie okłamałem. Raz może miałem szczęście, że papsy przyłapali mnie w drodze do domu, a nie kawiarni. Wolałem jednak myśleć, że los chce mi ułatwić całą gównianą sytuację.

W drodze na lotnisko Louis gapił się na mój kubek kawy, który ściskałem nad kierownicą. Przez chwilę miałem nadzieję, że przygląda się mi, doszukując się w detalach, co się we mnie zmieniło, ale wymalowane przerażenie utwierdzało mnie w przekonaniu, że się mylę. Zresztą jak zerkałem na niego nie peszył się, tylko dalej patrzył na punkt utkwiony w mojej dłoni.
"Dziwnie się zachowujesz, wiesz o tym?"
Nie wytrzymałem.
"Jak potłuczony, bynajmniej." dodaję.
Louis ocknął się oczyszczając gardło. Teraz patrzył na mnie.
"Ja nie rozumiem, Haz, czemu...czemu tyle jej pijesz?" jego głos był piskliwy i słodki. "Może dlatego gorzej ci się zasypia? Nie pomyślałeś o tym?"
Zasypia. On naprawdę myśli, że co noc śpię. Okay, nauczyłem się nie schodzić do salonu w nocy i przesiadywać w ciemnościach w swoich czterech ścianach. Dużo pisałem, a z czasem nawet zacząłem czatować ze starymi przyjaciółmi (u których moja strefa czasowa nie przeszkadza im w najmniejszym stopniu). Nie wzbudzałem tym żadnych podejrzeń i udawało mi się odrobinę uspokajać Louisa, kiedy rano schodził i widział pustą kanapę na której nie zastawał mnie uderzającego się poduszkami.
"Louis" westchnąłem zmęczony, bo ile razy można się powtarzać? "mówiłem ci już; kawa mi tylko pomaga."
"Nie rozumiem w czym!" krzyknął, uderzając pięścią siedzenie "W czym, Harry?"
Nie masz prawa rozumieć, myślę.
"Po prostu." szepnąłem, w pełni świadomy, że to nie jest dobry sposób na ucięcie rozmowy. Zapłaciłem ochroniarzowi i wjechałem na parking. Dopiłem ostatnie łyki i rzuciłem kubek na tylne siedzenia.
"Ed czeka przed terminalem, idź do niego, ja zaraz do was dołączę." i z tymi słowami zostawiłem go osłupiałego z walizką. Słyszałem jak prycha i walczy z rączką torby, która nie chciała się na jego życzenie wysunąć.
Potrzebowałem kawy.


Kto powiedział, że tylko kluby są dobrymi miejscami na spotkanie dziwki? Na pewno nie Louis.
Na pewno też nie ja, gdyż na własne oczy widziałem jak jedna z nich- typ z olbrzymimi oczami, rozpuszczonymi blond włosami, ubrana w skąpe ciuchy- wsiada na pokład klasy biznes i zasiada na przeciwko mojego przyjaciela. Można powiedzieć, że jego oczy już się świeciły. Może to ten zapach od nich, które z czasem nagromadziły od wszystkich facetów i siebie nawzajem- żyjąc w stadzie- obałamucał Louisa.
"To Veronica Neapoly." powiedział na szybkim wdechu. Ścisnął moje ramię, wiercąc się niespokojnie. "Modelka. Aktorka. Projektantka. Milionerka..."
"Skąd to wszystko wiesz?" marszczę brwi stukając knykciem w okienko.
"Ja ją kocham, Harry." wygłasza "Oglądałem z nią każdy film i nawet pokazy mody. Mam kilka bluzek z kolekcji męskiej od niej..."
Które kupiłeś za moją kasę, pewnie tanie nie było.
Louis odpina nerwowo pasy i zapina, kiedy stewardessa posyła mu wrogie spojrzenie. Gdybym obserwował go z boku i nie był jego przyjacielem to bym go wyśmiał. Podziwiam kobietę za utrzymanie kamiennej twarzy.
"Zapowietrzysz się zaraz." odpowiadam szeptem.
Jak bardzo chciałem życzyć mu kogoś, kogoś lepszego i bardziej sukcesywnego ode mnie, nie potrafiłem tego z siebie wydusić. Nie dało się ukryć mojej zazdrości i wolałem siedzieć cicho niż powiedzieć coś, co mogło mieć nieprzyjemne skutki w przyszłości.
"Jak do niej zagadać?" pyta szybko, nachylając się nade mną "Ile trwa lot? Może pójdzie do łazienki i wtedy pójdę za nią i na nią "wpadnę" i..."
"Lot trwa półtorej godziny." przerywam mu zirytowany, nasłuchując brzmienie silnika, który zaczął działać coraz sprawniej i szybciej. "Rób co chcesz, Louis. To ty jesteś mistrzem podrywu, nie ja."
"Ale ona jest sławna to coś innego." zaprzecza.
"Jest takim samym człowiekiem jak każdy inny. Fałszywym. Kłamliwym. Naiwnym." wyliczam z parsknięciem "Puści się z tobą i zapomni, jeśli tego chcesz, Louis, wiesz jak działać. Masz moje błogosławieństwo."
Słowa ociekały sarkazmem. Nakręciłem się, a Louis wyglądał na zagubionego.
Kontynuowałem.
"Jak ci się uda ją oczarować, wykupię ci nawet głupi pokój hotelowy, tylko dla waszej dwójki, będziesz mógł ją pieprzyć godzinami, a ja będę słuchać jak jęczy twoje jebane imię w kółko, kiedy doprowadzisz ją do orgazmu. Dodajmy do tego obijanie łóżka o moją ścianę za plecami." wymusiłem śmiech "Leć ją zdobyć. Ma budowę ciała jak każda inna na którą już zwróciłeś uwagę, ale proszę bardzo, Louis. Takiej szansy nie można zaprzepaścić, prawda?"
Z wszystkich reakcji nie przewidziałem tylko tej w której Louis podnosi się bez słowa i prosi Eda o zamianę miejsc. Ed ulega.
"Co go wzięło?" spytał siadając obok mnie i poklepując przyjaźnie kolano.

Przez resztę lotu nie odezwałem się ani razu. Starałem się też nie zerkać w bok, by obserwować rozwój sytuacji pomiędzy Veronicą i Louisem.


Po wylądowaniu i przed odjazdem do księgarni, zajechaliśmy osobnymi autami do hotelu. Jeśli wasza ciekawość zżera już resztki dumy: to tak, Louis wyrwał Veronicę. Jechał z nią za moim vanem. Widziałem jak ją łaskocze. Widziałem jak się dziewczyna śmieje i tuli do jego klatki piersiowej. Widziałem jak zabierał jej telefon, podnosząc na wysokość na którą nie umiała sięgnąć bez wysiłku...jak przygniatał do drzwi, by cmoknąć ją zaraz w nos.
Nic tak nie dodaje energii jak zazdrość i odmienny ból- tym razem nie głowy, tylko serca. Nawet nie potrzebowałem kawy.
W recepcji, Louis szturchnął mnie w bok z uśmiechem. Uwieszona u jego boku Veronica chichotała głupio na każdym jego kroku, jakby to, że chodzi było czymś komicznym. Powiedziała słodkie 'heeeejjj' do mnie i wtuliła się bardziej w plecy Louisa.
Spojrzałem na niego znacząco.
"Czego chcesz?"
"Pokoju."
"Będziesz miał."
"Dla mnie i Ver?" pyta delikatnie.
Ver. Chciałem się zaśmiać mu w twarz.
"Ah. No tak." westchnąłem dramatycznie. Cała nadzieja uleciała w powietrze. Sięgnąłem po kartę do swojego pokoju z kontuaru. "Ed załatw im osobny pokój!" krzyknąłem przez ramię.
"Ale mieliście spać w jednym..."
"Zmiana, kurwa, planów!" krzyczę kopiąc walizkę w stronę windy.
Udaję, że nie słyszę jak Louis pyta Eda co mnie dzisiaj ugryzło.


Po trzygodzinnym podpisywaniu książek wróciłem do hotelu. Głodny- ale niechętny do jedzenia. Spragniony- chociaż wypiłem już z 14 filiżanek kawy w barze znajdującym się obok księgarni. Zmęczony- ale niezdolny do zaśnięcia.
"Dobrze się czujesz?"
Ed otoczył mnie ramionami i gdybym go nie znał, pomyślałbym, że próbuje się do mnie dobrać.
"Nie." szepczę szczerze, wstukując przycisk przy windzie. Przetarłem oczy, opierając się słabo o ścianę.
"Przykro ci, że Louis z nami nie poszedł?" zgaduje i może trafnie, ale w życiu się do tego nie przyznam. Poza tym tu chodziło o wiele więcej niż tylko Louisa. Nie wszystko się wokół niego kręciło.
"Muszę iść do pokoju." wykręcam się z jego objęcia i znikam za przesuwanymi drzwiami.
Ed w tym czasie skierował się w stronę hotelowego bufetu na którego samą myśl zaburczało mi w brzuchu.

Nie zdążyłem nawet zamknąć drzwi, kiedy mój żołądek zaczął się buntować. Czułem jak mi się podnosi, kręci w głowie i robi tak słabo, że zacząłem widzieć mroczki.
Tak nie powinno być.
Upadłem na podłogę blisko łazienki do której środka się doczołgałem. Uczepiłem się sedesu, kiedy konwulsje zaczęły ze mnie wytrząsać ostatnie płyny jakie w sobie miałem. Ostatnie i jedyne. Obawiałem się, że zaraz nie będę miałczym rzygać.
To że wnętrzności były jeszcze na swoim miejscu, można nazwać cudem. Zakrztusiłem się, kiedy nadeszła następna fala, a potem już tylko płakałem od nagromadzonych emocji. Nie odchodziłem z łazienki- nie mogłem. Na dwóch wymiotach się też nie skończyło. Były jeszcze dwie próby w niewielkim odstępie czasowym. I tak jak przewidziałem, w końcu nie miałem z siebie czego oddać, chociaż organizm tego ode mnie oczekiwał.
Padłem ze zmęczenia, świrując od bólu głowy, który nasilił się podczas nachylania nad muszlą.
Chciałem umrzeć.

Okazało się, że naprawdę nie zamknąłem drzwi. Białe światło odbiło się od kafelek wraz z wejściem Eda, który przerażony uklęknął przed moim ciałem.
Byłem przytomny, ale słyszałem jak przez szklaną ścianę.
Chwyciłem się koszulki i pociągnąłem go do siebie w dół. Pomoczyłem całe jego ramię łzami, ale wydawało się mu to nie przeszkadzać, wręcz naciskał na mnie bardziej, bym się nie krępował.
Słyszałem wyraźniej swoje bicie serca od głosu przyjaciela. Wiem, że mówił coś o tym, że jestem blady, ale dokładnych słów nie zacytuję.
Później jak przez mgłę widzę jak sprawdza moje nadgarstki, jakby myślał, że byłbym w stanie sobie wyrządzić krzywdę. Jakbym już nie dostawał kopa w ryj od życia. Jakbym chciał sobie jeszcze dodawać niepotrzebnego bólu.
Wytrąciłem mu jednym machnięciem telefon, kiedy tylko sięgnął, by zadzwonić po pomoc. Płakałem coraz głośniej, ale skończyło się krztuszeniem, gdy mój żołądek znowu chciał się opróżnić z niczego.
Później zacząłem się uspokajać i Ed wziął mnie na ręce i przeniósł w głąb pokoju na łóżko.
"Ed jestem chory." wyznałem w chwili słabości. Przytuliłem do siebie poduszkę. "Jestem śmiertelnie chory."
Mój wydawca zastygł i spojrzał na mnie pustym wzrokiem.
"Co to ma znaczyć, Styles?" spytał ostrożnie, siadając na brzegu łóżka. "Masz raka?"
Kręcę lekko głową.
"Śmiertelna bezsenność rodzinna." mamroczę, pociągając nosem. "Nie śpię i mogę praktycznie umrzeć w każdej chwili z wycieńczenia. Jest coraz gorzej, Ed, nie wiem ile tak jeszcze..."
"Nawet nie próbuj kończyć, Harry."
I pierwszy raz w swoim życiu słyszę jak mojemu rudemu przyjacielowi łamie się głos. Próbuje ukryć, że pojedyncza łez spłynęła w dół jego skroni. Spuszcza głowę, kuląc się i przeklinając.
"Kiedy się dowiedziałeś?" wyrzuca z siebie "Dlatego pijesz tyle kawy?"
"Nie tak dawno chyba, ale wydaje się wieki temu. To jest tak jakbym przeżywał jeden dzień, nie mam przerwy na sen, więc wszystko idzie jednym ciągiem." odrzucam poduszkę na bok, bezsilnie kontynuując "Piję ją, bo daje mi chwilę wytchnienia, ale nie na długo, oczywiście. Wyjebany. Czuję się wyjebany przez ¾ dnia."
"Jesteś pewien, że nie da się tego w żaden sposób leczyć?" zaciska usta w wąską linie "Mógłbym załatwić ci jakiegoś prywatnego..."
"Nie. To jest choroba genetyczna i jest także bardzo rzadka. Nie znają się na niej. Nie wiedzą jak mi pomóc, mogą kontrolować przebieg, ale nic więcej."
Dziwne, że lekkość rozmowy nie różniła się niczym od zwykłej rozmowy o pomyśle na nową książkę. Pogodziłem się z faktem, że umrę, jedyne czego nie potrafiłem znieść to cierpienie uprzedzające śmierć.
Ed przestał się odzywać z chwilą, kiedy dotarło do niego, że jest w tej sytuacji tak samo bezsilny jak ja. Nie może ruszyć palcem, by mnie uratować. Nawet kasa tu nie pomoże.
Nic.
"Chciałbym, żebyś mi coś obiecał." szepnąłem niepewnie. Zwrócił się w moją stronę ze zmęczonym wyrazem. "Jeśli umrę szybciej niż się tego spodziewam i nie dokończę swojej książki...i tak ją wydaj. I wszystkie zyski mają iść na konto Louisa. Od zawsze był moją główną inspiracją, nikomu nie należą się te pieniądze bardziej."
Sheeran podrapał się po brodzie, po czym przytaknął.
"Jak sobie życzysz, Harry."


Nie oczekiwałem, że ze mną poleży, ale tak się właśnie stało. Ed był dobrym przyjacielem.
Idealnym.
Miał zwyczaj przeżywania wszystkiego w ciszy. Wiedział, że chore świrowanie, krzyczenie na los, że jest niesprawiedliwy i okropny, nie wniosłoby w nasze życie niczego, oprócz pobrania energii. Która liczyła się teraz bardziej niż jakiekolwiek pieniądze świata.
Po dwóch godzinach odcisnął na moim czole buziaka i opuścił pokój, by dać mi chwilę spokoju. Włączyłem telewizję i zostawiłem na programie muzycznym. Nowy teledysk Jamesa Wintona, gościa za którym szaleje Louis, wyświetlił się na dużym ekranie. Był całkiem ładny. Blond włosy, niebieskie oczy i wyraźny, irlandzki akcent, kiedy śpiewał skoczny refren. Piosenka należała do tych z grupy chwytliwych, które chodzą po głowie cały dzień czy tego chcesz czy nie.
Trochę minęło, gdy rozbrzmiało walenie w moje drzwi. Osoba po drugiej stronie dobrze wiedziała jak mnie wkurwić, żebym jej przypadkiem nie zignorował.
Louis. Wpadł do środka jak torpeda, rzucając się na moje łóżko. Przez chwilę leżał, aż podniósł się do pozycji siedzącej, przyglądając mi się w milczeniu.
Często nam się to zdarz,a huh?
"Ed odwołał rezerwację mojego pokoju, wypędził Veronicę i kazał mi tu przyjść. Więc oto jestem." wykręcił palce, siląc się na spokojny ton "Mimochodem usłyszałem, że jestem chujowym przyjacielem, skurwysynem i jebańcem, który nie jest wart więcej niż gówno. Ale to tak mimochodem. Nie żebym się przejął."
Wzruszył ramionami, podskakując lekko na łóżku. Wyglądał jakby umarł mu pies.
"Słyszałem, że rzygałeś, już w porządku?" otarł oczy, głośno wzdychając. "Faktycznie wyglądasz blado. Jadłeś coś?"
Otwarłem usta by mu odpowiedzieć, ale umknęło mi, że Louis toczy monolog.
"Pójdę ci coś kupić na mieście. Masz ochotę na rogaliki? Podobno tu są dobre. Bardzo dobre i..." spojrzał na swoje palce, znowu nerwowo je zginając. "I kupię ci do nich mleko, na pewno ci zasmakuje. Od razu poczujesz się lepiej."
"Louis." westchnąłem.
Wybuchnął płaczem, tak szczerym, że aż mnie zmroziło. Nie dał się dotknąć, kiedy podszedłem bliżej niego.Pochlipywał w otwartą dłoń, wbijając swoje mocne spojrzenie w moje oczy. Nie dostrzegłem dokładnie momentu w którym przemknął mi przed oczami, wybiegając z pokoju i pozostawiając mnie pośrodku w totalnym niezrozumieniu.
Wrócił dwadzieścia minut później, pogodnie się uśmiechając z paczuszką i butelką mleka. Ślepy by powiedział, że wymusza tę maskę, nie wspominając, że pozostałości po płaczu wciąż znaczyły jego gładką cerę. Przerwał płacz niekrótko przed wejściem do mojego pokoju.
"Nie wiedziałem jakie wybrać, więc wziąłem po jednym z każdego rodzaju. Czekoladowe, z tęczową posypką, maślane i waniliowe." rozwarł papier i położył wszystko na stoliczku, gdzie z kąta porwał szklankę i nalał do niej mleka.
"Nie musiałeś, nawet nie jestem głodny." zaśmiałem się nerwowo.
Wiedziałem, że i tak nie uniknę tego posiłku; nie przy czujnym spojrzeniu mojego przyjaciela. Może i lepiej, nareszcie zapełnię czymś żołądek, gorzej tylko na samą myśl, że wszystko może zostać zwrócone.
"Częstuj się." następny wymuszony uśmiech.
Usiedliśmy obok siebie na łóżku, oglądając jakiś idiotyczny film i zajadając się ciepłymi pysznościami. Ostateczny wynik jak dla mnie to były dwa rogaliki, jeden czekoladowy, drugi maślany- o który się biliśmy.
Poczucie pełności było tak obce, że, aż mnie zemdliło. Od dziś rozumiałem bulimiczki.

Śmialiśmy się często i byłem pewien, że Louis już dawno zapomniał, a jego śmiech był naturalną reakcją. To był piękny widok, wiecie? Kiedy wokół jego oczu tworzyły się zmarszczki, a białe zęby ukazywały się w całej okazałości. Jego policzki przybierały zgrzany kolor, a usta były lekko zwilżone.
Kochałem go i to tak bolało. Bardziej niż ból głowy. Niż krztuszenie, duszenie i słabości. Wszystko razem wzięte.
Ale ta świadomość miała w sobie coś magicznego, nie do końca złego.

"Położymy się spać? To był dosyć emocjonalny dzień."
Wybiła 22 i od trzech godzin było to pierwsze wspomnienie o jego załamaniu. Louis wtulił się w moją szyję i zaciągnął zapachem, którego tam nie było.
"Nie wiem czy to będzie takie proste ze mną." odpowiadam łagodnie i poprawiam mu opadającą na oczy grzywkę. "Ty się prześpij, a ja wezmę prysznic..."
"Nie, Haz." przerywa pewnym głosem "Chcę spać z tobą i nie zasnę dopóki ty nie zaśniesz."
Gdyby tylko wiedział na co się deklaruje...
Zgasiliśmy poboczne światła i tv, synchronizując się w opadnięciu na materac. Louis przytulił mnie od tyłu i niemalże mogłem sobie wyobrazić jak to by wyglądało gdybyśmy byli razem.

Wtedy wszystko zepsuł.
"Jak widzisz siebie w przyszłości? Tak, za parę lat od teraz."
Momentalnie posmutniałem. Dla mnie nie było lat. Były dni, jeśli miałem szczęście to tygodnie. Nawet na miesiące już nie liczyłem.
"Nie wiem." mruknąłem.
Szatyn zacieśnił objęcie, zmieniając położenie na wygodniejszą pozycje.
"To ja ci powiem Haroldzie, jak ja to widzę." bolało, że przez jego ton mogłem usłyszeć uśmiech. "Spotkasz jakiegoś ładnego chłopaka, na którego punkcie oszalejesz."
za późno
"Zamieszkasz z nim w wielkiej, drewnianej willi, podgrzewaną kominkami, gdzieś w okolicach Ameryki. Los Angeles byłoby idealne. Weźmiecie ślub i będziecie mieli śliczną córeczkę, może o imieniu Annie. Będę cię odwiedzał co weekend, a Annie, Annie, będzie mnie uważała za najlepszego wujka na świecie. Będę jej ulubionym. Zabierałbym ją na lody i czytał do snu, całował na dobranoc..."
Nie wiedział, że wybiega poza granice bycia wujkiem.
Oczywiście nie miał także najmniejszego pojęcia, że działał na moją wyobraźnię i nie widziałem siebie z przypadkowym facetem, tylko siebie z nim, pod kocem, przed kominkiem.
Pochylających się nad kołyską, nad naszą Annie. Naszą córeczką.
Piekących razem babeczki, których krem wylądowałby na naszych twarzach.
Całujących się słodko przed snem. I tak, wyobrażałem sobie, że w tym świecie mogę spać.
Łzy stanęły w moich oczach, ale niewiele mogłem na to poradzić.
"Harry? Śpisz?"
Nie odpowiedziałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top