3
Skradłeś mi serce. Wybiegłeś, zrobiłeś bałagan i straszne zamieszanie. Teraz żyję w chaosie. Podtrzymywany twoim niekochającym organem.
25.04.2014
Przewróciłem się na lewy bok. Na prawy.
Zacisnąłem oczy próbując się zmusić do snu. Który tak czy siak nie nadchodził.
Zrozpaczony usiadłem pocierając nierwowo twarz. Byłem tak cholernie zmęczony. Oczy mnie szczypały, a głowa tłukła bólem.
"LoUIS, TAK, TAK, TUTAJ"
I naprawdę, nic nie mogło mnie bardziej zdołować od tych jęków.
Następna dziwka w moim domu.
Wszystko znowu wróciło do normy. Nie kryję się nawet z tym, że miałem nadzieję, że teraz, od kiedy Louis zaczął się mną bardziej interesować, moglibyśmy zacząć spędzać wspólnie noce i poranki. Każdą minutę. Miałem nadzieję, że po naszej rozmowie przemyśli swój tryb życia. Podejmie jakieś zmiany. Dopuści mnie do siebie...
"AHHH, O MÓJ BOŻE, OH, TAK, TAAKKkk..."
Brawo Louis.
Ruszyłem do salonu i rozsiadłem się na swoim ulubionym różowym fotelu. Na stoliczku leżała gazeta, więc wziąłem ją i zacząłem czytać.
Pewna znana gwiazda zdradziła swojego męża.
Jeszcze inna miała sekretnego kochanka przez dwa lata.
Słynny piosenkarz został przyłapany na szybkim numerku z dziwką.
Ceniony dziennikarz napisał artykuł o swojej byłej w którym wyraził nienawiść do niej w tak drastyczny sposób, że dziewczyna pozwała go do sądu.
Świat oszalał. Totalnie. Kiedyś było tyle trwałych związków, ani się śniło zostawić swoją miłość dla kogoś innego. Teraz tak prosto porzucić człowieka, praktycznie bez poczucia winy.
Co się stało?
Gdybym ja miał możliwość kochania upragnionej osoby- Louisa- nie dopuściłbym do żadnej tragedii- dbałbym o niego tak, że w życiu przez myśli by mu nie przeszedł pomysł o zdradzie. Zapewniałbym mu poczucie bezpieczeństwa, ufał mu, darzył takim uczuciem, że by zawsze czuł się wyjątkowy.
Budowałbym z nim wymarzone życie.
Wiele bym oddał, żeby to wszystko móc mu zapewnić. Nie jako znajomy, współlokator, przyjaciel, tylko jako chłopak, narzeczony, czy nawet mąż.
Dużo myślałem o tym wszystkim, co już razem przeszliśmy. Ile zgromadziliśmy wspomnień. To naprawdę nie była zwykła przyjaźń. Może inna, ale zdecydowanie niesamowita i trwała.
"Znowu nie śpisz"
W progu pojawił się w szlafroku, szarym co kupiłem mu rok temu na mikołajki. Wyglądał na porządnie wypieprzonego, ale nie szczęśliwego.
Był trochę blady, włosy od ciągłego posuwania ręką na bok, przylizane. Na szyi mienił się potem.
"Nie umiem się zmusić"
"Zapomniałem ci dać te tabletki" westchnął przewiązując sobie mocniej okrycie i przebierając małymi krokami do kuchni.
Wrócił z opakowaniem tabletek Senomavin i szklanką wody. Usiadł na poręczy krzesła, poprosił cicho bym otworzył buzię i włożył mi tabletkę pomiędzy wargi.
"Popij" podał mi kubek i wstał by zlustrować mnie od góry do dołu "Pójdziesz z tym do lekarza?"
"Nie wiem"
"Wyglądasz okropnie. Ile już dni nie śpisz?"
"Pare"
Odchyliłem głowę do tyłu i przymknąłem oczy. Poczułem znużenie, ciemność, a zarazem malutkie światełko w tunelu. Może wreszcie się uda...
"Chcesz żebym z tobą został?"
I "Tak" było moim ostatnim słowem przez odpłynięciem.
Małe rączki sunęły wzdłuż mojego kręgosłupa,
kreśliły kółeczka,
dawały ciepło.
"Shhh. Shhhhhh."
"Hm?"
"Spokojnie, Haz, już dobrze, miałeś koszmar, krzyczałeś" przyciągnął mnie bliżej siebie "Śpij dalej, jest okay"
"Krzyczałem?" wymamrotałem sennie.
"Tak"
Otworzyłem oczy. Leżałem w swoim łóżku dosłownie wtulony w ramiona Louisa. Ten opierał pobródek o moje ramię i ciężko wzdychał.
Okrył nas czerwonoburym pledem i dał wszystkie poduszki z mojej kanapy i spod łóżka na nasze legowisko. Przemyślał to.
Przez chwilę patrzyłem się na wszystko, a zarazem nic, uspokajany tym jak Louis głaszcze moje plecy. Poczułem, że jestem cały mokry. Moja koszulka przylegała od potu do całego ciała. Śmierdziałem jak zwierzę- a Louis wydawał się niewzruszony.
Odczułem suchość w gardle, która wypalała mi zdolność do mowy.
Co się tak naprawdę stało?
Czemu tak zareagowałem na sen?
Bo w końcu spałem, prawda?
Uśmiechnąłem się na samą myśl. Spałem. Może jest źle, ale nareszcie odpocząłem.
"Nie śpisz" zauważył, ale wciąż nie śmiał mnie wypuścić z objęcia "Co jest z tobą, Haz? Kiedy zasypiałeś wszędzie. Pamiętam jak raz się uczyliśmy; zostawiłem cię samego na chwilę, żeby się wymyć, a jak wróciłem leżałeś głową w dół do podręcznika i chrapałeś" zachichotał w moją szyję trącając po chwili moje ucho nosem "Gdzie jest tamten Haz?" powtórzył smętnie "Wiesz, że się o ciebie martwię?"
"Nie ma powodu, Louis"
"Chciałbym, żebyś jednak poszedł z tym do lekarza."
"Ale..."
"Proszę cię, Harry"
I okay, nie potrafiłem mu odmówić w żadnym przypadku.
Dlatego przytaknąłem i obiecałem, że rano zadzwonię do poradni.
Kiedy wybiła normalna godzina umówiłem się na wizytę do prywatnej lekarki. Przygotowując sobie płatki, przez kuchnię przemknęła dziewczyna, którą przed zabraniem mnie do łóżka, pieprzył Louis. Była zmieszana. Lou jeszcze spał u mnie, więc nie mógł się w żaden sposób wytłumaczyć. A ani mi się śniło go budzić, dla nic nie znaczącej dziwki.
"Czy my...?" spytała cicho, skanując wzrokiem od góry do dołu.
Przyznaję, miała piękne duże oczy. Pewnie na nie Louis poleciał.
Przeżuwałem wolno płatki, patrząc na nią bez wyrazu.
"Nie pamiętasz?" odparłem spokojnie.
"Oh. Nie, właśnie nie"
"To szkoda, bo ja tak." wzruszyłem ramionami i przechyliłem miskę by wypić do dna mleko. Kiedy znowu zerknąłem w jej stronę, patrzyła na mnie zdegustowana. Przegryzała nerwowo swoją wypełnioną wargę.
"To ja już pójdę...miło było cię p-"
"Poznać? Tak, tak, miło. Powiem Louisowi, że niestety nie mogłaś dłużej zostać. Na pewno zrozumie." odłożyłem naczynie do zlewu i poszedłem otworzyć dziewczynie szeroko drzwi "Pa"
Przez chwilę była jeszcze bardziej zmieszana niż na samym początku. Stała jak wryta, zastanawiając się co odpowiedzieć. Byle niebywale głupia.
Wyszła bez słowa, prawie potykając się o ostatni schodek.
Niedługo potem sam musiałem się zacząć zbierać. Napisałem Louisowi liścik, żeby wiedział, że wybrałem się do lekarza, ubrałem się i ruszyłem do swojego mercedesa. Nałożyłem okulary przeciwsłoneczne, będąc przygotowanym na flesze, które czasami tak oślepiają, że po jakimś czasie zaczyna mnie boleć głowa.
O dziwo żaden mnie dziś nie ścigał, więc zaparkowałem przed kliniką i rzuciłem okulary w kąt. Był zbyt ponury dzień, by bez powodu nosić okulary.
Zgłosiłem sie u pielęgniarki, która wychodziła z laboratorium. Uśmiechnęła się do mnie i wskazała gabinet po którym miałem chwilę zaczekać na niejaką doktor Daisy.
Nawet nie zdążyłęm usiąść na ławce, kiedy zawibrował mi telefon.
No oczwyście. Liścik nigdy nie wystarcza.
Od Louis: Dotarłeś? Wszystko w porządku?
Westchnąłem ciężko. Z jednej strony było to strasznie irytujące, że zawsze się bał, że może mi się coś stać, z drugiej urocze, że się martwił.
Dawno taki nie był i może w głębi duszy za tym tęskniłem. Za czasów studiów, czasów szaleństwa, rozdzielając się po imprezie, upewniał się smsem czy jestem bezpieczny i czy trafiłem w jednym kawałku do domu. Zawsze miał mnie na oku, po prostu zawsze.
Do Louis: Tak x Czekam na lekarkę, jeszcze nic nie wiadomo.
Od Louis: To dobrze. Dasz później od razu znać?
Do Louis: Ok.
Usłyszałem stukot obcasów. Odwróciłem się i zobaczyłem wysoką blondynkę w białym kitlu. Podążała w moją stronę, szukając w jednej kieszeni kluczy.
"Pan Styles?" spytała wyławiając jeden kluczyk na smyczy i wpychając go do zamka "Zapraszam"
Usiadłem na krześle przy zawalonym ulotkami biurku. Byłem nerwowy. Przebierałem palcami, jak potłuczony.
Co jak rzeczywiście coś mi jest?
Dopiero teraz uwierzyłem, że jest taka możliwość.
"Harry. Powiedz mi co cię do mnie sprowadza"
Wyjęła kartotekę i zaczęła pisać w niej wszystko co jej opowiedziałem. Zrobiła mi serię badań, które trwały dwie godziny. Co jakiś czas mamrotała coś o chorobie na podłożu psychicznym, ale zaraz kręciła głową, wołała swoich kolegów i próbowała ustalić coś opierającego się na wynikach.
Leżałem spokojnie na kozetce. Miałem siniaki od pobierania krwi i potłuczone kolano, bo upadałem po tomografii komputerowej.
Po trzech godzinach wróciłem na miejsce z początku.
Krzesło. Przy biurku.
Teraz jeszcze bardziej zawalone papierami niż wcześniej.
Pani Daisy, z którą sie zakumplowałem przez te parę godzin, opierała właśnie głowę o ręce i głośno nabierała powietrze. W dłoni ściskała mocno długopis i patrzyła się na kartę, jakby zastanawiając się czy napisać coś czy nie.
"Harry. Czy w twojej rodzinie miał ktoś problemy z zasypianiem?"
Przez chwilę odebrało mi mowę. Zaschło mi w gardle.
"Nie wiem, moi rodzice, moja cała rodzina..." przełknąłem ślinę "Zginęli w wypadku samochodowym kiedy miałem 7 lat."
Nie licząc Louisa i Eda, nikomu o tym nigdy nie wspomniałem. Przez pewien czas był to dosłownie temat tabu.
To nie było tak, że ja też z nimi jechałem i jako jedyny przeżyłem, bo jestem cudownym dzieckiem. Nie. Rodzice twierdzili, że jestem za mały na wspinaczkę po górach. Odstawili mnie u cioci i pojechali. W nocy zadzwonił telefon ze szpitala.
Transporter z autami nie zahamował na śliskiej powierzchni i zderzył się centralnie z naszym Mustangiem. Mój tata i mama, którzy siedzieli z przodu, umarli natychmiast, a siostra, która siedziała z tyłu miała jeszcze szansę na przeżycie. Była w tragicznym stanie, ale wciąż oddychała.
Przyjechała karetka. Próbowali ją odratować reanimacją, ale niestety nie udało się...
"Oh." wyszeptała wypuszczając z rąk długopis "Tak mi przykro, Harry. Ja. Hm. Udajmy, że nie było tematu, dobrze?"
Pokiwałem głową na zgodę.
"Mamy podejrzenia co to jest" zaczęła po krótkiej chwili "Ale nie jesteśmy pewni. Sytuacja, że nie masz pojęcia czy w twojej rodzinie ktokolwiek miał z tym problem, wcale nam nie pomaga. Na twoim miejscu modliłabym się, żeby to nie było to co przypuszczamy."
"Słucham? To znaczy co?"
"Prawdopodobnie cierpisz na chorobę gentyczną. Ktoś z twoich bliskich też mógł mieć identyczny problem co ty." przewertowała badania EEG "Jest to choroba mózgu, która nosi nazwę śmiertelna bezsenność rodzinna."
Patrzyłem na nią oniemiały. Jedyne słowo, które do mnie przemawiało- a może i nie- to "śmiertelna".
Nie byłem w stanie się odezwać.
"...Kwalifikuje się nieumiejętnym funkcjonowaniem wzgórza odpowiadającego za sen. Przypadłość ta ujawnia się zwykle w wieku od 30 do 60, z samego początku nie daje o sobie znać. Dziedziczy się ją po przodkach." wzdycha unikając mojego wzroku "Nie zaśniesz prawdopodobnie już nigdy, z każdym dniem będzie z tobą gorzej. Z czasem mogą się zacząć pojawić ataki paniki, halucynacje, niezdolność do rozmawiania, utrata wagi-"
"Śmiertelna" powtórzyłem nagle.
Zdałem sobie sprawę, że jestem cały w łzach. Płaczę i nie umiem przestać.
"Tak, Harry, śmiertelna" potwierdziła kiwnięciem głowy "Nie martw się, przebolejemy to razem, tak? Będziemy się widywać co jakiś czas na kontrolę by obserwować z jakim tempem to się wszystko rozwija."
"Ile" wyplułem urywanie "Ile mi jeszcze czasu zostało?"
"Umierający wytrzymuje od 6 do 37 miesięcy od pierwszej nieprzespanej nocy"
Więcej informacji nie było mi potrzebne. Byłem rozdygotany. Przerażony. W życiu nie pomyślałem, że coś takiego mogłoby się mi kiedykolwiek przytrafić.
Wstałem i już chciałem wyjść kiedy Daisy poprosiła, żebym dał jej powiedzieć jeszcze słowo.
"... pod żadnym pozorem nie bierz tabletek na bezsenność. One mogą cię wpakować w śpiączkę..."
Chciało mi się rzygać. Mówiła coś jeszcze, ale mój już i tak nie do końca sprawny mózg, wyłączył się całkowicie. Wyszedłem.
Nie napisałem nic Louisowi.
Usiadłem w aucie i płakałem. Płakałem, bo nie mogłem uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Lampy robiły mi zdjęcia, pełno zdjęć, z każdej jednej strony; ale miałem to w dupie.
Niedługo umrę.
Zniknę. Tak po prostu.
I wszyscy będą o tym mówić. Będą wspominać, ale równie szybko zapomną.
Wyszukałem ręką okularów i nałożyłem je na nos.
Z wszystkich rzeczy najbardziej nie chciało mi się wracać teraz do domu w którym czekał na mnie Louis. Będę musiał go okłamać. Bo jeśli powiedziałbym mu prawdę, patrzyłby na mnie jak na umierającego. Może by się załamał? Zmienił?
Lepiej będzie jak na razie będzie nieświadomy zaistniałej sytuacji. Tak.
Odpaliłem stacyjkę i ruszyłem powoli przez zatłoczone uliczki.
Umrę.
Włączyłem ekspres do kawy i podstawiłem kubek pod otwór.
Stałem oparty o blat i patrzyłem jak kawa ścieka do filiżanki.
Świadomość, że już nigdy nie zasnę jest okropna i powodowała że jeszcze bardziej tego chciałem. Zawsze tak jest, prawda? Rzeczy których nie mamy bądź tracimy są najbardziej przez nas pożądane.
Usłyszałem przesuwanie krzesła. Obróciłem się by spojrzeć w zawiedzione oczy Lewisa.
"Nie napisałeś. Prosiłem cię"
"Przepraszam..."
"Ale prosiłem cię" warknął "Trudno ci wykonać tak prostą rzecz?"
Dopiero co się dowiedziałem, że umieram. Byłem zrozpaczony. Smutny. A on się na mnie darł, bo nie napisałem mu smsa. Uwierzylibyście?
"Przepraszam" odpowiedziałem sucho wypijając jednym chaustem do połowy filiżankę "Jest okay." wyszeptałem nagle "Powinno niedługo przejść"
"Co? A powiedzieli ci co jest powodem?"
"Nie do końca wiadomo"
Wstał oburzony spinając się na całym ciele. "Czyli powiedzieli ci tylko, że to chwilowe, nie przepisali ci żadnych leków, nie skierowali cię do żadnego specjalisty czy psychologa?"
Przytaknąłem.
"Chyba żartujesz"
"Nie. Mówiłem ci, że to nic poważnego"
Kłamanie go nie było wcale przyjemne, ale zdecydowanie łatwe.
Narzuciłem na siebie koszulę przewieszoną na poręczy krzesła.
"Gdzie idziesz?"
"Na wywiad"
"Mogę pójść z tobą?"
"A chcesz?"
O dziwo chciał i odstawił się jakby szedł na galę. Czarna koszula z zaokrąglonym białym kołnierzykiem opinała jego szczupłe ciało. Wyglądał tak dobrze, że przez chwilę zastanawiałem się czy wytrzymam bez pójścia do łazienki na małe ulżenie.
Rozważałem pójście do momentu kiedy spojrzałem na zegar i zorientowałem się, że za 40 minut zaczyna się show.
A szkoda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top