14
OSTATNI ROZDZIAŁ Z PERSPEKTYWY HARRY'EGO
Wszystko ma krańce, ale na niektóre bym się nie wybierał.
3.06.2014
Trzęsą mi się palce i nie trafiam w odpowiednie literki na klawiaturze. Bez przerwy muszę coś poprawiać i doprowadza mnie to do bezlitosnej furii.
Byliśmy dzisiaj u Daisy i jedyne czego w tej chwili pragnę to zapomnienia. Amnezji.
...i chociaż poprosiła go o wyjście, żeby nie musiał usłyszeć czegoś co mogło wywołać u niego panikę, został.
"Ostrzegam, Louis, jeśli będziesz wprowadzał zamęt podczas badań..."
"Nie, nie będę." przerywa Daisy z ręką na sercu. Jego głos załamuje się, przez co wprawia w zakłopotanie lekarkę. "Po prostu chcę tu z nim być, to dla mnie ważne." mówi bardziej pewnie.
Daisy wzdycha ze zmęczeniem i siada na kozetce obok mnie.
"Chcesz żeby został?" pyta cicho, a kiedy szepczę ciche 'tak' ustępuje. "Siadasz w rogu i nie przeszkadzasz." zwraca się do niego.
"Nie mogę potrzymać go za rękę..."
"Nie, Louis." mówi ostro, sztyletując go spojrzeniem. "Czy ty zdajesz sobie sprawę w jakim on jest stanie? Co musimy przeprowadzić? Jaki ważny w tym wszystkim jest spokój?"
"On chce dobrze" bronię go, bo to mój chłopak do cholery i wygląda na zranionego, tak nic nie znaczącymi słowami. "Mogłabyś być milsza."
Nikt nie ma prawa traktować go inaczej albo czym gorsza jak śmiecia. Nic nie zrobił, nic nie robi, jest kochany i to doceniam.
Daisy poprawia fartuch i spuszcza wzrok.
"Przepraszam." mamrocze, przysuwając bliżej łóżka różne maszyny, które zostały już włączone i świeciły w każdym odcieniu tęczy. "Chcę dla Harry'ego jak najlepiej, a jak wiesz, niewiele mogę zdziałać. Frustruje mnie to, gdyż jestem lekarzem, który zawsze powinien znaleźć jakieś rozwiązanie. A w tym przypadku się nie da."
Louis pozostawia to bez odpowiedzi i zagryza sznureczek od swojej bluzy.
On się boi, nigdy nie był w trakcie żadnych badań.
Nie byłem pewien czy kontaktował, widziałem jak posyła ukradkowe spojrzenia, ale szybko uciekał wzrokiem w bok albo pomiędzy swoje nogi.
Przechodząc z sali do sali, Louis wlókł się za nami jak duch. Nie odzywał się.
"Harry, podam ci teraz na próbę do kroplówki lek, który sprowadziliśmy, dobrze?"
Bierze na kolana igły, waciki i plastry. Opryskuje miejsce na wenflon, a ja kieruje swój wzrok na szatyna. Przebiera palcami i przygląda się z bliska palcom. Nie rusza się z wyznaczonego miejsca.
"Lou." wołam.
Widzę jak drga i unosi głowę w stronę mojego głosu.
"Harry, nie ruszaj się." syczy Daisy zza zaciśniętych zębów. "Proszę cię."
Lekceważę ją po całości.
"Louis."
W końcu zyskuję jego uwagę i może nie spodziewałem się zobaczyć łez w oczach i może zakuło mnie to bardziej niż igła w moją żyłę, ale w końcu po tych kilku godzinach nawiązałem z nim jakiś kontakt.
"Kocham cię." mówię przez ból.
Widzę jak uśmiecha się delikatnie przez płacz i odpowiada "Boże, dobrze wiesz, że ja ciebie też."
Kroplówka wykapała po dwóch godzinach. Po spytaniu mnie jak się czuję, mogłem uczciwie przyznać, że cokolwiek mi podano, dodało mi większej dawki siły niż kawa. Ból głowy także się zmniejszył.
"Jest jeszcze jedna sprawa."
Daisy zasiada za biurkiem i przegląda wyniki badań laboratoryjnych. Pozwoliła przenieść krzesło Louisowi obok mnie, dzięki czemu nieco się rozchmurzył. Swoim małym palcem przyciskał mi watę do miejsca po wenflonie.
"Moim obowiązkiem jest poinformowanie cię o możliwości dowiedzenia się orientacyjnej daty śmierci..."
I to właśnie tu zaczyna się terror.
Daisy nawet nie dokańcza, bo Louis zrzuca jednym ruchem ręki lampę z biurka, uciszając tym wszystkich w pomieszczeniu. Spazmy szlochu odbijają się echem od ścian.
Doktor nie komentuje, nie krzyczy, rozsiada sie spokojnie na krześle i patrzy jak go do siebie przyciągam. Zaczyna wydawać dźwięki, które przypominało znęcanie się na zwierzęciu.
Może nie wierzył, że moja śmierć naprawdę nastąpi.
Może miał nadzieję.
"Rozumiem, że nie macie ochoty wiedzieć." zamyka teczkę, wstaje i stawia mi pakunek ze strzykawkami na oparciu krzesła."Nie przedawkuj i dzwoń, gdyby twój stan zdrowia się pogarszał.''
"Daisy, przepraszam za to, ja...."
"Nie tłumacz go, Harry." ucina ze skamieniałą twarzą, nie wyrażającą żadnego współczucia. "Posprząta się, jednak to czego się w zaistniałej sytuacji obawiam najbardziej są skutki takiego zachowania." poprawia się na fotelu. "Louis nie radzi sobie z emocjami, a wiesz do czego coś takiego skrajnie prowadzi?"
samobójstwa, odpowiadam sobie w myślach
Nie musi słyszeć, by przytaknąć. Louis w następstwie odkleja sie ode mnie z zaczerwionymi oczami i przeprasza cicho pod nosem. Wyłączył się na dalszą rozmowę i siedział tępo wgapiony w okno.
Po wyjściu z gabinetu nurtowało mnie pytanie na które wcale nie chciałem znać odpowiedzi.
Jak Louis poradzi sobie po mojej śmierci?
5.06.2014
Nie spodziewaliśmy się nikogo, dlatego tak nas zdziwił dzwonek do drzwi o szóstej rano. Louis zerwał się przestraszony ze snu i musiałem go zapewnić, że pójdę otworzyć.
Jak zwykle nie posłuchał: poczłapał za mną, głaszcząc dłonią moje plecy. Od jakiegoś czasu nigdzie nie ruszał się beze mnie.
"Sheeran."
Rudy przybiera jeden z tych swoich szerokich uśmiechów i prowadzi do kuchni.
"Nie chcę być niegrzeczny..." zaczyna Louis, wtulając się w mój bok.
"To nie bądź." przerywa mu Ed, a w następstwie rzuca na blat stołu magazyn, którego nagłówek głosi 'Harry Styles i Louis Tomlinson najgorętszą parą miesiąca!' "Czy wy to widzicie?"
"Widzimy." potwierdzam z czułym uśmiechem.
Na zdjęciu wcale nie wyszedłem aż tak źle jak myślałem, że wyjdę. O Louisie piękności, szkoda dużo mówić, bo już wszystko wiecie.
"Z dnia, kiedy byliście na randce; swoją drogą, gratulacje cioły, szybko wam poszło." zaśmiał się i uważnie zaczął śledzić wzrokiem jak Louis zaczepia łapkę o moją dłoń. "Sprzedaż tomiku wzrosła o czterdzieści jebanych procent, chłopcy. Jesteście żywą fortuną."
"Czy dla tej informacji obudziłeś Louisa o 6 rano?" nagle jestem zły, bo to nie pierwszy raz, kiedy Ed postawił pracę wyżej od jakiś norm społecznych. "Czy ty jesteś normalny!?" krzyczę.
"To jest ważne..."
"Dla ciebie, Sheeran! Tylko dla ciebie!"
"Od kiedy nie interesuje cię co wpływa na twoje konto?" unosi brew, oczekując odpowiedzi, której nie otrzymuje.
Za żadne skarby nie okazuje skruchy.
"Chyba wiem."
"Gówno wiesz! Od samego początku byłem dla ciebie samym priorytetem do luksusowego, zasranego życia. Masz w dupie, że umieram i nie mam siły, by skończyć pierdoloną książkę!''
"Harry" śmieje się ironicznie. "Ja już się pogodziłem z faktem, że nie zdążysz jej napisać."
I okay, kurwa, to bolało.
Nie umiałem wydusić z siebie ani słowa więcej. Louis popadł w furię i wytargał Eda za koszulkę, drąc się, żeby spierdalał i zabił w drodze do domu. Padły jeszcze inne obelgi, ale z biegiem lat przyzwyczaiłem się, że, zaczynając spór z Louisem równoznacznie podpisujesz zgodę na ciąg wyzwisk ulatujących z niego jak z rękawa. To z jaką prostotą wszystko wymyślał, można nazwać darem.
Nastała cisza, którą szatyn próbował przerwać.
Pierwszy raz mu się nie udało.
10.06.2014
Nie odróżniam już czasami czy mam halucynacje czy mi się wydaje, bo tak się boję, że w końcu znowu mnie dopadną. Zażywałem leki przepisane przez Daisy. Były w formie wstrzykiwanej, a że moje ręce trzęsą się jak od starca, cała odpowiedzialność spadła na Louisa.
Grał twardego, ale dobrze wiem, co się skrywa za tą maską.
...potrząsnął strzykawką jeszcze raz, a gula w gardle diametralnie rosła. Nie lubił sprawiać mi bólu. Nie lubił wymierzać igły. Nie lubił miarkować mi leku. Nigdy jeszcze nie spadł na niego taki obowiązek.
"Jakby bardzo bardzo bolało mów, tak?"
Przytakuję.
"Czy ten lek ci w ogóle pomaga?" odwleka, zawieszony nad moją ręką. "Czujesz się po nim lepiej?"
Nie, nie czułem. Było gorzej.
Z tego powodu unikam odpowiedzi i popycham dłoń Louisa w dół mojego przedramienia.
Przełyka ciężko ślinę, przebijając cienką skórę. Na ten kontakt lekko syczę, a Louis zaciska wargi, ale dobrze wie, że jeśli teraz przerwie przedłuży mój ból, więc po prostu brnie dalej.
Trwa to chwilę i po prostu modlę się, żeby strzykawka była już pusta.
"Już, kochanie." piszczy, wysuwa igłę i głęboko wzdycha. Na szafce nocnej leży wacik po który sięga i przyciska mocno do przekutego miejsca. "Już dobrze. Uff. Przynieść ci kawę?"
"Proszę." mówię szybko, by się go pozbyć. A kiedy odchodzi zwijam się z uciskającego wszędzie bólu.
13.06.2014
Rzygałem cały dzień. Krwią, ale o tym Louis nie musi wiedzieć.
Ledwo chodzę. Plączą mi się nogi i chwieję się na boki, kiedy leżę mam ochotę umrzeć z narastającego bólu.
Od czasu kiedy zacząłem zażywać lek mój stan się wyniszczał tak jak jeszcze nigdy.
Rozważałem zadzwonienie do Daisy, z drugiej strony nie chciałem martwić Louisa.
Powiedziałem mu dzisiaj, że lepiej będzie jak mi nie wstrzyknie, bo się lepiej czuję. Ucieszyło go to tak bardzo, że zaczął wyciskać małe pocałunki na całej mojej twarzy. Uśmiechał się słodko, chichocząc, że jest jeszcze nadzieja.
Było mi tak źle, że dla jego dobra musiałem okłamać. Boże.
14.06.2014
Słyszałem jak pociski uderzają o ściany. Popadłem w szał i chciałem się wydostać spod kołdry, ale wydawało mi się, że nie umiałem. Rozwaliłem szafkę, lampę, biurko, półki, książki, nawołując ślepo Louisa. Podobno mi odbiło i wchodziłem w ściany, krzycząc, że wszystko się właśnie kończy i chcę umrzeć.
Że chcę przejść na drugą stronę.
Louis płakał po tym dobre kilka godzin. Nie wysilił się nawet z kolacją, którą miał zwyczaj robić obfitą. Przygotował wysuszone tosty z przyprawami, których nie umiałem przełknąć.
Wieczorem wyszedł do sklepu za rogiem, ale nie wracał więcej niż było trzeba. Fanki wrzeszczały pod moim oknem.
Nie byłem sobą. Nie czułem się tak. Nie czuję. Nie umiem się już czuć dobrze. Kręci się kręci się kręci się.
Kręci i nic z tym nic się nie zrobi.
15.06.2014
Odstawienie leku było jeszcze gorszym pomysłem, to był jakiś narkotyk na moje oko. Raz je weźmiesz i jesteś w pułapce, nawet jeśli jedyne co z tobą robi to zabija.
Słabość paraliżowała mnie i skazywała na łóżko.
Louis nie spał od dnia, martwiąc się albo przeczuwając, że nie, nie ma nadziei.
Nie odbierałem telefonów od Daisy. Od Eda. Od innych znajomych.
Z ważniejszych newsów, wyjaśniających zbiorowisko fanów przed moim domem: Sheeran dał znać prasie, że umieram. Louis chciał go spalić.
"Harry, mogę...czy mogę...wstyd mi o to pytać, ale czy mogę..."
Siedział pomiędzy moimi nogami i palcami zahaczał o gumkę moich bokserek.
Oh.
Chce jeszcze...
Widzę łzy w jego oczach, spływające ciurkiem w dół za dekolt podkoszulka. To przeze mnie. Nigdy nie dałem mu wystarczająco, nie spełniłem roli chłopaka. Seksualnie także go nie zaspokoiłem.
"Przepraszam, że nie mogłem być dla ciebie lepszym chłopakiem." szepczę.
Louis tuli mnie do siebie z krótkim szlochem.
"Jesteś najlepszym, Harry." zapewnia, przecierając mokry nos. Patrzy mi prosto w oczy. "Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego. Kocham cię, wiesz o tym. Zawsze kochałem."
"Louis."
Ucisza mnie, ściągając delikatnie majtki. Robi to tak ostrożnie, jakby zmieniał pampersa dziecku.
Uwalnia mojego penisa i przejeżdża po nim językiem od góry do dołu. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie jęknąłem na jakieś doznanie tak głośno. Całym ciałem przyległem do materaca.
"Kurwa." zduszony wdech "Kurwa. Lou."
"Rozciągnę cię, zgadzasz się, Haz? Zrobimy to powoli. Zajmę się tobą, więc leż spokojnie."
Zamykam oczy, w dłoniach zakluczam prześcieradło. I nagle czuję zimno i mały palec wsuwający się niepewnie do środka mojej dziurki.
To zdecydowanie było dobre, ale nic nie pobije chwili, gdy wsunął się we mnie czymś większym.
22.06.2014
Powoli zacząłem odstawiać kawę, bo trudno mi się ją piło (przełykało). Zacząłem mieć też wyczulone kupki smakowe i metaforycznie i niemetaforycznie rzygałem tym napojem.
Wiedziałem, że umieram.
Bądź co bądź, ten dzień chciałbym podkreślić jakimś tęczowym mazakiem, bo znaczy więcej niż całe moje życie.
"Nie chcę jeść, Louis." marudzę. Opieram głowę o zagłówek i robię głęboki wdech powietrza. "Nie zmuszaj mnie i tak to zwymiotuję."
"Nie nałożę ci dużo, obiecuję."gładzi mnie po policzku, cichutko prosząc. Sprawia wrażenie jakoś dziwnie...szczęśliwego? Przegryza non stop wargę, by powstrzymać uśmiech. "Prooooszę. Proszę, kotku, znajdź jeszcze trochę siły."
Kto by ostatecznie odmówił?
Z ogromną pomocą Louisa siadam na krańcu łóżka i od razu zakręca mi się w głowie. Ale mój chłopak tam jest i podtrzymuje mnie stabilnie, żebym nie upadł ani nie przechylił się do przodu.
Później małymi krokami prowadzi mnie do kuchni...tyle, że do jakiej kuchni. To co widziałem mogło być następną halucynacją.
Nie było.
Zmienił żarówki na bardziej ciepłe, rzucające intymne światło na stół, który dla odmiany był przykryty złotym obrusem z czarnymi diamencikami wzdłuż obszycia. Na stole parowało jedzenie z mojej ulubionej restauracji. Kawa, herbata, w dwóch osobnych dzbankach i kolorowy bukiet róż spoczywał w wazonie na kuchennym blacie.
"Zapomniałem o czymś?" pytam zaskoczony, ściskając słabo jego dłoń. Kręci łagodnie głową, sięga po kwiaty i wręcza mi je z pocałunkiem. "Dziękuję." mam łzy w oczach, bo to takie miłe. "Są przepiękne, wiesz, że jedna by wystarczyła?"
"Nie, zasługujesz na wszystkie, które były na stanie."
Odsuwa mi krzesło i wystawia ramię do podtrzymania. I chociaż kolacja jest po drugiej stronie stołu, przenosi ją obok mnie, żeby na wszelki wypadek móc mi w czymś pomóc.
"Z jakiej to okazji?" pytam i zmuszam się do połknięcia mięsa, popalającego cały odcinek przełyku. Nie daję jednak po sobie poznać. Nigdy nie daję.
"Specjalnej."
"Przestaniesz owijać w bawełnę?"
Louis złącza nasze dłonie i kładzie je sobie na swoich kolanach. Czuję jak jego małe palce zahaczają o mój sygnet.
"Chcę cię o coś spytać. Nie jestem tylko pewien czy..." zastyga, a widelec opada głucho w dół. "Czy tego chcesz."
"Czego mógłbym nie chcieć?"
Odgarnia nerwowo grzywkę, przeklinając pod nosem, gdy wygrzebuje coś ze swojej kieszeni w dresach. Widzę pudełeczko.
O kurwa, jubilerskie pudełeczko.
Otwieram usta, niespełna do wykonania ruchu w obawie, że mogę zepsuć moment. Boże, czy moje serce kiedykolwiek tak oszalało?
"Harry."
Zaczynam płakać, bo Louis Tomlinson, moje marzenie w żywej osobie przede mną klęka.
"Jesteś wszystkim czego pragnę i pragnąłem od zawsze. Każda minuta z tobą zrobiła ze mnie lepszą osobę, tobie zawdzięczam wszystko co czuję. Ciepło, bo zawsze kombinowałeś za nas oboje. Sens, bo każda myśl o tobie przywołuje na mojej twarzy uśmiech." uśmiecha się, spuszczając na chwilę głowę. "Poczucie bezpieczeństwa i miłość, którą odwzajemniam tak bardzo, że aż boli mnie serce. I...w każdym razie ja...ja...czy..."
Gdyby było to takie proste, po prostu wstałbym i uciszył go pocałunkiem.
Jednak czekam. Bo tak bardzo chcę usłyszeć te słowa.
"Czy zostaniesz moim pięknym mężem?" pyta, ścierając dłonią łzę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top