13
Nagle czas staje się szybki i krótki.
1.06.2014
To wszystko jest jak wielka halucynacja w którą trudno uwierzyć. Z tym wyjątkiem, że tym razem to wszystko dzieje się naprawdę: żyję i czuję, że żyję i zdecydowanie nie chcę umierać.
Z samego początku sytuacja była niezręczna i każdy nasz gest niepewny. Wskoczenie na coś więcej niż przyjaźń, wymagało nowości do której, cóż, nie byliśmy przyzwyczajeni.
Nie spieszyliśmy się: ograniczaliśmy się do tulenia, całowania w policzek i wzajemnego opiekowania sobą- w tej kwestii niestety bardziej wykazywał się Louis.
Prawda jest taka, że wcale nie mam łatwego zadania: muszę się trzymać i być silnym dla Louisa, a z każdym dniem, z każdą godziną, z każdą minutą, słabnę. I jest to dobitnie zauważalne.
Coraz gorzej piszę, brakuje słów, brakuje spójności- dobija mnie to.
Coraz gorzej wyglądam, zapadnięte policzki, kościste nogi, ręce, słabe włosy. Louis mówi, że chudnę w oczach i gotuje więcej niż zwykle. Niewiele to jednak daje, gdyż ciężko mi utrzymać to w żołądku. Rekordowo wytrzymuję 3 godziny.
W którymś momencie Louis przestał prać moje ciuchy. Były na mnie o kilka rozmiarów za duże i przypominały worki zawieszone na wieszaku. Pożyczał mi swoje i pomagał się ubrać, żebym nie marnował energii.
Kąpaliśmy się razem, ale w najbardziej niewinnym tego słowa znaczeniu. Louis tulił mnie od tyłu i spieniał żel na całym ciele, małymi okrężnymi ruchami. Wmasowywał szampon we włosy, a gdy staliśmy pod natryskiem, żeby zmyć pianę, całował mnie czule po karku i szeptał, że zawsze będzie mnie tak trzymać. Często wtedy płakałem, bo nie marzyłem nigdy, żeby spotkało mnie coś tak pięknego.
Dałem też obietnicę, że jak zacznę widzieć pierwsze oznaki halucynacji, mam mu dawać znać. Zdarzało się, że był kilka pokojów dalej, ale zawsze przybiegał i powtarzał w kółko, niczym zacięta płyta, że to co się teraz dzieje to nie jest prawda. Można powiedzieć, że wiele razy wygrywaliśmy z omamami.
Bo nikt tak do mnie nie przemawia jak Louis.
2.06.2014
Pogarszał mi się wzrok, ale ten uśmiech dostrzegłbym nawet z dalekiej odległości. Szczery, zapowiadający albo kłopoty albo najlepsze przeżycie na ziemi.
"Zabieram cię dzisiaj na randkę." oznajmia radośnie Louis, kucając przede mną. Pociera delikatnie moje łydki, nachylając się, by mnie przytulić. Przyciągam go tak szybko jak tylko potrafię i chowam przed całym światem, tylko dla siebie,
bo chcę go tylko dla siebie
"Chcę żeby cały świat, dowiedział się, że jesteś mój." mówię mu wtedy. Odchyla głowę, a jego policzki robią się cudownie rumiane.
Nie mija chwila, gdy czuję jak całuje moje przymknięte oczy. Wie, że mnie bolą i, że krople nie pomagają. Stara się pomóc, choćby w taki sposób, że przygotowuje okłady z zaparzonych torebek herbaty.
Nie mówię mu, że są gówno warte. Wszystko dlatego, że uwielbiam, gdy usadawia się na moich udach i nakłada ostrożnie ciepłe saszetki na powieki. Potem leży na mnie i nie jestem głupi, wiem, że nasłuchuje jak bije moje serce.
"Jutro masz wizytę u Daisy?" pyta tuż przy moim uchu.
"Tak."
"Da ci leki przeciwbólowe i poczujesz się lepiej, prawda?" szepcze i podwija mi rękawy swetra "Nie umiem patrzeć na to jak cierpisz."
Jego głos nieustannie się załamuje. Od kilku dobrych dni.
"Nie martw się." otwieram słabo oczy. "Ile razy mam to ci jeszcze powtórzyć? Na pewno coś mi da, to jej zadanie."
"Mogłaby ci przepisać coś do domu. Podawałbym ci."
"Spytamy ją jutro, okay? Idziesz ze mną?"
"Oczywiście" przytakuje, a jego oczy świecą przekonaniem, które sprawia, że ciepło mi na sercu "Zawsze."
*
Oficjalnie była to nasza pierwsza randka. Louis zamknął się na przygotowania w moim pokoju, a mnie zostawił w teoretycznie naszej wspólnej sypialni. Zapytał mnie czy ma mi pomóc w ubieraniu, ale odmówiłem, bo chciałem mu zrobić niespodziankę.
Dawno temu kupiłem przez przypadek o dwa rozmiary za mały garnitur i koszulę w złote ćwieki. Nie spodziewałem się, że jeszcze będzie z nich jakiś pożytek.
Rozległ się skrzęk otwieranych drzwi, więc Louis musiał już skończyć. W pośpiechu zapinam trzy ostatnie guziczki i podciągam rękawy w górę. Stresuję się jak cholera. Nie tylko dlatego, że nie pamiętam, kiedy ostatnio wyszedłem z domu, czy też byłem na porządnym spotkaniu z drugim facetem, ale też dlatego, że Louis jest osobą, która mnie zaprosiła. Wciąż nie potrafię uwierzyć, że serio coś do mnie czuje. Że to wszystko się dzieje i nie śnię
jakbym mógł
Rzucam ostatnie spojrzenie na siebie w lustrze i mogę szczerze stwierdzić, że wyglądam mieszanie, okay i okropnie. Nic a nic już nie dało się już zrobić ze zmęczonymi oczami czy worami pod nimi. Oczywiście próbowałem zminimalizować widoczność cieni, nakładając odrobinę podkładu i pudru, ale dało to naprawdę nikły efekt.
"Skarbie, gotowy?" krzyczy Louis z przedpokoju. Pauza. "Potrzebujesz małej pomocy w czymś?!"
"Nie, już idę!"
Poczułem jak skręca mi się w żołądku, sięgając po klamkę.
opanuj się, dzień jak co dzień
Louis jak Louis
będzie wspaniale i nie ma powodu do paniki
"Skarbie, wszystko dobrze? Mogę wejść?"
Zawsze się martwił. Naciska zniecierpliwiony na klamkę w tej samej chwili co ja i śmiejemy się jak dwie zdenerwowane nastolatki. Potem przez długą chwilę patrzy na mnie w osłupieniu, aż zakręciło mi się w głowie, więc byłem zmuszony przytrzymać się ściany.
Reakcja na to jak doskonale wygląda w obcisłych jeansach i pięknej koszuli w czaszki czy początek ataku?
Przełykam głośno ślinę i opieram czoło o nadgarstek. Wtedy czuję jego ręce po obu moich bokach i słyszę:
"Jesteś idealny." próbuję dorównać oddechowi Louisa. Udaje się. "Boże, taki idealny. Cały."
"Kręci mi się." bełkoczę, a łzy napływają mi do oczu. Nie umiem tego zatrzymać. "Louis, kręci mi się."
"Stój." instruuje. Przeżył to ze mną z dziesiątki razy, to dosyć częste zjawisko. "Głęboko nabieraj powietrze, za chwilę przejdzie."
"Co jak nie przejdzie?" nakręcam się i szlocham sucho "Co jak tak już będzie teraz, co jak, co jak, co..."
"Shh, nie panikuj, shhh, kotku, jest okay." zapewnia miękko. "Jest wszystko okay, jestem tu. Nie będzie tak."
Cały się trzęsę. Tak bardzo się boję.
"Nigdy się nie poddawaj." całuje mnie ulotnie za uchem, ścierając mi z brody łzę. "Będę stał obok ciebie teraz, jutro i za rok. Będę tu ciągle stał, bo potrzebuję cię i nie umiem znieść tego co musisz ścierpieć. Chcę to od ciebie zabrać. Chcę nie spać, kiedy ty się męczysz. Chcę zabrać ten ból i załatwić ci ukojenie za nienormalne pieniądze. Chcę zrobić wszystko, żebyś tu ze mną chciał stać, być, wszystko, żebyś mnie potrzebował."
"Potrzebuję cię." odpowiadam i otwieram oczy na wyraźny, nie poruszający się w koło świat. Wsłuchanie się w jego słowa przyniosło pozytywny skutek.
Louis uśmiechnął się zadowolony, po czym wyciągnął do mnie swoją małą dłoń, czekając aż ją przejmę.
A kiedy już to robię,
trzymam go i jego małe paluszki, pragną, bym ścisnął mocniej,
ściskam,
za nic nie potrafię przestać myśleć o tym jak go kocham.
***
Flesze zaczęły nas śledzić w połowie drogi do restauracji, a teraz, no cóż, oblężyły nas w półkole. Louis przysunął mnie w geście obronnym bliżej siebie, a tuż po tym owinął mocno palce na mojej dłoni.
Ja natomiast spuściłem głowę, bo wstydziłem się tego jak wyglądam na twarzy. Była na niej wypisana cała historia choroby i zmartwiłem się, co pomyślą sobie fani. Nie uszło to uwadze szatyna, więc kiedy znaleźliśmy się w środku i Louis powiadomił kelnerkę, że ma "rezerwację na Tomlinson'' przystanął i ujął moją twarz.
Spróbowałem uciec wzrokiem w bok, ale przytrzymał mnie stabilnie za podbródek.
"Nie rób tego, nigdy więcej." nie brzmi groźnie, raczej błagalnie "Dalej masz tak samo piękne oczy jak kilka miesięcy temu." przycisza ton głosu, żeby nikt nas nie podsłuchał, a na jego ustach zakwita uśmieszek "A włosy, dalej przypominają zakręcone frytki i je kocham."
Chichoczę, przegryzając wargę.
"Dziękuję." mówię, a on wyciąga się i całuje mnie długo w czoło.
Zdecydowanie stoi na paluszkach, myślę.
Przyciskam jego plecy do siebie i kiedy oddala się na krok, nachylam się, by cmoknąć jego spierzchnięte wargi. Jest to tak niespodziewane, że Louis wygląda na zaskoczonego. Mile zaskoczonego.
Śmieje się krótko, a jego oczy błyszczą uczuciem.
"Usiądźmy, kochanie."
*
"Nigdy nie zabieram na randki. Chyba, że jest to ktoś bardzobardzobardzo wyjątkowy."
Louis jest już dokładnie po szóstym kieliszku wina, a ja po czwartej kawie. Wylał przed chwilą na spodnie sos z odstawionego talerza. I nie, nie pytajcie jak, bo dureń sam nie wie.
Poza tym miał tendencję do słodzenia, nie żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało.
"Pamiętam jak powiedziałeś mi, że nie widzisz sensu w randkach.''
Jak trudno być tym trzeźwym, myślę. Za czasów studiów, bywałem pierwszy, który sięgał po piwo i pierwszym, który kończył rozebrany na balkonie.
"Kiedyś rodzice kazali mi się spotykać z Ruth."
Ruth? kojarzę to imię.
"Zaaranżowali nam randkę, bo Ruth była z bogatej rodziny- jej ojciec był biznesmenem, a matka projektantką mody. Ledwo ją znałem z rodzinnych imprez, ale im zawsze zależało tylko na kasie." odchrząka, dolewając sobie wina. "Od tamtego czasu miałem złe skojarzenia z randkami czy miłością. Jak o kimś myślałem w poważniejszy sposób, od razu pojawiali mi się przed oczami rodzice, którzy pragnęli znaleźć mi dzianą i reprezentującą laskę, rozumiesz?" przytakuję, choć wcale to nie oznacza, że go rozumiem. Bo go nie rozumiem."Ale byłeś jeszcze ty. "
Przechyla głowę, a jego napięta twarz rozluźnia się i ustępuje delikatnemu uśmiechowi.
"Chryste, zawsze coś do ciebie czułem." kontynuuje. "Zawsze gdy cię widziałem, nie byłem pewien czy podziwiam cię jako przyjaciela czy może przeginam."
Doszukałem się czegoś nieodpowiedniego w tym jak oblizuje usta na to wspomnienie. Nie patrzy na mnie, zagłębiając się w przeszłość.
"Byłem zazdrosny o Franka, Eda i tego dupka z którym ostatnio wyszedłeś." machnął obojętnie ręką, nie chcąc nawet słyszeć jego imienia. "Zwłaszcza gdy dowiedziałem się, że jesteś gejem. " wspomina. "Nie umiałem znieść, że mógłbym cię do cholery mieć, a wmówiłem sobie, że jesteś hetero. Że próbowałem o tobie zapomnieć..." załamuje się "Że możesz sobie znaleźć kogoś, kogoś, kto nie jest mną. To bolało. W chuj bolało."
"Usprawiedliwiałem się, że to nic złego, że cię pragnę, ale to wymykało się spod kontroli. Pieprzyłem te laski i nie widziałem ich, widziałem ciebie i nie raz wybiegały, gdy szeptałem twoje imię."
"Sia..." przypominam sobie.
"Tak" o dziwo potwierdza "Sia wybiegła, bo spiłem się i chciałem ją przygotować palcami. Jeszcze nie w tę dziurę..."
"Co?" parskam i tłumię śmiech dłonią.
"...i powiedziałem jej 'Harry, przynieś lubrykant' i...no wiesz jak to się skończyło."
Oboje się śmiejemy i nawet nie staram się czuć zażenowany.
Czy on jest poważny?
Mijają minuty, a ja dalej się śmieję. Louis wygląda na usatysfakcjonowanego z tymi swoimi zmarszczkami wokół oczu i malutkimi dołeczkami.
"Dwie dziewczyny nam się przyglądają." mówi, siorbiąc powoli alkohol. Sunie swoją ręką do mojej i ujmuje ją z wdziękiem. Czuję się ważny.
"Przerasta cię to, hm?" żartuję.
"Eee, bardzo możliwe, że pomyliłeś mnie z tym Frankiem czy jak mu tam..."
"Percym!"
"Co za różnica?" wzrusza ramionami "Chciałbym za to, żeby zobaczyły jak bardzo jesteś mój, żeby nie robiły sobie zbędnej nadziei"
"Jesteś głupkiem, myślę, że jest to już gdzieś udowodnione naukowo."
Louis otwiera usta, by coś odpowiedzieć, ale nie jest mu dane, gdyż natychmiast uciszam go pocałunkiem. Nie mającym końca, intymnym i spokojnym. Taki o którym marzyłem od lat.
"Tak, twoim głupkiem, żałości moja." szepczę mu.
Dostaję za to skubnięcie zębami w ucho i melodyjny śmiech, wywołujący we mnie szczęście, którego nie zaznałem nigdy wcześniej.
*
Kiedy trafiamy do domu, nie dzieje się nic szalonego, nic przyjemnego. Zwracam całą kolację na kolanach, zanim dobiegnę do łazienki i Louis doprowadza mnie do porządku.
"Nic się nie stało, kotku..." mówi wycierając mopem rzygi.
"Czuję się źle." płaczę i z pewnością mojego humoru nie poprawia fakt, że śmierdzę, bo resztki tego co wyrzucił mój żołądek były we włosach i na koszuli.
Spieprzyłem nowy garnitur.
"Znowu wszystko zniszczyłem." nie panuję nad tym jak skacze mój głos. "Znowu. Wszystko."
"Nieprawda, przestań siebie obwiniać za chorobę." warczy Louis i kuca przede mną na ziemi. W dłoni ma szmatkę i zaczyna nią przecierać moje usta i szyję. "Nie panujesz nad tym, ale uwierz mi, nic nie zniszczyłeś. Wszystko jest dalej idealne. Ten wieczór, ty, wszystko."
"Kłamiesz."
"Nigdy bym cię nie okłamał." kręci głową i zarzuca sobie moją rękę na barki, następnie utrzymuje mnie w pasie i prowadzi powoli do łazienki. "Wykąpiemy się i może coś obejrzymy, okay?"
Pociągam nosem, obserwując jak ściąga ze mnie marynarkę, po czym rozwiązuje buty. Zrzuca wszystko na kafelki.
"Nie jesteś śpiący?" pytam słabo. "Bo ja bardzo."
Za czarny czarny humor zawsze zostawałem obrzucony zabójczym wzrokiem.
Tym razem jednak Louis ignoruje moje dopowiedzenie i kontynuuje rozbieranie.
"Nie jestem i nie będę. Wypijemy razem kawę."
*
Chociaż z początku Louis stara się nie zasnąć, nagle zauważam, że mu się to marzy. Jakoś wyszło, że zaczęliśmy oglądać Gwiazd naszych wina, całkowicie nieświadomi o czym jest film. Powiem tylko, że nauczyło nas to na przyszłość, by czytać opis wszystkiego, bo może być w nim zawarte ważne przesłanie.
Mogłem to przewidzieć.
stracę cię
"Nigdy mnie naprawdę nie stracisz."
"Pierdolisz, stracę! Stracę na zawsze, co oznacza, że nigdy cię nie odzyskam, bo po prostu znikniesz. Umrę z tęsknoty, ale nawet wtedy kto mi zagwarantuje, że spotkam cię w drugim świecie?" szarpie moją bluzką, a z jego ust wydostają się różne łkania, głośniejsze, bardziej niezrozumiałe. "Kto, Harry, kto?!"
Łamało to serce. I tak bolało. Tak bardzo bolało.
Nie miałem siły, by być tym silniejszym. Pocieszanie tu nie miało sensu, bo miał rację: umrę i zniknę i zostawię go samego czy tego chcę czy nie.
"Louis, kocham cię." szepczę przez łzy, które spłynęły na moje wargi. Nieprzyjemny słony smak wdarł się do środka. "Całym sercem, zawsze i wszędzie, gdziekolwiek będę."
Płacz szatyna ustaje, ale drży lekko, kiedy poprawiam mu włosy, wpadające do załzawionych oczu.
Mógłbym powiedzieć, że słyszę jak jego serce przerywa galop i na przemian przyspiesza pompowanie krwi.
"Hazza." szepcze. Głaszcze mój policzek i patrzy prosto w oczy z malutkimi iskierkami, których jeszcze nie przyszło mi nigdy zobaczyć.
Myślę, naprawdę myślę, że to może być najprawdziwsza i jedyna w swoim rodzaju miłość. Zastanawiam się jakim cudem, dopiero teraz to spostrzegłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top