11

Jest jak jest, jest jak miało być.

14.05.2014
Zmierzłość. Osłabienie. Zawroty głowy. Częste halucynacje. Te wyrazy idealnie definiują mój obecny stan.
To już siódmy dzień z Edem, siedem dni w czasie których Louis nadużywał swojej komórki, siedem dni podczas których próbował włamać się za bramy posiadłości; ale mój manager nigdy nie wpuszczał biedaka do środka. Odsyłał z płaczem do auta i nie byłem ślepy, widziałem jak strasznie go traktował. Przez resztę dnia odwdzięczałem mu się tym samym i byłem nie do zniesienia.
W gotowaniu podstawowych dań nie był zły; nie lepszy niż Louis, a z pokoju co rano wyganiała mnie sprzątaczka. Zmieniała mi pościel, wycierała kurze, podłogi.
Poza tym Sheeran nie był człowiekiem zapominającym o interesach. Siadał ze mną na kanapie w salonie i kazał mówić co ma napisać nowego w rozdziale. Czasami się wkurzał na to co dyktowałem- głównie jak wspominałem o nim i jego chorym zachowaniu- często zmieniał zdania, przedstawiając siebie w lepszym świetle. Dlatego w nocy, kiedy głęboko spał, dokładałem małą korektę tekstu.
Zdarzało się, że czułem się lepiej i zabierał mnie na golfa. Upewniał się, że się nie przemęczam i czerpię z gry samą radość. Polubiłem to bardzo i mam już nawet kupioną własną torbę z kijkami.
Wieczorami odwiedzali go przyjaciele i grali w bilarda w tak zwanym pokoju zabaw. Nie brałem w tym udziału i zwykle tę chwilę wykorzystywałem na oddzwonienie do Louisa, który czekał. Zawsze czekał.
Oh, ale rozmowy z nim to prawdziwa udręka. Stara się panować nad głosem, ale słyszę jak chlipie pomiędzy słowami. Wyżala się, że nie umie spać i żartuje, że go zaraziłem. Z tego co się ostatnio dowiedziałem, wywalili go z pracy, bo zbyt często opuszczał godziny pracy. Ma wyjebane i jest w rozsypce. Błaga mnie, żebym uciekł od Eda do niego, bo za mną tęskni. Non stop tłumaczy, że nie umie beze mnie żyć, plus, że nie chce żeby jakiś skurwiel zabierał mu ostatnie chwile ze mną.
Tak na marginesie, nikt jeszcze nie przytoczył tematu pocałunku- co nie oznacza, że każdej nocy nie odtwarzam sobie smaku jego ust. Jego dotyku, bliskości. Myślę, co by mogło się stać dalej, aż dochodzę do momentu w którym desperacja sięga szczytów i muszę sobie dopomóc sam ręką. Drugą piąstkę wciskam w usta, kwiląc na jego wyobrażenie.


Coś co mnie doszczętnie niszczy jest fakt, że Louis nigdy nie chce kończyć rozmowy. Na etapie pożegnania, piszczy i powtarza w kółko, żebym się nie rozłączał. Łamie mi serce, kiedy jestem zmuszony urwać połączenie w połowie jego fiksacji. Około drugiej w nocy zżera mnie poczucie winy i piszę do niego smsa czy wszystko z nim okay, na co odpisuje mi po kilku sekundach 'teraz już tak'.
Mijał tydzień i wiedziałem co się zbliża. Mianowicie, jako Oficjalna Maszyna Do Zbijania Kasy, nie mogłem ot tak zaprzestać pracy. Sheeran spytał mnie dziś rano czy jestem w stanie polecieć do Hamburgu na podpisywanie książek.
Byłem słaby jak cholera już wtedy, łzy cisnęły mi się do oczu na samą myśl o śnie, ale się zgodziłem. Fani odchodzili od zmysłów i takie spotkanie miało zasiać u nich spokój.
Polecieliśmy do Hamburgu prywatnie i błyskawicznie zjawiliśmy się w hotelu. Ed załatwił nam hotelowe all inclusive z czego wyszło, że jedliśmy z wszystkimi turystami w jednej sali.

"Któregoś dnia naprawdę zasnę, nie na chwilę, nie na noc, ale na wieczność. To trochę przerażające, nie?"
Ed popatrzył na mnie z pożałowaniem, wkładając do połowy widelca z kurczakiem.
"Nie masz już o czym myśleć, Styles?" burczy i wbija z rozmachem nóż w udko. "Setki fanów przed hotelem ryczy, bo wyglądasz jak zaniedbany śmieć, który ma zbyt wielką godność na wynajęcie stylistki. Lousiowi odpierdala. Wiedziałeś, że ochroniarz do mnie dzwonił, bo twój szatynek próbował odciąć dom od prądu, byśmy wyszli na zewnątrz?"
Staram się nie uśmiechnąć. Naprawdę staram.
"To nie jest kurwa śmieszne, Harry!" wrzeszczy, rozglądając się czy ktoś zwraca na nas uwagę. "Zamiast myśleć co będzie, kiedy umrzesz, mógłbyś z łaski swojej skupić się na teraźniejszości? Proszę? Mamy problemy i..."
"Gdybyś nie kazał mi się przeprowadzać do siebie, Louis nie sprawiałby żadnego kłopotu, zdajesz sobie z tego sprawę?"
"Uważasz to za dobre, no nie wiem, wytłumaczenie?" pyta. "Wiem, że zawsze znajdziesz sposób na jego usprawiedliwienie, niczym, kurwa, tatuś, ale są pewne granice. I mam nadzieję, że jesteś świadomy, że wszystko co robię, robię dla twojego dobra."
"Czasami mylisz pojęcia." wzruszam ramionami, wypijając z denka filiżanki kawę.
Nie trudno powiedzieć, że Sheeran nie pomógł mi w sytuacji w jakiej się znalazłem. Pogarszał ją i tak szczerze? Nie wiem ile tak jeszcze wytrzymam bez Louisa.
Potrzebuję go jak mój organizm kawy, żeby przetrwać.





Następnego dnia, podpisywanie książek minęło dosyć szybko. Rozmawiałem więcej z fanami- tak jak zalecił Ed- i robiłem więcej zdjęć. Tym razem Sheeran nie wypuścił mnie z pokoju bez delikatnego make up i ułożonej fryzury. Stylistka dodała wszelkich starań, bym wyglądał jak zdrowy człowiek. I okay, może mnie przekonała, że makijaż potrafi zdziałać cuda.
Na pytania czy jestem chory, odpowiadałem, że nie jest to komfortowy dla mnie temat do rozmowy. Tuż po tym żartowałem, że jakoś się trzymam, skoro tutaj dla nich jestem.
Kolejka się ciągnęła zawijasami, ale zatrzymała w miejscu czas, kiedy zrównałem wzrok ze znajomą twarzą.
"Percy..."
Inaczej mówiąc: przyjaciel ze studiów. Gdy tylko się zdarzało, że mieliśmy wspólne zajęcia na które nie uczęszczał Louis (było takich godzin może z trzy), siadaliśmy razem w ławce i plotkowaliśmy. Na okienkach wychodziliśmy razem do cukierni i kupowaliśmy cynamonowe rogaliki. Spędziłem z nim dobrych kilka miesięcy, byliśmy jak bracia.
"Harry Styles." mówi cicho z szerokim uśmiechem. Chichoczę na to przejmując od niego tomik. "Gdzieś ty się spiął."
"Wysoko, ale sam nie wiem gdzie i jak." przyglądam się mu z jawnym zainteresowaniem. Wyładniał. Przypakował. I na pewno w tym całym pakiecie ułożył sobie świetnie życie i spełnił wszystkie marzenia.
"Jak leci?" pyta wesoło "Czytałem wszystkie twoje książki, są na honorowym miejscu u mnie w domu, słowo daję. Nie przerasta cię sława?"
Usłyszałem kilka jęków ze strony młodszych fanek.
"Perc, poczekałbyś chwilę aż skończę podpisywanie? Wyskoczylibyśmy gdzieś po, co ty na to?"
Przytaknął ochoczo, a Ed odprowadził go do osobnego pokoju gdzie częstowano kawą i tortem.
Resztę fanów załatwiłem już szybciej, posyłając krótki uśmiech i oddając książkę z wymachanym autografem. Usłyszałem swoje za nieprofesjonalne zachowanie, ale pal licho. Gotowy do wyjścia spostrzegłem Percy'ego przed telewizorem. Zajadał lody z polewą karmelową i zerkał na telefon.
"Hej, idziemy?"
Percy odwrócił się, dalej szczerze uśmiechając. Cóż za pozytywny człowiek. Nie takiego go zapamiętałem. Za czasów wczesnego wstawania, czy godzin lekcyjnych do osiemnastej, chodził smętny i zmęczony.
"Jasne, ruszajmy, chcesz trochę?"
Przystawił mi przed usta łyżeczkę z lodami i czekał w miejscu, aż coś zrobię. Bez wahania wsadziłem ją sobie pomiędzy wargi i zassałem, a gdy zrozumiałem jakie to dobre, sięgnąłem po jeszcze.
"Już są moje."
Zaśmiał się oddając mi kubeczek.
"Opowiadaj. Zostałeś tym redaktorem? Wymarzonym dziennikarzem, scenarzystą?"
"Redaktorem." przyznaje dumnie, przytrzymując mi drzwi. "W całkiem znanym wydawnictwie, nie narzekam."
Wyszliśmy na miasto, które składało się głównie z lodziarni, kawiarenek i restauracji. Ludzie byli zbyt zabsorbowani dojściem do pracy, żeby zwrócić na nas uwagę, jednak paparazzi to nie ludzie w moim rozumowaniu. To zwierzęta, dzikie w dodatku, żerujące na naruszaniu czyjejś prywatności.
Nie zmienia to faktu, że są widoczni i ich zauważyłem. Nie przestawali kierować na nas obiektywy.
Percy wyraźnie się spiął, więc przybliżyłem się do niego opiekuńczo.
"Nie zwracaj na nich uwagi, idź przed siebie i nie myśl o tym, że ktoś nas obserwuje. To psy, które zostały spuszczone ze smyczy, daj się im nabiegać."
Brunet pokiwał głową, a zrzednięta mina przybrała znowu blask.
"Poza tym piszę do jednej gazety artykuły i jest to bardzo fajne, bo pozwalają mi się wypowiadać na jaki tylko temat chcę."
"To super. Cieszę się, że wszystko przebiega tak jak zaplanowałeś.''
''A nawet lepiej!" śmieje się. "Jak z dziećmi Styles? Na pewno masz już kogoś, co nie?"
Skrzywiłem się, przegryzając mocno wargę.
Louis. Dawno nie myślałem o Louisie. Pewnie wydzwaniał już z pięć razy.
"Nie mam nikogo i nie planuję tego zmieniać." mamroczę. Wyrzucam do kosza kubeczek po lodach. "Jest jak jest. Ty kogoś masz?"
"Żonę Celię i dwójkę dzieci Grega i Bena."
Wszystko jasne czemu jest taki pełen życia. Ma dla kogo żyć. To daje mu siłę, nawet gdy jej nie ma. Miłość ma w sobie magię, która napędza osobę do niemożliwego, stawia cię w pionie, kiedy chwilę temu wątpiłeś czy jeszcze uda ci się podnieść. Daje nadzieję, choć jej nie ma.
Dlatego wiedziałem, że muszę wrócić do Louisa, nie zważając na zdanie Eda.
Pożegnałem się z nim po pół godzinie; zmieszany podał mi swój numer i powiedział, że moglibyśmy się kiedyś spotkać u niego w domu na obiedzie. Przyjąłem zaproszenie i zadzwoniłem po kierowcę.


Usadowiłem się wygodnie w skórzanych fotelach i wyjąłem z kieszeni komórkę.

3 nieodebrane połączenia od Eda.

10 nieodebranych połączeń od Louisa.

Dzwonię do Sheerana.

"Czego?" rzucam na wstępie.

"Czy ciebie pojebało?"

"Zdefiniuj."

"Wracaj natychmiast do hotelu, w nocy mamy lot! Zresztą i tak się już nasłuchałem, Tomlinson widział zdjęcia z twojej przechadzki z Percy'm i jest kurwa zazdrosny. Drze się, że wypuszczam cię z byle kim i jestem nieodpowiedzialny..."

"Ed. Wracam do niego."

"Nie."

"Postanowiłem już. Wolę umrzeć z osobą, która nie odwzajemnia moich uczuć, niż z osobą, która przez resztę życia próbuje mi wybić z głowy ostatnie przyjemności. Wybacz."

Po tym się rozłączam, słabo opadając na drzwiczki samochodu. Miałem dość.


Nie zabrałem ze sobą bagażu, a to co pozostało w willi Eda, może się tam równie dobrze rozłożyć, nie bardzo mnie to obchodzi.

Aktualnie stałem przed drzwiami mojego apartamentu i czułem jak żołądek podchodzi mi do gardła. Musiałem przytrzymać się ściany, kiedy wszystko na chwilę zawirowało. Wydawało mi się, że pukam, ale chyba nie pukałem, bo nie miałem siły. Upadłem na podłogę i się rozpłakałem, bo wszędzie latały kuleczki, kwadraciki, kolorowe smugi i czarne kłęby dymu. To mnie przerastało, chciałem umrzeć i po prostu zasnąć. Chciałem spać, a nie widzieć te paskudztwa.

Do obrazów dołączyły się głosy, różne szczerze powiedziawszy

umrzesz niedługo, Louis pozostanie sam

LouisLouiSLOUISS

Louis

nigdy się nie pozbiera
nie zdążysz, nie zdążysz, nie zdążysz
zraniłeś,
zraniłeś
louis
nic dobrego cię nie czeka
zabij, zabij się

Patrzyłem na dłonie, ale były niewidzialne. Może tak drżały.

Usłyszałem skrzypnięcie drzwi pomiędzy głosami. Louis wybuchnął płaczem na mój widok i chwycił moją twarz w obie dłonie. Utrzymywał kontakt wzrokowy, starając się mi coś przekazać. Ale nie słyszałem co. Znowu. Serce tak wolno biło, jakby ktoś mi podał środek odurzający. Zamknąłem oczy, przełykając ciężko ślinę. Czułem się jakby to było koniec i świat zabierał mi ostatnie siły.

"Harry."

Serce znowu przyspieszyło swój maraton.

"Harry"

"Haz."

Otworzyłem oczy, by zobaczyć to co zwykle. Ukochany salon, trochę zbyt czysty, ale wciąż ten sam i przede wszystkim mój.

Louis siedział nade mną na piętach. Przecierał mi ręcznikiem z czoła pot i głaskał potulnie dłonią za uchem. Na jego policzkach widniały zaschnięte łzy. Bladość momentalnie rzucała się w oczy. Wyglądał jak ja. Jakby nie spał od kilku dni.

"Nie wiesz jak tęskniłem, Haz." mówi cicho, zbliżając swoją twarz. Trącił nosem mój czubek nosa, a po chwili pocałował mnie pośrodku czoła. Nasze łzy się wymieszały i nic chyba tak nie bolało jak przeżywanie tego razem. Zgrani w myśli, że jest źle, w tęsknocie, przerażeniu, ciszy. Tego czego na głos się nie mówi.

"Kim był ten chłopak?" pyta po chwili, kiedy w miarę wyrównaliśmy oddech.

Louis siedzi okrakiem na moich udach i gładzi moje włosy, przeczesując je do tyłu.

"Widziałem zdjęcia i poczułem się dziwnie...zastąpiony. Z nikim nie dzielisz lodów. Wobec nikogo nie jesteś tak opiekuńczy. Spotykasz się z nim?"

Szatyn na nowo płacze, choć nie jest to dla mnie zrozumiałe. Ani to co powiedział, ani jego zachowanie.

Mrugam mokrymi rzęsami, skupiając wzrok na jego pięknych rysach twarzy.Tak pięknych.

"Czemu mam wrażenie, że jesteś zazdrosny?"

Przechodzą go dreszcze i szlocha krótko.

"Harry, odpowiedz, jesteś z nim?"

"Nie jestem z Percym." odpowiadam zgodnie z prawdą. Wzdycham ciężko. "Co to ma za znaczenie, tak w ogóle? Czemu przeszkadzałoby ci, gdybym jednak z nim był?"

"Czyli kłamiesz, chodzisz z nim! Chodzisz!" oskarża wysokim głosem, zakrywa usta dłonią i nabiera kilka wdechów na dziesięć sekund.

"Nie chodzę." powtarzam oszołomiony, przyciągając go bliżej siebie. "Lou."

"Odchodzę od zmysłów przez ciebie...ja, j-ja..."

"Shh, spokojnie, okay?"

Siadam i pocieram uspokajająco jego plecy i idealne zgarbienia. Przesuwa się pod naciskiem moich palców.

"Czemu odchodzisz przeze mnie od zmysłów?"

"Nie wiem." kłamie, marszcząc nosek. "Nie wiem, po prostu, po prostu..."

Zniszczyłem i go, myślę. Jeśli nie załatwię mu terapeuty teraz, to z pewnością będzie zmuszony umówić się z kimś w przyszłości. Super.

"Zacząłem wszystko kwestionować, kiedy odszedłeś." zacina się, spoglądając w bok, a ja zastygam, niepewny czego mam się spodziewać. "Myślałem jak to by było się ustatkować...albo jak to by było kogoś pokochać. Wtedy...wtedy zdałem sobie sprawę, że ja już kogoś, kurwa, kocham."









Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top