10

Żyjesz, ale zarazem tylko oddychasz

8.05.2014
Jestem słaby. Zaczynam zauważać, że wolniej się poruszam, a proste czynności, stają się dla mnie przeszkodą w zwyczajnym funkcjonowaniu. Choćby pisanie. Tracę wątek w połowie zdania, brakuje mi synonimów słowa i za cholerę nie potrafię ich sobie przypomnieć. Nie tak jak kiedyś, kiedy pisałem płynnie, wzbogacając tekst w mądre wyrazy, które nadawały książkom ciekawy charakter.
Przyznaję, że nawet samo naciskanie w klawiaturę staje się męczące. Oczy mnie bolą i krople nawilżające już nie pomagają. Domagają się odpoczynku, którego nie dostarczyłem im już od dłuższego czasu. Światło z monitora nie sprzyja.
Nie dokończę tej książki, prawda? Nie uda się. Nie ma szans.
Chce mi się płakać nad swoim losem. Jakby to miało sens, jakby ktoś się miał zlitować i wysłuchać mojego nieszczęśliwego płaczu. Moja psychika nie miała stałego gruntu; bo to nie było tak, że tylko umierałem, nie miałem również motywacji, by to ciągnąć.
Louis jest odległym marzeniem. Swoje zrobił, ale nic innego od niego nie mogę wymagać.
Zdarzało się, że mój mózg podkładał mi inny obraz pod ten rzeczywisty. Załóżmy patrzę jak Louis schodzi po schodach, uśmiecha się łagodnie w moją stronę, ma mokre włosy po kąpieli. Schodzi dalej, aż nagle schody pod nim wciągają go i szarga się na prawo i lewo, a ja nie mogę się ruszyć. I tracę go z oczu.
Halucynacje łączące się z atakami paniki. Zdecydowanie najgorsze stany jakie mogą się przytrafić.

Czasem są one drobne: na przykład rozmazany obraz z kolorami, których nie ma w punkcie na który akurat patrzę. Coś śmignie mi przed oczami, wydaje się, że ptak, że gałąź, że kula, ale nigdy nie jestem w stanie dokładnie opisać co to jest. Mam wrażenie, że ktoś zamknął drzwi na klucz, przez co utknąłem i nie umiem się wydostać. Po paru minutach okazuje się, że Louis nakrywa mnie z dłonią na klamce, której nie drgnąłem palcem.
Uwsteczniam się i boję się tego jak cholera. Co sobie myśli Louis? Bo okay, to musi być niczym z horroru, kiedy nakrywasz swojego przyjaciela w takiej chorej sytuacji.
Dawno mi nie mówił jak się czuje, można powiedzieć, że zamknął się w sobie. Nawet już nie mówi, że jest przerażony czy zesrany, ja to już po prostu wiem. Boi się zostawiać mnie samego na kilka godzin pracy. Szybko wraca do domu i nigdy nie bierze dodatkowych godzin. Robi zakupy, dopiero wtedy, kiedy już naprawdę trzeba, nigdy nie idzie ot tak. Kiedyś wychodził wieczorami na spacer, do klubu, teraz zamiast tego spędza czas ze mną przy filmie, albo gotując coś dla nas na obiad/kolację. Przed pójściem spać długo ze mną rozmawia (prawdopodobnie robi to specjalnie), później chwilę czyta moją książkę i po zgaszeniu lampki zadaje mi pytania, które nie raz robią się podejrzane.
Noce z nim są dziwne, ponieważ od dowiedzenia się o mojej chorobie zaczął gadać przez sen. Coś go dręczy i możliwe, że to ja we własnej osobie, bo najczęstszym wypowiadanym słowem, które wyrywa się z jego ust jest 'harry' 'hazza' i 'hazznie'. Może śpi, ale niespokojnie i nie wiem czy nie jest to gorsze od niespania. Po takiej nocy budzisz się bardziej zmęczony niż przed położeniem.


Tak jak zaprzestał mnie zaskakiwać, dzisiaj znowu zaczął. Była dokładnie 18:14, kiedy Louis spóźniał się już o godzinę i 14 minut. Wykręciłem jego numer, ale włączyła się poczta głosowa. Martwiłem się, a nauczyło mnie życie, że martwienie zawsze prowadziło do ataku. Nic nie mogłem poradzić na szybsze wdechy, podrygiwanie nogą i zaciskanie w gardle.
18:26 usłyszałem przekręcany zamek i zerwałem się na równe nogi. Popłakiwałem i roztrzęsiony wpadłem w jego ramiona. Z czego miałem idealny widok na gościa. Całkiem ładnego.
Uścisk zaczął się robić niezręczny, a sam Louis nie wiedział co zrobić z rękami. Odsunąłem się, a szatyn odchrząknął.
"Zayn to Harry, Harry, Zayn" przedstawił nas vice versa, na co kulturalnie podaliśmy sobie dłonie. Wyglądał na miłego chłopaka, dopóki się nie odezwał.
"Jesteś taki blady, wychodzisz w ogóle z domu, pisarzyku?"
Siedzieliśmy na kanapie w salonie. Louis poszedł wszystkim po kawę i ciastka z lodówki. Tłukł się jak ostatni wariat, nie wiadomo co przyrządzający.
"Czasami." odpowiadam ze wzruszeniem. Wiedziałem, że chodziło mu o wygląd ogólny, bo nie tylko bladość rzucała się, ale także zakrwione oczy, wory, lekkie odbarwienia. Z pewnością nie mówił o samym odcieniu skóry. "Więc, jak się poznaliście?" zmarszczył brwi "Ty i Louis?"
"Oh!" zawołał i zaśmiał się wesoło. "Przez koleżankę z pracy Louisa, Fancy, może znasz? Przyszedłem ją dzisiaj odebrać, bo zepsuł się jej samochód, a sama autobusem oczywiście nie mogła wrócić" dopowiedział sarkastycznie." I tak jakoś się złożyło, że potrzebowałem rady co do książki na urodziny siostry i wpadłem na Louisa... i mi bardzo pomógł. Poszliśmy razem do kawiarni, kiedy skończył zmianę. Dużo o tobie opowiadał."
Co konkretnie?
Chciałem spytać, ale jednocześnie nie chciałem wyglądać na zdesperowanego tej wiadomości. Pozostałem cicho z małym kiwnięciem głowy.

Louis i Zayn naprawdę dobrze się dogadywali, biorąc pod uwagę małą ilość godzin, które wspólnie spędzili. Mieli podobne poczucie humoru, dokańczali po sobie zdania i co najważniejsze (i najgorsze), Zayn potrafił rozpromienić Louisa jak nikt inny. Dawno nie słyszałem, żeby tak dźwięcznie się śmiał. Żeby brzmiał tak radośnie i kurwa, szczerze. Beztrosko toczyli rozmowę z której powoli zacząłem się wycofywać.
Nie byłem tu potrzebny. Poza tym nie znałem się na piłce tak dobrze jak oni. Ani na nowym filmie Spidermana. Czy na temat przypałów w klubie...
"Powinniśmy do jakiegoś pójść!" zaproponował nagle Zayn, sięgając po następne ciastko. Pożarł go dwoma kęsami. Podskakiwał w jednym miejscu, przenosząc wzrok to ze mnie to na Louisa."Teraz! Harry, Louis, ubierzcie się, będzie zabawa, obiecuję wam."
Nie żebym się ucieszył, ale Louisowi zrzedła mina na ten pomysł. Pokręcił głową.
"Nie, Zayn, myślę, że to nie wypali..." zaczął się tłumaczyć, ale przerwano mu.
"No weź!" podniósł głos, śmiejąc się. "Popalimy sobie na spokojnie, potańczymy z ładnymi laseczkami..."
"...albo innymi ludźmi..." mamrocze Lou, zerkając na mnie ukradkiem. Widać, że chciał mi dodać tym otuchy, a nie sprostować zamiar.
"Kogokolwiek tam wolisz." poprawił się i obojętnie machnął ręką. "Wychillujemy się, napijemy za lepsze czasy i będzie fajnie. Kiedy ostatnio się porządnie zabawiłeś, huh?"
Trudno powiedzieć, myślę, może przed dniem, kiedy mu powiedziałem i zniszczyłem jego bezproblemowe życie.
"Hm, nie wiem." odpowiada niemrawo. Spuszcza głowę, bawiąc się materiałem od spodni. "Jestem zmęczony, Harry pewnie też i..."
"Harry'emu z nas wszystkich najbardziej jest zalecane wyjście. Widziałeś jaki on jest blady? Nie można całymi dniami pisać książek, niszczy tym swoje oczy, spójrz tylko-"
"Stop." głos Louisa jest surowy, oczy pociemniałe. Podnosi głowę. "Harry cierpi na anemię i inne chujstwa o których nie chciałbyś nawet czytać, bo bałbyś się nocą zasnąć, więc oszczędź sobie. Okay?"
Zayn marszczy nos i rzuca mi przepraszające spojrzenie.
"Nie wiedziałem...czemu mi nic nie powiedziałeś, Harry?" przysuwa się bliżej mnie. "Nie chciałem być niemiły."
Louis obserwuje nas uważnie i nie chcę grać tego zazdrosnego albo być tym, który robi problem, więc tłumaczę Zaynowi, że nie rażę do niego urazy. Uśmiecha się i wraca prędko do tematu klubu i tego jak bardzo, by chciał z nami pójść.
Louis waha się ze względu na mnie, ale wiem, że właśnie tego potrzebuje. Dlatego wkraczam do rozmowy.
"Idźcie, ja zostanę i pooglądam nowy sezon Jamie'go Olivera."
jakkolwiek żałośnie to brzmi
"Idziesz z nami." synchronizują się i przybijają sobie na to żółwika.
Wzdycham cierpko.
Nie powinienem nigdzie wychodzić. Różne rzeczy mogą się tam wydarzyć i sam nie wiem jak może na mnie zadziałać alkohol. Daisy nic nie wspominała o tym, że nie mogę....za to mówiła, że mam wykorzystać swój ostatni czas należycie. To musi coś znaczyć.
"Nie musisz pić, Haz." mówi pogodnie Louis w chwili, gdy Zayn odprowadził się do łazienki. Usiadł obok, lokując swoją dłoń na moim udzie. "Chcę cię po prostu mieć na oku, dobrze? Nie zmuszam cię do niczego, po prostu..."
Nie chcę żeby wyjaśniał co ma na myśli, bo jestem świadomy, że odmienny tryb życia na który przeskoczył go przerasta.
Zgadzam się. Przed wyjściem porywam z wieszaka jego bluzę.


*

Wypiłem może cztery shoty i nie był to dobry pomysł. Klubowe światła w mgnieniu oka przestały nimi być. Miałem wrażenie, że świat stanął w miejscu, a ludzie mnie otaczający przesuwają kolorowe światła na mnie, by mnie oślepić. Louis raz znikał raz się pojawiał. Zayna w ogóle nie było. Ktoś mnie zmuszał do picia więcej, chyba wlewał do buzi bezpośrednio, siedziałem i upadałem. Stawałem z podłogi na której jakoś byłem i widziałem wszystko jak urywaną taśmę. Jakby czegoś brakowało pomiędzy, znowu upadałem i nagle byłem otulony ramionami. Urwany obraz. Patrzyłem w lustro w łazience, czerwone światło popchnęło mnie na ścianę. Urwany obraz. Ktoś dotyka moich pleców, lekko je gładzi i nagle stoję na przeciwko Louisa. Słyszę go, ale muzyki już nie.
Czuję drażniący odór alkoholu i wszystko znowu staje się płynne.
"Skarbie moje." szepcze. Obejmuje mnie wokół szyi i przyciąga blisko siebie, tak, że stykamy się nosami. Światła próbują nas zepchnąć w bok, ale Louis mnie trzyma w miejscu, jest niczym kotwica.
Boże, jak ja go kocham. Gdyby tylko wiedział jak ja go kocham.
Kocham, kocham, kocham.
Wzdycha niepewnie w moją twarz i staje na palcach, na moich czubkach butów. Spogląda mi w oczy. Dziwne jest to, że to rejestruję i nikt nam nie przeszkadza. Światło rozprasza się wokół nas.
To się nie dzieje naprawdę.
Ale on tu stoi i go czuję, jestem tego taki pewien.
Moje usta są wyschnięte, więc oblizuję je, a on dalej na mnie patrzy. Zniża swoje małe dłonie w dół, na moje pośladki i delikatnie przesuwa wargami po moich ustach.
Pyta o zgodę.
Przyciskam usta do tych należących do niego i wszystko staje się jasne. Dosłownie. Światła, coś we mnie i moja miłość. To nie jest czuły pocałunek, raczej ten, który zalicza się do mokrych i niechlujnych, spragnionych. Popycham go na ludzi, a on stara się znaleźć coś do podparcia ręką, ale nigdy nie przestaje całować.
Przegryzam jego wargę i wydobywam z niego najpiękniejszy jęk. Głośno dyszę, gdy przeczesuje moje loki i mocniej się wpija w górną wargę. Dodaje język i tym razem nie pyta już o zgodę.
Przerywa nam znienawidzone. Dokładnie nikt nie wie co.
Może ciemność.
Może choroba.

****



No więc ocknąłem się w akompaniamencie pikania. Pochylona nade mną Daisy, odetchnęła z ulgą i opadła luźno na krzesło obok łóżka.
"Dzięki bogu." mówi pod nosem i rzuca na stolik teczkę. Przyciska dłońmi oczy i przez chwilę tak siedzi.
"Byłam przekonana, że umrzesz." mówi bez grudek, prostując się, by mieć na mnie lepszy widok. "Albo przynajmniej zapadniesz w śpiączkę, naprawdę nie liczyłam, że..."
Potakuję, rozglądając się słabo wokoło. Znajdowałem się w podobnej sali co poprzednio, tyle, że ta wydawała się mniejsza. I bielsza.
"Jak mogłeś w takim stanie cokolwiek wypić, Harry?" pyta, wtykając mi patyczek do buzi. Naciska nim mocno na język, po czym rozluźnia. "Masz trochę rozumu?"
"Chciałem dobrze." odpowiadam cicho, bo nie umiem głośniej.
"Jak się czujesz?"
Stoi nade mną i mierzy mnie smutnym wzrokiem. Nie odpowiadam. Jaki jest sens?
"Louis obwinia się za to" wymachuje ręką "Za to wszystko. Masz coś przeciwko, żeby dać mu także znać?"
"Nie. Jak się tutaj znalazłem?"
"Louis zadzwonił do Eda z tego co wiem. Przywieźli cię tu, ale nie tylko ty byłeś w koszmarnym stanie. Louisowi byliśmy zmuszeni podać środki uspokajające. Dygotał cały i powtarzał w kółko, że to wszystko jego wina."
Przełykam ciężko ślinę na samą myśl. Jezu Chryste.
Co ja z nim robię?
"Jest na oddziale?" pytam.
"Tak. Chwilę temu zasnął, podaliśmy mu leki nasenne, ponieważ stwierdziliśmy, że tak będzie dla niego prościej. Kiedy tylko się obudzi poinformujemy go, że już wszystko w porządku. W tym czasie powinny wykapać twoje leki i będziecie mogli wrócić do domu."

Uchylają się ze skrzypnięciem drzwi i widzę znajomą twarz Eda.
"Daisy?" przeszli na ty? Manager zwraca swoje spojrzenie na mnie. Westchnięcie odbija się słabo od ścian. "Harry, oh boże, żyjesz."
Zatrzaskuje drzwi i przysuwa krzesło z końca sali przed moje łóżko. Wygląda jakby kamień spadł mu z serca.
"Kurwa, myślałem, że go zabiję jak do mnie zadzwonił. Wszystko z nim okay?" zdaje pytanie Daisy i ściska opiekuńczo moje przedramię.
''Na tyle ile może być okay w swoim stanie." przechyla głowę, śledząc lekko palcem zmarszczki pod moimi oczami. "Harry jest silniejszy niż większość. Ma układ odpornościowy niczym z tytanu."
"Faktycznie coś w tym jest" chichocze Ed. Uważnie obserwuje jak przykłada mi do czoła kompres i się prostuje. "Gdyby nie ty może nie miałbym dziś go przed sobą z otwartymi oczami.''
"Przestań gadać głupoty." beszta go, ale widać, że jest zmęczona, żeby wykazać większą energię na reakcję. Poprawia kołdrę pod którą leżę i zabiera ze stoliczka teczkę.
"Zostawiam was razem do obgadania spraw, tak?" podnosi znacząco brew na Eda.
o co chodzi
"Tak. Dobrze. Do zobaczenia, Daisy."
Żegna go skinieniem i znika, zostawiając niedomknięte drzwi. Po tym Ed długo milczy, skupiając wzrok na podłodze.
"Kiedy Louis do mnie zadzwonił, brzmiał jakbyś umarł." mamrocze, zerkając na mnie. Staram się patrzeć mu prosto w oczy. "Przez chwilę naprawdę myślałem, że to już koniec. Przyznał się gdzie jest i błagał mnie, bym przyjechał, bo się bał. Był wstawiony, obstawiałem, ale upewniłem się dopiero jak go zobaczyłem. Zrobił wielkie zamieszanie, niekorzystne dla ciebie, dla mediów idealne. Upadłeś na niego i cię próbował utrzymać, ale był tak wystraszony, że w końcu stoczył się z tobą. Harry, wypiłeś za dużo. A Louis to idiota, który rozumie, że popełnił błąd i sam wiem, że nigdy nie miał złego zamiaru. To jednak nie zmienia faktu, że jest on nieodpowiedzialnym typem człowieka..."
"Co się stało przed tym?" muszę się dowiedzieć czy wie. "Przed utratą przytomności?" precyzuję szybko.
Ed wygląda na rozbawionego, ale zmazuje ten wyraz twarzy jednym przetarciem dłoni.
"Wiem co się stało i ty też dobrze wiesz."
To nie była moja wyobraźnia, notuję i czuję jak moje serce przyspiesza. Kurwa, jezus, kurwa.
Zastygam jakby sparaliżowany i czekam, aż powie coś dalej.
"Był tak spanikowany, że zdradził mi i to. Nawet nie miał czasu przemyśleć co dokładnie się wydarzyło, bo pocałunek przyćmiło twoje zemdlenie. Zresztą był pijany." parsknął. "Nie rób sobie nadziei, okay? Prawdopodobnie będzie teraz tak, jakby ten pocałunek nie miał miejsca. Louis nie jest gejem i nie możesz tracić czasu na myślenie, że może kiedyś coś do ciebie poczuje. Nie pozostało ci już długo, więc wybij go sobie z głowy jak najprędzej i zacznij żyć, zanim kurwa zdechniesz."
Ostre i szczere do bólu. Czy on myśli, że gdyby to było takie proste to już bym nie ruszył dalej? Czy on rozumie jak działa miłość?

Nie moja wina, że los się na mnie uwziął i że pokazuje mi obraz właśnie jego jako mojego chłopaka.

Wszystko w nim ze mną, by się dopełniało.
Wszystko byłoby idealne i nigdy bym go nie zawiódł.
Spuszczam głowę onieśmielony i czy to w ogóle ma sens? Zmieniać swoje życiowe refleksje i decyzje pod koniec życia? Mam zapisane umrzeć nieszczęśliwie to tak się stanie. Koniec kropka.

"Rozmawiałem z Daisy i doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie jak na jakiś czas przeprowadzisz się do mnie."
"Co kurwa?" przesłyszałem się? "Co ty do mnie w ogóle mówisz..."
"Pomyśl!" podnosi głos. "Tak będzie lepiej, Louis nie będzie musiał patrzeć jak umierasz, a ty nie będziesz musiał się martwić, że to widzi. Idealny układ. Plus może coś w tobie wreszcie kliknie i przestaniesz o nim fantazjować, kiedy będziecie z daleka od siebie."
Zanim zdążę odpowiedzieć albo bardziej nakrzyczeć, wchodzi z rozmachem Louis. Kurwa mać, jest rozbrojony totalnie, nie wiem w sumie czy płacze czy się dusi czy też zaraz wybuchnie z wkurwu. Ma wielkiego siniaka pod okiem, który rodzi we mnie wiele pytań , ale przeważnie jedno: co mnie ominęło?
Wygląda tak delikatnie, w szpitalnym szlafroku narzuconym na ramionka. Na mój widok powiększają się jego źrenice i zasłania twarz dłońmi.
"Co ci się stało w twarz?" pytam cicho. Jestem blisko wyrwania się spod kroplówki i podbiegnięcia do niego. Obejmuję go w talii obiema rękami, gdy tylko wystarczająco się przybliża.
"Przepraszam cię, Haz, ja-ja...ja wiem, jestem pojebany i nic nie warty, proszę cię, wybacz mi..."
"Louis, to nic nie zmienia." wtrąca się Ed, a Louis zastyga. Jakby gula utknęła mu w gardle i kończyny odmówiły posłuszeństwa.
Co to ma znaczyć? Marszczę na nich brwi i patrzę po obojgu.
"Czy ty chcesz znowu się ze mną pokłócić?" pyta wściekle Sheeran. Louis roni następne kilka łez, wciąż się nie ruszając. Mogę usłyszeć jego przerażająco szybko bijące serce.
"Pokłóciliście się?"
"Pobiliśmy się." szepnął Louis, przełykając ślinę.
"Co? Ed, ty mu to zrobiłeś?" wymachuję w stronę jego oka i nagle czuję przypływ adrenaliny. Nikt mi nie musi odpowiadać, cisza potwierdza wszystko. "Czy ciebie pokurwiło? Jak mogłeś go tknąć i go tak skrzywdzić!"
Ed prostuje się spokojnie na krześle.
"Musiałbyś widzieć go w akcji." odpowiada w zamian. "Popadł w szał."
"Mam to w dupie, miał prawo, bo był spanikowany! Ale ty nie miałeś prawa go tak urządzić!"
"Jesteś zaślepiony, Styles" zaciska zęby."Dlatego zabieram cię do siebie."
"Proszę cię Ed, przepraszam, że cię popchnąłem i...przepraszam" Louis wybucha w desperacji "Nie zabieraj mi go. To co zrobiłem było głupie, nie powinienem go narażać na takie ryzyko, ale to się już nie powtórzy przyrzekam, proszę."
"Nie, Tomlinson." huka głosem nie przyjmującym sprzeciwu. "Jestem jego prawnym opiekunem i zabieram go do siebie. Miałeś szansę i ją udupiłeś..."
"PROSZĘ!" krzyczy bezsilnie. "Przeprosiłem, zniknął mi z oczu przy barze i wiem, że mogłem być uważniejszy..."
"Koniec."
"Ed, kurwa, nie możesz. Nie możesz, mieszkam z nim od zawsze..."
"Zabieram. Go. Do. Siebie." wstaje z krzesła i włącza nad moją głową przycisk, który wzywa pielęgniarki konkretnie z dyżuru. "Nie daję gwarancji, że wróci, możesz do niego dzwonić, ale na razie nic więcej."

I wiecie co
może śmierć w tym momencie nie byłaby taka zła.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top