1
Nie, my nigdy nie będziemy przyjaciółmi. Jak bardzo będziesz tego chciał, nie możemy być. Bo ja zawsze będę Cię kochać tak bardzo aż któregoś dnia Cię przez to znienawidzę.
23.04.2014
Wyszedłem z pokoju prosto do łazienki, zwyczajnie nieświadomy tego co tam zastanę.
Majtki. Nie. Koronkowe, cholernie różowe stringi. Takie co pewnie wpijają się w tyłek tej dziwki bardziej niż to sobie potrafię wyobrazić.
Kopnąłem je prawą nogą na bok i z obrzydzeniem podniosłem swojego prawego kapcia by wrzucić go do kosza na pranie. Nie będę roznosił tego dziwkarstwa po całym moim mieszkaniu. O nie.
Rozebrałem się, wszedłem pod prysznic i dałem się cały zmoczyć gorącemu natryskowi. Nim zdążyłem się zrelaksować, usłyszałem jak drzwi się otwierają i ktoś otwiera szafkę, górną tą co tak strasznie skrzypi.
"WYJDŹ STĄD" warknąłem. Oparłem się o mokrą ścianę i zacząłem wmasowywać we włosy szampon.
"Ja...On mi powiedział, że tu znajdę podpaski i..."
"Wiesz gdzie ja to mam?" spytałem, przekręcając kurek. Zaprzestałem jakichkolwiek poczynań, pozostając zdecydowanie zbyt nabuzowanym. "Powtarzałem temu skurwielowi, że ZABRANIAM wchodzić jego laskom do pomieszczeń w których aktualnie przebywam, więc, sorry, kimkolwiek jesteś, wypieprzaj"
"Harry..."
"Skąd znasz moje imię? Nie wydaje mi się, żebym je krzyczał w nocy, Amando. W przeciwieństwie oczywiście do innych osób."
Prawdopodobnie się zaczerwieniła, bo jego laski już takie są.
Louis właśnie tylko takie wybiera.
Nieśmiałe, puszczalskie.
"Tylko wezmę tę podpaskę i..."
"Słuchaj, nie chce tego słuchać, masz pięć sekund, lepiej się pośpiesz"
Zrobiła jak jej kazałem, była posłuszna- a takie zdarzały się rzadziej.
Przebrany i pachnący delikatną wanilią, skierowałem się prosto do kuchni w której zastałem Louisa z Amandą siedzących na jednym krześle. Oczywiście laska nie siedziała nigdzie indziej jak na jego kolanach. Ten ją karmił i traktował jak małą dziewczynkę, której pragnął zaserwować jeden porządny dzień, o którym on zapomni do godziny, gdy ta będzie go rozpamiętywać do końca życia. Ciul.
"Hej, Haz!" powitał mnie rozweselony "Poznałeś już, Amandę?"
Patrzyłem na niego bez wyrazu, poirytowany. Jak codziennie. Jak dosłownie codziennie.
"Wyprowadzam się stąd kurwa"
"Mówisz to codziennie"
"Wyprowadzam!" krzyknąłem biorąc miskę i wlałem do niej zimne mleko.
"Haz, nie bądź taki, wiesz, że cię kocham, nie mógłbyś mi tego zrobić."
Jego idealne, niebieskie oczy były wpatrzone teraz tylko we mnie. Uśmiechał się pogodnie, odgarniając jednocześnie swoją cholerną, równie przyciętą grzywkę.
"Weź się lepiej przestań mi podlizywać i wpisz na listę zakupów nową paczkę podpasek i kondomów. Zrób coś pożytecznego"
"A co, martwisz się o mnie, Harold?"
Zachichotał i otulił szczęściarę w pasie by po chwili złożyć na jej karku delikatny pocałunek.
Przetarłem oczy i spróbowałem jakoś utrzymać się w pionie, pomimo narastających we mnie emocji.
Nie odpowiedziałem mu, tylko wsypałem do miski płatki i szybko udałem się do swojego zabałaganionego pokoju.
Miałem dość tej rutyny, codziennie to samo. Te same sprzeczki, to samo jego zachowanie, te same płatki i to samo znużenie. Nie mówiąc już o zmęczeniu, bo nie śpię pół nocy przez jego jęki i nawoływanie imion dziewczyn. Czasami się myli i krzyczy imię tej co pieprzył dzień przedtem- wtedy jest śmiesznie, bo zwykle dziewczyna jest oburzona, przestaje się czuć 'wyjątkowa' i zostawia go z problemem. Słyszę trzaśnięcie drzwi i furię Louisa.
Nie raz korciło mnie żeby pójść do niego i zaoferować mu drobną pomoc...ale wtedy przypominałem sobie, że na mnie nie zasługuje. Nie jest wart moich starań, uczuć, miłości, czy czegokolwiek innego co mogłoby mu sprawić przyjemność.
"H, dasz mi gotówkę, poszedłbym po coś do zjedzenia?" otworzył drzwi na oścież i uśmiechnął się do mnie nieśmiało.
"Poszła już?"
"Mhm"
"Dobra była?"
"Nie w seksie" wzruszył ramionami "To co, dasz?"
"Pójdę z tobą" odłożyłem miskę na szafkę nocną i wcisnąłem do moich dresów portfel.
"OK"
Ustalmy, że Louis praktycznie by beze mnie nie żył. Żeruje na mnie, na moim zarobku, na moim wszystkim. Tylko ja pracuję i tylko ja wynoszę z tego jakiekolwiek owoce. Powiedzmy jednak, że on też odgrywa ważną rolę w mojej fusze- dzięki niemu w końcu piszę takie dramatyczne i depresyjne powieści, że wydawcy się biją o to by mnie kupić.
Więc tak, powiedzmy, że jest moją inspiracją.
I przyjacielem od zawsze...więc nie, nie myślcie sobie, że mam zamiar go wywalić na zbity pysk.
Zatrzymałem moje Audi przy markecie i ruszyłem po wózek. Louis westchnął ciężko i sięgnął do mojej kieszeni w płaszczu. Wyciągnął z niej kluczyk z auta i przycisnął przycisk co zamyka wszystkie drzwi.
"Zginąłbyś beze mnie, superpisarzu"
"A ty beze mnie, bezrobotnydupku"
Zachichotał i chwycił rączki wózka. Zaczął go pchać wewnątrz sklepu niczym autko, co jakiś czas podskakując.
Nie wierzyłem, że to naprawdę jest ktoś w kim się zakochałem. Że w nocy był puszczalską, męską dziwką, a o poranku niewyżytym dzieckiem.
Po prostu nie wierzyłem.
Dołączyłem do niego i objąłem ramieniem w pasie. Nie przeszkadzało mu to, bo brał to za gest czysto przyjacielski, niewinny.
"Dobra, potrzebujemy jakiś mrożonek może paluszki rybne, nuggtesty? Albo..."
"Harry Styles! Harry, tutaj!"
Ich głos rozpoznałbym wszędzie...tych skurwieli zarabiających na moim życiu. Obijali się o okna sklepu robiąc mi zdjęcia tymi okropnie oślepiającymi lampami.
Zakryłem oczy i pchnąłem Louisa w bezpieczne miejsce za regałami z piciem. Tam nie mieli już zasięgu wzroku. A do sklepu wejść nie mogli dzięki bezlitosnemu prawu.
"Jezu chryste, zapomniałem już jak to jest" sapnął Louis powoli przesuwając wzrokiem po półkach. Wyglądał na trochę zmieszanego, ale nic poza tym. Szybko się oswajał, szybko odświeżał zawsze fakty- taki już po prostu był.
Wziął wpakował do wózka jakieś soki i wodę, po czym szarpnął moim rękawem bym ruszył dalej za nim.
"Masz tak codziennie? Gdziekolwiek wychodzisz?"
"Mniej więcej" wzruszyłem ramionami, bo co innego mogłem powiedzieć? Raz miałem szczęście raz nie. To zależało.
"Hm."
"Zazdro?"
Prychnął cicho, śmiejąc się.
"No jasne, zawsze marzyłem, żeby tratowali mnie na ulicach, bo piszę o tym co myślę, Styles"
"Nawet nie wiesz o czym moje książki są" jęknąłem zirytowany "Nigdy żadnej nie przeczytałeś; ani streszczenia ani chociaż pieprzonego opisu"
"Nie chcę zagłębiać się w twoje nudne życie, Haz, a do twojej wyobraźni tym bardziej" odpowiedział prosto, oddalając się ode mnie w stronę lodówek.
Chociaż może to brzmi jak brzmi, prawda była jedna; nie miał czasu na czytanie czy interesowanie się moim życiem. Lubił swoje; był urodzonym samolubem. Kochał laski, alkohol, spanie. Zawsze miał czas na pogranie w fifę, zrobienie jakiegoś niezbyt skomplikowanego obiadu...wyjdzie na spacer zapalić, wróci dwadzieścia minut później i koniec dnia.
Jego ulubiona rutyna.
Można wyszukać w nim wiele wad, jednak wiedziałem, że nie jest złym człowiekiem. Potrafił być kochany jeśli tylko chciał. Gdy miał dobry humor.
Gdy go ktoś dobrze wypieprzył.
Albo jeśli dobrze spał.
"Truskawkowe, cytrynowe czy zwykłe?"
"Huh?"
"No które?"
Spojrzałem w dół na ręce Louisa i zobaczyłem, że trzyma trzy opakowania kondomów, każdy innego rodzaju.
Westchnąłem przeciągle.
"Cholera, nie wiem, wybierz jakie chcesz, ale weź te z lepszej firmy."
"Dlaczego tak?" zmarszczył brwi, wyraźnie zdziwiony.
"Bo obawiam się, że przy tanich mógłbyś jeszcze z jakąś wpaść"
"Chcesz zainwestować w mój seks? W moją zabawę?" upewnił się powoli wymawiając każde słowo.
"W twoją przyszłość"
"Co?"
Westchnąłem po raz drugi i bez słowa wrzuciłem do koszyka zwykłe prezerwatywy z Durexa. Nie będę się z nim kłócić. Szanuję swój czas w przeciwieństwie do niego.
W końcu- po kilkukrotnym zawracaniu z kas po jakąś zapomnianą rzecz na sklepie- zapłaciliśmy, odjechaliśmy, zjedliśmy obiad- frytki, ryba, groszek- i nim się obejrzałem był już wieczór.
Siedziałem sobie na kanapie w salonie i oglądałem jakiś horror. Nie pamiętam tytułu- nigdy nie pamiętam, potrafię opowiedzieć całą fabułę, ale po co komu tytuł? I tak wszystko zawsze oglądam po raz, taki zwyczaj.
"Nie sądzę, żeby ten mroczny film wzbogacił cię w wenę, słońce" usłyszałem, a chude ręce otoczyły od tyłu moje barki.
Nie był to pierwszy, ani zapewne też ostatni, raz kiedy zdałem sobie sprawę jaki Louis jest drobny. Jakie jego paluszki są małe, skóra papierowa, delikatna. Z postury był prawdziwym dzieckiem, przez co często przyłapywałem się na myśleniu jak to by było gdybym przyciągnął go do siebie; do mojej masywnej klatki piersiowej i tulił skulonego, aż nie uśnie.
"Kto tam wie, Lou, kto tam wie"
Zaśmiał się przeskakując zagłówek i układając się obok mnie. Dawno już nie spędzał ze mną tak czasu, więc nieco się zdziwiłem gdy wygodnie się rozłożył, przykrył kocykiem i wtulił w mój bok.
Nie powiedziałem nic. Tak było idealnie i za nic w świecie nie zaryzykowałbym utraty tego co dawał mi los.
"Piszesz coś nowego? Jakiś artykuł, felieton, powieść?"
"Hm, może. Mam pewien pomysł, ale nie wiem czy powinienem go rozwijać"
"Jasne, że tak, każdy twój tekst zawsze zostaje okrzyknięty bestsellerem, nawet jeśli jest najbardziej shitowym i niezrozumiałym wywodem wszech czasów." wyszczerzył zęby gdy zdzieliłem go poduszką w łeb "Ej! Mówię tylko, że masz już tyle adoratorów, że nie musisz się za bardzo wysilać. Na twoim miejscu bym pisał, pisał i pisał i byłbym miliarderem"
"U ciebie wszystko wydaje jest takie proste"
"Bo jest. Życie jest proste."
"Gówno prawda"
Wymamrotał coś na zgodę i przesunął ramię tak, że teraz obejmował mnie w talii. Było mi dobrze; łóżko mu nie dorównywało.
Powieki zaczęły mi ciążyć, a głowa opadać na jego ramię... chciałem spać. Chciałem tak bardzo, ale...coś mnie trzymało przed uśnięciem. Jakoś nie potrafiłem zmusić się do zagłębienia w krainę snu. Jakaś bariera. Jakiś przenikły ból.
Coś.
Po prostu coś.
"Skarbie? Haz? Śpisz?" szepnął.
"Nie. Musisz już iść?" zapytałem, bo nagle uderzyła mnie codzienność Louisa. Przecież on ma swoje życie, inne, nie często łączące się z moim. Czeka na niego klub, nowa laska, nowy niebiański seks.
"Dziś chyba sobie odpuszczę" wyznał, a w jego głosie można było dosłyszeć nutkę rezygnacji?
"Naprawdę?"
"Hm, tak, może zrobimy sobie tea party jak za dawnych czasów? I pogadamy? A później położymy się razem spać..."
"Tylko bez żadnych dobieranek do moich majtek, dupku" zażartowałem, a on oczywiście nie wiedział, że w głębi duszy modliłem się, żeby to jednak zrobił.
"Spoko, umiem wytrzymać jedną noc bez pieprzenia"
"No mam nadzieję"
Za czasów szkoły, kiedy mieliśmy dość picia piwa czy wódki, kupowaliśmy herbatę, która miała być dla nas odskocznią smakową. To był taki rytuał, gdy któryś z nas zerkał do lodówki i stękał widząc nową butelkę alkoholu. Może to dziwne, ale z czasem tradycyjnie, co miesiąc urządzaliśmy sobie 'tea party'.
Udaliśmy się do kuchni; ja nastawiłem wodę, on wyjął kubki, ja wsadziłem do kubków woreczki herbaty, on przeniósł kubki na stół, ja zalałem wodę, a on odsunął mi krzesło i poczekał aż usiądę.
A później tylko czekaliśmy aż się zaparzy, cicho bawiąc się sznureczkami od herbaty.
"Czasami mam dość" powiedział szeptem nie podnosząc wzroku "Tego wszystkiego"
Nic nie odpowiedziałem, nie wiedziałem nawet co.
"Brakuje mi czegoś, wiesz? Jakby to co robię mi nie wystarczyło..." przełknął głośno ślinę masując sobie skroń nerwowo "Seks mi już nie daje szczęścia, to już bardziej uzależnienie. Wydaje mi się, że nic mnie już nie uszczęśliwia i ,cholera, ta świadomość tak bardzo dołuje... Wiesz, boję się, że jestem skazany na samotność...z jednej strony nie wiem czy potrafiłbym się kiedykolwiek z kimkolwiek związać, ale z drugiej nie wiem...nie wiem czy..." wziął głęboki wdech "Harry... wierzysz w miłość?"
"Wierzę"
"Jak to jest, że wierzysz, ale nigdy cię z nikim nie widziałem?"
"Bo miłość, dla mnie, łączy się z przeznaczeniem i czasem"
"To znaczy?"
"Będę czekać na tę jedyną tyle ile los będzie chciał."
Jedynego, poprawiłem się w myślach.
"A co jeśli los cię spisał na straty?"
"To znaczy, że coś innego ma być moim punktem zaczepnym"
"Na przykład praca?"
"Na przykład praca" zgodziłem się robiąc łyk herbaty, która zdążyła już w miarę ostygnąć. Popatrzyliśmy sobie w oczy i nie dało się ukryć, że zauważyłem na jego twarzy przerażenie. Louis nigdy się nie przejmował przyszłością, żył chwilą i miał wszystko gdzieś. A teraz nagle sobie zdał sprawę, że nie ma żadnych planów.
Owinął wokół kubka dłonie i odchrząknął.
"Aa...zakochałeś się kiedyś?"
Nie miałem zamiaru go kłamać, bo nie cierpiałem tego, ale nie miałem też zamiaru uświadamiać go w kim.
Po chwili wahania odpowiedziałem; tak.
"I jakie to uczucie?"
"Okropne." odpowiedziałem szeptem.
"Dlaczego?"
"Bo nieodwzajemniona miłość nie może być inna"
Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle zrezygnował i po prostu przytaknął. Z Louisem bywało prosto- rzadko się dopytywał o detale, czasami dziękowałem Bogu, że obdarzył go taką cechą.
"Wiesz, chyba starczy mi na dziś" odsunął na bok ani razu nietknięty kubek herbaty i wstał "Jestem cholernie zmęczony. Pójdziemy się położyć?"
Nawet gdybym chciał mu odmówić, nie potrafiłbym.
Po uprzedniej wizycie w łazience, poszliśmy do jego pokoju. Odkrył nam kołdrę, pogmatwał poduszki i tchnął cicho "chodź tu"
Co też zrobiłem, zatapiając głęboko w zjechanym po milionowym seksie łóżku.
Przykrył nas, gasząc jednocześnie lampkę nocną.
"Trzeba ci sprawić nowy materac, kolego" powiedziałem.
"No wiem, sprężyny się trochę zużyły, ale to dalej użyteczny materac, więc po co" obrócił się na bok w moją stronę. "Niczego mi nie potrzeba i tak już wiele dla mnie robisz"
"Jesteś pod dachem sławnego pisarza, nie chce żebyś spał na takim czymś. To wstyd dla mojego sumienia" zachichotałem na co na jego twarzy też zaistniał cień uśmiechu "Pojedziemy do Ikei i wybierzesz sobie najwygodniejszy, okay?"
"Okay" szepnął, przysuwają się bliżej mnie.
Otulił mnie, przyjemnie zacieśnił wokół talii. Zastanawiałem się czy robił tak z każdą dziewczyną, każdej nocy. Ale tylko przez moment, bo naprawdę nie chciałem sobie psuć tej wspaniałej chwili.
Może czułem wymieszane zapachy damskich perfum. I śmierdziało tu orgazmem. Ale gdy jego głowa spoczęła na moim ramieniu i był tak blisko, poczułem jego. Jego esencję.
I przyrzekam,
wszystko było warte tylko tego.
"Dobranoc, słońce"
"Dobranoc, kochanie" odpowiedziałem w nicość.
Ale nie zasnąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top