8. Nie dziś, to jutro
Chyba po raz pierwszy w życiu Brian nie cieszył się z piątku.
Od zawsze (a właściwie odkąd zaczął uczęszczać do szkoły) piątek był dla niego dniem zbawienia - koniec kolejnego, nużącego tygodnia, początek weekendu, imprez i wyścigów. Na piątek czekało się już od niedzielnego wieczoru, kiedy to człowiek ze zgrozą uświadamiał sobie nadchodzący poniedziałek. Wtedy też przypominano sobie o zaległym wypracowaniu na angielski.
Dziś piątek był dniem porażki. Po czterech długich miesiącach bezowocnej pracy Brian musiał skapitulować. Sprawa Abruzziego była ponad jego siły.
- Nie bierz tego do siebie, młody. Lepsi od ciebie próbowali dobrać mu się do skóry i nic. Będzie inna okazja, nie dziś, to jutro - pocieszał go Moreau.
Dla Briana była to największa życiowa porażka. W tym momencie pragnął rzucić tę robotę, wyjechać gdzieś na wieś i otworzyć własny warsztat samochodowy. Wiedział, że ojciec nie miałby mu tego za złe. On sam jednak czułby, że go zawiódł. Wyrzuty sumienia nie pozwoliłyby mu normalnie funkcjonować. Owszem, był dobry w byciu policjantem, ale co jeśli nie dość dobrym? Nie chciał do końca życia uganiać się za drobnymi złodziejami czy przymykać handlarzy narkotyków wciskających towar dzieciakom pod szkołą. Dążył do tego, by upodobnić się do ojca. Chciał, żeby o nim też pamiętano, kiedy zginie w akcji lub bezpiecznie odejdzie na zasłużoną emeryturę. Łapiąc pospolitych kryminalistów nie miał na to szans.
Dzień minął mu na papierkowej robocie, której swoją drogą nienawidził. Humor nie pozwalał mu na podjęcie pracy w terenie. Odmówił nawet Timowi Barneyowi wypadu na lunch do "Los Nachos", swojej ulubionej knajpki. Około godziny 14 dostał wiadomość z lokalizacją kolejnego Nocnego Rajdu. Po raz pierwszy w życiu nie miał ochoty nawet na wyścigi. Było tylko jedno miejsce, do którego zamierzał się dziś udać. Po zakończeniu swojej zmiany wsiadł do samochodu i pojechał w kierunku Dale Street.
Spokojny, słoneczny wieczór powoli ustępował miejsca zmierzchowi. Jak to zwykle bywało przed weekendem, miasto zaczynało tętnić życiem. Kolorowe neony wabiły klientów z wypchanymi portfelami, podobnie jak wylegające na ulice prostytutki w kusych, skórzanych spódniczkach.
Brian powoli mijał kluby, z których dochodziła głośna muzyka. Przed ekskluzywnymi lokalami formowały się kolejki elegancko ubranych ludzi, którzy stali w niewielkich odstępach, oczekując, aż rosły bramkarz odczepi czerwony sznur i wpuści ich do środka. Kluby drugiej kategorii - głównie dyskoteki dla ćpunów - przyciągały mniej "wytworne" towarzystwo, a wejście do środka zależało od tego, czy spodobasz się gorylowi stojącemu przed nim.
Nie tam go jednak ciągnęło.
Drogę znał doskonale, bo posiadał umiejętność zapamiętywania raz przebytej trasy. Parę skrętów później zatrzymał mitsubishi niedaleko domu, który miał okazję widzieć kilka dni wcześniej. Obserwował go, parkując po drugiej stronie ulicy i zastanawiając się, czy po prostu tam nie pójść i nie zapukać do drzwi, stawiając wszystko na jedną kartę. Zaraz potem pomyślał o kłopotach, które Emily miałaby ze swoim chłopakiem i zaniechał tego pomysłu. Zdecydował, że posiedzi tu jakiś czas w nadziei, że dziewczyna w końcu wyjdzie z domu i będzie miał okazję z nią porozmawiać.
Niemal nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, kiedy dwadzieścia minut później drzwi bungalowu otworzyły się. W progu stanął wysoki brunet. Zszedł on szybkim krokiem po schodach, kierując się do zaparkowanego na podjeździe chevroleta camaro rocznik 69. Silnik zawył, samochód skoczył na jezdnię i kilka sekund później zniknął za zakrętem. Teraz albo nigdy. Brian wysiadł z samochodu, wbił ręce w kieszenie, przyjrzał się budynkowi i zaczął iść.
Emily leżała na wznak na dywanie w salonie. Wpatrywała się w sufit, usiłując oczyścić umysł z rozpraszających ją myśli. Czasami "wyłączała" mózg, by chwilę potem móc w pełni skoncentrować się na czekającym ją zadaniu. Dziś jej celem był skok na Gold Business Bank.
Ray wyszedł na Rajd, tak więc dziś wieczór miała dom do swojej dyspozycji. Jako że był piątek, jej luby z pewnością po wyścigu sprosi swoich cudownych kolegów i urządzi dziką imprezę, wydając przy tym resztę ich oszczędności i przyprawiając ją o ból głowy. Na tę chwilę próbowała o tym nie myśleć.
Pukanie do drzwi zaskoczyło ją na tyle, że wzięła je za wymysł swojej wyobraźni. Była zmęczona, więc umysł płatał jej figle. Łomot powtórzył się, stawiając Emily na nogi. Dziewczyna chwyciła rzeźnicki nóż leżący na blacie w kuchni i ruszyła do drzwi. Wiele razy zdarzało się jej mieć nieprzyjemność z ludźmi, których Ray był dłużnikiem. Osobnicy ci mieli to do siebie, że aby ponaglić dłużnika, zostawiali mu "wiadomość". Em przydarzyło się to dwa razy. Później nauczyła owych gości, że nie powinni z nią załatwiać spraw dotyczących jej chłopaka.
- Kto tam? - spytała, przykładając ucho do drzwi.
- To ja, Brian.
Słysząc znajomy głos jej puls przyspieszył, a na ustach na ułamek sekundy pojawił się niekontrolowany uśmiech. Szybko przekręciła zamek i z rozmachem otworzyła drzwi.
- Czyś ty zwariował? Co ty tu robisz? - syknęła Em, rozglądając się nerwowo na boki. - Szybko, właź do środka, nim ktoś cię zobaczy.
- Dobrze, ale pod warunkiem że odłożysz tę kosę - powiedział blondyn, wskazując na trzymany przez nią nóż. Dziewczyna błyskawicznie rzuciła go na szafkę za sobą, jednocześnie wciągając go do środka.
Na twarzy chłopaka zagościł uśmiech.
- Wow, szybka jesteś. Zazdroszczę kurierom i akwizytorom, którzy cię odwiedzają. Z nimi też od razu przechodzisz do rzeczy? Wiesz, ja nie mam nic przeciwko nimfomankom, tak właściwie to nawet bardzo za nimi przepadam...
- Co ty tu robisz? - Emily całkowicie zignorowała jego wywód.
- Przyjechałem do ciebie.
- W jakim celu?
- Chcę cię gdzieś zabrać. Jest piątek. Trzeba się rozerwać.
- Nie pomyślałeś o tym, że może mam jakieś plany?
- Masz jakieś plany?
Emily pomyślała o projekcie budynku Gold Business Bank rozłożonych na biurku w jej pokoju.
- Nie.
- No widzisz. To teraz już masz.
Emily nie mogła uwierzyć w zuchwałość swojego wybawiciela.
- Jesteś niemożliwy. Wiesz, co zrobiłby z tobą Ray, gdyby tu był?
- Czy Ray to przypadkiem nie ten koleś od camaro?
- Skąd...
- Dokąd pojechał? Jeździ w wyścigach? - spytał Brian, patrząc na Em.
- Tak.
- Dlaczego cię nie zabrał?
- Och... on... Ray i ja rzadko wychodzimy razem. Uważa, że miejsce kobiety jest w domu z dziećmi. - Emily odwróciła wzrok.
- Nie widzę tu żadnych dzieci - zauważył blondyn.
Dziewczyna nie chciała mu mówić, że Ray wyznawał zasadę "nie bierz drewna do lasu". Dlatego tak rzadko ją ze sobą zabierał. Brian nie był głupi, ale nie poruszał tego tematu.
- Chodź, zabiorę cię na przejażdżkę - zaproponował.
Emily nie wyglądała na zdecydowaną.
- Spokojnie, odstawię cię o której będziesz chciała. No i będę grzeczny, obiecuję - mówiąc to Brian położył prawą dłoń na sercu.
Em wahała się jeszcze przez chwilę, po czym skinęła głową.
- Okej, daj mi chwilę. Muszę się przebrać. Rozgość się.
Emily zniknęła na górze, a Brian wszedł głębiej, do salonu. Był przestronny i jasny. Brzoskwiniowe ściany współgrały z panelami w kolorze kości słoniowej. Na środku stała narożna, kremowa kanapa, przed nią znajdował się szklany stolik do kawy. Pod płaskim, 42-calowym telewizorem leżały konsola i porozrzucane gry. W pokoju dostrzegł też kilka zadbanych roślin. W powietrzu unosił się zapach pomarańczy. Brian podszedł do regału z książkami. Znajdowały się tam różne powieści, od Kinga, przez Cobena i Ludluma, po Szekspira, Jane Austen, a nawet Rowling. Na jednej z niższych półek stały fotografie. Nie było ich wiele. Wziął do ręki zdjęcie ukazujące Emily z jej chłopakiem. Jej długie włosy rozrzucił wiatr, w oczach błyskały radosne iskierki, a na ustach gościł uśmiech kogoś, kto jest bardzo szczęśliwy. Obejmujący ją wysoki, ciemnowłosy mężczyzna także się uśmiechał, lecz jego spojrzenie pozostało puste, bez wyrazu.
- Jestem gotowa, możemy iść.
Głos dobiegający zza jego pleców spłoszył Briana. Niemalże upuścił zdjęcie, w ostatniej chwili udało mu się je złapać i odłożyć na miejsce. Odwrócił się i spojrzał na Em. Miała na sobie czarne, obcisłe spodnie, białą bokserkę i czerwoną koszulę w kratę. Włosy wcześniej spięte w kok, teraz luźno opadały na ramiona.
- Chodźmy.
Brian wyminął Emily i otworzył przed nią drzwi. Dziewczyna przystanęła zaskoczona. Nigdy w życiu nie doświadczyła takiego gestu ze strony mężczyzny. Uśmiechnęła się mimowolnie i podążyła do zaparkowanego auta.
- Dokąd jedziemy?
- Jeszcze nie wiem. Przyjazd tutaj był... że tak powiem, najbardziej nieoczekiwanym impulsem, jaki kiedykolwiek mi się przytrafił.
- Ach tak.
- No. Nogi i ręce mimowolnie doprowadziły moje maleństwo pod twój dom.
- Czyli że nie myślałeś o mnie dzień i noc od naszego spotkania, nie mogąc jeść, spać, normalne funkcjonować? - spytała przekornie.
- Nic z tych rzeczy. To dziewczyny o mnie marzą, nigdy na odwrót - odparł Brian i wyszczerzył się w swoim popisowym uśmiechu dojrzewającego nastolatka.
Emily skwitowała jego wyznanie pobłażliwym uśmiechem.
- Od jak dawna jeździsz?
- Jakieś cztery miesiące.
- I jak ci idzie?
Brian zdecydowanie wolał uniknąć tematu pasma swoich porażek.
- Całkiem przyzwoicie.
Tak. To stwierdzenie było bezpieczne. Nie do końca prawdziwe, ale też dalekie od kłamstwa.
- Jak to możliwe, że nigdy nie spotkałem twojego chłopaka?
Emily spojrzała na niego zdziwiona.
- Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Ray bierze udział w każdym wyścigu.
- Zapewniam cię, że odkąd ja jeżdżę, ani razu się z nim nie ścigałem.
Brunetka chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Była zdziwiona. Ray często wychodził wieczorami z domu mówiąc, że jedzie na Rajd. Za każdym razem brał od niej pieniądze, których nigdy więcej nie widziała. Słowa Briana sugerowały, że jej chłopak cały czas ją okłamywał.
- Słuchaj, wiesz może, gdzie dzisiaj jeżdżą?
Emily podjęła męską decyzję. Nie zamierzała tego tak zostawić.
- Tak, na Park Avenue.
- Zabierz mnie tam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top