19. Moja droga Giovanne
- Moja droga Giovanne, razem z Jackiem i Henrym - Abruzzi wskazał dwóch mężczyzn stojących pod ścianą - udacie się do doków i przyniesiesz mi pewną rzecz.
- Jak ta... "rzecz" wygląda?
- Jest to srebrna walizka. Zostawił ją dla mnie mój współpracownik.
- I to tyle? Na tym polega mój test?
- Si.
Emily skinęła głową.
- Pójdę się przygotować.
Dziewczyna udała się do swojego pokoju. Wyjęła z szafy swoje ciuchy robocze, zabrała kilka uniwersalnych gadżetów przydatnych przy większości okazji i zeszła na dół. Przy drzwiach czekali na nią jej nowi współpracownicy. Jeden z nich bez słowa otwarł drzwi i czekał, aż Em wyjdzie na zewnątrz. Przed domem stało zaparkowane czarne audi, podobne do tego, jakim jeździł Brian. Mężczyźni usiedli z przodu, Emily wpakowała się na tylne siedzenie i ruszyli.
Podróż trwała dwadzieścia minut. Em nie do końca rozumiała, po co jej są ci goryle, lecz nie zamierzała ich o to pytać. Z resztą, nie wyglądali na zbyt rozmownych. Brunetka wysiadła, rozejrzała się i ruszyła na poszukiwania walizki.
W dokach było ciemno. Mimo to Emily bała się użyć latarki. Jej towarzysze szli cicho za nią, w dłoniach trzymali broń. Coś podpowiadało dziewczynie, że to nie będzie takie łatwe, jak jej się z początku wydawało. Kroczyła przed siebie, cicho i pewnie, czując wzrastającą w jej żyłach adrenalinę. Jej ruchy były szybkie, we trójkę przeczesywali teren pomiędzy kontenerami, rozglądając się ciągle. Po kilkunastu minutach marszu Em dostrzegła ją. Stała na środku placu, utworzonego przez cztery kontenery tworzące prostokąt. Em zatrzymała się, odetchnęła i powoli ruszyła w jej kierunku. Ledwo wyłoniła się zza konstrukcji, niewidoczny wróg rozpoczął ostrzał. W tym samym momencie Jack i Henry odpowiedzieli ogniem. Teraz Emily zrozumiała ich rolę. Rzuciła się pędem w stronę walizki. Wyciągnęła rękę, by w biegu ją schwycić i pobiec dalej, lecz nie była w stanie jej ruszyć. Gwałtowny opór odrzucił jej ciało do tyłu, powalając ją na ziemię. W następnej chwili kula zaryła w beton tuż obok jej twarzy, wzniecając na ułamek sekundy snop iskier. Emily szybko podniosła się na klęczki i spojrzała na zdobycz. Raz jeszcze spróbowała ją ruszyć. Nic z tego. Zerknęła więc na zamek. Był to dosyć skomplikowany mechanizm, ale z pewnością da sobie z nim radę. Wyjęła z plecaka swój wielofunkcyjny scyzoryk i zaczęła dłubać przy zabezpieczeniu. Strzały rozlegały się nieprzerwanie. Henry podbiegł do niej, zasłonił ją swoim ciałem i kontynuował ostrzał. Emily w mig zlokalizowała wrogów. Byli oni rozmieszczeni na trzech kontenerach i systematycznie strzelali w ich kierunku.
- Pośpiesz się, kończy mi się amunicja! - warknął Henry, zmieniając magazynek w błyskawicznym tempie.
Em nie odpowiedziała, skupiła się na tym, co do niej należało. Minęło jeszcze kilka sekund, nim wreszcie zamek kliknął i walizka stanęła przed nią otworem. Em nie patrzyła, co jest w środku, po prostu wrzuciła całą zawartość do plecaka i zerwała się do biegu. Jack i Henry podążyli za nią, cały czas ją osłaniając.
Kiedy już znaleźli się w samochodzie, Em odetchnęła z ulgą.
- Dzięki, chłopaki - powiedziała, spoglądając w przednie lusterko.
Robiący za kierowcę Jack napotkał jej wzrok i tylko skinął głową.
Tego wieczoru już się do niej nie odezwali.
- Proszę, wujku, oto zawartość walizki - powiedziała Emily, wysypując wszystko na biurko wuja.
John spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- O ilę się nie mylę, miałaś przynieść walizkę.
- Tak, lecz nie byłam w stanie jej ruszyć, a byliśmy pod ostrzałem. Musiałam coś wymyślić, tak więc... otworzyłam ją. - Brunetka wzruszyła ramionami.
Abruzzi przez chwilę mierzył ją wzrokiem, po czym roześmiał się serdecznie.
- Moja mała Giovanne, sprytnie to zrobiłaś. Twoje umiejętności wciąż mnie zadziwiają. Bene, na dziś to wszystko. Możesz odejść. Rano stawisz się na treningu, mój zastępca Ivan trochę się z tobą pobawi.
- Czy mogę zapytać... tak z ciekawości... co było w walizce?
Abruzzi uśmiechnął się, po czym podniósł pudełko.
- Kubańskie cygara, najlepsze na świecie.
Emily była w tak wielkim szoku, że nie wiedziała, co powiedzieć. Pokręciła tylko głową.
- Dobranoc, wuju.
- Buonanotte, Giovanne.
Emily powlokła się do siebie. Była zmęczona, marzyła o szybkim prysznicu i długim śnie. Weszła do łazienki, spełniła swój zamiar, narzuciła na siebie szlafrok. Jednak kiedy wróciła do pokoju, nie była sama. Na jej łóżku siedział Renzo.
- Co ty tu robisz? - spytała zdezorientowana.
-Chciałem pogadać. Jak ci poszła pierwsza akcja? - Chłopak przyglądał jej się ciekawie.
- Całkiem w porządku, poza tym, że nieomal zginęłam tylko po to, by twój ojciec mógł delektować się smakiem kubańskich cygar - powiedziała z przekąsem. Lorenzo roześmiał się. Jego śmiech brzmiał identycznie, jak jego ojca. - Co cię tak śmieszy?
- To bardzo w stylu mojego papy. To była próba, każdego nowego tak sprawdza. Cieszę się, że ci dobrze poszło.
- Mam uznać to za komplement?
Emily podeszła do szafki i wyjęła swoją piżamę.
- Masz już coś zaplanowane na jutro?
- Tak, rano mam mieć trening z jakimś... Ivanem?
Lorenzo wstał i wsunął dłonie do kieszeni. Tym razem miał na sobie czarną koszulę i dopasowane, czarne spodnie. Wyglądał zabójczo.
- Jeśli będziesz po nim żywa, zapraszam cię na obiad.
- Teraz to mnie wystraszyłeś.
- Dobranoc, Emily.
Chłopak opuścił jej pokój. Em jeszcze przez chwilę wpatrywała się w drzwi, po czym zaczęła się przebierać.
Brian nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Denerwował się. Cholernie się denerwował. Każda minuta, godzina bez wieści od Emily zdawała się być wiecznością. Pocieszał się myślą, że Abruzzi jest jej wujem, więc nie zrobi jej krzywdy. Przynajmniej dopóki nie wie, po co Emily do niego przyszła. Dlaczego jej na to pozwolił? Jeśli coś jej się stanie...
- Hej, ziemia do Briana. Żyjesz? Stary, wszyscy są gotowi. Na co czekasz?
Brian powrócił do rzeczywistości. Znajdował się na linii startu wraz z czterema innymi zawodnikami. Tłum ryczał, a Mike stał przewieszony przez szybę i zaglądał do środka samochodu.
- Tak, wszystko okej, już jestem. Możemy zaczynać - powiedział blondyn i odpalił silnik. W ślad za nim poszli pozostali.
Michael odsunął się. Przed pojazdami pojawiła się dziewczyna, blondynka, w kusych szortach i seledynowym staniku. Podniosła w górę ramiona, w prawej ręce trzymała czarną chustkę. Uśmiechała się zalotnie do kolesia siedzącego za kółkiem samochodu o dziwnej nazwie jensen interceptor. Zaczęła odliczanie.
- Na miejsca... Gotowi... START!
Opony zabuksowały na asfalcie, wszyscy ruszyli w tym samym momencie. Dystans był niewielki, od samego początku Brian prowadził, pozostawiając rywali daleko w tyle. Cieszył się, że chociaż przez te kilkanaście minut mógł zapomnieć o tym, co działo się w jego życiu. Był tylko on, samochód i droga. Nic więcej się nie liczyło. To były łatwe pieniądze.
- Brawo, stary, rozniosłeś ich w drobny pył! - Mike jak zawsze wykazywał ogromny entuzjazm. Starał się jak mógł, by poprawić humor przyjaciela. Ostatnio cały swój wolny czas poświęcał Brianowi, już nawet na komendzie nikogo nie dziwił jego widok.
- To co, może teraz zahaczymy o jakieś kluby?
- Nie dzisiaj. Jestem zmęczony, muszę się trochę przespać. Zadzwonię rano. Trzymaj się - Brian zbił z przyjacielem piątkę, wsiadł do mitsubishi i odjechał.
Nie pojechał jednak prosto do domu. Pobłądził po mieście przez jakieś dwie godziny. Chciał coś robić, móc się na coś przydać. Nienawidził czekania. Chyba nie było na świecie gorszego zajęcia. Były momenty, kiedy chciał po prostu pojechać do rezydencji Abruzziego, wejść tam i zabrać Emily w bezpieczne miejsce, a następnie samemu rozprawić się z mafiosem. Było to oczywiście niemożliwe, lecz nie mógł powstrzymać tych myśli.
W końcu dotarł do swojego mieszkania. Był wycieńczony, więc ledwie dotknął materaca, zapadł w głęboki sen.
Szedł przez ciemny korytarz. Dookoła słychać było tylko jego kroki odbijające się echem. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. W końcu dotarł do drzwi. Bez wahania otworzył je.
Na środku pomieszczenia siedziała Emily. Była przywiązana do krzesła, jej usta zaklejone były szarą taśmą izolacyjną. Na jego widok szarpnęła się, opuchnięta od płaczu twarz wykrzywiła się w błagalnym grymasie. Brian rzucił się jej na pomoc, lecz w tym samym momencie silny cios powalił go na ziemię. Stracił przytomność.
Obudził się w swoim łóżku, o czwartej nad ranem zlany potem. Dyszał ciężko. Minęła chwila, nim dotarło do niego, że to był tylko sen. Wiedział jednak, że teraz już nie zaśnie. Przetarł twarz, wstał i udał się do kuchni. Tam też poczekał do rana, kiedy to mógł ubrać się i popędzić do biura.
- Proszę, proszę, od kiedy to zrobił się z ciebie taki ranny ptaszek? - Moreau był jedyną osobą prócz Briana, która znajdowała się w biurze.
- Były jakieś wieści od Emily?
- Nie. Jest bardzo wcześnie, z pewnością później się odezwie. Nie ma potrzeby tak panikować.
Briana to bynajmniej nie uspokajało.
- Wiesz, zastanawiam się, czy nie odsunąć cię od sprawy - zaczął Moreau, przyglądając się chłopakowi. - Chyba zbyt emocjonalnie do tego podchodzisz, jesteś przemęczony...
- Nic mi nie jest.
- W tym momencie powinieneś sobie zadać pytanie, czy okłamujesz mnie, czy siebie. Nadejdzie czas, kiedy będę cię potrzebował, a ty wtedy będziesz kompletnie nieprzydatny. Chcesz tego? Chcesz zawieść Emily, kiedy będzie cię naprawdę potrzebowała?
Brian milczał. Oczywiście naczelnik miał rację. Jak zwykle z resztą.
- Jedź do domu, pościgaj się, cokolwiek, bylebym cię tu nie widział - oznajmił Moreau i zabrał się za przeglądanie jakichś papierów.
Sheppard westchnął i powolnym krokiem opuścił komisariat. Czekał go kolejny, ciężki dzień.
_______________________________________________________________
Wigilijny update, mam nadzieję, że Wam się spodoba. Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam wszystkim zdrowia, szczęścia, spokoju i spełnienia marzeń oraz mile spędzonego czasu w gronie rodziny. <3 Dziękuję za to, że jesteście.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top