7. Piraci nadchodzą!
Nami prawie przestała oddychać gdy nagle drzwi do pokoju Kayi się otwarły. Nie wie, czemu zgodziła się na ten szalony plan!
(Jakby to nie ona zaproponowała, że uda Kayę w razie czego. Wierzyła w swoje umiejętności przetrwania, no i miała o wiele lepszą kondycję, więc to wydawało się być dobrym planem... teraz nie jest już tego taka pewna)
Nagle ostrze znalazło się tuż przy jej policzku, nie dotykając jednak skóry. Nami wstrzymała oddech i zamknęła oczy, modląc się o to, że się nie pomylili, że Klahadore nie stwierdzi, że zabicie Kayi będzie praktyczniejsze.
̶Ż̶e̶ ̶L̶u̶f̶f̶y̶ ̶j̶e̶s̶t̶ ̶n̶a̶ ̶t̶y̶l̶e̶ ̶b̶l̶i̶s̶k̶o̶,̶ ̶b̶y̶ ̶j̶ą̶ ̶u̶r̶a̶t̶o̶w̶a̶ć̶,̶ ̶j̶a̶k̶b̶y̶ ̶c̶o̶ś̶ ̶m̶i̶a̶ł̶o̶ ̶p̶ó̶j̶ś̶ć̶ ̶n̶i̶e̶ ̶t̶a̶k̶.
Klahadore spojrzał na leżącą w łóżku dziewczynę. Głupie dziecko nawet nie wiedziało, co czeka je już rano. W końcu gdy tylko jego ludzie zaczną robić zamieszanie, on "ucieknie" z Kayą. Potem wystarczy, że wszyscy pomyślą, iż ich łódź została zestrzelona przez krwiożerczych piratów.
To było tak proste, że aż chciało mu się śmiać. Jedynie ci piraci byli pewną przeszkodą, jednak co mogą zrobić takie dzieci jak oni? Pewnie przestraszą się i uciekną po pierwszym wystrzale.
Niedługo później wyszedł z pokoju, z roztargnieniem zauważając dziwną ciszę panującą w domu. Był jednak środek nocy, a strażnicy lubili zasypiać na swoich wartach, więc Klahadore po prostu pokręcił głową i poszedł znaleźć odpowiednie miejsce, w którym mógłby czekać na początek swojego planu.
Mężczyzna nie zauważył śledzących go oczu. Luffy siedział w kuckach na drzewie, pilnując, by jego nawigatorce nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Póki do wschodu słońca było jeszcze daleko, nie musiał czekać w wyznaczonym miejscu.
Tej nocy Klahadore ledwo uszedł z życiem, w porę cofając swoje ostrza od szyi Nami. Kilka sekund dłużej i Luffy pozbyłby się go wcześniej, niż to zaplanowali. Skoro jednak ten się wycofał, wolał nie narażać Nami na niebezpieczeństwo bycia w środku ich walki.
W końcu Kaya miała być żywa, by jakkolwiek przysłużyć się byłemu piratowi. Luffy wiedział, w jaki sposób myślą ludzie, którzy chcą ich sprzedać. Przez resztę nocy Klahadore nie wróci, a Nami będzie mogła uciec, gdy zrobi się jaśniej.
To oczywiście nie powstrzymało Luffy'ego od obserwacji.
***
– Hej, to całkiem sprytne! – zawołał Luffy z podziwem, patrząc na wyniki wysiłków Usoppa. Wylał on olej na jedyną drogę prowadzącą do wioski z ich wybrzeża.
To właśnie tutaj dzieci podsłuchały rozmowę Kuro z jednym ze swoich ludzi (dziwak chodzący tyłem, jak go opisały dzieci), dlatego uznali, że prawdopodobnie to właśnie tutaj zadokują piraci. Na drugim wybrzeżu stacjonowali Zoro z Kayą, ponieważ było względnie bezpieczniejsze. Jeśli cokolwiek by się tam działo, Kaya miała uciec do lasu, a Zoro zatrzymać piratów do czasu, aż Luffy z Usoppem tam nie trafią.
W obu miejscach rozstawili też pułapki, co miało dodatkowo spowolnić piratów. To był całkiem sprytny plan, który wymyślili głównie Usopp z Nami.
– Ha! Oczywiście, że tak! Razem z Kayą jesteśmy najlepsi w robieniu pułapek! Tyle razy robiliśmy jakieś kawały... – Usopp przez chwilę się zamyślił, jednak szybko zdołał się z tego otrząsnąć. – Tak czy inaczej, plan jest taki: piraci nie będą mogli wejść na górę przynajmniej przez jakiś czas, a my wykorzystamy to, żeby ich ostrzeliwać. Mwahaha, ten plan jest tak wspaniały, że nie będziemy nawet musieli walczyć ze zbyt wieloma przeciwnikami na raz, gdy w końcu się do nas dostaną.
– Mhm cool. Mam nadzieję, że ten Koro będzie silny, chcę dzisiaj fajnej walki. – Luffy pokiwał do siebie głową, zgadzając się sam ze sobą.
– Powinieneś chcieć na odwrót! – zajęczał Usopp.
– Muszę skopać mu dupę, więc niech chociaż nie będzie nudno.
Usopp spojrzał na niego wyraźnie zdziwiony tym oświadczeniem, więc Luffy wyjaśnił.
– Jestem kapitanem, więc walczę z każdym, kto chce skrzywdzić moją załogę. Chyba że wy chcecie go pokonać, to wtedy odpuszczę. Macie pierwszeństwo, skoro to Kayę chce porwać – oznajmił, mylnie rozumiejąc minę chłopaka.
– Nie, nie, nie! Wielki Kapitan Usopp odda ci pierwszeństwo pokonania naszego wroga. – Usopp wystawił w jego stronę kciuka w górę, co Luffy ze śmiechem odwzajemnił.
Przez chwilę stali w ciszy, patrząc w morze. Do wschodu słońca zostało im jeszcze trochę czasu, ale byli czujni, gdyż piraci mogli przybyć w każdej chwili.
Cóż, przynajmniej powinni być czujni.
– To co robimy?
– Huh? Czekamy aż źli piraci przybędą, oczywiście – odparł Usopp, znów nieco zdziwiony zachowaniem Luffy'ego. Ten wcale nie wyglądał na zadowolonego z jego odpowiedzi.
Chwila, czy on się właśnie zaczął dąsać?
– Ale to taaakie nudne! – zajęczał, na co Usopp rzucił mu puste spojrzenie
– To co chcesz zrobić? – spytał, trochę już zdenerwowany. W końcu mają teraz przed sobą prawdziwą walkę, a Luffy zachowuje się jak jakiś dzieciak!
– Zagrajmy w coś.
– Dobra, w co chcesz zagrać?
– Nie wiem, wymyśl coś.
Usopp chyba właśnie odkrył, dlaczego Nami i Zoro zdawali się w jakiś sposób zadowoleni z tego, że ich kapitan nie zostanie z nimi. Może mieli już dość niańczenia go.
– Kółko i krzyżyk?
– Oooh! Też to znasz?! Myślałem, że to tylko Sabo! – Luffy podekscytowany usiadł na ziemi, podczas gdy Usopp naszkicował im planszę.
Gdzie ten chłopak się wychowywał, że myślał, że ludzie zazwyczaj nie znają tej gry?
Usopp postanowił nie zastanawiać się nad tym zbytnio, skupiając się na grze. Na szczęście noc była bezchmurna, a snajperskie oczy Usoppa były przyzwyczajone do patrzenia w ciemności, więc dało się jakoś grać.
***
Zoro gwizdnął z podziwem, patrząc z góry na pracę Kayi. Dziewczyna wykopała doły tak szybko, że ledwo mógł to zarejestrować, tak samo szybko sprawiając, że na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniały.
– Niezła w tym jesteś – powiedział, starając się nie ruszać za bardzo z miejsca. Co prawda pułapka będzie pewnie bardzo pomocna, ale mogła się okazać tak samo niebezpieczna dla piratów jak i dla niego.
– Nihihi! Wiem! To było świetne, nie?
Kaya wydawała się być w swoim żywiole, machając radośnie ogonem. Jej zmiana zachowania była dla Zoro pewnego rodzaju szokiem. W końcu w rezydencji wydawała się zwyczajną panienką z bogatego domu, która może tylko trochę zbyt szybko złapała dobry kontakt z Luffy'm. A teraz? Była szalona, świetnie się bawiąc, podczas gdy ktoś z kim była wcześniej dość blisko chce ją porwać i sprzedać. Jakby w ogóle jej to już nie obchodziło.
Tymczasem Kaya kontynuowała rozmowę.
– Cóż, w końcu jestem lisem. Lisy są dość cwane. Tata mówi, że jesteśmy świetni w różnego rodzaju manipulacji i pułapkach!
Zoro nie mógł się powstrzymać od myśli, że to trochę jak ich wiedźma, gdy idzie o pieniądze.
–...no i oczywiście jesteśmy też mądrzy, w końcu do zrobienie takiej pułapki i zapamiętanie, gdzie jest, potrzeba-!
Kaya nigdy nie mogła dokończyć swojej wypowiedzi, nagle stając na niby pewny grunt, który od razu zapadł się w dość sporej wielkości dziurę. Tuż przed Zoro.
– Oi, żyjesz? – Roronoa pochylił się w stronę otworu, gdzie Kaya kaszlała i prychała, cała w kurzu.
– Tak, khe khe, to dla mnie normalne... – nie skończyła, mając nagły napad kaszlu. Następnie kichnęła kilka razy i wyskoczyła z dziury, lądując na czworakach przed Zoro, który zdążył w ostatniej chwili się cofnąć. – Tfu, już zapomniałam, że ciągle w to wpadam.
Kaya z powrotem zakleiła dziurę, podczas gdy Zoro patrzył na nią, nieco rozbawiony.
– To co mówiłaś o tej lisiej mądrości? Nie słyszałem.
– Zamknij się, Zoro-głupku! To tylko mały wypadek przy pracy!
Zoro jedynie wywrócił z rozbawieniem oczami, patrząc, jak ta wstaje i otrzepuje się z kurzu. Nagle do jego głowy wpadła jeszcze jedna rzecz.
– W ogóle czemu ta dziura była tak blisko mnie?
– Uh? Nie wiem o czym mówisz, jaka dziura? Ja nic nie zrobiłam.
– Oi.
Zoro złapał dziewczynę za kołnierz ze złowrogim spojrzeniem, na widok którego kropla potu pojawiła się jej na twarzy.
– Dobra, sorki, sorki! Przecież w to nie wpadłeś, tak? Więc jest okay! – Kaya ruszała przed sobą rękami w geście poddania się, choć było to bardziej irytujące niż cokolwiek innego. Zoro po chwili z westchnieniem opuścił ją na ziemię.
– Zostaw takie zabawy na czas, gdy skończymy z tymi piratami.
– Oooh więc dajesz mi pozwolenie na zrobienie na ciebie pułapki, tylko później?
– Nawet się nie waż!
Kaya zaśmiała się i pobiegła za szermierzem, który wszedł trochę wyżej, dalej od dołów. Był taki zabawny~ Jest pewna, że gdy tylko trafi do załogi, złapie go w coś (a zamierzała tak długo błagać o zabranie ją ze sobą, że nawet najbardziej cierpliwy pirat ugiąłby się jej woli).
Na drugim wybrzeżu Usopp poczuł jakieś nieodparte wrażenie, że jest jedyną osobą, która o czymś nie wie. Wzruszył na to ramionami, bo ta sprawa nie wydawała się aż tak ważna.
***
Luffy wraz z Usoppem rozegrali jeszcze kilka innych gier (niektóre pirat poznał dopiero dzisiaj po raz pierwszy), gdy zaczęło wschodzić słońce. Luffy oczywiście prawie zawsze przegrywał. No, może oprócz tych chwil, kiedy Usoppowi robiło się go przykro i postanawiał dać mu wygrać. Jednak wciąż świetnie się bawił, nie ważne, czy wygrywał, czy nie. Teraz wstali i na powrót spoważnieli. No, przynajmniej snajper.
Stali tak przez chwilę, patrząc w horyzont, jednak pirackiego statku jak nie było, tak nie ma, a słońce zdążyło już prawie całe się pokazać.
– Myślisz, że... przypłyną od drugiej strony? – spytał Usopp, patrząc na niego niepewny. Luffy wzruszył na to ramionami, wystrzeliwując gluta z nosa gdzieś w krzaki.
– Nie widać ich statku, więc pewnie tak. Ale spoko, Zoro tam jest!
– Kaya też! – wrzasnął spanikowany snajper. W końcu miała się ukryć, jednak co, jeśli kilku piratów przedrze się przez Zoro i pobiegnie za nią?!
– I Kura – Luffy pokiwał mądrze głową. – To gdzie to wybrzeże?
– Prosto na północ! Biegiem to jakieś trzy minuty!
– Więc na północ?! Będę tam za dwadzieścia sekund!
Luffy ruszył pędem i już po chwili zniknął Usoppowi z oczu.
– Ah, czekaj...! Dobra, nie ważne, przecież trafi...
Po chwili snajper również ruszył sprintem w stronę drugiego wybrzeża. Oby tylko zdążyli na czas...!
***
Zoro stał na górze, patrząc na statek piracki, który stawał się coraz większy, zbliżając się szybko do wyspy. Kaya siedziała mu na ramieniu w formie lisa, gotowa do ucieczki i powiadomienia Usoppa i Luffy'ego.
– Zapowiada się dobry poranny trening. – Zoro uśmiechnął się, choć w żadnym wypadku nie można było tego uznać za jakikolwieki dobry znak.
– Tak, już czuję, że będziesz się świetnie bawić – mruknęła Kaya ze swojego miejsca, ogonem uderzając w tył głowy podekscytowanego szermierza. – Nie powinieneś zaczekać na swojego kapitana?
– Eh, jego pech, że wybrali moje wybrzeże.
Zoro wzruszył ramionami, przez co postanowiła zeskoczyć na ziemię. Jeszcze raz spojrzała na mężczyznę, po czym prychnęła.
– To ja lecę. Trzymaj się do przybycia posiłków.
– Mhm. Dobrze się ukryj, żeby ten drań nie znalazł cię mimo tego, że wykończę jego załogę.
– A ty lepiej nie zbieraj zbyt wielu ran, wyjątkowo nie mam ochoty na zszywanie cię.
Z tymi słowami wskoczyła w pobliskie krzaki, znikając z pola widzenia szermierza. Ten jedynie uśmiechnął się pod nosem i położył dłoń na katanach, już wyczekując walki.
Piraci Czarnego Kota wyskoczyli na brzeg z głośnym rykiem. Ich kapitan — dziwny człowiek noszący okulary-serca, którego Zoro po chwili zidentyfikował jako „dziwaka, chodzącego tyłem", o którym mówiły dzieci, wyszedł na przód i rozejrzał się. Zdawał się jednak niczego nie dostrzegać, więc Roronoa zrobił krok naprzód i przygotował się do dobrej zabawy, korzystając ze swojego nowego stanowiska pierwszego oficera.
Właściwie im dłużej o tym myślał, tym lepiej to brzmiało.
– Oi, piraci! – zawołał, z pewną satysfakcją patrząc, jak ci ze zdziwieniem szukają źródła jego głosu. – Daję wam jedną szansę na odwrót, lepiej dobrze ją wykorzystajcie! Ta wyspa jest pod protekcją załogi Słomkowego Kapelusza Luffy'ego!
Okularnik prychnął, patrząc na niego.
– Jesteś sam przeciwko nam wszystkim i jeszcze stawiasz nam żądania? Nie wiesz, jak groźni są piraci? – Mężczyzna zaśmiał się, co podchwyciła załoga. – Ha! Zawsze możesz być pierwszym wieśniakiem, którego zabijemy!
Zoro wykrzywił usta w uśmieszku, który piraci powinni zidentyfikować jako ten, przed którym się ucieka, a nie atakuje.
Cóż, to ich problem, że stali tak daleko i go nie widzieli.
– Jestem tutaj z rozkazów mojego kapitana. Myślę, że nie będzie za bardzo zły, jeśli przerzedzę wasze szeregi, nim tu przyjdzie.
Wśród piratów rozległy się szmery, gdy zwrócili na niego większą uwagę.
– Kapitanie! To z pewnością Łowca Piratów Roronoa Zoro! – zawołał ktoś z tłumu, na co zirytowany Zoro wywrócił oczami. Naprawdę, jak długo ten głupi przydomek jeszcze będzie się go trzymać?!
– Ah, więc to łowca... – okularnik spojrzał na niego z pewną dozą zirytowania.
– Przed chwilą wam powiedziałem, jestem piratem! Czego nie zrozumieliście?!
– To i tak bez znaczenia, jeden człowiek nas nie powstrzyma, wieśniak czy łowca.
Zoro wydawało się, jakby mówił do ściany, gdy stado piratów rzuciło się na ścieżkę. Już po chwili pierwsze osoby zaczęły wpadać do dołów, a Roronoa z pewną dozą zirytowania stwierdził, że trochę zejdzie nim jakiś przeciwnik do niego dotrze.
Powinien był powstrzymać Kayę przed zrobieniem tak wielkiej ilości pułapek...
***
Dopiero zaczynało świtać, gdy Nami wyskoczyła z okna rezydencji. Z tego, co wiedziała, Kuro siedział na schodach, prowadzących do budynku, nic nie podejrzewając. Uśmiechnęła się pod nosem i przeskoczyła ogrodzenie, kierując się w stronę lasu, gdzie mogła niezauważalnie się przemieszczać.
Przez chwilę zastanawiała się, gdzie powinna się skierować. Piraci prawdopodobnie przybyli już na wybrzeże, gdzie stacjonowali Usopp z Luffy'm, więc logicznym było, że powinna pobiec właśnie tam. Jednak jej pieniądze...
– Przepraszam, chłopaki – szepnęła, nagle skręcając na północ –... ale mój skarb jest ważniejszy!
***
Luffy'emu nie podobało się, że musi przejść na drugie wybrzeże. Jego haki stamtąd nie będzie mogło wychwycić Nami. Jednak dziewczyna wykonała już ruch, gdyż w pewnym momencie jej obecność zaczęła oddalać się od tego Kury czy jak on tam miał.
Mężczyzna był jedynie trochę niecierpliwy i podekscytowany, co oznaczało, że o niczym nie wiedział. To dobrze. To znaczyło, że Nami udało się zmienić swoją pozycję, nie będąc przez niego zauważoną.
Ale to, że nie wie dokładnie, gdzie jest jego nawigatorka, mu się nie podobało.
(W końcu tak samo było wtedy w Orange Town).
Luffy odpędził uciążliwe myśli z głowy. Nami nie była w pobliżu tego kamerdynera, więc nic jej nie groziło. Może się sama obronić, a Zoro na pewno już zajmuje się piratami. Teraz Luffy'emu zostało tylko biec na północ, by jak najszybciej trafić na drugie wybrzeże.
Tylko dlaczego trafił do wioski, skoro biegł właśnie tam, gdzie jest zimniej?!
***
– Jak szybkim można być?! – myślał Usopp, biegnąc w stronę północnego wybrzeża. Luffy zniknął mu z oczu od razu po tym, jak powiedział mu, gdzie ma biec. To niewiarygodne!
Gdzieś z tyłu głowy Usoppa obijało się przeświadczenie, że zapomniał o czymś ważnym, jednak nie zwracał na nie uwagi. Teraz najważniejsze było dostać się na wybrzeże-!
Nagle wpadł na kogoś i oboje potoczyli się niżej.
– Co do-! Usopp? – wyraźnie skonfundowany głos Nami przebił się do jego świadomości. – Nie powinieneś być na drugim wybrzeżu? Tamtym, które atakują piraci?
– O czym ty mówisz? To to wybrzeże atakują – zauważył, opierając się o coś, na czym się zatrzymali, by wstać. Po chwili poczuł jak ktoś go podciąga za koszulkę.
– CO?! Jak śmią?! Co z moim skarbem?!
– Oh, wreszcie przyszliście. Gdzie Luffy? – spytał głos Zoro, a oni dopiero teraz zauważyli, na kogo właściwie wpadli. Szermierz postawił Usoppa na nogi i wyciągnął rękę w stronę Nami, którą ta z wdzięcznością przyjęła.
– A ty co robisz? Myślałam, że będziesz z nimi walczyć? – spytała na to, otrzepując się z kurzu i całego tego brudu.
– Czekam, aż tu dotrą.
Zoro zrobił niezobowiązujący ruch ręką gdzieś do tyłu, na co spojrzeli na zamieszanie za nim. Piraci faktycznie próbowali się do nich dostać, jednak ich starania spełzły na niczym, gdyż wciąż wpadali w to nowe dziury.
Nagle usłyszeli bardzo charakterystyczny krzyk i z pobliskich krzaków wybiegł zdyszany Luffy.
– Usopp, ciemnoto! Nie powiedziałeś mi, gdzie jest ta zasrana północ! – wrzasnął, wyglądając, jakby był na granicy płaczu, na co Nami rzuciła Usoppowi wkurzone spojrzenie.
– Nie pokazałeś mu?!
– Myślałem, że wie! – Usopp cofnął się trochę. Właśnie teraz zauważył, że Nami jednak była tak straszna, jak o tym mówili Luffy wraz z Zoro.
– Przecież ci mówiłam, że jest głupi jak but!
– Hej! To nieprawda! – zawołał na to Luffy, wystawiając w jej stronę język.
Dwójka pewnie dalej by się kłóciła, gdyby nie to, że Nami zobaczyła, jak kilku z piratów wyciąga z jej łodzi bardzo znajomy ładunek.
– Jak oni śmią DOTYKAĆ MÓJ SKARB!
Nie zastanawiała się długo, nim puściła się biegiem, jakimś cudem omijając wszystkie pułapki. W biegu wyciągnęła jeszcze swoją laskę i z okrzykiem bojowym rzuciła się na piratów, okradających jej łódź.
– Ta kobieta... – jęknął Zoro.
– Woohoo! Niezła jest, nie wiedziałem, że umie być aż tak przerażająca, shishishi – Luffy zaśmiał się z pewnym uznaniem, uśmiechając się przy tym szeroko i kibicując Nami.
Zoro jedynie na to westchnął. Oczywiście, że Luffy'emu podoba się ta terroryzująca strona ich nawigatorki. Nie, żeby sam narzekał. Widok przerażonych piratów był naprawdę wspaniały, ale to oznaczało, że Nami może być jeszcze bardziej przerażająca, jeśli tylko chce. To zrozumienie sprawiło, że Zoro poczuł nieprzyjemne mrowienie. Na pewno nigdy nie będzie ruszał jej pieniędzy. Wiedźma jest nieobliczalna.
***
Jango nie mógł uwierzyć w to, co widział. Powinni już dawno siać spustoszenie w wiosce, a tymczasem nie mogli nawet pokonać głupiego wzgórza! Nie mógł teraz zahipnotyzować swoich ludzi, by stali się silniejsi, bo na nic by się to nie zdało! Powpadaliby tylko w jeszcze większą ilość dołów! Jeszcze ten ostrzał od jednego z dzieciaków...
(Nie widział tego, jak jedna kobieta sieje spustoszenie w tej małej części załogi, którą wysłał, by zbadali łódkę. A przynajmniej na pewno nie przyzna, że tak straszna kobieta istnieje).
Najwidoczniej zostało mu tylko jedno wyjście.
– Bracia Nyaban! Rozprawcie się z nimi!
Luffy przeniósł swoją uwagę z faceta z fajnymi okularami na dwójkę, która właśnie wyskoczyła ze statku. Dla niego to nie był jakiś wielki wyczyn, ale Usopp obok niego zdawał się mieć inne zdanie, jeśli zgadywać bo jego zaskoczonym okrzyku.
– Skoczyli z takiej wysokości i nic im nie jest! Jak jakieś koty... – mruknął snajper, na co Luffy rzucił mu bardzo urażone spojrzenie. – Uh, oczywiście wiele im brakuje...
Luffy zdecydowanie nie chciał być porównywany z kimś takim jak ta dwójka. W ogóle nie podobało mu się, że akurat ta załoga piracka postanowiła wybrać za motyw przewodni koty. Tak obrażać jego własny (przynajmniej w jakimś stopniu) gatunek!
Zoro wydawał się skonfundowany, gdy pierwszy z nich zaczął biec w jego stronę, wyglądając przy tym wyjątkowo żałośnie. Już miał się oszczędzić i po prostu znokautować dziwnego pirata, gdy Luffy wykrzyknął ostrzeżenie.
– Oni tylko udają!
– Już i tak za późno! – wrzasnął na to zielonowłosy brat, Sham, rzucając przed siebie rękę, odzianą w specjalne rękawice z pazurami.
Zoro jednak udało się zablokować cięcie i odskoczyć, nim ten zdążył pochwycić jego katany, co próbował zrobić.
– Dzięki, kapitanie! Już nie spuszczę tak czujności – zawołał Zoro w stronę Luffy'ego, na co ten się roześmiał.
– Shishishi! Jasne, że nie! Pójdę się zabawić niżej!
I już wyskoczył w stronę piratów, którym udało się w końcu wdrapać na górę. Nie ciężko jest domyślić się, że po chwili zostali zepchnięci z powrotem na sam dół. Roześmiany Luffy był tuż za nimi, mając oko na Nami oraz haki przy Zoro i Usoppie.
– Co to za potworna siła... – wyszeptał Usopp między strzałami, patrząc to na Zoro, to na Luffy'ego i Nami. Cała trójka wyglądała jakby świetnie się bawiła (chociaż nawigatorka wciąż była zła o ten swój skarb), na co Usopp głośno przełknął ślinę. Jednak wszyscy piraci są przerażający, nawet ci po twojej stronie.
Luffy pokonał kolejną falę piratów. Jakoś wokół niego zrobiło się wyjątkowo cicho – jego przeciwnicy zaczęli się go bać i nie byli już tak chętni, by do niego podchodzić. Ten moment wybrała Nami, podchodząc do niego i szepcząc mu coś do ucha.
– To ta wiedźma! – zawołał jeden z piratów, uderzając łokciem w bok swojego towarzysza.
– Cholera, mam tam ranę, idioto-! Co ona od nas chce, przecież już nie mamy tego jej skarbu... – ostatnie zdanie pirat wypowiedział z płaczem, obaj spojrzeli z przestrachem na duet przed nimi.
Luffy z Nami uśmiechnęli się do siebie, co całkowicie zmroziło wrogich piratów. Spojrzeli na dwójkę z przerażeniem. Więc to już pewne, dzisiaj będzie ich koniec!
– Hmm...? A ci co tacy? – spytał sam siebie Luffy, odwracając się w stronę swoich przeciwników. Chciał jeszcze trochę rozprostować kości, podczas gdy Nami będzie kradła skarb, ale piraci zdawali się stracić całą wolę walki. To nawet nie było już zabawne.
Luffy przechylił głowę zdezorientowany, nie mając pojęcia, że to jego interakcja z Nami tak wpłynęła na wrogich piratów.
Nagle zza jego pleców dobiegł czyjś głos.
– Wygląda na to, że sam się muszę tobą zająć, Słomkowy Kapeluszu!
Luffy obrócił się, a jego oczom ukazał się kapitan piratów (chociaż czy to nie ten cały Koro miał nim być?). Ten wyciągnął jakiś metalowy drążek i wystawił go tuż przed swoją twarzą. Jak dla Luffy'ego to było dość głupie, bo przez to nie widział nadchodzących ataków, ale może to miało jakiś swój cel, o którym nie wiedział.
– A teraz słuchaj uważnie! Jak powiem one, two-
Jango nie miał szansy dokończyć, gdyż Luffy posłał w jego stronę gumgumowy pistolet, którego nie udało mu się uniknąć. Mężczyzna wbił się w skałę, a chłopak patrzył na niego wyraźnie zdziwiony.
– Ehh...? Więc to wcale nie było pomocne w omijaniu ataków – mruknął pod nosem, nie zdając sobie sprawy tym, że jeszcze bardziej wystraszył swoich wcześniejszych przeciwników, którzy to teraz uciekli na statek (a później uciekali w drugą stronę, tym razem przed straszną czarownicą, która pokonała tylu z nich chwilę wcześniej jedynie dla skarbu).
– To czemu to w ogóle miało służyć? Dziwny koleś. Chociaż okulary miał fajne, szkoda, że się zniszczyły. – Luffy westchnął, wracając na górę. Wyczuł zbliżającą się do nich silniejszą obecność, więc prawdopodobnie Koko zauważył, że coś jest nie tak.
– To okularami się przejmujesz?! – zawołali za nim piraci, próbując przy okazji wyciągnąć Jango.
Zoro ze swojej strony już kończył rozprawiać się z braćmi Nyaban. Byli zwinni i szybcy, więc faktycznie trochę przypominali koty. Ale nie byli tak zwinni i szybcy jak jego kapitan, do którego musiał się przyzwyczaić, inaczej musiałby go wyławiać z wody dwa razy częściej. Dlatego nie byli tak trudnymi przeciwnikami, jakimi mogliby być w innych okolicznościach. No i nie stracił żadnego ze swoich mieczy.
W końcu wystarczył jeden ostateczny atak, by ich pokonać. Luffy, który jakimś cudem znów trafił obok niego, roześmiał się głośno, klepiąc go po plecach.
– Dobra robota, Zoro!
– Wyjątkowo słabo udawali kotów, musiałem się ich pozbyć, byś nie musiał ich dłużej oglądać – odparł na to szermierz, chowając katany. Luffy jeszcze raz się roześmiał.
– Tak, dzięki!
***
Klahadore... nie, Kuro się niecierpliwił. Oprócz tego, jak trójka bawiących się w piratów dzieciaków zepsuła mu wczoraj humor, jego własna załoga wcale nie wygląda jakby nawet starała się wykonać jego rozkazy. Do tego cała rezydencja... jest zbyt cicha. Prawie tak, jakby nikogo w niej nie było, co jest wręcz śmieszne, bo przecież to niemożliwe, by akurat w dzień jego planu wszyscy pracownicy postanowili zrobić sobie wolne...
Mężczyzna nagle zerwał się na równe nogi ze schodów, na których siedział i pognał w stronę pokoju Kayi, jego gwarancji dobrego zarobku i spokojnego życia bez nagrody za głowę (w końcu rząd jest aż zbyt szczęśliwy, gdy dostarczysz mu kogoś takiego jak ta mała, nie znająca świata dziewczyna).
Nie było jej. Łóżko nawet nie było pościelone, a otwarte okno było wystarczającą wskazówką, by domyślił się, że dziewczyna jakoś przejrzała jego plan i uciekła... odwołując zapewne całą służbę. W tej chwili Kuro naprawdę był wściekły.
Znajdzie swoją głupią załogę, spalą wioskę, a potem znajdą ją, choćby miała ukryć się na drugim końcu East Blue. Wtedy dowie się, jak złym pomysłem było zadzieranie z prawdziwymi piratami...
Z takimi myślami Kuro wybiegł w stronę wybrzeża, nie starając się ani trochę utrzymywać pozorów zwykłego lokaja. Postarał się jednak, by zostawić siły na swoją załogę i nieposłuchaną dziewczynę. Ktoś w końcu musiał nauczyć ich wszystkich rozsądku...
Tylko przedziwny przypadek sprawił, że w tym samym czasie i tą samą drogą Merry wracał do rezydencji ze swojego nagłego urlopu, który dostał od panienki (nie powinien się tam pojawiać jeszcze jakiś czas, ale nie mógł nic zrobić na to, że zbyt przyzwyczaił się do budzenia panienki i podawania jej porannego śniadania, by od tak z tego obowiązku zrezygnować. Nawet na urlopie).
Kuro nie zwrócił na niego większej uwagi. W końcu nie był zagrożeniem, a do popołudnia będzie tak samo martwy jak reszta wieśniaków. Natomiast Merry zrobił wręcz odwrotnie. Mordercza aura jego dotychczasowego kolegi z pracy sprawiła, że przez kilka minut nie mógł się nawet ruszyć. Następnie pognał w stronę rezydencji, modląc się, by z panienką wszystko było w porządku.
***
Kuro przybył akurat w odpowiednim momencie, by być świadkiem upadku swojej załogi. Jango podziewał się niewiadomo gdzie, a Sham i Buchie zostali z łatwością pokonani przez zielonowłosego szermierza, którego rozpoznał jako jednego z dzieciaków, którzy krzątali się wokół rezydencji jeszcze wczorajszego dnia.
Reszta jego załogi wyraźnie bała się tego dzieciaka w słomkowym kapeluszu, którego spotkał przy rezydencji. Tak niekompetentni.
– Widzę, że muszę najpierw dać lekcje swojej byłej załodze. Czyżbyście zapomnieli wszystkiego po tym, jak was opuściłem? – spytał lodowatym tonem, jego głos rozniósł się po całym wybrzeżu, zamrażając piratów w szoku i strachu.
– Wreszcie przybyłeś, co?
Nie zwracał uwagi na mówiącego coś dzieciaka-kapitana, jego ciało już przygotowało się do wykonania specjalnej techniki. Zabije wszystkich – dzieciaków-piratów i Usoppa, którzy zniszczyli jego plan, a także tę załogę pełną nieudaczników.
Nie będzie wiedzieć, kogo dokładnie atakuje, ale to było bez znaczenia. Pozwoli tym szczęśliwym, którzy ujdą z życiem, zaatakować wioskę. Później może ich nawet puścić żywych, o ile będzie miał dobry humor. Już więcej nie będą mu potrzebni.
– Kapitan używa tej techniki!
– Tylko nie Shakushi*!
Luffy zmarszczył na to brwi. Piraci próbowali wycofać się na statek, tylko dlaczego? Czemu uciekali przed własnym kapitanem? Co prawda wyczuwał od niego wyjątkowo krwiożerczą aurę, jednak Kuro musiał być nastawiony głównie na Luffy'ego i jego załogę, a nie swoją, racja?
– Ale szybki-! – Luffy poczuł jedynie powiew powietrza tuż obok siebie, gdy na skale pojawiły się głębokie zadrapania. Nie zdążył się nawet w porę obejrzeć, gdy wśród przeciwnej załogi dało się słyszeć krzyki.
Kuro, Kapitan Piratów Czarnego Kota uderzał nie tylko w swoich przeciwników, ale też we własnych towarzyszy.
***
Ciężko opisać gniew Luffy'ego, gdy inny piracki kapitan zachowuje się w ten sposób. Nie, to już nie był kapitan, nie mógł się nim nazywać, raniąc własną załogę. Luffy nie byłby zły, gdyby uderzał w jego załogę i Usoppa. Jasne, nie byłby też zadowolony, ale jednak to było fair. Byli przeciwnikami i rozpoczęli walkę, Kuro, będąc kapitanem, powinien im to zrobić za to, że poturbowali jego załogę (Luffy w końcu zrobiłby to samo na jego miejscu). Jednak coś takiego? Na to nie było wymówek.
– To jego towarzysze... – mruknął ledwo słyszalnie, obok niego Zoro również patrzył na całą scenę zdenerwowany. – Kurooo! Jak śmiesz atakować swoją własną załogę?!
Zdziwienie promieniujące od ludzi wokół niego nie pozwalało mu się odpowiednio skupić, dlatego nawet nie zdążył zrobić uniku, gdy Kuro trafił prosto w niego. Zatoczył się do tyłu, krew sączyła się z rany na klatce piersiowej.
– Luffy! – ktoś, a może było to kilka osób, krzyknął w jego stronę, ale Luffy odciął się od wszystkiego, skupiając się jedynie na wrogim kapitanie.
Gdy Kuro następnym razem się na niego rzucił, udało mu się uniknąć poważniejszych obrażeń i złapać go za ramię, od razu przerzucając mężczyznę na plecy.
– Mam cię.
Kuro spojrzał Luffy'emu prosto w oczy i to był błąd. Wzrok młodszego... nie był normalny. Jego źrenice bardziej przypominały jakieś zwierzę (kota, jak ironicznie), a lekki uśmiech pokazał jego kły, których wcześniej na pewno nie miał.
Monkey D Luffy był przerażający gdy się wściekł, a Kuro przekonał się o tym osobiście, już po chwili otrzymując potężny cios prosto w brzuch.
***
Nami nie mogła pozbyć się wrażenia, że powinna być przerażona Luffy'm. Tym z jaką łatwością dopadł Kuro i jak wściekle go atakował. Nawigatorka jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie, może jedynie pomijając ten czas gdy uratował ją od Richiego w Orange Town. Ale nawet wtedy... to nie było to samo.
Wtedy Luffy walczył, ponieważ była w niebezpieczeństwie. Teraz liczyło się coś jeszcze. To, jak drugi kapitan traktował swoich podwładnych wyraźnie nie podobał się Luffy'emu. I Nami nie mogła powstrzymać się od myśli, że może gdyby to Luffy był jej kapitanem to może.... bycie piratem wcale nie byłoby takie złe.
Z trudem oderwała wzrok od walki, z powrotem biorąc w ręce swój worek ze skarbem. Na szczęście stała trochę z boku, jednak i tak Kuro udało się zadrapać jej udo. Gdyby była tylko trochę bliżej... Nami mogłaby pożegnać się ze swoją nogą.
Jednak teraz nie ma powodu, by o tym myśleć. Najważniejsze było zabrać skradziony skarb do łodzi i zbliżyć się do Zoro, który mógłby ją obronić (chociaż teraz nie został nikt, kto mógłby jej coś zrobić. Piraci zostali pokonani przez własnego kapitana, a sam Kuro... cóż, była pewna, że już nie powtórzy swojego zabójczego ruchu).
Usopp po raz pierwszy widział człowieka, wyglądającego tak zwierzęco, nawet mając tyle lat Kayę obok siebie. Luffy... gdy był wściekły, nic nie mogło go zatrzymać. Snajper po raz pierwszy zobaczył taki obraz kapitana.
Ale jakoś nie mógł zmusić się do strachu przed tym chłopakiem, który uratował jego, Kayę i całą wioskę. Prawdę mówiąc Usopp w tej całej sytuacji, będąc rannym na tyle sposobów, na ile nie był nigdy w całym swoim życiu, nie mógł myśleć o niczym innym prócz tego, jak bardzo zazdrosny był, że Zoro i Nami należą do tej samej załogi co ten człowiek.
Mając kapitana tak oddanego, tak lojalnego wobec pirackiej zasady nie ranienia członków załogi...
Usopp był pewny, że nigdy nie spotka kogoś takiego, jak ten człowiek. Jednak taką samą pewność miał co do tego, że nie mógłby być w jego załodze. W końcu był jedynie kłamliwym tchórzem. Kto chciałby kogoś takiego jak on? Dlatego kiedyś, w przyszłości, zostanie kapitanem i sam zbierze załogę. I kto wie, może spotkają się gdzieś na morzu?
Takie myślenie bolało, ale Usopp już przyzwyczaił się, że ludzie nie chcą się z nim zadawać.
***
Luffy kopnął Kuro, na co tamten poleciał w stronę lasu. Chłopak jednak znalazł się przy nim nim ten zdążył w ogóle wstać, przyszpilając go do drzewa, na które chwilę wcześniej tamten wpadł.
Złamane ostrza mężczyzny leżały trochę dalej, a całe pole bitwy zdawało się wstrzymywać oddech, patrząc, co zamierza zrobić teraz Luffy.
– Hej, Kaya – powiedział nagle, patrząc gdzieś w bok, prosto na krzaki. – Chcesz mu coś powiedzieć, zanim straci przytomność?
Biały lis wyskoczył z zarośli, zmieniając się w dziewczynę, na co kilku piratów westchnęło zaskoczonych. Kaya wstała i podeszła do nich, rzucając Kuro pogardliwe spojrzenie. Jednak... w jej oczach można było dostrzec też ból. W końcu mężczyzna był przez tyle lat jej kamerdynerem... zdążyła się z nim w jakiś sposób związać.
Luffy dobrze o tym wiedział, dlatego ostatnie słowa zostawił dla niej. Kaya postanowiła dobrze je wykorzystać.
– Klahadore... nie, Kuro Tysiąca Planów. Powiedz mi, dlaczego to wszystko robisz? Te wszystkie lata... to dla ciebie nic? – jej spojrzenie było twarde, nawet jeśli głos kilka razy się załamał. Nie odwracała wzroku od oczu pirata.
– Przez te lata starałem się jak najbliżej zbliżyć do ciebie, by móc łatwo dziedziczyć twój majątek. To, kim okazałaś się być, to jedynie łut szczęścia. Dzięki tobie mogłem prowadzić normalne życie bez nagrody za głowę, marines by ją znieśli po dostaniu cię w swoje ręce. Wiesz, jak ciężko jest, gdy ściga cię cały świat?! Gdzie tylko nie staniesz ludzie będą chcieli wydać cię w ręce rządu... powinnaś być szczęśliwa, mogąc pomóc mi w końcu żyć jak zwyczajny-
– Nie. – Kaya przerwała mu, spojrzenie miała zimne, usta zaciśnięte w wąską kreskę. – Miałeś takie życie. Wtedy, gdy do nas dołączyłeś. Myślałeś, że nie wiemy, kim jesteś?! Gdyby naprawdę tak niewiele wystarczyło ci do szczęścia, zauważyłbyś, że już to masz!
I wtedy, nim Kuro mógł do końca przetworzyć to, co powiedziała, uderzyła go swoją pięścią prosto w twarz.
– To za te wszystkie lata kłamstw – powiedziała, po czym uderzyła raz jeszcze. – A to za to, co chciałeś teraz zrobić.
Cisza.
Nikt nie śmiał nic powiedzieć. Gniew dziedziczki zszokował ich dotychczasowych przeciwników. Kaya wtedy odwróciła się i powoli podeszła w stronę ścieżki na wybrzeże. Spojrzała na pokonanych piratów z góry i wyciągnęła pistolet.
– Macie pięć sekund, by wsiąść na statek i wynieść się z wyspy. Jeden... dwa... – Piraci spojrzeli po sobie i zaczęli powoli, choć niepewnie się zbierać. Wciąż patrzyli na pokonanego kapitana, kilku wróciło do wyciągania Jango z gruzów. Kaya jednak nie zamierzała pozwolić im na działanie z taką swobodą. – Pięć – powiedziała z miłym uśmiechem, mijając kilka sekund. W tej samej chwili wystrzeliła.
Strzał trafił w powietrze, ponieważ Kaya, nie ważne jak wzburzona teraz w środku była, wciąż nie chciała nikogo zranić. Mimo to podziałał jak prawdziwy. Piraci otrząsnęli się ze swojego szoku, tym razem w rekordowym tempie zbierając swoich nieprzytomnych towarzyszy. Już po chwili statek odpływał.
Zoro i Nami patrzyli na dziewczynę ze zgrozą. Zoro, ponieważ do ich załogi najwyraźniej trafiła kolejna wiedźma, a Nami dlatego, że nie miała pojęcia, że tak miła dziewczyna w ogóle może być zdolna do tego, by być tak przerażająca.
...może miała z Luffy'm więcej wspólnego, niż myśleli do tej pory.
Tymczasem sam Luffy patrzył zdziwiony na Kuro.
– Złamałaś mu nos. Nieźle, shishishi!
Kaya na to z uśmiechem uniosła kciuka w górę. Po raz pierwszy była tak zła, że chciała kogoś uderzyć... i faktycznie to zrobiła. Co prawda nie wymazało to jej gorzkich wspomnień, ale jakoś poczuła się lepiej.
Usopp od razu po wyjściu z szoku dopadł Kayi, sprawdzając, czy nic jej nie jest, na co dziewczyna krzyknęła. Dopiero teraz zauważyła jak bardzo ranny był!
Nami i Zoro również podeszli, gotowi zająć się Kuro, jeśli ten postanowi wstać (chociaż noga Luffy'ego, przyszpilająca go w miejscu, całkiem dobrze mu w tym przeszkadzała).
– Panienko! – z drogi od miasteczka dobiegł do nich czyjś głos i już po chwili Kaya miała przy sobie nie tylko Usoppa ale i też Merry'ego, który chusteczką ocierał łzy. – Jak się cieszę, że nic panience się nie stało!
Kaya zachichotała jedynie, chowając swoją broń za plecami.
***
Trójka piratów wraz z Usoppem i Kayą siedziała przy ognisku w samym środku lasu, śmiejąc się wesoło. Przez cały dzień byli rozdzieleni. Po tym jak Kaya ich załatała, Usoppa porwała jego mała załoga, a Kayę zajął cały personel rezydencji. Nie chcieli jej puścić i Słomkowi mogli ją wyciągnąć na nocowanie w lesie tylko dlatego, że to oni ją uratowali.
Sami piraci, po tym jak Kuro został skuty i zamknięty (tymczasowe rozwiązanie, gdyż marynarce zazwyczaj trochę schodzi nim przypłyną na taką wyspę), starali się głównie unikać miejscowych, którzy byli aż zbyt wdzięczni. To znaczy jasne, uratowali ich, ale tylko przez wzgląd na Kayę i Usoppa. Zoro z Luffy'm czuli się dziwnie, otrzymując za to podziękowania. Jedynie Nami wykorzystała to na swoją korzyść, pół dnia kupując zapasy i inne rzeczy, które akurat wpadły jej do głowy.
– Merry powiedział, że przygotuje statek już na jutro! – powiedziała szczęśliwa Kaya, na co piraci spojrzeli między sobą podekscytowani. Po tak spektakularnej wygranej wydawało im się, że już nic nie stoi im na przeszkodzie, by wyruszyć na Grand Line.
– Więc już jutro wyjeżdżamy, shishishi – roześmiał się Luffy. – Lepiej się spakujcie i pożegnajcie.
Nagle zrobiło się cicho. Luffy nie zwracał na to uwagi, jedząc jakieś podarowane mu od jednego z wieśniaków mięso. Zoro z Nami natomiast jedynie wymienili między sobą spojrzenia. Oczywiście, że Luffy już dawno zdecydował. Szkoda tylko, że nie powiedział o tym swoim nowym członkom załogi.
– Czekaj, czekaj! Masz na myśli nas? Mnie i Kayę? – spytał zdziwiony Usopp, na co Luffy spojrzał w jego stronę równie zdziwiony.
– No tak? A nie chcecie?
– Jasne, że chcemy! – wykrzyknęła na to Kaya, wskakując na Luffy'ego ze śmiechem. Chłopakowi nie za bardzo to się spodobało, bo pomyślał, że chce mu zabrać jego mięso, które trzymał najwyżej jak się tylko dało (z jego rozciągniętą ręką oznaczało to jedynie bardzo wysoko).
– Nie! Znaczy czekaj, chcemy? – Usopp wyglądał na bardzo zaskoczonego, przez co blondynka odwróciła się do niego równie skonfundowana.
– A nie chcesz? Myślałam, że chcesz...
– Ja tak! Ale ty? Myślałem, że chcesz być lekarzem, a nie piratem!
– Nihihi, to przecież prawie to samo! Mogę być nim na pirackim statku!
– Shishishi! Usopp, jesteś jednak trochę głupi! – zawołał na to Luffy.
Usopp oczywiście wykrzyknął, że nie jest i spytał, czy ten chce się bić, jednak Luffy znalazł poważniejszy problem. Jakiś ptak ukradł jego mięso! Jak to możliwe?!
Tak więc dwójka chłopaków ruszyła w pogoń, Luffy za ptakiem a Usopp za swoim nowym kapitanem. Reszta załogi po prostu zaśmiała się, nie ruszając się ani o krok, by pomóc któremuś z nich.
Podczas pogoni Usopp pomyślał, że bycie w prawdziwej załodze, nawet jeśli nie na stanowisku kapitana, jest naprawdę świetne.
Noc spędzili, opowiadając sobie historie (a właściwie głównie słuchając tych Usoppa) lub grając w różne gry. Jedną z nich było rysowanie na kamieniach. Każdy z nich miał po jednym, dość gładkim kamieniu i pędzlu, ponieważ najwidoczniej w torbie Usoppa może zmieścić się praktycznie wszystko. Zoro narysował katany (nikt nie wiedział, jakim cudem wyszło mu to tak dobrze...), Nami mandarynkę, Kaya lisią głowę, sam Usopp na swoim miał cały pejzaż, natomiast Luffy... cóż, on podpisał swoją: "Przyszły Król Piratów (Luffy)". Prawdopodobnie nie do końca załapał o co chodzi, jednak jakoś nikt nie chciał mu temu wypominać. Kaya od razu do swojego lisa dorysowała skrzyżowane piszczele i podpisała "Przyszła Lekarka/Pielęgniarka Króla Piratów (Kaya)", śmiejąc się, że teraz mają podobne. Zoro oczywiście zaraz dołączył, bo nie dałby Kayi być jedynej, która ma podobny kamień co ich kapitan. Takim sposobem wszyscy wylądowali z takim kamieniem, chociaż Luffy zdawał się nie wiedzieć, czemu tak bardzo chcieli mieć podobny do niego (ale podobało mu się, bo to musiało oznaczać, że wygrał, prawda?).
***
Następnego dnia piraci ruszyli w stronę rezydencji w świetnych humorach. Luffy, Zoro i Nami nie mogli się doczekać, aż zobaczą ich nowy statek, natomiast Usopp z Kayą byli podekscytowani swoim nowym pirackim życiem.
Przy bramie czekała na nich dwójka ludzi, przez co Zoro trochę zwolnił i spojrzał na nich podejrzliwie. Kaya natomiast pobiegła do przodu, skacząc na wyższą postać.
– Mamo! Tato! Wróciliście! – zawołała szczęśliwa. – Nie uwierzycie, co się stało!
Chwila, że co?
– Twoi rodzice żyją?! – wydarła się trójka przybyszów, na co Usopp z Kaya spojrzeli na nich zdziwieni.
– No tak... a co myśleliście?
– TAK O NICH GADALIŚCIE, ŻE MYŚLELIŚMY, ŻE NIE ŻYJĄ?!
– Jakim cudem w ogóle tak pomyśleliście... – zamruczał Usopp, jednak wszyscy go usłyszeli, przez co został osobą, na którą przelali swój gniew niewiedzy.
– SAM POWIEDZIAŁEŚ, ŻE KAYA SAMA ZAJMUJE SIĘ REZYDENCJĄ, ODKĄD JEJ RODZICE ODESZLI!
– CIĄGLE GADACIE O TYM, ŻE ZOSTAŁA TERAZ SAMA?
– CHODZIŁO O TO, ŻE PILNUJE DOMU POD NIEOBECNOŚĆ RODZICÓW, JAK MOGLIŚCIE TO INACZEJ ZROZUMIEĆ?
Zoro z Nami przekrzykiwali się jeszcze nawzajem z Usoppem, kiedy Luffy po prostu wzruszył ramionami i podszedł do rodziców dziewczyny. Mógł zauważyć, że jest pół-człowiekiem po ojcu, z którego rudych włosów wystawały lisie uszy.
– Wy jesteście rodzicami Kayi? – spytał dla pewności, a po usłyszeniu potwierdzenia dodał jedynie: – Jestem Luffy, człowiek, który zostanie Królem Piratów. Dzisiaj bierzemy statek i wyjeżdżamy, twoja córka zostanie pielęgniarką w mojej załodze.
Na to Zoro i Nami spojrzeli na kapitana, jakby ten postradał zmysły. Takich rzeczy nie mówi się w ten sposób!
– Więc to tak? Od zawsze wiedziałem, że morze wzywa ją tak samo jak mnie, nyhyhyhy! – zawołał na to jej ojciec, na co Luffy się zaśmiał. – A ten mój przyszywany syn? Też go bierzesz?
– Przestań tak o mnie mówić! To zawstydzające! – wrzasnął na to Usopp.
– Tak. Już zdecydowałem, będzie moim snajperem.
Nami wzdrygnęła się na to, z jaką intensywnością oczy ojca Kayi skanowały Luffy'ego, jednak mężczyzna rozjaśnił się, najwidoczniej znajdując w nim to, co chciał. Następnie przeniósł wzrok na głowę młodszego.
– Masz tam ciekawy kapelusz młody, nyhyhyhy!
– Oh, dzięki! Dostałem go od Shanksa!
– Ha! Więc to naprawdę ten bachor ci go dał! A ja zastanawiałem się wtedy, o kim mówił...
– Ty też znasz Shanksa?!
– No ba! Mogę ci trochę opowiedzieć o tym, jak był chłopcem okrętowym na łajbie, na której byłem pielęgniarzem!
Słomiani, a przynajmniej ta część, która jeszcze nie znała ojca Kayi, przyglądała się w zdumieniu jak Luffy po raz kolejny zaprzyjaźnił się z kimś w mniej niż pięć minut za pomocą jedynie kilku słów.
– Chodźcie do nas na śniadanie! Chętnie usłyszę o waszych dokonaniach na tej wyspie z pierwszej ręki, a nie tylko przez Merry'ego. Wiecie, on lubi wyolbrzymiać pewne rzeczy...
– Wypraszam sobie mówienie o mnie takich rzeczy za moimi plecami. – Kamerdyner nagle zjawił się za rodzicami Kayi, na co Nami trochę się wzdrygnęła. Nawet nie zauważyła jak tu podchodził... może ta rodzina po prostu lubiła sprowadzać do swojego domu dziwnych ludzi.
– Nyhyhy! Przecież już byłeś w zasięgu słuchu jak o tobie mówiłem, to się nie liczy! – Pan domu roześmiał się, po czym gestem ręki zachęcił piratów do wejścia.
– Bez obrazy, ale zawsze jest tu o wiele ciszej, gdy jest pan na wyprawie służbowej. Osobiście wolę dni, gdy panienka Kaya zajmuje się domem.
– Merry! Jesteś naprawdę okrutny! Jak możesz tak mówić?! – Mężczyzna złapał się za serce, jednak gdy zauważył, że jego kamerdyner dalej stoi niewzruszony, po prostu westchnął i sam wszedł do domu, postanawiając zaprowadzić swoich gości do jadalni.
***
– Oto duma tego domu! Going Merry! – pan domu przedstawił nowy statek Słomkowych Kapeluszy, robiąc wyraźny gest, pokazujący ją w całej jej okazałości. – Merry chętnie wam wytłumaczy jak z niej korzystać.
– Oooh to kawarela! – zawołała ucieszona Nami, stawiając swoje rzeczy na ziemi.
Luffy i Zoro wyjrzeć zza pudeł, które trzymali (z prawdopodobnie ogromną ilością skarbów Nami i podobno miesięcznymi zapasami jedzenia), Zoro gwizdnął z podziwem.
– Ale super wygląda! To owca! Trochę jak ten twój kamerdyner – zauważył Luffy w stronę Kayi, która się na to uśmiechnęła.
– W końcu to on ją zaprojektował.
– Naprawdę?!
Luffy przeniósł spojrzenie na Merry'ego, patrząc na niego z nowym podziwem.
Z drugiej strony Usopp przechwalał się tym, jak to pomagał przy budowie. Przy okazji próbował też utrzymać swój plecak, by nigdzie się nie potoczył. Był praktycznie tak samo wielki jak sam Usopp, więc piraci byli zaciekawieni, co ze sobą zabrał. Luffy oczywiście pomyślał o mięsie i jakichś fajnych grach (przez tę dobę nauczył się, że Usopp zna się na grach), Zoro o sake, a Nami o skarbach. Kto miał rację okaże się dopiero na statku.
Kaya miała przy sobie dużo mniejszy plecak, a do tego walizkę. Nami ze zdziwieniem stwierdziła, że przy pasie młodszej dziewczyny znalazł się świetnie utrzymany rapier. Najwidoczniej Kaya faktycznie wiedziała, na jakie niebezpieczeństwo się zapisała i postanowiła się dozbroić.
Luffy wraz z Zoro zabrali się za wnoszenie rzeczy, Nami po chwili się do nich przyłączyła, niosąc walizkę Kayi. Kaya i Usopp zostali jeszcze na brzegu, by się pożegnać. Co prawda Usopp przeżył już żarliwe pożegnanie ze swoją małą załogą, jednak teraz żegnał się też z rodzicami Kayi, którzy praktycznie przyjęli go pod swój dach.
– Ten ojciec Kayi to bardzo fajny człowiek, że przygarnął Usoppa – powiedział Luffy, myśląc o swojej rodzinie.
– No nie wiem, są dość zamożni. Bazując na tym, jak działa mentalność takich ludzi, tata Kayi mógł czuć się w jakiś sposób dlużny Usoppowi lub chce coś zadośćuczynić. Usopp może nawet nie wiedzieć o co chodzi. No ewentualnie chciał wydać za niego Kayę – wytłumaczyła Nami, stawiając walizkę na pokładzie.
– Ehhh? – Luffy spojrzał na Usoppa i dodał już głośniej: – Więc chcecie wziąć ślub?
– Co..? NIE! – wrzasnął na to snajper.
– Awwwwh kochanie, dlaczego nie? – Kaya dramatycznie opadła na jego ramię, na co tamten od razu ją zrzucił.
–TO WŁAŚNIE PRZEZ TWOJE ŻARTY LUDZIE MYŚLĄ, ŻE JESTEŚMY RAZEM!
– TAK I TO ZABAWNE.
Luffy roześmiał się.
– Jesteście śmieszni. Oi, Nami! Oni wcale nie chcą się żenić!
– A czy ja mówiłam, że chcą..?
Nawigatorka westchnęła, a Zoro jedynie wywrócił oczami na tę dwójkę, wnosząc pozostałe rzeczy. Już po chwili wszyscy byli na pokładzie, on podniósł kotwicę, a Nami zajęła się ustawianiem kursu. Mieli małe trudności ze zrozumieniem, w jaki sposób działa prawdziwy statek (głównie przez Luffy'ego, który nie umiał jeszcze wielu rzeczy), ale w końcu wypłynęli.
Usopp z Kayą i o dziwo Luffy'm machali za oddalającą się już wyspą i ludźmi stojącymi na brzegu.
– Trzymajcie się! – zawołała Kaya ze śmiechem.
– Czekamy na plakaty gończe, nyhyhy!
– Przestań sprowadzać Kayę na robienie takich rzeczy! – Mama dziewczyny uderzyła swojego męża, po czym sama odmachała. – Dobrze się tam nimi opiekuj! I pamiętaj, by zatruć rapier!
– Przestań próbować zrobić z naszej córki zabójczynię!
Luffy roześmiał się na to, Kaya kucnęła i ukryła zarumienioną ze wstydu twarz w dłoniach, a Zoro z Nami patrzyli z pustymi twarzami na oddalającą się wyspę.
– Ciągnie swój do swego, co... – mruknął szermierz.
– Może się myliłam i ona wcale nie była zwykłym cywilem... – szepnęła Nami.
W jednym mogli się zgodzić – rodzina Kayi na pewno była nietypowa.
***
Dwójka dorosłych stała tego wieczora na klifie, patrząc w morze, na którym zniknęła ich jedyna córka. Trochę w tyle stał również ich kamerdyner, już tęskniąc za panienką.
– Nyhyhy... więc najpierw rudowłosy bachor zabiera Yasoppa, a teraz jego dzieciak trafił do załogi zaginionego syna kapitana Rogera?
– Przestań mówić, jakby to nie przez ciebie Yasopp został zabrany! A Luffy nie może być jego dzieckiem, w końcu oboje zgodziliśmy się, że ten ognisty dzieciak to dwie krople wody z Rogue, tylko włosy ma jak twój kapitan.
– Ja tylko powiedziałem Shanksowi, że na naszej wyspie jest bardzo umiejętny strzelec! Dałem mu tylko imię, a on sam stwierdził, że go chce! Gdzie tu niby moja wina?! Z resztą, ja nie widzę większego podobieństwa prócz piegów...
– Bo jej nie znałeś! Oczy, kształt nosa, nawet to, że włosy ma trochę kręcone! Wszystko po Rogue!
– I dowiedziałaś się tego wszystkiego tylko po plakacie...? To jest moja żona! – Mężczyzna podniósł ją i okręcił wokół siebie, na co się zaśmiała.
Przez chwilę stali w ciszy, wtuleni w siebie.
– Jednak nie mogę nic na to poradzić, że martwię się o Kayę... – Kobieta westchnęła i spojrzała ze smutkiem na fale.
– Ja tam bardziej się martwię o tę jej nową załogę, że musi ją znosić, nyhyhyhy!
– Przestań z tym! Jesteś okropny!
– E tam, poradzi sobie. Jest silna, nawet z jej zdrowiem. Jednak dalej nie mogę sobie wybaczyć, że pozwoliłem zostać Kuro nawet wiedząc o tym, jak niebezpiecznym piratem jest...
– Pozwoliłeś zostać osobie, która chciała pozbawić cię głowy. Czemu sądzisz, że kiedykolwiek byś go odesłał po tym, jak ten przybył pod bramę w tak opłakanym stanie – mruknął na to Merry, na co pan domu zarzucił mu rękę na ramię.
– Masz rację! Już zapomniałem, jakim wspaniałym łowcą nagród kiedyś byłeś, nyhyhy!
– Najwidoczniej wciąż nie wystarczającym, skoro ten pirat tak łatwo sprawił, że obniżyłem czujność. Już po samym zobaczeniu go, gdy pokazał swoją furię, wiedziałem, że to nie moja liga...
– Nyhyhy... starość nie radość, co?
– Proszę zabrać tę rękę z mojego ramienia, inaczej niedługo się przekonany, czy wciąż mogę ją złamać tak łatwo jak kiedyś.
– Jak cholera łatwo! Nie przeceniaj swoich możliwości przeciwko weteranowi Grand Line!
– Weteranowi, który mimo tego, że ma bzika na punkcie swojej własnej córki, przez lata trzymał blisko niej niebezpiecznego pirata, co mogło się bardzo źle skończyć.
– Agrh, przestań już! Nie sądziłem, że coś jej zrobi! Myślałem, że chodzi mu o mnie i moją nagrodę, w końcu odkąd przybył mieliśmy wypadki przy każdej podróży!
– Więc to też była jego sprawka?! Jesteś tak nieodpowiedzialny!
– Przepraszam, dobra? Przepraszam! Kochanie, pomóż mi!
Kobieta zaśmiała się, odwracając wzrok od tego, jak jej mąż był terroryzowany przez ich własnego lokaja. Znów spojrzała w morze, tym razem mając dobre myśli. W końcu jej córka jest w załodze człowieka, który zamierza podbić Grand Line.
Nie mogła się doczekać, aż zobaczy jak to wszystko się skończy.
____
tłumaczenie technik
*Shakushi – w polskim tłumaczeniu Wszechkocia nabierkaźń. Jest to właściwie połączenie Nukiashi (Lekka stopa, pozwala mu szybko się przemieszczać) oraz Neko no te (Kocie łapy, jego broń), technika różni się od jego zwykłych ruchów tym, że trwa na tyle długo, by pociąć każdego, który znajduje się w obszarze rażenia (a raczej aż Kuro się nie zmęczy, jednak zgaduję że wychodzi na to samo)
__
czy miałam ten rozdział napisany od ponad roku ale go nie opublikowałam nigdzie?
tak.
czy i tak czuje się, jakby opla mi pomysł ukradli?
RÓWNIEŻ TAK.
anyway wróciłam jako studentka i teraz faktycznie chce wrócić z co miesięcznym aktualizacjami, na dodatek że mam napisane całe baratie...
I BOJĘ SIĘ ŻE ZNOWU MI POMYSŁY UKRADNĄ NO BEZ PRZESADY
anyway ten rozdział miał prawie 8k słów i samo sprawdzenie go zajęło mi 2 godziny .
2 godziny.
tylko sprawdzenie literówek i poprawa kilku zdań, bo ogólna korektę już przeszedł wczensiej
.
.
.
.
hah
im tired
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top