4. Walka z Buggy'm i jej następstwa

Luffy padł na stół, pełny po opróżnieniu wszystkich zapasów jakiegoś biednego mieszkańca miasteczka. Obok niego Zoro kończył którąś z kolei flaszkę. Natomiast Nami stała trochę dalej, patrząc na nich z mieszaniną zdziwienia i zmieszania.

– Nie mam pojęcia, jak możecie tyle jeść. Gdzie wam się to mieści?!

Zoro zaśmiał się jedynie, a Luffy spojrzał na nią zdziwiony.

– Hmm? Przecież nie zjadłem aż tak dużo – powiedział nieco urażony, na co dziewczyna rzuciła mu poddenerwowane spojrzenie.

– Dobra, omówmy nasz plan. Zabieram całe złoto Buggy'ego, wy możecie sobie z nim zawalczyć, jak tak bardzo chcecie. Przynajmniej odwrócicie jego uwagę – powiedziała pewnie, na co Luffy uniósł kciuk w górę a Zoro kiwnął głową.

– Tak, wolę walczyć niż skradać się i niezauważenie kraść. To nie jest zabawne, shishishi.

– Świetnie, więc wy pójdziecie prosto do niego, kiedy ja się schowam i poczekam na odpowiednią okazję.

– Okaay~

Luffy zanucił, wstając od stołu i przeciągając się. Zoro poprawił swoje miecze, a Nami uśmiechnęła na myśl o czekającym na nią skarbie.

Takim sposobem Nami przypieczętowała swój los jako przyszły członek Słomkowych Kapeluszy nawet o tym nie wiedząc.

Luffy z jeszcze większą determinacja ruszył pokonać tego całego Broggy'ego. Nie wydawał się być silnym. Co prawda Luffy wyczuwał od niego pewną skrywaną siłę, może nawet to było haki, jeśli sposób, w jaki czuł się obserwowany mógł coś powiedzieć, ale nie tak mocne jak to, które miał na przykład jego dziadek bądź nawet Ace.

Dlatego Luffy nie przejmował się nim, idąc zadowolony pustą ulicą. Zdawało mu się, że czuje coś takiego też od kogoś innego prócz piratów, jednak postanowił to zignorować. Na dodatek, że ta osoba znajdowała się koło jakiegoś zwierzęcia. A choć Luffy bardzo kochał wszystkie zwierzęta i zoany, te pierwsze zawsze od niego uciekały. Dziadek tłumaczył to jego aurą lub czymś takim. Podobno miał dość przerażająca aurę drapieżnika, więc zwierzęta wolały go unikać, nawet jeśli nie miał żadnych złych zamiarów.

Do bani.

Luffy razem oraz reszta jego małej ekipy szybko trafili do kryjówki piratów. To znaczy Luffy trafił, bo Zoro się gdzieś zapodział, a Nami ukryła, by zdobyć skarb. Cóż, to nie tak, że potrzebował ich, by skopać tyłek kapitanowi, jednak fajnie było walczyć razem z Zoro.

– Oi, Bubby! – zawołał w stronę grupy piratów, którzy dopiero teraz go zauważyli.

– Kogo nazywasz Bubby, draniu?! To Buggy! Najwspanialszy, najbardziej krzykliwy pirat na tym morzu! – kapitan wywyższał się, krzycząc coś jeszcze, jednak Luffy nie słuchał go za bardzo, po prostu grzebiąc w swoim ludzkim uchu i czekając aż skończy.

– Moja nawigatorka chce twój skarb, więc będziemy o niego walczyć – powiedział prosto, wykręcając ręce w jakiejś skróconej wersji rozgrzewki. – No i słyszałem, że masz mapę do Grand Line, a ja właśnie tam się udaję.

– Do Grand Line? Taki dzieciak jak ty nie przetrwa tam nawet minuty! – zakpił Bambi, zatrzymując się wzrokiem na jego słomkowym kapeluszu. – Znów ten drań Shanks zostawia mi jakieś gówno, które muszę posprzątać – burknął do siebie, co oczywiście Luffy usłyszał, mając swój super wyczulony słuch i w ogóle.

– Oh, znasz Shanksa? – spytał, jakby usłyszał tylko tę część wypowiedzi.

– No jasne, że tak! Ten idiota zniszczył moją mapę do skarbu...! – Klaun zatrzymał się na chwilę, zastanawiając się, po co w ogóle o tym wspomina, skoro chłopaka najwyraźniej w ogóle nie obchodzi to, jaką mękę musiał przeżyć. Cóż, niedawno mówił o tym burmistrzowi przy kuflu sake, omawiając przy okazji koszty ich ostatniej Buggy Ball, której użył do odstraszenia jakichś głupich młodzików, którzy tak jak ten tutaj myśleli, że są gotowi na Grand Line. No i chcieli okraść ludzi, mieszkających na jego terytorium, więc ich los został z góry przesądzony.

Tak, na razie wystarczy tej historii. I tak woli ją opowiadać, gdy druga strona rzeczywiście tego słucha. Teraz wystarczy tylko przegonić bachora Shanksa, przy okazji sprawdzając, czy jest gotowy na wejście do cmentarzyska piratów.

Buggy oczywiście uważał, że tak nie jest, dziękuję bardzo. Nawet jeśli to bachor Shanksa, zachowujący się jak ten czerwonowłosy idiota. W zasadzie tym bardziej nie mógł być gotowy.

– Oi, Bambi, walczysz czy nie? – spytał już mocno znudzony Luffy, na co Buggy znów przypomniał sobie jak bardzo nienawidzi Shanksa i wszystkich jego podobnych.

– To Buggy, ty cholerny, głupi, bezmyślny idioto!

– Tak czy siak, muszę mieć nawigatora, a ona nie chce dołączyć jeśli nie dostaniemy skarbu, więc szybko to skończmy, bo chcę ją w załodze.

Prostota tego założenia jeszcze bardziej irytowała Buggy'ego. Dzieciak był oczywiście na tyle głupi, by uwierzyć tej rudowłosej wiedźmie!

Cóż, to wcale nie tak, że Buggy sam wcześniej jej uwierzył lub coś.

– Oh, Luffy. Szukałem cię. Gdzie się zgubiłeś? – powiedział jakiś zielonowłosy szermierz z prawdopodobnie najgorszym zmysłem orientacji w terenie, który Buggy kiedykolwiek widział.

Ten dzieciak od razu po tym wszedł w jedną uliczkę, wyszedł drugą, tuż koło załogi Buggy'ego, pobłąkał się wokół nich, wszedł w następną uliczkę i wyszedł koło bachora Shanksa! I to w mniej niż pół minuty!

– Oh, Zoro! Już myślałem, że nie zdążysz na walkę.

Buggy tylko opadł, załamany. Te dzieciaki... kolejny ból głowy.

Machnął na swojego drugiego oficera, Cabajiego, który to od razu zrozumiał przekaz.

– Zajmij się szermierzem, a ja zawalczę z dzieciakiem Shanksa – powiedział, żeby ta dwójka w ogóle ogarnęła, że mają zamiar walczyć. Bo na zbyt domyślnych to mu nie wyglądali.

Tutaj skończyła się taryfa ulgowa. Buggy postanowił zawalczyć z nimi jak z każdym nowicjuszem myślącym, że jest kimś. Zawsze musiał sprowadzać takich idiotów na ziemię, by zauważyli, że nie są gotowi nawet na głupie East Blue. Ewentualnie jakimś dziwnym zrządzeniem losu trafiali do jego załogi (Buggy bardzo dobrze udawał, że wcale nie wie o tym, jak Moji rekrutuje biednych debili, którzy po jednej porażce nie mogą sami się podnieść na nogi). Ewentualnie co bardziej irytującym daje myśleć, że ukradli jego mapę i wypuszcza na Grand Line, by tam zrobili z nimi porządek. Jak z tym idiotą Don Kriegiem. I wieloma innymi przed nim.

Luffy ze zdziwieniem obserwował rywalizującego kapitana. Jego haki było trochę zdenerwowane, ale bardziej zirytowane całym zajściem. Ukazywał siebie jako wrednego dupka, a jednak ostrzegł ich przed walką.

Luffy już go lubił i wiedział, że Shanks pewnie też go lubił. Więc to przyjaciel Shanksa! Jak fajnie!

Odsunął się od lecącej ręki Buggy'ego, próbującego trafić go nożem. Następnie uśmiechnął się i wyciągnął dłoń, samemu próbując uderzyć go gumgumowym pistoletem. Mężczyzna jednak łatwo odskoczył. Następnie w stronę Luffy'ego poleciało kilka noży.

Udało mu się uchylić w ostatnim momencie. Buggy miał owoc i to taki zabawny! Więc to było to coś dziwnego, co wyczuwał w jego aurze. Luffy stawał się coraz bardziej podekscytowany nadciągającym kapitańskim pojedynkiem.

Oh i to pierwszy, w którym uczestniczył!

Sam Buggy dopiero podczas walki spostrzegł, że dzieciak miał haki. Ataki z zaskoczenia zza jego martwego punktu nie działały, a on sam czuł się, jakby ktoś sprawdzał jego duszę. Brrr. Już dawno nie czuł tego uczucia owijającego się drugiego, obcego haki wokół jego własnego. To było w zasadzie odświeżające, jednak wciąż niezbyt miłe. Nie lubił, gdy ktoś go sprawdzał. Dlatego tak umiejętnie ukrywał swoje haki. Dzieciak jednak zdawał się od razu je dostrzec. Może więc nie był taki zły. Mógłby mu nawet pozwolić iść na Grand Line.

Tymczasem Cabaji miał niemałe trudności podczas swojej walki. Dzieciak przed nim nie znał haki (wiedział o tym jedynie on i Moji, których Buggy postanowił uczyć), jednak na pewno miał do tego predyspozycje. I nie był zły. A Cabaji miał się oszczędzać w walce z nowicjuszami.

Cholera, chyba w takiej sytuacji mógł użyć czegoś więcej niż tylko udawać zwykłego idiotę, który myślał że jest najsilniejszy ze swoimi drętwymi technikami?

Po bliższym przyjrzeniu się Zoro, umocnił swoje postanowienie, by przestać się powstrzymywać. Dzieciak powinien dostać do walki kogoś o podobnych umiejętnościach. Na East Blue zapewne niewielu było takich szermierzy.

Tak więc zostawił swoje techniki, których używał na pokaz przed wieśniakami i użył dodatkowej szybkości jego rowerka, by zaskoczyć Roronoę od tyłu.

Zoro udało się zablokować atak, który nagle stał się bardziej staranny i ostrzejszy niż pozostałe. Wykrzywił usta w uśmiechu.

– Więc wreszcie idziesz na całość.

– Jesteś godnym przeciwnikiem, Roronoa Zoro – odparł Cabaji, nie zaprzeczając ani nie przyznając racji dzieciakowi.

Teraz mogła się zacząć prawdziwą walka szermierzy.

***

Nami nie mogła w to uwierzyć. Zdobyła z łatwością skarb i właśnie szła sprawdzić, jak sobie radzą Luffy oraz Zoro, gdy usłyszała odgłosy walki. Zachowując jeszcze większą ostrożność, ukryła się za pudłami i stamtąd oglądała wszystko osobiście.

To było jednak coś, czego nie spodziewała się zobaczyć. Na całym placu latały ręce, nogi, glowa i inne części ciała Buggy'ego, który zdawal się je kontrolować. Trochę dalej Zoro walczył z szermierzem z załogi drugiego pirata, jeżdżącym, o ile wzrok jej nie mylił, na rowerku cyrkowym. Ostrza mieczy co chwilę uderzały o siebie, stając się często jedynie srebrnymi smugami. Poruszali się tak szybko, że Nami ledwo mogła za nimi nadążyć.

Sam Luffy zdawał się wyjątkowo dobrze bawić podczas swojej walki. A także... czy on poruszał się na czworakach? I rozciągał się? Co jest z nim nie tak?

Czarnowłosy chłopak był dla niej zdecydowanie największym zaskoczeniem. Jego ubranie zostało podarte, prawdopodobnie od latających wokół sztyletów (naprawdę, jak Buggy w ogóle mógł kontrolować ich tak wiele?), a on sam uśmiechał się szeroko, ukazując swoje kły całemu światu. Do tego gdzieś z dolnej części jego pleców wystawał czarny ogon, stojący aktualnie na baczność.

Przypominał jej kota. Był przerażający i... ah, w jednej sekundzie znalazł się koło niej.

Nami ledwo powstrzymała się od krzyku strachu, nie mając nawet gdzie się cofnąć, gdyż za plecami miała jedynie ścianę.

– Popilnuj tego. To mój największy skarb – powiedział, na co jej oczy na chwilę się zaświeciły. Po chwili jednak na jej twarz wkradło się zmieszanie, gdy oddał jej swój kapelusz, a między jego czarnymi włosami wyskoczyły uszy. – Nie mogę pozwolić, by coś mu się stało.

Nami jedynie niemrawo kiwnęła głową. To chyba mu jednak wystarczyło, bo uśmiechnął się szeroko i wskoczył z powrotem do walki.

– Ah i pilnuj swojego skarbu! – zawołał do niej, co wydało się ją otrzeźwić. Dziewczyna, zauważyła dwójkę piratów, próbujących podkraść się do niej od tyłu i od razu obezwładniła przeciwników swoją pałka.

Zauważyła też, że słomiany kapelusz chłopaka ma urwany, trochę przykrótki sznurek. Prawdopodobnie łatwo mu przez to spadał. Nami mogłaby zastąpić go nowym, oczywiście za odpowiednią zapłatą. Na razie schowała kapelusz do torby ze skarbami. Nie opuści tej torby i położyła kapelusz tak by się nie pogniótł, więc nic nie powinno się stać, prawda?

(Ponieważ Nami rozumiała znaczenie skarbów, które nie są świecące ani papierowe. To jak mandarynki Belle-mere. Dlatego może przez chwilę chronić kapelusz, nawet jeśli należy on do pirata.)

Wtedy usłyszała jakieś warczenie. Odwróciła się powoli w stronę zaułka i przełknęła ślinę, widząc ogromnego, cholernego lwa i jakiegoś dziwnego faceta, który na nim jeździł.

– No nie, znowu mają szermierza, z którym Cabaji może się zmierzyć a mi została tylko mała złodziejka? Jestem pierwszym oficerem, dlaczego muszę walczyć z samymi płotkami? Ostatnio również zajmowaliśmy się resztką załogi – biadolił mężczyzna, najwidoczniej rozmawiając ze swoim lwem, a Nami tylko trochę prychnęła na tę "resztkę załogi".

Nawet nie była w tej załodze, więc czemu poczuła się tym tak obrażona?

Już po chwili wrzasnęła przerażona, w ostatniej chwili odskakując, gdy wielka łapa bestii przecięła powietrze obok niej. Z całym swoim (powoli uciekającym) życiem złapała torbę i puściła się biegiem w dół ulicy. Lew zaryczał i pognał za nią.

Nami nie zawracała sobie głowy spoglądaniem za siebie ponieważ do cholery to nigdy nie działało i zawsze osoba, która ją ścigała, znajdowała się zbyt blisko a ona traciła cenne sekundy przez mimowolne zwolnienie biegu. Dlatego po prostu z piskiem butów poślizgnęła się i wbiegła w wąska alejkę. Usłyszała za sobą przekleństwa i tym razem odważyła się obejrzeć na goniących ją piratów.

Lew nie mógł wejść do tak wąskiej alejki, więc zauważyła jedynie jego znikający ogon. Prawdopodobnie chcieli odciąć jej drogę po przeciwnej stronie. Nami nie oszukiwała się, że znała miasto lepiej niż oni. W końcu była tam jedynie dwa dni. Dlatego przystanęła, łapiąc oddech, po czym przerzuciła worek przez okno do czyjegoś mieszkania, następnie gramoląc się za nim. To było naprawdę pechowe, że w tej uliczce nie było praktycznie drzwi od domów, jedynie okna i gdzieniegdzie już od dawna wywieszone pranie.

Cicho przeprosiła za najście, po czym pognała do drzwi i przystanęła, nasłuchując. Przez okno mogła zobaczyć, że lew właśnie przebiegł koło domu i kierował się dalej ulicą w ten sposób,w który Nami normalnie by pobiegła, gdyby przeszła uliczkę.

Odczekała jeszcze dziesięć sekund, po czym otworzyła drzwi i pognała w drugim kierunku. Miała nadzieję, że ten kapelusz jest na tyle cenny, by Luffy wrócił się po niego do niej i odciągnął od niej tę przerażającą bestię. Inaczej mogło być już po niej.

***

~walka buggy'ego i luffy'ego

Luffy był... zdezorientowany. Broggy był dość krzykliwy i Luffy nie lubił czegoś takiego, do tego zdawał się rzeczywiście próbować go zabić, jednak czasami dawał też porady. Dlatego stwierdził, że ten cały Buggy właściwie nie był zły (a irytowanie go przy użyciu złego imienia, było naprawdę najlepsze).

Przeskoczył nad pędzącym w jego stronę kolanem z wystającym spod spodni sztyletem, ledwo odbijając kolejny swoimi kocimi pazurami. Wtedy trzeci dosięgnął jego kapelusza i chociaż go nie zranił, to odrzucił dość daleko. Luffy od razu do niego podbiegł, zaniepokojony.

– Oj, Słomiany! Lepiej nie dekoncentruj się podczas walki, gyahahaha!

Luffy w ostatniej chwili odskoczył, unikając ataku i zakładając kapelusz z powrotem na głowę. Nie miał większych uszkodzeń, więc Luffy w sumie mógł się nim zająć też później. Powinien zastosować się do rady Buggy'ego.

Ale oh, od kiedy Ace wypłynął, Luffy nie miał żadnej dobrej walki i trochę zardzewiał.

Dlatego teraz wręcz wibrował od wypływającej z niego ekscytacji. Nie przejmował się wcale tym, jak teraz wygląda, po prostu skupiając się jedynie na walce. Z uśmieszkiem skoczył w stronę głowy Buggy'ego, próbując go podrapać, przy okazji jakimś cudem unikając ostrzy. Kilka chyba przecięło jego ubranie, ale niewiele go to obchodziło.

Ich walka dalej tak wyglądała, haki Luffy'ego pracowało na najwyższych obrotach, starając się wychwycić wszystkie ataki i samemu jakieś zadać, by w pewnym momencie po prostu wymieniać ciosy razem z przeciwnikiem, nie bacząc na pojawiające się na jego skórze nacięcia.

Z tego stanu wyrwało go pojawienie się Nami. Dziewczyna wydawała się przerażona, no i już zauważyła jego ogon i wszystko, więc Luffy, widząc, że ta nie ma żadnego silnego przeciwnika, postanowił oddać jej na przechowanie swój kapelusz. Był pewny, że uda mu się ją znaleźć po haki, no i teraz byli praktycznie towarzyszami, prawda?

– Hej, popilnuj tego. To mój największy skarb – powiedział, chichocząc po zauważeniu jej szybko zmieniającą się minę. – Nie mogę pozwolić, by coś mu się stało. Ah, i pilnuj swojego skarbu! – dodał, czując zbliżające się do nich trzy obecności. Byli słabi, więc powinna łatwo ich pokonać.

(Nie zauważył lwa i jego jeźdźca, którzy mogli z łatwością pokonać jego nawigatorkę.)

Zamierzał po prostu ruszyć z powrotem, gdy w oczy rzuciła mu się rura obok jednego z domów. Wyrwał jej część, ważąc ją w dłoniach i z uśmiechem odwrócił się do swojego przeciwnika, atakując go z nową determinacją.

To przynosiło wspomnienia... Luffy zabrał ze sobą swoją broń z Dawn, jednak musiał ją zgubić, gdy trafił na ten wir. Nie spodziewał się, że tak szybko znajdzie jej odpowiednik.

– Jednak zdecydowałeś się na broń, co? Starasz się być bardziej krzykliwy, dzieciaku?! – zawołał ze swojego miejsca Buggy, śmiejąc się głośno.

– Zamknij się! Nie zależy mi na tym, po prostu cię pokonam!

Luffy odwrócił się w stronę swojego przeciwnika zirytowany. W ostatnim momencie udało mu się uniknąć lecących w jego stronę ostrzy, odbijając je swoją nową bronią. Noże wbiły się w ścianę za nim.

– Oh? Więc jednak umiesz jakoś się tym posługiwać.

Jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi, po czym ruszył na klauna, kręcąc swoją rurą. Buggy zatrzymał ją za pomocą dwóch sztyletów, odlatując dalej. Oczywiście Luffy, jako gumowy człowiek mógł z łatwością go dosięgnąć, jednak z tak daleka trafienie było trudniejsze. Jego przeciwnik miał sporo czasu na uniki.

Odskoczył, po czym zaczął uważniej przyglądać się Buggy'emu. Musiało być coś dzięki czemu udałoby mu się go pokonać.

– Ha! Już się zmęczyłeś, dzieciaku?

Puścił mimo uszu obelgi, odskakując jednak od jednego sztyletu, drugi odbijając rurką. Wszystkie części Buggy'ego latały wokół nich, jakby mówiły "Spróbuj mnie trafić, dzieciaku, gyahahah!". Luffy skrzywił się, wyobrażając sobie coś takiego.

– Właściwie skąd znasz Shanksa? – spytał, odwracając na chwilę uwagę swojego przeciwnika.

– Byliśmy razem w załodze. Nie myśl, że tak łatwo dam się rozkojarzyć – odparł na to tamten, od razu posyłając w stronę Luffyego ukryty w rękawie sztylet.

– Whoa, to było niebezpieczne, shishishi! – zawołał wesoło. Gdyby się nie odchylił, prawdopodobnie straciłby oko.

Jednak wtedy Luffy zauważył coś interesującego. Chociaż wszystko inne latało, nogi Buggy'ego jeszcze nigdy nie wzleciały do góry, utrzymując się bardziej na ziemi.

Na twarzy chłopaka uformował się nieco krwiożerczy uśmiech. Buggy na to od razu podniósł obronę, używając wszystkich ostrych przedmiotów ze swojego arsenału.

– Znalazłem twój słaby punkt, Buggy! – zawołał, odwdzięczając się za to, ile razy mężczyzna sam ostrzegał go przed swoimi atakami.

– Chciałbyś, bachorze! Bara-Bara Festibaru!*

Buggy nagle podzielił się na jeszcze więcej części, latających we wszystkich kierunkach. Luffy na to puścił broń i zmienił się w kota, w którego formie miał lepszą mobilność. Jego przeciwnik nie wydawał się tym zdziwiony, jego ataki nie ustawały (gdyby nie byli w trakcie walki, Luffy zastanawiałby się, dlaczego mężczyzna nie jest ani trochę zdziwiony jego kocimi... zdolnościami). On jednak był szybki, już w kilku chwilach dostając się do stóp, które starały się uciec w zamieszaniu. Od razu mocno wbił pazury w odsłonięty kawałek skóry, pozostawiając trzy głębokie szramy.

Buggy zawył z bólu, po czym jego części zbliżyły się do siebie, by złożyć się z powrotem.

– Ty draniu! Udrapałeś mnie!

Klaun wyglądał, jakby chciał dodać coś jeszcze, jednak w tym monecie przerwał mu krzyk.

Nami.

Luffy zmienił się i spojrzał przerażony w stronę, z której ją usłyszał, wyciągając swoje haki jak najdalej. Już po chwili jego oczy rozszerzyły się w czystym szoku, gdy wyczuł dwie dużo silniejsze aury od jego nawigatorki, która starała się od nich uciec.

Buggy spojrzał na swojego przeciwnika. Haki chłopaka nagle się zmieniło, dzieciak stał się w jednej chwili poważny. Gdy tylko spojrzał w jego oczy zamarł. Ten wzrok... tak bardzo przypominał mu tego człowieka.

Nie zdążył nawet dojść do siebie po tym szoku, gdy pięść chłopca spotkała się z jego twarzą i jego głowa wręcz odleciała, niemal od razu oddzielając się od ciała.

Jedynie patrzył za oddalającym się dzieciakiem, wbity w ścianę naprzeciwko.

Tak, zdecydowanie był jak były kapitan Buggy'ego, gdy komuś z jego załogi działa się krzywda. Powinien poinformować zawczasu Moji'ego, żeby starał się ich nie pokiereszować za bardzo. Cholera.

***

~walka zoro i cabajiego

Zoro odetchnął głęboko, bandana przysłaniała jego bystre oczy przed wzrokiem przeciwnika. Cholera nie sądził, że ten cyrkowiec może być tak silny. Do tego ten rower, dzięki któremu był naprawdę szybki.

Zoro zastanawiał się, jak do cholery ktoś może tak sprawnie używać czegoś takiego podczas walki.

Odparł ostrze przeciwnika, zaciskając zęby na Wado, gdy nacisk był silniejszy niż się spodziewał. Już dawno nie miał tak wyrównanej walki.

Kyokugei! Kaji Oyaji! Deluxe Edition!*

Nagle Cabaji zionął ogniem w stronę Zoro, który w ostatniej chwili zasłonił twarz ramieniem. Wokół nich wszystko płonęło, a swąd przypalonej skóry unosił się w powietrzu.

– Cholera, draniu... – mruknął Zoro, krzywiąc się po spojrzeniu na ranę. Skóra na ramieniu trochę skwierczała i śmierdziała, jednak nie było najgorzej. Więcej szkody może mu wyrządzić unoszący się wszędzie dym. Zasłaniał mu pole widzenia i utrudniał oddychanie. Nie mógł długo tak walczyć.

– Sądząc po twojej reakcji prawdopodobnie tego nie zauważyłeś, jednak od poczatku walki rozrzucałem wokół pełno alkoholu i łatwopalnych materiałów. Zazwyczaj zadowalam się jedynie niewielkim ogniem, by oślepić przeciwnika, jednak gdy walczę na poważnie, używam brudnych sztuczek. Tak walczą piraci Buggy'ego – powiedział Cabaji, uśmiechając się półgębkiem.

– Ugh... Teraz otoczenie przeszkadza ci tak samo jak mi. Nie wiem, czemu to ma być dla ciebie pomocne – zauważył Zoro, kaszląc.

– Cyrkowcy muszą być odporni na ogień, wiesz?

Zoro z lekkim opóźnieniem uniósł miecze, by zablokować nadchodzący atak. Cabaji faktycznie wyglądał, jakby otoczenie wokół nich mu nie przeszkadzało. Miał teraz sporą przewagę, jednak Zoro nie spuszczał go z oka, podnosząc swoją czujność na wyżyny.

– Więc muszę po prostu szybko cię pokonać, czyż nie? – Zoro uśmiechnął się, co podchwycił również jego przeciwnik. Obaj znów oddalili się od siebie.

– Tylko jeśli zdołasz to zrobić.

Zoro uniósł oba miecze za siebie, przygotowując się do ataku. Z drugiej strony Cabaji również zaczął jechać w jego stronę z naszykowanym mieczem.

Tora Gari!*

Kyokugei! Kazekiri! *

Cztery miecze zderzyły się z łoskotem, powstał wokół nich wiatr, podczas gdy za Zoro pojawił się, choć mało widoczny, obraz tygrysa. Oczy Cabajiego rozszerzyły się na to w szoku.

Roronoa Zoro przed chwilą zmaterializował przed nim swoją aurę, prawdopodobnie nawet nie wiedząc, co dokładnie zrobił. On sam słyszał o tym jedynie od kapitana, a tutaj, w jednym z najsłabszych mórz, ktoś zaczyna to odblokowywać?!

Oni Giri! *

Cabaji słono zapłacił za swoje zaskoczenie. Zoro wykorzystał lukę w jego obronie i zaatakował kolejną techniką, tym razem pozostawiając na jego klatce piersiowej krwawiącą ranę. Cabaji przejechał jeszcze kawałek, po czym zaczął się przechylać. Z hukiem upadł na ziemię.

– To chyba oznacza, że wygrałeś – mruknął akrobata, wiedząc, że nawet jeśli wstanie, przez najbliższy czas nie będzie zdolny do walki.

– Mówiłem ci, że to zrobię – odparł na to Zoro, chowając katany. – W końcu będę najsilniejszym szermierzem na świecie.

– Najsilniejszy szermierz, co? Więc myślę, że zostanie pokonanym przez kogoś takiego nie jest najgorszym, co mogło mnie spotkać – zaśmiał się sucho, spoglądając na miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu walczyli ich kapitanowie. – Ten dzieciak, twój kapitan, zniknął.

– Co? Znowu?!

Roronoa obejrzał się za siebie, po czym przeklął i ruszył w drugą stronę. Cabaji przez chwilę zastanawiał się, czy powinien powiedzieć mu, że idzie w kompletnie innym kierunku, jednak miał jakieś dziwne przeczucie, że nic to nie da. Dlatego po prostu wstał ciężko i poszedł w stronę swojego kapitana, zastanawiając się, w jaki sposób wyciągnąć jego głowę z muru, w który została wbita.

– Jak, do cholery, dałeś sobie to zrobić? – spytał nieco zirytowany, na co tamten prychnął.

– Nie gadaj tyle, tylko mnie stąd wyciągnij, draniu.

***

Luffy poruszał się na czworakach, z zadziwiająca wręcz prędkością zbliżając się do Nami. Nie zauważył wcześniej jeszcze jednej silnej obecności, przez co teraz dziewczyna miała kłopoty.

To była jego wina. Nawet nie został jeszcze jej oficjalnym kapitanem a już pozwolił, by stało się coś takiego.

– Zostaw ją, draniu!

Wybiegł zza zakrętu, zatrzymując się i oddychając ciężko. Źrenice jego oczu były zwężone, a kły wydłużyły się, nadając jego twarzy przerażający wygląd. Roztrzepane włosy przysłaniały mu pole widzenia, ale dzięki haki wiedział, że cała trójka była przerażona.

Nami wydała z siebie zdradzieckie westchnienie ulgi na widok swojego tymczasowego kapitana.

– Oh, to ty. Byłeś tym dzieciakiem, z którym walczył kapitan – powiedział sucho Moji, nie ruszając się z miejsca przed przyciśniętą do ściany Nami. – Wybacz, ale ukradła skarby kapitana, podając się wcześniej za jedną z nas. O ile dobrze pamiętam, jest to zdrada.

Luffy najeżył się. Z jego gardła wydobył się cichy warkot.

– Powiedziałem, żebyś się odsunął.

Jego głos był zachrypiały i tak do niego niepodobny, że Nami mimowolnie się wzdrygnęła. Ten wygląd nie pasował do słonecznego nastolatka, którego poznała.

W końcu jest piratem. Nie powinna być zdziwiona, że ma też tę stronę.

( ̶c̶h̶o̶c̶i̶a̶ż̶ ̶z̶o̶b̶a̶c̶z̶e̶n̶i̶e̶ ̶k̶o̶g̶o̶ś̶,̶  ̶s̶p̶r̶a̶w̶i̶ł̶o̶,̶ ̶ż̶e̶ ̶z̶r̶o̶b̶i̶ł̶o̶ ̶j̶e̶j̶ ̶s̶i̶ę̶ ̶c̶i̶e̶p̶ł̶o̶ ̶w̶ ̶ś̶r̶o̶d̶k̶u̶)

Moji również zdawał się nie być taki pewny siebie. Nastolatek przypominał mu nieoswojoną bestię. Przebiegłą i niebezpieczną. Richie zrobił krok w tył, jakby zgadzając się ze swoim partnerem.

Musieli uciekać.

Zrozumiał to jednak zbyt późno. W jednej chwili Luffy był kilka metrów dalej, w drugiej przykładał już pazury do gardła mężczyzny.

Moji odskoczył, stając na grzbiecie Richiego, który zaczął skakać wokół w panice, czując na sobie tę przerażająca obecność.

– Nami.

Głos Luffy'ego był cichy i spokojny. Całkowicie inny od tego, jaki był wczesnej. Lew nagle zatrzymał się, zamrożony z przerażenia. Dziewczyna instynktownie uniosła głowę i spojrzała na niego.

– Powiedz, co oni ci zrobili?

– Ja... – zająknęła się. Nieświadomie złapała się za krwawiące ramię, którego oderwania cudem uniknęła, uciekając od lwich pazurów.

Luffy zauważył jej ruch. Jego oczy spoczęły na krwi na jej ubraniach.

Gdy odwrócił wzrok z powrotem na Mojiego, mężczyźnie zdawało się, że czuje śmierć, pełzająca mu powoli po plecach. Zacisnęła swoją zimną dłoń na jego krtani, a on zachłysnął się. Wrażenie minęło tak szybko, jak się zaczęło, a on znów widział jedynie bardzo złego nastolatka.

Wtedy coś w niego uderzyło. Dłoń dzieciaka się rozciągnęła? Nie zdążył zrobić uniku ani chociaż jakkolwiek się obronić. Po prostu odleciał na drugi koniec uliczki, tracąc przytomność po uderzeniu w jeden z budynków.

Luffy następnie spojrzał na lwa. Naprawdę w głębi serca kochał zwierzęta, przez co zazwyczaj starał się ich nie krzywdzić. Ten lew jednak prawie zabrał jego nawigatorce ramię.

(tak samo jak dawno temu zrobił to król morski z Shanksem)

Lew nie był kontrolowany. Był partnerem mężczyzny. Robił to, co chciał tamten, bo chciał tego samego. Dlatego Luffy potraktował go tak samo.

Ritchie odleciał kilka metrów dalej, przebijając się przez cały budynek, uderzony w pysk przez niskiego, chudego nastolatka.

Luffy odwrócił się do Nami, a jego twarz przyozdobił szeroki uśmiech. Poczuła się tak, jakby patrzyła na prawdziwe słońce. Dziewczyna odwróciła głowę, jednak Luffy mógł zobaczyć cień uśmiechu na jej twarzy. To mu wystarczyło.

– Shishi, przepraszam, że nie przyszedłem na czas – powiedział, na powrót stając się tym beztroskim nastolatkiem, którego poznała.

– Nie, nie. Dziękuję za ratunek – odparła po chwili, po czym wyciągnęła coś z worka ze skarbem. – Proszę.

Wcisnęła na głowę chłopaka słomkowy kapelusz, naciągając go na jego oczy, by nie mógł zobaczyć, jak ociera łzy. Naprawdę myślała, że tutaj zginie. Luffy jednak przyszedł i ją uratował. Była mu wdzięczna. Nie sądzi, by Arlong zrobił dla niej cokolwiek.

Więc to tak jest być czyimś towarzyszem, a nie niewolnikiem?

– Mogę wszyć ci nowy sznurek, oczywiście za odpowiednią opłatą – dodała jeszcze, jedna ręka otrzepując spódniczkę.

– Na serio?! Dzięki, Nami! Jesteś najlepsza!

Luffy rzucił się na nią i oboje upadli na ziemię, zaplątani we własne kończyny.

– Luffy, ty idioto! To moje ranne ramię!

– Oh, przepraszam, shishishi!

Zoro przystanął obok nich, patrząc na tą scenę z małym uśmieszkiem. Chociaż jego wzrok pociemniał, widząc ranę ich nowej towarzyszki, zauważył, że ci, którzy ją spowodowali, leżeli już pobici kawałek dalej.

Znowu w ciągu tych dni zastanawiał się, jak silny tak właściwie jest jego kapitan.

– Tak, tak. Wszyscy wiemy, że się kochacie i te inne bzdury, ale mamy chyba jeszcze kilka rzeczy do zrobienia? – zauważył w końcu, gdy Luffy zdawał się wcale nie zamierzać puścić dziewczyny. Ta krzyczała niego zirytowana, jednak tak właściwie nic nie mogła w tej sytuacji zrobić.

– O, Zoro! Już wygrałeś, shishishi!

Zoro nie zdążył nic odpowiedzieć, pociągnięty przez Luffy'ego w dół. Trafił do środka kłębku kończyn, gdy ręce i nogi kapitana owinęły się wokół niego i przyciągnęły go do grupowego uścisku.

– Luffy! – wrzasnęli oboje z Nami, na co tamten jedynie się zaśmiał.

– Hej, wygraliśmy! Powinniśmy to uczcić!

– Dobrze, tylko najpierw nas puść, idioto...!

Buggy stał kawałek dalej, podczas gdy reszta jego załogi opatrywała Cabajiego lub szukała Mojiego. Pokręcił głową zrezygnowany, uśmiechając się jednak pod nosem. To przypomniało mu stare czasy.

– Dobra, chłopaki! Czas pokazać tym nowicjuszom jak się bawić!

– TAK JEST!

Radosne krzyki rozbrzmiały wokół, gdy jego własna załoga rozbiegła się, wykonać swoje zdania. Ktoś jeszcze musiał załatać wszystkich uczestników walk, ale mogą to zrobić podczas dobrej zabawy, racja?

***

– Oi, Buggy, nie jesteś taki zły, shishishi!

Luffy siedział obok drugiego kapitana, obaj mieli na sobie mnóstwo opatrzonych ran po cięciach, Buggy jeszcze do tego miał podbite oko, jednak zdawał się tym nie przejmować. Przypominał mu trochę Shanksa, na co uśmiechnął się.

– Oi, mam wrażenie, że myślisz o tym rudowłosym draniu! Mam nadzieję, że mnie do niego nie przyrównujesz! Pożałujesz, jeśli tak jest! – krzyknął na to Buggy, wywijając kieliszkiem z czerwonym winem, który trzymał w jednej ręce. Burmistrz siedzący obok nich sapnął z niezadowoleniem.

– Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile zniszczeń zrobiła waszą głupia walka. A teraz jeszcze zrobiliście sobie przyjęcie, jakbyście byli największymi przyjaciółmi!

Obaj synchronicznie się skrzywili.

– Nie jesteśmy przyjaciółmi tylko rywalizującymi kapitanami! – powiedział Luffy, chociaż nie brzmiał zbytnio przekonująco, gdy klepał Buggy'ego i odnosił się do niego tak przyjaźnie.

– Ha, dzieciaku! Najpierw naucz się zbrojnego haki, a potem pogadamy o rywalizacji, gyahahaha!

Luffy nadąsał się, zabierając w ramach zemsty mięso Buggy'ego.

– Jestem poważny, Buggy. Dopiero co musieliśmy odbudowywać zachodnią dzielnicę przez twoją Buggy Ball. Cieszymy się, że nas chronisz, jednak czasami to naprawdę idzie za daleko.

– Tak, tak. Przecież pokryłem wszystkie szkody, racja? Teraz te dzieciaki zabrały mi cały skarb. Jestem bez grosza, wiesz.

– JAKBYM NIE WIEDZIAŁ O TYCH WSZYSTKICH INNYCH WYSPACH, PO KTÓRYCH ROZDZIELASZ SWOJE SKARBY!

– Chyba Moji mnie wola, zobaczę o co chodzi.

– Co... WRACAJ TU, TY DRANIU!

Burmistrz wstał i pogroził odlatującemu Buggy'emu piescią, by po chwili opaść na ziemię z niezadowoleniem. Luffy przyglądał mu się uważnie, gryząc swoją kość. Po chwili ciszy po prostu ją zjadł i odezwał się.

– Jak chcesz, możemy podzielić się skarbem. W końcu to my zrobiliśmy większość zniszczeń – powiedział ze wzruszeniem ramion.

(właściwie to był jedynie on, jednak nie zamierzał się do tego teraz przyznawać)

– Naprawdę?! Byłbym wdzięczny, w końcu mamy teraz tak trudna sytuację...

Luffy roześmiał się cicho, widząc, że burmistrz chce go wziąć na litość. Wysłuchał jednak staruszka, w końcu i tak nie miał nic innego do roboty.

Nami patrzyła na tę całą imprezę z mieszanymi uczuciami. Czy nie walczyli jeszcze jakąś godzinę temu? Czemu teraz wszyscy zachowywali się, jakby nic się nie stało?

Widziała Zoro z przypalonym ramieniem, siedzącego obok pokrytego bandażami Cabajiego. Pili sake, śmiejąc się od czasu do czasu gdy któryś z nich powiedział coś śmiesznego.

(większość ich rozmowy kręciła się wokół ich całkowicie różnych, jednak tak samo głupich kapitanów. bóle w ich tyłku)

Luffy najwidoczniej zaprzyjaźnił się z Buggy'm, głaskając przy każdej możliwej okazji Richiego. Przecież tego samego dnia wyglądał, jakby zamierzał go zabić lub coś!

To było mocno pokręcone i Nami naprawdę tego nie rozumiała. Cieszyła się jednak, że wieśniacy okazali się być chronieni przez piratów. Chociaż nie miała pojęcia, czemu ktoś miałby zgodzić się na taką umowę. Najwyraźniej jednak Buggy rzeczywiście się z niej wywiązywał, więc nie miała nic do powiedzenia na ten temat.

Wtedy przysiadł się do niej Moji.

– Wybacz za wcześniej. Piraci raczej nie przepadają za zdrajcami, a ja jestem pierwszym oficerem. Muszę trzymać ich w kupie, jeśli kapitana akurat nie ma – powiedział, podając jej butelkę. Wzięła ją od niego, patrząc podejrzliwie.

– Cóż, myślę, że przyjście i udawanie dołączenia do załogi było głupie – mruknęła, nieco niechętnie.

– Znalazłaś dobrych towarzyszy, dziewczyno.

Spojrzała na nogi zdziwiona, jednak nie wrócił już do tego tematu. Zamiast tego potrząsnął własną butelka z figlarnym uśmieszkiem.

– To co, konkurs picia?

Nami była bardziej niż chętna, by w to wejść.

Może, ale tylko może, teraz rozumiała jak to jest dobrze się bawić z dawnym wrogiem. Co nie zmienia faktu, że wciąż było to po prostu dziwne.

Luffy znowu znalazł Buggy'ego, ciesząc się na to jak dziecko, którym był. Mężczyzna siedział na dachu jednego z budynków przy rynku. Pod spodem muzyka grała, a ludzie tańczyli i bawili się, podczas gdy Buggy po prostu patrzył na to z delikatnym uśmiechem.

Po raz kolejny Luffy mógł stwierdzić, że jest on dobrym człowiekiem.

– Chodź, dzieciaku. Nie skradaj się tak do biednych, starych ludzi.

Luffy zachichotał i usiadł obok niego.

– Dam burmistrzowi trochę naszego skarbu na odbudowę.

Buggy parsknął.

– A co ty jesteś, miłosierny idiota, dający się oskubać pierwszym lepszym wieśniakom?

– Nie śmiej się! Jesteś taki jak Shanks!

– Nie przyrównuj go do mnie, dzieciaku...!

– Obaj się ze mnie śmiejecie!

Buggy zirytowany naciągnął kapelusz Luffy'emu na twarz, jak był przyzwyczajony robić to Shanksowi, gdy ten go wkurzał. To zazwyczaj uciszało go na kilka sekund.

Z Luffy'm było to samo. Poprawił kapelusz, jednak wyraźnie się zamyślił, patrząc na ludzi w dole.

– Cóż, w końcu to i tak była moja wina, więc zapłacę – powiedział po chwili. – Burmistrz opowiedział mi o tym psie, który dalej pilnuje sklepu, mimo że jego pan umarł. Myślę, że powinienem mu się jakoś odwdzięczyć za to, co narobiliśmy w mieście. Polubiłem tego psa, shishishi.

– Nawet go nie spotkałeś!

– Ale i tak jest fajny!

Przez chwilę znowu trwali w ciszy, jedynie Buggy popijał swoje wino.

– A co na ten temat ma do powiedzenia twój pierwszy oficer? – spytał w końcu, na co Luffy spojrzał na niego, przechylając głowę na znak niezrozumienia.

– Uh, mój kto?

– Ten dzieciak Roronoa nie jest twoim pierwszym...?

– Nie? On jest szermierzem. Nie potrzebuję pierwszego oficera.

– Tak, potrzebujesz! – Buggy wrzasnął, uderzając chłopaka prosto w głowę. Był głupi jak Shanks, a nawet ten rudy drań zdobył swojego pierwszego!

– Jedyne, kogo potrzebuje, to muzyka!

– NIE! Dzieciaku, potrzebujesz zdecydowanie doktora, kuka i pierwszego oficera, a potem muzyka!

– Muzyk jest najważniejszy! Bez muzyki nie ma piratów!

– I pewnie ten idiota Shanks ci to powiedział!

– Nie obrażaj Shanksa, dupku!

***

Połowę nocy Buggy spędził z Luffy'm na rozmowie, kto to pierwszy oraz drugi oficer, kwatermistrz a także dlaczego potrzebuje pełnoprawnego lekarza. Pielęgniarka również mogłaby być ale nie jest aż tak potrzebna, jeśli nie ma zbyt dużej załogi. Do tego oficer łączności również był ważny, czego Luffy chyba najbardziej zdawał się nie rozumieć.

– To daj mi Hachiego! – powiedział Luffy, jakby to miało rozwiązać ten problem.

– Nie dam ci mojego ptaka-posłańca! Oszalałeś?! – zawołał Buggy piskliwym głosem.

– Ale wtedy komunikację miałbym z głowy!

– Nie, idioto! Od tego są slimakofony! Hachi zazwyczaj lata jedynie między moimi ludźmi!

Luffy zamruczał coś niezobowiązującego, wyjątkowo zainteresowany.

– To ile masz tych załóg?

– Jedną, oczywiście! W porównaniu do Grand Line nie jesteśmy silni, więc muszę mieć dużą siatkę informacyjną, żeby tam przeżyć, jeśli będzie trzeba się tam przeprowadzić. Z resztą, to bardzo użyteczne, jeśli chcesz mieć wpływy u wielu silnych ludzi, z którymi lepiej jest żyć w zgodzie. – Buggy wypiął klatkę piersiową do przodu, wyraźnie chwaląc się przez młodszym chłopakiem. – Nawet nie wiesz, jak cenne są moje informacje, gyahahaha! Nawet ten czerwonowłosy drań pyta mnie o to, jak sprawy stoją na świecie!

– Haa... Ja nie chcę mieć tak dużej załogi, więc po co mi oficer łączności?

I wyszliśmy do punktu wyjścia....

– Oczywiście po to, by kontaktować się z innymi. A jeśli kiedyś weźmiesz udział w wojnie, ktoś, kto będzie odbierał raporty z różnych miejsc na polu bitwy i przekazywał te informacje odpowiednim osobom, może być czynnikiem który przechyli szalę wygranej na waszą stronę – powiedział Buggy, wykazując się o wiele większą cierpliwością niż myślał, że posiada.

Luffy znowu jedynie coś zamruczał w odpowiedzi.

– Dobra, kiedyś nad tym pomyślę, shishishi!

– A idź już lepiej i nie wracaj, dzieciaku! – zawołał Buggy, rzucając w niego mapą Grand Line. Oczy Luffy'ego dosłownie zaczęły jaśnieć.

Przez chwilę zastanawiał się, czy to już słońce przypadkiem nie wstaje, jednak dalej była noc i blask wydobywał się z nastolatka. Doprawdy dziwna sprawa.

Cóż. Buggy może stwierdzić, że prawdopodobnie oficer komunikacji mu faktycznie nie jest potrzebny, przynajmniej póki będzie w Raju. No, chyba że postanowi zrobić jakąś głupotę.

Na pewno to zrobi, racja?

Ah, Buggy już czuł ten ból głowy podczas codziennego sprawdzania wiadomości z nadzieją, że dzieciak nie odwali niczego dziwnego i nie będzie miał go na sumieniu. Może uda mu się jeszcze odzyskać mapę?

Jednak jedno spojrzenie na roziskrzonego Luffy'ego uświadamia mu, że nie uda mu się już niczego cofnąć i dzieciak lada chwila wypłynie na to najniebezpieczniejsze morze na świecie.

I czy przypadkiem ta wiedźma, Nami, już raz nie ukradła mu tej mapy? Więc teraz mają dwie? Cholera, naprawdę już nic nie może zrobić.

– Dzięki, Buggy!

Westchnął, gdy chłopak owinął się wokół niego w uścisku. Prawdopodobnie przez to, kim był, niewielu ludzi patrzyło na niego jak na zwykłego człowieka. W jego dawnej załodze też były takie osoby. Dlatego Buggy może na chwilę przymknąć oko na jego wybryki.

...tylko po to, by po minucie zrzucić go z dachu.

Gdy impreza się skończyła, Buggy obchodził cały rynek w rutynowym sprawdzeniu położenia swojej załogi. Przyzwyczajenie z czasów gdy na każdym kroku czyhało na niego niebezpieczeństwo.

Trójka nowicjuszy zwinęła się w kłębku trochę dalej pod jednym z domów. Dziewczyna spała, trzymając ochronnie swój wór ze skarbem, po drugiej stronie spał Roronoa, przytulając swoje miecze i również opierając się o skarb. Między nimi zwinięty był Luffy, ciężarem bardziej opierając się na Zoro, jednak z ogonem owiniętym o nadgarstek Nami.

Buggy westchnął.

To po prostu wciąż były dzieci.

Jeśli koc w niewyjaśnionych okolicznościach po jego odejściu pojawił się na tej trójce, cóż. Nikt nie musiał wiedzieć, kto to zrobił.

***

Następnego dnia Luffy wraz z Zoro wsiedli do swojej łódki, a Nami pożyczyła jedną z łodzi Buggy'ego. Cała załoga klauna i wielu wieśniaków zebrała się na brzegu, machając wesoło.

– Nie zapomnij odwiedzić Loguetown, dzieciaku! – zawołał za nimi Buggy jako słowa jego pożegnania.

– Spotkajmy się kiedyś jeszcze na morzu, Buggy! Chcę znów z tobą zawalczyć! – Luffy zaśmiał się, machając obiema rękami dopóki wyspa nie zniknęła za horyzontem.

Następnie rzucił się plecami na łódkę, śmiejąc się głośno.

– Hej, Nami! Naprawisz mój kapelusz?

– Tak. Za opłatą – odparła dziewczyna, już sięgając po przedmiot.

– Ah, jestem spłukany. Wiesz, oddałem część skarbu moją i Zoro wieśniakom, bo trochę zniszczyłem ich domy, shishishi.

– ŻE CO ZROBIŁEŚ?

– Ah i Zoro, będziesz pierwszym oficerem. Nami może być drugim, bo jest mądra, shishishi!

– CZEKAJ, LUFFY, CO ZROBIŁEŚ Z MOIM SKARBEM?!

____
tłumaczenia technik
Bara-Bara Festibaru – pod-podziałowy festiwal

walka zoro i cabajiego:
*Kyokugei: kaji oyaji – w polskiej wersji mangi przetłumaczone na "sztuka akrobacji: ogniem i dechem", nawiązanie do "Ogniem i mieczem". W japońskiej wersji było to nawiązanie do jakiegoś powiedzenia. Deluxe edition dodałam już ja, dając smaczek odnośnie gier. gdy macie wersję gry deluxe to są tam jakieś dodatki do zwykłej wersji, no ogólnie fajniejsza jest, a Cabaji walczy teraz na poważnie, więc tak nazwałam jego podrasowaną technikę. Niby to samo, a jednak ma sobie coś więcej
*Tora Gari – tygrysie łowy, Zoro pokazał to dopiero w Syrup Village
*Kyokugei! Kazekiri! – wierzę, że to coś w stylu "sztuka akrobacji: cięcie wiatru", kaze - wiatr, kiru - cięcie. trudno mi było wymyślić technikę dla cabajiego, bo ma w swoich orginalnych sporo odniesień do kultury, więc zdecydowałam na coś prostszego, co jednak wykorzystałoby jakąś sztuczkę XD chciałam też coś, co by mi się udało przetłumaczyć... miało być na początku łagodne cięcie ale źle mi tłumaczyło już w samym angielskim więc zrezygnowałam.
*Oni Giri – w pl mandze cięcie demogiri /wszyscy wiemy, że to tak naprawdę onigiri zoro, nie udawaj, że jest inaczej/

.


tak, trochę zmieniona załoga buggy'ego. i tak, buggy polubił luffy'ego i czuje się za niego trochę odpowiedzialny, odkąd jest tym, przez którego dzieciak dostał mapę na grand line.

...a nami nawet nie wie, w co się wpakowała. cóż, mam nadzieję, że rozdział się podobał! następny przystanek: syrup village!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top