Prolog
- Jakie to cholerstwo ciężkie. - oznajmił Otto Krüger, ochotnik na - jak się nazistom wydawało - pierwszego superżołnierza w historii ludzkości. Mężczyzna (a raczej chłopak), o wyglądzie "czystej krwi Aryjczyka" ubierany był właśnie w egzoszkielet, który miał dać mu ogromną przewagę, a III Rzeszy zwycięstwo. Jego rodzinne miasto, Drezno, zostało zrównane z ziemią przez Aliantów. Otto planował się zemścić... Chciał rozerwać każdego alianckiego żołnierza - bez względu na to, czy ruskiego, amerykańskiego, brytyjskiego - na strzępy.
- Wiem... - odparł Thomas von Schweinsteiger, pochodzący skolei z Poznania twórca egzoszkieletu - To tylko prototyp. Gdybyśmy mieli czas, dopracowałbym go, a ty mógłbyś trochę poćwiczyć latanie.
Schweinsteiger, w przeciwieństwie do Krügera nie wykazywał cech wskazywanych przez nazistów za "aryjskie". Mężczyzna był wysoki jak Göbbels, szczupły i wysportowany jak Göring, a także blondwłosy i niebieskooki niczym Hitler. Do tego jego twarz szpeciła spora blizna po kwasie, której nabawił się jeszcze, gdy pracował w Auschwitz Birkenau. Teraz jednak Auschwitz było wyzwolone... to znaczy na warunkach sowieckich. Schweinsteiger i Krüger kryli się natomiast w bunkrze pod gmachem kancelarii rzeszy w Berlinie. Obok nich stali Göbbels i Hitler, uważnie przyglądając się, jak jeden z ich najlepszych naukowców nakłada egzoszkielet na ciało zaledwie 18-letniego, lecz fanatycznie oddanego Rzeszy i gotowego bronić Berlina aż do śmierci ochotnika, członka Hitlerjugend.
- Oby ten pancerz faktycznie zadziałał - wymamrotał wódz III Rzeszy.
- Zadziała, Mein Führer - zapewnił naukowiec - mój egzoszkielet całkowicie chroni nawet przed armatami czołgowymi... to znaczy, jak dostanie pociskiem z czołgu to na pewno odskoczy, pewnie też poczuje, ale przeżyje. Sprawdzałem to jeszcze w Auschwitz na Żydach.
- Nie bałeś się, że taki Żyd wykorzysta tą broń przeciwko nam? - zapytał Göbbels.
- Nie było takiej opcji. Nie założyłem mu systemu zasilania, który zresztą wtedy jeszcze nie istniał - wyjaśnił Schweinsteiger, zakładając właśnie na opancerzone ciało żołnierza wspomniany element egzoszieletu. Zasilanie pancerza było hybrydowe, opierało się na energii słonecznej oraz wodorowej, gdzie wodór miał być w domyśle pobierany z wody. Ponadto mógł pobrać energię z uderzeń pioruna - po za tym, jak miałoby coś pójść nie tak to lepiej, żeby zginął Żyd, niż Niemiec. - dodał, całkowicie bezwstydnie.
- Co racja to racja - stwierdził Hitler.
- A po za tym egzoszkielet będzie działał jak klatka Faradaya... to znaczy, że może w niego walnąć miliard piorunów na raz, i nic się nie stanie... ba, naładuje sie na całą wieczność. Zaledwie jeden piorun starczy na kilka dni. - dopowiedział na koniec niemiecki naukowiec, po czym zwrócił się do Krügera - no... to już koniec. Gotowy do boju?
- Tak jest - krzyknął Otto, wykonując salut rzymski - Heil Hitler!
- Sieg Heil! - odpowiedzieli razem Hitler, Göbbels i Schweinsteiger, również wykonując salut rzymski.
Naukowiec odprowadził następnie swojego żołnierza na zewnątrz. Obecnie byli głęboko w bunkrze, w którego układzie Krüger się nie orientował. Wykonując kroki, egzoszkielet wydawał głośne, metaliczne dźwięki, które się tylko potęgowały, odbijane od ścian bunkra. Pancerz wyposażony był w działko laserowe, bazujące na wynalezionej przez Teslę i odkrytej na nowo przez Schweinsteigera technologii promienia śmierci.
Gdy tylko ujrzeli ruiny Berlina, Krüger od razu odleciał w powietrze, a Schweinsteiger się temu przyglądał przy użyciu lornetki. Z początku żołnierz wykonywał tylko piruety, uradowany, że w końcu spełnił marzenie o lataniu samodzielnie... no, prawie samodzielnie. Naukowiec nie miał nic przeciwko temu. Chłopak był młody, chciał się nacieszyć. Po za tym to zawsze jakiś trening latania przed walką. Miał jednak nadzieję, że Otto weźmie się szybko do tego, do czego się zgłosił i zamiast się bawić zacznie zabijać Ruskich. Tak też się stało. Ni stąd ni zowąd Krüger zniknął... odleciał prosto w kierunku nacierającej właśnie na okolice Reichstagu rosyjskiej hordy.
▪︎▪︎▪︎
- Że co?! - krzyknął wściekły marszałek Żukow, trzymając w ręce słuchawkę od radiostacji. Po drugiej stronie mówił Wasilij Szatiłow, dowódca 150 Dywizji Strzeleckiej, która była właśnie anihilowana przez niezidentyfikowany obiekt - czy raczej osobę latającą.
- Widziałem na własne oczy. Po niebie lata jakiś Fryc ubrany w cholera wie co i rozkurwia nasze siły.
- Suka blyat - przeklął Żukow - to co zrobimy?
- Przepraszam. - wtrącił podsarzały żołnierz o błękitnych oczach, pochodzący z Gdańska Łukasz Krauze, weteran I wojny światowej, wtedy walczący po stronie Niemców, obecnie zaś przeciwko nim. Wierny żołnierz Piłsudskiego i polski patriota, choć już wtedy nie najmłodszy, brał również udział w wojnie polsko-bolszewickiej, której przełomową bitwą była ta stoczona o Warszawę, gdzie służył już jako jeden z podgległych Rozwadowskiemu oficerów. Wcześniej walczył również przeciwko Ruskim w dalekiej Korei, po stronie armii japońskiej. Gdyby był młodszy, z pewnością Naziści uznaliby go za Aryjczyka czystej krwi. Był wysoki i wysportowany, podobnie jak teraz Otto Krüger, a jego obecnie siwe włosy niegdyś były koloru blond. Podsłuchawszy rozmowę Żukowa z Szatiłowem, zaproponował - Mógłbym pomóc z tym... czymkolwiek to jest.
- Oj, uwierz mi, nie dasz rady... - bez namysłu jego propozycję odrzucił Żukow - Z całym szacunkiem, towarzyszu Krauze, ale ma pan prawie 80 lat. Jak niby chcesz zniszczyć to... to coś. To jest chyba ta cudowna broń, na której punkcie naziści zbzikowali.
- Już ja mam swoje sposoby - oznajmił Krauze, machając Żukowowi przed twarzą ręką, zupełnie jakby był Jedi. Nikogo więcej nie było w pobliżu, a Szatiłow nie słyszał, gdyż Żukow zakrywał mikrofon. Po chwili nadeszła odpowiedź;
- Masz swoje sposoby? - powtórzył pytającym głosem zahipnotyzowany (zresztą nie po raz pierwszy) marszałek. - Dobrze. Masz moją zgodę.
- Dzięki. I jeszcze jedno... po wszystkim, nie ważne, co zobaczycie, macie podać bardziej przyziemny powód odparcia naszego ataku, niż jakąś Wunderwaffe. Nie wiem, jakieś działa lotnicze, czy coś. - dodał na odchodne, wciąż manipulując umusłem sowieckiego marszałka. Hipnoza zadziałała po raz kolejny, a Żukow ponownie przemówił do Szatiłowa;
- Dobra, mam pomysł. Ale cokolwiek się stanie, po odparciu tego czegoś w oficjalnym raporcie piszemy, że to po prostu działa przeciwlotnicze. Ci z zachodu nie mogą się o niczym dowiedzieć.
Łukasz tym czasem zdjął swój płaszcz, odsłaniając przypięty u pasa młot z głownią ozdobioną okrągłymi wcięciami. Nie był to zwyczajny młot, a Mjolnir - oręż nordyckiego boga Thora. Łukasz skolei był członkiem (i liderem) grupy tak zwanych "Strażników", których zadaniem była obrona Ziemii - i nie tylko - przed siłami zła, w tym odnajdywanie i zabezpieczanie artefaktów, na których swe łapska chcieli położyć różnego rodzaju niegodziwcy, w tym Naziści. Krauze całą wojnę co prawda przesiedział w Gdańsku, gdzie konspirował przeciwko Niemcom, jednak jeden z jego towarzyszy, Chorwat imieniem Ante Knežević odnalazł i zabezpieczył Święty Gral oraz Arkę Przymierza, których tak łapczywie pragnął Hitler.
Polski oficer, będąc już po za namiotem wyskoczył w górę i poleciał (dosłownie) jak rakieta, prosto na spotkanie Otto Krügerowi.
▪︎▪︎▪︎
Krüger i Krauze stanęli na przeciwko siebie... czy może raczej zaczęli lewitować wysoko nad ziemią - jeden utrzymywany systemem rakiet w jego butach i na plecach, drugi dzięki magicznej mocy Mjolnira. Obaj wpatrywali się w siebie, aż nagle Niemiec zaczął się śmiać;
- Nie no, serio? Taki dziadek, jakkolwiek nie zdobyłeś swojej zdolności do lotu, chce mnie pokonać? - zaczął pytać sie w szyderczy sposób, po niemiecku.
- Uważaj na słowa, gówniarzu - odparł w tym samym języku jego oponent - może i mam 79 lat, ale nadal mam krzepę 30-latka.
- Tia, akurat. - parsknął Nazista - Uważaj, bo się przestraszę.
- A powinieneś.
- Grozisz mi, staruszku?
- A czemu by nie? Stawaj do walki i załatwmy to jak mężczyźni;
Krüger od razu przystąpił do ataku. Wycelowawszy ręką w kierunku oponenta, niemiecki żołnierz wystrzelił wiązkę laserową, którą wcześniej niszczył ruskich. Krauze jednak przesunął się w mgnieniu oka na bok, tak by uniknąć wiązki, co zaskoczyło chłopaka;
- I co... to tyle? - podjął Krauze, po raz kolejny przesuwając się w mgnieniu oka, tym razem prosto w kierunku Krügera, którego uderzył z całej siły. Zakuty w egzoszkielet Niemiec uderzył o budynek Reichstagu, przebijając się do środka od strony szklanej kopuły na szczycie gmachu. Był w jeszcze większym szoku, niż przed chwilą. Jakim cudem ktoś tak stary jest w stanie przywalić gołą pięścią z siłą pocisku wystrzelonego z armaty czołgowej? Jak ktokolwiek może tak mocno walnąć, po za nim samym, zakutym w zbroję konstrukcji Schweinsteigera. Z niedowierzaniem na to, co właśnie się stało patrzył również sam konstruktor egzoszkieletu, ale także dowodzący natarciem na Reichstag Wasilij Szatiłow. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, Krüger ruszył spowrotem do walki, rozjuszony przez zaskakujące uderzenie swojego oponent. Krauze uderzył go piorunen, lecz to tylko dało dodatkowej mocy zbroi Krügera, który z całej siły uderzył w Polaka, z tą samą siłą, co wcześniej on jego. Łukasz zdołał się zatrzymać w ostatniej chwili przed uderzeniem o inny budynek, lecz na daremno. Otto znów do niego doskoczył, wbijając swojego oponenta coraz głębiej w budynek, aż w końcu przelatujący na wylot. Złapał go następnie i robiąc obrót rzucił spowrotem, w kierunku tego samego budynku - tym razem Krauze wylądował na dachu, mało go nie przebijając. Niemiec myślał, że już pewnie po wszystkim, lecz nie mógł się bardziej mylić. Polak wystrzelił w górę i zaczął go okładać pięścmi i tak przez kolejne pół godziny oboje wymieniali się ciosami, w tym również wykorzystując promień śmierci i błyskawice.
Po pół godziny oboje czuli już zmęczenie nieustającą walką, lecz żaden nie chciał odpuścić. To była walka na śmierć i życie... ba, walka o to, kto wygra II Wojnę Światową. Oboje wiedzieli, co oznacza klęska i byli zdeterminowani, by temu zapobiec. W końcu, czując, że śmierć już blisko, Krauze sięgnął dłonią po to, co dawno powinien w niej trzymać - Mjolnir, którym wykonał zamach w kierunku Krügera. To, czego się nie udało dokonać gołymi pięścmi (nawet pomimo ogromnej siły) udało się przy użyciu młota. Zbroja rozpadła się na kawałki, a zszokowany tym, co się właśnie stało Krüger runął na ziemię. Pozostała z niego jedynie krwawa miazga.
▪︎▪︎▪︎
Schweinsteiger, przyglądając się przez lornetkę, jak jego Wunderwaffe zostaje unicestwiona, zrezygnowany wrócił do bunkra, by powiadomić swojego führera, że to już koniec. Cudowna broń została zniszczona, a wojna jest przegrana. Hitler był już gotowy. Wiedział, że teraz zostaje już tylko samobójstwo. Zanim jednak udał się do pokoju, w którym miał zabić swojego psa, a potem wraz z Evą Braun samemu popełnić samobójstwo, przekazał swoim ludziom - w tym Schweinsteigerowi - ostatnie rozkazy. Dla naukowca, w którym wciąż pokładał nadzieje na zwycięstwo państw osi, zlecił zadanie przedostania się do Hiszpanii, a stamtąd do Japonii wraz z grupą innych naukowców, z którymi współpracował w Auschwitz nad właśnie zniszczoną, ale i inną superbronią. Tam mieli, wraz ze swoimi japońskimi odpowiednikami zbudować drugi projekt Schweinsteigera, który zwał się Die Glocke i w zamyśle był wehikułem czasu. Gdyby jednak został złapany, naukowiec miał przegryźć kapsułkę z cyjankiem. I prawde powiedziawszy, wolał już przegryźć ten cyjanek. Nie bał się co prawda złapania przez aliantów, jednak nie chciał nawet słyszeć o współpracy z Japończykami, którymi gardził już od czasów poprzedniej wielkiej wojny, gdy to armia z kraju kwitnącej wiśni w tchórzliwy sposób zdobyła wówczas niemiecki port w Chinach, Qingdao. Ostatecznie, choć z trudem dał się przekonać Hitlerowi na tą współpracę.
▪︎▪︎▪︎
Łukasz Krauze opadł na ziemię, całkowicie wyczerpany. Poczucie zbliżającej się śmierci nie ustawało. Mógł się co prawda uleczyć przy użyciu swoich mocy, lecz nie chciał. Chciał umrzeć w chwale, na polu bitwy, jako bohater, który osobiście pogrzebał III Rzeszę. Gdy wylądował na ziemi, zwrócony do niej plecami, całe jego życie zaczęło mu przelstywać przed oczami. Ujrzał swoje dzieciństwo w znajdującym się pod pruskim zaborem Gdańsku, jego służbę dla Cesarskiej Armii Japonii podczas wojny japońsko-rosyjskiej. Momenty, w których otrzymał Order Chryzantemy, Krzyż Żelazny oraz Virtutti Militari. Jego walkę podczas I wojny światowej jako żołnierz legionów Piłsudskiego, będących częścią armii niemieckiej. Ujrzał raz jeszcze, jak wraz z resztą swoich rodaków przegnął bolszewików daleko na wschód od Wisły. Ujrzał swoje działania konspiracyjne przeciwko Niemcom podczas II Wojny Światowej. Dziesiątki Żydów, których uchronił przed Holocaustem oraz Gestapowców, których hipnotyzował, zapewniając, że nie jest winny ratowania Żydów, gdy tylko ci wpadali do niego z takimi zarzutami. I wreszcie ujrzał miłość swego życia, której nigdy nie poślubił. Jego towarzyszkę z grupy "Strażników", Koreankę imieniem Kim Miyoung. Już w dzieciństwie słyszał opowieści o urodzie azjatyckich kobiet, jednak tak pięknej, zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz, co Miyoung nie spotkał nigdy w życiu. Nawet, gdy ich drogi się rozeszły, Łukasz nigdy nie przestał jej kochać. Choć miał żonę Polkę, wciąż pamiętał o Miyoung.
Gdy wizje jego życia ustały, ujrzał nad sobą swoich dwóch wnuków, Ireneusza i Gustawa, którzy walczyli w Armii Czerwonej już od czasu bitwy o Stalingrad, aż wreszcie dotarli wraz z Rokossowskim do Gdańska, a tam dostali przeniesienie pod rozkazy Żukowa. Wraz z nimi postanowił pójść Łukasz, który czuł w kościach, że będzie potrzebny w Berlinie. Czemu miał aż tyle racji?! Tak czy inaczej, daleko za plecami swoich wnuków ujrzał Walkirie, które zabrały jego dusze do Walhalli, zostawiając ciało na Ziemii. Normalnie trafiłby po prostu do nieba, jednak jako poległy w boju, został wezwany do Pałacu Poległych, do którego wcale nie trafiali tylko Wikingowie, lecz także wojownicy z całego świata, w tym Samurajowie, a nawet 300 Spartan, poległych w bitwie pod Termopilami. Lecąc w kierunku Walhalli przyglądał się tylko, jak jego wnukowie opłakują jego śmierć. Miał nadzieję, że szybko wezmą się w garść. W końcu po coś zostali oddelegowani przez Żukowa (oczywiście na ich próśbę i przy lekkim wpływie hipnozy) do dywizji nacierającej na samo serce Berlina i III Rzeszy, czyli Reichstag.
▪︎▪︎▪︎
15 maja Schweinsteiger i jego ludzie dotarli w końcu do Japonii, z fałszywymi paszportami na hiszpańskie nazwiska, które pomógł im zdobyć hiszpański rząd. Na tokijskim lotnisku już czekała na nich delegacja japońskich naukowców na czele z Daisuke Takahashim. Japończyk był ślepy na jedno oko (a mówiąc bardziej precyzyjnie to nie miał lewego oka, które stracił w Jednostce 731 przy jednym ze swoich eksperymentów biologicznych, a dziure po nim musiał zasłaniać opaską na oko). Mężczyzna pochodzący z niewielkiej wsi w zachodniej Japonii, podobnie jak jego towarzysze pokłonił się nisko Niemcom, jednak ci ich zignorowali... zupełnie tak, jakby czuli się jakimiś nadludźmi, którym wszystko wolno (w zasadzie tak właśnie się czuli). Takahashi, widząc to spojrzał się gniewnie na odchodzącego, odwróconego do niego plecami Schweinsteigera. Tak właśnie zaczęła się współpraca, do której obie ze stron zostały nie jako zmuszone dla wspólnej sprawy - w przeciwnym razie już by się pewnie pozabijali.
▪︎▪︎▪︎
Dnia 1 września było już jasne, że Japonia chyli się ku upadkowi. Było to wiadome już od 6 sierpnia, gdy to w Hiroszimę uderzyła pierwsza bomba atomowa, a trzy dni później kolejna spustoszyła Nagasaki. Japonia wyraziła gotowość do kapitulacji w połowie serpnia, gdy do Mandżurii wkroczyła armia radziecka. Takahashi próbował jeszcze przeforsować operację "Wiśnia Kwitnie Nocą", którą jakiś czas wcześniej odrzucili przywódcy japońskiej armii, po argumentacji generała Umezu, że atak ten skończyłby się katastrofą nie tylko dla USA, ale i dla całej ludzkości, a zwłaszcza dla Japonii. Tym razem również uwalono, już definitywnie pomysł zniszczenia USA bronią biologiczną. Takahashi był wściekły, Schweinsteiger skolei wręcz przeciwnie. Choć Niemiec dopuścił się wielu potworności to jednak nawet on był świadom, że broń biologiczna to już przesada. Oczywiście w szczególności nie chciał narażać swoich ukochanych Niemiec.
Teraz pozostało im już tylko jedno... ucieczka w przyszłość skonstruowanym przez Niemców Die Glocke. Takahashi miał nawet plan, co zrobić po znalezieniu się w zupełnie nowych czasach. Chciał odnaleźć legendarne Yamatai - królestwo, które dało początek Japonii. A tak dokładniej, chciał zdobyć moc samej królowej Himiko. Nie wiedział jeszcze, jak tego dokona, wiedział jednak, że Himiko miała moc, z jaką nic i nikt nie mógł się równać - moc bogini Amaterasu. Schweinsteiger pewnie by powiedział, że Takahashi już do reszty oszalał (co było popularnym poglądem wśród japońskich naukowców już od dawna. Sam Shiro Ishii to zaznaczył w dokumencie zwalniającym Takahashiego z pracy w Jednostce 731), gdyby nie fakt, że na własne oczy widział 30 Kwietnia, że ludzie o boskich mocach faktycznie istnieją. Powrót myślami do tamtego momentu... momentu, gdy Otto Krüger, po nim Hitler i Göbbels, a następnie cała 1000-letnia Rzesza umarła w wieku zaledwie 12 lat wywołał w Niemcu atak potwornego, psychicznego bólu, który jednak ukrywał, szczególnie w towarzystwie Japończyków. Był przecież przedstawicielem rasy panów - nie mógł ukazać słabości na oczach jakiejś tam pomniejszej rasy.
▪︎▪︎▪︎
Naukowcy odczuli nagle duże przeciążenie związane z uderzeniem Die Glocke o ziemię. Wylądowali 1 Września, lecz nie roku 1945, a 2020. Wewnątrz było pełno dymu. Tylko cudem nie doszło do pożaru, który zabiłby ich, nim zdążyliby w ogóle wyjść z tego i tak prototypowego (i już nadającego się na złom) pojazdu. Gdy otworzyli drzwi, im oczom ukazało się zupełnie inne Tokyo. Nowoczesne, pełne kilkusetmetrowych wieżowców. Widok ten oznaczał jedno - udało im się. Znaleźli się w przyszłości. Teraz tylko pozostawało się jak najszybciej oddalić od miejsca katastrofy, a następnie znaleźć transport na Yamatai, na którym rzekomo miał się znajdować klucz do odwleczonego zwycięstwa państw osi. Samą wyspę też jednak trzeba było odnaleźć. Według cesarskich zapisków, które Takahashi zabrał z pałacu cesarskiego podczas jego ostatniej wizyty (nie informując o tym Cesarza i jakimś cudem unikając nakrycia przez straże), zaginiona wyspa miała się znajdować gdzieś między Japonią, a Koreą, na morzu wschodnim, czy też jak on preferował je nazywać - japońskim. To zawsze była jakaś wskazówka. Teraz pozostawało tylko odgadnąć, gdzie dokładnie. W ten sposób zaczęła się operacja "Sonnenkeiserin", jak nazwał ją Schweinsteiger (choć Japończycy nazywali ją za pomocą japońskiej nazwy).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top