2.

— Co się stało? — spytał chłopak, którego Cassidy rozpoznała jako wschodzącą gwiazdę piłki nożnej. Ubrany był lekko, w krótkie spodenki i błękitną koszulke z krótkim rękawem swojej drużyny, Pescary Calcio... chociaż nie była to koszulka meczowa. Nie posiadała nawet żadnego numeru, ani nazwiska na plecach. Na jego twarzy (i w głosie), jak i na twarzach drugiego chłopaka oraz trójki dziewczyn wyraźnie rysowało się zdziwienie zaistniałą sytuacją. Jedynie dwie postacie — mężczyzna i kobieta — starsze od nich o ładnych pięć dekad, jak nie więcej, zdawali się nie być zszokowani tym, co się właśnie stało. — Co to za miejsce?!
— Jakby... — odezwała się dziewczyna o ciemnej karnacji, odpowiadając na pytanie Rosettiego. — raj?
— W pewnym sensie. — oznajmiła podstarzała kobieta — Przepraszam, nie przedstawiłam się. Jestem Cornelia Russo. A to mój wieloletni przyjaciel, Otto von Zimmerman. — wskazała dłonią na mężczyznę — Witamy w Elizjum.
— W Elizjum? — spytała Cassidy;
— Tak. Jest to świat ukryty w innym wymiarze, zamieszkany przez magiczne zwierzęta, opisywane w mitach i legendach z całego świata. Znane było już starożytnym Grekom... choć interpretowali jego naturę bardziej w kategorii zaświatów. — wyjaśniła kobieta o australijskim akcencie. Spojrzała się następnie w kierunku zamku. Budowla stała na wyspie będącej jednocześnie wystającą z morza górą o płaskim szczycie. Zbudowany był na planie nieregularnego dziesięciokątu, z rogów jego murów wystawały wieże, a w jego środku stała najwyższa z nich, będąca w zasadzie donżonem. Na długim, około dwustumetrowym, prowadzącym do zamkowej bramy moście z kilkoma sekcjami zwodzonymi pojawiła się czarna postać, która z każdą sekundą się przybliżała.
Gdy podeszła dostatecznie blisko, jasnym stało się, że jej ciało jest w całości pokryte czarnym pancerzem. Gdy podeszła jeszcze bliżej, bohaterowie byli w stanie ocenić jej płeć. Była to zdecydowanie wysoka kobieta, o szczupłej, humanoidalnej sylwetce. Choć czy była człowiekiem, trudno było ocenić. Szczególnie, że to całe Elizjum jest zamieszkane przez mityczne stworzenia. "Może wampirzyca?" Pomyślała Cassidy. Za tą teorią przemawiał fakt, że była całkowicie osłonięta czarnym kombinezonem, podczas gdy na niebie świeciło słońce. A jeśli legendy mówią prawdę, Wampiry i promienie słoneczne nie przepadają za sobą.
— Witajcie. — odezwała się w końcu tajemnicza postać  — nazywam się Luna Vargschlæger. Chodźcie za mną — kobieta w czarnym stroju machnęła ręką i zwróciła się w kierunku zamku. Na plecach miała dwa miecze schowane w pochwach, zaś u jej pasa zwisał sztylet i coś, co przypominało kuszę.
Jakby bez zastanowienia, w ślad za Luną ruszyła Cornelia i Otto. Pozostała piątka wymieniła się spojrzeniami i ruszyła w tą samą stronę. "Czy to był sen?" — Zastanowiła się Cassidy, zresztą nie jako jedyna. Podobne myśli nachodziły na pewno Cassiusa i czarnoskórą dziewczynę. Wyczytała to niechcący z ich myśli.
Chwilę później bohaterowie przeszli przez bramy zamku. Po drugiej stronie zgromadziło się wiele istot, jakby czekających na ich przybycie. Były wśród nich między innymi postaci, których szpiczaste uszy od razu zdradzały, iż są to Elfy, humanoidalne istoty o lwich, tygrysich i innych zwierzęcych, głównie kocich cechach, ale i zwykli ludzie (czy też może tak wyglądali). No i były też postacie w czarnych kombinezonach, takich, jak Luna. "Czyżby to faktycznie były Wampiry?" — pomyślała Szwedka, gdy nagle usłyszała nagle w głowie głos potwierdzający jej przypuszczenia. Był to telepatyczny głos Luny. Telepatia. Czy to właśnie dla tego Cassidy usłyszała wcześniej myśli swojej siostry, czy też może Eunkyeong po prostu "głośno myślała" i teraz się wypiera?
Wraz ze zgromadzonymi tu istotami różnej maści, powiewały tu również różnorodne flagi. Flagę Wampirów stanowił czerwony prostokąt z mniejszym kwadratem o barwie nocnego błękitu w lewym górnym rogu. Na tym mniejszym kwadracie widniał biały półksiężyc i gwiazda. Flagi Elfów były białe, ozdobione dwoma złotymi pasami w poziomej orientacji, pomiędzy którymi widniał symbol słońca w tej samej barwie, co pasy.
Jednak prawdziwą różnorodnością barw cechowały się flagi zwierzęco-podobnych humanoidów, różniące się w zależności od gatunku. Tygrysokształtni dla przykładu mieli pomarańczowe flagi w czarne pasy, natomiast sztandary lwiokstałtnych były zielono-biało-czarne z symbolem lwa i słońca na środkowym, białym polu.
Bohaterowie przeszli obok tłumnie zgromadzonych postaci, przy akompaniamencie ceremonialnej muzyki przez powstały pomiędzy nimi korytarz do drzwi prowadzących na schody, które to schody skolei prowadziły wyżej, aż do komnaty na samym szczycie donżonu, w której mieli przejść inicjację na — jak wyjaśniła im Cornelia — Strażników. Gdy znaleźli się na schodach, Cassidy została zaczepiona przez inną dziewczyną — tą o ciemnej karnacji, z warkoczykami.
— Hej. — przywitała się. Jej oczy są brązowe, w kształcie migdałów, twarz swym kształtem przypomina diament. Na szyi nosiła wisiorek, kojarzący się Szwedce ze starożytnym Irakiem, a może Iranem. Wcześniej Cassidy nie zwróciła na to uwagi, jednak teraz akcent rozmówczyni od razu zdradził, że ma doczynienia z Francuzką — nie pytałam wcześniej. Jak masz na imię?
— Cassidy — odparła.
— Ja jestem Roshana... ale mów mi Roxanna.
— Miło mi cie zatem poznać, Roxie... — dziewczyny podały sobie ręce na przywitanie.
— A ja jestem Lina — wtrąciła nagle kolejna dziewczyna, Azjatka, która szła zaraz za nimi. Czyżby Chinka, może Tajwanka, wnioskując z imienia? Ona skolei miała okrągłą twarz i kocie oczy koloru tak ciemnobrązowego, że prawie czarnego.
— A więc miło poznać was obie — odpowiedziała Roxanna, spoglądając się najpierw na Linę, potem na Cassi... wtedy ta druga to zobaczyła – potwornego sińca na jej oku. Cassidy bez zawachania, jakby automatycznie złapała czarnoskórą dziewczynę za twarz.
— Mój boże, Roxie... co ci się stało? — zapytała, zszokowana takim wyglądem nowopoznanej koleżanki. Roxanna się zawachała. — Kto ci to zrobił;
— Mój własny ojciec — odparła po chwili, z niechęcią w głosie, jakby niechciała do tego wracać. W sumie nic dziwnego.
— Co, jak to?! Czemu?!
— Bo... jakby to powiedzieć... bo mam dziewczynę, o której się dowiedział w jakiś sposób... — wyjawiła Roxie. "Pewnie przez Ahmeda" pomyślała, co Cassidy znowu usłyszała, tak jak wcześniej usłyszała myśli własnej siostry. "Czyli jednak telepatia", pomyślała Szwedka — a on jest fanatycznym muzułmaninem.
"Pff... Islam, a jakże" pomyślał Cassius, co telepatycznie dotarło do głowy Szwedki. Jeśli było coś, czego nienawidziła równie mocno, jak homofobii i mizogini, to była to zdecydowanie ksenofobia. Chciała go już piorunować wzrokiem, ale tym razem dała spokój, orientując się, że ani Roxanna, ani Lina najwyraźniej go nie usłyszały – a to oznaczało kolejny napad telepatii.
Tak czy siak, Cassidy była w szoku. Jak można było tak potraktować własną córkę, tylko dla tego, że jest homo... nie, nie homo. "Biseksualna", czego Cassidy znów dowiedziała się z płynących do jej głowy myśli Roxanny.
— To potworne — oznajmiła Lina.
— Dokładnie to samo miałam powiedzieć. — dodała Cass — Wiesz co Roxie, ucieknij z domu. Wyjedź do Szwecji, chętnie cię przyjmiemy, ja, moja siostra i jej dziewczyna.
— Gdyby to jeszcze było takie proste... — odparła Roxanna; W końcu we Francji, w jej rodzinnym Bordeaux, miała nie tylko dziewczynę, ale i matkę, która mimo wieloletnich obaw Roxanny zaakceptowała bez problemu fakt, że jej córka nie jest heteroseksualna, a także dwie wspaniałe siostry, które jako jedyne z rodziny dowiedziały się o orientacji Roxanny od niej samej. Choć z drugiej strony możliwość poznania dwóch innych lesbijek, po za jej własną dziewczyną była kusząca.
W tym momencie rozmowa została odłożona na później, co ucieszyło Roxannę. Francuzka czuła się niezręcznie, mówiąc o tym, jak została potraktowana przez ojca. Przed bohaterami otworzyły się drzwi do komnaty na samym szczycie wieży;
— Oto i jesteśmy — rzekła Luna. — Rada Elizjum.
Bohaterowie weszli przez drzwi. W środku było jeszcze pięć osób. Dwoje mężczyzn wyglądających, jak zwykli ludzie, jeden tygrysokształtny, jeden zdecydowanie wiekowy Elf o białej skórze oraz o wiele od niego młodsza, czarnoskóra przedstawicielka tego samego gatunku. Młoda Elfka stała przy drzwiach, pozostali w półkolu na przeciwko. Do tej czwórki dołączyła Luna, zdejmując w końcu hełm. Jej skóra była trupioblada, oczy intensywnie niebieskie, włosy długie i czarne.
Luna przedstawiła pozostałych członków rady. Pierwszy od lewej był Altan - tygrys o humanoidalnej postawie. Górował on zdecydowanie nad resztą zgromadzonych tu postaci. Na oko miał około 3 metrów wysokości, a jego ciało było silnie umięśnione. Był on ubrany w zbroję, wyposażony w halabardę i długi, ciężki miecz. Kolejny po nim był również wysoki, lecz jedynie na dwa metry, blondwłosy i niebieskooki Elf imieniem Garrick.
Idąc od prawej, pierwsza stała Luna, a po niej bezwłosy mężczyzna o azjatyckich rysach twarzy, ubrany w złote szaty, niczym mnich. Był to w rzeczywistości smok chiński w ludzkiej formie. Luna przedstawiła go jako Hulong. Po środku stał skolei człowiek, Qadan Baqsi – przywódca Rady.
— Witajcie, nowi strażnicy — oznajmił Qadan, mężczyzna o białych włosach i z dwiema widocznymi z daleka bliznami – jedną jakby od miecza, która przechodzi płynnie od ust, przez nos aż do lini włosów nad lewym okiem, drugą zaś, znajdującą się na prawym oku, przypominającą bardziej ślad po ogniu. Tak, jak Altan, ubrany był w zbroję, lecz nie miał halabardy. Na plecach miał za to dwa lekkie miecze, a u pasa kuszę podobną do tej Luny. Gdyby nie to, że jego włosy są krótkie, oczy brązowe, broda wygolona do zera, a no i ma tą bliznę od ognia, Cassidy pomyślałaby pewnie, że o to przed nią stoi sam Geralt z Rivii.
Mężczyzna zaprosił bohaterów ręką, aby podeszli bliżej. Tak też zrobili, może oprócz Cornelii i Otto, którzy przystanęli obok czarnoskórej Elfki. Oni, jako ostatni wciąż żyjący z własnego pokolenia, ustępowali właśnie z roli strażników, czując, że w dwójkę i w takim wieku nie dadzą po prostu rady spełniać dobrze swoich obowiązków. Ich jedynym zadaniem było oddać swoje artefakty - Mjolnir, czyli oręż Thora oraz amulet chińskiej bogini Ziemii, Houtu (które same odleciały w kierunku odpowiednich półek na drugim końcu sali) oraz przyglądać się, jak nowi strażnicy otrzymują swoje artefakty. Dokładnie tak, jak przed laty, w 1960 roku to Cornelia, Otto i ich nieżyjący już przyjaciele byli obserwowani przez wówczas ostatniego strażnika, Ante Kneževicia, którego orężem był Totsuka-no-tsurugi, miecz japońskiego kami burz, Susanoo.
Na wydrążonych w ścianie półkach, oprócz Mjolnira, przypominającego swym kształtem kwiat lotosu amuletu Houtu oraz Totsuka-no-tsurugi, stały jeszcze trójząb Posejdona, a także łuk i berło Ra - wszystkie trzy pokryte złotem.
— Podejdź do mnie, Leesho. — oznajmił Elf.
— Tak jest, mistrzu Garriku. — odparła Leesha, podchodząc do starszego przedstawiciela swojego gatunku, trzymając w rękach miskę, a na niej nóż oraz lekarstwa. Garrik zabrał jedynie lekarstwa, które miały się przydać później, a Leesha podeszła bliżej strażników i stanęła na przeciwko nich. — Waszym zadaniem jest upuścić kilka kropel waszej krwi do tej oto miski. Gdy już to zrobicie, mój mistrz przekaże wam do ręki lekarstwa. Dzięki nim krwawienie natychmiast ustanie, zapobiegając zakażeniu, uśmierzając ból i sprawiając, że ślad po cięciach zniknie.
Elfka zaczęła podchodzić do bohaterów, idąc od lewej strony patrząc z ich perspektywy. Pierwsza była Roxanna. Wzięła ona sztylet w prawą dłoń i po chwili zawachania przecięła skórę na lewej dłoni. Dziewczyna skrzywiła się z bólu. W miejscu cięcia pojawiła się krew, której pozwoliła ociec do miski. Następnie Leesha wzięła nóż i wskazała ręką Garrika, sugerując, że Roxanna powinna już podejść po lekarstwo. Im prędzej, tym lepiej.
Dziewczyna zacisnęła krwawiącą dłoń w pięść, najmocniej, jak tylko umiała i podeszła do Elfa, który dał jej lekarstwo. Zgodnie ze słowami Leeshy, natychmiast po kontakcie leczącej cieczy z raną, krew przestała cieknąć, po ranie nie było ani śladu (może oprócz krwi, która już wyciekła i trzeba ją było zmyć), a ból ustąpił. Tymczasem Leesha przeszła dalej.
Następna po Roxannie stała Cassidy. Szwedka chwyciła nóż w swoją naturalnie lepszą, lewą dłoń (choć równie dobrze mogłaby chwycić w prawą i większej różnicy by to nie zrobiło).
— Bez dezynfekcji? — spytała.
— Oczywiście. I tak dostaniecie lekarstwo. — odparła Elfka;
— No tak... racja. — Cassidy nacięła swoją prawą dłoń, na jej twarzy pojawił się grymas bólu i upuściła czerwonego płynu do miski, po czym oddała sztylet i podeszła do Garrika po płynny środek. Kolejny był Cassius.
— Mam nadzieję, że to sen. — wymamrotał pod nosem, jakby wciąż niedowierzając w to, co widzi od kwadransa (lub dłużej). Chłopak naciął swoją dłoń, po czym skrzywił się z bólu. Zaczął wtedy mówić coś po włosku. Czy w zasadzie to krzyczeć. Nie trzeba było telepatii, by domyśleć się, że co najmniej jedno z jego słów to przekleństwo.
Cassius oddał sztylet Elfce i podszedł po lekarstwo. Pozostała już tylko Lina i ten chłopak z asymetrycznymi włosami, sięgającymi po jednej stronie do brody, a wygolonymi po drugiej. Od samego pojawienia się w Elizjum nie pisnął ani słowa, przez co Cassidy nie poznała jeszcze nawet jego imienia. I całe szczęście, biorąc pod uwagę ostatnie, nękające dziewczynę napady telepatii. Przynajmniej nie wyciągnęła mu jego imienia z głowy, jak wcześniej informację o orientacji Roxanny. Wolała go o to spytać twarzą w twarz, niż grzebać mu w myślach wbrew swojej i jego woli.
Domyślała się jedynie, że ów chłopak jest prawdopodobnie Japończykiem. Sugerował jej to jego styl ubierania się - co prawda nie aż tak krzykliwy, jak to często bywa w Japonii (mimo wszystko najbardziej w oczy rzucała się jego fryzura), lecz i tak dało się dostrzec, że jest to moda pochodząca z kraju kwitnącej wiśni. Miał na sobie czarną bluzę z kapturem, na której umieszczone były kanji w futurystycznym, zglitchowanym stylu oraz czarne spodnie cargo. Do tego miał wymalowane na czarno (naturalne) paznokcie i małe kolczyki w uszach. Cassidy bardzo lubi chłopaków, którzy malują paznokcie.
Lina oddała sztylet Elfce i podeszła do jej mistrza po lekarstwo na ranę. Teraz przyszła kolej na niego. Chłopak pewnie i jakby bez zastanowienia naciął dłoń i oddał swoją krew do misy, po czym dołączył do reszty, podczas gdy Leesha odłożyła misę z ich krwią do jakiegoś rodzaju półki, w której zniknęła. Stanął akurat tuż obok Cassidy, więc była to idealna okazja, by spytać się o imię.
— Hej — szturchnęła go — bo wiesz, wciąż jeszcze nie poznałam twojego imienia.
— Ee... bo wiesz, no... — zaczął się jąkąć. Był chyba nieśmiały — Zrestą nieważne. Jestem Kenji — Czyli jednak Japończyk. — a ty?
— Cassidy. — odparła dziewczyna. Chciała już kontynuować rozmowę, lecz niespodziewanie rozległ się głos Qadana, który nakazał im powrócić na poprzednie pozycje — tak też bohaterowie zrobili.
— Teraz wyciągnijcie swe ręce, zamknijcie oczy i ich nie otwierajcie, póki nie skończy się wizja, a za chwilę otrzymacie swoje artefakty. — rzekł Qadan — tym samym staniecie się nowymi Strażnikami. 
"Wizje? Jakie wizje?" Pomyślała Cassidy. Tak czy inaczej, bohaterowie, w tym i Kyeongri znów postąpili według wskazówek. Gdy tylko zamknęli oczy, artefakty pięciu żywiołów nagle ożyły. Po chwili pierwszy z nich poleciał prosto ku wyciągniętej w przód, lewej dłoni Cassidy.

W swej wizji ujrzała miasto z pięknymi, kilkusetmetrowymi budynkami, tym wyższymi, im bliżej środka się znajdowały. Za miastem widać było ogromne drzewo – największe, jakie dziewczyna widziała w swoim życiu. Być może największe we wszechświecie. Yggdrasil.
Na przeciwko Cassidy stały dwa złote posągi, jakby broniące przejścia z tęczowego mostu do złotego miasta — jednooka postać po lewej trzymała w swej ręce włócznię, a na jej prawym barku siedział kruk. Druga postać, brodata, o długich włosach trzymała w swej prawej dłoni młot.
Za jej plecami stała budowla w kształcie okręgu. "Asgard" - uświadomiła sobie dziewczyna. Wiedziała już dokładnie, jaki artefakt i jaką moc dostanie w swe władanie. Bardzo jej to odpowiadało – od zawsze pioruny wydawały się jej fascynujące, choć jednocześnie przerażające. Przez całe dotychczasowe życie bała się wychodzić na dwór, gdy po niebie latały pioruny, czy choćby nawet grzmiało. Teraz miało się to zmienić. Dziewczyna miała dostać władzę nad tym potężnym, niezwykle śmiercionośnym, lecz i równie życiodajnym żywiołem, o władaniu którym zawsze marzyła.
Wkrótce potem poczuła na plecach czyjąś dłoń. Odwróciła się i ujrzała wysokiego na dwa metry, umięśnionego, brodatego mężczyznę o porcelanowej skórze, długich, rudych włosach i błękitnych oczach, odzianego w stalową zbroję i skórę niedźwiedzia. To był ten sam mężczyzna, którego pomnik widziała wcześniej. Thor.
Nordycki bóg piorunów wyciągnął w jej kierunku dłoń, w której trzymał swój młot – Mjolnir. Cass również wyciągnęła dłoń, po czym chwyciła w nią oręż Thora.
— Cassidy Lee — odezwał się mężczyzna, przekazując jej swoją broń — wybieram cię na Strażniczkę Elektryczności.
Po tych słowach dziewczyna ujrzała wielką, przysłaniającą jej całe pole widzenia biel, która następnie przeszła w czerń. Cassidy otworzyła oczy, a w swej wyciągniętej ręce ujrzała Mjolnir. Spojrzała się najpierw w lewo, potem w prawo. Pozostali wciąż czekali na swe artefakty, z oczami zamkniętymi tak mocno, jak gdyby spali na stojąco. Wtem ujrzała, jak kolejny artefakt – czy raczej artefakty – lądują w ręce i na szyi Roxanny.

Roxie ujrzała ogromne pole zbożowe, na których pracowali ludzie, bronieni przez gwardię Anubisa – postaci o ciele człowieka i łbie szakala. Po rozległych polach pływały galery, jak gdyby to nie było zboże, a woda. W tle natomiast wznosiły się ogromne piramidy, świątynie i obeliski, przywodzące na myśl Starożytny Egipt.
To było Jaaru – egipski raj. "Layla byłaby w niebo wzięta" pomyślała Roxanna. Jej starsza siostra jest obsesyjnje wręcz zakochana w starożytnym Egipcie – do tego stopnia, że studiuje archeologię i egiptologię, z chęcią też poszerza swoje zdolności we władaniu zarówno egipskim dialektem języka arabskiego, językiem koptyjskim, jak i staroegipskim.
Roxanna prawdę powiedziawszy też kocha starożytny Egipt, choć jeszcze bardziej kocha Persję, współczesny Iran, ojczyznę jej matki. Między innymi z tego powodu nawróciła się na Zaratusztrianizm. Również dla tego, dziewczyna zaklepała sobie kierunek studiów związany z Iranem. Jeszcze przed pójściem Layli na studia, co miało miejsce cztery lata temu, wszystkie trzy siostry, współdzielące zamiłowanie do historii, zgodnie postanowiły, że każda pójdzie na inny kierunek związany z ojczyznami ich przodków, do których należy także Nigeria.
Z zamyślenia wyrwał ją dotyk dłoni na jej barku. Gdy się obróciła, ujrzała lekko ubranego mężczyznę o pociągłej twarzy, śniadej cerze, ciemnych oczach i włosach, z krótko przystrzyżoną brodą. Z początku nie wiedziała, kim on jest. Dopiero po chwili spostrzegła, że ma dla niej berło i łuk Ra. Czyżby to był właśnie egipski bóg słońca? Czy też tylko jego wysłannik? Bądź co bądź, nie miał głowy sokoła, jak zawsze wyobrażała sobie Ra. Jej wątpliwości szybko jednak rozwiał sam mężczyzna;
— Roxanno El-Quraishi — zwrócił się do niej po imieniu i nazwisku, przekładając złoty łuk przez jej głowę.
— Nassiri — odparła, nie kryjąc w swym głosie niechęci do po-ojcowskiego nazwiska. Wolała, być nazywana nazwiskiem matki, która ją kocha taką, jaka jest i która jej nie skrzywdziła za sam fakt bycia biseksualną.
— Jak sobie życzysz, Roxanno Nassiri — poprawił się mężczyzna, wyciągając ku niej dłoń, w której trzymał złote berło — Ja, władca słońca Ra, niniejszy ogłaszam cię Strażniczką żywiołu ognia.
Dziewczyna chwyciła berło w swą dłoń, by następnie, tak jak wcześniej Cassidy, ujrzeć białą plamę, płynnie przechodzącą w czerń. Roxanna otworzyła oczy. Ujrzała przed sobą złotą laskę. Czuła też, że ma coś przełożonego przez głowę... łuk. Spojrzała się w swoje prawo, by ujrzeć, że Cassidy już się wybudziła, że trzyma w swej dłoni młot o zaokrąglonym obuchu, z również okrągłymi wcięciami na górze i runicznymi inskrypcjami po bokach, a przede wszystkim, że wpatruje się na stojącego między nimi chłopaka o europejskich rysach, jakby miała na niego crusha (choć szybko skierowała wzrok na Roxannę, gdy tylko spostrzegła kątem oka ruch jej głowy). Pozostali wciąż natomiast wydawali się spać na stojąco, z wyciągniętymi w przód dłońmi. Kolejny artefakt wystrzelił w kierunku stojącej najbardziej w prawo Liny.

Lina w swej wizji ujrzała wysokie na kilkaset metrów góry w kształcie słupów, pokryte bujnymi lasami, które przywodziły jej na myśl góry Tianzi w chińskiej prowincji Hunan. Dziewczyna stała na jednej z takich gór, za plecami mając piękny pałac o szmaragdowych dachach, zbudowany według tradycyjnej, chińskiej architektury, otoczony lasem bambusowym. Widok górskich słupów zapierał dech w piersiach, a Lina stała i patrzyła się przed siebie, jak zahipnotyzowana. Naturę, której było tu pełno, kochała jak mało co.
Ze stanu przypominającego trans wyciągnął ją dotyk dłoni. Obróciwszy się, ujrzała młodo wyglądającą, niewiele wyższą od niej kobietę o długich, czarnych włosach i brązowych, monolidowych oczach w kształcie kwiatu brzoskwini, ubraną w szmaragdowe Hanfu. Była równie piękna, jak otaczające ją i Linę góry.
Kobieta wyciągnęła w kierunku Liny dłonie, w których leżał przedmiot w kształcie kwiatu lotosu. Jedyny spośród pięciu artefaktów, który nie jest bronią sam w sobie. Chinka momentalnie domyśliła się, z kim ma doczynienia. Houtu. Chińska bogini ziemii. Jedna z czworga niebiańskich ministrów Taoizmu – religii, której wyznawczynią jest Lina.
— Ming Lino — rzekła bogini, kłaniając się przed nią. Dziewczyna również się pokłoniła przed swoją boginią, lecz znacznie głębiej, niż zrobiła to Houtu.  — Jestem zaszczycona, mogąc ogłosić się Strażniczką Ziemii.
Wizja zakończyła się w dokładnie ten sam sposób, co wcześniejsze. Lina otworzyła oczy, dostrzegając, że trzyma w swej dłoni amulet w kształcie kwiatu lotosu. Nie ukazała tego, lecz była zachwycona. Spojrzała następnie w lewo. Pozostałe dziewczyny również otrzymały swoje artefaktu. Tymczasem kolejny artefakt skierował się w kierunku chłopaka stojącego między nią, a Cassidy.

Kenji stał na drewnianym, czerwonym moście, wiszącym na samym szczycie wysokiego na dwa kilometry i szerokiego na pół kilometra kanionu, prowadzącego do równie szerokiej rzeki. Zawsze myślał, że pod tym mostem rozciągał się ocean (być może kiedyś tak było, teraz jednak był tu zdecydowanie kanion), ale mimo to był pewien, że stoi na mitycznym moście Ame-no-uki-hashi, z którego to według japońskich podań, dwoje kami, Izanagi i Izanami stworzyli świat.
Po obu stronach mostu stały budynki w klasycznym, japońskim stylu architektonicznym – świątynie, pałace i inne. Miasto było zdobione przez liczne, kwitnące drzewa wiśni i brzoskwini, o pięknych, jasnoróżowych kwiatach. To była Takamagahara – ojczyzna kami. I znów nie trudno było się domyślić, który z pięciorga artefaktów wpadnie we władanie Kenjiego.
Chłopak skierował się ku bliższemu brzegowi kanionu, na którym stała męska postać, ubrana w samurajską zbroję, tylko że bez hełmu i trzymająca miecz przypominający Katanę, lecz nieskończenie potężniejszy. Totsuka-no-tsurugi... oraz jego właściciel – kami burz, Susanoo.
Zbliżywszy się do japońskiego bóstwa, Kenji odruchowo już wiedział, co ma zrobić. Wyciągną swą dłoń w kierunku Susanoo, a ten wyjął Totsuka-no-tsurugi z pochwy , po czym wręczył go chłopakowi;
— Yamamoto Kenji — Rzekł kami — wybieram cię na Strażnika żywiołu Powietrza
Gdy tylko wizja się zakończyła, Kenji spojrzał po reszcie strażników. Dostrzegł, że już tylko drugi z chłopaków pozostawał, choć tylko teoretycznie, bez artefaktu. Kenji, tak jak i dziewczyny, doskonale zdawał sobie sprawę, że Cassius dostanie we władanie trójząb Posejdona, który po chwili wystrzelił właśnie w jego kierunku.

Przed oczami Rosettiego ukazał się ogromny kompleks w stylu architektonicznym starożytnej Grecji. Białe, charakteryzujące się niezwykłą symetrią budynki, bliźniaczo podobne do greckich świątyń z szeregiem kolumn podtrzymujących spadziste dachy. Liczne drzewa oliwne i cisowe, czy też jabłonie o złotych owocach, z których to Olimpijczycy pozyskiwali Ambrozje, oraz winorośle, będące źródłem nektaru bogów – czerwonego napoju na podobieństwo wina. Wypełnione po brzegi wodą fontanny. Kolosalne posągi Olimpijczyków, spośród których od razu dało się rozpoznać przedstawienia trzymającego w dłoni piorun Zeusa, stojącej dumnie Ateny z jej włócznią, tarczą i sową, czy dzierżącego swój trójząb Posejdona. Cały kompleks otoczony był murem i wznosił się od muru ku górze – a na samym szczycie zwykli obradować najwyżsi spośród dwunastu olimpijskich bogów.
Właśnie na szczycie tego kompleksu stał Cassius, spoglądając z góry na piękno greckiej architektury, gdy nagle odwrócił się i zobaczył mężczyznę – nieznacznie wyższego od niego, o długich, brązowych włosach, zielonych oczach, oliwkowej karnacji. Mężczyzna ten trzymał w dłoni złoty trójząb. Posejdon, uświadomił sobie chłopak.
— Ja, Posejdon, król mórz i oceanów, wybieram cię, Cassiusie Rosetti na strażnika wody — oznajmił, wręczając mu swój oręż. Następnie wizja się skończyła. Cassius wrócił do Elizjum, otworzył oczy i ujrzał, że trzyma przed sobą złoty trójząb. Czuł się zawiedziony, bo choć pływanie od zawsze było jego drugim ulubionym zajęciem, zaraz po piłce nożnej, to jednak liczył na coś bardzjej poręcznego. Spojrzał się następnie po bokach — wszyscy inni też już otrzymali artefakty. Dostrzegł również, że trzy dziewczyny wymieniają się telefonami.
Wtem rozległ się głos Qadana. Przewodniczący rady zaczął opowiadać o ich strażniczym dziedzictwie, o tym, jaka odpowiedzialność spada na ich barki. Wyjawił, że tradycja wybierania piątki strażników sięga ponad 1000 lat wstecz, gdy przedstawiciele pięciu największych celestialskich potęg — Asgardu, Olimpu, Jaaru, Tian i Takamagahary — powołali pierwsze pokolenie strażników, użyczając im swojej mocy, a nowo wybrani są dwudziestym ósmym skolei pokoleniem. Obowiązkiem każdego kolejnego pokolenia zawsze było stanie na straży zarówno Elizjum, jak i Ziemii.
Członkowie pierwszego pokolenia pochodzili z terytorium obecnych Chin, Iranu, Włoch, Grecji i Norwegii, zaś do najbardziej zasłużonych należeli m.in. Rei Nishihara, strażniczka wiatru, która odegrała kluczową rolę w przegnaniu obu mongolskich inwazji na Japonię, dzierżący moc Thora Joanna d'Arc i jej pośmiertny zastępca, Charles Arnaud, którzy mieli swój udział w pokonaniu Anglików w wojnie stuletniej, Abraham van Helsing i Viktor Frankenstein, którzy strzegli kolejno trójzębu i Mjolnira, w trakcie swojego życia przyczyniając się do zwycięstwa powstania Vargschlægerów w Vampirstanie, a wreszcie i Ante Knežević, Strażnik wiatru, który w czasie drugiej wojny światowej zabezpieczył potężne artefakty przed rządnymi ich mocy nazistami, oraz jego rówieśnik, kolejny, który władał mocą Thora – Łukasz Krauze. Wszyscy wymienieni, a także kilkoro innych zostało upamiętnionych pomnikami w Wielkiej Bibliotece Elizjum, znajdującej się na najniższym z podziemnych poziomów zamku Qohneh-kaleh — tego samego, w którego donżonie znajdowali się właśnie młodzi Strażnicy.
Qadan opowiedział również co nieco o samych artefaktach i ich dodatkowych umiejętnościach, nim w końcu zdecydował się odesłać nowych strażników do domów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top