5: Na wszystko jest kiedyś za wcześnie
Zostawiłem was wczoraj w sporej niepewności, nie ma co.
Pewnie cały dzień i całą noc zastanawialiście się, co to znaczy, że Casey zniknął. Chociaż, czekajcie, pewnie czytacie jeden wpis po drugim, bo macie przed sobą mój zeszyt w całości. Czasami zapominam, że czas płynie tutaj tylko dla mnie.
Moore uważa, że to za wcześnie, żebym mówił o jego zniknięciu, ale ja wiem, że jestem gotowy. Odwagi dodaje mi też fakt, że wcale nie stoi za tym znamienita historia.
Wiem tylko tyle, że pewnej nocy Casey wyszedł z domu bez słowa, zabierając ze sobą jedynie portfel. Nie zostawił pożegnalnego listu, nie nagrał się nikomu na sekretarkę, nie został po nim żaden ślad.
Pamiętam jak przez mgłę, że policja przyszła najpierw do mnie. Jakby to było tak oczywiste, że jeśli Casey coś odjebał, muszę być za to współodpowiedzialny. Musieli niemało nastraszyć moją mamę, kiedy o trzeciej w nocy dobijali nam się do drzwi, a potem poprosili ją, żeby przyprowadziła syna. Pewnie przez głowę przeszła jej wtedy myśl, żeby przemycić mnie do Meksyku, zanim niebiescy przymkną mnie na dobre.
Pamiętam odpowiadanie na niekończące się pytania.
Nie, nie wiem, gdzie poszedł Casey.
Tak, zdarzało nam się razem pić alkohol.
Nie, nie ma go u mnie, ale jeśli chcecie, możecie poszukać go w szafie, skoro spędził tam pierwsze czternaście lat swojego życia.
Tak, widziałem się z nim dzisiaj.
Odpuścili mi po dwóch godzinach, kiedy stało się jasne, że nie mam pojęcia, co stało się z moim przyjacielem. Wiem też, że to zupełnie załamało panią Anderson, bo jeżeli ja nie byłem świadom tego, co się z nim stało, nie było na świecie nikogo, kto mógłby wiedzieć.
To było pięć tygodni temu i, chociaż udaję przed ludźmi, że mnie to nie ruszyło, nie radzę sobie. Chyba po to był ten cały dziennik, żebym mógł przyznać się przed sobą, jak mi bez niego ciężko. Łapię się na tym, że w chwilach słabości chcę chwycić za telefon i do niego zadzwonić, a potem orientuję się, że jego komórka leży teraz w magazynie dowodowym komisariatu.
— Nie martw się, kochanie, znajdzie się — mówiła moja mama za każdym razem, kiedy wybuchałem płaczem, gdy czyjaś biała czupryna mignęła mi w zasięgu wzroku. — To nie w stylu Caseya, żeby cię tak porzucić. Wszystko będzie dobrze.
Myślcie sobie, co chcecie. Jestem mięczakiem, bo wyję, kiedy przypominam sobie o zaginionym przyjacielu. Jestem żałosny, bo potrzebowałem psychologa, żeby poradzić sobie z jego odejściem.
— Przynajmniej teraz nie macie jak rozsmarować czerwonej farby po szkolnej posadzce, udając, że wzywacie władcę piekieł — skwitował mój ojciec i było to okropnie nie na miejscu, ale pomogło mi o wiele bardziej niż płaczliwe biadolenie mamy.
Wszyscy mnie pocieszali, ale to tylko wpędzało mnie głębiej w ciepłe objęcia depresji. Depresja to trochę za duże słowo, bo nie jest ze mną aż tak źle. Wciąż wierzę, że Casey wróci, ale ta wiara topnieje z każdym dniem. Brakuje mi go w każdym pierdolonym momencie.
I wygląda na to, że swoim własnym smutkiem udało mi się przygnębić też mamę. Brawo, Angelo, punkt dla ciebie. Tylko że ona znosi to o wiele gorzej ode mnie, czasami mam wrażenie, że to ona przyjaźniła się z Caseyem.
Teraz już wiecie, co jest ze mną nie tak. Możecie się śmiać, proszę bardzo. Angie Harlow potrzebuje pomocy psychologicznej, a jeśli ta nie wypali, może nawet psychiatrycznej, bo jego jedyny przyjaciel miał go dosyć.
Myślcie sobie, co chcecie, ale ja idę płakać. Może Moore miał rację, że nie powinienem tego pisać. Gdybyście mnie szukali, to leżę martwy pośród swoich zasmarkanych chusteczek. Jako przyczynę śmierci możecie wpisać poetycką tęsknotę albo po prostu powiedzcie koronerowi, że zakrztusiłem się własnymi łzami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top