3: Czy ktoś powiedział "słoń"?
Dzisiejszy dzień był dziwny.
Tak w ogóle to cześć, dawno się nie widzieliśmy. Minęło jakoś kilka godzin, bo, chociaż tego nie wiecie, wczorajszy wpis pisałem o godzinie czwartej nad ranem. Czyli, techniczne rzecz biorąc, nie był wczorajszy, tylko dzisiejszy. Ale ja liczę dni nocami, o ile to ma jakikolwiek sens.
Wiecie, wczoraj to czas, zanim położyłem się spać, a dzisiaj to czas, kiedy już wstałem.
Teraz już wiecie, że wczorajszy wpis pisałem o czwartej nad ranem. Rety, mam nadzieję, że już nie żyję, kiedy to czytacie. Najadłbym się wstydu, musząc przeczytać to na głos. Całe szczęście, że Moore prosił tylko, żebym to pisał, ale nie prosił, żeby mu to pokazał.
Wróćmy na początek. Dziwny dzień. Najchętniej skreśliłbym ten cały bełkot, ale nie chcę sobie psuć estetyki zeszytu, więc niech już będzie.
Mama weszła do mojego pokoju bez pukania, jak to ostatnio ma w zwyczaju. Pomyślicie: co za żałosny nieudacznik, ma prawie osiemnaście lat i wciąż musi go budzić mamusia. I będziecie mieli rację.
— Angie, wstawaj, jest już siódma.
Otworzyłem oczy, żeby od razu je zamknąć. Czy ona sobie ze mnie żartuje? Odsłanianie zasłon w takim momencie to tanie zagranie poniżej pasa.
— Zasłoń to. Moje oczy płoną — wymamrotałem w poduszkę.
Mama zaśmiała się serdecznie, ściągając ze mnie kołdrę. Jak dobrze, że nigdy nie wpadłem na to, żeby spać nago, bo właśnie świeciłbym przed nią gołym zadkiem.
— Angie, nie mogę ci pozwolić, żebyś całe dnie spędzał w łóżku. Jeszcze mi do niego przyrośniesz.
Z jęknięciem odwróciłem się na plecy i rozchyliłem powieki, chociaż bolało jak cholera. A szeroki uśmiech matki był niemal tak jasny jak słońce wpadające przez okno.
— Mamy nowy dzień, skarbie.
Jakbym nie zauważył.
Zrzuciłem nogi na podłogę i wsunąłem stopy w kapcie w kształcie smoków. Nie bijcie mnie za nie, dostałem je na święta. Sam bym sobie takich nie kupił. Bo oczy wcale nie świeciły mi się za każdym razem, kiedy widziałem podobne w sklepie.
Ale kiedy wytoczyłem się z pokoju, z salonu doszedł mnie płacz matki.
To właśnie było w tym wszystkim dziwne. Jeszcze przed chwilą cieszyła się z nowego dnia, żeby zaraz wypłakiwać sobie oczy w ramię ojca. W myślach studiowałem, czy powiedziałem coś nie tak, ale ja przecież tylko kazałem jej wyłączyć słońce.
Zachowuje się kuriozalnie (tak, to też jest słowo, które podłapałem od Moore'a) od kilku tygodni, ale to już jest przegięcie.
— Och, Angie, nie spodziewałam się, że wstaniesz tak od razu — powiedziała, wycierając łzy. To też niedorzeczne, przecież wiem, że płakała.
— Poczułem w sobie nowe pokłady życia — zażartowałem, czego od razu pożałowałem.
Mama wybuchła jeszcze gorszym płaczem, a tata posłał mi spojrzenie z serii: gratulacje, synu, koncertowo to spierdoliłeś.
Dlatego wycofałem się do siebie, żeby popatrzeć sobie na plakaty zespołów rozwieszone na granatowych ścianach, myśląc o tym, jak wszystko udało mi się zniszczyć. Nie tylko własne i matki zdrowie psychiczne, ale nawet szopę na narzędzia.
Dobra, to było nie na miejscu.
Ale nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak satysfakcjonujące było oglądanie, jak płomienie pożerają łopatę za łopatą i jak wielki słup ognia wystrzelił w niebo.
Do tej pory po osiedlu krążą plotki, że wzywałem wtedy szatana.
Przed chwilą doszedłem do wniosku, że mogę coś tu napisać. Mieć to z głowy. Bez obrazy, bardzo was lubię, ale mam wrażenie, że to marnowanie mojego i waszego czasu.
Dzisiaj mam kolejną wizytę u Moore'a. Powinienem poprosić go o inspirację do pisania, bo, całkiem szczerze, nie mam pojęcia, co miałbym opisywać. I jeśli powie, że moje moje najskrytsze marzenia, pragnienia i uczucia, to odgryzę mu głowę.
Przysięgam na swój własny grób i wszystkie wiązanki, które na nim złożą, że odgryzę mu głowę. Mogę nawet dorzucić kilka zniczy, o ile ktokolwiek je tam postawi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top