2: Przedszkolny konkurs recytacji

Moore zabronił mi pisać o przedszkolu. Znaczy się, ubrał to w inne słówka, ale wydźwięk był taki, że to poroniony pomysł. Powiedział mniej więcej:

— Początkiem twoich problemów był Casey, spróbuj to jego opisać.

Poprawił wtedy za duże okulary i wcisnął swoje tłuste dupsko głębiej w fotel, a ja oniemiały wpatrywałem się w niego dobrą minutę, zanim zorientowałem się, co miał na myśli. I kiedy odpowiednie zapadki się pozamykały, zacząłem się puszyć.

— Do kurwy nędzy, nie waż się tak mówić o moim przyjacielu, ty stary pierdolony zgredzie. Pewnie wygrzebałeś ten swój dyplomik w płatkach!

To właśnie powiedziałem. Nie kłamię.

— Niech pan nie mówi w ten sposób o Caseyu.

To powiedziałem na głos, to pierwsze wybrzmiało mi tylko w myślach. Chyba nie myśleliście, że wykrzyczałbym coś takiego do swojego psychologa, od którego zależy ocena mojego stanu mentalnego. Jeszcze uznałby, że trzeba mnie zamknąć w domu bez klamek, bo jestem zagrożeniem dla otoczenia i tyle by było z tego dziennika. Bo póki co to dziennik, w końcu na razie udało mi się napisać coś dzień po dniu.

Moore spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi, jego wzrok jak zwykle nie wyrażał żadnych uczuć. Zastanawiam się, dlaczego moja matka wybrała mi akurat takiego psychologa. Na pewno znalazłaby jakiegoś przystojnego pana albo ładną panią, a zamiast tego muszę użerać się z ciężkim do rozgryzienia staruchem, który na dodatek ma mnie za wariata.

— Angelo, rozumiem, że Casey jest dla ciebie kimś ważnym, ale musisz przyznać, że zacząłeś łobuzować zaraz po tym, jak on zaczął rozrabiać.

Tak. Moore to ten typ staruszka, który używa słów 'łobuzować' i 'rozrabiać'

Nie wiedziałem, jak mu na to odpowiedzieć. Odkąd sięgam pamięcią, byliśmy nie do rozdzielenia. Zawsze rozpatrywano nas jako nierozłączną dwójkę, nikt nigdy nie odważyłby zaprosić na swoje urodziny tylko Caseya, nikt nigdy nie próbował podsiąść któregoś z nas na lunchu, albo dobrać się z nami w parę na projekt z biologii.

Więc nikogo nie powinno dziwić, że łobuzować też zaczęliśmy jednocześnie. Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać, ale 'łobuzować' brzmi po prostu debilnie.

— A może to ja pociągnąłem Caseya na dno? — spytałem cicho, próbując jakoś zdjąć winę z barków przyjaciela. Przecież go tam nie było, nie mógł się sam bronić.

Moore zanotował coś we własnym zeszycie (jego zeszyt nie jest tak fajny jak mój, bo nie ma na nim kwiatków), po czym mruknął, poruszając przy tym swoimi długimi wąsami.

— To Casey wpakował cię w twój pierwszy ambaras, Angelo. Policja spisała was razem, a Casey już wtedy miał sporo wykroczeń w kartotece.

Zaśmiałem się, słysząc słowo 'ambaras'. Chyba jedynym kryterium, którym kierowała się mama przy wyborze psychologa, było to, czy używa trudnych słów.

Niech mu będzie. Ten wpis chcę poświęcić osobie Caseya.

Jezu, to zabrzmiało, jakbym odbierał Oskara i wygłaszał ckliwe podziękowania.

Nagrodę tę zawdzięczam w całości mojemu jedynemu przyjacielowi, Caseyowi Andersonowi. Wszelkie premie materialne pragnę przekazać na jego ręce za całe wsparcie, jakiego mi udzielił i jego braterską miłość, którą mnie obdarzył. Dla siebie zostawiam tylko statuetkę, żebym miał czym wbijać gwoździe w ściany swojego apartamentu w slumsach.

Casey by mnie wyśmiał, po czym stwierdził, że mam szanse na wygranie co najwyżej złotej maliny. I to przy dobrych wiatrach.

Casey Anderson. To dziwne, że kiedy znasz kogoś całe życie, tak ciężko jest coś o nim powiedzieć. Bo kiedy ja o nim myślę, widzę go przed oczami, przypominam sobie wszystko, co razem przeżyliśmy, każdy ambaras (przepraszam, przysięgam, że więcej nie będę tego używać), ale nie potrafię tego ubrać w słowa. To wszystko żyje we mnie, ale za cholerę nie chce wyleźć na zewnątrz.

Najłatwiej będzie mi zacząć od wyglądu. Mam gdzieś nawet jego zdjęcie, ale odgryzłby mi głowę, gdybym je tu wkleił.

Casey jest wysoki, nawet bardzo. Wyskoczył do góry jakoś w gimnazjum, kiedy zaczęli go przezywać patyczak, bo był przeraźliwie chudy i okropnie wysoki. Ja byłem wtedy robakiem, niziutkim i pulchnym, ale przydomki nie zdążyły do nas przylgnąć, zanim Casey obił mordy ich twórcom.

Jest też chorobliwie blady. Nie chodzi mi tylko o skórę, która momentami wydaje się wręcz przezroczysta, ale o jego całokształt. Serio. Momentami wydawało mi się, że jego włosy są białe. Zresztą, chłopak tylko uwydatniał to czarnymi ubraniami.

Nie wiem, co jeszcze mogę wam o nim powiedzieć. Chyba w dalszej części tego dziennika połapiecie się, jaki jest Casey. I chyba moje wtrącenia o tym, czego to on by mi nie zrobił, dają wam jakiś pogląd na jego charakter.

Odezwę się jutro. Obiecuję.

No dobra. Nie obiecuję. Ale sugeruję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top