(9) we're all going home

e iwa.

– jak było u mamy? – spytał l u k e, kiedy następnego ranka odwoził arielle do przedszkola. w niedzielę wróciła trochę później, niż luke się spodziewał (przez co absolutnie i wcale nie umierał ze strachu, nawet jeśli to tylko pół godziny) i była zbyt zmęczona, żeby rozmawiać. bądź co bądź podróż z mieszkania malikoi była długa, a ona miała tylko cztery lata.

mała brunetka poruszyła się niespokojnie w swoim foteliku, zaś jej nóżka zaczęła podskakiwać do rytmu piosenki bored to death blink-182. dzisiaj miała na sobie czarne jeansy i białą koszulkę z napisem pugs not drugs, którą znalazł dla niej ashton i stwierdził, że jego chrześnica musi taką mieć. luke nie miał nic przeciwko, ellie wyglądała cudownie. jednak jej zachowanie było niepokojące, ponieważ normalnie sama zaczęłaby rozmowę, zasypując luke'a milionem pytań, które miały sens jedynie dla ich dwójki.

– wszystko w porządku, kruszyno? dobrze się czujesz? – mężczyzna spojrzał na nią kątem oka, skręcając w następną uliczkę prowadzącą do przedszkola. droga trwała zazwyczaj mniej niż piętnaście minut, ale tym razem blondyn wybrał się dookoła, chcąc porozmawiać z córką. i tak zaczynał zajęcia na uczelni od dziewiątej, a arielle była ważniejsza. – czy mamusia... czy mamusia była dla ciebie niedobra?

czterolatka sięgnęła rączką do taty, który zamknął jej maleńką dłoń w swojej i pozwolił jej ułożyć ją na kolanach dziewczynki. był w stanie nawigować samochodem jedną ręką, nie bojąc się wypadku, ponieważ nieraz woził również synów ashtona, a wtedy trzeba było skupiać się na milionie rzeczy w tym samym momencie.

– mamusia była w złym humorze, bo jakiś pan na nią krzyczał. ale później było fajnie i zabrała mnie na lody – dodała ellie z lekkim uśmiechem, bawiąc się długimi palcami taty. luke zmarszczył brwi i zaparkował wśród innych samochodów osobowych, odpinając pas bezpieczeństwa.

– ellie, słonko, czy ten pan był z wami przez cały czas? – spytał ostrożnie, starając się brzmieć normalnie. wiedział, że od czasu do czasu malikoę odwiedzał kurator sądowy, ale on raczej by na nią nie krzyczał, z resztą rzadko wizytował w weekendy, dlatego oczywiste było, że luke czuł się nieswojo. nie bardzo podobała mu się myśl, że przy jego dziecku kręcą się obcy ludzie. oddawanie jej na dwa dni i tak było wystarczająco stresujące. zaczął odpinać paski fotelika dziecięcego, podczas gdy ellie z zaciekawieniem mu się przyglądała.

– nie, był na chwilę. czemu pytasz?

luke wysiadł i szybko obszedł samochód, by wyjąć czterolatkę i postawić ją na ziemi.

– tak po prostu. chodź, nie chcemy się spóźnić – rzucił, łapiąc ją za rękę. jednak to raczej ona ciągnęła za sobą jego, uwielbiała przedszkole i uwielbiała inne dzieci. luke cieszył się, że była taka towarzyska. sam pamiętał, że nienawidził szkoły, głównie przez nieumiejętność dopasowania się do otoczenia. nie chciał, żeby ellie też musiała przechodzić taki okres.

arielle zatrzymała się przed salą i lekko kopnęła luke'a w nogę, żeby ten przed nią kucnął. oparła rączkę na jego kolanie i cmoknęła go w policzek.

– trzymaj się, stary – rzuciła, chyba próbując naśladować głos michaela, po czym zaczęła chichotać, kiedy luke połaskotał ją w brzuch.

– ty też, młoda – odpowiedział, szybko cmokając córkę w czoło i patrząc, jak z radością biegnie do reszty dzieciaków.

boże, jak on kochał to dziecko. gdy pierwszy raz usłyszał, że będzie ojcem, był przerażony, ale teraz nie wyobrażał sobie, że jego życie mogłoby potoczyć się inaczej. on i arielle mieli swój mały świat, w którym byli dla siebie wszystkim i luke nie dopuszczał do niego nikogo, nawet ashtona. ash, theo i dylan należeli do innej kategorii. byli rodziną, tą lepszą, która stanęłaby za lukiem i arielle murem i nigdy nie wybraliby strony przeciwnej. luke nawet przez sekundę w to nie wątpił. ale dopóki arielle była mała, nie miała zbyt wielu poważnych przyjaciół i jej jedynym powiernikiem był ojciec, luke chciał jak najbardziej przedłużać ten moment.

dlatego wybierał numer malikoi już w drodze do samochodu. odebrała po trzecim sygnale.

– musimy porozmawiać – rzucił luke bez zbędnych wstępów i miał nadzieję, że irytacja w jego głosie jest dobrze słyszalna.

– sama miałam do ciebie dzwonić. przyjadę jutro o piętnastej – odparła chłodno kobieta i rozłączyła się, nim luke miał szansę choćby pomyśleć nas odpowiedzią.

()*:・゚

– w piątek nie ma zajęć, bo jest pogrzeb jakiegoś profesora i mamy wolne – oznajmiła meredith, jedna ze studentek luke'a, siedząca w pierwszym rzędzie. blondyn rozłożył swoje notatki i spojrzał na nią, uprzejmie odwzajemniając uśmiech.

– to świetnie. teraz bierzmy się do pracy...

– niech pan zaczeka – rzucił michael ze swojego zwyczajowego miejsca. luke już widział, że brian odwrócił się w stronę przyjaciela, gotów rzucić jakąś sarkastyczną uwagę. luke znał na pamięć przebieg jego lekcji i wcale mu to nie przeszkadzało. kiedy się do czegoś przyzwyczaił, to lubił, gdy tak właśnie zostawało. – pan nigdy nie daje sobie czasu, żeby czymś się nacieszyć? mamy wolny piątek – przypomniał mike znacząco, zaś luke z trudem powstrzymał uśmiech. wolny piątek oznaczał, że mógł zaprosić do siebie studenta na czas pobytu arielle w przedszkolu.

ale oczywiście nie miał takiego zamiaru, bo chciał zastosować się do tego, co powiedział mu ashton. właśnie tak... prawda?

– powiedziałem "bierzmy się do pracy." jak inaczej ludzie wyrażają radość? – spytał z udawanym zaskoczeniem, zaś mike wywrócił teatralnie oczami, ale mimo wszystko otworzył zeszyt. luke uwielbiał go irytować, bo rzadko ich role odwracały się na jego korzyść.

zajęcia matematyki przebiegły tak spokojnie, jak tylko mogły. luke z zadowoleniem pożegnał uczniów, lecz nie zaskoczył go fakt, że michael został w audytorium. luke obszedł wielkie dębowe biurko i oparł się o nie, krzyżując nogi w kostkach.

m i c h a e l uważnie mu się przyjrzał, idąc ze swojego rzędu na przód sali. rękawy białej koszuli luke'a były podwinięte, jasne włosy idealnie ułożone. jednak w ruchach mężczyzny dało się wyczuć nerwowość, a w czasie zajęć zdawał się błądzić gdzieś myślami. mike nie chciał ryzykować, że ktoś ich zobaczy, bo mimo wszystko nie miał zamiaru być powodem wyrzucenia luke'a z uczelni, dlatego powstrzymał się od pocałowania go, chociaż luke w wersji profesora pobudzał wyobraźnię michaela bardziej, niż ten by sobie życzył.

– coś się stało? – spytał blondyn, unikając spojrzenia mike'a. z niejasnych powodów dwudziestolatek poczuł niepokój. poprawił plecak na ramieniu i spojrzał w stronę zamkniętych drzwi audytorium.

– chyba ja powinienem o to spytać – stwierdził, robiąc jeszcze jeden krok w stronę wysokiego blondyna. – zrobiłem coś nie tak? – spytał zwyczajnie, lekko łapiąc dłoń nauczyciela i splatając razem ich palce. głowa luke'a nerwowo poderwała się do góry, jakby bał się, że dziekan zobaczy ich przez ścianę, lecz mimo tego nie cofnął ręki.

– nie o to chodzi. michael, ja po prostu... jestem o siedem lat starszy od ciebie... – zaczął niezręcznie luke, w końcu patrząc w zielone oczy michaela. student przez moment stał w ciszy, po czym wybuchnął śmiechem.

– nawet nie zaczynaj. przygotowałeś sobie tę mowę? masz ją zapisaną? – żartował michael, choć tak naprawdę od środka zżerały go nerwy. nie chciał, żeby luke w ten sposób kończył to, co mogło między nimi powstać.

– właściwie to tak, ale nie dałeś mi nawet skończyć wstępu – westchnął dwudziestosiedmiolatek, podnosząc dłoń michaela do ust i całując jej wierzch. mike uśmiechnął się mimowolnie. czuł się jak zakochany szczeniak, a fakt, że luke był starszy, tylko utwierdzał go w tym stanie. jednak w żaden sposób mu to nie przeszkadzało, w końcu siedem lat to nie tak dużo.

– luke, mnie naprawdę nie obchodzi to, ile masz lat. jak na staruszka całkiem nieźle się trzymasz. jeśli tylko ty nie uważasz mnie za dzieciaka i nie boisz się, że stracisz pracę, bo przysięgam, że na uczelni nawet na ciebie nie spojrzę... to chciałbym spróbować i zobaczyć czy coś z tego będzie – przyznał, chociaż sam ledwie mógł w to uwierzyć. na samym początku miał do luke'a dość negatywny stosunek, ale przecież nie zawsze możemy panować nad uczuciami. tym razem serce michaela zadecydowało za rozum i chłopak miał zamiar na to pozwolić. jeden raz chciał zrobić coś dla siebie.

l u k e przez chwilę po prostu mu się przyglądał. michael wyglądał tak młodo, góra na osiemnaście, a nie na dwadzieścia lat. na jego twarzy nie było zarostu, kształt ust i urocze zakrzywienie nosa czyniły go nieco bardziej... chłopięcym? jednak michael miał silny charakter, który czynił go starszym.

– obserwuję cię na swoich zajęciach i wiem, że nie jesteś dzieciakiem, milward. w zasadzie jesteś całkiem inteligentny, kiedy nie udajesz sarkastycznego dupka.

– miałeś tak na mnie nie... z resztą wiesz co? mam to gdzieś. ty teraz kończysz, prawda? uznajmy, że ja też mam na dzisiaj aż nadto edukacji i jedźmy do ciebie, hm? – zaproponował niebieskowłosy, bawiąc się pierwszym guzikiem koszuli luke'a i w końcu go rozpinając. blondyn przełknął ślinę i spojrzał w dół na michaela, bo wiedział, że powinien mu odmówić, ale z jakiegoś powodu nie potrafił. może chodziło tylko o to, że nie chciał być sam?

– czekaj za pięć minut przy moim samochodzie, zaparkowałem na tyłach uczelni. tylko upewnij się, że nikt cię nie zobaczy – poprosił blondyn i delikatnie pstryknął nos michaela, następnie odwracając się, by pozbierać swoje rzeczy.

– tak jest, sir – zaświergotał michael, następnie śmiejąc się z miny luke'a, który prawdopodobnie miał teraz ochotę przyłożyć mu w twarz.

bóg luke'owi świadkiem, że michael na to zasługiwał.

()*:・゚

zapewne przeleżenie na kanapie pięciu kolejnych godzin nie zaliczało się do najbardziej produktywnych rzeczy w życiu michaela i luke'a, jednak dwudziestolatek tak dobrze czuł się na blondynie, że nie miał ochoty nigdzie się ruszać.

– skoro już mamy netflix, to teraz chill? – spytał zielonooki, starając się nie zasnąć. luke był taki ciepły i tak bardzo wygodny. michael był w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przekonany, że hemmings urodził się, by zostać jego poduszką. mike tylko spełniał marzenia.

– michael, ja mam dwadzieścia siedem lat – westchnął blondyn, jedną dłonią bawiąc się włosami michaela, a drugą włączając kolejny odcinek teen wolf. luke wciąż liczył na to, że w szóstym sezonie stiles i lydia będą razem. postać malii miała dla niego niewiele sensu.

student uniósł głowę, obracając się lekko w ramionach luke'a i unosząc brwi ku górze.

– och, przepraszam. w wersji dla seniorów może być netflix i leki na alzheimera? – prychnął, następnie znów opierając policzek na klatce piersiowej starszego chłopaka.

– jesteś męczący, milward. muszę jechać po arielle do przedszkola. poza tym jutro widzę się z byłą żoną, więc nie irytuj mnie bardziej, proszę cię. – blondyn powoli podniósł się do pozycji siedzącej, wciąż obejmując michaela ramieniem i trzymając go blisko siebie. tamten niechętnie się odsunął, rozprostowując plecy.

– uch, już zapomniałem, że jesteś na tyle stary, by mieć dziecko i byłą żonę. mogę nazywać cię tatusiem? – spytał mike, szykując się do wyjścia. uznał, że skoro luke ma przywieźć tutaj swoją córeczkę, to na niego już pora, chociaż chętnie pobawiłby się z tym maluchem.

– spróbuj, a zabiję cię szybciej, niż zdążysz dojść do drugiego t – ostrzegł luke i spojrzał na zegarek. ellie kończyła za jakieś dwadzieścia minut, dlatego powinien się zbierać, ale jeszcze przez moment nie ruszał się z miejsca, zastanawiając się, czy powiedzieć to, co chciał. w zasadzie czemu nie? ashton i tak w końcu dowie się, że luke go nie posłuchał, więc nie miało znaczenia, czy zastanie tutaj mike'a. – wiesz co? to potrwa tylko chwilę, za moment wrócę z arielle, a ona na pewno ucieszyłaby się ze spotkania. polubiła cię. może poczekasz na nas tutaj?

michael właśnie skończył ziewać, kiedy dotarły do niego słowa luke'a. z lekkim zaskoczeniem spojrzał na mężczyznę, przechylając głowę w bok.

– naprawdę chcesz, żebym został? – chłopak brzmiał tak, jakby nikt nigdy wcześniej po prostu nie chciał jego obecności i luke'owi zrobiło się go żal. michael wydawał się być taki pewny siebie, ale nawet on potrzebował zwykłych zapewnień, że jest potrzebny.

– tak, oczywiście. czuj się jakbyś był u siebie w domu. za dwadzieścia minut będę z powrotem – powiedział blondyn i pocałował michaela, który przytrzymał go przy sobie nieco dłużej, pogłębiając pieszczotę. luke mruknął cicho i z trudem się odsunął, wciąż tęsknie patrząc na usta młodszego chłopaka. i jak niby miałby powiedzieć mu, że nie mogą się spotykać? pokręcił przecząco głową, chwycił kluczyki do samochodu i wyszedł, zostawiając michaela samego w domu jego i ashtona.

m i k e z kolei naprawdę czuł się jak u siebie, tylko dlatego, że był u luke'a. próbował przypomnieć sobie dokładny moment, w którym wiedział, że chodziło właśnie o tego blondwłosego głupka, który miał dwadzieścia siedem lat i wciąż płakał na bajce bambi, jednak nie był w stanie odtworzyć go w pamięci. bo to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ani nawet nie zauroczenie. to było raczej coś jak rozpoznanie dusz.

teraz michael naprawdę czuł się tak, jakby przy luke'u wracał do domu.

—carry on.

{cześć dzieciaczki
przepraszam za ten rozdział, bo jest okropny, ale mam pomysł na historię z malumem i chciałabym za niedługo ją zacząć, ale nie będę zaczynała nic nowego, dopóki nie skończę chociaż jednego obecnego opowiadania, dlatego staram się pisać troszkę szybciej. mam nadzieję, że nie jest tragicznie.

jak myślicie, czego chce malikoa?

i jak wyobrażacie sobie dalszy związek muke'a? będzie okej czy mama ashton zwariuje?}

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top