(16) so far from the wonder
kotahi tekau ma ono.
l u k e zbierał swoje notatki, co chwilę odgarniając z czoła opadające tam włosy, które potrzebowały natychmiastowej wizyty u fryzjera. zaczynały się już kręcić i było mu w nich gorąco, ale przy ostatnich wydarzeniach nie miał czasu na kompletnie nic poza pracą, córką i michaelem, chociaż to ostatnie to raczej jego wina, a nie zrządzenie losu. z drugiej strony to ten kolorowo-włosy dziwak z tatuażami się do niego przyczepił. phi.
najważniejsze było to, że arielle od tygodnia nie miała żadnego ataku, dlatego aktualnie luke bardziej denerwował się dzisiejszą rozprawą wstępną, niż stanem zdrowia córki, który był względnie dobry. malikoa właściwie nawet go nie uprzedziła, nakaz stawienia się do sądu otrzymał wczoraj i miał bardzo mało czasu na ustalenie czegokolwiek z prawniczką. mimo wszystko miał nadzieję, że nie będzie aż tak źle.
– masz teraz okienko, prawda? – spytał michael, pochylając się nad blatem jego biurka, kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim studentem. luke był niemal pewien, że oni wiedzą i się z niego nabijają. michael za często zostawał po zajęciach, a nie był aż tak pilnym uczniem.
– właściwie już kończę, za godzinę jadę po ellie, a potem mam rozprawę. wiesz o tym – dodał blondyn, przewracając teatralnie oczami. zdolności śledcze michaela nigdy nie przestawały go zaskakiwać, czasami dwudziestolatek wiedział coś zanim w ogóle luke o tym usłyszał. luke podniósł wzrok, a gdy napotkał spojrzenie michaela prychnął z niedowierzaniem. – poważnie, clifford? nie chcesz, żebym cię przeleciał, kiedy się dla ciebie stroję, ale chcesz, żebym zrobił to teraz, kiedy wyglądam jakbym nie spał od pięciu lat?
michael wzruszył ramionami, oblizując dolną wargę i lustrując luke'a wzrokiem.
– nigdy nie mówiłem, że nie chcę, żebyś mnie przeleciał, ale nie przerywa się oglądania pana robota tylko dlatego, że jesteś napalony – odparł spokojnie clifford, jakby tłumaczył coś nieznośnemu dziecku. luke stwierdził, że mike zdecydowanie za dużo czasu spędza z nim i z jego córką, a za mało ze swoimi rówieśnikami. – poza tym nakręca mnie, gdy ludzie mówią do ciebie "panie hemmings" – wymamrotał i przejechał palcem po dłoni luke'a, opartej na krawędzi biurka.
oddech blondyna na moment uwiązł w gardle, mężczyzna spojrzał ponad ramieniem chłopaka o czerwonych włosach, by następnie wrócić do jego oczu.
– zaparkowałem za szkołą, postaraj się wsiąść tak, by nikt cię nie zauważył – szepnął, zaś michael w podskokach wypadł z audytorium.
luke zaśmiał się pod nosem, z dezaprobatą kręcąc głową. nie do końca wiedział kiedy swoboda michaela przestała mu przeszkadzać, a zaczęła się podobać. mieszkając z trójką dzieci blondyn nigdy nie narzekał na nudę, jednak osobowość michaela była czymś niezwykłym, co wnosiło do ich domu jeszcze większą radość. luke nie sądził, że znajdzie coś takiego. po malikoi stracił nadzieję na związek, ale teraz miał michaela i ukrywanie się było lepsze niż nic.
bóg wiedział, że luke zdecydowanie zbyt szybko zakochał się w tym chłopaku.
(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧
– mam dwa bilety na koncert troya sivana – rzucił michael niepewnie, kiedy czterdzieści minut później jechali w stronę przedszkola arielle, słuchając akustycznej wersji jasey rae all time low. kochanie się na tylnym siedzeniu było czymś, co mike zawsze chciał zrobić, ale kiedy już miał to za sobą, to okazało się, że stosunek jest dość niewygodny. jednak z drugiej strony luke wynagrodził mu wszystkie niedogodności trzema orgazmami, dlatego michael miał zamiar upierać się, że jest na wygranej pozycji.
– och, tak. gra w tę sobotę, prawda? – spytał blondyn, zdejmując jedną dłoń z kierownicy, by złapać rękę michaela i pocałować jej wierzch. luke bardzo lubił dotykać michaela, co młodszy mężczyzna zdążył już zauważyć. myśli blondyna mogły krążyć w zupełnie innym miejscu, ale jego ciało wciąż było przy michaelu i instynktownie go odszukiwało. dwudziestolatkowi wcale to nie przeszkadzało, uwielbiał te odruchy luke'a.
– mhm. calum miał ze mną jechać, ale dupek mówi, że ma coś ważnego do załatwienia – prychnął clifford, kątem oka zerkając na siedzącego obok mężczyznę. – wiem, że ty masz teraz dużo spraw na głowie, ale arielki w ten weekend nie ma i sam mówiłeś, że ashton zabiera synów do dziadków, więc pewnie i tak siedzielibyśmy razem, dlatego pomyślałem, że może chciałbyś pójść ze mną? – spytał student. właściwie jeszcze nie byli na randce, ponieważ według luke'a było to zbyt ryzykowne i prawdopodobnie miał rację, jednak co złego mogło stać się na koncercie? michael marzył, żeby posłuchać for him na żywo, będąc z lukiem. do tej pory nie wiedział jak bardzo tego chciał.
luke zastanawiał się przez chwilę, skręcając w odpowiednie ulice i co jakiś czas wymijając wolniejsze pojazdy.
– chodzi ci tylko i wyłącznie o szofera, prawda? zrób w końcu prawo jazdy, dupku.
– pieprz się, hemmings – prychnął michael, wyrywając mu swoją dłoń i krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – chciałem być miły, a ty jak zwykle swoje, primadonno. nie to nie, rozkocham w sobie troya i pojadę z nim.
– dziwię się, że w ogóle marnujesz na mnie czas – roześmiał się luke, a michael przewrócił teatralnie oczami i znów przesunął się w stronę blondyna, opierając głowę na jego ramieniu. – jeśli faktycznie chcesz, to mogę jechać z tobą, chociaż nie wiem, co taki stary gość jak ja będzie tam robił – dodał po chwili, parkując przed przedszkolem swojej córki.
michael bezwiednie wodził dłonią wzdłuż uda blondyna, patrząc na dzieci biegające po placu zabaw.
– nie jesteś aż tak stary. to znaczy... kiedy ja jeszcze chodziłem w pampersach ty już paliłeś papierosy za jakimiś garażami, ale nie przesadzajmy – wzruszył ramionami, zarabiając lekkie uderzenie w ramię. wiek zdawał się być dla luke'a dość ważną kwestią, którą często wspominał, a michael uwielbiał z tego żartować. siedem lat to naprawdę nie koniec świata, michael znał małżeństwa, w których nawet kobiety były znacznie starsze od swoich partnerów.
– gdyby polegać na wieku mentalnym, wciąż musiałbyś nosić pampersy, więc to się nie liczy – odciął się luke, mierzwiąc pofarbowane włosy swojego chłopaka. michael prychnął i odgonił jego rękę, następnie wysiadając z samochodu. hemmings szybko zrobił to samo, rozglądając się za swoją córką.
nie trwało to długo, gdyż arielle oczywiście wiodła prym wśród rówieśników i od razu można było dostrzec ją na szczycie zjeżdżalni. jej ciemne włosy były rozpuszczone, lekki wiatr zwiewał je na twarz dziewczynki, a ona z irytacją odgarniała kosmyki, prawdopodobnie bardziej je plącząc. luke już widział jak cudowne będzie czesanie jej.
– arielle, tata przyjechał! – krzyknęła jedna z opiekunek, rzucając nieco zbyt długie spojrzenie na michaela, opartego o bok samochodu. chłopak był ubrany na czarno, miał czerwone włosy, tatuaże i piercing. wyglądałby groźnie, gdyby na widok arielki nie uśmiechnął się jak skończony idiota. tym samym przełamał lody i sprawił, że młoda kobieta również się uśmiechnęła, widząc jak czterolatka biegnie w kierunku auta.
luke stał bliżej, dziecko jednak kompletnie go zignorowało, wpadając w ramiona michaela, który uniósł je do góry, jakby nic nie ważyło.
– mikey! – wrzasnęła, przytulając się do dwudziestolatka, który kręcił się w kółko.
– wow, to jak z tymi papierami adopcyjnymi, michael? a może od razu weźmiesz ją do siebie, huh? – zaproponował luke ironicznie, otwierając tylne drzwi samochodu, by rozpiąć paski dziecięcego fotelika.
– cześć, tatusiu – rzuciła ellie, łaskawie zwracając uwagę na człowieka, który od czterech lat okazjonalnie ją karmił. jego przecież widywała codziennie, mógł poczekać.
– może to nie taki zły pomysł - powiedział michael, wsadzając dziecko do fotelika i pozwalając luke'owi odpowiednio ją zapiąć. – mogę się nią dzisiaj zająć, kiedy ty będziesz na rozprawie.
luke wsiadł za kierownicę i odjechał z parkingu, sprawdzając czas. zostało mu pół godziny i coraz bardziej się stresował.
– to na pewno nie będzie problem? – spytał, jak zawsze woląc się upewnić. ashton miał się nią dzisiaj zajmować, ale mężczyzna na pewno byłby wdzięczny za luźniejsze popołudnie z własnymi synami. luke wiedział, że mieszkanie z nim jest uciążliwe, ale ash nigdy nie narzekał, bo od tego byli przyjaciele. luke też zrobiłby dla niego wszystko i starał się jak mógł, ale teraz musiał skupić się na malikoi, której nie miał zamiaru oddawać ich dziecka.
kiedyś uznałby to za niemożliwe, ale za bardzo kochał arielle, by narażać ją na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. bo według niego tym właśnie była jej matka — zagrożeniem, niezależnie od ilości pozytywnych opinii psychologów.
– oczywiście, że nie. będziemy się świetnie bawić z tego prostego powodu, że nie będzie z nami ciebie, dziadku – zaśmiał się michael, uchylając szerzej okno.
arielle krzyknęła entuzjastycznie, od razu przyjmując ten pomysł. luke mógłby przysiąc, że był teraz najszczęśliwszą osobą na świecie. jak wielkim zbiegiem okoliczności musiało być poznanie cudownego chłopaka, którego dodatkowo pokochała jego córka? mężczyzna wiedział, że nieważne jak bardzo zakochany byłby w michaelu, nie mógłby się z nim umawiać, gdyby arielle tego nie chciała. uzależnianie czegoś takiego od czteroletniego dziecka wydawało się głupie, ale luke miał to gdzieś. chciał po prostu być dobrym rodzicem, którego nie widział w nim absolutnie nikt poza ashtonem.
– ha ha, komiczne – prychnął luke i zamiast jechać do siebie, postanowił zawieźć ich od razu do mieszkania michaela i caluma. – tylko daj jej coś normalnego do jedzenia, okej? napiszę do ciebie kiedy będę wracał. mam nadzieję, że nie potrwa to długo – westchnął blondyn.
arielle zdawała się w ogóle ich nie słuchać; opowiadała o swoim dniu w przedszkolu, kopała fotel michaela i cieszyła się tym, że spędzi z nim tak dużo czasu, w dodatku bez taty. luke po kilkunastu minutach zaparkował pod wysokim budynkiem, następnie odwracając się w kierunku czterolatki.
– masz być grzeczna, dobrze? jeśli michael powie mi, że coś było nie tak, już nigdy więcej się z nim nie zobaczysz – ostrzegł niezbyt poważnie, pochylając się i rozpinając paski jej fotelika.
– ale ściemniasz – stwierdziła dziewczynka z szerokim uśmiechem. przytrzymała się przedniego siedzenia i cmoknęła tatę w policzek, w ten sposób się z nim żegnając. luke wątpił, że będzie tęskniła.
michael również rozpiął swój pas, delikatnie przejeżdżając dłonią po policzku blondyna, który wymusił na twarzy uśmiech.
– wszystko będzie dobrze, luke. jesteś najlepszym ojcem na świecie i malikoa nie ma szans – szepnął, następnie szybko całując luke'a. z tylnego siedzenia dotarł do nich pisk arielle.
– czy to znaczy, że mikey jest moim drugim tatą? – spytała zachwycona, klaszcząc swoimi maleńkimi rączkami.
– wynoś się, dzieciaku – westchnął luke, następnie śmiejąc się z jej naburmuszonej miny. – kocham cię – dodał szybko, gdy mike otworzył przed nią drzwi, a ona wyskakiwała na beton.
– ja ciebie też, frajerze! – krzyknęła wesoło, łapiąc michaela za rękę. student pomachał luke'owi, po czym razem z dzieckiem zniknął na klatce schodowej.
blondyn jeszcze przez chwilę siedział w bezruchu, powtarzając sobie w głowie słowa michaela. wszystko będzie dobrze.
(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧
nic nie było dobrze.
luke naprawdę mógłby spodziewać się wszystkiego, ale nie tego, że malikoa ściągnie na rozprawę wstępną całą swoją cholerną rodzinę. jednak to jeszcze jakoś by zniósł, naprawdę. jego punkt wytrzymałości zniknął, gdy blondyn zobaczył na sali sądowej własnego ojca, który wcale nie przyszedł tam, by wesprzeć syna, jak można by przypuszczać. o nie, andrew hemmings siedział po stronie malikoi.
jako jej nowy adwokat.
– nie wierzę, że naprawdę to robisz – rzucił luke, kręcąc głową. malikoa siedziała spokojnie na swoim miejscu, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. – czym ja cię kiedykolwiek skrzywdziłem? czym ci zawiniła arielle? wciąż wolisz wierzyć malikoi, a nie własnemu synowi? – pytał z frustracją. prawdopodobnie zacząłby krzyczeć, albo najzwyczajniej w świecie by się rozpłakał, nie wiedząc jakich argumentów użyć, by dotrzeć do tego człowieka. na szczęście w tym momencie obok pojawiła się felicity fisher, kładąc mu dłoń na ramieniu, by powstrzymać dalsze wyrzuty.
– dziecko potrzebuje matki – powiedział andrew chłodnym tonem, wyzywająco unosząc brwi ku górze, jakby wręcz chciał, by luke już teraz rozpoczął kłótnię.
zawsze używał tego samego argumentu, tak jak wtedy, gdy luke odbierał matce ellie prawa rodzicielskie. andrew nie potrafił tego zrozumieć, ponieważ dla niego pojęcie rodziny innej niż kobieta-mężczyzna-dzieci było nie do zaakceptowania. luke wiedział, że nie ma co liczyć na ich wsparcie, ale nie sądził, że po raz kolejny staną przeciw niemu. blondyn nerwowo przeczesał jasne włosy dłonią, rozpaczliwie rozglądając się po sali, chociaż właściwie nie wiedział, co chce znaleźć. po kilku minutach dostrzegł caluma, niepewnie wślizgującego się do sali i szukającego sobie miejsca. hemmings doszedł do wniosku, że malikoa chciała mieć jak najwięcej świadków jego porażki, której musiała być pewna. luke jeszcze nigdy w życiu nie był tak zestresowany, chociaż powinien wiedzieć lepiej, że sąd nie zgodzi się na żądania kobiety.
ku zdziwieniu blondyna calum usiadł po jego stronie, ostrożnie machając do niego ręką, jakby sam nie wiedział, po co tutaj przyszedł. ale dla luke'a znaczyło to bardzo wiele.
– malikoa w ostatniej chwili poinformowała o zmianie adwokata – szepnęła felicity, rozkładając na stole ich papiery. – ciekawe, co jeszcze zmieniła bez konsultacji z nami – dodała z irytacją. luke mógł jedynie tępo wpatrywać się przed siebie, czekając na rozpoczęcie tej cholernej komedii.
jak się okazało, malikoa postanowiła całkowicie pokpić zasady fair play, natomiast ojciec luke'a w ciągu stu dwudziestu minut zniszczył niepisany rodzinny kodeks solidarności, zostawiając luke'a niezdolnego do sklecenia choćby jednego zdania. felicity była zmuszona prosić o odroczenie rozprawy, która została przełożona na przyszły piątek.
kilka godzin temu luke czuł, że jest tak blisko tej drugiej, lepszej strony swojego życia. teraz miał uczucie zanurzania się w głęboką wodę, tym samym oddalając się od własnego cudu, jakim była szczęśliwa rodzina.
(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧
c a l u m nie do końca wiedział jak skończył w samochodzie luke'a, zaparkowanym teraz przed budynkiem, w którym mieszkał z michaelem, ale uznał, że lepsze jechanie z nim, niż wracanie tutaj na nogach. blondyn przez całą drogę milczał, próbując otrząsnąć się z szoku, jaki wywołała na nim rozprawa. calum od zawsze miał świadomość, że jego siostra to suka, która użyje dosłownie wszystkich chwytów, byle tylko dostać to, czego chciała. sądząc po reakcji luke'a i tym razem idealnie jej to wychodziło.
– nie rozumiem jak mogli wyciągnąć te wszystkie brudy na wierzch, podczas gdy ja nie miałem nawet zamiaru mówić o najgorszym gównie, które malikoa robiła, kiedy jeszcze byliśmy małżeństwem – wymamrotał luke, wzruszając bezradnie ramionami. cal zgadywał, że teraz było mu wszystko jedno do kogo mówi. prawdopodobnie robiłby to nawet wtedy, gdyby był w samochodzie sam. – jak mój własny ojciec mógł upublicznić historię mojej choroby, która swoją drogą nie ma nic wspólnego ze sprawą? i ta cała wzmianka o "ukrywanym podczas ślubu homoseksualizmie"? czy to się naprawdę wydarzyło? – spytał, w końcu przenosząc błękitne oczy na siedzącego obok chłopaka.
calum westchnął i podrapał nos kciukiem.
– wiesz, to o homoseksualizmie było nawet zabawne – mruknął, próbując rozluźnić atmosferę. jednak widząc minę luke'a, uśmiechnął się przepraszająco. – słuchaj, nikogo nie obchodzi to, że kiedyś chodziłeś na terapię i brałeś leki, żeby poradzić sobie z traumą. miałeś wtedy ile? osiemnaście lat? arielle urodziła się sześć lat później, więc to bez związku. a to całe bycie homo? stary, możesz sobie posuwać kogo chcesz, bo żadne badania nie udowodniły, że geje gorzej wychowują dzieci, a po pierwsze: nie jesteś gejem, jesteś biseksualny. po drugie: zacząłeś posuwać mojego przyjaciela już po rozwodzie, więc malikoa może pocałować cię w dupę, o ile jednocześnie nie robi tego michael – powiedział brunet obojętnym tonem, wygodniej rozsiadając się na miejscu pasażera.
luke przez chwilę po prostu na niego patrzył, by następnie wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem.
– jesteś taki tragiczny, calum – stwierdził, kręcąc głową z dezaprobatą.
– możliwe, ale mam rację. ona rozdrapuje to wszystko tylko po to, by udowodnić, że nie nadajesz się na rodzica – odparł hood. nie mógłby wskazać dokładnego momentu, w którym zmienił strony, ale wiedział już, że był idiotą, wspierając malikoę. tutaj nie chodziło o żadną rodzinną lojalność, którą zasłaniali się ich krewni. przede wszystkim chodziło o arielle i calum nie mógłby żyć sam ze sobą, skazując tę dziewczynkę na swoją starszą siostrę. – jeśli chcesz wygrać ten proces, nie możesz zachowywać się tak, jak do tej pory.
– to co niby mam zrobić? – spytał hemmings, nie odrywając wzroku od dwudziestolatka. calum przewrócił teatralnie oczami, jakby to on był tutaj starszy, a luke urodził się zaledwie wczoraj.
– z jakiegoś powodu mój najlepszy przyjaciel jest w tobie po uszy zakochany i już to obligowałoby mnie do pomocy, ponieważ jestem cholernie dobrym kumplem – oznajmił, zaś luke niemal słyszał niedopowiedziane "nie chwaląc się." – ale chcę też być dobrym wujkiem, bo inaczej umrę niespełniony, dlatego pomogę ci z malikoą.
calum uśmiechnął się przebiegle, zaś luke z ulgą opadł na oparcie. może jednak miał jeszcze szansę zniszczyć dobry start, który zapewniła sobie jego była żona?
—carry on.
{cześć dzieciaczki
ten rozdział jest tragiczny, wiem i przepraszam. zaczynałam go chyba ze cztery razy i nic nie wychodziło, więc jest jak jest. już nawet nie chcę was bardziej męczyć jakimikolwiek pytaniami do rozdziału, więc tylko jeszcze raz przepraszam.}
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top