- 17 -

Nastolatka przystanęła w pół kroku, nie wiedząc, co zrobić. Michael nawet jej nie zauważył, bo chyba tak bardzo był zajęty dziewczyną jej ojca. A ona, cóż, Jade pozwoliła sobie na stanowczo za dużo i przyciągnęła go do siebie, całując i to dosyć wulgarnie, a on nawet nie zaprotestował. Zarzuciła mu ręce na szyję, pogłębiając tylko pocałunek, a on dopiero wtedy zauważył, jak ktoś ich obserwuje. I to nie byle kto, bo Red. Jednak było już za późno, aby uratować sytuację. Albo przynajmniej z jego strony. 

Nawet nie poczuła, kiedy się popłakała. Bo wbrew pozorom zaczynała czuć do niego coś poważnego i miała wrażenie, że odwzajemnił to uczucie, ale najwidoczniej się pomyliła. Była taka naiwna i głupio wierzyła, iż nie zainteresuje się starszą i o wiele atrakcyjniejszą kobietą, jaką była Jade. I myślała tylko, że jakoś to się ułoży i może kiedyś zbudują coś trwałego niż wakacyjne zauroczenie, ale nic z tego raczej nie będzie. A przynajmniej nie po tym, co brunetka zobaczyła.

- Red! - weterynarz odepchnął od siebie Jade, kiedy w końcu wyrwała się z amoku, w jaki popadła i ruszyła w zupełnie innym kierunku, niż ten w którym zmierzała. Poczuła, że w miejscu, w którym powinno bić jej serce, zaczęła tworzyć się coraz większa dziura, a gula w jej gardle rośnie. Zaczęło się pogarszać, kiedy usłyszała za sobą kolejno jego głos, a później kroki. Bała się tylko, że ją dogoni i zobaczy, w jaki stan popadła. Spięła się, kiedy położył dłoń na jej ramieniu. Czuł się tak, jakby ktoś wykopał pod nim dół, a ziemia bezwiednie osunęła mu się spod stóp. - Red...

- Nie dotykaj mnie! - pisnęła, odwracając się do niego cała zapłakana. Nie wiedziała nawet, że dostał w tym momencie kolejny niemy cios, bo przecież obiecał sobie, że nie dopuści do tego, aby jeszcze kiedykolwiek płakała. A zwłaszcza przed niego. Red nie obchodziło to, że ściągnęła na nich całą swoją uwagę klaunów stojących w pobliżu. - Zostaw mnie w spokoju. Chyba wybrałeś, którą z nas wolisz i ja to uszanuje. Szkoda tylko, że dowiedziałam się o tym w taki sposób. - pokręciła głową, czując się okropnie. W zasadzie bardziej niż kiedykolwiek.

- Co? Nie. Nikogo nie wybrałem. To ona, to jej wina. - pokręcił głową, zaczynając się tłumaczyć w dosyć chaotyczny sposób.

- Mam tak po prostu uwierzyć, że ona cię pocałowała i to jej wina, kiedy nawet nie próbowałeś jej od siebie odepchnąć? A przynajmniej nie do momentu, w którym was zobaczyłam? - prychnęła, zaciskając dłonie w pięści. - Skończ, bo cała ta sytuacja zaczyna robić się żałosna. - dodała przez łzy, które w dalszym ciągu płynęły po jej policzkach. 

- Próbowałem, naprawdę. P-Proszę, daj mi to wyjaśnić. - złapał jej dłoń w swoją, a ona pokręciła głową.

- Wystarczająco długo dałam robić sobie nadzieje na coś, czego nigdy nie będzie. Boli mnie to, że zachowałam się jak taka typowa głupia małolata, która zaczęła czuć coś do ciebie i skoro to koniec, to proszę ostatni raz, abyś dał mi spokój. - wyrwała ją, a później nawet nie czekając na jego reakcję, odbiegła jak najdalej od niego. 

Zatrzymała się dopiero wtedy, kiedy płuca zaczęły ją palić i nie mogła złapać oddechu. Obejrzała się za siebie i nikogo nie było, więc co oparła dłonie o kolana, aby się uspokoić. Przynajmniej powierzchownie. Jednak, kiedy zobaczyła, że potrzebują pomocy przy rozjeżdżeniu koniu na występ, bo ten lada moment miał się zacząć, bez wahania się zgodziła się to zrobić. Jeździła już i to od dziecka i zaczęła się łudzić, że chociaż w najmniejszej części jakoś ucieknie i zostawi za sobą cały ten ból i szok, którym nadal żyła. Co z tego, że jak na złość jej umysł odtwarzał na okrągło obrazek całującej się dwójki. Po tym, jak wsiadła na konia, popędziła go od razu do galopu, nie przejmując się tym, że nie powinna narzucać mu takiego tempa. Skupiła się na tym, aby jak najdalej oddalić się od cyrku, a najkrótsza droga prowadziła obok klatek z dzikimi kotami. Skręciła w tamtą ścieżkę, nie spodziewając się, że zobaczy w pobliżu weterynarza, a pantera ryknie, przez co koń stanie dęba, a ona spadnie. 

Wszystko wtedy działo się szybko. Kopyta zwierzęcia wylądowały w pobliżu jej głowy, a ona ponieważ uderzyła głową w ziemię na razie nie mogła się ruszyć. Czuła tylko, jak ból rozchodzi się po całym jej ciele, a później większość rzeczy nagle zwalnia i dociera do niej w opóźnieniu, czy nawet rozdwaja się, czy nawet roztraja. Słyszała tylko, jak ktoś woła o pomoc i uspokaja koty, a pierwszą osobą, jaka zareagowała i którą rozpoznała przez mroczki przed oczami był nie kto inny, jak weterynarz. Próbowała odepchnąć od siebie jego dłonie, kiedy zdołała je unieść, ale była zbyt słaba i nie dała rady,

- Red, o mój boże, co się stało!? - uklęknął przy niej, widząc, że tego nie chce, jak i nie chce pomocy, ale nie mógł jej tak zostawić. Nie kiedy widział to wszystko. Nie chciał wierzyć, że to prawda i nie wierzył, że to prawda, a ona tak to po prostu skończyła. Czuł się, jak skończony nieudacznik i chociaż wiedział, że pewnie nie da mu dojść kolejny raz do słowa, to zaparł się w sobie i postanowił jej to wyjaśnić. Nie powinien był w ogóle dać się wciągnąć z rozmowę z Jade, a co dopiero dać się pocałować. i to jeszcze na jej oczach.

- Z-Zostaw... - jęknęła tylko, krzywiąc się z bólu, kiedy brał ją na ręce. - Michael, n-nie...

- Nie, muszę sprawdzić, czy nic sobie nie złamałaś. - rzucił tylko chłodno, a później posłał porozumiewawcze spojrzenia osobom, które także widziały wypadek Red i zaczął iść w kierunku swojego namiotu. Bał się tylko, że ktoś powie o tym wszystkim Jacobowi i dopiero wtedy się zacznie, przez co odeśle Red do domu i już nigdy się nie zobaczą, a on straci szansę na wyjaśnienie jej tego wszystkiego i tym samym możliwość odzyskania. 

- Nic mi nie jest, daj mi spokój. - zaczęła się wyrywać i wykręcać, ale nadal miała zbyt mało siły i głowa pękała jej od bólu, ponadto znaleźli się już na miejscu i nie miała wyjścia, jak poddać się, dać się zbadać i wysłuchać tego, co ma do powiedzenia. 

~*~

czekałam na to całe ff, ale chyba nikogo tu dalej nie ma, oops

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top