4.

Dazai był zaskoczony tym pytaniem, mimo to, postarał się mi na nie odpowiedzieć.

-Nie chce byś zmienił o mnie zdanie - żartował, próbując złagodzić sytuacje - Co jeśli mam pod nimi coś, co sprawi że przestanę być taki idealny?!

-Nie wygłupiaj się - poczochrałem jego włosy - Jeśli nie chcesz mi tego mówić, nie musisz

Zrobił dziwną minę, z której nie potrafiłem wywnioskować emocji, po czym ponownie mnie pocałował.

Zawsze miałem to gdzieś z tyłu głowy. Mimo to, nigdy nie sądziłem że dowiem się tego w taki sposób.

***
Minął drugi miesiąc. Shirase dalej nie było. Gdzieś w głębi duszy dalej wierzyłem w to że uciekł, ale niedługo wróci. Chociaż to było nieprawdopodobne.

Dzisiaj do szkoly nie przyszedl także Dazai, co wcześniej mu się nie zdarzało. Od wczoraj nie odpisywał ani nie odbierał. Bałem sie, cholernie sie bałem. Bałem się że on także mógł zaginąć.
Od razu po szkole poszedłem do jego domu.

-Cześć, Chuuya! - krzyknęła w drzwiach Matsuki

-Jest Osamu?

-Źle sie czuje, nie sądzę że to dobra chwila na odwiedziny

-Jest chory?

-...Tak, dokładnie - zawahała się przed odpowiedzią co przykuło moją uwagę

-Niech mi chociaż odpisze - powiedziałem, po czym zawróciłem

Nie odprowadzała mnie do furtki. A to było błędem. Poczułem zapach papierosow, od razu poszedłem w stronę ogrodu, czując go coraz wyraźniej.

W oknie był Osamu. Siedział na parapecie i palił, nie zwracając na nic uwagi.

-Hej! - machałem rękoma by zauważył mnie, stojacego pod jego oknem

-Co ty tutaj robisz?! - zgasił papierosa o parapet

-Martwiłem się, nie odpisywałeś

-Idź stąd! - rozkazał

-Co się stało?

-Pogadamy o tym kiedy indziej, naprawdę musisz stąd iść

Nie rozumiałem o co mu chodziło. Wtedy ujrzałem zakrawione bandaże na jego rękach.

-Jesteś ranny?!

-NIE! Chuuya, musisz uciekać!

Wtedy jednocześnie usłyszeliśmy dźwięk otwierania drzwi wejściowych.

Osamu schował się w pokoju, a ja nie mając co zrobić, po prostu stałem tam jak wryty.

-Przyszedłeś na obiad, chłopcze? - pytała wysoka kobieta, prawdopdoobnie matka Osamu

-Nie, ja---

-Matko! - krzyknął zdyszany brunet, który właśnie tu przybiegł

-Planujesz dziś zrobić kolacje? - pytała Osamu

-Tak ale... nie zapraszałem go na nią - mówił zerkając na mnie

Nie rozumiałem o czym mówią. Miałem wrażenie że wcale tu nie chodziło o kolację.

-Niech przyjdzie, zje z nami - uśmiechnęła się i odeszła, stukając obcasami

***
Jego rodzina...
Była naprawdę dziwna.

Nie potrafiłem zrozumieć jakie relacje mają.

-Osamu, nałóż sobie - mówiła matka, stojąc za nim

-Nie jestem głodny - powiedział od niechcenia

Zobaczyłem jak kobieta, wbija mu paznokcie w ramię, dalej nie odchodząc. Po chwili Dazai posłusznie nałożył sobie porcje.

To wszystko było takie... nietypowe.

Mimo wszystko, jedzenie było naprawdę smaczne. Czułem przez cały czas, wzrok innych na sobie. Każdy spoglądał na mnie, nie próbując tego nawet ukryć. Każdy oprócz Osamu. On nawet na chwilę na mnie nie zerknął.

Gdy skończyliśmy posiłek, podziękowałem i odstąpiłem od stołu.

-Zostaniesz na noc? - spytała uśmiechając się matka Dazaia, a ich uśmiech był praktycznie identyczny

-Jego rodzice będą się martwić - powiedział bez wahania Osamu

-Nie ciebie pytała matka - odezwał się ojciec, a w jego głosie można było wyczuć pogarde

Po chwili ciszy, musiałem nareszcie coś odpowiedzieć.

-Osamu ma racje, rodzice by się martwili

Poszliśmy razem do jego pokoju, tam postanowiłem spytać.

-Nie chcesz bym został?

-Nie, to nie tak. Po prostu nie powinnieneś - mówił siadając swobotnie na łóżku

-Ciągle mówisz takie rzeczy! Nie powinnienem! Mam stąd iść! O co w tym wszystkim chodzi?

Nic nie odpowiedział.

-Co ci się stało? Dlaczego twoje bandaże były brudne? Dlaczego nie było Cię w szkole?

Znowu nic nie mówił.

-Do cholery! Proszę cię! - klęknąłem przed nim, oczekując że na mnie spojrzy

Ale nie zrobił tego.

-Co się dzieje, Osamu?

Miałem wrażenie że już więcej nie usłyszę jego głosu.

Oparłem sie o jego kolana i położyłem na nich głowę, głęboko oddychając by jakkolwiek się uspokoić.

-To oni mi to zrobili - powiedział cicho

-Co takiego?

-Rany, to oni mnie zranili

-Kto? - podniosłem głowę, przerażony tym co słyszę

-Wszyscy. Zrobili to wszyscy

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top