W lipcu nie pada deszcz.

Prolog części drugiej:

Sobota, 21 lipca 2012.

Powietrze jest wręcz drżące po całodziennym upale. Dopiero teraz powoli zaczyna opadać temperatura, a drzewami kołysze lekki wieczorny wiatr. Eve stoi oparta o lampę w ogrodzie i obserwuje z daleka tańczącą parę, uśmiechając się lekko. Ethan i Madison sprawiają wrażenie cholernie szczęśliwych i nawet na ułamek sekundy przez całe wesele nie mogą oderwać od siebie wzroku.

A ona im zazdrości.

Tego, że ich historia, która zaczęła się w tak okrutnych okolicznościach, ma swoje prywatne szczęśliwe zakończenie.

I tego, że im udało się nie spierdolić wszystkiego na samym starcie.

Obraca w dłoniach pustą szklankę i zastanawia się, ile jeszcze powinna tu zostać, zanim jej wyjście nie zostanie źle odebrane. Oczywiście Madison czy Ethan nie mieliby jej tego za złe, ale i tak ma poczucie, że powinna tu być. W końcu po ostatnich kilku miesiącach może bezsprzecznie nazwać ich swoimi przyjaciółmi, a przyjaciele powinni się wspierać niezależnie od okoliczności.

– Drinka? – pyta ją Sam, opierając się o lampę po drugiej stronie. Eve zabiera od niego szklankę z bezalkoholowym mohito i uśmiecha się lekko.

– Dzięki, Teksas – mruczy w odpowiedzi i upija łyk zimnego drinka. – Też masz dość tego upału? Czy na tobie nie robi on wrażenia?

– Zawsze narzekasz na pogodę: jak nie na deszcz, to na upały. Można cię jakoś, w ogóle, zadowolić? – pyta kpiąco przełożony Madison, a porucznik od razu wybucha śmiechem.

– Można, ale trzeba się postarać – odpowiada, uśmiechając się zawadiacko i dalej nie odrywając wzroku od pary młodej. Przyjrzała się Samowi, gdy tylko usiedli do stolika i musiała przyznać, że dziennikarz prezentował się w pełnym garniturze lepiej, niż kiedykolwiek by sobie tego życzyła.

– Jesteś sama? – pyta Hugues, mierząc ją i jej czerwoną sukienkę kolejnym subtelnym spojrzeniem.

– Na to wygląda.

– Dlaczego? Wydawało mi się, że między wami...

– Źle ci się wydawało – odpowiada szorstko Eve i od razu gryzie się w język. Nie ma powodów, by się na niego złościć i teraz zwyczajnie czuje się głupio.

– Chcesz o tym pogadać?

– Nie. Od gadania mam koleżanki – odpowiada od razu Eve i obraca się w jego stronę. – Chcę zatańczyć.

Sam uśmiecha się do niej i zabiera od niej szklankę, jednocześnie podając jej ramię. Idą na drewniany parkiet, gdzie Wozniak obejmuje go na szyję, doceniając to, że włożyła sandałki na obcasie, bo dziennikarz jest cholernie wysoki.

Prawda jest taka, że Eve najbardziej na świecie marzy o drinku. A najlepiej o dwóch krwawych marry. Lub butelce zimnego białego wina.
O czymkolwiek, byleby przestać myśleć, chociaż na jeden wieczór, chociaż na kilka godzin. By móc w spokoju rozkoszować się wieczorem, bez poczucia tego podłego, duszącego ją niepokoju, z którym nie potrafi sobie poradzić.

Cóż, w końcu mogła spodziewać się tego, że trzygodzinna podróż samochodem, to może być za duża przeszkoda do zbudowania związku. Szczególnie w obliczu tego, w jakim stanie psychicznym wyszli z Normanem z prowadzonego zeszłej jesieni śledztwa. A gdy dodać do tego wszystkie inne drobne i większe kłótnie i problemy, to w rezultacie wyjdzie właśnie na to, co Eve ma dziś. Podły humor i brak randki na wesele przyjaciół.

Dlatego teraz próbuje nie myśleć o niczym więcej poza ciężką dłonią Sama w jej talii, gdy wirują w rytm jakiegoś szlagieru sprzed kilkunastu lat.

– Chcesz kolejnego drinka? – pyta blondyn, gdy utwór się kończy, a ona przytakuje mu zdecydowanie. Hugues łapie ją za rękę i prowadzi do baru, gdzie zamawia dla nich bezalkoholowe napoje. Siadają przy jednym ze stolików, przez chwilę obserwując się w milczeniu.

– A gdzie twoja dziewczyna? Wydawało mi się, że zacząłeś się z kimś spotykać.

– Źle ci się wydawało – odpowiada Sam, używając jej własnych słów. Wymieniają porozumiewawczy uśmiech, a Eve nie może oderwać wzroku od nonszalancji, z jaką Hugues rozwiązuje swój krawat. – To nie było nic poważnego na tyle, by choćby o tym rozmawiać.

– Dlaczego? – pyta Eve, mieszając słomką swojego drinka i nie przestając się uśmiechać kpiąco. – Czemu cię zostawiła? Masz jakieś okropne wady, o których jeszcze nie wiem?

– Jak każdy – odpowiada, wzruszając ramionami. – Więc wygląda na to, że oboje jesteśmy wolni.

– Na to wygląda.

– Chcesz tu zostać? – pyta Sam, uśmiechając się do niej. Eve wybucha śmiechem i uderza go w ramię, a on kręci głową. Właściwie Wozniak nie wyklucza całkowicie jego propozycji, poważnie zastanawiając się od dłuższego czasu, czy w tej chwili nie czeka już na coś, co się nigdy nie wydarzy. Więc chyba jest już gotowa, żeby po prostu ruszyć dalej

– Jasne, że chcę jeszcze zostać. Mam zamiar jeszcze zatańczyć...

Zanim zdąży dodać jakąś kapiącą uwagę na temat jego umiejętności tanecznych, słyszy dzwonek swojego telefonu. Uśmiecha się przepraszająco do dziennikarza i dla pewności odchodzi odebrać połączenie w pewnej odległości od niego. Sam obserwuję, jak porucznik krąży, rozmawiając przez telefon i po wyrazie jej twarzy doskonale wie, że musi chodzić o jej pracę. Dlatego wstaje i zbiera z krzesła jej marynarkę i torebkę, jeszcze zanim Eve ruszy w jego stronę.

– Dokąd cię podrzucić? – pyta Hugues, a ona mruży swoje zielone oczy i kręci głową.

– Nie tak szybko, Teksas. Wiem, że chodzi ci tylko o informacje o mojego śledztwa i nie dam się nabrać, wezmę taksówkę, a ty mnie wytłumaczysz przed Maddie i Ethanem – odpowiada, ruszając w stronę wyjścia, a Sam idzie za nią. – Nie, proszę. Nie możesz za mną pojechać, mam naprawdę po dziurki w nosie prasy, która zawsze chce być krok przed nami.

– Tylko cię podrzucę, słowo.

– Nie wierzę ci – mruczy Wozniak i zaczyna dzwonić po taksówkę, ale Sam łapie ją za rękę.

– Zaufaj mi, cokolwiek to jest za sprawa, to o niej nie napiszę. Najwyżej odczekam dwie godziny i dam cynk komuś w redakcji, jeśli to coś ciekawego – zapewnia ją i wskazuje jej na swój motocykl. – Umowa stoi, Eve?

– Tak, tak, ale nie wiem, jak sobie wyobrażasz moją sukienkę i ten motor... – mruczy niezadowolona, ale Sam już wkłada jej kask na głowę. – Chyba nie mam wyboru. Jedziemy na wybrzeże Port Richmond.

– Ciekawa okolica – odpowiada tylko dziennikarz, uśmiechając się zadziornie.

Jadą przez pogrążone w wieczornym mroku miasto, a Eve obejmuje go mocniej w pasie, czując zwiększającą się prędkość, gdy są już poza centrum. Nigdy nie należała do największych fanek motorów, wolała klasyczne samochody, ale nie mogła narzekać. Zawsze było to lepsze niż jakiś nachalny taksówkarz.

Zjeżdżają z głównej drogi, w alejkę między polami, aż zatrzymują się na niewielkim betonowym placu, na którym czekają już dwa radiowozy. Eve zsiada pierwsza i od razu wyjmuje z torebki odznakę, zanim jeden z funkcjonariuszy w ogóle się odezwie. Sam zabiera od niej kask i uśmiecha się lekko, siedząc dalej na motocyklu.

– Domyślam się, że gdy skończysz, to będzie już za późno na drinka? – pyta dziennikarz.

– Tak, ale możemy pomyśleć o kolacji innego dnia – odpowiada Wozniak i obraca się na pięcie, ruszając w stronę policjantów. Zarzuca na siebie marynarkę i daję znak Rhodes, że już jest. Młoda oficer rusza w jej stronę, spoglądając na chwilę w stronę odjeżdżającego motoru.

– Nowy facet? – pyta bez skrępowania Lavinia.

– Pracowałam nad tym, zanim dostałam zgłoszenie – odpowiada kpiąco porucznik. – Wprowadzisz mnie?

– Jasne. – Rhodes wskazuje jej szerszą dróżkę prowadzącą dalej między pola w stronę wybrzeża. – Grupa nastolatków zgłosiła dwie godziny temu, że w wodzie najpewniej unoszą się zwłoki, przyjechaliśmy to sprawdzić i okazało się, że mają rację. Po przyjeździe koronera wyciągnęliśmy ciało i powiadomiliśmy centralę.

– Czyli to nie jest nieszczęśliwy wypadek?

– W pierwszej chwili to była nasza pierwsza myśl, wiesz, jaka to jest okolica. Dzieciaki imprezowały, popiły, jedna wpadła do wody, reszta się nie zorientowała. Brzeg jest wybetonowany i dosyć wysoki, więc dziewczyna mogła nie dać rady po pijaku wyjść sama.

– Też bym to podejrzewała, to moja okolica. Mnóstwo razy tu byłam za dzieciaka – mówi Eve, gdy dochodzą na wybrzeże dawnego portu przemysłowego. – Wspomniałaś, że ofiara to dziewczyna, tak?

– Tak, w przedział między trzynastym a siedemnastym rokiem życia. Sprawdzamy dopiero ewentualne zaginięcia w ostatnim czasie, ale nic pasującego się nie trafiło.

– Przyczyna śmierci? Zakładam, że nie utonięcie?

– Nie. Cios tępym narzędziem w potylice, później jej ciało wrzucono do wody.

– Brak kamer, możliwość wjechania samochodem aż na samo wybrzeże... bardzo wygodne – komentuje Eve i sięga do torebki po gumkę i związuje włosy w niedbały kok, by nie wpadały jej do oczu. Widzi biały namiot rozstawiony nad ciałem dziewczyny i kręcących się wokół policjantów. – Te dzieciaki, które zgłosiły sprawę, dalej tu są?

– Nie, wzięliśmy od nich zeznania, potwierdziliśmy dane w bazie i jutro wezwiemy ich na posterunek z rodzicami. Wszyscy byli nieletni, a ciało musiało być w wodzie od kilku godzin. – Wozniak przytakuje jej lekko i rusza przodem. – Eve, jeszcze jedna sprawa. Blake tu jest.

– Co, kurwa? – wzdycha porucznik, obracając się w jej stronę. – Dlaczego w takim razie kazaliście mi przyjechać w mój jedyny dzień urlopu, który wykorzystuje w w wakacje?

– Dlatego, że Blake przyjechał tu bez zaproszenia.

– Świetnie. Po prostu świetnie – mruczy pod nosem Wozniak i teraz gdy przygląda się funkcjonariuszom, bez problemu wypatruje Cartera. Stara się celowo unikać swojego byłego przełożonego tak długo, jak to tylko możliwe rozmawiając w pierwszej kolejności z koronerem.

– Nowy strój służbowy? – pyta kpiącym głosem Blake, w końcu do niej podchodząc.

– Wiesz, gdybyśmy mieli jakiegoś innego kompetentnego porucznika na posterunku, to może nie trzeba by było ściągać mnie z wesela Marsów – odpowiada spokojnie Eve i uśmiecha się lekko. – Co tu robisz?

– Szukam nowej sprawy.

– Masz już otwartą sprawę Blake i z tego co wiem, to dalej nie zamknąłeś kwestii śmierci i napadu na ten sklep w centrum.

– Już nie bądź taka, kurwa, hop do przodu. Doskonale wiem, że plotkujesz sobie przy kawce z panią kapitan na temat spraw innych funkcjonariuszy.

– Och, czyli tobie wolno było kumplować się z Perrym, ale mnie nie wolno wypić kawy z Kennedy. Wow. To dopiero hipokryzja, Carter – mówi i obraca się, by wejść do namiotu i zbadać ciało. Nie jest w najmniejszym stopniu zachwycona tym, że Blake postanawia dalej stać jej nad głową.

Ofiara ma na sobie białą sukienkę do ziemi z długimi rękawami i jest bosa. Eve wkłada rękawiczki i spogląda na jedną z dłoni dziewczyny, bo jej uwagę przyciągnął starannie zrobiony manicure, który wyglądał lepiej, niż jej na dzisiejsze wesele. Na twarzy dziewczyny było widać też resztki rozmazanego tuszu do rzęs, co daje jej do zrozumienia, że ofiara musi być zdecydowanie starsza niż wspomniane trzynaście lat. Włosy ofiary związane są w ciasny warkocz, z którego nawet jeden jasny kosmyk nie wypadł na jej twarz. Na szyi ofiary dostrzega jakiś łańcuszek i sięga po niego ostrożnie.

– Wygląda na srebro i wygląda na nowy – mówi na głos, a Blake kuca z drugiej strony ciała. – Medalik Niepokalanego Poczęcia...

– Od kiedy jesteś taka religijna, Wozniak?

– Wychowałam się w przykładnej katolickiej rodzinie, pamiętam takie bzdury.

– Myślisz, że ona też się wychowywała w katolickiej rodzinie w okolicy?

– Nie wiem, będzie łatwiej, gdy ją zidentyfikujemy – mruczy pod nosem w odpowiedzi i delikatnie ogląda dalej ofiarę.

– Prawa dłoń – mówi Blake, a Eve podnosi na niego pytające spojrzenie. Faktycznie, ręka dziewczyny jest zaciśnięta bardzo mocno, ale porucznik udaje się rozchylić jej palce i w jej dłoni znajduje pąk czerwonej róży.

Wozniak wstaje gwałtownie, jakby poraził ją prąd i przez chwile jest przekonana, że zwymiotuje, gdy robi jej się duszno. Wychodzi z namiotu i podchodzi do brzegu betonowego molo, próbując złapać oddech. Wracają do niej wspomnienia dziecięcych rączek trzymających figurki origami i zapachu orchidei, który do tej pory powoduje u niej mdłości. To nie może być naśladowca, bo nic nie pasuje, nic się nie zgadza, ale ona i tak ma problem, by utrzymać się na nogach.

Carter kładzie jej dłoń na ramieniu, stając obok niej i dopiero wtedy Eve odzyskuje pełnię świadomości.

– W zeszłym miesiącu, w niedzielę, w połowie czerwca, też znaleziono martwą dziewczynę. Tylko nie na tym molo, a na tamtym z graffiti – mówi Blake, a Wozniak spogląda na niego w oczekiwaniu na dalszą część historii. – Też miała medalik i białą sukienkę, tylko to zostało zakwalifikowane jako nieszczęśliwy wypadek. Gówniara była pijana w sztok, miała kilka siniaków w tym z tyłu głowy, ale przyczyną śmierci było utonięcie, więc zakwalifikowano to jako nieszczęśliwy wypadek.

– Nie trafiło to do nas, prawda?

– Nie, posterunek w Richmond się tym zajął. Na brzegu molo znaleźli czerwone róże, ale nikogo to nie zastanowiło.

– Patałachy – szepcze pod nosem Eve, a Blake parska gorzkim śmiechem. – Czyli wygląda na to, że tamta sprawa też mogła być morderstwem, tylko pierwszym, może nie do końca przemyślanym. Tu już poprawił swój warsztat.

– Tak, na to wygląda. A wiesz, co to oznacza, Wozniak, prawda?

– Tak. Mamy kolejnego pierdolonego mordercę na wolności.

– Tylko tym razem na szczęście nie mamy pierdolonego deszczu – odpowiada jej Carter i klepie ją znów po ramieniu. – Dobra, trzeba stąd, kurwa, spierdalać i się wyspać. Jutro rano będziemy mieć wyniki sekcji, to zaczniemy zabawę.

– Mamy różne pojęcia na temat zabawy, Blake – mówi Eve, uśmiechając się do niego kpiąco. – Ale niestety muszę się z tobą zgodzić, trzeba stąd spierdalać.

– Podrzucić cię? – Szatynka mruży oczy, jakby nie do końca wierząc w propozycje Cartera, ale w końcu mu przytakuje.

Idzie jeszcze pogadać z Rhodes, która informuje ją, że udało się zabezpieczyć ślady opon i ustalają, że zobaczą się jutro rano na posterunku. Wozniak rusza z powrotem w stronę parkingu, gdzie czeka już na nią Blake. Żadne z nich nie próbuje nawet silić się na small talk, a jest o wiele za późno by zaczynać już teraz analizę tej sprawy. Dlatego w milczeniu żegnają się pod jej domem.

Eve wchodzi do mieszkania i rozgląda się z niechęcią po swoich czterech ścianach, które dziś wydają jej się o wiele ciaśniejsze. Siada przy stole i sięga po telefon, kilka razy obraca go w dłoniach, poważnie zastanawiając się, czy nie zadzwonić do Normana.

Tylko szybko przypomina sobie, że nie ma już absolutnie żadnego prawa, by móc to zrobić.

Spogląda na ręce, które drżą jej lekko, dając jej jasno do zrozumienia, że czeka ją kolejna nieprzespana noc, bo zbyt mocno obawia się koszmarów, by chociaż zmrużyć oczy. Chowa twarz w dłoniach, a pod powiekami zaczynają wracać jej wszystkie najgorsze sceny, jakich kiedykolwiek była świadkiem. Wszystkie martwe dzieci, kwiaty i cały ten deszcz.

Dotyka lekko swojego brzucha, wyczuwając bliznę pod żebrami przez cienki materiał sukienki i łapie głośno powietrze.

– Nie mogę być sama – szepcze do siebie, a jej głos odbija się od ścian jej niewielkiego mieszkania. Zazwyczaj w takie noce, jak ta Eve najczęściej dzwoniła do Rhodes, albo Madison, albo... Jaydena, jednak dziś żadna z tych osób nie będzie mogła jej pomóc. Dlatego wstaje i szybko pakuje rzeczy do plecaka, zanim zejdzie na dół do samochodu.

Jedzie do centrum, doskonale pamiętając gdzie mieszka Sam i to bynajmniej nie dlatego, że wcześniej ten loft należał do Maddie. Wjeżdża windą na jedno z ostatnich pięter i naciska dzwonek, na tyle długo, by mieć pewność, że Hugues się obudził.

Otwiera jej drzwi w samych bokserkach, a ona opiera się nonszalancko o futrynę i uśmiecha do niego szeroko.

– Powinnam mieć w dłoni butelkę wina? Wtedy obrazek, by się dopełnił, prawda? – pyta kpiąco, a on kręci lekko głową, dalej stojąc w drzwiach.

– No, nie wiem właśnie, czy cię wpuścić, jeśli nie przywiozłaś wina, Eve – odpowiada, uśmiechając się zawadiacko.

– Szkoda, bo pomyślałam, że zamiast tej obiecanej kolacji zrobię ci rano śniadanie. – Hugues wybucha śmiechem i odsuwa się lekko, by mogła wejść do środka.

– Więc powiesz mi, co się stało?

– A możesz raz jeden nie zadawać tylu pytań? – Śmieje się Wozniak, rzucając plecak na podłogę i obracając się w jego stronę.

– Wiesz, że to moja praca. Jestem dziennikarzem, muszę zadawać pytania. – Szatynka spogląda na niego kpiąco, robiąc kolejny krok i w końcu wspina się na palce, by go pocałować. Sam śmieje się cicho i obejmuje ją w pasie. – Dobrze, dobrze. Dziś już nie będę o nic pytał.

Powoli zbliżam się do powrotu do tej historii, ale jeszcze nadal brakuje mi na to w pełni czasu, więc nie mogę obiecać regularnej publikacji. Póki co mam dla was zapowiedź części drugiej, w której bardzo chciałam uciec od jesieni i deszczu, więc akcję rozgrywam w pełni lata. 

Mam nadzieję, że ten klimat też będzie wam pasować. 
I to że zaczynam tę połowę ficzka od krzywdzenia moich dzieci.
I innych dzieci.

Trzymajcie mocno kciuki za moją wenę. 

Kons. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top