Siniaki, kłótnie i dobre przeczucia.
Środa, 5 października 2011.
W niewielkiej sali konferencyjnej na posterunku Eve przykłada dłoń do czoła, gdy słyszy zaogniającą się dyskusję pomiędzy Jaydenem i Blakiem. Detektyw nie chce w najmniejszym stopniu być jej częścią, więc po prostu siedzi z boku, zaciskając drugą rękę na kubku kawy.
Najgorsze w tej odprawie jest to, że Eve ma wrażenie, iż nie robią najmniejszych postępów. Jasne, dobrze było na mapie zobaczyć obszar działania zabójcy, ale nadal nie przynosiło to żadnego faktycznego kolejnego kroku, jaki mogą podjąć. Białych mężczyzn między trzydziestym a czterdziestym piątym rokiem życia na wskazanym obszarze musi być kilka tysięcy. Dodatkowo teraz ma wrażenie, że zawisł nad nimi zegar, który zdaje się przyspieszać z każdą spadającą kroplą deszczu i nieznośnie odlicza minuty, jakie pozostały małemu Marsowi.
Gdy Blake podrywa się z krzesła, Wozniak chowa twarz w dłoniach i bierze głęboki oddech. Jej cierpliwość, która jeszcze niedawno zdawała się jej samej niemal niewyczerpana, powoli zaczyna szwankować.
I dziękuje kapitanowi za to, że w końcu zabiera głos i kończy toczącą się kłótnię.
– Kim są podejrzani, których chcesz przesłuchać, Jayden? – pyta Eve, podnosząc się ze swoje miejsca. Blake fuka urażony, jakby jego partnerka co najmniej wbiła mu nóż w plecy, a ta tylko posyła mu uspokajające spojrzenie.
– Pierwszym jest Nathaniel Williams...
– No kurwa bajecznie, tego świra mi dziś brakowało – mruczy pod nosem Blake, opuszczając gabinet, a zaraz za nim robi to kapitan. Eve krzyżuje dłonie na piersiach, przyglądając się, jak Norman zbiera swoje rzeczy.
– Witaj w moim świecie – mówi tylko Eve, zanim ruszy w stronę wyjścia. – Mam nadzieję, że się będziecie dobrze bawić we dwóch.
– Nie jedziesz z nami?
– Nie tym razem. Mam swoją robotę tu na posterunku – odpowiada detektyw, wzruszając lekko ramionami. – Poza tym, nie uważam, że Nathaniel pasuje do profilu Zabójcy z Origami.
Wozniak opuszcza pomieszczenie i idzie do swojego biurka, przy którym czeka na nią Blake. Kobieta widzi po jego nerwowych ruchach, że porucznik jest, delikatnie mówiąc, niezbyt szczęśliwy, że ktoś wydaje mu polecenia. W swoim umyśle Carter głęboko wierzy w to, że odznaka i sztama z kapitanem, dają mu niemal nietykalność. A jak połączyć jego poczucie nietykalności, wieczne niezadowolenie z wybuchowym charakterem, daje to przepis na kolejne kłopoty.
– Czeka was na pewno cudowne popołudnie – sarka Eve, zajmując swoje miejsce przy biurku, a porucznik fuka zdenerwowany. – No co? Bądź grzeczny i słuchaj go, Norman nie ma takich złych pomysłów.
– Norman. Widzę, że szybko się zaprzyjaźniliście – mówi kpiącym głosem Blake. – Słyszałem, że wczoraj wyszliście razem. Mówiłem, żebyś miała na niego oko, a nie od razu pakowała mu się do łóżka.
– Hej, przecież miałam zrobić to, co konieczne dla dobra śledztwa – odpowiada Eve, spoglądając na niego z wrednym uśmiechem. – Nie twoja jebana sprawa z kim sypiam, a z kim nie, Blake. Wczoraj chciałam dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego zebrania, żeby móc cię uprzedzić, bo może wtedy nie zrobiłbyś na nim takiej pieprzonej szopki. Niestety mój urok osobisty na nic się nie zdał.
– Trzeba było się bardziej postarać – sarka Carter, uśmiechając się do niej szeroko.
– Czy ty pięć sekund temu nie powiedziałeś przypadkiem, że miałam z nim nie spać, czy coś? – pyta zrezygnowanym głosem Wozniak, nabierając podejrzeń, że ta rozmowa prowadzi ich donikąd. – Weź się zdecyduj. I nie zabij go. Wbrew temu, co myślisz w tej chwili, on naprawdę może nam się przydać.
– Za duże nadzieje w nim pokładasz, moja droga – mówi jeszcze Carter, celując w nią palcem i wycofuje się w stronę wyjścia z posterunku.
Eve naprawdę szczerze żałuje, że nie ma więcej do powiedzenia w tej sprawie. Charakter Blake'a jest na tyle przytłaczający, że wszystkim trudno się przy nim przebić, a już na pewno jej. Po latach spędzonych na tym posterunku już trochę zaakceptowała, że jej kariera ma swoje wzloty i upadki, ale teraz... Teraz czuje się przede wszystkim cieniem samej siebie. I z każdym kolejnym dniem ma wrażenie, że robi się coraz bardziej przezroczysta, tracąca cały zapał i chęć do dalszej walki.
Tym bardziej, że ma nieodparte wrażenie, iż mierzą się z niemożliwym.
Może Zabójca z Origami dołączy do panteonu złoczyńców, którzy pozostali bezkarni? W końcu już od zeszłej jesieni Eve podejrzewa, że nie da im się przeskoczyć tej odległości jednego kroku, w która zawsze wydaje się oddzielać ich od mordercy.
– Mam nadzieję, że nie myślałaś już o pójściu do domu? – pyta Blake, gdy koło szóstej Eve odbiera służbowy telefon.
– Tak, właściwie myślałam. Wiem, że twoim zdaniem siedziałam dziś, nie robiąc nic wartościowego, ale się mylisz...
– Tak, tak. Zamknij się i lepiej zacznij szukać informacji na Miroslava Korde, bo właśnie wieziemy go na przesłuchanie.
– Mamy podejrzanego? – upewnia się Eve, wpisując już imię i nazwisko do systemu, ale Blake się rozłącza. – Kutas – mruczy pod nosem Wozniak i zaczyna szukać informacji.
W pierwszej chwili Korda pasuje do profilu jak ulał. Problemy z agresją, ucieczka przed policją, omijanie spotkań z kuratorem. Wszystko się zgadza, dopóki nie zaczyna sprawdzać alibi, które podejrzany podał w pierwszych minutach przesłuchania.
Eve płakała kilka razy w życiu, za każdym razem nie było to spowodowane smutkiem, ale czymś o wiele jej zdaniem gorszym. Bezsilnością. Uczuciem, które dopada ją też, teraz gdy okazuje się, że aresztowany mężczyzna nie kłamał. A oni znów są w punkcie wyjścia.
Zbiera się niechętnie od biurka i dołącza do porucznika i Normana w salce przylegającej do pokoju przesłuchań.
– Ma alibi na co najmniej trzy morderstwa. Sprawdziłam jego zeznania, wygląda na to, że to nie on – mówi detektyw, opierając się o najbliższą ścianę, zachowując na wszelki wypadek bezpieczną odległość od Blake'a.
– Przecież on pasował nam idealnie! Kurwa! – przeklina Carter, którego dalszą tyradę przerywa dzwoniący telefon. Eve odbiera połączenie z dyżurki i spogląda na mężczyzn obok siebie.
– Grace Mars chce z nami rozmawiać, podobno ma jakieś informacje o mężu – informuje Wozniak i bez chwili zwłoki rusza w stronę wyjścia.
Przy jej biurku siedzi już szczupła kobieta, która próbuje ukryć drżenie dłoni, ściskając je między kolanami. Eve w pierwszym odruchu ma ochotę zaproponować jej kawę, ale wie, że nie ma co sprawiać, by życie pani Mars było jeszcze bardziej paskudne.
Detektyw w swojej pracy widziała już tyle skrajnych wypadków tego, do czego może popchnąć ludzi jakaś tragedia, że Grace sugerująca, że jej mąż może być mordercą, wcale nie jest czymś niecodziennym. Wozniak patrząc jednak na swojego partnera, podejrzewa, że Blake kupuje jej historię w najmniejszych szczegółach.
Zwłaszcza że pozornie wszystko się zgadza i pasuje idealnie do profilu osoby, której poszukują.
Norman spogląda na Eve, ale jej twarz nie wyraża najmniejszych emocji, a już na pewno nie podejrzaną ekscytację, która rysuje się u porucznika. Wozniak odprowadza roztrzęsioną kobietę do wyjścia i gdy wraca, widzi, że Blake zachowuje się jak pies, który złapał trop. W pierwszym odruchu ma ochotę zasugerować mu, żeby ten się uspokoił, ale wie, że to nic nie da.
– Mam adres tego psychiatry, u którego leczy się Ethan Mars – mówi zadowolony z siebie Carter. – Choroba psychiczna, czy to nie pasuje do twojego profilu, Norman?
– Tak... – odpowiada federalny nerwowo. – Tak, pasuje, ale...
– Więc chyba możemy złożyć temu lekarzowi wizytę. Wozniak, ty masz doświadczenie z tymi konowałami, jedziesz z nami.
– Nie widziałam innej możliwości – stwierdza chłodno Eve i zaczyna zbierać się do wyjścia. Wsiada do samochodu Blake'a, który od razu podaje w wątpliwość to, czy Jayden na pewno będzie jechał za nimi. A później porucznik zaczyna narzekać na cały długi dzień, który mają za sobą. – Przecież złapaliście kolesia, Carter. Żaden z was nie wiedział, że ten cały Korda będzie miał alibi. Przestań jęczeć, mamy trop.
– Tak, szkoda, że wcześniej ten jebany Nathaniel mógł mnie dziś zastrzelić, a Pan Federalny by chuja zrobił. – Eve mierzy wzrokiem Cartera, czekając na jakieś większe sprawozdanie z przebiegu dzisiejszego dnia. Detektyw przytakuje mu na niemal każde zdanie, nie dając po sobie poznać, że z chęcią pozna też drugą stronę tej historii, znając możliwości Blake'a do wyolbrzymiania pewnych sytuacji. – Uważasz, że Mars to solidny trop?
– Uważam, że lepszego w tej chwili nie mamy – odpowiada bez zastanowienia Wozniak, gdy jadą przez deszczowe, pogrążone w ciemności ulice. – Trzeba przyznać, że Mars zachowywał się bardzo podejrzanie, gdy przyszedł zgłosić zaginięcie syna. Jednak nie możemy wykluczyć, że to po prostu kolejny wariat.
– Jak zawsze będziemy tak zakładać, okaże się, że każdy w tym pieprzonym mieście ma jakąś traumę.
– A nie jest tak? – mruczy pod nosem detektyw i wzrusza ramionami. – Po prostu pogadajmy z tym psychiatrą i miejmy to z głowy. Rano najwyżej zaczniemy szukać Marsa, żeby zobaczyć, co ma nam do powiedzenia.
– Śpieszy ci się gdzieś?
– Mnie? Nie. Tobie powinno się śpieszyć. Nie chcesz ucałować dzieciaków na dobranoc? – pyta kpiącym tonem Wozniak, a jej partner tylko przewraca oczami.
W końcu parkują pod nowoczesnym biurowcem w centrum miasta i czekają chwilę, aż dołączy do nich Norman, po czym wchodzą do środka. Mimo tego, że jest już po dziewiątej wieczorem, psychiatra ma czekać na nich w swoim gabinecie.
– Zajmij się zadawaniem pytań Wozniak, ja nie mówię w ich języku – mówi Blake, a ona wzdycha na kolejny przytyk do jej doświadczeń. Wchodzą do gabinetu i pierwszym, co rzuca się Eve w oczy, jest to, że Ethan musiał nie żałować pieniędzy na terapię, bo w porównaniu do tych warunków, to jej psycholog przyjmuje pod mostem.
– Dobry wieczór. Jestem detektyw Wozniak, to jest porucznik Blake i agent Jayden z FBI. Według naszych informacji Ethan Mars jest pańskim pacjentem. Wiemy, że obowiązuje pana tajemnica lekarska, ale i tak chcielibyśmy zadać panu kilka pytań.
– Przykro mi, ale to nie możliwe – odpowiada lekarz, a Eve mierzy go chłodnym spojrzeniem.
– Że co, proszę? – wtrąca się Blake, swoim standardowym, wrogim tonem.
– Jak wspomniała pana koleżanka, obowiązuje mnie poufność. Nie mogę rozmawiać o moich pacjentach. Niezależnie od okoliczności.
– Rozumiem, tu chodzi jednak o życie jego syna. Shaun Mars zaginął... – zaczyna mówić Wozniak, ale jej partner od razu wchodzi jej w słowo.
– W dupie mam jakieś zakazy, moim zadaniem jest znalezienie tego dziecka żywego.
Eve próbuje posłać Carterowi spojrzenie pełne rozczarowania jego postawą, ale wie, że to na nic. Porucznik już wziął sobie psychiatrę za cel.
– Według prawa powinien nam pan udzielić informacji, jeśli jeden z pacjentów może zagrażać życiu innych ludzi – odzywa się Norman, co detektyw przyjmuje z wdzięcznością.
– Niestety nie mogę nic powiedzieć. Proszę państwa o wyjście – ustaje przy swoim lekarz. Eve podnosi się z krzesła i staje za oparciem tego, które zajmuje Blake. W ostateczności ma zamiar spróbować go na nim przytrzymać, zanim porucznik rzuci się na lekarza.
– Lepiej, żeby nam pan powiedział, co wie – mówi lodowatym tonem Carter, a jego partnerka kładzie mu dłoń na ramieniu, co jednak nie daje żadnego efektu, bo porucznik podrywa się z krzesła.
– Czy pan mi grozi? – pyta lekarz, na razie nic sobie nie robiąc ze zdenerwowania Blake'a.
– Nie, tylko pana ostrzegam – Carter rusza w jego stronę, a Norman próbuje się wtrącić i wpłynąć jakoś na nadchodzący wybuch Blake'a. A Eve zaczyna podejrzewać, że to próżny trud.
Porucznik dociska lekarza do jego krzesła, grożąc i jednocześnie próbując go emocjonalnie szantażować życiem dziecka. Norman spogląda na Wozniak, która zaciska dłonie na oparciu krzesła, które chwile temu zajmował Blake i mimo wypisanego na jej twarzy zdenerwowania, kobieta nie zabiera głosu.
– Blake! Przestań natychmiast... – mówi stanowczo Jayden, a Eve odpycha lekko krzesło i się prostuje.
– Poruczniku, wystarczy! – odzywa się detektyw, jakby obecność Normana dodawała jej pewności siebie.
Wszystko wygląda na to, że Carter ma zamiar ich posłuchać, bo puszcza lekarza i wycofuje się z powrotem w stronę jego biurka. Eve bierze głębszy oddech, nie wierząc w to, że poszło tak łatwo. I ma pełnię racji, gdy Blake obraca się gwałtownie do lekarza i bez najmniejszego problemu przerzuca go na drugą stronę biurka. Wozniak odskakuje do tyłu, jakby zdała sobie sprawę z tego, że sytuacja będzie już od tego momentu tylko eskalować. Norman zupełnie nie rozumie jej nagłej pasywności. Brak reakcji i brak stanowczego postawienia się porucznikowi nie jest czymś, czego by się po niej spodziewał i zaczyna podejrzewać, że może się za tym kryć jakaś nieprzyjemna historia. Dlatego, gdy Blake uderza lekarza, to on postanawia interweniować.
– Natychmiast puść tego człowieka, bo cię zgłoszę! A wtedy odsuną cię od sprawy! – mówi stanowczo, podchodząc do Cartera, który puszcza na chwilę psychiatrę i teraz rusza na Jaydena.
– Co jest, Norman? Boisz się? Już nie zależy ci na ratowaniu tego dzieciaka? – pyta oskarżycielsko Blake, cały czas zbliżając się do agenta.
– Carter! Opanuj się! – zabiera głos Eve i staje między mężczyznami. – Wystarczy. Wszyscy chcemy ratować Shauna Marsa, ale to nie znaczy, że mamy przerabiać znów twoją chęć wydobycia z kogoś zeznań siłą.
– Nie jesteś ponad prawem, Blake! – wtrąca się Jayden, a Eve ma ochotę kazać mu się zamknąć i nie pogarszać sytuacji. – Więc do cholery natychmiast skończ ten cyrk!
Blake kładzie dłoń na ramieniu swojej partnerki i odsuwa ją z drogi, a ta jest już niemal pewna, że Norman skończy ten dzień z podbitym okiem.
– Ethan Mars cierpi na zaburzenia po śmierci pierwszego syna... Czuje się za nią odpowiedzialny – odzywa się psychiatra i momentalnie cała trójka zwraca się w jego stronę. – To rodzaj chorobliwej neurozy...
Eve posyła Carterowi i Normanowi spojrzenie pełne rozczarowania i rusza w stronę lekarza, przytakując mu lekko, by mówił dalej. I kiedy psychiatra daje im figurkę origami, którą Ethan Mars zgubił na jednej z wizyt, Wozniak jest niemal pewna, że jej serce na chwilę się zatrzymuje.
Wcześniej mieli tylko poszlaki. Teraz mają dowód.
Opuszczają gabinet w pośpiechu, a Eve jest pewna, że nie widziała Blake'a w takiej ekstazie od momentu, gdy rozpoczęli w ogóle pracę nad tym śledztwem. Na parkingu Carter wydaje przez radio dyspozycję pilnowania Ethana Marsa, a ona opiera się o bok jego auta, mając to dziwne wrażenie, że coś jej umyka.
– Wracamy na posterunek? – pyta detektyw, gdy Blake skończy krzyczeć na kogoś w centrali i odłoży słuchawkę radia w swoim aucie.
– Ty nie musisz. Jesteśmy pod telefonem, jeśli on gdzieś się pojawi, będziemy go łapać. Więc żadnego olewania moich telefonów po trzy razy, rozumiemy się Wozniak? – kobieta przytakuje mu zdecydowanie. – Podrzucić cię? Podjadę jeszcze do pracy zdać raport Perry'emu.
– Nie musisz. Norman jedzie w moją stronę – odpowiada, puszczając oko do Blake'a, by ten nie miał cienia wątpliwości, po której stronie w ich konflikcie stoi. Kobieta rusza w stronę czarnego Chevroleta. – Chcesz coś zjeść? – pyta, a Norman mierzy ją zaskoczonym spojrzeniem, by po chwili przytaknąć.
Kobieta wsiada do samochodu i zauważa, że Jayden lekko krzywi się, zapinając pas. Bez namysłu sięga do jego boku, odsuwa mu marynarkę i delikatnie dotyka palcami żeber, a agent krzywi się kolejny raz.
– Czyżby podejrzany stawiał opór przy aresztowaniu? – pyta Eve, uśmiechając się do niego lekko.
– To nic poważnego.
– Tak, tak. Skąd ja to znam – mruczy pod nosem szatynka. – Trafisz do mnie?
– Wydaje mi się, że tak – odpowiada Norman, zauważając, że Eve nie przestaje się uśmiechać delikatnie. – Czy Blake zawsze taki jest? – pyta, a twarz Eve od razu poważnieje.
– Szorstki, brutalny i porywczy? – upewnia się Wozniak, a Jayden jej przytakuje. – Tak. I to i tak chyba najsubtelniejsze, co o nim kiedykolwiek powiedziałam. Najgorzej jest wtedy, gdy jest przekonany o swojej nieomylności...
– Zauważyłem. Jak możesz to znosić z taką cierpliwością?
– To dłuższa historia, Norman – odpowiada chłodno Eve i spogląda na krople deszczu rozmywające się na przedniej szybie. Upomina go po chwili, by nie zapomniał skręcić w jej ulicę i gdy zatrzymują się pod budynkiem, spogląda na szatyna z wymuszonym uśmiechem. – Daj mi chwilę.
Norman obserwuje, jak Eve wpada na chwilę do restauracji, a później daje mu znać, żeby do niej przyszedł. Czeka na niego przed wejściem do kamienicy i chwilę szuka kluczy w plecaku, zanim otworzy przed nimi drzwi. Budynek nie należy do najnowszych, ale sprawia wrażenie, że ktoś faktycznie o niego dba. W milczeniu wspinają się na pierwsze piętro, gdzie Wozniak otwiera swoje mieszkanie i zaprasza go do środka gestem. Jayden zdejmuje płaszcz i mierzy wzrokiem zabałaganioną kawalerkę, która raczej przywodzi mu na myśl akademik, w jakim żył na studiach, niż mieszkanie kobiety koło trzydziestki. Eve jednak nic sobie nie robi z nieporządku i znika za ścianą aneksu kuchennego. Norman rozgląda się po drobiazgach z jej otoczenia, jakby był na miejscu zbrodni i chciał dowiedzieć się jak najwięcej ze wskazówek.
Wozniak ma słabość do literatury kryminalnej i zdecydowanie czyta każdą pozycję po kilka razy, bo niemal wszystkie grzbiety posiadanych przez nią książek noszą głębokie zagięcia. Większość ubrań, które leżą w okolicy jej łóżka, jest czarna i, Norman jest niemal pewien, że Eve posiada co najmniej trzy identyczne koszule z kołnierzykiem i guzikami z masy perłowej. Na jednej z półek dostrzega zdjęcia z jakiejś dużej imprezy rodzinnej, ale wszystkie ramki przykrywa cienka warstwa kurzu, co oznacza, że Wozniak nie czuje do nich zbyt dużego sentymentu. A ostatnią rzeczą, która przykuwa jego uwagę, jest kartka urodzinowa wykonana przez dziecko.
– I co wydedukowałeś? – pyta Eve, wyrywając go z zamyślenia i wręcza mu butelkę piwa imbirowego. – Chaotyczna samotniczka, która całe życie poświęca pracy?
– Na takie wnioski potrzebowałabym ciut więcej czasu – odpowiada Norman, siadając przy stole, na co ona odstawia butelkę i rusza do łazienki.
– Więc? Dasz mi zobaczyć, czy nie masz złamanego żebra, czy wolisz cierpieć w milczeniu? – pyta Eve z drugiego pomieszczenia i gdy z niego wraca, siada na krześle naprzeciwko niego, posyłając mu zniecierpliwione spojrzenie.
– Od kiedy jesteś lekarzem? – pyta Jayden, ale jednocześnie zaczyna rozwiązywać krawat. Eve uśmiecha się do niego lekko i gdy ten rozepnie koszulę, dotyka jego boku, w miejscu, w którym zaczął już pojawiać się siniak.
– Żaden ze mnie lekarz, ale moja przyjaciółka często wpadała w kłopoty. Więc uwierz mi, że znam się też na maściach przeciwbólowych i opatrunkach – mówi szatynka, zdając sobie sprawę z tego, że to pierwsza tak personalna informacja, jaką się z nim podzieliła. I czuje się przez to momentalnie skrępowana, nawet jeśli jej palce dalej dotykają jego klatki piersiowej. Podnosi na chwilę wzrok i gdy ich spojrzenia się spotykają, czuje delikatny dreszcz przebiegający jej po kręgosłupie. – Nie jesteś połamany, ale będziesz miał siniaki. Na szczęście to powinno pomóc – dodaje, sięgając po opakowanie z maścią i ponownie delikatnie dotyka dwóch miejsc na jego ciele, które musiały mieć bliższe spotkanie z jakimś ciężkim przedmiotem.
– Dziękuję, Eve – odpowiada Norman, nie mogąc wyjść z tego uczucia zaskoczenia, które towarzyszy mu, odkąd szatynka wsiadła dziś do jego samochodu. Z jednej strony jest jej wdzięczny za pomoc w śledztwie i towarzystwo, dzięki któremu od kilku godzin nawet nie pomyślał o fiolce niebieskiego narkotyku w kieszeni jego płaszcza; jednak z drugiej strony ma ochotę się skarcić za brak profesjonalizmu, który dopada go w jego własnych myślach, ilekroć zostają tylko we dwoje.
– Kiedyś mi się odwdzięczysz – oświadcza z uśmiechem Eve, a dzwonek do drzwi skutecznie wyrywa ją z powrotem do rzeczywistości. – Jedzenie – tłumaczy, ruszając w stronę wejścia i odbiera papierową torbę z logiem restauracji na dole. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko burgerom, bo wyszłam z założenia, że to jedzenie, które lubi każdy glina.
– Technicznie nie jestem gliną – odpowiada Jayden, a ona parska krótkim śmiechem i zaczyna wyjmować pudełka na stolik. Zaczynają jeść, rozmawiając swobodnie o najlepszych posiłkach, jakie jedli w swoim życiu i po chwili z uśmiechem zgadzają się na to, że nic nie pobije nowojorskiej pizzy.
– Nigdy nie byłam w Waszyngtonie – mówi Eve, przerywając mu wypowiedź o najgorszym sushi, na jakie trafił u siebie w mieście. – Ominęła mnie wycieczka szkolna, a później nie miałam okazji. Za to aplikowałam kilka razy do FBI i Langley, ale nie skończyłam żadnych wymyślnych studiów, więc może dlatego się nie odezwali.
– Więc musisz spróbować kolejny raz.
– Jak tylko skończy się ta sprawa, mam zamiar aplikować, gdzie tylko się da i przenieść się na pierwszy posterunek, który będzie mnie chciał. Nawet, jak będzie to New Jersey. – Norman przytakuje jej lekko i sięga po swoje piwo, a ona robi to samo, opierając się wygodniej na krześle.
– Mogę spytać, dlaczego byłaś przekonana, że to nie Nathaniel jest zabójcą? – pyta, a ona wzrusza ramionami. Eve nie spodziewała się, że wrócą dziś w ogóle do rozmowy na temat śledztwa, ale chyba sama się o to prosiła, wspominając o szukaniu pracy. Więc nie pozostaje jej nic innego, jak kontynuować rozmowę, w końcu to nie tak, że poza swoją karierą ma o czym opowiadać.
– To nie ten typ... To znaczy oczywiście Nathaniel jest chory psychicznie, słyszy głosy i cóż, widziałeś jego mieszkanie. Jednak to nie typ mordercy, to typ ofiary.
– Dlaczego w takim razie nie powiedziałaś mi tego od razu?
– Uwierzyłbyś mojej ocenie na słowo? – pyta Wozniak, a Norman nie odpowiada jej dłuższą chwilę. – Spokojnie, nie pracuje tu od wczoraj. Przywykłam, że moich słów nie bierze się za pewnik. Straciliście trochę czasu, Blake pewnie go trochę poobijał, ale jemu nic nie da się przetłumaczyć. Już za pierwszym razem mówiłam mu, że Nathaniel nie jest groźny.
– Trzymał go dziś na muszce.
– Blake o tym wspomniał i aż szczerze żałuję, że z wami nie pojechałam – odpowiada kpiąco detektyw i bierze głęboki wdech. – Nathaniel słyszy głosy i powinien przebywać w ośrodku zamkniętym. Jednak przede wszystkim jest głęboko wierzący i nie wydaje mi się, by zaufał głosom, które kazałyby mu zabić osiem niewinnych istot. To nie mieści się raczej w jego postrzeganiu świata. Jeśli zacząłby zabijać, to raczej osoby grzeszne. Nie dzieci. Choć tak jak wspomniałam, moim zdaniem to nie jest typ człowieka, który posunąłby się do zaplanowanego morderstwa z zimną krwią. Do tak dokładnie zaplanowanych morderstw, jak te, z którymi mamy tutaj do czynienia. Osoby niestabilne, jak Nathaniel, raczej zabijają w amoku, nie przejmując się śladami.
Norman przytakuje jej zdecydowanie. Wszystko, co powiedziała Eve, dokładnie pokrywa się z jego obserwacją, co tym bardziej podbija jego niechęć do Blake'a. Przekonany jest też, że jeśli któreś z nich powinno być starsze stopniem, to raczej opanowana i metodyczna Wozniak. Nawet jeśli jej zachowanie w gabinecie psychiatry kilka godzin temu, pozostawiało trochę do życzenia.
– I? Co sądzisz o mojej dedukcji, Sherlocku? – pyta kpiąco kobieta, a na jego ustach pojawia się krótki uśmiech.
– Jest elementarna, drogi Watsonie – odpowiada bez namysłu, a Eve wybucha śmiechem. Przez kilka chwil, patrzą na siebie, nie kontynuując rozmowy, aż to ona przeniesie spojrzenie na swoją butelkę. Wozniak opiera stopę na krześle i zaczyna odrywać etykietę ze swojego piwa.
– Wcześniej, gdy pytałeś o Cartera, wspomniałam, że to długa historia. Więc skoro mamy chwilę... Dwa lata temu zaczęłam z nim pracę, po tym, jak jego poprzedni partner przeniósł się na inny posterunek. Zgodziłam się zająć się tą sprawą, bo miałam już serdecznie dość uganiania się za złodziejami i dilerami. Chciałam pracować przy czymś dużym i niespecjalnie spodziewałam się wtedy, że to wszystko może nas przerosnąć – mówi Eve, dalej nie podnosząc wzroku. – Adam, który pracował z Blakiem nie wystąpił o przeniesienie, on wystąpił o zawieszenie Cartera, bo ten mu przyłożył. Kapitan Perry jednak jakoś tak wszystkim zakręcił, że Adam przyjął przeniesienie, a ja... miałam mieć dobry wpływ na Blake'a. Wiesz, nie dość, że mam w dupie te wszystkie seksistowskie przytyki, bo słucham ich od lat, to jeszcze umiałam się mu postawić.
– Z tym że dziś tego nie zrobiłaś. Ma to coś wspólnego, z czymś co zaszło między tobą a Blake'iem, czy raczej z lekami, które stoją na szafce nocnej? – pyta Norman i przeklina sam siebie za to, że zabrzmiał, jakby ją przesłuchiwał.
– Leki nie są istotne, cierpię na depresję sezonową, która nie ma za wiele wspólnego ze sprawą. W sumie czasem nawet pomaga, bo jestem jesienią bardziej potulna i mniej się kłócę z ludźmi – sarka szatynka, wzruszając lekko ramionami. – Wspomniałeś, że zabójca poluje jesienią, ale zeszłej wiosny też badaliśmy zaginięcie, jak się okazało niepowiązane ze sprawą. Niemniej Blake dość mocno się zaangażował i któregoś dnia zaczął być brutalny wobec podejrzanego. Próbowałam mu przeszkodzić i Carter mnie popchnął. Nie skończyło się na szczęście na niczym poważnym, dwa szwy. – Eve sięga po jego dłoń i podnosi ją do swojej skroni. Norman wsuwa delikatnie palce w jej włosy i nad uchem wyczuwa drobną bliznę.
– Nie zgłosiłaś tego?
– Nie zgłosiłam. Jakbym to zrobiła, to przenieśliby mnie do innej sprawy. I co? Miałabym znów łapać wspomnianych dilerów i ludzi napadających na warzywniaki? Nie, dziękuję, to już chyba nie dla mnie – odpowiada, przechylając lekko głowę i dotyka policzkiem dłoni Normana, który w dalszym ciągu nie cofnął ręki. – Ta sprawa cię wciąga i pochłania bez reszty. Nie da się tak po prostu od niej odejść i sam się o tym przekonasz.
– Blake nie powinien przy niej pracować – mówi Jayden, gdy Eve się delikatnie od niego odsuwa. – To jego powinno się odsunąć od tego śledztwa, to niekompetentny, arogancki dupek, który nie liczy się z niczyim zdaniem.
– Owszem, ale jestem na niego skazana, dopóki ten psychopata nie pójdzie siedzieć. Więc po prostu do tego czasu nie mam zamiaru znów znaleźć się między Carterem, a kimś, komu chce spuścić łomot, by poczuć się lepiej.
– Dzisiaj jednak to zrobiłaś – zauważa Norman, uśmiechając się do niej pewnie, na co Wozniak parska krótkim śmiechem.
– Wiesz, nie chciałam, by zaatakował agenta federalnego w mojej obecności. Mogłoby to źle wyglądać w moim CV – mruczy pod nosem detektyw, dopijając swoje piwo. Norman obserwuje ją z boku przez chwilę, po czym zaczyna rozumieć, że powinien się zbierać. I nawet jeśli nie ma na to najmniejszej ochoty, podnosi się od stołu, a Eve robi to samo.
– Jak nic się nie zmieni, to widzimy się jutro rano na posterunku – mówi Jayden, wkładając płaszcz, a ona odprowadza go do drzwi. – Dziękuję za kolację i za bycie prywatnym lekarzem.
– Polecam się na przyszłość – odpowiada, opierając się o ścianę przy wyjściu. Norman uśmiecha się do niej nerwowo, a ona robi to samo, nie mając pojęcia, czy jeśli zdecyduje się go objąć, to nie będzie krokiem za daleko.
– Eve. – Szatyn obraca się do niej w drzwiach, a ona posyła mu zaskoczone spojrzenie. – Jeśli będziesz miała jeszcze takie przeczucia, jak dziś rano odnośnie do Nathaniela, to mów mi o nich od razu.
– Jasne... – odpowiada kobieta i przygryza usta, odprowadzając go wzrokiem, po czym wychodzi boso na korytarz. – Norman. Mam przeczucie, że Ethan Mars wcale nie jest tym, kogo szukamy i cały jutrzejszy dzień okaże się kolejną katastrofą, która nie zaprowadzi nas ani krok bliżej prawdziwego zabójcy. – Eve wyrzuca z siebie to wszystko, co kotłowało się w niej, odkąd opuścili gabinet psychiatry i o czym wcale nie chciała mówić, nie mając w końcu żadnego dowodu. Miała tylko swoje przeczucia i poczucie, że jeśli się odezwie, to wyjdzie na idiotkę. Jayden spogląda na nią spokojnie i przytakuje, przez chwilę analizując jej wypowiedź.
– Też nie wydaje mi się, by Ethan Mars był mordercą – mówi, a na twarzy Eve pojawia się uśmiech, na ktory on od razu odpowiada tym samym.
Dzień dobry!
Już na wstępie zaznaczę, że rozdziały tutaj będą bardzo nierówne. Niektóre, jak ten będą długie, inne o połowę krótsze.
Tak pisze mi się tę historię najlepiej. Tak by zawrzeć w rozdziale wszystko, co mam w głowie bez zbędnego lania wody, czy polsatowania gdzieś w połowie, by mieć więcej części.
Eve pisze mi się przepysznie, bo (zwłaszcza w drugiej części historii) chcę ją mocno rozbudować.
I mam nadzieję, że chemia też między bohaterami mi jakoś wyjdzie.
Dzięki, że tu jesteście.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top