Silna wola.
Sobota, 27 - niedziela, 28 lipca 2013
W mieszkaniu jest duszno, a zapach orientalnych przypraw sprawia, że powietrze wydaje się jeszcze bardziej gęste. Eve pije wodę z lodem z kieliszka do wina, siedząc na wysokim blacie koło aneksu kuchennego i delikatnie macha bosymi stopami w powietrzu.
Stara się nie myśleć o pracy i stara się ze wszystkich sił nie skupiać na prowadzonym śledztwie, co wychodzi jej całkiem dobrze. Dużo trudniej przychodzi jej za to nie myślenie o Normanie. Odkąd pojawił się w Filadelfii, nieustannie doganiają ją wszystkie, zakopane dawno i bardzo głęboko myśli: co by było gdyby. Wczoraj na nowo odkryła to, że za nim tęskni i jak cholernie brakuje jej wieczorów, gdy po prostu siedzieli obok siebie, czytając książki, czy oglądając dziwne zagraniczne filmy.
– Eve, słuchasz mnie w ogóle? – pyta Sam, a ona od razu uśmiecha się lekko.
– Oczywiście, mówiłeś o nadchodzących wyborach i o kandydacie demokratów.
– Wow. Naprawdę masz podzielną uwagę – śmieje się blondyn i dolewa sobie wina do kieliszka. – Czasem o tym zapominam.
– O tym, że nie umawiasz już się z głupimi kobietami?
– Że umawiam się z tą najsprytniejszą – mówi, podchodząc do niej i staje między jej nogami, ściągając ją odrobinę bliżej na brzeg blatu. – Wiesz o tym, że naprawdę mi na tobie zależy, Eve? – Szatynka przytakuje mu i prostuje się, by go pocałować, ale Sam się odsuwa. – I naprawdę chciałbym już skończyć się z tobą umawiać i zacząć z tobą być.
– Sam... – wzdycha od razu Eve, odsuwając go od siebie.
– Jeśli nie chcesz niczego poważnego w życiu, to powiedz mi to jasno, a nie w kółko wykręcasz się tym, że nie jesteś na to gotowa. – Blondyn obraca się do kuchenki i wraca do przygotowywania kolacji, ewidentnie czekając na to, aż Eve przejmie pałeczkę i pociągnie tę rozmowę dalej. Tylko ona nie ma na to najmniejszej ochoty, bo naprawdę liczyła na spokojny wieczór, a nie kolejne sprzeczki. – Okej, nie to. To może spróbujmy inaczej. Powiedz mi o tych koszmarach.
– To chyba już wolę rozmawiać o nas. Nie możemy tego przełożyć na inny termin?
– Nie. Ponieważ nigdy nie rozmawiamy o niczym poważnym. Nie wiem, jakie dokładnie masz problemy, nie wiem, co do mnie czujesz i czego chcesz. A na dodatek nie mogę nawet rozmawiać z tobą normalnie o pracy, z uwagi na to gdzie ja pracuję. Więc nie, Eve. Powinniśmy w końcu porozmawiać.
– Przecież rozmawiamy. Sam, ja naprawdę dobrze się przy tobie czuję, ale nie wiem, czy jestem w stanie dać ci to, czego szukasz. Nie chcę budować kolejnego związku, który spierdolę, bo nie mam w sobie wystarczająco... stabilności do tego – odpowiada mu, zeskakując z blatu i zaczyna nerwowo krążyć po kuchni. – Od początku byłam z tobą szczera, że ja i związki to nie jest udane połączenie.
– Jemu też to powiedziałaś, jak zaczynaliście? – pyta Sam, nie odwracając się do niej i dalej mieszając sos na patelni.
– Więc o to chodzi. Jesteś zazdrosny.
– A mam powody? – Eve ma ochotę odpowiedzieć mu, że tak, jak najbardziej i z każdym dniem coraz większe. Czuje, że powinna być szczera i na dobre zagrzebać tę relację, bo i tak nie ma szans, by rozwinęła się ona w coś naprawdę wartościowego. A z drugiej strony, całkowicie egoistycznie nie może się na to zdobyć i woli kłamać mu prosto w oczy, niż zaryzykować, że zostanie całkiem sama.
– Nie masz. To skończona sprawa.
– Dobrze – mówi Sam, ale jego ton sugeruje, że ta odpowiedź go zdenerwowała. Eve mruży oczy, patrząc, jak blondyn wyłącza kuchenkę i obraca się w jej stronę. – Więc jak jedno mamy ustalone... to teraz powiedz mi, co dokładnie wydarzyło się w tym opuszczonym magazynie.
– Słucham? Przecież wiesz. Kurwa, Sam! Zredagowałeś książkę Madison, doskonale wiesz, co się tam wydarzyło.
– Nie wiem. Nie znam twojej wersji, Eve. Dlatego chcę, żebyś mi o tym w końcu opowiedziała, bo mam podejrzenia, że przez to nie możesz spać w nocy i budzisz się z krzykiem – mówi Sam, nie spuszczając z niej wzroku. – Przez jakiś czas podejrzewałem, że może chodzić o Jaydena, że między wami wydarzyło się coś o wiele bardziej dramatycznego niż jedna głupia zdrada i dlatego masz koszmary. Jednak wrócił, pracujecie razem i podobno nie mam się czym przejmować, więc musi chodzić o tamten magazyn.
Eve zagryza usta na tyle mocno, że jest przekonana, że zaraz zrobi sobie krzywdę. Utrzymuje spojrzenie mężczyzny naprzeciwko siebie, próbując jednocześnie zdobyć się na zagranie najsilniejszej wersji samej siebie. Co nie przychodzi jej z aż takim trudem, gdy czuje rosnącą w sobie wściekłość.
– Prawie umarłam. To się wtedy wydarzyło, Sam – odpowiada po chwili, oddychając nerwowo.
– To wiem, ale...
– Nie ma żadnego "ale". Nie będziemy o tym rozmawiać, nie będziemy rozmawiać o tamtej sprawie, ani mojej obecnej sprawie, ani na pewno nie o Normanie. – Eve w końcu opuszcza spojrzenie na swoje dłonie i przygryza kolejny raz usta. – Jak na człowieka, który jest zazdrosny, bardzo lekko podchodzisz do "jednej głupiej zdrady". Co? Łatwiej jest nazywać rzeczy w ten sposób, gdy to nie ty jesteś zdradzaną stroną, prawda?
– Masz rację. Źle dobrałem słowa... Przepraszam – reflektuje się Sam, chcąc uspokoić swoją partnerkę. – Jednak nie masz najmniejszego prawa wyznaczania w kółko coraz grubszych granic tego, o co mogę pytać, a o co nie. Jak będziesz to robić, to na pewno nie będzie działać.
– Nie wydaje mi się, by to kiedykolwiek miało działać – mówi od razu szatynka i kręci głową. Sam przeklina pod nosem, gdy kobieta zaczyna zbierać swoje rzeczy i bez słowa wychodzi z mieszkania.
W windzie Eve przez chwilę zastanawia się na przyciśnięciem klawisza oznaczającego parter, ale ostatecznie wie, że nie ma wyjścia. W tej chwili nie będzie w stanie wrócić do Sama i przeżyć kolejną batalię wzajemnych wyrzutów, czy sugestii, że ich relacja prowadzi donikąd. Pod tym względem zdecydowanie jest gotowa przyznać mu rację, ich związek od samego początku zdawał się jeszcze bardziej skazany na niepowodzenie niż jakikolwiek inny w życiu Wozniak do tej pory. Najpewniej dlatego, że w przypadku wszystkich innych partnerów, a zwłaszcza Jaydena, żywiła szczere nadzieje, że to będzie coś poważnego.
A w wypadku tej relacji nie jest w stanie nawet wykrzesać w sobie chęci do jakiejkolwiek zmiany nastawienia i dlatego cały czas korzysta jedynie z benefitów tego, że nie sypia w pustym łóżku.
Dojeżdża do mieszkania Rhodes w mniej niż pół godziny i wspina się po schodach. Eve wie, że jeśli Lavinia jest w mieszkaniu, to z całą pewnością nie będzie miała nic przeciwko jej niezapowiedzianej wizycie. W końcu nie będzie ona jedną z pierwszych, bo dość regularnie zdarzało im się przyjeżdżać do mieszkania tej drugiej, gdy miały jakiś przełom w sprawie lub po ludzku potrzebowały z kimś porozmawiać.
Tym razem jest dokładnie tak samo; Rhodes na widok porucznik po prostu odsuwa się z od drzwi i pozwala jej wejść do środka. Eve zdejmuje buty i idzie prosto w stronę sofy, na której siedzi duży rudy kocur, który nie rusza się nawet o milimetr, gdy szatynka zajmuje miejsce obok niego.
– Więc co się stało? – pyta Lavinia, otwierając barek i wyjmując z niego butelkę czerwonego wina.
– Mnie też nalej – prosi Eve, co powoduje chwilową konsternację na twarzy jej koleżanki, ale Rhodes posłusznie sięga po drugi kieliszek. – Wydaje mi się, że tym razem to już koniec.
– Jesteś tego pewna?
– Nie, niczego nie jestem pewna w tej chwili. I to jest chyba najbardziej pojebane w tym wszystkim.
– Czy to przez Jaydena? – Lavinia siada na drugim krańcu sofy, subtelnie przeganiając z niego kota. Wręcza swojej koleżance kieliszek, a ta spogląda na nią krytycznym wzrokiem. – No co? Wydawało mi się, że zanim się pojawił w mieście, to układało ci się z Samem. Poza tym, Eve... Ja nie jestem głupia. Widzę, jak na niego patrzysz.
– Dobrze, że mi o tym mówisz. Powstrzymam się w takim razie w pracy od szczeniackich spojrzeń – odpowiada szatynka, obracając kieliszek w dłoniach, a jej koleżanka mierzy ją chłodnym wzrokiem. Eve wzdycha cicho i przewraca oczami. – Wiem, wiem. Wiem, o czym mówisz w tej chwili, ale to nie ma najmniejszego znaczenia. To, czy żywię jeszcze jakieś ciepłe uczucia do Jaydena na pewno nie ma najmniejszego znaczenia dla naszego śledztwa.
– Nie przypominam sobie, byśmy rozmawiały teraz o śledztwie, rozmawiamy o tobie, Eve.
– Więc tak... pewnie pojawienie się Normana miało duży wpływ na to, co czuję, a czego raczej nie czuję do Sama. – Rhodes przytakuje jej i poważnie rozważa jak skonstruować kolejne pytanie, tak by nie wywołać u Eve zupełnie innej reakcji niż ta, której oczekuje.
– Skoro nadal coś do niego czujesz, to raczej nie rozstaliście się przez to, że przestaliście się kochać...
– Rozstaliśmy się dlatego, że jestem pieprzonym wrakiem człowieka– mruczy pod nosem Eve. Szatynka nieprzerwanie obraca w dłoniach kieliszek, w którym do tej pory nie zamoczyła nawet ust. Nigdy nie piła dużo, przez większość swojego życia nie piła w ogóle, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak słaba bywa jej psychika i wiedziała, że ostatnim czego potrzebuje, to dorzucenie do listy swoich życiowych porażek zamiłowania do picia wina wieczorami. – Po tym, jak zamknęliśmy sprawę Zabójcy z Origami, wszystko układało się dobrze i to... to chyba w ogóle był najlepszy okres w całym moim życiu. Tylko po jakimś czasie, gdy spadły mi z nosa różowe okulary, zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że przez większość czasu jestem całkiem sama. Norman mieszka w Quantico, niby trzy godziny drogi, ale gdy budzisz się w środku nocy z krzykiem, to nagle jest drugi koniec świata.
– Nadal masz koszmary? Myślałam, że...
– Że mi odpuściły? Marzenia – mówi cierpkim głosem Wozniak. – Zaczęłam mieć pretensje do Normana, że nie ma go obok mnie. On miał dokładnie te same pretensje do mnie, bo... cóż każdy z nas ma swoje własne demony.
– To prawda, każde z nas wybrało sobie w pełni świadomie taki, a nie inny zawód i musimy liczyć się z konsekwencjami. Ja po prostu staram się nie przynosić pracy do domu.
– Tak? – pyta kpiąco Eve i wskazuje brodą w stronę teczek z dokumentami na biurku detektyw. – Wiesz, że według procedur nie powinnaś ich w ogóle wynosić z posterunku?
– Wiem, ale wiem też, że moja przełożona nie ma absolutnie nic przeciwko. Poza tym miałam na myśli to, że nie zabieram ich do domu, gdy w domu czeka na mnie jakieś życie prywatne, w tej chwili czeka tu na mnie tylko kot, a on nie ma nic przeciwko.
– Rozstałaś się z Sarą?
– Nie, Sara jest w Nowym Jorku na konferencji naukowej i wraca dopiero w połowie sierpnia, ale nie będziemy rozmawiać o mnie. Ty miałaś mi powiedzieć, co dokładnie się stało.
– Stało się to, że go zdradziłam.
– Och. – Lavinia spogląda na Eve, która w końcu unosi do ust kieliszek i pociąga niewielki łyk czerwonego wina. – Z Samem, prawda?
– Tak, po imprezie urodzinowej Madison. Norman miał na niej być, ale się pokłóciliśmy, byłam przekonana, że to koniec, więc wypiłam kilka drinków i wróciłam z Samem do domu. Co z perspektywy czasu wydaje mi się największą głupotą, jaką kiedykolwiek zrobiłam.
– Nie mogę powiedzieć, że zdrada jest mądrą rzeczą, ale...
– Nie ma żadnego "ale". Popełniłam błąd, który przekreślił wszystko i to akurat nie podlega dyskusji.
– Poczekaj... – Lavinia mruży lekko oczy, próbując sobie przypomnieć jakieś szczegóły, które nie zgadzają jej się w tym, co opowiedziała jej właśnie Eve. – Madison ma urodziny w maju, a ja z całą pewnością pamiętam, że w czerwcu jeszcze byliście razem z Normanem. Sądziłam, że rozstaliście się dopiero w lipcu.
– Masz lepszą pamięć do dat niż moja matka, która umie wypomnieć mi rzeczy z liceum. Tak, po tym, jak powiedziałam mu o Samie, jeszcze przez prawie dwa miesiące usiłowaliśmy to jakoś naprawić... W sumie to nawet jeszcze w sierpniu łudziłam się nadzieją, że do siebie wrócimy.
– Więc czemu nie wróciliście?
Eve nie odpowiada jej od razu, unosi po prostu kolejny raz kieliszek do ust. Wino jej nie smakuje, jest zdecydowanie za słodkie, jak na jej gust i ma ochotę zapytać koleżankę, czy ta nie ma gdzieś schowanej jakiejś whisky. Jednak sięgnięcie po cokolwiek mocniejszego wiązałoby się z tym, że jeszcze w poniedziałek Wozniak odczuwałaby skutki dzisiejszej słabej woli. Dlatego po prostu pije zawartość swojego kieliszka w milczeniu.
Nie chce mówić Lavinii o uzależnieniu Normana i o tym, jak w połowie sierpnia szukała go po motelach w Gaithersburgu, gdy zadzwonił do niej kompletnie naćpany. Za co do tej pory wini tylko siebie. Nawet jeśli doskonale zna się na uzależnieniach, to i tak gdzieś w niej zagnieździła się myśl, że zepsuła absolutnie wszystko, nawet dobrą passę Jaydena w wychodzeniu z nałogu.
Na samą myśl o tamtym wieczorze, przeżywa na nowo dokładnie ten sam strach, co wtedy. Panikę, że w każdej chwili może się spóźnić, pomylić jakiś zjazd na autostradzie i dotrze na miejsce za późno.
– To było zbyt trudne – mówi w końcu niepewnie. – Więc poszliśmy na łatwiznę.
– I nie mieliście kontaktu przez prawie rok, po czym on pojawia się bez zapowiedzi przy naszym śledztwie, a chwilę później ty rozstajesz się z Samem.
– Chciałabym powiedzieć, że to nie ma bezpośredniego powiązania, ale ma. Oczywiście, że ma – przyznaje niechętnie Eve, a Lavinia wstaje i dolewa im wina. – W ostatnim czasie żyłam w przekonaniu, że to, że niczego nie czuję, to po prostu część mojego charakteru po tych wszystkich wybojach. Jednak teraz, teraz po prostu rozumiem, że to nie do końca prawda.
– Więc nadal coś czujesz do Jaydena?
– Więc niezależnie od tego, czy coś czuję, czy nie, to przede wszystkim umiem zachować profesjonalizm i oddzielić to grubą kreską.
– Nigdy w to nie wątpiłam – odpowiada jej Rhodes i uśmiecha się lekko. – Rozumiem, że zostajesz na noc?
– A mogę zostać na weekend? – pyta Eve, co jej koleżanka komentuje wybuchem śmiechu.
– Tak, możesz zostać, ile tylko sobie życzysz. Sara zdaje sobie sprawę z tego, że nie jesteś w moim typie.
– Cóż za strata – sarka Eve, wstając z sofy i idzie do szafy, w której Lavinia trzyma zapasowy komplet pościeli.
Czuje lekką mżawkę, przed którą nie daje się uchronić ani przy pomocy parasola, ani pod dużym kapturem czarnej bluzy. Drobne kropelki wdzierają się jej pod ubranie i osiadają na twarzy, gdy stoi przed zielonymi drzwiami przydrożnego motelu. Bicie jej serca jest tak mocne, że Eve jest przekonana, że zaraz wyskoczy jej z piersi, gdy naciska klamkę i wchodzi do środka. Gdzieś przez jej podświadomość przelatuje myśl, że to przecież nieprawda, to nie może być rzeczywistość, ale gdy zauważa na podłodze pustą fiolkę po niebieskim narkotyku, jej rozsądek przestaje jej cokolwiek podpowiadać. Panika zalewa ją jedną wielką falą i nawet mimo tego, że napędza ona krew w jej żyłach, Eve nie jest w stanie iść szybciej.
Podłoga jest pokryta beżowym dywanem, który ma lata świetności dawno za sobą. Na wysokim łóżku leży skotłowana pościel, a ona dalej stawia niepewne kroki. Widzi kolejną fiolkę po triptokainie i jego brązowe buty. Jayden leży na podłodze bez ruchu, a na jego bladej twarzy odznaczają się tylko ślady krwi pod jego nosem.
Eve krzyczy i opada koło niego na kolana, wiedząc, że dojechała tu za późno.
– Eve! Do cholery! – Wozniak czuje uderzenie w policzek i dopiero otwiera oczy. Lavinia klęczy na sofie obok niej, a jedna z jej dłoni opiera się na jej ramieniu. – Krzyczałaś przez sen.
– Przepraszam – odpowiada szatynka, podnosząc się powoli. Potrzebuje chwili, by zrozumieć, gdzie się znajduje i że to, co widziała i czuła przed chwilą, to był tylko sen. Kolejny z koszmarów, których nie umie się pozbyć. – Przepraszam, czasem mi się to zdarza.
– Wydawało mi się, że miałaś to przepracować z psychologiem zawodowym.
– Tak, jak widać, świetnie mi poszło – odpowiada kpiąco Wozniak i uśmiecha się nerwowo.
– Znów magazyn?
– Tak, znów magazyn – kłamie, podnosząc się z łóżka. – Pójdę pod prysznic, będziesz tak wspaniała i zrobisz mi kawę?
– Tak... – Rhodes nie podnosi się z sofy, tylko wodzi wzrokiem na swoją koleżanką. – Eve, czy na pewno wszystko w porządku?
– Jasne. To naprawdę nie jest nic nowego, Lav. Tylko zły sen.
Eve bierze torbę z rzeczami, które wczoraj zgarnęła od Sama i idzie pod prysznic. Dłuższą chwilę stoi po prostu pod strumieniem gorącej wody, próbując się uspokoić. Panteon jej koszmarów był bardzo szeroki i obejmował jednakowo ofiary Zabójcy z Origami, moment, w którym znalazła swoją przyjaciółkę martwą, a teraz też te wszystkie młode dziewczyny, których ciała wyławiali z rzeki. Najczęściej wracała do niej jednak chwila, gdy była przekonana o własnej śmierci, w tamtym starym magazynie.
Norman śnił jej się zaledwie kilka razy, zawsze po tym, gdy wcześniej godzinami nie mogła zasnąć rozszarpywana przez własne wyrzuty sumienia. Zawsze po tym, gdy się budziła, miała ochotę do niego zadzwonić, ale podobnie, jak dziś, nie ma pojęcia, od czego w ogóle miałaby zacząć.
Już przy kawie policjantki zaczynają rozmawiać o sprawie. Eve próbuje ustalić, czy Lavinia może odnalazła warsztat, do którego właścicielka oddała Audi TT, w którym ich główny podejrzany dostał mandat. Jednak nie mają żadnego tropu, a co za tym idzie, bezpośredniego powiązania między księdzem, a całą sprawą. Wozniak znów ma wrażenie, że tańczą bardzo blisko rozwiązania tej sprawy, ale jednocześnie nie mają ani jednego solidnego dowodu.
I dopiero późnym popołudniem Eve odbiera niespodziewane połączenie od Normana.
– Gdzie jesteś? – pyta Jayden, jeszcze zanim szatynka w ogóle zdąży się odezwać.
– U Rhodes, to jest w okolicach Fairhill. Masz jakiś trop?
– Tak, udało się odzyskać wiadomości z telefonu Maeve Berk i wygląda na to, że ona i Samara Johnson były bliżej, niż ci się wydawało – tłumaczy jej Norman, a Eve zostawia niedojedzony w połowie kawałek croissanta i idzie założyć buty.
– Niech zgadnę, to samo kółko modlitewne?
– Tak, ale wcale nie chodziły tam by poznać boskie nauki. Wyślij mi swój dokładny adres, mamy do pogadania z naszym drogim księdzem.
Eve kończy połączenie i pisze krótką wiadomość do Jaydena, a później uśmiecha się szeroko do Rhodes, która czeka na wszelkie informacje.
Dzień dobry! Z małym opóźnieniem wracam do was z rozdziałem i melduje, że kończę w końcu pisanie tego ficzka. Więc możliwe, że rozdziały zaczną pojawiać się raz w tygodniu! ❤️
Trzymajcie kciuki.
Kons.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top